czwartek, 29 czerwca 2023

Nie mam prawa…

Theo szedł korytarzem, miał dziś zły humor, marzył tylko o tym, by zaszyć się w swoim pokoju i z nikim się już dziś nie widzieć, nawet z Vincem, a może w szczególności z nim…?

W jednej chwili poczuł, że ktoś łapie go za ramię i wciąga do pokoju. Ze złością wyszarpnął się, myśląc, kto ma takie pomysły i wtedy zobaczył przed sobą durną, roześmianą twarz Arthura. Oczywiście, że to on, kto by inny?…

- Spieprzaj – wysyczał.

Arthur zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. Byli w jednym z pustych pokoi w posiadłości.

- A może „pieprz”, a nie „spieprzaj”? - zapytał radośnie.

Theo poczuł jeszcze większą złość. Odwrócił się, by odejść, sycząc:

- Dziś bredzisz jeszcze bardziej niż zwykle.

Był w drzwiach, gdy Arthur go pocałował. Zamachnął się, by dać mu w mordę (cholera, zasłużył sobie na to!), ale jego ciało, któremu całe życie odmawiał cielesnej miłości, wzięło nad nim górę. Zapłonął w jednej chwili, ale zdołał opanować się na tyle, by wyrwać się z objęć Arthura, sapiąc ciężko.

- Orientacja ci się zmieniła? - warknął.

Arthur znów się roześmiał. Miał czerwone policzki.

- Nie, całe życie jest taka sama, to ty niewiele o mnie wiesz.

- Świetnie – syknął. - Wszystkie baby w Paryżu już cię znają i teraz zabierasz się za facetów?

- Nie – odparł radośnie Arthur. - Pomyślałem, że fajnie będzie dorwać kogoś w domu, by nie musieć ciągłe jechać do miasta.

Theo usiadł ciężko na jakiejś kanapie. Nadal nie umiał uspokoić oddechu.

- Masz cały dom facetów. I większość z nich żyje w celibacie.

Arthur wzruszył ramionami.

- Wiem, ale większość z nich nie jest zainteresowana facetami.

Chwilę potem rzucili się na siebie, a Theo nie był już w stanie jasno myśleć. Obaj padli na podłogę, mocno objęci. W tej chwili liczyło się tylko nagie ciało Arthura pod nim…

Arthur nawet w takiej chwili nie przestawał gadać…

- Słuchaj… Wiesz, czemu ty? - zapytał z trudem, gdy ich ciała poruszały się w jednym rytmie. - Bo dobrze wiem o twoich uczuciach do Vince’a…

Theo zamarł na chwilę. Czy miało sens udawać głupiego…? W jednej chwili pękły wszystkie tamy…

- Każdego dnia marzę, by go ostro pieprzyć… - powiedział. Jego głos był ochrypły. Ze złością poruszał mocno biodrami. - Przycisnąć go do podłogi jak teraz ciebie…

Arthur zaśmiał się, słysząc jego słowa.

Wtedy Theo usłyszał zduszony głos za sobą, od strony drzwi. Zamarł, przeczuwając najgorsze… Odwrócił się szybko, nadal nie odsuwając od Arthura i…

W drzwiach stał jego brat. Miał wytrzeszczone oczy i otwarte usta. Pisnął, gdy dostrzegł jego spojrzenie i uciekł korytarzem.

- Kurwa! - ryknął Theo, schodząc z Arthura i szybko się ubierając.

Arthur również wstał z podłogi. Ubrał się i oparł o ścianę, obserwując Theo. Teraz już się nie uśmiechał.

Theo ze złością uderzył pięścią w ścianę, wydając z siebie ryk wściekłości. Tyle lat ukrywał ten obrzydliwy sekret przed Vincem, a teraz…

- Wiedziałeś, że on tu będzie? Zwabiłeś go? To jakiś twój durny żart?! - krzyknął nagle, patrząc płonącymi oczami na Arthura.

Artur wydawał się nie przejmować jego oskarżeniami. Nadal nonszalancko opierał się o ścianę.

- Nie. Skąd miałem wiedzieć? Może usłyszał jak hałasujemy i chciał wiedzieć, co się tu dzieje… - Znów się zaśmiał. - Ok, wiem od lat i w końcu odważyłem się zapytać cię o to, bo byłem ciekaw, ale co innego zapytać ciebie, a co innego dręczyć Vince’a…

Theo odetchnął ciężko i usiadł na fotelu.

- I co? Nie gonisz go?

Theo prychnął.

- Jasne, świetny plan… On nie chce mnie dziś widzieć, może już nigdy?… - dodał boleśnie.

- Daj spokój… za jakiś czas się uspokoi…

Theo spojrzał na Arthura zmęczonym wzrokiem.

- Czemu to zrobiłeś?

- Już mówiłem… - westchnął teatralnie. - Bo miałem na ciebie ochotę, poza tym widziałem jak od lat męczysz się z tym uczuciem i chciałem… żebym mógł przez chwilę pomyśleć o kimś innym. - To co, kontynuujemy? - Uśmiechnął się ironicznie, zakładając dłonie na piersi.

Theo westchnął i odparł, wstając:

- Nie, teraz nie byłbym w stanie… Idę do siebie.

Arthur jedynie skinął głową.

*

Cały dzień siedział sam w pokoju, zbyt przerażony, by choć pójść do kuchni napić się krwi…. Tak cholernie się bał. Ale może tak będzie lepiej? Któryś z nich się wyprowadzi i w końcu obaj będą mniej cierpieć…

A może Arthur z nim ucieknie?… Ze złością zacisnął powieki, leżąc na swoim łóżku. Chyba naprawdę mu odwaliło… Raz miał z nim seks i już będą razem uciekać, chyba teraz jego własne ciało mści się na nim za tyle lat abstynencji seksualnej…

Odwrócił się na bok i podkulił nogi. Może zaśnie i choć na chwilę zapomni o tych cudownych oczach brata…

Następnego dnia usłyszał pukanie do drzwi i ciche słowa:

- To ja, Vince…

Tak bardzo NIE chciał tej rozmowy…

- Proszę… - powiedział głosem wypranym z emocji.

To koniec, tak właśnie straci brata. Vince powie do niego „Nie chcę cię znać po tym, co usłyszałem” i wtedy… No właśnie, co wtedy? Samobójstwo? Bo czy umiał żyć bez niego, bez choćby listów?

Vince usiadł w ciszy na brzegu jego łóżka. Theo nie miał odwagi na niego spojrzeć. Czekał…

Vince odetchnął i zaczął:

- Posłuchaj… chcę, żebyś wiedział, że… Że nie chcę, byś się obwiniał…

Theo wbrew sobie uniósł głowę, wstrzymując oddech. On chyba nie miał na myśli, że…?

- Nie rób mi nadziei… - burknął.

Vince skrzywił się, gdy dostrzegł jego wyraz twarzy i powiedział szybko:

- Nie… ja nie…

Theo poczuł tępy ból w sercu. Oczywiście, że nie… Czyli się nie mylił, ukrywając przed nim prawdę przez tyle lat…

Tym razem Vince unikał spojrzenia brata.

- Chodzi mi o to, że… nie wiem, co sobie pomyślałeś, ale ja NIE chcę cię znienawidzić, zerwać kontaktu, czy cokolwiek… - Skrzywił się i dodał: - No chyba, że ty uznasz, że tak będzie dla ciebie lepiej, ale…

- PRZESTAŃ! - ryknął, zrywając się z łóżka, dłużej już tego nie zniesie… Po co Vince go dręczy?… - Po co tu jesteś? Po co to ciągniesz, chcesz się ze mnie naigrywać, z chorego gościa, który… Lepiej zniknij od razu i… - Z trudem łapał powietrze. - Przecież sam słyszałeś jak mówiłem, że chciałbym cię… - Zamilkł, mocno zaciskając powieki. Nie chciał go dręczyć, cholera, po co znów to powtarza?… Nie był już w stanie jasno myśleć…

Vince skrzywił się.

- Przepraszam… - wyszeptał Theo.

Vince pokręcił głową.

- Nie… chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś wspaniały i… nie chcę, byś mówił o sobie „chory”… Mam gdzieś te zasady, ja po prostu… jestem hetero, ale jestem przekonany, że gdybyś był kobietą, to… chciałbym być z tobą i nie interesowałoby mnie, że inni nazwą to czymś złym! - powiedział z pasją, a Theo uśmiechnął się krzywo.

Jasne, zwykła bezsensowna gadka, by tylko go jakoś pocieszyć, ale jego nie interesowało, że „w alternatywnej rzeczywistości byliby razem”.

- Czemu nigdy mi nie powiedziałeś… przez tyle lat? - zapytał cicho Vince.

Theo prychnął ze złością.

- Bo czułem, że to jedynie uczucie jednostronne i… nie chciałem, by ktokolwiek wiedział, by ludzie mówili, że „ten cudowny Vincent van Gogh ma nienormalnego brata”. Chciałem ci tego wszystkie oszczędzić...

Vince nagle poruszył się niespokojnie i powiedział:

- Wiesz… może to najgorszy moment, by ci powiedzieć… chciałem zrobić to już od jakiegoś czasu, ale nie umiałem. Ja… zakochałem się w Emmie, jesteśmy od niedawna parą.

Słowa Vince’a zawisły w powietrzu. Theo z trudem oddychał, ale zmusił się w końcu do spokoju. Nie zabije tego Psa, choć bardzo go kusiło. Za bardzo kochał brata, by życzyć mu źle.

- Rozumiem. – Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. Nagle przyszło mu do głowy coś, co od dawna nie dawało mu spokoju: - Vince… dlaczego… całe życie byłeś sam, ja… łudziłem się, że to dlatego, że ty też coś do mnie czujesz i czekasz na mój krok.

Vince westchnął i odparł:

- Po prostu nigdy tego nie poczułem, do nikogo i dopiero teraz, po śmierci, zjawiła się ona i…

Theo skinął głową i wyszedł z pokoju. Nie był w stanie dłużej prowadzić tej strasznej dla niego rozmowy.

Złapał się na tym, że stoi pod drzwiami pokoju Arthura. Czuł w sobie taką pustkę i ból, że chciał choć przez chwilę ukoić zmysły, nawet jeśli nic do niego nie czuł. Zresztą pewnie Arthur za chwilę się nim znudzi, może już teraz jest z jakąś kobietą w łóżku, więc nie ma go w domu…

Ale był. I znów rzucili się na siebie zachłannie i tym razem nikt im nie przeszkadzał. Gdy w końcu opadli obok siebie na łóżko Arthur zapytał z uśmiechem:

- To jak to było z Vincem, co? Opowiesz mi jak to się zaczęło?

Theo zamyślił się. Właściwie czemu nie? Już i tak sporo mu o sobie opowiedział…

- Ale najpierw odpowiedź mi na jedno pytanie: a co z twoimi kobietami?

Czuł się jak głupiec zadając takie pytanie, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia, nie teraz, gdy Vince ma kogoś…

- Nic. Teraz jesteś ty.

Theo przymknął oczy. Wprawdzie Arthur powiedział „teraz”, ale Theo i tak poczuł się lepiej. I tak wiedział, że gdyby Arthur spotykał się raz z nim a raz z jakimiś kobietami on i tak nie zerwałby z nim kontaktu. Arthur był jego jedynym małym błyskiem radości w tym koszmarze życia, więc…

- Ucieknij ze mną… - powiedział nagle ochryple, patrząc z pasją na nagie ciało swojego kochanka. - Gdzieś. Gdziekolwiek. Z dala od Vince’a, bo to zbyt boli – dokończył z trudem.

Arthur westchnął, patrząc na niego z powagą.

- Więc porozmawialiście i on… odmówił ci, tak? - zapytał delikatnie.

Theo odchylił głowę do tyłu, by w takiej chwili nie patrzeć w oczy Arthura.

- Tak – odparł głucho.

Poczuł jak Arthur opiera się na łokciu, by lepiej go widzieć.

- Tak sobie myślę… że ty już od tylu lat żyjesz z myślą, że on cię nie kocha w ten sposób, że… gdyby powiedział ci teraz „tak” ty zbyt bałbyś się tych słów, by naprawdę się cieszyć.

Theo nadal nie patrzył na niego. Zamyślił się. Może to prawda…? Ale teraz to i tak jest obojętne….

Wtedy Arthur powiedział ze smutkiem:

- Nie, Theo, nie ucieknę. Jestem na to zbyt leniwy, lubię moje wygodne życie, pisanie, Paryż…

Theo nic nie odpowiedział. I tak spodziewał się takich słów.

- A wytrwałbyś gdzieś tam, bez niego? - zapytał.

Theo prychnął.

- Przez wiele lat był daleko ode mnie. Byliśmy nastolatkami… - zaczął Theo. Przed oczami od razu zobaczył swojego brata w tamtych lat i znów poczuł mocne ukłucie w sercu. - Pewnego dnia wszedłem do jego pokoju, stał do mnie tyłem, spojrzałem na niego i… w jednej chwili zapragnąłem kochać się z nim. - Theo z trudem odetchnął.

Tak mnie to przeraziło… Moje rozgrzane ciało, moje fantazje, które widziałem przed oczami jakby były prawdziwe i… uciekłem z pokoju. Łudziłem się, że to tylko burza hormonów i że to się nie powtórzy…

Ale to wciąż wracało, za każdym razem, gdy on był obok. Potem jakoś nauczyłem się zgrywać zimnego, ale on chyba i tak niczego nie zauważył, był zbyt niewinny. Lata mijały, a ja nadal byłem sam, myśl o kimkolwiek obok mnie była obrzydliwa, bo nikt nie będzie tak cudowny jak on…

Potem byliśmy już dorośli, ale nadal mieszkaliśmy razem, teraz już bez rodziców. Nauczyłem się czerpać radość z samej obecności Vince’a, jego uśmiechu, wyglądu, głosu, nigdy nawet nie ośmieliłem się pokazać mu, że czuję coś więcej.

Tak naprawdę wtedy sztuka była mi całkiem obojętna: wymyśliłem, że będę sprzedawał jego dzieła tylko po to, by móc być całe życie obok, a on się zgodził. Było niemal idealnie, a wtedy… on oznajmił mi z szerokim uśmiechem, że się przeprowadza i będzie teraz mieszkał i malował razem z pewnym facetem…

Arthur wyglądał na zaskoczonego jego słowami, ale milczał.

Pomyślałem: „to jego chłopak”. To bolało tak, że woli jego ode mnie, ale… chyba umiałbym to jakoś zaakceptować, ale… czas mijał a ja zorientowałem się, że oni NAPRAWDĘ są tylko przyjaciółmi.

- I? Co zrobiłeś? - zapytał Arthur z zainteresowaniem.

Theo skrzywił się.

- Nic. Oni mieszkali daleko ode mnie, niemal się nie widywaliśmy, to cholernie bolało, to był najgorszy czas w moim życiu, ale Vince zaproponował mi pisanie listów i to była jedyna rzecz, która uratowała mnie przed szaleństwem.

Potem… obaj umarliśmy, wtedy le Comte zapytał mnie, czy chcę ponownie żyć, uśmiechnąłem się krzywo i odparłem „Nie, dziękuję, jedno koszmarne życie mi wystarczy…”, a wtedy on uśmiechnął się tajemniczo i powiedział „Vince zgodził się zostać wampirem, wiesz?”. I wtedy nic innego już się nie liczyło…

Ku mojemu zaskoczeniu Vince znów zgodził się ze mną zamieszkać i wtedy tamte koszmarne lata rozłąki powoli znikały z moich wspomnień. Resztę już znasz – dodał po chwili. - A teraz powiedz mi… skąd ty, do cholery, wiesz o moich uczuciach? - zerknął na wciąż nagiego Arthura leżącego obok niego.

Arthur zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.

- No właśnie. Słowo kluczowe: „listy”.

Theo wytrzeszczył oczy.

- Co ty bredzisz? TE listy? Ale ich tu nie ma, zostały w naszym starym życiu, w tamtych czasach! Choć czasem bardzo tego żałuję, chciałbym móc znów je przeczytać… - westchnął.

- Posłuchaj… - zaczął Arthur. - We współczesności te listy przetrwały i… historycy widzą wyraźnie, że…

Theo poczuł się jak w pułapce. Nie, to niemożliwe…

- Ale ja nigdy nie pisałem niczego wprost! - ryknął, zrywając się z łóżka. - Nigdy! Zawsze panowałem nad słowami.

Arthur uśmiechnął się gorzko.

- Wiesz… niekoniecznie coś musi być wprost, by móc się domyśleć….

Arthur zacisnął mocno usta, siadając w końcu na łóżku. Arthur nadal się nie poruszył.

- A ty… - zapytał w końcu z wahaniem. - Czytałeś te listy?

- Czytałem.

Theo poczuł przypływ wściekłości. Coś tak cholernie osobistego… To było przeznaczone tylko dla oczu jego Vince’a… Jednak po chwili zdołał się uspokoić. To nie tylko on. Historycy, zwykli ludzie… A jego i Arthura wcześniej nic nie łączyło, więc…

Nagle Theo uśmiechnął się gorzko i dodał:

- A wiesz, że le Comte też wie? Spojrzał na mnie ostro pierwszego dnia i powiedział: „Tylko żadnego niewłaściwego zachowania pod moim dachem”. A wtedy ja udałem głupiego, więc doprecyzował. Ale miałbym to gdzieś, gdyby Vince jednak… Pewnie by mnie nie zabił, nie?

Arthur nagle usiadł gwałtownie i powiedział, uśmiechając się szeroko:

- A wiesz, że w czasach Emmy istnieje sposób, by móc łatwo znaleźć sobie jakiegoś faceta?

Theo zmarszczył brwi. Wydawało mu się to nieprawdopodobne.

- To się nazywa „internet”. Sama mi mówiła! - Nagle zrobił rozmarzoną minę. Ach! Brzmi jak marzenie… Wiesz jak się trzeba namęczyć w tych czasach?

Theo nic nie powiedział. Nie, nigdy nie próbował.

- W twoim kraju kazirodztwo jest teraz legalne. Homoseksualizm też – dodał jakby mimochodem, uśmiechając się tajemniczo.

Theo zamarł. Poczuł dziwny uścisk w sercu. Naprawdę?… To niemożliwe… Oczami wyobraźni zobaczył ich obu razem przechodzących przez drzwi do teraźniejszości… Poczuł się jeszcze bardziej podle. To nic nie znaczy, bo Vince i tak kocha Emmę…

Jednak poczuł niewielką ulgę na myśl, że nie zawsze i wszędzie jest chorym potworem. Gdyby wiedział o tym, gdy żył i nie nienawidził się każdego dnia… Po prostu urodził się w niewłaściwych czasach, inaczej nie musiałby czuć bólu całe życie…

Arthur znów położył się na łóżku, podkładając rękę pod głowę.

- Tak właściwie to ja wolę facetów, ale… tutaj facetowi łatwiej jest poderwać kobietę, więc… Też może być. - Uśmiechnął się do niego.

Theo skrzywił się. On tylko o jednym…

*

Spotykali się niemal każdego dnia. I, o dziwo, po spotkaniach w łóżku również dużo rozmawiali. Theo polubił te rozmowy…

- A Emma wie? - zapytał ponuro.

Arthur zerknął na niego znad biurka, gdzie dziś pracował.

- Nie wiem. Może też wie z różnych tekstów historycznych.

Theo zacisnął pięść.

- Mogłeś robić przy niej jeszcze wyraźniejsze iluzje! - warknął. - I przy Vincie.

Arthur zachichotał.

- Przestań. On i tak nie rozumiał. A gdyby nagle zrozumiał, to bym mu powiedział, że tak tylko bredzę…

- Myślisz, że ona… pomyśli, że Vince też…? Nie chcę, by ich związek się przeze mnie rozpadł, za bardzo zależy mi na jego szczęściu.

- Pewnie tak nie myśli. To z nią porozmawiaj! - dodał.

Theo zacisnął usta.

- Nie mam odwagi. A ty kiedyś kogokolwiek kochałeś? - zapytał Theo, rozsiadając się wygodnie na fotelu. W jego głosie słychać było ironię.

Arthur wyprostował plecy i odwrócił się od notatek, który zaściełały całe jego biurko.

- A wiesz, że tak? - powiedział, uśmiechając się szeroko.

Theo ciężko było w to uwierzyć, więc słuchał uważnie.

- To było za mojego życia. Był taki jeden facet. Był moim dalekim znajomym, więc czasem się widywaliśmy. Pewnego dnia się zakochałem. Nie miałem odwagi mu tego wyznać, choć starałem się spotykać z nim jak najczęściej i robić aluzje… - Westchnął.

Chyba miał mnie już trochę dość. Pewnej nocy nie wytrzymałem… Upiłem się z rozpaczy, że niczego między nami nie ma i… - Zaśmiał się. - Poszedłem do niego, wyznałem mu miłość, a on kazał mi wyjść.

I tyle. Może to durne, ale wciąż mi nie przeszło, nawet po śmierci. Właściwie cieszę się, że teraz mieszkam w Paryżu, bo nawet chodzenie tymi samymi ulicami, co on sprawiało, że nie mogłem przestać myśleć. Wprawdzie teraz też nie mogę, ale… - Wzruszył ramionami.

Theo wciąż nie mógł uwierzyć w wyznanie Arthura, ale milczał.

- Chodź do mnie… - powiedział nagle Theo, podchodząc do Arthura.

Ten zaśmiał się głośno i powiedział:

- Ej, ej! Znów masz ochotę? Przecież my dopiero przed chwilą…

Theo zamknął mu usta pocałunkiem, zdejmując z niego ubranie. Przyciskał mocno Arthura do łóżka, myśląc, że może dzięki niemu uda mu się choć w jakimś stopniu zagłuszyć ból w sercu. A może i Arthur poczuje się wtedy lepiej?…


Następnego dnia poszedł pod drzwi pokoju Emmy. Serce mocno mu biło i z tego powodu czuł się jak głupek.

Zastukał szybko, by się nie rozmyślić i czekał, wstrzymując oddech.

- Proszę! - Usłyszał jej radosny głos.

Miał nadzieję, że jest sama w pokoju… Nagle nabrał wątpliwości.

Wszedł i od razu otworzył usta, by zacząć mówić, ale Emma uśmiechnęła się do niego i powiedziała:

- Hej, Theo! Może usiądziesz?

- Nie – warknął, czując się coraz bardziej niepewnie. - Chcę ci tylko coś powiedzieć i zaraz wychodzę.

Wydawała się być zaskoczona jego słowami, ale skinęła głową.

- Więc tak… - Nie patrzył na nią. Głos mu drżał. - Słyszałaś może w swoich czasach informacje o mojej… „SILNEJ miłości do brata”? - Zapytał w końcu, czując jak zaschło mu w gardle.

Zerknął szybko na nią. Przez chwilę jedynie patrzyła na niego z otwartymi ustami, aż w końcu skinęła głową.

Zaklął w myślach, ale mówił dalej:

- Wiedz, że… to nie ma z nim nic wspólnego. Rozumiesz? - dodał z naciskiem. - On… on cię kocha, powiedział mi to i nie chcę niczego między wami zepsuć, bo… on jest dla mnie zbyt ważny. Więc nie myśl o mnie źle.

Emma znów przez chwilę milczała, ale nagle – ku jego zaskoczeniu – uśmiechnęła się i powiedziała:

- Nie będę myśleć o tobie źle, jeśli przestaniesz mówić do mnie „Pies”.

Był tak zaskoczony jej słowami, że zamarł. Bezczelna baba! Jednak już po chwili odezwał się:

- Nie wiem. Może.

I wyszedł szybko z pokoju. Szedł korytarzem i uśmiechnął się do siebie.

Bezczelny Pies. Niech na to nie liczy.


KONIEC

30.6.23, 23:54

(6 str.)