wtorek, 2 sierpnia 2022

Najgorsza decyzja

 Jego dzieciństwo było jednym wielkim koszmarem, a potem wcale nie było lepiej. Jednym z pierwszym wspomnień, który przychodziło mu na myśl były odgłosy ojca gwałcącego jego matkę.

Gdy był mały nie rozumiał tych dźwięków, ale w jakiś sposób sprawiały, że się bał, gdy tak leżał w ciemnościach w pokoju obok. Matka jęczała cicho, jakby czuła ból, ojciec wydawał się czuć przyjemność, a potem on zaczynał chrapać, a ona bardzo cicho płakała. Severus nie mógł wtedy długo zasnąć, choć nie był pewien, czego się boi i leżał jedynie w bezruchu.

Był nastolatkiem, gdy zrozumiał, czym były te odgłosy i do strachu dołączyło obrzydzenie i nienawiść. Tak naprawdę najpierw współczuł matce, ale potem, gdy jego umysł coraz bardziej zasnuwało śmierciożerstwo – zaczął nienawidzić również ją. Za to, że swoją słabością i biernością zabrała mu szansę na normalne dzieciństwo.

Potem w jego życiu pojawiła się Lily i on miał już po co żyć. Pamiętał jak cieszyła się, że idą do Hogwartu. Ale dla niego nie było to dobre wspomnienie, nie było z powodu ojca.

Tamtego dnia matka od rana była bardzo zdenerwowana, a on nie wiedział czemu. Wieczorem podeszła do ojca, który siedział na kanapie, zawołała go i powiedziała, że ich syn dostał się do szkoły dla czarodziejów.

Wprawdzie ojciec o tym wiedział, ale całe życie Severus był tresowany, by udawać, że nie ma w nim magii. Jego ojciec był pierwszym mugolem w jego życiu, którego znienawidził. Potem była Petunia, która zawsze starała się rozdzielić go z Lily. A potem dotarło do niego, że nienawidzi wszystkich mugoli.

Ojciec wtedy, co robił regularnie, pobił matkę. Potem rzucił się na niego, ale ona go obroniła. Zawsze to robiła, choć bardzo się bała. Ojciec wrzeszczał i rzucał czym popadnie całą noc, a matka, która zawsze we wszystkim mu ustępowała, pierwszy raz w życiu pozostała niewzruszona: „Severus pójdzie do Szkoły Magii, inaczej tacy jak my będą cię przekonywać, aż nie ustąpisz” – odparła spokojnie do męża, a Severus siedział skulony na podłodze i starał się myśleć.

Czy jej upór ma sens? Nie miało wtedy dla niego znaczenia, czy będzie mógł uczyć się magii, czy nie – jego przerażonemu umysłowi zależało jedynie na przetrwaniu, więc zastanawiał się, czy wtedy będzie bezpieczniejszy.

A wtedy matka wspomniała o szkole z internatem i wiedział już, że tylko tego pragnie. Starał się cieszyć tak samo szczerze jak Lily, ale po całej nocy bez snu, za to wypełnionej strachem, nie było to łatwe.

Ojciec przestał się awanturować dopiero nad ranem, a on wtedy uciekł jak zawsze na łąkę, do Lily. Udało się, ojciec w końcu ustąpił.

Szkoła szybko go zmieniła. Najpierw bardzo żałował, że trafił do Slytherinu. Nie interesował go dom jego matki, chciał jedynie być blisko Lily, ale chyba szybko przesiąknął ich poglądami, które przecież już wcześniej zgadzały się w jednym punkcie – mugole są niebezpieczni i szaleni.

Czas mijał, a Lily coraz bardziej się od niego oddalała. On nie był już dzieckiem i nie wystarczyło mu jej rzadkie towarzystwo. Dotarło wtedy do niego, że to nie tylko przyjaźń, że on się w niej zakochał, ale Lily zdawała się tego nawet nie zauważać.

Coraz więcej czasu spędzała z innymi Gryfonami, a on, nie mając wyboru, zbliżył się do Ślizgonów. Wtedy też Lily zaczęła coraz częściej mówić mu, że to nie jest towarzystwo dla niego, a jego te słowa jedynie irytowały. Dotarły do niego dopiero po jej śmierci…

Wtedy też rozpoczęło się dręczenie go przez Huncwotów i wtedy dotarło do niego, że wcale nie uciekł od ojca-potwora, bo spotkał tu, w szkole, inne potwory. A to, że byli czarodziejami oznaczało jedynie, że ich sposoby na dręczenie go będą bardziej rozbudowane i trudne do pokonania niż bicie ojca…

Miał trzynaście lat, gdy Ślizgoni zaprosili go na imprezę w Pokoju Wspólnym. Tak naprawdę nigdy nie był z nikim blisko, nie licząc Lily. Choć Ślizgoni nie mieli pojęcia, że jest pół mugolem, a on szybko odkrył, że za nic nie może im tego ujawnić, i tak w jakiś sposób zawsze byli od siebie oddaleni.

Tak naprawdę nigdy nie miał ochoty na ich szalone imprezy, które regularnie urządzali, więc jedynie posiedział chwilę w Pokoju Wspólnym i zamiast – jak zwykle – uciec do dormitorium, zabrał im jedną z butelek z Ognistą Whisky i wymknął się z Pokoju Wspólnego przez nikogo nie zatrzymywany.

Szedł korytarzem i nie bardzo wiedział, co planuje. Naprawdę chce to wypić? Nigdy nie pił… Zamknął się w jakiejś pustej klasie i myślał przez chwilę. A potem to wszystko: ojciec, Huncwoci, brak zainteresowania ze strony Lily sprawiło, że otworzył butelkę i pociągnął pierwszy łyk.

Oczywiście nie trzeba było wiele czasu, by jego nieprzyzwyczajony do alkoholu organizm upił się. Odłożył butelkę, w której było jeszcze wiele alkoholu i ruszył przed siebie chwiejnym krokiem.

I wtedy poczuł w sobie odwagę. Co go obchodzą te wszystkie problemy? Najważniejsza była Lily! Pójdzie do niej teraz, gdy w końcu ma w sobie odwagę!

Przemierzył zamek, co zajęło mu bez wątpienia więcej czasu niż zwykle i dotarł pod drzwi jej dormitorium. Bez problemu złamał zabezpieczenia, bo magia była jedyną rzeczą w jego żałosnym życiu, która wychodziła mu bardzo dobrze, potem zaczarował schody, by nie zamieniły się w zjeżdżalnię i zapukał.

Wiedział, że było już bardzo późno. Grzeczni Gryfoni pewnie już dawno spali, więc wszedł cicho i zawołał Lily. Wolał nie narobić zamieszania, co wiedział nawet jego pijany mózg, bo inaczej z nią nie pogada.

W końcu wstała zaspana i poszła za nim na korytarz.

- Sev? - zapytała cicho, przecierając oczy – Coś się stało?

Severus przez chwilę zapomniał o wszystkim. W koszuli nocnej, zaspana, z rozpuszczonymi, rozczochranymi włosami była jeszcze piękniejsza niż zwykle.

- Nic mi… - zaczął.

- Masz gorączkę? Sev?! - krzyknęła z przejęciem i podeszła do niego.

A on już nie myślał. Pochylił się i pocałował ją. Jej usta wydawały mu się tak bardzo słodkie i miękkie, że…

Szybko odskoczyła od niego, a on nie był w stanie się ruszyć.

- Sev… - wytrzeszczyła na niego oczy, już z bezpiecznej odległości – Ty jesteś pijany… Co się stało? - powtórzyła.

- Nic się nie stało – odparł, starając się panować nad złością.

- Pogadamy jutro – powiedziała stanowczo i zamknęła przed nim drzwi.

- Kocham cię… - szepnął. Nie miał pojęcia, czy go usłyszała.

Stał tam tak, osłupiały. Jak zbity pies wrócił do siebie i tym razem szedł jeszcze wolniej. Jakiś nauczyciel da mu szlaban? No i co z tego? W tej chwili miał to naprawdę gdzieś…

Wrócił do swojego dormitorium i długo leżał. Alkohol powoli znikał z jego organizmu, a strach się pojawiał. Co ona zrobi jutro? Zerwie z nim znajomość? Pocałuje go?

Ale stało się jeszcze inaczej – Lily po prostu nigdy więcej nie wspomniała o tamtym wydarzeniu. On najpierw milczał, czekając na jej reakcję, potem zrozumiał – uznała, że był pijany i tylko dlatego to zrobił, nadal nie była w stanie uwierzyć, że on ją kocha… Więc nic się nie zmieniło, a on nadal nie był w stanie wyznać jej miłości…

*

Miał czternaście lat, gdy coś w nim pękło. Miał dość… Ojciec nadal się nad nimi znęcał, a on, choć miał magię, nie miał odwagi się bronić. Przed Huncwotami też nigdy nie zdołał się obronić, gdy atakowali go czterech na jednego, a inni Ślizgoni przyglądali się temu obojętnie. No i Lily, która wciąż traktowała go jak przyjaciela, a o nie mógł znieść jak Potter próbuje ją zagadywać.

Po prostu w nocy, gdy nawet Ślizgoni już spali, wymknął się ponownie z dormitorium, ale tym razem nie po to, by się upić. Jego plan był o wiele poważniejszy. Włamał się do sali do eliksirów i pracował tak kilka nocy. Było to trudne zadanie, ale on kochał eliksiry. To chyba była jedyna pasja, którą dzielił z matką, ale ona nigdy nie osiągnęła tak dobrych wyników w tym przedmiocie jak on.

Potem wszystko sprzątał, zacierał ślady i wracał do dormitorium. Nic się nie wydało. Był coraz bardziej wykończony brakiem snu, ale nie dbał o to. Liczył się tylko cel, potem wszystko się zmieni…

Pewnej nocy udało mu się! Serce mocno mu biło, ale nie wahał się. Już nie… Usiadł ciężko na jednym z krzeseł w sali do eliksirów i sięgnął po fiolkę. Przez chwilę obserwował jej mocny kolor, a potem…

Dotarło do niego, że płacze. Nie walczył z tym. Bo i po co? Już zaraz będzie koniec… Przytknął fiolkę do ust. Eliksir Żywej Śmierci palił go w gardło, ale zmusił się do przełknięcia…. Lily będzie szczęśliwsza bez niego… Upadł. To było ostatnie, co pamiętał.

Ocknął się, krztusząc. Ktoś siłą wlewał mu coś do gardła… O co chodzi?!

- Wypij do dna – usłyszał czyjś stanowczy głos. Był zbyt skołowany, by zrozumieć, do kogo należał, ale na pewno był to mężczyzna. Znał skądś ten głos, ale…

Ktoś siłą posadził go, gdy już wypił ten tajemniczy płyn. Ręka tej osoby przytrzymywała mu plecy, bo nie miał na nic sił. Nie chciał otwierać oczu. Nie był na tyle naiwny, by wierzyć, że umarł… Więc ktoś jednak go uratował.

Bardzo bolała go głowa… brzuch, wszystko. Czyżby eliksir jednak miał czas, by zadziałać? W końcu zmusił się, by otworzyć oczy. One też go bolały. Ta osoba go nie popędzała, ale był zbyt ciekawy. I wściekły…

To był Dumbledore. Zrozumiał, gdy wzrok już mu się wyostrzył. Kurwa.

Gwałtownie odwrócił się na bok i zwymiotował.

- Bardzo dobrze, teraz będzie ci lepiej… - usłyszał jego głos.

Miał ochotę wyć. Nie chciał czuć się lepiej! Czy ten staruch tego nie rozumie?!

- Ma pan jakiś radar samobójców w swoim gabinecie? - burknął, nie dbając o to, że jest niegrzeczny. To i tak było mało, marzył o tym, by go uderzyć, przekląć…

Dyrektor nic mu nie odpowiedział. Oczywiście…

Nadal byli na podłodze. Dumbledore klęczał, podtrzymując go. Poczuł się tym bardzo skrępowany. Wstał, ale mocno się zachwiał.

- Uważaj – polecił Dumbledore, jakby jego uwaga nie była aż nazbyt oczywista.

Severus wymruczał coś ze złością i wczepił się palcami w blat biurka, by nie upaść.

- Możesz iść do siebie – powiedział wyjątkowo delikatnie – A ja tu wszystko posprzątam, nikt się nie dowie o tym wydarzeniu.

Stał z nisko opuszczoną głową i milczał. Niby miał mu podziękować?…

- I jeszcze jedno – dodał, gdy Severus ruszył ciężko w stronę drzwi – Pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu.

- Co? - wyjąkał, całkowicie zaskoczony. Słyszał, że dyrektor jest nienormalny, ale…

- Za uwarzenie idealnego Wywaru Żywej Śmierci. Wiem, że profesor Slughorn zgodziłby się ze mną. W przyszłości będziesz wspaniałym Mistrzem Eliksirów.

Severus wyszedł, trzaskając drzwiami. Te słowa wypalały dziurę w jego umyśle. Jak ten stary dziad śmiał… Chciał się zabić, a on nie pokusił się nawet na jakieś durne „Wszystko się ułoży” i jeszcze mówi mu, że będzie żył tak długo, by ukończyć szkołę?!

Czy to była groźba? „Masz przestać z tymi bzdurami, bo znów cię uratuję i znów?”. Czemu to się nazywa „uratować”, raczej „zabrać jedyną szansę na spokój”…

Poszedł do dormitorium i płakał do rana. Potem został sam i nawet nie dbał o to, by pójść na lekcje. Niech ten kretyn go usprawiedliwi, skoro zabrał mu tę możliwość ulgi od bólu…

*

Jednak w następne wakacje coś w nim się zmieniło. Pierwszego dnia wakacji, gdy ojciec zamachnął się na matkę, podszedł do niego z różdżką w ręku (którą miał zawsze przed nim ukrywać) i patrzył spokojnie.

Był już wzrostu ojca. W środku płonęła w nim nienawiść, której nigdy nie czuł do Huncwotów. Nie interesowało go, że Ministerstwo ukarze go za używanie magii poza szkołą. To było tego warte…

Matka stała obok nich i ciężko oddychała. Wiedział, że jeśli powie coś w stylu: „Pamiętaj, nie możesz używać magii!”, ojciec rzuci się na niego. Ale nie robiła tego…

- Pożałujesz… - wysyczał i po prostu wyszedł z domu. Nie miał więcej sił.

Tamto wydarzenie właściwie nic nie zmieniło, jeśli chodziło o matkę. Ojciec nadal nie dał jej spokoju, a on nie miał już sił, by znów mu się sprzeciwić… Ale jemu nic już nigdy nie zrobił, pewnie bał się jego magii…

*

Kilka miesięcy później był w toalecie w Hogwarcie, gdy nagle usłyszał jak Mulciber rozmawia z jakimś drugim Ślizgonem. Głos Mulcibera był bardzo podekscytowany.

- Nie mogę zapomnieć o tej MacDonald… Jest genialna…

Drugi Ślizgon (Severus nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska) powiedział z drwiną:

- Serio? Co cię interesuje jakaś Gryfonka?

- Ale jest czystej krwi! - zaprotestował.

Severus nie wiedział, czemu po prostu nie wyjdzie. Co go to interesowało? Ale jednak nie był w stanie się poruszyć. Słuchał.

- No jest, i co z tego? Mało masz Ślizgonek?

- To nie o to chodzi… - wysyczał Mulciber – Ona… dała mi kosza i…

Ślizgon wybuchnął śmiechem.

- Serio? Podrywałeś ją? A to dobre!

Mulciber skrzywił się.

- Dam jej OSTATNIĄ szansę. A jak nie, to…

Severus poruszył się niespokojnie. Nie miał pojęcia, co ten chce powiedzieć, ale i tak poczuł lęk.

Drugi Ślizgon roześmiał się głośno.

- To nie będziesz pytał o zgodę, tylko weźmiesz to, co ci się należy!

Severus poczuł dreszcze na plecach. Nie, pewnie źle to odebrał.

- Tak, już nie mogę się doczekać aż zobaczę te jej genialne cycki w pełnej okazałości. I całą resztę.

- Głupia suka sama się o to prosiła – dodał drugi Ślizgon.

- Jasne!

A potem obaj wyszli z toalety, śmiejąc się w głos.

Severus nie wyszedł z kabiny nawet, gdy głosy tamtych już ucichły. Zrobiło mu się niedobrze. Teraz nie mógł już się łudzić. Zacisnął mocno powieki. Jaka istnieje szansa, że Mary zmieni zdanie? Bardzo mała, wiedział, że ona i jej koleżanki trzymają się z dala od Ślizgonów. Ze złości uderzył pięścią w drzwi i wyszedł szybko.

Musi coś zrobić.

Przez kilka kolejnych dni chodził jak struty. Wiedział, że nie może pójść do żadnego z nauczycieli, bo Ślizgoni zrobiliby piekło z jego życia, które i tak już było wystarczającym piekłem. Zresztą, kto uwierzyłby Ślizgońskiemu dziwakowi?

Podsłuchiwał i śledził Mulcibera przez jakiś czas. Oczywiście, ona znów mu odmówiła… Może powinien ostrzec jakoś Lily i może ona coś wymyśli…? Próbował zrobić to w zawoalowany sposób, ale jedyne, co osiągnął, to to, że znów pokłócili się o to, że „Skoro sam przyznajesz, że Ślizgoni są dziwni, to przestań się w końcu z nimi zadawać, Sev!”.

Potem spróbował porozmawiać z Mulciberem, choć słabo się znali. Mówił, że wokół jest tyle wspaniałych Ślizgonek. Spojrzał na niego z nienawiścią w oczach i odpowiedział „Właśnie, Snape, więc odpierdol się od tej twojej szlamy!”. Marzył o tym, by mu przywalić za te słowa, ale i tak wiedział, że przegra… Wtedy na dodatek poczuł lęk, że Mulciber będzie chciał zrobić coś Lily, a tego by nie zniósł…

W końcu, choć bał się już, że się spóźnił i czekał z lękiem na każdą straszną informację ze szkoły, udało się. Mulciber właściwie specjalnie tego nie ukrywał… Opowiadał dość głośno w Pokoju Wspólnym, że dziś „dopnie swego”. Planował włamać się do jej dormitorium po ciszy nocnej…

Severus nie położył się spać tamtej nocy i z mocno bijącym sercem schował się za fotelem i czekał, aż Mulciber ruszy w stronę wyjścia. Ale co zrobi potem…?

Udało się. Gdy Pokój Wspólny opustoszał, Mulciber wstał z fotela przy kominku, mrucząc coś do siebie cicho. Severus zerwał się w jednej chwili.

- Snape, to ty?! - Mulciber drgnął z zaskoczenia – Co ty tu, kurwa, robisz o tej porze? - zapytał ironicznie.

Severus zaczerpnął głęboki oddech i wypalił bez zastanowienia:

- Nie rób tego, błagam! Oni cię ukażą, wyrzucą ze szkoły!

Mulciber roześmiał się.

- Och, doprawdy? - prychnął – Nawet jeśli, w co wątpię, to co?

- Ale…

- Ta mała kurwa jest tego warta… - powiedział rozmarzonym głosem – Nawet nie wiesz jak bardzo mam na nią ochotę.

Severus przymknął na chwilę oczy. Nie przywykł do takiego słownictwa. Mulciber nagle zbliżył się do niego, a on zadrżał.

- A może ty masz na nią ochotę, co, Snape? - wysyczał mu w twarz – Ta szlama już ci nie wystarcza? Ok, jak z nią skończę, możesz ją sobie wziąć, a co, będę dziś wspaniałomyślny! - Po tych słowach odwrócił się i ruszył przed siebie.

Severus czuł coraz większy strach i desperację. Rzucił się na niego. Huknęło i Severus w jednej chwili wzleciał w powietrze i upadł na przeciwległą ścianę.

Mulciber odwrócił się powoli w jego stronę i syknął:

- Daruję ci, bo mam dziś dobry humor i nie mam czasu, ale jeszcze jeden raz uniesiesz na mnie rękę a zdechniesz we własnym łóżku, Smarkerusie. Czy to dla ciebie jasne? - Kopnął go i wyszedł szybko.

Severus zacisnął powieki. Czuł krew, spływającą mu z tyłu głowy. I strach. I obrzydzenie do samego siebie. Wybrał strach, jak zawsze w swoim życiu. Czując łzy pod powiekami, wstał ciężko i powlókł się do łóżka.

Nie spał całą noc, a rano podczas śniadania wszyscy szeptali o „tej strasznej rzeczy, która spotkała Mary”. Czuł, że zaraz zwymiotuje. A Mulciber? Triumfował, wszyscy Ślizgoni mu gratulowali. A Lily zrobiła mu awanturę, że zadaje się z potworami. Gdyby wiedziała… pomyślałaby o nim lepiej, czy wręcz przeciwnie – byłaby wściekła, że nie zdołał tego ukrócić?

Potem usłyszał, że Mary była w tak strasznym stanie, że przenieśli ją do Świętego Munga i długo stamtąd nie wychodziła. A Mulciber?… Dumbledore dał mu kilkumiesięczny szlaban. Kurwa! W tamtej chwili znienawidził tego starego dziada jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.

Mulciber dotrzymał słowa i Śłizgoni nie zemścili się na nim, ale jakie to miało znaczenie? Czuł się jak gówno. Nie uratował jej. Tak samo jak nigdy nie uratował swojej matki od tego samego losu. Gdyby wiedział wtedy, że za parę lat on sam stanie się gwałcicielem… Czy zabiłby się teraz, by do tego nie dopuścić, czy znów okazałby się tchórzem…?

*

Tamten dzień. Jeden z najgorszych dni jego życia. Najgorszy dzień w jego piętnastoletnim życiu, bo oczywiście jako Śmierciożerca doświadczał gorszych chwil, choć tamten, w którym stracił jedyną miłość swojego życia, jedyną przyjaciółkę był bez wątpienia koszmarem…

O dziwo, w tamtej chwili swojego życia nie myślał o samobójstwie. Może koszmar obnażenia go przed całą szkołą i obrzydliwe, upokarzające słowa Pottera były dla niego niczym w porównaniu z utratą Lily. Z tym, co jej zrobił…

Wtedy skupił się jedynie na tym, by ją przeprosić, błagać o wybaczenie. Gdy Jamesowi znudziło się dręczenie go, poszedł sobie, a za nim reszta szkoły. Leżał jeszcze przez chwilę, sam zaskoczony łzami w oczach, a potem wstał jak lunatyk. Założył spodnie i ruszył przez błonia.

Lily. Tylko to się liczy. W tamtej chwili nie myślał o tym, że ona się śmiała. Śmiała, gdy jej najlepszy przyjaciel wisiał do góry nogami, dręczony przez innych uczniów… To wtedy nazwał ją szlamą, to zbyt bolało, to upokorzenie… Jak mogła…? Ale ta myśl była zbyt bolesna, więc szybko wyparł ją ze swojego umysłu.

Potem wierzył już tylko, że to on zachował się jak potwór, a ona miała prawo zakończyć ich przyjaźń… Gdy dręczył się tym wspomnieniem w myślodsiewni, zawsze odwracał wzrok, by nie widzieć jej uśmiechu. Nie chciał jej tak nazwać, nigdy tak o niej nie myślał, ale… Czy ktoś taki jak ona może go zrozumieć? Zrozumieć, że w chwili upokorzenia człowiek staje się dzikim zwierzęciem, który umie jedynie gryźć na oślep, obojętnie czy wroga, czy pomocnika?

Ona, która zawsze była tak dobra w nauce, choć Severus nigdy nikomu nie wyznał, że robił z siebie głupka na eliksirach, by to Lily mogła triumfować, bo ten przedmiot nigdy nie szedł jej tak dobrze jak jemu. Wtedy była to dla niego bardzo niska cena za jej przyjaźń. A ona nigdy mu nie odmówiła, nie czuła się winna, a jednocześnie zawsze krytykowała za wszystko Ślizgonów…

Ona, która była tak piękna, że uganiał się za nią niemal każdy chłopak w szkole? Ona, której ojciec nie bił i nie gwałcił jej matki, ona, której Ślizgoni nie zdejmowali majtek na oczach całej szkoły…

Ona, która miała cały wianuszek przyjaciółek, a jego nikt nigdy nie lubił. Ona, która potrafiła zaskarbić sobie przyjaźń każdego nauczyciela swoim słodkim uśmiechem i miłym zachowaniem, a on, choć bardzo zdolny, zawsze był traktowany przez nauczycieli z wyraźną rezerwą, także przez Slughorna, którego ulubienicą była właśnie ona…

A on… nie umiał jej tego wyjaśnić, zresztą ona i tak nie słuchała, nienawiść biła z jej oczu, a to bolało go o wiele bardziej niż wszystkie zaklęcia razem wzięte, którymi kiedykolwiek oberwał od Huncwotów.

Był już blisko szkoły. Uczniowie szeptali za jego plecami, śmiali się i wodzili za nim wzrokiem. W uszach dźwięczały mu drwiące słowa Pottera „Gdybym miał takiego małego chujka, to nosiłbym pancerne gacie!”. Zacisnął dłoń w kieszeni, aż poczuł krew.

Oczywiście, że Lily nie mogła wiedzieć, że Potter posunie się aż tak daleko. On sam go nienawidził, a nie podejrzewałby go o coś takiego. Czemu mu to zrobił? Ten, który sam uratował go przed wilkołakiem? Ale pomimo tego wciąż nie był w stanie zapomnieć o tamtej przysłudze, którą był mu winien. Kto wie, może był zbyt naiwny…?

Szedł przez zamek, wyobrażając sobie Lily… Odeszła i zostawiła go z nimi… Potterem i z jego podłymi słowami, śmiejącym się w głos Blackiem, Pettegrew, który pokrzykiwał raz po raz „Tak, James!”, „Brawo!”, „Zasłużył sobie!” i… Lupina. On się nie odzywał, ale co z tego, skoro i tak nic nie zrobił. To było jeszcze bardziej żałosne, bo godził się na coś, co nawet go nie interesowało.

Czemu Potter to zrobił? Podniecało go to? pomyślał gorzko. Czy to możliwe, że posunął się tak daleko, by zdobyć Lily, by zdyskredytować jego? Lily… Byli przyjaciółmi osiem długich lat, pocieszał ją, gdy Petunia się z niej śmiała, pocieszał ją, gdy bała się, czy przyjmą do Hogwartu osobę z mugolskiej rodziny, bronił ją, gdy Potter był dla niej niemiły pierwszego dnia w pociągu… Czy tak wiele można tak szybko przekreślić? Czy nie czuła bólu i tęsknoty, czy tylko on to czuł…?

Lily na pewno czuła się wściekła po jego słowach i dlatego odeszła, miała do tego pełne prawo. A potem… Szła przez błonia i z każdym kolejnym krokiem jej złość znikała i czuła się coraz bardziej winna. Tak musiało być, prawda?… Ale wstydziła się zawrócić, to dlatego tego nie zrobiła. Potem dotarła do zamku, a może nie? Może poszła na spacer, by się uspokoić? Może wyobrażała sobie jak będzie go przepraszać, szukała odpowiednich słów, bo czuła się zawstydzona i zdenerwowana.

Ale godziny mijały, a ona nie przychodziła go przepraszać… Nie mógł jej nigdzie znaleźć. Mijani na korytarzu uczniowie uśmiechali się do niego szeroko i cytowali co ostrzejsze słowa Pottera. Nikt mu nie pomógł… Severus widział kątem oka wielu Ślizgonów, także starszych od nich. Mogli, bez wątpienia daliby radę go obronić. Ale nie zrobili tego. Kurwa… Oczywiście sam z własnej woli nie próbował nigdy zbliżyć się do nikogo. Z wyjątkiem Lily. Ale nadal był Ślizgonem, nie uważali, że powinni obronić swojego…?

Ukrył się w jakiejś pustej klasie i przymknął oczy, opierając się plecami o ścianę. Potem Lily dotarła do zamku, wyobraził sobie jej zgrabną sylwetkę i rude włosy. Wtedy usłyszała te straszne słowa i… zaczęła go szukać, ale cały czas się mijali, tak się zdarza. Nawet przez sekundę nie przyszło mu do głowy, że mogłoby być inaczej.

Ale ona nie przyszła, więc po ciszy nocnej poszedł do niej. Gdy tylko zobaczył tę nienawiść, zrozumiał. To koniec. Nawet słowem nie wspomniała o tym, co go spotkało… Ale i tak nie zmieni zdania, zdecydował w jednej chwili. Upokorzy się, będzie spał na wycieraczce jak pies, by ją udobruchać, bo na całym świecie miał tylko ją. Te słowa, wiele, wiele złych słów. Że to wszystko jego wina, że on marzy jedynie o byciu śmierciożercą, że zadawał się z tymi okropnymi Ślizgonami. Gdyby tylko pojęła, że w jednej chwili porzuciłby marzenia o Czarnym Panu, gdyby ona nadal była przy nim…

A potem poszedł do siebie, gdy ona zamknęła mu drzwi przed nosem i jak duch powlókł się korytarzem. Wciąż się łudził, do ostatniego dnia piątej klasy, do końca szkoły, do jej śmierci…

*

I wtedy coś się w nim zmieniło, na zawsze. Do końca roku szkolnego dalej był żałosnym, skamlącym psem, tak samo przez całe wakacje, gdy Petunia wrzeszczała, „Żeby się odwalił, bo zachowuje się jak świr”. A potem, z pierwszym dniem szkoły, coś w nim pękło.

Nie odezwał się już do niej ani razu aż do końca szkoły, nie wodził za nią wzrokiem na korytarzu, czy w Wielkiej Sali, nie próbował do niej zagadać podczas eliksirów i nikt nie skojarzył nawet, że jej nagłe pogorszenie ocen z eliksirów ma coś wspólnego z tym, że już nie siedzi przy stoliku ze Snapem…

Stał się zimny i wyniosły, zaciekle bronił się przed Huncwotami, a Ślizgoni zaczęli patrzeć na niego przychylniejszym okiem. Potem dotarła do niego informacja, że Lily chodzi z Potterem i poczuł wtedy jedynie odległe ukłucie w sercu. Potem zobaczył jak całują się w bocznym korytarzu, ale i wtedy wystarczyła krótka wizyta w toalecie, by uspokoić oddech i opłukać twarz zimną wodą, by znów stać się bezdusznym Ślizgonem, którego ona już wcześniej w nim dostrzegała… Więc się udało, pomyślał gorzko, Potter dopiął swego. Jak ona mogła być z kimś, kto molestował seksualnie drugą osobę?…

Jego, dotychczas nierealne, marzenie, by stać się Śmierciożercą, nagle nabrało zupełnie innych kształtów. Zbliżył się wtedy do Lucjusza, gdy kilka razy spotkali się w Hogsmeade, ten był dla niego miły jak nigdy dla nikogo. A on, zaślepiony nastolatek, nie zrozumiał, że to tylko gra, by jego kosztem zaskarbić sobie względy Czarnego Pana.

Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dołączył do bandy Ślizgonów z jego rocznika, których jedynym celem było stanie się Śmierciożercami.

Chodzili wspólnie dumnie korytarzami, a on pierwszy raz w życiu czuł, że przynależy do czegoś większego, że nie jest już tylko marnym, tłustowłosym dziwakiem z mugielskiej rodziny. Był kimś istotnym, kogo inni szanowali i bardzo mu się to podobało. Gdy widział obok siebie młodszych Ślizgonów, którzy patrzyli na niego z podziwem, czuł jak kręci mu się w głowie. Tego właśnie pragnął od tylu lat. A Lily? Jakie to miało teraz znaczenie?

Pewnego wieczoru buzowała w nich adrenalina i bunt. Po zrobieniu małego zamieszania w Pokoju Wspólnym Ślizgonów nadal czuli, że to dla nich za mało, by spokojnie pójść spać. Wspólnie zaczęli planować coś większego.

Severusowi mocno biło serce. Chciał WIĘCEJ, choć sam nie wiedział, co to miałoby być. Póki co milczał. Potem ktoś rzucił jedno słowo „Hogsmeade”, a on pomyślał, że to dobry pomysł. Tak, jeszcze nigdy nie byli tak w nocy. Opuszczanie zamku po ciszy nocnej to jedno, już nieraz to robili, ale opuszczenie terenu szkoły… Severus czuł, że to będzie dobry sprawdzian ich odwagi. Nie każdy uczeń by się na to porwał. Uśmiechnął się złośliwie do siebie. Tak, to dobry pomysł.

Usłyszał jak kilka osób spoza ich bandy szepcze „Nie… nie róbcie tego, to nie jest dobry pomysł” i czuł się jeszcze lepiej. On nie był tak słaby i przestraszony jak tamci. Ruszyli w milczeniu do drzwi. Kilka osób z bandy również zrezygnowało, a to sprawiało, że Severus czuł się jeszcze bardziej dumny z samego siebie. On się nie wycofał, nie przestraszył durnych nauczycieli czy woźnego.

Potem ruszyli korytarzem. Teraz milczeli, bojąc się złapania, ale nadal szli dumnie środkiem korytarza, jak zawsze, gdy inni uczniowie musieli czmychać przed nimi na boki. Serce Severusa biło mocniej niż zwykle i podobało mu się to podekscytowanie. Bez żadnych problemów udało im się pchnąć ciężkie drzwi i wyjść na zewnątrz. Cieszyło ich to, ale jeszcze wtedy Severus nie wiedział, że wolałby zostać złapany i dostać szlaban niż przeżyć TO, co przeżył później…

Na błoniach pozwolili sobie na krzyk triumfu i potem szli już bardziej rozluźnieni, rozmawiając. Severus jak zwykle milczał. Tak, musiał przyznać sam przed sobą, że spora część ich bandy to były durne osiłki, z którymi nie miał wspólnych tematów, ale i tak było mu to obojętne. Poza tym lubił milczenie, a dzisiejszy wypad był wart każdej ceny.

Szybkim krokiem wmaszerowali do Hogsmeade. Wokół było pusto, świeciły się latarnie, czasem usłyszeli szczekanie psa czy jakiś szelest, ale nic poza tym. Kilka osób wyjęło różdżki i zaczęło rozwalać zaklęciami kosze na śmieci, śmiejąc się w głos, ale Severusa nie bawiły takie bzdury, więc szedł jedynie obok nich z rękami głęboko w kieszeniach szaty.

Minęło jakieś pół godziny, a Severus zaczynał żałować, że dał się na to namówić. Czuł lekkie zmęczenie, poza tym zaczynał marznąć, a wokół nie było NIC ciekawego do roboty, z wyjątkiem straszenia bezpańskich kotów. Wprawdzie Severus nie wiedział, co ciekawego by go zadowoliło, ale jednak oczekiwał czegoś więcej.

Po kolejnych piętnastu minutach nawet najgłupszych z nich znudziło rozwalanie koszy na śmieci i zaczęli wspólnie przebąkiwać o powrocie. Któryś rzucił, że muszą ustalić jakąś wspólną wersję wydarzeń, bo inaczej reszta Ślizgonów wyśmieje ich, że durno zmarnowali swój czas, a on pomyślał, że o wiele bardziej cieszyłoby go towarzystwo Lucjusza, który zawsze był taki wyniosły i pełen dumy, w przeciwieństwie do tej bandy kretynów a wtedy…

Ci z przodu grupy zatrzymali się nagle, a pozostali niemal na nich powpadali. Severus zatrzymał się w ostatniej chwili i zaklął pod nosem, ale nim zdążył kogoś ochrzanić, dotarło do niego, CZEMU tamci się zatrzymali. Serce znów mu przyspieszyło.

Bezdomny. Siedział skurczony, skulony w bocznej uliczce, do której nie dochodziło światło latarni. Spał, w każdym razie się nie poruszał.

- Zajebiście… - wysyczał ktoś koło jego ucha.

- A mówiłeś, że nie masz na kim ćwiczyć, nie? - powiedział drugi.

Ćwiczyć”… Severus od razu zrozumiał. Tak, jeśli niedługo mają dostąpić zaszczytu zostania Śmierciożercami, muszą ćwiczyć Zaklęcia Niewybaczalne. Jednak z jakiegoś powodu takie myśli wciąż sprawiały, że Severus czuł się nieswojo. Bzdura, upomniał sam siebie. Na potwierdzenie tych słów szybko wyjął różdżkę. Więc dziś będzie jego pierwszy raz. Zrobiło mu się trochę niedobrze, ale nie miał zamiaru zrezygnować. Oto los daje mu szansę, by w końcu udowodnił całemu światu jak wiele jest wart…

- Pewnie nie ma nawet różdżki, nie? - szepnął ktoś.

Drugi się roześmiał.

- A nawet jeśli ma, to co? I tak go rozbroimy! Dziś nie pora na pojedynki.

Większość z nich zaśmiała się głośno.

Mężczyzna nadal się nie poruszał. Nie żyje? Zamarzł? Nie, nie było jeszcze tak zimno… Czy to możliwe, że śpi tak głęboko?

Jeden z nich kopnął go w kolano, a mężczyzna natychmiast się poruszył.

- Przepraszam, już sobie stąd idę… - wybełkotał nieprzytomnie, a Severus poczuł odrobinę współczucia. Pewnie jego życie właśnie tak wygląda: ciągłe przepraszanie za wszystko. Nie, bzdura, nie pora teraz na takie myśli. Mocniej ścisnął różdżkę w dłoni.

Zaśmiali się gromko, choć Severus jedynie uniósł kącik ust.

- Nie, nie pójdziesz stąd… Oj, nie pójdziesz.

- A teraz wyjmij swoją różdżkę, damy ci tę małą szansę… - powiedział jeden z nich zimnym głosem.

Severus spodziewał się, że mężczyzna odpowie: „Nie mam różdżki, zabrali mi ją”, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewał…

- Ró-ró… co? - zapytał zaskoczony – O czym wy mówicie?

Mugol. Nagle dotarło do Severusa. Przyjrzał mu się uważnie, czego wcześniej nie miał zamiaru robić, jakby mężczyzna miał to mieć wypisane na czole.

Mężczyzna miał dość długie, brudne i rozczochrane włosy, był mocno zarośnięty, miał na sobie śmierdzące, częściowo podarte łachmany. Tak, bez wątpienia był bezdomny. Nagle coś w jego oczach go zainteresowało. Zmrużył oczy i wydawało mu się, że mają kolor dość podobny do oczu jego ojca…

Mugol. Przypominający mu ojca. Nagle Severus poczuł, że przestaje być zwykłym, spokojnym sobą. Zaczęło płonąć w nim szaleństwo. Każdy mugol jest nic nie wart, na każdym kroku widział kolejne dowody, więc jeśli skrzywdzi teraz tego śmiecia, to nic się nie stanie i… Miał wrażenie, że ma gorączkę. Ledwo słuchał słów innych.

- Muuugol? - szepnął drwiąco jeden z jego znajomych.

- Uuuu, to zmienia postać rzeczy… - dodał drugi.

- A co MUGOL – powiedział z naciskiem inny – robi w TEJ miejscowości?

Severus też się nad tym zastanawiał. Czyżby słowa o „w pełni czarodziejskiej wiosce” były tylko bzdurą?

- Co? - zapytał tamten, wydawał się rozumieć, w jak duże tarapaty się wplątał – Przy-przyszedłem tu dwa dni temu i szukałem…

Nie pozwolili mu dokończyć. Poleciały pierwsze zaklęcia, a ich grupa otoczyła mężczyznę ciasnym kołem.

Wokół rozbłysły zaklęcia. Severus rozejrzał się nerwowo. Nie, byli tu sami… Najpierw to były zwykłe zaklęcia, potem jeden z nich jako pierwszy odważył się rzucić Cruciatusa, potem drugi, trzeci…

Severus w pierwszej chwili był zbyt przytłoczony swoimi nowymi emocjami, by móc choć się ruszyć, potem dołączył do pozostałych.

Mężczyzna w pierwszej chwili coś krzyczał, błagał, potem próbował uciekać, czołgać się, potem już nawet nie próbował…

Severus czuł coraz większe napięcie w ciele. Miał swoją szansę, by w końcu poćwiczyć TO zaklęcie… Uniósł wysoko różdżkę i ręka mu zadrżała. Nie, nie da rady. Z trudem oddychał. Przez chwilę walczył ze sobą, ale nim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, usłyszał te straszne słowa:

- Avada kedavra!

Jęknął, wydawało mu się, że inni również jęknęli. Przez ułamek sekundy miał nadzieję, że nic się nie stanie, że… Przecież byli tylko dzieciakami, bawiącymi się w Śmierciożerców, zaklęcie na pewno nie zadziała, wtedy on po prostu opuści to towarzystwo, zignoruje tego gościa i…

W ciemności zielone światło niemal ich oślepiło, Severus odruchowo zmrużył oczy, a gdy je otworzył… mężczyzna już nie żył. Patrzył na nich szeroko otwartymi, martwymi oczami, z ust leciała mu strużka krwi, twarz miał zadrapaną od wielu okropnych zaklęć.

W jednej chwili wybuchło piekło. Ktoś ryknął „Kurwa, ty kretynie!”, zaczęli uciekać, tupiąc głośno i popychając się nawzajem.

Nie pamiętał, co było dalej. Gdy odzyskał zmysły, zorientował się, że leży we własnym łóżku w dormitorium, ale skąd się tu wziął? Jak? Przeleżał tak całą noc, ciężko oddychając, słysząc obok siebie innego członka bandy, czy on… płakał? Chyba tak. Ale Severus milczał, sam musiał sobie jakoś z tym poradzić…

Przewracał się z boku na bok, nawet się nie przebrał w piżamę. Czuł, że jest cały spocony, ale bał się nawet ruszyć. Czy teraz go zamkną? Jeszcze nie był chroniony przez Czarnego Pana, nie chciał trafić do Azkabanu… Dementorzy. Nie zniesie ich ciągłego przypominania mu o ojcu przemocowcu, prześladowaniu w szkole i utracie Lily. Na ile go zamkną, skoro to nie on zabił? Skoro nie użył żadnego Niewybaczalnego? Bo na pewno ukażą…

Rano, gdy inni z dormitorium wstali, pobiegł do łazienki, nie mogąc dłużej walczyć z mdłościami i długo wymiotował. Potem zmusił się, by pójść na lekcje, by go nie podejrzewali… Na przerwie ktoś zaciągnął go do pustej sali. Nim zdążył się obronić, dotarło do niego, że to jeden z ich bandy, który był tam z nimi. Rozejrzał się. Pozostali też już byli…

- Słuchajcie… - jeden z nich zaczął poważnym, napiętym głosem – To wczoraj… Musimy… milczeć, nikomu nie powiemy, ok? - powiódł po nich wzrokiem – To tylko mugolskie ścierwo, nikt za nim nie zatęskni, skoro mieszkał na ulicy. Ani słowa… - wysyczał.

W milczeniu pokiwali głowami. Tak, to było jedyne wyjście. Szybko rozeszli się na lekcje. Severus z trudem radził sobie z czymkolwiek. Czemu tak trudno mu sobie poradzić? Przecież od lat marzył, by być Śmierciożercą, więc?…

I nagle przyszła mu do głowy straszna myśl. A może… on się mylił, przez cały ten czas, może przyłączenie się do Czarnego Pana będzie najgorszą decyzją jego życia?

Nie, gwałtownie zacisnął pięści. Nie może tak myśleć, bo wtedy przyznałby rację Lily, bo stałby się nikim bez swoich planów, snutych tyle lat. Nie ma co się nad tym zastanawiać. Cóż, gdyby tylko wtedy wiedział…

Kilka dni później do szkoły dotarła informacja o ciele, znalezionym w Hogsmeade. Kilkoro Ślizgonów skojarzyło to z ich nocnym wypadem i pytali ich o to, ale nie powiedzieli ani słowa nauczycielom, a oni też milczeli. Nauczyciele powęszyli trochę i dali sobie spokój, pewnie nie podejrzewali, że uczniowie mogliby…

Ale on nawet chciał, by ta informacja dotarła do Lily, by choć na chwilę odezwała się do niego, obojętnie, co by mu powiedziała. Cokolwiek. Nie, nie będzie o niej myślał, już nigdy.

Gdy kilka miesięcy później opuszczał szkołę raz na zawsze, drgnął, gdy dostrzegł testrale. Pierwszy raz w swoim życiu. Poszukał spojrzenia kogoś z paczki. Tak, jeden z nich był niedaleko niego, jego zagubiony wzrok spotkał wzrok Severusa, ale obaj milczeli. To jedynie rozwiązanie.

Dopiero po latach zdradził tę tajemnicę Dumbledore’owi, ale nie tylko tę. Powiedział mu wszystko o sobie: o swoich lękach, poczuciu winy, niepewności, namiętnościach, marzeniach. O wszystkim.

*

Potter i reszta. Znów. Choć jak zawsze czuł lęk, nauczył się już bronić. Gwałtownie ścisnął różdżkę w ręce, by tamci nie mogli go rozbroić i już otwierał usta, by jakimś zaklęciem ugodzić Pottera w tę jego durną mordę, gdy…

- Dość – usłyszał za sobą spokojny głos. Znał go, tak, ale w tej chwili nie potrafił sobie przypomnieć, do kogo należy…

Odwrócił się gwałtownie. To jeden z ich bandy. Rozbroił Pottera i Blacka, bo Lupin i Pettigrew jak zwykle nie brali w tym udziału. Severus zamarł, zaskoczony. Tak, niby on też do niej należał już od kilku miesięcy, ale nadal żaden z ich nie mieszał się w jego sprawy z Huncwotami. Znów poczuł to okropne upokorzenie, jak wtedy, gdy zrobiła to Lily, ale jednocześnie… wzruszenie.

Tyle lat z trudem radził sobie z tym, że jest nikim nawet w oczach innych Ślizgonów, a teraz nagle…

Zamrugał szybko, by się nie rozpłakać, wstał z ziemi i wyminął go.

- Dzięki – warknął, starając się, by jego głos nie był zbyt miękki. „Ślizgon nigdy nie okazuje emocji”. To była święta zasada, którą znał od siedmiu lat – Ale sam bym sobie poradził.

- Jasne – prychnął i zaatakował obu Huncwotów kilkoma paskudnymi zaklęciami, a potem rzucił niedbale w krzaki ich różdżki i syknął „Kretyni”.

Lupin stał nieruchomo, a Pettigrew wyglądał, jakby chciał ich zaatakować, ale się bał. Obaj odeszli od nich bez słowa, a Severus nadal czuł w sercu to dziwne, ssące uczucie wdzięczności i ono wcale nie było przyjemne. Nie chciał znowu być komuś coś winny...

*

Mijały miesiące, dzień opuszczenia przez niego szkoły zbliżał się niemiłosiernie, a on nadal nie był w stanie rzucić Niewybaczalnych. Coraz bardziej czuł nóż na gardle. Podczas pewnego wolnego weekendu wybrał się w tajemnicy do Zakazanego Lasu i usiadł na ściółce.

Działaj, do cholery! powtarzał sobie. Obok niego przebiegł jakiś pająk, chowając się w pobliskich krzakach. Nagle Severus wpadł na pomysł. Zaklęciem przywołującym przyciągnął do siebie pająka i przez chwilę gapił się na niego. To tylko pająk, mówił do siebie w myślach, tylko pająk…

- Avada kedavra… - szepnął przez ściśnięte gardło. Wstrzymał oddech.

Zadziałało! Pająk już się nie ruszał. A może to on sam za mocno go ścisnął?…

Przywołał kolejnego i rzucił na niego Crucio. Czy to ma sens? Czy ktoś kiedykolwiek próbował takie zaklęcia na pająkach?! Czyste szaleństwo… Ale nie miał innego wyboru.

Potem był ptak. Severus poczuł, że robi mu się niedobrze, więc szybko uciekł z lasu, ale w następny weekend znów tam był. Musi dać radę, musi, potem już będzie łatwiej…

Za każdym razem zmuszał się, by zwierzę przed nim było coraz większe. Królik. Z trudem to zniósł. Potem patrzył jak królik pod wpływem Imperiusa tańczy durno przed nim. To zaklęcie wydawało mu się najprostsze. Kilka tygodni później to była już sarna. Gdy krzyknęła wysokim głosem, gdy rzucił na nią Crucio, uciekł z lasu, niemal zabijając się o własne nogi. Był w stanie tam wrócić dopiero miesiąc później.

Potem użył na innej sarnie Avada kedavra. Sarna padła martwa na ziemię obok niego, a on… padł obok niej. Przez chwilę jedynie ciężko oddychał, ale zaraz potem zwymiotował. Przestań, dasz radę… To jest tego warte, gdy zostanie Śmierciożercą, wszystko się zmieni. Stanie się kimś, potem zabije ojca i Huncwotów. I może… wtedy Lily zrozumie jak potężny się stał i… Musi jeszcze tylko trochę się pomęczyć.

Gdy w końcu stanął przed obliczem Czarnego Pana, czuł się pewnie.

*

W pociągu do Londynu jak zwykle nie odzywał się do nikogo, ale tym razem Huncwoci już go nie zaczepiali. Czyżby wiedzieli, że już niedługo ich zabije? Uśmiechnął się do siebie złośliwie.

Podróż minęła mu szybko. Miał jasny cel, już nic innego nie miało znaczenia. Egzaminy zdał niemal na sto procent, ale to się dla niego nie liczyło. I tak nie będzie chciał jakiejś durnej pracy. Czarny Pan, tylko On się liczył.

Nikt po niego nie wyszedł na Peron Dziewięć i Trzy Czwarte, ale nawet na to nie liczył. Zawsze tak było i Huncwoci nieraz drwili z niego z tego powodu. Nie zdołał się powstrzymać i ostatni raz zerknął na Lily. Koniec tego żałosnego etapu w jego życiu, to był jedynie etap pośredni, teraz dopiero zacznie się prawdziwe życie…

Ruszył szybko przez peron. Zostanie w domu tylko przez parę dni, a potem… Gdy dotarł do domu, bez słowa zaczął pakować resztę swoich rzeczy, choć było ich niewiele. Matka patrzyła na niego, ale ją ignorował.

- Severusie, wybierasz się gdzieś? - usłyszał jej cichy głos.

Tak, z dala od tak słabych ludzi jak ty… pomyślał, ale nie powiedział tego na głos.

- Wyprowadzam się – oznajmił zimno, pakując do wysłużonej torby kilka książek, które wydawały mu się istotne.

- Dostałeś pracę? - zapytała matka z nadzieją w głosie.

Prychnął. Znał jej opinię na ten temat.

- W pewnym sensie – odparł krótko, wciąż na nią nie patrząc.

- Nie… - szepnęła tak żałosnym głosem, że poczuł do niej jeszcze większą nienawiść.

Gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Stała skulona i patrzyła na niego wzrokiem zbitego psa. Jakie to żałosne…

- Zostanę Śmierciożercą – odparł dobitnie, a duma go rozpierała, choć wiedział, że ona tego nie doceni. Tak samo jak Lily… - Już zostałem polecony, jeszcze kilka dni, tygodni i stanę przed Jego obliczem.

Jęknęła głucho i padła przed nim na kolana, zalewając się łzami. Żałosne…

- Nie, błagam! - zapłakała – Zniszczysz sobie życie.

Zaśmiał się gorzko. Ona nic nie rozumiała. Od paru lat toczyli takie batalie w wakacje, odkąd po raz pierwszy powiedział jej o swoim marzeniu.

- Nie – syknął – Zniszczę sobie życie, gdy zostanę tu… w tym chlewie – wypluł.

Zignorowała jego ostre słowa, ojciec nieraz wyzywał ją o wiele gorzej… Zamiast tego powiedziała:

- Nie, synku, masz rację, wyprowadź się w lepsze miejsce, bądź szczęśliwy, ale błagam… Nie rób TEGO – łzy spływały jej ciurkiem po twarzy, a on z trudem na nią patrzył – Znajdź sobie pracę związaną z eliksirami, jesteś w tym wspaniały, lepszy ode mnie i…

Znów się zaśmiał. Nic nie zniszczy jego humoru. Nie teraz.

- Taak… Dla Niego też będę mógł zająć się eliksirami. Bardzo KREATYWNYMI eliksirami. A on jest? - wysyczał. Nie musiała pytać, kogo ma na myśli.

- Nie… - szepnęła.

Jasne, dlatego jest tak spokojnie. Wyszedł już bez słowa i długo spacerował, by uspokoić się po tej bezcelowej rozmowie. Już niedługo…

Minęło parę godzin, a Severus wracał do domu. Wtedy z daleka dostrzegł ojca. Uspokój się… Już niedługo nigdy więcej nie spotka tego potwora i tylko jego głupia matka będzie musiała nadal się z nim męczyć…

Ale coś było nie tak. Ojciec wyraźnie się zataczał. Choć był gnojem, nigdy nie pił. Czyżby uznał, że czas najwyższy i to spieprzyć? Właśnie miał go wyminąć, choć czuł coraz większość wściekłość, a jego dłoń bezwiednie zacisnęła się na różdżce. Teraz, gdy mógł czarować także i tu, już się z nią nie rozstawał.

Wtedy ojciec podszedł do niego. Gębę miał czerwoną od alkoholu. Uśmiechnął się głupawo, a oddech Severusa coraz bardziej się spłycał. Czasem zastanawiał się, kogo bardziej nienawidzi. Pottera czy jego…

I wtedy ojciec się odezwał, a jego plany wzięły w łeb.

- Co, szczeniaku? - wysyczał do niego.

Severus już otworzył usta, by syknąć „Nie jestem szczeniakiem, bydlaku!”, na co nigdy wcześniej nie potrafił się zdobyć, gdy jego kolejne słowa zatkały go.

- Jeśli natychmiast nie wrócisz do domu, to stłukę cię na kwaśne jabłko tak samo jak tę szmatę… - warknął nienawistnie.

Severus zamarł. Nie, nie…

- Coś ty powiedział, kurwa?… - wysyczał. Już o nic nie dbał, nie musiał dłużej uważać na słowa przy tym potworze – Uderzyłeś ją, znowu? - słowa z trudem wychodziły z jego ust. Wciąż powtarzał w myślach „Nie, błagam, żeby to nie była prawda…”. Pomimo swoich poprzednich słów, teraz boleśnie dotarło do niego, że zależy mu na matce.

Ojciec zaśmiał się i wybełkotał coś niewyraźnie, a potem dodał:

- Tak! Zasłużyła sobie, tak samo jak i…

Nie dokończył, bo Severus już wyjął różdżkę i bez myślenia rzucił na niego pierwsze zaklęcie. Ojciec padł na plecy w błoto. Ale wtedy dotarło do Severusa, że ten gnój nie zasłużył sobie na tak „czystą” karę… Jak w gorączce włożył różdżkę do kieszeni spodni i szarpnął ojca do góry.

Ślepa furia wzięła w nim górę, słyszał jeszcze jedynie jak ojciec bełkocze, oburzony „Odłóż ten patyk! Jak śmiesz, w swojego ojca, ty świ…”

Pierwsze uderzenie, drugie. Był tak pełen wściekłości, że upadł razem z ojcem w błoto i bił go na oślep. Krew pryskała wokół, a ojciec już przestał się odzywać…

Nagle przemknęło mu przez myśl, że CHCE, by ktoś nagle się tu pojawił i odciągnął go od ojca, bo jeśli nikt tego nie zrobi, to on sam się nie powstrzyma i wtedy go…

Ale nikt się nie pojawił, a on w końcu zdołał się podnieść. Całe jego ubranie było pogniecione, ubłocone i pełne krwi ojca. A on… Leżał na ziemi na boku.

- Posłuchaj, skurwielu… - wysyczał, a ojciec z trudem spojrzał na niego – Jeszcze jeden jedyny raz ją tkniesz, a wrócę tu i cię zatłukę, rozumiesz…? - Z trudem zmusił się, by jeszcze raz go nie kopnąć i tylko stał nad nim i oddychał z trudem.

Ojciec coś wycharczał, ale on już o to nie dbał. Ruszył biegiem przed siebie, do domu. Gdy matka zobaczyła go w takim stanie, jęknęła.

- Co się…?

- Ten gnój już nigdy cię nie skrzywdzi – powiedział do niej spokojnie.

Matka wytrzeszczyła oczy.

- Czy ty… czy ty go…?

Severus z trudem łapał oddech. Tak, nie miał pewności, czy go nie zabił…

- Nie wiem… - odparł bardzo cicho.

Nagle coś się w nim załamało. Podszedł do niej i mocno ją przytulił.

- Mamusiu… - szepnął przez łzy – Błagam, chodź ze mną, wszystko się jakoś ułoży, załatwię nam mieszkanie, będziesz w końcu miała spokój.

Pogłaskała go po głowie.

- Nie – również szepnęła.

- Dlaczego?! - ryknął, odsuwając się od niej.

Westchnęła, zmęczona.

- To twoje życie, nie będę ci w nim przeszkadzać. Tylko błagam, nie rób tego…

Zacisnął mocno usta i otarł łzy wierzchem dłoni.

- Nie mogę ci tego obiecać – odparł zapalczywie.

Zebrał resztę rzeczy, przebrał się szybko, umył i już nigdy więcej nie wrócił do domu.

*

Poszedł do Lucjusza. Choć ten dopiero kilka lat temu skończył szkołę, mieszkał w ogromnym dworze. Severus dotychczas był u niego tylko raz. Stanął przed bramą i zastukał, czekając.

Nagle usłyszał jakiś krzyk. Dochodził zza płotu. Uśmiechnął się złośliwie, gdy dostrzegł białego pawia. Cóż, on nie interesował się przepychem, ale w jakiś sposób te pawie pasowały do Lucjusza.

Przed nim pojawił się skrzat domowy. Przez chwilę patrzył na niego, a potem ukłonił się nisko i powiedział skrzekliwie:

- Słucham pana.

- Chcę rozmawiać z Lucjuszem. Jestem jego znajomym.

Skrzat wpuścił go. Chwilę potem rozmawiał już z Malfoyem w salonie. Opowiedział mu o swojej sytuacji, a ten uśmiechnął się, choć jego uśmiech nigdy nie obejmował oczu i powiedział:

- Ależ oczywiście, że możesz ze mną pomieszkać przez jakiś czas, Severusie! - Wyciągnął w jego stronę ramiona.

- Dziękuję – ukłonił się sztywno – Tylko przez miesiąc, zacznę szukać pracy i po pierwszej wypłacie…

- Ależ oczywiście – przerwał mu – To tylko ułatwi naszą SPRAWĘ, prawda?

Tak, bez wątpienia. Severus drżał z podekscytowania na samą myśl o swoim spotkaniu z Czarnym Panem.

*

I ten dzień w końcu nastał, dzień, o którym marzył od lat. Znajdował się w wystawnym dworze Czarnego Pana, otaczali ich Śmierciożercy, a obok stał Lucjusz.

Przedtem wyjaśnił mu, że to on będzie jego opiekunem podczas inicjacji na Śmierciożercę. Severus nie miał nic przeciwko.

Czarny Pan nakazał mu podejść do siebie. Severus czuł tak ogromną radość i ekscytację, że bardzo kręciło mu się w głowie. Wtedy Czarny Pan uniósł różdżkę a on odruchowo wstrzymał oddech. Wiedział, co go teraz czeka. Ból. Ale jakie to miało znaczenie? Tyle razu w życiu już go doświadczał, a już po chwili jego życie zmieni się na lepsze.

- Przygotuj się – usłyszał w uchu cichy głos Lucjusza.

Chwilę później jego skóra zapłonęła ogniem, a on zdołał nie krzyknąć. Gwałtownie zaczerpnął powietrza i czekał, aż ból minie. Nie trwało to długo, a on poczuł ogromną ulgę. Ręka wciąż wydawała mu się bardzo gorąca i trochę pulsowała, ale zignorował to.

Na skórze miał wypalony Mroczny Znak, który obecnie był cały czarny.

Wtedy Lucjusz podał mu szatę i maskę Śmierciożercy, a jego serce ponownie przyspieszyło. To ta chwila, udało mu się zajść aż tak daleko. Wziął je od niego drżącymi dłońmi i szybko założył, starając się nie nadwerężać lewej ręki.

Od razu poczuł, że podoba mu się anonimowość, którą dawała mu maska.

- Zniosłeś to nadspodziewanie dobrze, Severusie – Z zaskoczeniem usłyszał słowa Lorda. Nie spodziewał się tego. Jego głos był zimny, jednak słychać było w nim również nutkę sympatii. Severusowi ponownie zakręciło się w głowie.

- Dziękuję, Panie – odpowiedział wyuczonymi słowami, o których wciąż powtarzał mu Lucjusz.

Kątem oka dostrzegł, że Lucjusz porusza się niespokojnie. Ale on dobrze wiedział, co ma teraz zrobić. Podszedł kilka kroków w stronę Czarnego Pana, uklęknął przed nim i ucałował skraj jego szaty.

Wiedział, że w sali pełnej Śmierciożerców nie jest bezpiecznie myśleć o czymkolwiek, ale wcześniej dobrze sobie to przemyślał. Tak, uważał, że tego typu uniżoność uraża jego dumę, ale była to niewielka cena za potęgę i możliwość zemsty, którą da mu Czarny Pan.

Właściwie nic nie poczuł, gdy to robił, choć sądził, że będzie czuł upokorzenie. Cóż, nadal uważał, że to ojciec i Huncwoci są jedynymi osobami, które sprawiły, że czuł upokorzenie.

Odsunął się o kilka kroków, poruszając się tyłem, tak jak się nauczył i czekał, wstrzymując oddech.

Czarny Pan zaśmiał się zimno.

- Sądzę, że nasza współpraca będzie owocna…

Severus pokłonił się.

- Też tak sądzę, Panie.

Czekał. Tak, czuł lekki lęk, ale to nie miało żadnego znaczenia. Przygotował się na każdą ewentualność.

A jednak się mylił…

Lord skinął głową, Lucjusz wyszedł z sali, kłaniając się i po chwili wprowadził dwie osoby.

Severus wbrew sobie wstrzymał oddech. Kobieta i mężczyzna, dorośli. To dobrze, bo Severus nie wiedział, czy byłby w stanie skrzywdzić dziecko. Nie mieli na sobie szat czarodziejskich, pewnie byli mugolami.

Zerknął na Czarnego Pana, a ten skinął mu głową z rozbawieniem i ponownie zasiadł na tronie. Śmierciożercy milczeli.

To moja chwila, pomyślał z chłodnym opanowaniem. Uniósł różdżkę, starając się uspokoić oddech. Ćwiczył to przecież tak długo…

Odwrócił głowę w stronę mężczyzny, bo uznał, że to będzie prostsze. Ten miał jakieś czterdzieści lat, na sobie zwykłe, proste ubranie i ciemne, krótkie włosy. Trząsł się, ale patrzył na niego hardo. Ręce miał związane za plecami.

- Crucio – powiedział spokojnie, sam tym zaskoczony. To było z jakiegoś powodu o wiele prostsze, niż gdy ćwiczył na zwierzętach…

Torturował go jakiś czas, a mężczyzna wył z bólu. Gdy uderzył go zaklęciem po raz pierwszy, tamten krzyknął:

- Co ty mi robisz?!

I wtedy wiedział już na pewno, że jest on mugolem. Tak samo jak…

Śmierciożercom chyba podobał się pokaz, Czarny Pan co jakiś czas kiwał głową w zadowoleniu, a on był coraz bardziej pewien, że zdoła osiągnąć swój cel.

Po kilkunastu minutach poczuł, że nie ma sensu ciągnąć tego spektaklu i szepnął w stronę Voldemorta:

- Mogę, Panie…?

A ten skinął głową. Zakręciło mu się lekko w głowie. Więc teraz będzie musiał… Czy da radę? Nie, nie może tak myśleć… Skupił się na chęci zemsty na Huncwotach i powiedział głośniej niż przedtem:

- Avada kedavra! - Wstrzymał oddech, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Niemal modlił się, by zaklęcie zadziałało…

Mężczyzna jęknął zaskoczony i padł na podłogę. Oczy miał puste. Severus wciąż nie miał odwagi odetchnąć. Bał się, że padnie na kolana lub zacznie wymiotować jak wtedy w lesie, ale tak się nie stało…

Nadal stał spokojnie, choć zrobiło mu się niedobrze. Czując się odrobinę pewniej z aprobatą Czarnego Pana, zwrócił się w stronę kobiety.

Chyba nic nie łączyło jej z mężczyzną, ale była przerażona. Ona ręce miała związane z przodu. Z trudem stała, cała się trzęsła i twarz miała mokrą od łez. Była ładną, młodą blondynką, miała na sobie prostą, zieloną sukienkę.

Severus pomyślał, że powinien zrobić coś, by zainteresować Śmierciożerców i powiedział:

- Imperio.

Po chwili kobieta tańczyła głupio, tak samo jak królik w lesie. Kilku Śmierciożerców zaśmiało się a on odebrał to jako komplement. Przynajmniej w tej chwili jej twarz wydaje się taka spokojna… przemknęło mu przez myśl. Nie… nie może jej współczuć…

Minęła długa chwila, a on uznał, że może już to zakończyć. Teraz już mniej się bał. Otworzył usta, by szepnąć zabijające zaklęcie, gdy...

- Nie tak szybko, Severusie – Usłyszał głos Voldemorta. Zamarł. Czyżby Czarny Pan był z niego niezadowolony…? To prawda, tym razem nie zapytał o pozwolenie na zabicie…

Ukłonił się szybko. Kobieta już nie była pod wpływem Imperiusa, znów płakała, ledwo trzymając się na nogach.

- Tak, Panie… - odparł. Co powinien zrobić? „Nie tak szybko…” Powinien… użyć mugolskich technik. Miał ją… pobić? Już raz w życiu to zrobił, ale to była całkiem inna sytuacja i…

Nagle poczuł jeszcze większe mdłości… Eliksiry. Czyżby Czarny Pan wiedział od Lucjusza? Poczuł na siebie złość. Nie miał niczego przy sobie, po ukończeniu szkoły nie miał dostępu do pracowni i musiał przyznać, że tęsknił za tym.

Już miał powiedzieć: „Przykro mi, Panie, nie mam przy sobie żadnych eliksirów, wymyślę coś innego”, gdy usłyszał słowa, które przełamały jego życie na pół.

- Zgwałć ją.

Kobieta zaczęła panicznie krzyczeć i biec przed siebie, ale jeden ze Śmierciożerców złapał ją i ponownie pchnął obok niego.

Ale on w żaden sposób nie zareagował. Te słowa wciąż do niego nie docierały. Przesłyszał się, prawda? Z nienawiścią zerknął na Lucjusza, który… poruszył się niespokojnie? Czy to możliwe, że czuł się winny, że wplątał w coś takiego Severusa?

Z jakiegoś powodu Severus nie był w stanie czuć nienawiści do Czarnego Pana, skupił się jedynie na Malfoyu. Czy ten potwór wiedział, że…? A może on sam musiał kiedyś zrobić coś takiego?! Jak śmiał zabrać go tu, nie mówiąc ani słowa o…

Czuł, że się dusi. Marzył o zdjęciu maski, ale nie sądził, by to pomogło. Tak, wiedział o torturach i zabijaniu, ale nie o… Jak mógł być tak durny, by dać się nabrać, by uwierzyć…

Nieprzytomnie rozejrzał się po sali. Banda mężczyzn-przestępców. Jedynie kilka kobiet. Jak mógł być tak naiwny, by nie pomyśleć, że jedną z ich rozrywek jest również gwałt…

Poczuł łzy pod powiekami. Czuł się jak w potrzasku. Kobieta obok niego padła na ziemię i szlochała coraz głośniej. Nie miał odwagi odmówić, był zbyt żałosnym tchórzem, by powiedzieć teraz: „Nie zrobię tego, zabij mnie, Voldemorcie”. Był nic niewartym tchórzem…

- Nie będę czekał w nieskończoność – Usłyszał ponaglający głos Voldemorta.

Miał wrażenie, że Lucjusz próbuje usilnie spojrzeć na niego. Niby po co, do cholery?! Będzie dawał mu rady, a może boi się, że również zapłaci głową za niesubordynację poleconej przez siebie osoby?

Zacisnął powieki. On jeszcze nigdy nie… Wcześniej zdarzało mu się marzyć, że on i… Ale potem ją stracił i całkowicie odsunął od siebie tę sferę życia. Nie chciał, by jego pierwsze zetknięcie z seksem było gwałtem…

A ona… Zerknął w bok, czując coraz większy strach. Nikomu nie życzył czegoś takiego, jej życie będzie potem koszmarem. Nie… pomyślał gorzko, ona pewnie i tak nie przeżyje spotkania ze Śmierciożercami...

Czarny Pan uniósł różdżkę, a on nagle pomyślał o czymś, co – paradoksalnie – dodało mu odwagi. Podszedł do kobiety. Przecież on wcale nie musi podejmować żadnej decyzji, nie musi znajdować w sobie odwagi. Przecież to jego ciało samo zadecyduje. To oczywiste, że nie da rady, nie przy tych wszystkich Śmierciożercach, Czarnym Panu, Lucjuszu.

Po prostu jego ciało odmówi mu posłuszeństwa, a on będzie mógł czekać na śmierć. I w tej chwili naprawdę jej pragnął… Nie dałby rady tak bardzo kogoś skrzywdzić, to jasne…

Usłyszał szmer zainteresowania wśród Śmierciożerców. Pewnie myślą, że teraz się zacznie.

- Zdejmij maskę, chcemy widzieć twoją twarz. - Usłyszał drwiący głos Voldemorta. Lucjusz patrzył w bok, jakby nie chciał mieć z tym nic wspólnego.

Szybkim ruchem zdjął maskę. To i tak nie miało już znaczenia. W oczach nadał czuł łzy, ale co go obchodzi opinia tych ludzi, skoro zaraz i tak będzie martwy?

- A teraz zaczynaj. - Głos Czarnego Pana stał się zimniejszy. Wiedział, że nie może zwlekać ani chwili dłużej.

Nie chciał obnażać się przy tych wszystkich ludziach, ale to i tak nie miało już znaczenia… Klęknął przed kobietą, która pisnęła ze strachu i zasłoniła twarz dłońmi. Boleśnie pomyślał o tamtym zdarzeniu z Huncwotami po SUMach. Nie chciał, tak bardzo nie chciał.

Błagam, zabij mnie już…

Rozpiął spodnie.

- Pospiesz się. Czyżbyś zapomniał, że za niewykonanie mojego rozkazu czeka cię śmierć, Severusie? - Usłyszał syk Voldemorta.

Jakie to ma znaczenie?… Przyciągnął do siebie kobietę. Była starsza od niego. Może miała rodzinę. Męża, dzieci… Po twarzy spłynęły mu kolejne łzy, ale nie dbał o to.

I wtedy, ku jego ogromnemu przerażeniu, jego ciało zareagowało. Miał ochotę wyć. Zdradziło go, jego własne ciało go zdradziło!

Usłyszał wokół siebie podniecone szepty i wiedział, że nie znajdzie w sobie odwagi, by dobrowolnie dać się zabić Voldemortowi. Wyobraził sobie godziny tortur. Upokorzeń. Tchórz. Pieprzony tchórz.

Kobieta jakby nagle wyszła z transu. Zaczęła krzyczeć, szarpać się, gdy poczuła, co robi Severus. Zamknął oczy, starając się odciąć od siebie wszystkie bodźce.

Nie ma tu tych wszystkich ludzi, wpatrzonych w niego. Nie słyszy podekscytowanych głosów Śmierciożerców. Nie czuje, jak kobieta wbija mu paznokcie w plecy, próbując walczyć. Nie słyszy jej wrzasku: „Przestań, błagam cię!”. Nie czuje swojego własnego podniecenia, za które tak się nienawidził…

W końcu podniósł się na trzęsących się nogach i bez pozwolenia założył maskę. Był pusty w środku, nic już się nie liczyło. Odwrócił się w stronę Czarnego Pana z nisko pochyloną głową i czekał, sam nie wiedział na co.

Nie wyobrażał sobie swojego dalszego życia. Nie chciał nawet stąd uciec i zaszyć się gdzieś sam. Nic już się nie liczyło.

- Avada kedavra. - Usłyszał głos Voldemorta. Czyżby wykonał swoje zadanie na tyle dobrze, że nie musiał już nic robić? pomyślał z trudem. Ale to też się już nie liczyło… Przynajmniej ta kobieta była już wolna, nie musiała czuć bólu ani się bać. Zacisnął pięść, nie mogąc pozbyć się z głowy jej przerażonego wyrazu twarzy, choć tak usilnie starał się na nią nie patrzeć.

Potem, sam nie pamiętał jak, znalazł się ponownie w domu Lucjusza. Gdy zostali sami, Lucjusz powiedział:

- Bardzo mi przykro… Ja nie wiedziałem, że on… Nigdy wcześniej nie słyszałem o czymś takim, przysięgam… - Ku zaskoczeniu Severusa, jego głos naprawdę był skruszony i zawstydzony. Wciąż nie patrzył mu w twarz.

Severus nie powiedział ani słowa na ten temat, nie miał sił. Nagle powziął już decyzję. Nie zostanie tu ani sekundy dłużej. Musi być sam, choć i tak nie sądził, że poradzi sobie z tym koszmarem, przez który przeszedł.

Spokojny głosem poprosił Lucjusza o pieniądze na wynajem i obiecał, że odda mu je, gdy tylko znajdzie pracę. Ten najpierw protestował, mówiąc, że nie musi się jeszcze wyprowadzać, ale w końcu dał mu pieniądze.

Severus już wcześniej rozglądał się za czymś małym do wynajęcia, więc orientował się w cenach. Lucjusz dał mu stanowczo za dużo pieniędzy. Odliczył trzy czwarte i oddał mu, ale mężczyzna nie przyjął.

Nie miał siły się z nim kłócić. Potem po prostu odda mu wszystko naraz. Zebrał swoje rzeczy, i jak w transie, wyszedł przed dom.

Szybko udało mu się znaleźć małą, ciemną klitkę, ale nie umiał się cieszyć, choć jeszcze dzień wcześniej byłby dumny, że w końcu mieszka na swoim.

Właściwie tego nie planował. Ale kto wie? Może jego umysł od samego początku wiedział, CO się teraz stanie, a tylko on nie miał odwagi o tym myśleć?

Wtoczył się do mieszkania, nawet go nie oglądając, poszedł w stronę kuchni. Jeszcze chwilę temu planował paść na łóżko, skulić się i płakać, może upić się? Ale teraz sięgnął po nóż i rzucił się na łóżko.

Jakie to żałosne, zdechnie jak mugol… Teraz nie miał nawet przy sobie żadnego eliksiru. Ale tym razem Dumbledore już go nie uratuje, pomyślał niemal wesoło.

Podwinął oba rękawy. Mroczny Znak bolał coraz bardziej, a on nie miał odwagi ciąć koło niego. Tchórz. Tchórz nawet w chwili śmierci…

Spojrzał na nadgarstek prawej dłoni. Tak, to dobry wybór. Łzy płynęły ciurkiem po jego twarzy. Zagłębił nóż w ciele i jęknął. To tak bardzo bolało… Drugi raz, trzeci, czwarty, stracił rachubę.

Wył z bólu i nienawiści do samego siebie i cieszył się, że nikt mu nie przeszkadza. Przelewał w każde kolejne cięcie nienawiść do tego, co zrobił w życiu. I nie zrobił. Nigdy nie pomógł matce. Nie postawił się Huncwotom. Niemal zabił ojca. Ciągle uprzykrzał życie Lily swoimi żałosnymi próbami zdobycia jej zainteresowania. Zawsze kochał czarną magię. I jego najgorszy błąd. Chciał zostać Śmierciożercą. Zabił i torturował mężczyznę. Zgwałcił kobietę…

Wiedział jak ciąć, by pozbawić się życia, ale w tej chwili jego nienawiść była zbyt duża, by na tym poprzestał. Ciął i ciął, czując rozrywane ścięgno, widząc kość… W końcu zapadł w niebyt, nie mogąc dłużej znieść tego strachu, bólu i utraty krwi.

*

Obudził się, tak samo jak tamtego dnia w szkole, ale tym razem nie wył ze złości i rozczarowania, bo nie miał na to sił.

- Ostrożnie, Severusie, nie nadwerężaj się. - Usłyszał czyjś głos, ale nie miał sił, by podskoczyć ze strachu.

Poruszył się lekko. Chyba był w łóżku. Po kilku chwilach walki ze swoją słabością, otworzył oczy. Nie, nie. Przed nim stał Dumbledore! To na pewno jego halucynacje. Albo spotkał go, bo trafił do piekła, pomyślał ironicznie.

Nawet się nie odezwał. Bo i po co? Przecież on nie może tu być. Przeniósł ciężki wzrok na prawą rękę. Leżała na kołdrze pod dziwnym kątem. Był w swoim nowym mieszkaniu. A Dumbledore nadal tak był. Stał, lekko pochylony, tyłem do niego i Severus nie widział, co ten robi.

Nadgarstek miał zabandażowany. I nagle przeszyła go myśl. Spojrzał szybko, ignorując zawroty głowy, na swoją LEWĄ rękę… Miał na sobie piżamę, więc to znaczyło, że…

Niewiele myśląc, rzucił się na szafkę koło łóżka po swoją różdżkę. MUSI się bronić, przecież Dumbledore już wie, że jest Śmierciożercą, więc… Chwilę potem jęczał z bólu, zwisając z łóżka. Był tak słaby, że sam nie był w stanie się ponownie położyć.

Więc jednak tu umrze… To dobrze, pomyślał. Nie, czeka go coś o wiele gorszego, Dumbledore pewnie zamknie go w Azkabanie i będzie tam gnił wiele lat…

- Uważaj… - Usłyszał jego delikatny, pełen troski głos, a chwilę potem Dumbledore pomógł mu się położyć. - Zrobisz sobie krzywdę.

Poczuł strach, gdy mężczyzna go dotknął, ale zignorował to. Teraz co innego było ważne…

- Chcesz mnie wykurować, bym mógł w dobrym stanie cierpieć w więzieniu? - zapytał gorzko. Nie będzie już bawił się w zachowanie pozorów. Nie dbał też o to, że mówi mu na „ty”.

Dyrektor wydawał się być zaskoczony.

- W Azkabanie? Nie! - odparł.

Severus skrzywił się, opierając głowę na poduszce. Był taki zmęczony… Ale był teraz w pułapce, nic już nie mógł zrobić.

- Przecież widziałeś moje przedramię, prawda? - zapytał gorzko. Nie miał sił na zabawę w podchody.

Dumbledore westchnął ciężko i usiadł na brzegu łóżka. Severus znów poczuł się nieswojo, nigdy nie był z dyrektorem tak blisko.

- Tak, widziałem… - Jego głos był bardzo, bardzo smutny. Dlaczego smutny? pomyślał ze złością Severus. Powinien przecież być na niego zły, brzydzić się go!

- Wierzę, że da się to jakoś inaczej rozwiązać – szepnął w odpowiedzi.

- Niby jak?! Ja wczoraj… ja… zgwałciłem kobietę, używałem Zaklęć Niewybaczalnych. - Zdołał z siebie wyrzucić. Kłamstwa i tak już nie miały sensu… Był martwy za życia.

Dumbledore ponownie ciężko westchnął.

- Nie mów teraz o tym, chłopcze… Odpoczywaj.

Chłopcze!”. Severus miał ochotę wyć. Po raz kolejny zastawiał się, czy ten starzec nie jest chory psychicznie.

- Co ty tu w ogóle robisz? - wypluł w końcu z siebie – Byłeś… daleko ode mnie. W Hogwarcie, jak sądzę?

Albus skinął głową.

- Więc… jak? - szepnął. Miał coraz mniej sił, nawet na rozmowę, ale MUSIAŁ wiedzieć.

- To nie jest dobry moment. Musisz odpoczywać.

- Nie!

- Więc dobrze… Odpowiem na twoje pytanie. Byłem w szkole, a wtedy ty… wezwałeś mnie – powiedział spokojnie dyrektor.

Severus nic nie odpowiedział. Co on bredzi? Jak mógł go „wezwać”, nawet gdyby chciał? A przecież tego nie zrobił!

- Magia to coś, czego żaden z nas nigdy w pełni nie zrozumie – dodał dobitnie Dumbledore, widząc jego zaskoczoną minę.

Taa, te durne maksymy są bardzo w jego stylu, ale on nadal nie miał swojej odpowiedzi!

- Jak? - syknął Severus.

- Nie umiem ci tego wyjaśnić. Byłem w szkole, miałem właśnie kłaść się spać, a wtedy… usłyszałem w swojej głowie twój przerażony krzyk.

Severus prychnąć, ale nie zdołał powstrzymać się przed pytaniem:

- Jaki krzyk?

- Błagałeś mnie, bym ci pomógł. Wydawałeś się być bardzo przerażony.

Severus skrzywił się. Nie podobały mu się jego słowa, ale tak, BYŁ wtedy przerażony…

- Skąd wiedziałeś… gdzie jestem? Co, magia ci pomogła? - zadrwił.

- Nie. Ja… - zaczął, ale Snape mu przerwał.

- Ty… śledziłeś mnie! Więc dlaczego mnie nie powstrzymałeś przed pójściem do NIEGO?! - ryknął, choć kosztowało go to wiele wysiłku.

- Tak, wiedziałem, gdzie przebywasz – odpowiedział spokojnie – Ale nie mogłem cię „powstrzymać”. Tylko my sami odpowiadamy za swoje czyny. Więc szybko teleportowałem się do twojego nowego mieszkania. - Po raz pierwszy od początku rozmowy zobaczył wahanie w jego oczach. - Byłeś… nieprzytomny. Wszędzie była krew. Twoja ręka była w strasznym stanie. Nie wiedziałem, czy zdążyłem. Zacząłem cię opatrywać – dokończył.

Severusowi nie podobał się sposób, w jaki to mówił.

- Czemu tak o mnie dbasz? - wypluł z siebie z obrzydzeniem.

- Dbam o każdego mojego ucznia, Severusie – odparł bez wahania Dumbledore.

- Nie jestem już twoim uczniem – powiedział uparcie.

- Jesteś, już zawsze będziesz.

- Ale…

Nie zdążył dokończyć, bo nagle poczuł ból tak ogromny, że niemal zemdlał. Pomyślał, że to po prostu ma związek z jego próbą samobójczą, ale wtedy dotarło do niego, że boli go Znak. Poczuł ogromny lęk.

Czy to wezwanie? Przecież w takim stanie nie zdoła wstać… A może… poczuł jeszcze większy lęk. Może Czarny Pan już wie o jego próbie samobójczej i teraz ukarze go za to? Albo… to by było najgorsze… Wie o jego rozmowie ze swoim największym wrogiem. Czy pomyśli, że spiskuje z Dumbledorem?

Nie dbając już o żadne pozory, podwinął rękaw, choć nawet od tak niewielkiego wysiłku pociemniało mu przed oczami. Nie, nie był czarny, więc…

- Sądzę, że po prostu się goi. - Uniósł głowę i zobaczył nad sobą oczy Dumbledore’a, wpatrujące się w Znak. Znów odskoczył i niemal upadł koło łóżka.

Gdy już znów leżał, zapytał przez zaciśnięte zęby, przyciskając płonącą bólem dłoń do piersi:

- To powinno tak bardzo boleć?

Dumbledore westchnął, wyraźnie zmartwiony.

- Nie mam pojęcia, Severusie, nie znam się na Mrocznych Znakach.

- Przecież…

Nie dokończył, bo zemdlał.

Kolejne przebudzenie było bardzo trudne. Miał tak wysoką gorączkę, że czuł jakby płonął. Przed oczami mu się mąciło i z trudem oddychał.

- Co… co się ze mną dzieje? - wychrypiał przez spierzchnięte usta.

Dumbledore nadal był koło niego.

- W twój Mroczny Znak wdało się zakażenie – powiedział z ogromnym zmartwieniem w głosie. – Nie dostałeś żadnych instrukcji jak o niego dbać?

Z trudem pokręcił głową. Czy to kolejna rzecz, którą tak beztrosko zignorował Lucjusz? przemknęło mu przez myśl.

- Mam dla ciebie rosołek, pomoże ci – powiedział, sięgając po coś.

Severus poczuł, że głupieje. A może on wcale tego nie powiedział, może się przesłyszał przez gorączkę?

Próbował usiąść i potrącił talerz, który niósł Dumbledore. Syknął, gdy oblała go gorąca zupa, ale to było nic w porównaniu z bólem Znaku. Talerz stłukł się.

Dyrektor westchnął i skleił talerz machnięciem różdżki.

- Nie chcę żadnej durnej zupy… - stęknął.

- Twoje ciało potrzebuje sił – oświadczył.

- Skąd w ogóle masz składniki? Ja nie robiłem zakupów.

Albus uśmiechnął się do niego ciepło.

- Ja je zrobiłem, gdy spałeś.

Severus wciąż mdlał i odzyskiwał przytomność. Wszystko było takie nierealne, ale to pomagało mu znieść przerażający ból.

*

Tak minęło mu kilka koszmarnych tygodni. Dumbledore nie opuszczał jego pokoju, wciąż mu pomagając. Pewnego dnia Dumbledore posmarował jego Znak jakąś maścią.

- Co to jest? - Zainteresował się Severus.

Dumbledore westchnął.

- Po tym, jak byłeś nieprzytomny poszedłem do… pewnego Śmierciożercy, który nie do końca jest po jasnej stronie, ale czasem pomaga mi w pomniejszych sprawach i on dał mi właśnie tę maść, która jemu też kiedyś pomogła, gdy był w takiej samej sytuacji, jak ty teraz.

Severus zmarszczył brwi.

- Więc ma pan jakiegoś szpiega wśród Śmierciożerców? - zapytał podejrzliwie.

- Nie, nie mam. Chodzi o takie małe sprawy jak maść, on nigdy nie miał odwagi, by dać mi jakieś ważne informacje na temat Toma a ja nie naciskałem.

Severus wciąż nie mógł zapomnieć o pieniądzach, które obiecał oddać Lucjuszowi.

- Mam prośbę… - powiedział z trudem pewnego dnia, gdy na chwilę poczuł się lepiej. - Czy… mógłby pan oddać pieniądze Lucjuszowi Malfoyowi? Ja je jakiś czas temu pożyczyłem.

Przemknęło mu przez myśl, że Lucjusz nie byłby zadowolony, gdyby Dumbledore go odwiedził, nawet w celu oddania pieniędzy, ale mimo tego nie był w stanie zapomnieć o swoim długu.

Dumbledore pokręcił głową.

- Nie, Severusie, bo niedługo poczujesz się lepiej i sam oddasz mu te pieniądze.

Severus milczał. Tak, może i jakimś cudem przeżyje zakażenie, ale potem trafi do Azkabanu, więc… Ale wolał milczeć.

A potem ten straszny ból minął i Severus był całkiem zdrowy. Ale to zupełnie go nie cieszyło. Dobrze wiedział, że teraz pora na najgorsze.

Pewnego wieczoru siedział na fotelu w swoim mieszkaniu. Nagle odezwał się ponuro do Dumbledore’a:

- Już. Jestem zdrowy, teraz możesz posłać mnie do Azkabanu.

Dumbledore westchnął ciężko i odparł:

- Mówiłem ci już, że tego nie planuję.

- Nie, a niby co planujesz?!

Znów przeszedł na „ty”, nie panował nad sobą. Tak bardzo się bał…

Dumbledore westchnął.

- Wysłuchaj mnie w spokoju, a się dowiesz. Sam zgłosisz się do Ministerstwa. Opowiesz im o wszystkim, co wiesz o Tomie i innych śmierciożercach. - Zawahał się przez chwilę. Opowiesz im o wszystkich twoich przestępstwach… A ja cię wesprę, będę upierał się, by puścili cię wolno. Zostaniesz moim szpiegiem – dodał dobitnie.

Przez chwilę jedynie brzęczała cisza. W końcu Severus zaśmiał się.

- Cudowny plan!

Bał się. To było szaleństwo. Czy Dumbledore naprawdę wierzył, że aurorzy dadzą mu spokój?… A nawet jeśli… Czy zgnicie w więzieniu nie było lepsze od ciągłego lęku jako szpieg? Przecież i tak długo by nie pożył…

*

A wtedy zaczął się największy koszmar całego jego życia. Ci „cudowni” aurorzy zamknęli go w Azkabanie „tylko na jakiś czas”, jednak każdego dnia zabierali go do swojej sali przesłuchań.

Severus w późniejszym życiu doświadczył wiele bólu z rąk Czarnego Pana, jednak było to nic w porównaniu z tym, co zrobili mu aurorzy w tamtym okresie jego życia. Czarny Pan nie miał wyobraźni, uwielbiał tortury fizyczne i rzucanie Cruciatusami. Tak, to było bolesne i skuteczne, ale…

Nic nie równało się z torturami psychicznymi. Aurorzy wydobywali z niego każde najmniejsze wspomnienie, nawet jeśli nie było im ono do niczego potrzebne. Najbardziej lubili te małe, nic nieznaczące.

Tak oto Severus wyśpiewał im wszystko: o swojej miłości do Lily, ojcu, który go bił, o Huncwotach, którzy zamienili jego życie w szkole w koszmar. A potem używali tych wspomnień przeciwko niemu. Dla zabawy, bo istotne dla świata czarodziejów informacje już mieli.

A może nie dla zabawy? Może chcieli w ten sposób dać mu do zrozumienia: „jeśli ponownie nas zdradzisz, każdy dowie się o twoich małych tajemnicach, więc uważaj”? Sam już nie wiedział.

Jednak Dumbledore dotrzymał słowa i po kilku koszmarnych miesiącach, upokarzającym procesie, o którym rozpisywała się każda gazeta w kraju, Severus wyszedł z więzienia.

Dostał od Dumbledore’a zaskakującą propozycję: ofertę pracy w Hogwarcie. Severus skrzywił się. Nienawidził dzieci, choć kochał eliksiry. Dumbledore nie nalegał, ale Severus szybko przekonał się, że nie ma innego wyboru: każdy, kto widział jego Mroczny Znak odmawiał mu posady.

To były trudne czasy: każdy panicznie bał się Czarnego Pana, dlatego zwyczajem stało się odsłanianie lewego przedramienia na rozmowie o pracę. Severus w tamtym czasie poznał zaklęcie na ukrycie Mrocznego Znaku, ale w jego przypadku nie miało to znaczenia: każdy znał go z licznych artykułów w Proroku Codziennym.

Severus szybko zdobył potrzebne mu pieniądze i oddał je Lucjuszowi. O dziwo, ten nie wspomniał ani słowem o jego procesie ani o Dumbledorze, który mu wtedy pomógł. Wtedy wydarzyła się kolejna rzecz, której ten się nie spodziewał: Lucjusz zaproponował mu zostanie ojcem chrzestnym dla jego nienarodzonego jeszcze dziecka.

Jakiś czas temu Lucjusz związał się z Narcyzą, która pochodziła z jednego z rodów czystej krwi. Zamieszkali razem w dworze Malfoya a niedługo potem zaszła w ciążę.

Severus już otworzył usta, by odpowiedzieć: „nie, nie lubię dzieci”, ale z jakiegoś sobie samemu nieznanego powodu nie powiedział tego. Poczuł dziwne wzruszenie. Czemu Lucjusz to zrobił? Jaki ma w tym cel? Bo to chyba niemożliwe, żeby naprawdę chciał po prostu zrobić dla niego coś miłego, prawda?

- Będzie miał na imię Draco – kontynuował Lucjusz. - Urodzi się za kilka miesięcy. Co na to powiesz, Severusie?

- Dlaczego ja? - Zapytał w końcu. - Nie mam… dobrego kontaktu z dziećmi.

- Ale ja nalegam. Zgodzisz się?

Severus wahał się jeszcze chwilę, ale w końcu zgodził się. Nie podejrzewał nawet jak ważną osobą w jego życiu stanie się Draco za kilkanaście lat, choć nigdy nie zrozumiał, CZEMU Lucjusz wybrał właśnie jego.

*

Wiedział, że niedługo będzie musiał wrócić do Czarnego Pana. Choć panicznie się bał, tak obiecał Dumbledore’owi. Wiedział, że jeśli to szaleństwo ma się udać, nie może tak po prostu tego zrobić. Musi się przygotować.

Miał pewien pomysł. Spotkał się z Bellatriks i poprosił ją o lekcje oklumencji. W pierwszej chwili była oburzona.

- TY chcesz zdradzić Czarnego Pana?

Spojrzał na nią z obrzydzeniem. Nie lubił jej. Jej obsesji na punkcie Czarnego Pana, jej okrucieństwa, większego niż u innych śmierciożerców, ale nie miał wyboru. Nie znał żadnej innej osoby, która mogłaby go tego nauczyć, osoby, która byłaby tak biegła w tej dziedzinie. Na szali leżało jego życie.

- Nie, nie chcę – odpowiedział spokojnie. - Pomyśl, Bellatriks. Mój umysł jest niczym nieosłonięty. W każdej chwili mogę zdradzić komuś niepowołanemu prawdę o naszym panu. Nie przeraża cię to? - zakończył gładko.

Przez chwilę najwyraźniej rozważała jego słowa, a potem powiedziała z niezadowoleniem:

- Dobra, Snape… Zrobię to dla NIEGO.

Skinął głową, zadowolony.

Tamten czas był dla niego bardzo trudny. Musiał skutecznie nauczyć się oklumencji, jednocześnie odsuwając od siebie niebezpieczne myśli, by Bellatriks nie mogła ich zobaczyć. By widziała tylko to, co nie zdradziłoby jego powiązań z Dumbledorem.

Wiedział, że nauka oklumencji byłaby o wiele prostsza, mniej bolesna i SKUTECZNIEJSZA, gdyby ufał osobie, która go uczy, ale on nie miał tego przywileju. W końcu dopiął swego, a kiedy zdobył już wystarczającą wiedzę i umiejętności w tym temacie, mógł dalej uczyć się sam. Nie podejrzewał nawet, że stanie się od niej lepszy, o wiele lepszy.

*

W końcu nastąpiła ta koszmarna noc, a on stanął ponownie przed Czarnym Panem. Choć w każdej chwili spodziewał się śmierci, ona jednak nie nadeszła. Czyżby jego szalony plan udał się?

W pewnej chwili Czarny Pan dotknął go, a on poczuł na ciele dreszcz obrzydzenia, ale zignorował to. Jeszcze tej nocy spotkał się z Dumbledorem, by opowiedzieć mu o przebiegu ich spotkania, potem stało się to ich tradycją, a Severus nienawidził tych spotkań niemal tak samo jak spotkań z Czarnym Panem.

- Udało się, dyrektorze. Udało się, choć to niemal niemożliwe… - Skrzywił się. - A może on od razu się domyślił, po prostu… bawi się mną? Nie wiem…

- Poradziłeś sobie doskonale, Severusie, nie martw się niczym w tej chwili.

Już miał odpowiedzieć coś ironicznego, ale wtedy Dumbledore położył mu rękę na ramieniu, a on w jednej chwili, sam przerażony swoim zachowaniem, odskoczył na drugi koniec pokoju.