środa, 4 maja 2022

Pragnienie powrotu

Albus spotkał się z Newtem jak robił to już wiele razy wcześniej. I nagle zdał sobie z zaskoczeniem sprawę, że zwierza mu się ze swojej relacji z Gellertem. Jak do tego doszło?

- Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że czuję do niego coś więcej niż przyjaźń i zachwyt nad jego charakterem, zdolnościami i stanowczością.

Ja… zakochałem się, choć właściwie nie wiem, kiedy zdałem sobie z tego sprawę. Przez jakiś czas jedynie obserwowałem go w ciszy i podziwiałem.

Teraz wiem jak szczeniackie to było, ale wtedy imponowała mi jego buntowniczość. Został wyrzucony z Durmstrangu, a ja nie zaprzątałem sobie tym głowy. Podobno zrobił komuś coś złego.

Że co niby takiego zrobił? Był stanowczy, ten ktoś pewnie sobie na to zasłużył… Ale to był pierwszy sygnał, który całkowicie zignorowałem – westchnął ciężko i poruszył się w fotelu.

Nigdy nie pytałem go o to, w moich oczach był dzięki tej aferze jeszcze bardziej interesujący – Albus uśmiechnął się krzywo.

Panicznie się bałem. Nie tylko tego, że on się dowie, ale ktokolwiek inny. Wiesz, w tamtych czasach opinia na temat gejów była jeszcze gorsza niż obecnie… - dodał cichym, zmęczonym głosem.

Byłem niemal pewien, że ON się nie dowie. Niczego nie dawałem po sobie poznać, prawda? Nadal jedynie dużo rozmawialiśmy, a ja starałem się nie gapić na niego przesadnie. Myślałem, że jestem taki sprytny…

Ale bałem się, że rodzice lub brat coś zauważą. Właściwie nigdy wcześniej nie miałem przyjaciół, choć pewnie nikt by w to nie uwierzył. Tak, miałem wielu znajomych, ale z nikim nie byłem blisko. Co gdyby rodzice się dowiedzieli?

Wiesz… pewnie wielu powiedziałoby: „Jesteś w o wiele lepszej sytuacji niż inni. Jesteś popularny, inteligentny, zdolny, masz idealne oceny…” Nawet gdy byłem jeszcze w szkole, ludzie wróżyli mi wspaniałą karierę. Ale wiesz co? - spojrzał na Newta – To właśnie wydawało mi się największą przeszkodą.

Pomyśl… ktoś tak idealny nagle okazuje się… Przepraszam – nie używałem nigdy tego słowa, zawsze się go brzydziłem, ale chyba słyszałem je już zbyt często z ust innych i ono wrosło we mnie…

To po prostu jak upadek z o wiele wyższego miejsca niż gdybym był zwykłym uczniem. Może to żałosne, ale myślałem sobie wtedy, że Aberforth ma lepiej… Gdyby to on był na moim miejscu. Dla rodziców zawsze to ja byłem tym najlepszym z rodzeństwa. „Idealny Albus…” - westchnął niemal bezgłośnie.

Dla rodziców stałem się wtedy wszystkim. Starali się, by niczego mi nie zabrakło, bym miał idealne warunki do nauki, spokój, ciszę, jedzenie… - Uniósł głowę. Newt jak zwykle nie patrzył mu w oczy, głowę miał nisko pochyloną, ale słuchał go uważnie – Dopiero po latach dotarło do mnie jak zaślepiony byłem.

Zazdrościłem mu, tak. Ale on zazdrościł mnie, wiem o tym. Rodzice nigdy nie powinni faworyzować żadnego ze swoich dzieci. Choć ja bez wątpienia nie jestem właściwą osobą do prawienia komukolwiek morałów.

Aberforth kochał być irytujący. Specjalnie doprowadzał do różnych żałosnych sytuacji: uwielbiał dostawać szlabany, mazać po ścianach Hogwartu, wygadywać bzdury nauczycielom, nie uczyć się na sprawdziany…

Wtedy uważałem, że jest durnym błaznem… - na jego twarzy widać było ból. Newt wiedział to, bo zerkał czasem szybko w jego stronę, gdy czuł, że Albus nie patrzy. To był jego sposób, by móc spróbować lepiej zrozumieć przyjaciela, a jednocześnie nie być zmuszonym do kontaktu wzrokowego z kimkolwiek – ale teraz… Wiesz, on próbował na swój sposób zwrócić na siebie uwagę rodziców. Krzyczeć bezgłośnie „Jestem waszym synem, zainteresujcie się mną!”. Bo jak inaczej mógł to zrobić? Nigdy nie był tak zdolny ani w nauce ani w czarowaniu jak ja.

A ja… Byłem w stanie uważać, że o wiele większe występki Gellerta są „urocze i podniecające”, a jednocześnie sądzić, że pakowanie się w kłopoty brata jest głupotą z jego strony.

A Ariana… - przez chwilę milczał, jedynie nerwowo wodząc wzrokiem po ścianach – Ona… psychicznie nie rozwijała się prawidłowo.

Nikt, kto przez to nie przeszedł, nie zrozumie… Rodzice z jednej strony poświęcali jej wiele, bardzo wiele czasu. Z drugiej… wiem, że nie raz mieli bardzo dość. Wiesz, wystarczy, że raz powiedzieli coś nie tak i potem długo czuli się winni – odwrócił wzrok – Aberforth wciąż sprawiał problemy, ja skupiałem się tylko na Gellercie a oni byli z tym całkiem sami.

Któregoś dnia w szkole jakiś Krukon po prostu rzucił się na mnie – zaśmiał się i zobaczył zaskoczenie na twarzy Newta – Nie umiałem tego pojąć. Prawie się nie znaliśmy, mieliśmy razem zajęcia, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Byliśmy w trakcie jakiegoś projektu w grupach i on nagle, w trakcie lekcji, skoczył w moją stronę. Nigdy się tak nie zachowywał, a wtedy nagle zaczął mnie bić… - Albus zamilkł na chwilę i w zamyśleniu przesunął dłonią po udzie.

Chciałem mu się wyrwać, kompletnie tego nie rozumiałem, ale on nagle zaczął krzyczeć coś bez sensu: „Ty kretynie, zawsze jesteś we wszystkim najlepszy, nie mogę tego znieść, teraz już nie będziesz taki idealny!” Dalej coś wykrzykiwał, ale ja nagle przestałem się wyrywać… Może to dziwne, ale zrobiło mi się go żal. On myślał, że jestem taki pewny siebie, że nie mam żadnych problemów – przesunął dłonią po włosach – I nie wiedział jak bardzo się mylił. Po chwili nauczyciel nas rozdzielił, on miał kłopoty, a ludzie wokół szeptali, że „to dziwne, że ten Dumbledore się nie obronił”.

Ciężko mi to wyjaśnić, ale myślałem wtedy o Gellercie – westchnął – Że gdybym był taki cudowny to pewnie… zakochałbym się w jakiejś spokojnej, miłej dziewczynie. Byłem zbyt wielkim tchórzem, by przestać ukrywać przed wszystkimi moje uczucie do niego.

Wtedy też doszedłem do ciekawego wniosku… Może i każdy czarodziej urodzony w świecie, gdzie magia jest blisko od urodzenia uważa, że różdżka jest czymś niemal jak przedłużenie ręki, jako coś oczywistego, gdy chcemy kogoś zranić, czy pomóc sobie w codziennych obowiązkach. Ale to nieprawda, bo każdy z nas na początku jest po prostu człowiekiem, a w chwilach, gdy emocje wrą nie myśli się o różdżce i właśnie dlatego tamten Krukon nie rzucił na mnie jakiegoś zaklęcia, a zaatakował mnie pięściami.

Dumbledore długo milczał, zapatrzony przed siebie, w końcu odezwał się ponownie:

Ale się myliłem, on się domyślił. Pewnego dnia jak zwykle siedzieliśmy razem w mieszkaniu jego ciotki i rozmawialiśmy. Dziś wiem, że to był początek jego szalonych planów zawładnięcia światem, wtedy sądziłem, że to tylko takie dziwne rozmowy, by jakoś zabić czas. Były wakacje, nie mieliśmy wiele do roboty – uniósł wzrok i wydawał się widzieć coś, czego Newt nie mógł zobaczyć.

Planowaliśmy wtedy, że zapanujemy nad światem… – mocno zacisnął pięść na kolanie – Nie chcę się usprawiedliwiać, to nie było właściwe, ale ja… wydaje mi się, że nigdy nie traktowałem tego poważnie… Ale może się mylę? - zerknął w zamyśleniu na Newta – Może mój umysł mnie okłamuje, bym mógł się wybielić? Nie wiem… - szepnął – ale sądzę, że zawsze jedynie chciałem, byśmy mogli być wolni, bym nie musiał więcej ukrywać tego, kim jestem…

Tamtego dnia też rozmawialiśmy, Gellert zawsze mówił z ogromną pasją, bardzo to w nim kochałem. Gdy mówił, cały świat znikał, jego oczy błyszczały, już wtedy był idealnym mówcą, nie dziwię się, że teraz tylu za nim podąża – dodał i skrzywił się – Ton głosu, pasja, słowa… Ja dotrzymywałem mu kroku, uwielbiałem te rozmowy, uwielbiałem patrzeć na jego szczęśliwą twarz.

Ale on nagle przerwał i spojrzał na mnie. Zdziwiłem się, czemu przerywa, skoro nawet nie dokończył myśli? Spojrzałem na niego pytająco, a on po prostu… zbliżył się do mnie. Siedzieliśmy blisko siebie, a on nagle wychylił się i nasze twarze niemal się stykały.

Czułem przerażenie, bałem się, że po moim zachowaniu wyczyta, co czuję. Zamarłem, niemal nie oddychałem i pomyślałem, że po prostu to przeczekam. Nie umiałem wyjaśnić jego zachowania, on zawsze unikał kontaktu fizycznego, nigdy nie podawaliśmy sobie ręki na powitanie, nie obejmowaliśmy się. Obcy ludzie mogliby uznać, że nic nas nie łączy. Więc czemu nagle tak się zachował?

Nie umiałem po prostu powiedzieć, żeby dał mi spokój. Byłem jak sparaliżowany. Trwaliśmy tak a ja miałem w głowie milion myśli… Czy on wie? A jeśli wie, to czemu tak się zachowuje? Czego ode mnie oczekuje? Chce, bym się odsunął? Bo przecież to niemożliwe, że on chce, bym… Zrobiło mi się gorąco, nie umiałem nawet wyobrazić sobie, że ON CHCE, bym go pocałował…

Nie wiem, ile czasu minęło, ale sądzę, że dość długo. W końcu udało mi się odzyskać choć częściowo panowanie nad sobą i odsunąłem się trochę do tyłu. Ale wtedy poczułem za sobą ścianę, a Gellert… znów się zbliżył. Już nic nie mogłem zrobić, bo nie miałem w sobie siły, by wstać z krzesła i odejść na bok.

Czy on chce mnie ukarać?, myślałem w panice. Może odkrył, co czuję i uznał, że to obrzydliwe i jeśli szybko czegoś nie zrobię, nasza przyjaźń zakończy się przeze mnie.

Ciężko było mi rozpoznać jego wyraz twarzy. Był taki zagadkowy. Gellert uśmiechał się lekko, był całkowicie spokojny. Nie rozumiałem.

W końcu, choć myślałem, że to już nigdy nie nastąpi, odezwał się cicho:

- Nie zrobię nic bez twojej zgody, Albusie.

Poczułem, że jeszcze bardziej tężeję. Co on ma na myśli, do cholery?, myślałem.

- Co… nic… nie wiem, o co ci chodzi – wybełkotałem coś bez sensu, a on się nagle odsunął.

Wtedy dopiero odzyskałem oddech. Sapałem ciężko i starałem się nie myśleć, że pewnie jestem czerwony, bo czułem, że twarz mnie pali.

Gellert usiadł w końcu prosto i nadal z uśmiechem na twarzy powiedział:

- To jak, powiesz mi?

Serce znów mi przyspieszyło, ale wciąż wmawiałem sobie, że ma na myśli coś innego. Cokolwiek.

- Nie wiem o czym – odparłem, siląc się na spokój, ale w środku czułem burzę.

- Że mnie kochasz. Wiem od dawna, ile jeszcze chciałeś to przede mną ukrywać? - powiedział tak po prostu, a ja czułem, jakby coś się zawaliło.

- Nie, ja… - zamilkłem. Co niby miałem dodać? - Skąd ty…? - wypaliłem, zdając sobie nagle sprawę, że właśnie się zdradziłem.

- Bo nie jestem ślepy, jestem bardzo zdolny i to dostrzegłem – odpowiedział. Uśmiechał się spokojnie, a ja czułem się koszmarnie. Jak on mógł być tak spokojny, mówiąc o czymś takim?! - No to jak? - pochylił się, ale tylko odrobinę, nadal było między nami wiele wolnego miejsca, ale ja i tak zamarłem – Pocałujesz mnie czy nie? - jego głos był tak figlarny… - spojrzał na Newta.

A ja to zrobiłem. Pocałowałem go, a gdy już to zrobiłem, on także zaczął mnie całować. To było nieprawdopodobne. Było cudownie, całkowicie straciłem nad sobą kontrolę, nie chciałem już dłużej udawać, być spokojny.

Często wspominam tamten dzień. Wiesz mi, ja rzadko umiałem pokazywać prawdziwego siebie. Ale wtedy byłem sobą w stu procentach. To dobre wspomnienie, a jednocześnie obecnie dla mnie bardzo bolesne, tak odległe…

A potem kochaliśmy się… - przerwał nagle i zerknął na Newta – Przepraszam… nie będę więcej o tym mówił, wiem… tyle się już tego w życiu nasłuchałem: „Nie ma nic bardziej obrzydliwego niż dwóch mężczyzn razem w łóżku…” - westchnął.

- Nie – Newt nagle zaprotestował – Nie, ja wcale nie… - mówił ze wzrokiem wbitym w podłogę.

Dumbledore przeczesał dłonią włosy.

- Przepraszam, gdy całe życie słucha się tego samego, chyba zaczyna się w końcu wierzyć… że naprawdę to, co było między nami, to co czułem było obrzydliwe… Ale nie miałem prawa sądzić, że ktoś taki jak ty mógłby pomyśleć coś takiego, ty taki nie jesteś… Przepraszam. Ale jeśli uznasz, że powiedziałem za dużo, możesz w każdej chwili mi przerwać… - dodał.

- Dobrze – odparł Newt – Ale nie będę ci przerywać, nie chcę.

- Dziękuję – Albus skinął mu głową i milczał przez chwilę.

- To był mój pierwszy raz. Nie wiem jak było z Gellertem, nigdy nie miałem odwagi zapytać go o to. Był… tak samo oddany sprawie jak zawsze, gdy cokolwiek robił, pełny pasji. Był… brutalny, wielu powiedziałoby, że mnie krzywdził, ale ja… - zapatrzył się przez okno – Lubiłem to, bardzo. Napawałem się tym bólem, który mi zadawał, uwielbiałem go. Wtedy byłem przekonany, że robi to, bo to lubię, a gdybym tylko poprosił, by był delikatniejszy, byłby. Teraz… - wytarł dłonią usta i ponownie zamilkł na chwilę – sam już nie wiem, wiedząc, co robi… Nie wiem, może nic nie robiłby sobie z moich próśb. Ale teraz to i tak nie ma już znaczenia.

Czasem sobie myślę, że tak już wsiąknęło we mnie to udawanie, że zatraciłem siebie. Te chwile z nim, gdy się kochaliśmy czy całowaliśmy były jedynymi, w których byłem naprawdę sobą. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że nawet gdy byliśmy całkiem sami i rozmawialiśmy czy robiliśmy wspólnie cokolwiek innego, nadal nie byłem w pełni sobą.

Kochaliśmy się codziennie, Gellert zawsze zamykał drzwi do swojego pokoju przed ciotką i nakładał na nie zaklęcie wyciszające, a ja mu zazdrościłem… Gdybym tylko spróbował zamknąć się sam na sam z Gellertem i wyciszyć drzwi w MOIM domu… Zaraz rodzice i Aberforth zaczęliby się zastanawiać, co my tam robimy… - zaśmiał się gorzko.

To były wspaniałe, szalone wakacje. Ukrywaliśmy nasze uczucia przed wszystkimi. Właściwie nigdy tego nie ustalaliśmy, tak po prostu się stało. Ale ja czułem się winny. Pomyślałem, że on by pewnie tego nie chciał. On nigdy niczego się nie wstydził, był tak bardzo pewny siebie… Bardzo mu tego zazdrościłem.

Miał bardzo dobre relacje z ciotką, pewnie chciałby jej o nas powiedzieć… Był taki dzień, jakiś czas po tym jak zostaliśmy parą. Poszedłem do Gellerta, on stał z ciotką, nagle spojrzał na mnie i powiedział: „Ciociu, chciałem ci coś powiedzieć, my…” ale ja… ja spanikowałem, zacząłem coś bredzić bez sensu, rzuciłem się w ich stronę, a on zamilkł. Nigdy już nie wróciliśmy do tej historii. Bałem się zapytać, balem się, że pomyśli, że się go wstydzę… - gwałtownie pochylił się do przodu – Ale ja nie wstydziłem się JEGO, a siebie.

To zabawne, ale… nasiąknąłem wtedy tym, co ludzie mówili wokół mnie. Tacy jak ja byli dla nich obrzydliwymi pedałami, a ja… - zaśmiał się gorzko – Choć pewnie to nie ma sensu, uważałem SAMEGO SIEBIE za obrzydliwego pedała, ale nikogo więcej… Ani Gellerta, ani tych innych ludzi, których nie znałem. Dla mnie oni wszyscy zasłużyli na szczęście i wolność, ale ja sam – w moich oczach – nie zasłużyłem na to…

Więc tak trwał nasz związek, żadnych uczuć, gdy nie byliśmy za zamkniętymi drzwiami, mam nawet wrażenie, że staliśmy się wtedy wobec siebie jeszcze bardziej oschli niż wtedy, gdy byliśmy tylko przyjaciółmi. Drzwi się zamykały – rzucaliśmy się na siebie, wygłodniali.

Ale to się zmieniło – skrzywił się - Czułem się winny, że niszczę mu życie, że zmuszam go do ukrywania się. Zastanawiałem się, czy gdyby był z kimś innym, żyłby jawnie. On zawsze był tak silny… Ubzdurałem sobie, że jeśli przestanę go dotykać, on da sobie ze mną spokój i znajdzie sobie kogoś lepszego, kogoś silniejszego.

I tak z dnia na dzień przestaliśmy uprawiać seks, całować się. A najgorsze w tym wszystkim było to, że żaden z nas tego nie planował. Tak po prostu się stało z dnia na dzień. A ja czułem się przerażająco winny, ale jednocześnie sam nie miałem odwagi niczego zainicjować.

I to tak trwało. Z czasem stałem się coraz bardziej pełny poczucia winy. Czy to ja spieprzyłem? A może nie jestem go wart? Aż nagle, któregoś dnia, on spojrzał na mnie, wzrok miał pełen mocy i powiedział:

- Długo to jeszcze będzie trwało?

A ja… tamto już się nie liczyło, nic się nie liczyło. Rzuciłem się na niego, jeszcze nigdy nie byłem tak pełen namiętności jak wtedy. Ani nigdy później. I znów wszystko wróciło do normalności a ja chciałem, by tak już trwało wiecznie.

Wiesz, Newt… Bez względu na to jak żałośnie to brzmi, były takie chwile, gdy zazdrościłem mojej siostrze – westchnął ciężko – Ona… choćby chciała, nie mogła ukrywać tego, jaka jest. Każdy patrzył na nią przez chwilę i już wiedział… A ja… ja mogłem ukrywać przez wszystkimi moją orientację. I to właśnie mnie zgubiło.

Wiesz, myślałem sobie wtedy, że mam prawo milczeć, że po prostu szykuję się na odpowiedni moment, gdy poczuję się… sam już nie wiem – mruknął z goryczą – silniejszy, pewniejszy siebie, gdy będę starszy, może niezależny. I tak, wiem, że to nasze prawo, nie mamy obowiązku przed nikim dokonywać coming outu, ale…

Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że jest w tym straszna pułapka. Że jeśli nie będę o tym nikomu mówił raz, kilkanaście razy, kilkadziesiąt to nic się nie stanie. Ale jeśli skłamię o ten jeden, jedyny raz za dużo to… - zamilkł, wydawał się być całkiem przytłoczony emocjami – To już nie będzie odwrotu, bo za bardzo się w tym zagrzebię, w tym swoim wstydzie i lęku i wmówię sobie, że skoro tyle razy nie mówiłem to już przecież nie ma sensu… nigdy…

I tak było, przez całe moje żałosne życie nikt nigdy… Choć kto wie – zerknął na Newta – może jednak się mylę, bo mówię to teraz tobie.

- Dziękuję, Albusie – przerwał mu Newt.

Albus zaśmiał się.

- Och, to raczej ja powinienem ci dziękować, że chcesz słuchać tych moich bredni. Tyle lat… trzydzieści. Naprawdę nie sądziłem, że w końcu przełamię tę ciszę. Ale proszę cię, nie mów nikomu.

- Nigdy! - zaprotestował – To tylko twoja sprawa, ja nie miałbym prawa…

- A wiesz, że to też rozważałem? - uśmiechnął się smutno – Jestem tak słaby, że brałem pod uwagę, że może byłoby lepiej, gdyby to ktoś inny powiedział… tę prawdę o mnie. Ale wiem, że to czyste szaleństwo. Tylko ja mogę to zrobić, inaczej to nie miałoby żadnego sensu.

Ale ja znam prawdę o tobie, Newt – powiedział nagle Albus, patrząc w jego stronę.

Newt poruszył się niespokojnie. Nie, on nie może wiedzieć…

- Nie wiem… o czym mówisz – powiedział słabo.

Dumbledore westchnął.

- Przepraszam, nie mam prawa tak cię zawstydzać… - patrzył jak Newt siedzi przed nim z nisko pochyloną głową i nerwowo kręci palcami.

- Nie, powiedz… ty i tak nie możesz wiedzieć.

- Jesteś pewien? Dobrze. Od dawna sądzę, że jesteś osobą z autyzmem, mylę się?

Newt gwałtownie zaczerpnął powietrze.

- Uspokój się… nikomu nie powiedziałem i nikomu nie powiem, zapomnijmy o tym… - dodał szybko.

Newt zacisnął usta i pokręcił głową.

- Nie, chcę wiedzieć jak… To znaczy nikt nigdy nie… - długa grzywka opadała mu na oczy, ukrywał się za nią przed Albusem, przed całym światem.

- Sądzę, że to kwestia tego, że to słowo pojawiło się na świecie stosunkowo niedawno – westchnął Dumbledore – A ja…

Newt nagle mu przerwał, choć nigdy tego nie robił.

- Znasz innych, takich jak ja? - jego głos pełen był napięcia.

Dumbledore ze smutkiem pokręcił głową.

- Nie, Newt, nigdy nie poznałem – Newt westchnął, rozczarowany – Po prostu… sporo czytałem na ten temat. Twoje unikanie patrzenia w oczy, nerwowe ruchy, pamiętam jak w szkole nie reagowałeś, gdy Leta próbowała cię uwieść. Słyszałem też, że niezbyt dobrze dogadujesz się z bratem, że nie umiesz mu dać tego, co on chce.

- Że nie chcę być świadkiem na jego ślubie, a ja uważam, że to nie jest ważne, a on że bardzo i… że wciąż mnie chce przytulać a ja nienawidzę fizycznego kontaktu, szczególnie z zaskoczenia, gdy nie mogę przygotować się do tego psychicznie. Leta – przez jego twarz przebiegł cień – nigdy nic nie czułem, ale masz rację, przez lata nawet nie rozumiałem, że ona coś do mnie czuje.

Ale Tina, ja… - zniżył twarz jeszcze bardziej – pierwszy raz wydaje mi się, że coś czuję, choć myślałem, że jestem zepsuty, że… Ale to i tak nie ma znaczenia, ona myśli, że jej nie chcę, a ja po prostu nie umiem – oddychał coraz szybciej – Ostatnio… obiecałem jej wysłać swoją książkę, gdy żegnaliśmy się na lotnisku, ale ona… chyba chciała czegoś innego, nie wiem. To takie trudne, gdy czuję, że cały świat porozumiewa się jakimś innym, niewerbalnym językiem, a ja zupełnie go nie rozumiem, jestem jak ktoś z zagranicy, ale… języka obcego można się nauczyć, a to… tego nie potrafię się nauczyć, choć tyle lat już próbuję…

Ona w końcu znajdzie sobie kogoś, kto rozumie znaczenie niewypowiedzianych słów i… - energicznie pokręcił głową – Ale może tak byłoby lepiej i dla niej… i dla mnie. Po co mam się męczyć, i bez tego nie potrafię poradzić sobie z tym wszystkim, tym bym sobie więcej dołożył… - zamilkł; nadal ciężko oddychał. Dumbledore jeszcze nigdy nie słyszał, by Newt powiedział tak wiele zdać naraz.

- A może byś jej powiedział? Tina jest bardzo dobrą, wrażliwą kobietą, sądzę, że by zrozumiała…

- NIE! Ty też jej nie mów! - zareagował bardzo gwałtownie.

- Newt… Nigdy jej nie powiem, ani nikomu innemu, przysięgam – powiedział z mocą.

- Przepraszam, Albusie, że tak ostro zareagowałem, po prostu mnie to przeraża…

- Nie przejmuj, ty też obiecałeś nie zdradzić mojej tajemnicy. Więc nikt nie wie? - zapytał delikatnie – A ty… kiedy zrozumiałeś?

Newt zaczął powoli kiwać się w przód i w tył, uspokajało go to.

- Byłem wtedy nastolatkiem, przypadkiem znalazłem w bibliotece jakąś książkę na ten temat… to było, nie umiem tego opisać. Całe życie byłem… po prostu tym dziwnym dla wszystkich wokół mnie, przywykłem już do tego słowa. Ale wtedy to… pasowało jak ulał, to było o mnie. I w jakiś dziwny sposób to przyniosło mi ogromną ulgę…

- To zrozumiałe, Newt.

- Czytałem to wciąż i wciąż od nowa i płakałem, płakałem. „Już wiem dlaczego jestem taki, nie jestem nienormalny, jak wielu mi mówiło…”, myślałem. Ja po prostu jestem… mój mózg działa inaczej niż mózgi reszty ludzi. To było trudne, tak, ale bardziej odżywcze, dobre.

Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem. Tak naprawdę… ja nigdy nie dostałem oficjalnej diagnozy od lekarza, może tylko to sobie wymyślam… - zawahał się.

- Nie mów tak. Własna diagnoza jest równie cenna – powiedział stanowczo Albus.

- Więc pewnego dnia… kilka lat później znalazłem jakąś ulotkę w mieście. Spotkanie grupowe dla osób z autyzmem. Grupa wsparcia prow​adzona przez profesjonalnego specjalistę. Ale to, co było w tym najbardziej zaskakujące to świadomość, że on też był osobą z autyzmem. Chciałem… bardzo chciałem się tam wybrać. To stało się dla mnie nagle bardzo, bardzo ważne.

Nikt nie znał prawdy o mnie. Rodzice, brat, przerażała mnie myśl, że mieliby się dowiedzieć. Tezeusz… bałem się, że śmiałby się ze mnie, a rodzice… Pewnie uznaliby, że… nie wiem, że jestem zły, niewarty bycia ich synem. Teraz już nigdy nie będę mógł im tego powiedzieć, ale… chyba dobrze, że tego nie zrobiłem, gdy jeszcze mogłem.

- Spójrz, jak nasze sytuacje są podobne… - powiedział nagle cicho Albus – „dziwak”, „zepsuty”, te słowa wciąż nam towarzyszą. Lęk, że nasi rodzice i rodzeństwo uznają, że nie jesteśmy ich warci, że znajomi nas wyśmieją, więc zamykamy się na świat.

Newt nic na to nie odpowiedział.

- Przepraszam, kontynuuj.

- Potem wybrałem się na to spotkanie, ale… - Newt patrzył teraz na swoje dłonie – Cały czas się bałem, że nie mam prawa tam być, bo nie mam diagnozy, jakiegoś zaświadczenia… Że nawet mnie nie wpuszczą do środka. Ale wpuścili, niczego nie sprawdzali… - mówił cicho – Usiadłem i czekałem. Wokół było kilkanaście osób w różnym wieku. Nikt się nie odzywał, wydawało mi się, że nie tylko ja jestem zdenerwowany.

Potem przyszedł prowadzący, dużo mówił, pewnie wiesz coś na ten temat, skoro odkryłeś, kim jestem. Ale ja niewiele wiedziałem, a jego słowa bardzo mi pomagały. To było bardzo… czułem ogromną ulgę, że nie jestem z tym sam. Mówił o rzeczach, które sam w sobie dostrzegałem, mówił o naszych lękach i wątpliwościach. To było jak o mnie, jakby był mną. O tym, że takie spotkanie dobrze nam zrobi, mówienie o sobie. Wtedy bardzo się spiąłem. Ja nie chciałem nic mówić, a już na pewno nie przed nimi wszystkimi… - Newt nadal nerwowo poruszał dłońmi.

Ale słuchałem, co mówią inni, oni też byli skrępowani, nawet ja to dostrzegałem. Potem przyszła kolej na mnie, a ja… czułem, że muszę to z siebie zrzucić, wypaliłem od razu, że nigdy nie byłem u psychiatry, że tylko czytałem jedną książkę i uznałem, że… - uśmiechnął się smutno do siebie.

Powiedziałem, że przepraszam, że tu wtargnąłem i że już wychodzę, wstałem, a wtedy prowadzący… - Newt zamilkł, jakby nadal był zaskoczony tamtą reakcją – powiedział, że mam prawo tu być, że on też długo polegał jedynie na własnej diagnozie i… Zapytał innych, czy jeszcze ktoś jest w mojej sytuacji. Jakaś kobieta podniosła rękę, potem mężczyzna… razem kilka osób, a ja… zacząłem gwałtownie płakać.

Wiesz, to było bardzo do mnie niepodobne. Ja… nauczyłem się nie płakać przy ludziach, zawsze, gdy gwałtownie okazywałem uczucia, inni mówili mi, że „to niewłaściwe”, że powinienem „zachowywać się inaczej”… - zacisnął pięści – Czułem, że coś jest nie tak, że to ja czuję jak powinienem okazywać emocje, nie inni, ale… - jego głos stał się słabszy – oni nadal to powtarzali, i znowu, a ja w końcu… chyba im uwierzyłem, że skoro tyle osób mówi, że powinienem zachowywać się inaczej, to pewnie oni mają rację…

I tak już było, tłumiłem emocje, ale to bardzo bolało – głos mu się załamał.

- Przy mnie nie musisz niczego udawać, Newt – usłyszał delikatny głos Albusa.

- Wiem, ale… ta bariera chyba już za bardzo we mnie wrosła… Nie umiem inaczej.

- Przykro mi…

- Więc teraz już rzadko płaczę, zawsze, gdy jestem sam i nawet wtedy… mam w głowie ich zasady, nakazy, zakazy. Czasem jadę tramwajem, patrzę na losowe osoby i myślę sobie… że gdyby coś się wydarzyło, oni pewnie by się popłakali, bo im nikt nie wbijał do głów tych zasad i zazdroszczę im… Wiem, to głupie… - dodał cicho, pokonanym głosem.

- Nie mów tak, Newt – zaprzeczył Albus.

- Ale wtedy naprawdę płakałem. Długo, gwałtownie. Najpierw zacząłem się hamować, bałem się, że znów ktoś zwróci mi uwagę, zacząłem szybko przepraszać, choć z trudem mówiłem. Tłumaczyłem, że nie chcę im psuć spotkania, że ich pewnie denerwuję. Ale wtedy prowadzący mi przerwał i powiedział, że mam prawo do każdej emocji, którą czuję, że TU nikt mi tego nie zabroni, nikomu nie zabroni. I wtedy – Newt się uśmiechnął, co było u niego tak rzadkie – wiele innych osób też zaczęło płakać, razem ze mną. To było… niesamowite, pomyślałem wtedy, że gdyby ktoś tu nagle wszedł, pewnie pomyślałby o nas źle, ale… czułem się wspaniale z tą wolnością. Choć przecież wiedziałem, że to tylko chwilowa wolność…

To było wspaniałe spotkanie, ale ja… nigdy więcej tam nie poszedłem… - milczał przez chwilę – Pewnie uważasz, że to nienormalne…

- Nie – odparł od razu Dumbledore.

- Ja… chyba mimo wszystko się bałem. To było wspaniałe, poznać innych takich jak ja, usłyszeć, że mam prawo do emocji, że moja własna diagnoza też się liczy, ale… i tak się bałem, otwieranie się przed innymi, nawet takimi jak ja było dla mnie zbyt wycieńczające. Na drugie spotkanie nie poszedłem, bo wmówiłem sobie, że jestem zajęty, potem uznałem, że skoro opuściłem jedno, potem… sam już nie pamiętam. Wiem, że w głębi siebie bałem się, że w końcu ktoś odkryje, dowie się, zobaczy mnie, że to dotrze do mojej rodziny, że ktoś będzie pytał, że…

- Rozumiem. Też wciąż jest we mnie ten lęk przed ujawnieniem.

Milczeli długą chwilę, a potem Albus podjął poprzedni temat:

Czasem zastanawiałem się, czy może jego ciotka jednak wie, była dla nas taka wyrozumiała. Tego też mu zazdrościłem, relacji z nią. Ale pewnego dnia… - przez chwilę wyglądał jakby nie był w stanie mówić – Wydarzyło się coś, co wszystko zmieniło. Na zawsze – odetchnął głęboko i kontynuował.

Wszystko zaczęło się bardzo dobrze. Gellert przyszedł do mnie pewnego dnia, uśmiechając się szeroko i oznajmił:

- Ciotka wyjeżdża na trzy dni, mamy chatę tylko dla siebie.

Serce mocno mi przyspieszyło. Dobrze wiedziałem jakie będziemy mieli plany – planowałem pieprzyć się z nim bez przerwy przez te trzy dni – uśmiechnął się lekko, jego wzrok był nieobecny.

Taak… ale było zupełnie inaczej. Tego dnia, gdy ciotka wyjechała, gdy tylko mogłem, poszedłem do Gellerta, w głowie mając już to, co będziemy robić razem w łóżku – Wszedłem do niego do domu i… od początku coś było nie tak, ale nie wiedziałem co, po prostu to wyczuwałem.

Stanąłem w progu i zobaczyłem Gellerta… Stał nieruchomo, bokiem do mnie, już otworzyłem usta, by zapytać, czemu milczy, ale… Wtedy zobaczyłem TO. Obok niego na dywanie leżał człowiek, nie ruszał się, wokół niego była krew. Dopiero po chwili go poznałem, to był nasz sąsiad z doliny.

Już chciałem krzyknąć coś, sam nie wiem co, pomóc mu… - odetchnął, a jego oddech mocno drżał – Ale nie zdążyłem, bo wtedy mój wzrok padł na twarz Gellerta. Nie wyglądał jak człowiek, który widział czyjś wypadek, nie był przerażony, nie wydawał się też być w szoku.

On… po prostu bił z niego spokój, pewność siebie. Uśmiechał się strasznie, upiornie, z triumfem, nigdy, nigdy nie widziałem u niego takiego wyrazu twarzy. Nie umiałem w to uwierzyć, ale dotarło do mnie, że to on, mój chłopak… że to on skrzywdził naszego sąsiada. On był mugolem, jak wielu naszych sąsiadów, to zgadzało się z tym, co mówił nieraz Gellert.

Nagle poczułem lęk, o siebie. Bo jeśli on zabił… zabił naszego sąsiada, który zawsze by dla nas miły, witał nas, gdy się mijaliśmy, nigdy nie przeszkadzała mu nasza magia to… Czemu miałby nie skrzywdzić też mnie?

Chciałem uciec. Zacząłem się cofać w milczeniu, choć wydawało mi się nierealne, że on mnie nie dostrzegł. Potem zacząłem myśleć, że może specjalnie zrobił tę całą farsę, dla mnie, żeby mnie sprawdzić, przetestować, nie wiem… Potem poddawałem w wątpliwość wszystko, co nas łączyło, każdy aspekt.

Udało mi się cofnąć kilka kroków, ale nie miałem odwagi odwrócić się do niego tyłem, więc potknąłem się od dywan i upadłem z hukiem. Nie łudziłem się, że tego też nie dosłyszy. Odwrócił się, a ja… - jego oczy dziwnie błyszczały, ale Newt nie umiał odczytać emocji, które mu towarzyszyły.

Nigdy jeszcze nie czułem takiej paniki. Zacząłem cofać się na leżąco, choć przecież to nic by mi nie dało. Ale on zdawał się nie widzieć mojej paniki, nie był też… w jakikolwiek sposób przejęty, że widzę TO, to ciało, krew.

Tak po prostu uśmiechnął się do mnie szeroko, upiornie. On nigdy nie uśmiechał się aż tak, nadal czułem, że ze mnie drwi. Odezwał się wtedy:

- O, cześć, Albusie, dobrze, że już jesteś.

Serce tłukło mu się mocno w piersi, nie wiedziałem, co zrobić. Nie miałem sił wstać, uciekać. On jak gdyby nigdy nic zbliżył się w moją stronę, a ja… umierałem ze strachu. Znów się cofałem, ale wtedy uderzyłem plecami w próg.

On po prostu podszedł do mnie jeszcze bliżej i wyciągnął rękę w moją stronę. Bardzo się bałem, myślałem, że mnie zaatakuje, zamarłem. Różdżkę miałem w kieszeni, zresztą i tak, nawet po tym, co zobaczyłem, nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że atakuję Gellerta, dalej nie umiem sobie tego wyobrazić – dodał, spuszczając głowę.

On chyba miał dość mojego braku reakcji, bo zapytał z westchnieniem:

- Dasz mi tę rękę, czy nie? Chcę pomóc ci wstać.

A ja nadal nie umiałem się ruszyć, patrzyłem tylko na niego z wytrzeszczonymi oczami. Na moją miłość, na kogoś, kto był dla mnie idealny i w jednej chwili stał się… potworem. Wtedy sam złapał mnie za rękę, wstrzymałem oddech, czekając na atak… a on pociągnął mnie i postawił na nogi.

Zaskoczyło mnie to, ale niczego nie zmieniało. Nadal zachowywał się tak, jakby nic złego się nie stało. Jakby obok na dywanie nie leżały zwłoki…

Nie mogłem tego dłużej znieść, on powiedział beztrosko: „Co tam u ciebie, Albusie?”, a ja poczułem, że muszę przerwać tę farsę, rzuciłem:

- To ciało… nasz sąsiad…!

Na początku planowałem go o to oskarżyć, ale nie umiałem, liczyło się tylko to, by on zaprzeczył, byłem w stanie w tamtej chwili uwierzyć we wszystko, by tylko nie czuć tego bólu, tak bardzo czułem się zdradzony…

Ale on… nie zaprzeczył – Albus skrzywił się, jego twarz nie wydawała się już ludzka, tak była wykrzywiona bólem – Nigdy o tym nikomu nie mówiłem, przepraszam, muszę… zrobić sobie przerwę… - zakrył twarz w dłoniach i głośno zaszlochał.

Newt poruszył się niespokojnie. Nie był dobry w pocieszaniu, ale coś musiał zrobić…

- Nie… nie musisz dalej opowiadać…

Ale Albus pokręcił głową.

- Nie, nie muszę, ale bardzo chcę. Zaraz… zaraz się pozbieram.

- Dobrze – odpowiedział cicho Newt i zapatrzył się na liście za oknem. Zawsze łatwo tracił koncentrację.

Po chwili Albus odzyskał głos i mówił dalej:

- Powiedział tylko: „Ach, on?”, spojrzał na sąsiada z takim obrzydzeniem i pogardą, jakiej nigdy u niego nie widziałem i dodał: „On się nie liczy, to mugol, nic nie warte ścierwo, to tylko początek, musiałem od czegoś zacząć, prawda?”. Uśmiechnął się do mnie płomiennie i dodał: „Zacząłem to, co teraz obaj będziemy kontynuować”.

Newt, ja naprawdę… nigdy wcześniej nie było w nim tej nienawiści, nawet po części, albo raczej… możliwe, że tak dobrze się ukrywał.

A potem zrobił coś… czego do dziś nie umiem zapomnieć, co mnie prześladuje, choć tak bardzo próbowałem to wymazać… Podszedł do mnie i zaczął całować. Ale nie robił tego jak zwykle, był taki… sam nie wiem, pełen zapalczywości, nachalny. On zawsze pytał, czy może, zawsze…

A wtedy… Pierwszy raz w życiu nie poczułem podniecenia, gdy to robił. Oczywiście świadomość, że obok nas jest martwy sąsiad i to, co mówił Gellert było okropne, ale sądzę, że i bez tego by mi się nie podobało.

Zacząłem mu się wyrywać, nie mogłem pojąć, co on robi. Ale on znów łapał mnie mocno, potem zaczął rozbierać. Wtedy zrozumiałem i… szarpałem się jeszcze mocniej… Gdy tylko udawało mi się na chwilę wyrwać, krzyczałem: „Gellert, przestać, musimy coś zrobić z tym ciałem!”… - głos mu się łamał, Newt z trudem rozróżniał słowa.

Zdarł ze mnie ubranie i rzucił mną na kanapę. Zawsze uprawialiśmy seks w jego pokoju, bo ciotka była w domu. Przyznaję, nieraz marzyłem, by zrobić to też w innych miejscach, ale nie… nie wtedy, gdy obok nas leżał nieżywy człowiek.

Czasem myślę, że on zaaranżował to wszystko. Gdy tak leżałem, a Gellert przyciskał mnie do kanapy, widziałem przed sobą tamtego człowieka. Potem… zrobił mi to, w pewnej chwili już nawet przestałem się wyrywać. Był jeszcze brutalniejszy niż zwykle, ale wtedy już mi się to nie podobało. Czasem zastanawiam się, czy był aż tak zwyrodniały, że dodatkowo podniecała go obecność ciała, czy może… sam nie wiem, zmusił się do tego, by coś mi udowodnić.

Krzyczałem z bólu, płakałem, że nie chcę w taki sposób – pokręcił głową – Teraz już wiem, że on mnie wtedy zgwałcił, ale wcześniej nie zdołałbym użyć tego okropnego słowa. Potem jak gdyby nigdy nic zszedł ze mnie, ubrał się.

Ja skuliłem się na kanapie nagi i tylko płakałem. A on spokojnie usiadł na krześle niedaleko mnie i czekał na coś. Gdy nie reagowałem, odezwał się ponaglająco:

- No, ubieraj się, Albusie, mamy teraz coś do załatwienia.

Jak w transie zmusiłem się do wstania, ubrałem się, a on patrzył na mnie i czekał. Nie miałem sił odezwać się do niego, stałem tylko obok i patrzyłem w dywan.

- Musimy pozbyć się ciała.

Wtedy coś we mnie pękło. Krzyknąłem gwałtownie:

- Czemu, czemu to zrobiłeś?!

On zaśmiał się sucho, spokojnie.

- Czemu? Od dawna o tym rozmawialiśmy, planowaliśmy to!

- Nie, nie, NIE! - przyłożyłem dłonie do uszu, by nie słuchać. Nie, to tylko koszmar, rozmawialiśmy o panowaniu nad światem, nie o eksterminacji mugoli!

- Chodź – powiedział do mnie głośno.

- Sam się tym zajmij! - krzyknąłem i odważyłem się spojrzeć mu wreszcie w twarz – To nie ja go zabiłem!

Jego twarz wydawała mi się teraz twarzą, nie, maską potwora.

Znów się uśmiechnął. Nie mogłem tego znieść.

- Nie. Jesteśmy w tym wspólnikami. Teraz razem zapanujemy nad światem, to dopiero początek!

Nie umiałem mu się sprzeciwić. Patrzyłem w milczeniu jak bierze do ręki różdżkę, rzuca na sąsiada zaklęcie lewitujące i niewidzialności. A potem ze spokojnym, miłym uśmiechem na ustach mówi:

- Chodź, Albusie, przejdziemy się.

Nie umiałem mu się sprzeciwić, poszedłem za nim. Szliśmy ulicami miasteczka, był środek dnia, Gellert nonszalancko miał jedną rękę w kieszeni spodni, a w drugiej trzymał różdżkę. Był tak wprawny w używaniu magii, że tylko lekko ją unosił. Nikt by się nie domyślił, co robi. Ot, trzyma różdżkę w ręce, jakby bawił się nią między palcami.

Ja tylko szedłem obok, ale czułem się fatalnie. Jak przestępca, współwinny morderstwa. Może właśnie o to mu chodziło? Gdybym chciał na niego donieść, powiedziałby po prostu: „On był ze mną, towarzyszył mi, też jest winny”.

Uśmiechał się zwyczajnie do sąsiadów, wymieniał z nimi parę grzecznościowych słów, a ja… Nie umiałem pojąć, że ten wyrachowany mężczyzna obok mnie jeszcze wczoraj był moim Gellertem. Czy on zawsze umiał tak kłamać, czy tylko ja tego nie dostrzegałem? Obok nas było wielu mugoli, Gellert ich też pozdrawiał, ale ja… wyobrażałem sobie, który z nich będzie następny na jego liście i było mi niedobrze.

Potem w końcu opuściliśmy miasteczko i poszliśmy w stronę lasu. Nie wiedziałem, co on kombinuje, dopóki nie doszliśmy do jeziorka. Więc on chciał… Nie, nie… Wszystko we mnie krzyczało, ale to nie miało znaczenia. Byłem zbyt słaby psychicznie, by mu się sprzeciwić.

On jak gdyby nigdy nic poruszył różdżką, a po chwili usłyszałem plusk i zobaczyłem, że woda się porusza, jakby coś w niej tonęło. Wtedy nie wytrzymałem, odbiegłem dwa kroki i zwymiotowałem na trawę. On to zignorował, poczekał aż skończę i powiedział beztrosko:

- Załatwione, wracamy! - i po prostu ruszył ścieżką w stronę miasteczka, jakby był przekonany, że na pewno mu się nie sprzeciwię.

W końcu jednak poszedłem za nim, nie umiałem tam zostać. Wróciliśmy do miasteczka. On całą drogę beztrosko opowiadał, że teraz nasze plany ruszą ostro do przodu, a ja nie wypowiedziałem ani słowa. Ciało wciąż bolało mnie od tego, co mi zrobił, wciąż było mi niedobrze ze strachu i obrzydzenia.

Stanęliśmy przed drzwiami jego domu, a on powiedział lekko:

- Chodź, Albusie, porobimy coś razem.

Ale ja nie mogłem… udało mi się wybełkotać, że jestem zajęty, ale jeszcze dziś go odwiedzę, za kilka godzin i uciekłem, a on, o dziwo, tym razem pozwolił mi na to.

Pobiegłem do swojego domu i zaszyłem się sam w pokoju, ignorując Aberfortha. Myślałem o tym wszystkim… O tych jego zachowaniach, na które byłem głuchy, a on… a jego szaleństwo się najwyraźniej tam zaczynało.

On… często mówił z dziwną pasją w głosie, jego oczy wtedy wydawały się… dziwne, straszne, ale ja byłem wtedy zbyt zaślepiony, zakochany, by zwracać na to uwagę. Potem było już tylko gorzej, jakby badał moje granice albo może to coś w nim postępowało?

Czy może to ja, nieświadomie, pchałem go jeszcze bardziej w to szaleństwo?… Czy to była moja wina? Od jakiegoś czasu jego obsesją stali się mugole, dużo o nich mówił, ale… - zacisnął oczy – Nie wiem, to były tylko słowa, najpierw mówił, że „coś trzeba z nimi zrobić”, potem zaczął przebąkiwać o zabijaniu… pamiętam, gdy powiedział to po raz pierwszy.

Zamarłem wtedy. Nie podobały mi się te słowa, budziły we mnie lęk, ale nic nie powiedziałem. Wmawiałem sobie potem, że to nic takiego, że… Każdy czasem powie coś w stylu: „Cholera, ta durna nauczycielka, dała mi złą ocenę, szkoda że nie umarła” albo „Zabiłby tego kretyna, tak ostatnio mnie wkurzył…”. A przynajmniej tak sobie wtedy wmawiałem… - zaśmiał się gorzko.

Ja, gdy mówiliśmy o „panowaniu nad światem”, wyobrażałem sobie… że będziemy mogli być ze sobą bez ukrywania się – oczy mu pojaśniały, gdy to mówił – Że jakoś zmusimy innych, by pozwolili nam i innym mieć takie same prawa jak pary heteroseksualne. Jak miałoby to wyglądać? - zaśmiał się gorzko – To były tylko durne mrzonki, myślałem sobie, że wszyscy dostrzegą to jak jesteśmy wspaniali, że po prostu… uznają nas za swoich… władców. To było takie dziecinne. Wiesz, bez rozlewu krwi, bez ani jednego morderstwa, bez przemocy… Oczywiście teraz już wiem, że to nie miałoby sensu... Ale lubiłem wtedy lubiłem zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że to takie proste…

Wspomniałem dziś, że chciałbym może gdybyś ty albo ktokolwiek inny wyznał wszystkim prawdę o mnie. Aż takim tchórzem jestem…

- Nie jesteś! - przerwał mu z przejęciem Newt, choć zwykle nie angażował się w rozmowy, jedynie milczał, gdy tylko miał taką sposobność.

Dumbledore uśmiechnął się.

- Dziękuję ci za te słowa, Newt, ale… Ja tak właśnie to widzę. Czasem myślę, że pewnego dnia ktoś w jakiś sposób się dowie, że pewnego dnia sięgnę rano po gazetę i zamiast nagłówka:”Czy Dumbledore jest jedynym człowiekiem, który może pokonać Grindelwalda?” przeczytam: „Ukryty romans Dumbledore’a i Grindelwalda. Czy Dumbledore jest zdrajcą?”. Zaśmiał się gorzko.

I oczywiście, bardzo się tego boję, ale… jednocześnie w jakimś stopniu oczekuję tego, bo wtedy w końcu będę wolny. Co zabawne, gdy myślałem, że razem będziemy rządzić światem, nie przeszkadzało mi, że inni się dowiedzą, wtedy się już nie bałem…

Najbardziej chyba dręczy mnie, czy on kiedykolwiek coś do mnie czuł, cokolwiek… bo pomyśl, możliwe, że jedynie odkrył jakoś moje uczucia, on zawsze wspaniale znał się na ludziach i… może nic do mnie nie czuł, może nigdy do nikogo, może nawet nie był gejem, może uznał, że jestem uzdolniony, mądry, więc przydam mu się w jego planie podboju świata, a seks ze mną to mała cena za to. Wiesz… czytałem wiele o ludziach, którzy nie mają uczuć, którzy jak nikt inny potrafią udawać, zwodzić, by osiągnąć swoje cele. Cóż, pewnie nigdy się tego nie dowiem… - pochylił się nisko.

Czasem myślę też, czy mogliby mnie ukarać. Ja nigdy nikomu nie wspomniałem o tamtym morderstwie… Tylko dziś tobie. Tamtego dnia dużo myślałem, potem udałem, że idę spać, długo leżałem i w pewnej chwili po prostu spakowałem się po cichu i uciekłem z domu. Za bardzo się bałem, nic już się nie liczyło, rodzice, rodzeństwo, chciałem tylko uciec od niego, od jego szalonych pomysłów, planów, morderstw…

Napisałem tylko parę słów do rodziny, że nic się nie dzieje, że znalazłem ciekawą pracę i muszę dać sobie szansę. To było kłamstwo, ale po jakimś czasie właśnie tak się stało. Uciekłem do miasta dość daleko od domu, najpierw udało mi się gdzieś zaczepić, w końcu byłem bardzo uzdolniony, potem dostałem naprawdę obiecującą pracę i… Starałem się zapomnieć.

On nigdy mnie nie odszukał, choć bardzo się tego bałem. Nie wiem, czy nie udało mu się, czy może w końcu dał sobie ze mną spokój. Czas mijał a ja… - skrzywił się boleśnie – zacząłem widywać jego nazwisko w gazetach. „Morderstwo pewnego młodego czarodzieja”, najpierw tylko tak go określali, potem…. stał się rozpoznawalny, więc pisali już tylko: „Kolejne morderstwo Grindelwalda”. A każdy kolejny taki nagłówek bolał coraz bardziej.

Odciąłem się od niego całkowicie, nigdy nikomu nie wspominałem, że w ogóle się znaliśmy, a ludzie, którzy o tym wiedzieli już mnie nie otaczali, odciąłem się od wszystkich… I tylko w środku bolało. Wiesz, on ciągle mi się śnił, śni.

O dziwo nie są to nigdy sny erotyczne, te sny są… bardzo dziwne, niepokojące. Zawsze takie same. On… siedzi w pokoju, na wprost mnie i tylko patrzy. Jego twarz jest taka dobra, pełna czułości, miłości, jak nigdy. Potem mówi: „Zbliż się, Albusie”, a jego głos nie jest taki jak wtedy, gdy kazał mi iść ze sobą, by ukryć zwłoki. Nie, on jest miły, delikatny. Ja się zbliżam, tylko tego wtedy pragnę, a on głaszcze mnie po twarzy, całuje. To nie jest erotyczne, a bardzo delikatne, niewinne – odetchnął głośno.

Nie umiem sobie z tym poradzić, to nie daje mi spokoju. Wiesz, minęło tyle lat, a ja…. Ani razu nie uprawiałem seksu, nie byłbym w stanie. W moim umyśle jest tylko on, wciąż i wciąż…

Najgorsze jest to, że… sam dobrze wiesz, społeczeństwo coraz bardziej pragnie, bym go zabił… To ta chwila, gdy nienawidzę swoich umiejętności. Czy to nie obrzydliwe zrządzenie losu, że właśnie on i ja jesteśmy najpotężniejszymi czarodziejami naszego pokolenia? - zacisnął usta – Wprawdzie oni nie wiedzą, ale… Nie sądzę, by zrozumieli, by pozwolili nam tak po prostu odpuścić, gdyby wiedzieli.

Ja nie chcę, ja nie umiem go skrzywdzić, nawet teraz, gdy zabił tyle osób, ja nigdy nikogo nie zabiłem i wiem, że nie dałbym rady. To chyba samolubne, prawda? - posmutniał – Ale nie umiem, nie.

Nie wiem jak to się skończy, ale wiem, że nie będę mógł odsuwać tego od siebie w nieskończoność. Społeczeństwo w końcu będzie bardziej stanowcze a ja… Co wtedy zrobię? Powiem im w twarz „Nie”? I co oni wtedy pomyślą?

Co by było, gdy się dowiedzieli? Pomyśleliby, że skrycie wciąż mu sprzyjam? Ale ja… - uniósł rękę do twarzy, wyraźnie mu drżała – Nie chcę, by zabijał, ale również sam nie umiem zabić JEGO. Wyobrażam sobie czasem, że gdy zmuszą mnie do tego i dłużej nie będę w stanie się wymigiwać, pójdę tam, pójdę do niego.

Nie wiem, czy chcę go znów zobaczyć, chyba się boję. To znaczy, na żywo, bo jego twarz coraz częściej spoziera na mnie z gazet, plakatów Ministerstwa, listów gończych… Co mi powie, powie cokolwiek? Czy będzie udawał, że się nie znamy? Czy może powie coś, co sprawi, że inni od razu to dostrzegą. Bo obawiam się, że będziemy mieli wielu gapiów…

Wtedy ja… cóż, dam mu się zabić, to jedyne, co mi pozostało. Nie chcę tego, nigdy nie chciałem umierać, ale… Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Pewnie będę musiał najpierw poudawać, że naprawdę walczymy. Farsa… Tylko ciekawe, czy on jest w stanie mnie zabić? Pewnie tak, w końcu tylu już zabił. Mam nadzieję, że tak, nie zniósłbym, gdyby się zawahał…

- Nie chcę, byś umarł – przerwał mu Newt. Miał delikatny, smutny głos.

Dumbledore zaśmiał się ze smutkiem.

- Bardzo doceniam te słowa, ale… Czuję, że to dla mnie jedyne rozwiązanie. Zastanawiam się, czemu on nigdy mnie nie wydał, nie opowiedział światu o naszym związku. Sądzę, że mógłby wiele na tym ugrać, zdyskredytować mnie całkowicie. Bo mam nadzieję, że nie robi tego, bo wciąż wierzy, że znów przeciągnie mnie na swoją stronę.

Wiesz, to był dla mnie ogromny szok, gdy dowiedziałem się o Credensie… Mój brat… to musiało być mniej więcej w tym samym czasie, gdy ja i Gellert… Niczego nie zauważyłem, żałosny ze mnie brat… - schował twarz w dłonie – Gdybym nie był tak bardzo skupiony na sobie, zaślepiony… To dziecko nie żyłoby w takim koszmarze.

A Jacob i Quinnie… To gorzkie, zawsze sądziłem, że tylko tacy jak ja nie mogą być z osobą, którą kochają, ale byłem zbyt skupiony na sobie. Tak inne sytuacje, a sprowadzają się do tego samego – oni nie mogą być razem, bo są mugolem i czarodziejką, mój brat nie mógł być z tamtą dziewczyną jawnie, bo byli jeszcze nastolatkami, nie umiał sam udźwignąć tej sytuacji…

Pamiętam jak dowiedziałem się, że Quinnie jest blisko Gellerta, moją pierwszą myślą było… muszę się dowiedzieć – zaśmiał się – Poszedłem do niej i pierwsze, o co zapytałem, to: „Czy Grindelwald ma kogoś?”. Nie miałem nawet pojęcia, czy spotyka się z kobietą, czy z mężczyzną, czułem że już niczego nie jestem pewien.

Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami. Ale wtedy nie interesowało mnie, co sobie o mnie pomyśli… To było silniejsze ode mnie. Czy spotyka się z kimś ze swoich popleczników? To było głupie, minęło już tyle lat, miał do tego prawo, ale i tak czułem palącą zazdrość.

Najpierw szepnęła: „Słucham…?”, ale potem wydawała się rozumieć. Nie wiem, czy się domyśliła, czy nie, wtedy mnie to nie interesowało. Pierwszy raz zdradziłem się przed kimkolwiek, że Gellert mnie interesuje. W końcu odpowiedziała: „Nie… nie mam pewności, ale jesteśmy ze sobą blisko, a ja nigdy nikogo przy nim nie widziałam”. Skinąłem głową i po kilku zdaniach zwykłej już rozmowy, uciekłem.

Newt miał wrażenie, że podczas tej rozmowy Albus postarzał się o dziesięć lat. Był wyraźnie zgarbiony, a twarz miał wykrzywioną tak, że zdawał się mieć wiele, wiele zmarszczek. Może nie powinien był zgodzić się na tę rozmowę z Albusem?

- Wybacz mi, Newt… ja… muszę odpocząć, uspokoić się po tym wszystkim. Będziemy w kontakcie, dobrze?

Newt zrozumiał. Wstał szybko, ukłonił się (nigdy nie podawali sobie dłoni na powitanie, Albus nigdy tego od niego nie wymagał) i powiedział:

- Mam nadzieję, że… że poczujesz się lepiej.

Albus nic mu nie odpowiedział.

*

Minęło kilka miesięcy, Albus coraz bardziej żałował tamtej rozmowy, czuł że wcale nie przyniosła mu ulgi, wręcz przeciwnie – że otworzyła ranę, która przez te lata w jakimś stopniu się zagoiła.

Nie mógł skupić się na niczym, potrafił przez wiele godzin chodzić w tę i z powrotem po gabinecie, zamiast skupić się na pracy. Pewnego dnia dostał oficjalny list – został poproszony o odwiedzenie Grindelwalda w jego celi w więzieniu.

Tysiące myśli przelatywało mu przez głowę, nie mógł się na niczym skupić. O co chodziło? Już teraz… już teraz ma go zabić, w celi, bez równej walki?… A może to Gellert wyznał im prawdę o ich związku i… sam nie wiedział, czy to ON coś knuje, czy może Ministerstwo.

Nie miał już czasu na rozmowę z Newtem, miał stawić się tam jutro. Zresztą chyba wcale nie chciał – czuł, że teraz nie umiałby zwierzyć mu się ze swoich uczuć. Sam bał się swoich myśli.

Bo czy chciał tego spotkania? Co mógłby mu powiedzieć? Jak się zachować?

A potem stanął przed drzwiami jego celi, po uprzednim przeszukaniu go przez strażników. Czuł się nie tylko bardzo zdenerwowany, ale i dziwnie odrealniony.

Strażnicy otworzyli drzwi celi i po prostu wyszli. Albus stał przez chwilę i jedynie gapił się na Gellerta, który siedział niedbale na pryczy, bokiem do niego.

Odwrócił w jego stronę twarz, uśmiechnął się złośliwie i… chwili później już mieli seks i Albus nie był w stanie o niczym myśleć. Nie planował tego, nawet nie brał pod uwagę, a teraz…

Nawet nie powiedzieli do siebie ani słowa, po prostu rzucili się na siebie w tej samej chwili. Gellert był taki sam jak za dawnych lat… To tak, jakby tamten ich ostatni wspólny, straszny dzień nigdy nie istniał. Znów było wspaniale i namiętnie.

Ale Albus był również w stanie wyczuć różnice swoim oszalałym z emocji umysłem. Ciało Gellerta już nie było ciałem tamtego nastolatka, to oczywiste. Jednak wydawało mu się to bardziej uderzające niż w przypadku swojego własnego ciała, które widział każdego dnia.

Gellert był teraz dojrzałym mężczyzną. Jego skóra stała się grubsza, twardsza. Sylwetka też się zmieniła, czuł mocne mięśnie, poruszające się pod skórą jego kochanka.

Pachniał też jakoś inaczej, mocniej, bardziej męsko. To wszystko sprawiało, że Albus jeszcze bardziej nie panował nad sobą. Nie byli już parą małolatów i Albus pomyślał gorzko, że chciałby, by każdy jego dzień tak właśnie wyglądał.

Ale chyba najbardziej zaskakujące było to, że zupełnie nie zmienił się w łóżku. Przecież nie widzieli się tyle lat, to byłoby oczywiste, gdyby jego zachowanie się zmieniło, gdyby odkrył coś nowego ze swoimi kochankami, bo choć Albus miał cichą nadzieję, jednocześnie był niemal pewien, że Gellert nie czekał wiernie przez tyle lat na ich kolejne spotkanie, przecież nigdy tego nawet nie planowali… Więc czemu? Albus znów poczuł ukłucie podejrzliwości. A może on tylko udaje? Świadomie jest znów tamtym nastolatkiem, by… by co? By Albus chętniej mu zaufał? By uwierzył w jego szczerą miłość? Nie, on nie jest już tak naiwny jak kiedyś…

I choć Albus nie był w stanie wyrwać się z objęć Gellerta i wiedział, że żadna siła by mu w tym nie pomogła, wciąż na granicy umysłu bał się, że… ktoś ich obserwuje. Może strażnicy są gdzieś za drzwiami? Może użyli czegoś do podsłuchu? Może nawet do rejestrowania obrazu? Robią im zdjęcia?… Czy to pułapka? Może jutro cały świat dowie się, co TEN Dumbledore robił?

Ale ignorował te myśli, bo jego tłumiona przez lata namiętność wciąż chciała więcej. Właściwie nie ustalił ze strażnikami jak długo może tu być… Wpadną tu nagle i… Czas mijał, wiele, wiele czasu, a nikt się nie pojawiał.

Dumbledore znów był jak tamten nastolatek, który nigdy nie mógł nasycić się ciałem Gellerta. Odpoczywali, milcząc i ciężko oddychając a potem znów rzucali się na siebie. Może tak było lepiej? Bo o czym miałby rozmawiać z kimś takim…?

A może to wszystko pułapka? Ale czyja? Gellerta? Strażników? Ministerstwa? Ale co chcą uzyskać? Szantażować go? Zmusić do zabicia Gellerta? Albus nie miał pojęcia i starał się odsuwać od siebie te myśli.

A potem obaj padli na pryczę. Zmęczeni, spoceni, ich oddechy były tak samo ciężkie. Albus skulił się, by nie przytulić się do Gellerta, co nie było takie proste, bo miejsca było niewiele. Dopiero teraz, gdy minęła namiętność, pojawiło się zakłopotanie.

I znów te same pytania: o czym miałby z nim rozmawiać? A może mógłby teraz uciec? Czy zachowałby się gorzej niż Gellert kiedyś?

Ale Gellert nie zdecydował się na milczenie:

- Cieszę się, że tu jesteś – uśmiechnął się, a zdradzieckie serce Albusa przyspieszyło. Ten głos… Bardziej męski niż dawniej, niższy ale pełen tej samej pasji.

- Nie jestem tu z własnej woli – burknął, odwracając od niego twarz.

Gellert zaśmiał się.

- Do… wyboru zajęcia też cię zmusili?

Albus syknął ze złością.

- Nie mam ci nic do powiedzenia – odparł stanowczo.

- Wtedy też nie miałeś?

- Nie, dlatego uciekłem.

- Dlaczego?

Albus usiadł ze złością. On naprawdę nic nie rozumiał?!

- Po tym, co mi zrobiłeś… Do czego zmusiłeś… Ja nigdy nie chciałem takiego życia! - krzyknął ze złością i szybko zamilkł. Czy strażnicy przyjdą, gdy to usłyszą? Ale może tak byłoby lepiej?…

- Mogłeś ze mną porozmawiać… - głos Gellerta był tak delikatny, jakby hipnotyzował go nim.

- Nie. Nie o wszystkim da się rozmawiać.

- Tyle tych ścierw musiałem zabić sam… - westchnął zmęczonym głosem.

Albus poczuł jeszcze większą wściekłość. Wstał. Znów użył tego określenia…

- Ja bym ci nigdy nie pomógł. Miałem nadzieję, że… po prostu będziemy razem żyć, bez tych chorych planów.

Gellert prychnął.

- Nie. Moje życie poświęciłem oczyszczaniu świata.

- Doskonale – powiedział ostro Albus – Lubisz zabijać, co? Jakie to uczucie? - Wiedział, że prowokowanie go nie jest dobrym pomysłem, ale nie umiał się powstrzymać. Musiał wiedzieć.

Gellert zamyślił się i usiadł wygodniej, podczas gdy Albus wciąż krążył po celi.

- Nie - powiedział dziwnie delikatnym głosem – Nigdy nie sprawiało mi to przyjemności. Wręcz przeciwnie. Zawsze się do tego zmuszałem, choć potem było to już odrobinę prostsze.

Albus zamarł w miejscu, zaskoczony jego słowami. To niemożliwe. Pewnie drwi sobie z niego...

- Więc po co to robisz? - wymknęło mu się.

- Bo to mój obowiązek. Do tego zostałem powołany – odparł spokojnie.

Albus usiadł w zaskoczeniu. Co on bredzi?...Czyżby oszalał jeszcze bardziej od czasu ich młodości?

- Przez kogo powołany?! - wrzasnął, nie panując nad sobą – Przestań gadać bzdury! Nie musisz się do niczego zmuszać!

- Muszę. Inaczej oni nad nami zapanują – powiedział dobitnie.

- Zapanują?! - znów wrzasnął – Jacy „oni”? Nie każdy mugol ma taki sam charakter! Większość chce tylko żyć w spokoju!

- To ty bredzisz – powiedział Gellert.

Albus zacisnął zęby i zaczął się zastanawiać nad kolejnym sposobem, by mu to wyjaśnić (Czemu to robi? Czy wierzy, że to się może udać?), ale wtedy wszedł strażnik.

Albus wstał automatycznie, ale w drzwiach się zatrzymał. Czy to ma sens? Co miałby mu powiedzieć? Gellert spojrzał na niego ze spokojem, ale jakby i… ze smutkiem? Albus odszedł szybko.

Gdy został sam ze strażnikiem, niemal wstrzymał oddech, czekając na jakieś złośliwe komentarze, może nawet atak? Ale nic takiego się nie stało. Strażnik zaprowadził go spokojnie do drzwi, ukłonił się i zawrócił.

Albus nie teleportował się prosto do domu, nie poszedł też do pracy. Długo spacerował, próbując sobie wszystko poukładać, ale to nic nie dało. Jedno było pewne: jego własna namiętność nie była udawana. Ale czy to cokolwiek zmienia? Czy Gellert naprawdę jest chory psychicznie? To chyba jeszcze bardziej przerażało Albusa niż dotychczasowa myśl, że jest sadystą…

*

Strażnicy kolejnego dnia znów pozwolili przyjść Dumbledore’owi. Gdy zbliżała się ustalona godzina, dwóch z nich siedziało w małym pomieszczeniu na wprost siebie. Jeden z nich uśmiechał się złośliwie, niepokojąco, podczas gdy drugi, wyraźnie zagubiony, zapytał:

- I co dalej? Dlaczego pozwalamy im uprawiać seks w celi? Inni nie mają takiego przywileju!

Pierwszy zaśmiał się.

- To nie jest „przywilej”, to punkt naszego planu. Musieliśmy mieć dowód, teraz niech kochany Dumbledore wierzy, że i tu może robić wszystko, co zechce, a wtedy…

- Co wtedy? - zapytał z lękiem drugi.

Ten skrzywił się i powiedział:

- Nie wiesz? Nie znasz JEGO planu?

- Jakiego jego? - zapytał w lękiem w głosie drugi.

Prychnął w odpowiedzi.

- Skoro nie zostałeś wprowadzony w plan, to nie mogę ci mówić. Ale wierz mi, w końcu się dowiesz, a warto na to poczekać… - powiedział złowrogim szeptem. Nagle wstał.

- O, idzie nasz wyjątkowy gość… - powiedział jakby do siebie i wyszedł szybko.

*

Albus niemal nie spał całą noc, próbując coś ustalić w głowie, ale i tak nie odmówił sobie szansy na odwiedzenia Gellerta.

I znów długo się kochali, jakby chcieli nadrobić te wszystkie lata… Tego dnia wcale nie rozmawiali, Albus bał się znów słuchać tych jego bredni… Poza tym tym razem strażnicy zabrali go szybciej. Za każdym razem przychodzili dopiero, gdy ci byli już ubrani, jakby ich podglądali… Ale Albus był zbyt skołowany, by nad tym rozmyślać.

Trzeci dzień, znów nie odrywali się od siebie przez wiele godzin… Ale potem jakby ta tłumiona przez lata tęsknota została w końcu ugaszona i położyli się koło siebie.

Albus znów poczuł się skrępowany. Czy powinien udawać, że śpi, by nie musieć z nim rozmawiać? Ale po długiej chwili milczenia nie zdołał się dłużej hamować.

- Czemu… - zaczął łamiącym się głosem, odwracając twarz w stronę Gellerta – mi to wtedy zrobiłeś?

Obserwował uważnie jego twarz, jakby łudził się, że dostrzeże na niej choćby cień współczucia, poczucia winy…

- Co?

- Z… z tamtym sąsiadem… ostatniego dnia, u ciebie w salonie na kanapie… - wybełkotał, nie mając odwagi użyć TEGO strasznego słowa.

Gellert westchnął.

- Naprawdę nie wiesz?

Albus zacisnął zęby.

- Nie, nie wiem!

Wzruszył ramionami.

- Więc nie zdołam ci tego wyjaśnić.

- Próbowałeś mnie potem szukać? - zaryzykował kolejne pytanie, choć się w nim gotowało.

- Nie, bo sam uciekłeś… - odparł spokojnie Gellert, zapinając koszulę i siadając na pryczy.

- Ale teraz… wciąż próbowałeś mnie przekonać, bym… do ciebie dołączył – zaryzykował. Serce mocno mu biło, ale musiał wiedzieć, na czym stoi. Czy on chciałby wykorzystać go do ucieczki z więzienia? Czy to o to od początku mu chodziło?

Gellert wzruszył ramionami.

- Tylko z przyzwyczajenia. Bo i tak widzę, że nigdy nie zmienisz swoich przekonań.

- Ty też nie – powiedział cicho, z lękiem Albus.

- Nie.

Albus pochylił głowę. Skoro już to sobie ustalili, to po co tu nadal był? Tylko dla seksu…? To nie było w jego stylu. Ale znów zadał pytanie, choć wolałby milczeć.

- Ilu ludzi zabiłeś przez te lata?

- Mugoli – poprawił go automatycznie – To nie ludzie.

Albus zmusił się do spokoju.

- Mugoli – odpowiedział przez zaciśnięte zęby.

- Nie wiem, bardzo wielu, ale nie przestanę, gdy nie zdechną wszyscy – W jego oczach znów błyszczała ta stanowczość i szaleństwo…

- A czarodziejów?

Gellert wydawał się mieć wyrzuty sumienia po raz pierwszy odkąd Albus pojawił się w więzieniu.

- Czasem… tylko, gdy nie miałem wyboru… - powiedział cicho, jednak zaraz dodał – Ale tylko tych, co byli zbyt głupi i mi się sprzeciwiali. Więc zasłużyli na to.

Albus odwrócił wzrok, nie mogąc znieść jego spojrzenia.

Tym razem strażnik pozwolił mu zostać tu całą noc. Jakiś czas milczeli, potem znów się kochali, próbowali niezdarnie rozmawiać ze sobą, a potem położyli się spać.

Albus odważył się przytulić do Gellerta dopiero, gdy wydawało mu się, że ten zasnął. To było dziwne, gorzko-słodkie uczucie. Lęk i bezpieczeństwo jednocześnie… Długo leżał, patrząc w ciemność, podczas gdy Gellert spał spokojnie.

Albus wsłuchiwał się w jego spokojny oddech i starał się nie myśleć, że mogliby tak zasypiać każdej nocy, gdyby ich życie potoczyło się inaczej… Czy dla tej radości i spokoju byłby w stanie zmusić się do zabijania?… Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale sam fakt, że nie zaprzeczył od razu, przerażał go.

Wtulił się w jego owłosione, silne ramię, wdychając w nozdrza jego męski, piękny zapach i leżał tak. Zdołał zasnąć dopiero nad ranem…

Jakiś czas później wstał i ubrał się, podczas gdy Gellert nadal spał. Siedział i patrzył na niego. Czekał. W końcu strażnik przyszedł, zerknął ostatni raz w zaspane oczy Gellerta, który właśnie wstał i wyszedł.

- Zaraz się zacznie… Czas zaczął realizację JEGO planu… - pomyślał nienawistnie i z ekscytacją strażnik, wyprowadzając Albusa z celi.


KONIEC

15:21 2.8.2022

(18 str.)