poniedziałek, 31 maja 2021

Trwanie przy niej

Jego życie składało się właściwie jedynie z dwóch elementów: „pracy” i opieki nad Annie. I choć tego pierwszego elementu nienawidził, ten drugi, choć dawał mu dużo radości i miłości był również powodem wielu złych wspomnień, lęków i zmęczenia.

Często wspominał jak to wszystko się zaczęło. Poznał Annie, gdy szedł ulicą, a ona niosła zakupy. Była o niego młodsza o rok. Miała długie, rozpuszczone mocno rude włosy, które tak bardzo kochał aż po dziś dzień. Potknęła się o nierówną, usypaną kamieniami ścieżkę i łapiąc równowagę, upuściła siatki. Nie było w nich zbyt wiele jedzenia, co było oczywiste dla każdego mieszkańca dystryktu, obojętnie którego. Pomógł jej pozbierać jedzenie, podziękowała mu, zapytał ją o imię, porozmawiali chwilę.

Od tego czasu widywał ją kilka razy na zakupach, zamieniali kilka słów ze sobą, by później spędzać ze sobą czas. Spacerowali wspólnie, razem chodzili na zakupy, rozmawiali na różne tematy, nieraz spotykali się u niego w domu lub spędzali czas na świeżym powietrzu. Stali się przyjaciółmi i dopiero po kilku miesiącach swojej znajomości zaczęli patrzeć na siebie inaczej. Pamiętał jak często czerwieniała, gdy na niego patrzyła, on często nie mógł zasnąć, myśląc o niej. Któregoś dnia powiedziała mu, jąkając się, że bardzo go lubi, on powiedział jej to samo. Pocałowali się wtedy po raz pierwszy, a on czuł, że pomimo głodu, ciężkiej pracy i strachu przed igrzyskami jest naprawdę szczęśliwy. Przy niej zawsze był szczęśliwy.

Nigdy z Annie nie rozmawiali na ten temat. Nie wiedział, czy Annie oglądała igrzyska, w których brał udział i nigdy jej o to nie zapytał, nie miał odwagi. Ale czy możliwe, że wtedy nigdy nie wspomniałaby o tym ani słowem? Nie brzydziła się go z tego powodu?

Gdy Anne zdołała wygrać igrzyska pomyślał, że nic gorszego już nie może się wydarzyć.

Ale się mylił, bardzo się mylił… Gdy wrócił do Czwartego Dystryktu znalazł swoich rodziców martwych na podłodze ich domu. Padł na kolana i długo wył nad ich ciałami. Zbiegli się sąsiedzi, ale nie byli w stanie odciągnąć go od ich ciał. Dlaczego? DLACZEGO?! Przecież nie zrobił NIC złego, by sobie na to zasłużyć. Walczył w igrzyskach, zwyciężył według zasad ustalonych przez Kapitol, został mentorem tak jak mu kazali. Annie przeżyła również bez uciekania się do oszustw, nie spiskowali przeciwko władzy. Co takiego wydarzyło się tutaj pod jego nieobecność? Jego rodzice zostali niewątpliwie zamordowani, mieli poderżnięte gardła a ich twarze zamarły na zawsze w grymasie zaskoczenia i strachu. Czy to była jego wina, co zrobił nie tak? Czy miał na sumieniu kolejne osoby?

Przez kilka dni nie odwiedzał Annie, zbyt zmęczony i pogrążony w smutku po śmierci rodziców i nienawiści do Snowa i Kapitolu. Mieszkała sama niedaleko niego. Jej matka umarła wiele lat temu, gdy ta była małą dziewczynką a ojciec rozchorował się i zmarł trzy lata temu, więc Annie mieszkała sama. Ale nie martwił się. Sąsiedzi przysięgli mu, że zajmą się nią, mówiąc, że teraz musi się skupić na rodzicach. Pochował ich i po kilku dniach stagnacji był gotów, by ją odwiedzić. Pocieszał się, że nic jej nie jest. Pierwszy szok minął. Teraz, gdy wypoczęła, najadła się, wyspała, umyła i opatrzyła rany mogło być już tylko lepiej.

Nie spodziewał się wcale tego, co został. Tego na pewno nie. Jego Annie siedziała na kanapie, choć było już późno, nie ruszała się, nawet nie zareagowała, gdy zastukał, a potem wszedł. Miała włosy w nieładzie, pomięte i poplamione ubranie na sobie, ale najgorszy był wyraz całkowitej obojętności na jej twarzy. Trwała w bezruchu, jakby nie była już dłużej człowiekiem, a posągiem. W milczeniu patrzyła przed siebie. Najpierw zamarł, a potem podbiegł do niej. Zaczął w przerażeniu gadać bez sensu, wykonywać tysiące niepotrzebnych ruchów, błagać ją płaczliwie, by się odezwała, poruszyła, powiedziała cokolwiek do niego. Po wielu próbach pomocy odwróciła powoli głowę w jego stronę i powiedziała: „Nie umiem inaczej, Finnick, przepraszam” i ponownie zamilkła. Znieruchomiał. Co miała na myśli?! Ale jakiekolwiek próby uzyskania odpowiedzi na swoje pytanie spełzły na niczym.

I tak już pozostało. Annie prawie się nie poruszała, nie mówiła, nawet nie zajmowała się sobą. Po kilku dniach opiekowania się nią zabrał ją do siebie, bo wtedy nie musiał bać się o nią, gdy nie była obok. Po kilku miesiącach takiego życia dostał nagle oficjalny list z Kapitolu. Kapitol zwykle nie wysyłał listów, posługiwali się siecią, więc czemu teraz…? Otworzył kopertę pełen obaw. Czego znów od niego chcą? Czy już nie wystarczająco zabrali mu w życiu? Ale ku jego zaskoczeniu dostał oficjalny list od prezydenta Snowa, w którym było napisane, że dostał dom w samym Kapitolu za „zasługi na arenie”. Czy również za „zasługi na arenie” zabito mu rodziców?

Po pierwszym szoku przyszedł strach. A co z Annie? Czy pozwolą mu zabrać ją ze sobą? A jeśli nie to co zrobi? Wprawdzie w liście nie było żadnego nakazu, ale zbyt dobrze znał rząd Panem, by łudzić się, że zwykły obywatel ma prawo do jakiekolwiek własnej decyzji. Zaryzykuje, zabierze ją ze sobą…

Siedział długo na kanapie, a myśli szalały mu w głowie. Czy to dlatego zabili mu rodziców, by teraz mógł z czystą kartą zająć się… czym? Nie wierzył w ich dobre intencje… Jakie mieli dla niego plany, czy po raz kolejny chcieli okrutnie ingerować w jego życie? W jaki sposób tym razem?

Miał szesnaście lat, gdy raz na zawsze wyprowadził się z Czwartego Dystryktu wraz z Annie, porzucając wszystko: dotychczasową pracę przy połowie ryb, dom, rodzinny dystrykt, sąsiadów, znajomych, wspomnienia i przeszłość…

Ku jego wielkiemu zaskoczeniu nie zabroniono mu zamieszać z Annie i nie nakazano jej powrotu do Czwórki. Pierwsze tygodnie były pozbawione jakiekolwiek ingerencji z zewnątrz. Poświęcał każdą wolną chwilę kupowaniu potrzebnych im rzeczy, gdyż od czasów wygranej po raz pierwszy miał pieniądze, urządzaniu domu, poznawaniu okolicy i nowych sąsiadów. Tego ostatniego obawiał się najbardziej, jednak został zaskoczony. Wprawdzie patrzyli na nich z góry z powodu ich pochodzenia, byli nieufni i trzymali się na dystans, ale on wiedział, że mogło być o wiele gorzej.

Dom był ogromny, piękny, przestronny, bardzo nowoczesny, oszklony, wspaniale i funkcjonalnie urządzony i choć dla Finnicka było to coś całkowicie niepojętego po jego starym, częściowo zniszczonym domu w Czwórce nie czuł się tu dobrze. Gdyby miał wybór wolałby o wiele mniejszy dom. Ale nie miał wyboru i wiedział, że nie ma prawa narzekać, bo nie jeden zrobiłby wszystko, by znaleźć się na jego miejscu.

Annie prawie nie wychodziła z domu. Czasem zabierał ją jedynie do ogrodu lub sadzał w otwartym oknie. Jej stan ani odrobinę się nie poprawił, a on chyba stracił już nadzieję. Ale nie zostawi jej samej, nigdy. Czuł gdzieś głęboko w sobie myśl, że może to on był niewystarczająco dobrym mentorem, że gdyby bardziej się postarał nie byłaby teraz w takim stanie, ale – co najważniejsze – kochał ją tak mocno, że nie byłby w stanie zostawić jej samej, cokolwiek by się nie wydarzyło.

Po kilku tygodniach cudownej wolności dostał wiadomość na komunikator o terminie kursu. Kursu? Jakiego kursu?… Ale nie miało to dla niego większego znaczenia. Bardziej martwił się tym, co zrobić z Annie. Dotychczas najdłużej zostawiał ją samą, gdy wychodził na zakupy, ale teraz… Ile mógł potrwać ten kurs? Czy może zostawić ją samą? Wprawdzie nie sądził, że Annie zagrażała samej sobie, ale gdyby wydarzyło się coś złego wiedział, że by nie uciekła…

Pełen obaw wyszedł następnego dnia z domu. Kurs okazał się być kursem wysławiania się, w kolejnych dniach chodził na kolejne, dotyczące filozofii, polityki… Nie rozumiał, kim miał dla nich być, o co chodziło? Ale nie zadawał pytań, choć i tak nie miałby ich komu zadawać, bo wciąż najważniejsza była dla niego Annie. Po kilku tygodniach kursy skończyły się, a on dostał wiadomość, że ma stawić się pod wskazanym adresem. Na koniec spotkał się z dwoma Strażnikami Pokoju, którzy z dziwnymi, ironicznymi uśmieszkami na twarzach, które nie wróżyły nic dobrego powiedzieli mu enigmatycznie, że na miejscu „dowie się wszystkiego” na temat swojego przyszłego zajęcia.

Był to adres prywatny, otworzyła mu niemłoda, pulchna kobieta z mocnym makijażem i szerokim uśmiechem i zaprosiła do siebie. Nie miał pojęcia o co chodzi, ale zupełnie mu się to nie podobało. Usiadł sztywno obok niej i słuchał przez chwilę jak szczebiotała, że jest pięknym, młodym dżentelmenem, że oglądała igrzyska i jego siła, stanowczość i pomysłowość zauroczyła ją aż do tego stopnia, że po prostu musiała go poznać. Słuchał, myśląc intensywnie… Miał być tą „sławą”, odwiedzającą jego fanów? To nie brzmiało tak źle, choć wcale nie czuł się gwiazdą. Siedział u niej dość długo, starając się skupić na rozmowie na bieżące tematy, takie jak wspaniały rząd, nadchodzące i ubiegłe igrzyska, jego odczucia co do Kapitolu i nowego miejsca zamieszkania, a nawet pogoda… Choć wciąż nerwowo zerkał na zegarek i myślał tylko o tym, czy Annie poradzi sobie sama…

Gdy uznał, że rozmowa trwała już wystarczająco długo, gdy wypili wspólnie kawę i zjedli ciasteczka wstał. Powiedział, że było mu bardzo miło, pożegnał się i ruszył w stronę drzwi… I wtedy zaczął się koszmar. To zabawne: za każdym razem, gdy w jego życiu działo się coś strasznego mówił sobie, że od teraz może być już tylko lepiej. Gdy został wybrany w igrzyskach, a potem również Annie, gdy ta doznała załamania nerwowego, gdy jego rodzice zostali zamordowani… Ale teraz rozpoczął się kolejny koszmar. Czy jest w stanie znieść jeszcze więcej…?

Kobieta wstała nagle szybko, co zupełnie nie pasowało mu do jej sposobu bycia i zagrodziła mu drogę. Wciąż się uśmiechała, ale w jej uśmiechu było coś, co… przerażało go. Zaczął bełkotać coś bez sensu, że jeszcze tu wróci, jeśli ona sobie tego życzy, ale teraz już naprawdę musi iść i coś załatwić… Wtedy ona uśmiechnęła się upiornie, jakby nagle wszystkie tamy puściły i szepnęła mu do ucha, co wywołało w nim dreszcz obrzydzenia:

– Gdzie idziesz, skarbie? Wiesz, jak cholernie dużo za ciebie zapłaciłam?

I bez żadnego ostrzeżenia zdjęła mu spodnie. Był tak przerażony, upokorzony, zaskoczony i zawstydzony, że był w stanie jedynie zamrzeć. Dopiero po chwili, jak w zwolnionym filmie, dotarły do niego jej słowa… Poczuł jak dławi go strach i obrzydzenie. Nie, to niemożliwe… Albo coś źle zrozumiał albo to ona pomyliła go z kimś… Ale nie mogło być mowy o pomyłce, przynajmniej jeśli chodziło o intencje tej kobiety. Bez żadnego zawahania wsunęła mu dłoń w majtki a on z przerażeniem odkrył, że jego ciało gwałtownie na nią reaguje… Dlaczego?! To prawda, jego ciało już od jakiegoś czasu domagało się seksu, ale przecież nie mogło go zdradzić, nie teraz, nie w taki sposób!

Patrzył, jakby nie był uczestnikiem tego wydarzenia, a jedynie obserwował je z daleka jak kobieta powoli zdejmuje z siebie ubranie i ponownie się przysuwa.

– Nie udawaj takiego zaskoczonego, kochanie – Uśmiechnęła się do niego. – Wiem, że strażnicy uprzedzili cię o charakterze twojej pracy.

Miał ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, że wcale nie, że o niczym nie wie, że się nie zgadza… ale głos uwiązł mu w gardle. Teraz uderzyło go to ze zdwojoną siłą: ich złośliwe uśmiechy i dziwne słowa „dowiesz się”. Ale nie, to niemożliwe…

Gwałtownie zaczerpnął powietrza, niemal się dławiąc, gdy kobieta przycisnęła się do niego, złączając ich ciała. Nie to się nie dzieje, nie dzieje się… Jego ciało płonęło podnieceniem, a wewnątrz krzyczał z tak wielu złych emocji naraz. Stał nieruchomo, a ona coraz gwałtowniej poruszała swoim ciałem, jęcząc jeszcze głośniej.

– Ooch, jesteś obłędny, jednak było warto tyle za ciebie dać! – krzyknęła, zaciskając powieki.

On również zamknął oczy. Odetnie od siebie wszystkie bodźce zewnętrzne, a wtedy ten ból się zmniejszy, na pewno… Nagle przemknęło mu przez myśl, że po raz pierwszy rozumie w pełni zachowanie Annie… Czy właśnie to miała na myśli, gdy mówiła, że nie może inaczej? Annie… Zdradził ją. Nie zasłużyła sobie na to. Nie zniesie tego, to ją na pewno zabije… Nie powie jej, nie może. Nagle poczuł gwałtowną falę mdłości, gdy dotarło do niego, że to nie jest tylko ten dzień… Teraz dali mu już jasno do zrozumienia: właśnie to ma robić, właśnie w ten sposób ma pracować dla Panem…

Do kiedy? Ma teraz szesnaście, nim jego ciało zestarzeje się i zbrzydnie minie jeszcze wiele przerażająco długich lat. Więc naprawdę, naprawdę teraz czeka go tylko to? Czy nie był wart więcej niż swoje ciało? Nagle poczuł gwałtowne pragnienie, by wyszarpnąć się jej, pobiec po nóż i rozorać sobie twarz. Zrobi to, nie zawaha się, jeśli w ten sposób ten koszmar się zakończy. Wtedy już nigdy nie będzie dla takich jak ona „pięknym, uroczym chłopcem”, już nigdy więcej…

Odskoczył od niej, nagle pełen sił, teraz gdy miał już przejrzysty i jasny plan działania… Szarpnęła go za ramię i mocno wbiła długie paznokcie w skórę, sycząc mu w twarz:

– Bądź dalej grzecznym chłopczykiem… Chcesz żeby coś się stało tej twojej dziewczynie…?

Ponownie zamarł w bezruchu, dławiąc się strachem. Czy ona ma na myśli…? Nie, to niemożliwe, ona przecież nie może wiedzieć o…? Prawda, że nie może? I nagle już wszystko stało się dla niego całkowicie jasne… To dlatego to wszystko: ten cholerny dom, awans społeczny, kursy, nawet to, że pozwolili bez żadnego problemu zostać tu Annie. Wszystko przewidzieli, zupełnie wszystko, znali każdy jego krok, myśl, wiedzieli kogo kocha na tyle, by zrobić dla tej osoby absolutnie wszystko… Całkowicie martwy w środku, przysunął się ponownie w objęcia kobiety.

– Och, tak jest o wiele lepiej! Lubię, gdy jesteś grzecznym chłopcem! – zaszczebiotała.

Pocałowała go mocno w usta, ściskając mu policzki palcami, jakby bała się, że znów będzie się wyrywał. A Finnick nie czuł już zupełnie nic… Więc nawet to mu odebrała… Co miał teraz zrobić, jak miał wrócić do Annie brudny, skażony, zniszczony już na zawsze?…

Poddawał się jej woli aż do końca, gdy opadła wykończona na fotel i powiedziała do niego ponownie miłym, słodkim głosem z początku ich spotkania, że może skorzystać z jej prysznica, ale odmówił martwym głosem. Nie zostanie tu ani chwili dłużej, nawet jeśli to będzie oznaczać, że wróci do domu brudny… Do domu…? Czy to nadal był jego dom, po tym co zrobił? Jak zdoła teraz wrócić do Annie, jak zdoła spojrzeć w jej puste, pozbawione emocji oczy?

Ubrał się szybko i ruszył do drzwi tym razem nie zatrzymywany. Pocałowała go jeszcze raz i powiedziała beztrosko, że za jakiś czas znów za niego zapłaci, a on z jeszcze większym trudem wygrał z mdłościami. Na odchodne wcisnęła mu do ręki kilka banknotów i szepnęła zadowolona, by kupił sobie coś ładnego. Więc to już koniec, jeśli jeszcze przed chwilą mógł się łudzić, że to tylko raz, że nigdy więcej, to teraz już został raz na zawsze brutalnie pozbawiony złudzeń…

Ruszył chwiejnie do domu, potykając się co chwila jak pijany, opierając się o budynki. Kilka osób zapytało, czy coś mu jest, raz usłyszał za sobą pełen przygany głos: „teraz nawet ćpają już w biały dzień!”, ale ignorował je wszystkie. Jak w transie dotarł do domu i ignorując kompletnie Annie ruszył jak lunatyk pod prysznic. Nie był w stanie wyjść, woda lała się strumieniami a on wcale nie czuł się ani odrobinę mniej brudny… W końcu zmusił się, by zakręcić wodę, ale nie miał sił do czegokolwiek innego, więc skulił się na kafelkach, nagi i mokry i leżał tak sam nie wiedział jak długo…

Z trudem myślał, czuł się dziwnie ospały i zmęczony… Czy to kara za coś, za co, kurwa?! A jeśli nie kara… Pamiętał jak kusili ich obietnicą nagrody, pieniędzy, sławy… Oczywiście on nie zgłosił się sam, ale pamiętał tę chwilę, gdy zorientował się, że wygrał… Że oto jego koszmar się zakończy – nie będzie więcej lękał się, że zostanie wybrany, nigdy już nie będzie głodował, pomoże swoim rodzicom, wyremontuje dom, może pomoże też innym. Więc jak… jak mogło się to tak zakończyć? Wiedział, że to nigdy nie był wybór, że gdyby odmówił, zignorował ich wspaniałe „zaproszenie” doprowadziliby go siłą.

Więc to tylko dlatego… Oczywiście nigdy nie łudził się, że ten rząd chce dla niego dobrze, ale teraz wiedział już, że dali mu ten dom tylko po to, by był blisko, by spełniać każdą zachciankę bogatych, samotnych, znudzonych starszych pań… Zwymiotował pod prysznicem, nie będąc nawet w stanie doczołgać się do toalety.

Zaczął trząść się z zimna, ale ignorował to. Co może zrobić? Jeśli się zabije, oni zabiją Annie. Przez niego. Więc zniesie to, zniesie wszystko, tak jak znosił to dotychczas. Dla niej. Przez krótką chwilę pożałował, że kiedykolwiek ją poznał, że kiedykolwiek coś do niej poczuł. Gdyby nie to byłby teraz wolny, całkowicie wolny. Mógłby wrócić do domu i od razu odebrać sobie życie. Nie, odmówiłby jej już wtedy i zabiłby się bez znoszenia tego horroru. Ale szybko przestraszył się tej myśli. Nie, miał tylko ją, tylko ona była cokolwiek warta w tym świecie z koszmaru. Ponownie przypomniała mu się jego myśl podczas Siedemdziesiątych Głodowych Igrzysk: może byłoby dla niej lepiej, gdyby umarła, po tym, co zobaczyła, po tym, co musiała teraz przeżywać? Ale kim był, by tak myśleć, by odebrać jej życie… Czy już za mało osób zabił w swoim życiu? Gdyby choć wiedział, że tam, w środku siebie jest nieszczęśliwa, że wciąż i wciąż przeżywa od nowa ten koszmar igrzysk? Ale może się myli, może właśnie jej umysł zrobił jej to, doprowadził ją do takiego stanu świadomie, by obronić ją przed złem i w jej umyśle nie ma obecnie żadnej złej myśli? Nie znał odpowiedzi na to pytanie i prawdopodobne nigdy nie poza.

Z tą nową, choć bardzo gorzką siłą w sobie zmusił się, by wstać. Wytarł się, ubrał, posprzątał po sobie i zerkając nerwowo w lustro, by zobaczyć, czy Annie nie przestraszy się jego nowego, upiornego wyglądu ruszył do pokoju. Siedziała na fotelu przed telewizorem, tak jak ją zostawił. Poczuł wyrzuty sumienia… Zostawił ją samą na tak długo… Podszedł do niej i usiadł naprzeciw. Spojrzał w jej niewidzące oczy i poczuł kolejną falę wyrzutów sumienia… Oto patrzy na nią tak po prostu po tym, co właśnie zrobił.

– Kocham cię, skarbie, kocham cię tak mocno, że to aż boli. Tylko ty jedyna sprawiasz, że żyję, tylko ty jedyna rozświetlasz moje życie… – wyszeptał, choć wiedział, że w żaden sposób nie zareaguje.

Objął ją delikatnie, by się nie przestraszyła. Trwali tak wspólnie jakiś czas, oboje w bezruchu, jak dwa posągi, nie ludzie. Wtulał się w jej ciepłe, miękkie ciało, zaciskał powieki i wąchał delikatny zapach szamponu mentolowego. Po chwili zmusił się, by wstać. Musi zająć się Annie, musi zająć się domem, a jest już dość późno. Tak, właśnie tak, ciągła praca pozwoli mu nie myśleć…

Odtąd właśnie tak wyglądało jego życie. Regularnie, a z czasem codziennie spotykał się z kolejnymi kobietami. Zawsze były stare i obrzydliwie bogate. Zawsze dostawał wiadomość z adresem i szedł do ich domów. Kilka z nich płaciło za niego regularnie, niektóre widywał jedynie raz. Zawsze zapraszały go do siebie w ciągu dnia, nigdy w weekendy, a on wychodził, gdy tylko skończył swoją robotę. Nie bawił się więcej w grzeczne rozmowy o niczym ani w poczęstunki. Zawsze potem wracał do domu i długo brał prysznic.

Z wyjątkiem tamtego pierwszego razu nie był więcej bezwolną, nieruchomą lalką, przejmował kontrolę nad sytuacją, a kobiety to uwielbiały. Wypełniał każde ich pragnienie z kamienną twarzą, dostając zawsze w zamian pieniądze, kosmetyki, biżuterię… Co miał z tym zrobić założyć sobie czy może podarować Annie coś tak brudnego? Zawsze odmawiał, ale nikt nigdy go nie słuchał, więc z czasem przestał. Po powrocie wyrzucał wszystko do kosza na śmieci. Z czasem z zaskoczeniem stwierdził, że stał się zimny i wyrachowany, a te spotkania już tak bardzo nie rozdzierały mu serca za każdym razem. Potrafił już sprzedawać swoje ciało z uroczym, czarującym uśmiechem na twarzy, flirtować i mówić swoim klientkom jak piękne i idealne są. Bał się tej zmiany w sobie, choć bez wątpienia ułatwiała mu życie, czy powinien brzydzić się samego siebie, uznać, że stał się tak samo zepsuty jak wszyscy mieszkańcy Kapitolu?… Po jakimś czasie dostał „oficjalne gratulacje od rządu Panem za idealne wykonywanie swoich obowiązków i tym samym przykładanie się do dobra wspólnego wszystkich obywateli kraju”, przekazane mu przez dwóch, tym razem całkiem poważnych strażników. Miał ochotę roześmiać się im w twarz… Prostytucja i to wymuszona poprawiała dobro kraju? Ale nie zrobił tego, nie będzie swoimi emocjami niszczył tego, co wypracował, czemu poświęcił tak dużo trudu. Nie zniszczy tego względnego spokoju, który jemu i Annie dawało dobre wykonywanie jego pracy.

Któregoś razu, wyjątkowo, pojawił się na ulicy z jedną ze swoich stałych klientek. Szła na zakupy, więc razem wyszli z mieszkania. Szli chwilę razem ulicą, ona opowiadała mu, co kupi na dzisiejszy obiad, a on odruchowo flirtował z nią, jak zawsze. Nagle zamarł, przerażony. Dostrzegł jakiś ruch i zignorował to, przecież był w środku miasta w dzień, wokół było pełno ludzi, ale po chwili coś na powrót przykuło jego uwagę… Odwrócił się… niedaleko niego stała Mags, patrząc na niego z zaskoczeniem i oburzeniem na twarzy. Zamrugał kilkukrotnie, zaskoczony. Niby co ona tu robi, pozwolili jej opuścić dystrykt? Ale to na pewno była ona. Szybko pożegnał się z klientką, szepcząc że pewnie niedługo znów się spotkają i ruszył w stronę swoje dawnej mentorki.

Po prostu do niej podszedł w milczeniu. Jego zwykła codzienna maska spokoju opadła gwałtownie. Patrzył tylko na nią, nie będąc nawet w stanie się odezwać. Poczuł się jak mały, niegrzeczny chłopiec, który podjada cukier przed obiadem… Patrzyła na niego ostro, przenikliwie. Mimo wieku wciąż miała w sobie ogromną siłę, niewiele zmieniła się przez kilka lat, w których nie mieli kontaktu. Nagle przyszła mu do głowy obrzydliwa myśl: jego klientki były niewiele młodsze od niej… Zdusił w sobie mdłości, robił to bardzo często, odkąd stał się prostytutką i ta sztuka wychodziła mu bezbłędnie już niemal za każdym razem.

– Jak śmiesz… – zaczęła ostro. Odruchowo skupił się w sobie. – Zdradzasz Annie? Flirtujesz z innymi, wykorzystując jej słabość? A może zostawiłeś ją zdaną na samą siebie w tej stolicy rozpusty? – Jej wzrok przeszywał go na wylot.

Stolica rozpusty”… Jak bardzo miała rację…

– Nie, to nie tak, ja… – zaczął się żałośnie bronić. Co miał niby zrobić? Nie może jej przecież powiedzieć. – Nadal razem mieszkamy…

– Mieszkacie? TYLKO mieszkacie?

– Nie, nadal jesteśmy parą… To tylko… niewinny flirt, kilka słów, wiem, że nie miałem prawa, ale…

Tak, flirt, to wcale nie jest twoja stała klientka… Ale ona wyraźnie się uspokoiła i spojrzała na niego delikatniej.

– Przepraszam, przesadziłam… Zgotowałam ci takie miłe powitanie, a tak długo się nie widzieliśmy… – Przytuliła go mocno, odwzajemnił uścisk, wciąż mocno skołowany całą tą sytuacją.

Zaczęli rozmawiać już zwyczajnie. Opowiedziała mu, że po raz pierwszy od ich wyprowadzki dostała oficjalne pozwolenie na przekroczenie granicy dystryktu i odwiedzenie go. Cieszyło ją to, ale on od razu zaczął się martwić. Skoro wcześniej jej tego zabraniali, to czemu teraz…? Naprawdę miał uwierzyć, że to nagroda za jego starania czy może kolejna próba… czego? Nie miał pojęcia, ale na pewno niczego dobrego…

Jednak zmusił się, by odsunąć od siebie te myśli, przynajmniej w tej chwili i ruszył z Mags w stronę ich domu. Po drodze opowiedział jej o zupełnie nie poprawiającym się stanie Annie, o jego lęku o nią i o świadomość, że jest jedyną osobą, którą ta ma przy sobie.

Gdy weszli do środka, Annie, ku jego zaskoczeniu nie patrzyła już przed siebie w bezruchu, a na widok Mags pisnęła głośno i rzuciła się jej w ramiona. Stał tak zaskoczony czując jednocześnie radość i zazdrość. Nie, nie miał prawa zachowywać się jak dzieciak… Annie nie widziała jej kilka lat, to zupełnie co innego niż jej obojętność na niego, którego widywała każdego dnia. Jednak po chwili uścisków, łez i wypowiedzeniu kilku słów do Mags o tym jak tęskniła i czy u niej wszystko dobrze, ponownie zamarła na środku pokoju, z ramionami opuszczonymi luźno wzdłuż tułowia i Finnick odprowadził ją do kanapy i pomógł usiąść.

Zajął się nią, a potem poszli porozmawiać z Mags w drugiej części domu tak, by nie mogła ich usłyszeć. Bardzo długo rozmawiali, opowiadał jej o wszystkim: domu, życiu w Kapitolu, urządzaniu domu, codziennych sprawach, pieniądzach, stanie Annie. Milczał tylko na jeden temat: jego praca.

Zrobiło się już późno a oni wciąż rozmawiali. Położył Annie spać i znów wrócił do Mags. I nagle jakby pękła tama: opowiedział jej wszystko, o swoim strachu, upokorzeniu, planach Kapitolu co do jego osoby, nienawiści do siebie, strachu, że Annie się dowie, lęku o przemianę, która w nim zaszła, o kobietach, których tak bardzo się brzydził. Mówił długo, szczerze i chaotycznie, a gdy skończył i zmusił się z trudem, by spojrzeć na Mags odkrył z zaskoczeniem, że ta płacze. Na ten widok również się rozpłakał, po raz pierwszy od dawna. Zerwała się i przytuliła go bardzo mocno do siebie. Szlochał jej w ubranie, zapewniając solennie jak bardzo kocha Annie i że zrobiłby wszystko, by tylko zapobiec temu, co się stało. Ale nie mógł nic. Spojrzała na niego mokrymi od łez oczami i powiedziała łamiącym się głosem:

– Biedny, biedny chłopcze… Więc i ciebie dopadli, tak bardzo łudziłam się, że ciebie to nie spotka, ciebie nie…

Spojrzał na nią kompletnie zaskoczony. Więc znała inne takie osoby?…

– Posłuchaj, słyszałam o kilku takich przypadkach… Wybierali zawsze tych najpiękniejszych zwycięzców igrzysk… I czasem robili to, co ty, a czasem zostawali na zawsze sprzedani jednej osobie.

Poczuł, że dusi go strach. „Sprzedali jednej osobie”… Wyobraził sobie jedną ze swoich stałych klientek, jak staje się jej własnością, na każde zawołanie, jak wykonuje każdy jej rozkaz, zmusza go, by zamieszkał z nią, śpią w jednym łóżku, razem jedzą posiłki… A może byłby wtedy jedynie pieskiem do trzymania w budzie i chwalenia się nim przed koleżankami? Poczuł, że robi mu się słabo, przymknął oczy. Nie zniósłby tego wiedział, że nie. Jego obecna sytuacja była okropna, ale… Nagle dotarło do niego, że mógłby trafić o wiele, wiele gorzej… Co stałoby się wtedy z Annie? Przecież nie mieszkaliby we trójkę… Ciekawe dlaczego w jego przypadku wybrali taki a nie inny sposób na zarobek? Czy uznali, że w ten sposób bardziej się opłaca, więcej na nim zarobią, czy może po prostu żadna z nich nie miała aż tyle pieniędzy? Nagle przejął go okropny strach… A jeśli któregoś dnia oświadczą mu spokojnie jak zwykle, że „awansował”? Czy ktokolwiek zechce go tak zużytego?, próbował się pocieszać. Ale jakoś teraz nikomu to nie przeszkadza, choć wiedzą, że nie jest tylko ich. Zmusił się, by zachować spokój. Takie bezsensowne rozważania do niczego nie prowadzą.

– Ale błagam cię, Mags, nie mów jej, ona tego nie zniesie…

Spojrzała na niego z ogromną powagą.

– Oczywiście, że nic jej nie powiem – Pogłaskała go po policzku a on przymknął oczy. Czuł, że zaraz się rozpłacze. Nawet nie sądził jak bardzo brakowało mu czułości i bliskości drugiego człowieka. Annie nigdy go nie dotykała, pozwalała jedynie bezwolnie się przytulać, ale on rzadko to robił, bo nie czuł się z tym dobrze.

– Tak wiele złego przeżyłeś… – powiedziała nadal go głaszcząc – Tak wiele złego, ale nadal jesteś dobrą osobą, wiem to. Widzę jak bardzo kochasz Annie, jak wiele dla niej poświęcasz.

Mags została u nich kilka tygodni. Choć on nalegał, że nie musi robić zupełnie nic zajęła się Annie, by on mógł pracować. Dopiero wtedy dotarło do niego jak bardzo wycieńczony był ciągłą opieką, gdy został na chwilę odciążony. Dostrzegł też dopiero wtedy ogrom swojej samotności. Choć spędzał z Annie wiele czasu nigdy nie rozmawiali, nie robili nic razem nie licząc wspólnego milczenia lub jego niekończących się monologów był naprawdę bardzo bardzo samotny. Łaknął zwykłego towarzystwa, nie kobiet, którego często próbowały wciągnąć go w rozmowę, pewnie równie samotne jak on, lecz jego to przerażało i brzydziło, więc zawsze szybko uciekał. Nie sąsiadów, którym wciąż nie ufał, panicznie bojąc się powiedzieć komukolwiek coś o sobie, nie wiedząc jak mogliby to przeciwko niemu wykorzystać. Dlatego teraz póki mógł rozmawiał z Mags niemal całymi dniami, wspominał ukochany dystrykt, wypytywał o sąsiadów i ich życie, o to, co stało się teraz z jego dawnym domem, mówił jej też wiele o sobie. To było tak cudowne i ożywcze, że poczuł, że rozkwita. Ale, oczywiście, wiedział, że to nie może trwać wiecznie, co go bardzo zasmucało. W końcu wyjechała, a on wiedział, że nie mogłaby tu zostać. Annie płakała przez kilka dni i nie był w stanie jej uspokoić.

Ich życie znów wróciło na dawne tory, choć on z lękiem dostrzegał, że stan Annie wcale się nie polepsza, a pogarsza. Pamiętał jak po raz kolejny łudził się, że przeprowadzka zmieni jej stan na lepsze. W dystryktach opieka medyczna niemal nie istniała, a już na pewno nie psychiatryczna. Wierzył, że tu uda mi się znaleźć dobrego terapeutę dla niej i może choć odrobinę jej ulżyć. Odwiedził kilku lekarzy i każdy z nich powtarzał niemal te same słowa: „Nie pomożemy takim jak wy. Musiałbyś baardzo sobie zasłużyć”. To brzmiało jak… ustalona wspólnie odpowiedź. Czyżby i jego próby znalezienia lekarza zostały przewidziane? Co mieli na myśli mówiąc „zasłużyć”? Robił w pracy wszystko, czego od niego oczekiwali. Czy może sugerowali mu, że mógłby… sprzedać się i im? Finnick spacerował rozmyślając o tym… Czy byłoby to tak wiele gorsze od tego, co robił dotychczas? Chyba nie. Jego życie już teraz nie było przecież nic warte… Dla niej byłby w stanie to zrobić, prawda? Ale nigdy do tego nie doszło, a on nadal musiał radzić sobie sam z problemami swojej ukochanej.

Jego rozkład dnia wyglądał niemal zawsze identycznie: wstawał dość wcześnie, szykował dla nich śniadanie, budził Annie, pomagał jej wstać, ubierał, potem pilnował, by zjadła, szykował się, sadzał ją przed telewizorem lub przy oknie i wychodził do klientek. Gdy wracał robił zakupy, sprzątał, gotował obiad i jedli go wspólnie. Później spędzali razem czas do wieczora, przygotowywał kolację, jedli, przebierał ją do snu i zabierał do łóżka. Przytulał się wtedy do niej i staraj się zasnąć tak szybko jak to było możliwe, by nie myśleć o niczym. Wyjątkiem były weekendy, gdy mieli więcej czasu dla siebie. Czasem w takie dni zabierał ją na spacery wokół domu, prowadząc ją pod rękę.

Poświęcił wiele, wiele godzin mówiąc do niej, próbując wyjaśnić jej, że teraz już jest dobrze, że tamten koszmar minął, że teraz już nikt ich nie skrzywdzi, że mają pieniądze, nowy dom w lepszym miejscu, że on będzie zawsze przy niej, by ją w chronić. Ale to nie przynosiło ŻADNEGO skutku. Nie był psychologiem, to prawda. Po przyjeździe do Kapitolu kupił kilka książek o problemach z traumą, ale nie były one zbyt szczegółowe i pomocne, a były to jedyne dostępne na rynku. Jakby Kapitol świadomie zabierał mieszkańcom możliwość leczenia swojej psychiki. A może w istocie tak było?

Jedyne, co osiągnął, to możliwość zakupu pewnego silnego leku uspokajającego w zastrzykach. Ale, oczywiście, nie używał ich zbyt często. Bał się, że zrobi jej krzywdę, przerażało go jak w jedną chwilę padała w bezruchu i czuł się tak, jakby robił jej coś złego.

Ale były chwile, gdy musiał. Zwykle Annie była bardzo – aż za bardzo – spokojna. Nie poruszała się sama z siebie wcale, nie licząc oddychania czy mrugania. Gdy ją postawił stała tak długo, aż jej nie posadził. Mówił wtedy: „usiądź” i popychał ją lekko, a ona słuchała. Gdy chciał, by coś zrobiła posługiwał się właśnie takimi krótkimi poleceniami. „Jedz”, „śpij”, czy „połóż się”. Nie był pewien, czy zrozumiałaby coś dłuższego, choć gdy mówił do niej jak bardzo ją kocha albo że jest bezpieczna, wtedy jego wypowiedzi byli już normalnej długości, a on gdzieś w środku siebie wierzył, że ona go rozumie – a może tylko marzył, by to była prawda.

Annie po igrzyskach miała kilka lęków. Głównym była woda. Do tego stopnia się jej bała, że nie był w stanie jej kąpać. Po wielu krzykach, atakach paniki i płaczu zrozumiał, że to nie ma sensu i od tego czasu zaczął jedynie przemywać jej ciało mokrą gąbką, a i na to zgadzała się bardzo niechętnie, więc robił to tak rzadko, jak to tylko było możliwe. Panicznie bała się nawet dźwięku wody, więc musiał uważać, gdy ją mył, a gdy sam brał prysznic sadzał ją w pomieszczeniu oddalonym od łazienki.

Kolejną rzeczą, której się bała były różne gwałtowne dźwięki. Raz uderzył się w nogę i zaklął głośno, a potem długo nie mógł uspokoić Annie. Z tego powodu zwykle nie włączał jej telewizji, bo odpadały nie tylko filmy sensacyjne czy horrory, ale także programy przyrodnicze pełne śmierci zwierząt. Po jakimś czasie sam zmontował kilkugodzinny film pełen odprężając flory i fauny, z której wyciął wszystkie sceny brutalności i te, w których obecna była woda i puszczał go niemal zawsze, gdy sadzał ją przed telewizorem.

Miała również wiele złych, męczących snów, z których budziła się z krzykiem, z przerażonymi, wytrzeszczonymi oczami, co nie raz go przeraziło i bolało niemal tak, jakby sam to przeżywał. Krzyczała czasem pojedyncze słowa, z których wnioskował, że śnią się jej igrzyska. Czasem to on miał koszmarne sny i wtedy straszył ją, gdy nagle zrywał się z łóżka, a potem resztę nocy zamiast na ponowną próbę zaśnięcia poświęcał na uspokojenie jej.

Pewnego dnia przestraszyła się czegoś, sam nawet nie był pewien czego i przez trzy godziny nie mógł jej pomóc. Płakała, wymachiwała kończynami, krzyczała przeraźliwie, a on przez to, że nie był w stanie zostawić jej samej, gdy tak się bała, spóźnił się do pracy, za co dostał w twarz od jednej z kobiet, która zagroziła mu, że jeszcze jedna taka sytuacja, a zgłosi to do strażników i zostanie należycie „potraktowany”. Panicznie bał się tego, że mogliby znów straszyć go, że zrobią coś Annie, poza tym wyobrażał sobie, jakby to było, gdyby pobili go tak, że nie byłby w stanie się ruszyć i zostawiłby ją na długo samą. Właśnie od tamtej chwili zaczął stosować środki uspokajające. Nie tylko, gdy musiał wyjść do pracy, ale także gdy Annie zbyt długo była niespokojna, a on bał się, że zrobi sobie krzywdę i zbyt zmęczy się swoim zachowaniem.

Innym razem, na szczęście póki co tylko ten jedyny jedyny raz, Annie panikowała przez całe trzy dni. Finnick był przerażony, bo wtedy po raz pierwszy leki nie pomogły. Co jeśli się na nie uodporniła? To byłby koniec… Po trzech dniach męczarni i ciągłego trwania przy niej był tak wykończony, że zasnął w trakcie seksu z klientką. Obudziła go wrzeszcząc, że nikt jeszcze nigdy tak jej nie potraktował. Przepraszał i błagał, że przyjdzie do niej jeszcze raz za darmo, gdy tylko się wyśpi, próbował się tłumaczyć, jednak nie wspominając ani razu o Annie, ale to nic nie dało.

Kobieta kazała mu natychmiast wyjść, a gdy tylko wyszedł za próg stanął twarzą w twarz z dwoma Strażnikami Pokoju. Doskonale wiedział, co to oznacza… Nim zdążył się choć odezwać, choć wiedział, że to na pewno nic nie da jeden z nich uderzył go w głowę. Skatowali go niemal do nieprzytomności, a potem zaciągnęli do domu i przerzucili przez próg. Zarył poranionym już wcześniej ciałem o podłogę salonu i przeraził się, że strażnicy będą chcieli coś zrobić Annie, która była obok w fotelu, ale oni zaraz wyszli.

Annie od razu zaczęła krzyczeć i się trząść, a on wiedział, że nie ma nawet sił do niej podejść. Próbował się do niej doczołgać, ale wiedział, że jeśli zanadto się zbliży zaryzykuje tym, że Annie przypadkiem go uderzy podczas ataku paniki. Z pewnością przestraszyłaby się również jego zakrwawionej, poranionej twarzy, może znów przypomniałyby jej się igrzyska… Zamiast tego więc skulił się na kafelkach koło kominka i leżał tak długo, co chwilę tracąc przytomność, a wokół niego powiększała się kałuża krwi.

Przeleżał tak na podłodze całą dobę, nienawidząc samego siebie, że zostawił Annie samą sobie, która potem zmęczyła się płaczem i tylko czasem cicho postękiwała. Przerażony zerknął na komunikator, ale strażnicy zdawali chyba sobie sprawę z tego, że w takim stanie nie zdoła nigdzie pójść i nie jest to jego brak woli, zresztą czy którakolwiek chciałaby go, gdy tak wyglądał?

Dali mu trzy dni wolnego, podczas których starał się doprowadzić do porządku i wynagrodzić to Annie. Na szczęście jego twarz była cała, oczywiście strażnicy zadbali o to… Gdy następnym razem poszedł do tamtej kobiety kupił jej za swoje pieniądze ogromny bukiet kwiatów i długo ją przepraszał, a ona uparła się, by ten jeden raz został u niej na noc. Zgodził się, bo nie miał wyboru, jednak całą noc przeleżał z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, jak Annie po raz kolejny zniesie noc na fotelu… Znów będzie masował całe jej ciało, by nie czuła bólu. Obok leżała jego klientka i przyciskała go mocno do siebie, niemal dusząc w swoim obrzydliwym uścisku.

Po tamtym dniu zostało mu kilka blizn na ciele, jednak kobiety zwykle dotykały ich z zachwytem pytając, czy pochodzą z igrzysk, bo są tak męskie i seksowne, a on z pustką na twarzy odpowiadał, że tak. Bo czy były one jakoś dużo gorsze od tych, które miał po igrzyskach?…

Nieraz marzył o Annie w ten romantyczny sposób, ale gdy zachorowała zrozumiał, że ta chwila nigdy nie nadejdzie i po prostu nauczył się ignorować potrzeby swojego ciała. Nigdy nawet jej nie całował w romantyczny sposób, a dotykał jedynie, gdy ją mył czy ubierał. Po prostu pogodził się z tym, bo wiedział, że to jedyny właściwy sposób.

Z przerażeniem i obrzydzeniem przypomniał sobie ten jeden jedyny moment tak ogromnej rozpaczy i bezsilności… To było po tym, jak został pobity. Annie nie mogła uspokoić się kolejny już dzień, on niemal nieprzytomny ze zmęczenia, pobity i zrozpaczony, bo leki po raz pierwszy nie działały wstał, zataczając się szaleńczo i podszedł do Annie od tyłu z nożem kuchennym w ręce. Ona nawet go nie usłyszała poprzez swój krzyk, a on był tak zobojętniały na wszystko, że nie mógł już nawet myśleć o niczym…

Uniósł nóż nad nią i zamachnął się… Koniec, koniec tego wszystkiego, raz na zawsze koniec… Zabije ją, skróci jej strach i ból, czy to nie najlepsze, co może zrobić dla niej?… A potem zabije siebie, bo nigdy nie mógł się na to odważyć, gdy ona żyła, by nie zostawić jej samej… Koniec lęku o jej stan i przyszłość, tej obrzydliwej pracy, która wyrywała mu duszę kawałek po kawałku, koniec płaszczenia się przed Kapitolem, koniec bezsennych nocy i wyczerpującego, niemal ponad siły opiekowania się nią, tak po prostu koniec, raz na zawsze…

Po długiej, ciągnącej się w nieskończoność chwili padł na kolana z twarzą zalaną łzami i upuścił nóż na podłogę. Leżał tak długo za fotelem, na którym siedziała, wciąż płacząc i on również płakał bezgłośnie z pięścią wciśniętą w usta, by go nie usłyszała. Gdy zdołał się podnieść usiadł koło niej i tulił ją do siebie przez kilka godzin, a ona nagle dziwnie spokojna uśmiechała się.

Czy postąpił dobrze…? Jeśli jakiekolwiek bóstwo istnieje niech odpowie mu na te pytania, kurwa! Gdyby tylko wiedział, że tego pragnie zrobiłby to bez wahania, nie martwiąc się o karę. Zrobiłby dla niej wszystko, cokolwiek mogłoby pomóc ulżyć jej doli. Tak bardzo ją kochał. Nigdy nie sądził nawet, że jakiekolwiek uczucie może być tak silne. Ale nie wiedział, co jest właściwe, nic nie wiedział i boleśnie zdawał sobie z tego sprawę…

Któregoś dnia siedział u jednej ze swoich stałych klientek i wyjątkowo uległ jej naleganiom, gdy zaprosiła go na podwieczorek. Siedzieli w salonie, a on starał się skupić a tym, co mu opowiadała. W pewnej chwili odłożyła filiżankę z kawą na stolik i spojrzała na niego z dziwną powagą i mocą, a on zmusił się, by przestać bujać w obłokach i spojrzał na nią.

- Musimy porozmawiać, Finnick – powiedziała delikatnie, a on skinął głową – Nie jestem już młoda, wiesz…

- Nie, jest pani… jesteś wciąż bardzo młoda – odpowiedział automatycznie, jak zawsze. Co dziwne, po tyle latach wciąż nie przywykł do mówienia do nich na „ty”.

Roześmiała się z dziwnym smutkiem.

- Wiem, że jesteś słodkim, miłym chłopcem, ale to nieprawda. Jestem już stara, za jakiś czas umrę, moje zdrowie się pogarsza… - Odetchnęła, a on czekał. Do czego ona zmierzała, czego od niego oczekiwała, niby jak miałby jej pomóc? - Posłuchaj… Mój mąż umarł wiele, wiele lat temu, a ja długo byłam całkowicie samotna.

Finnick spuścił wzrok. Może to głupie, ale poczuł się nagle tak, jakby zrobił coś złego tamtemu martwemu mężczyźnie.

- Wtedy pojawiłeś się ty, wiem, że nie z własnej woli, nie jestem głupia… - dodała cicho i kontynuowała dopiero po długiej chwili – ale wniosłeś w moje życie powiew młodości i radości. Dostrzegam twoje dobre serce, choć wiem, że zupełnie mi nie ufasz i nie dziwię ci się.

Otworzył szybko usta, by jej zaprzeczyć, ale ona ruchem głowy kazała mu zamilknąć.

- Nie musisz kłamać, nie musisz zawsze się ze mną we wszystkim zgadzać… Wiem, że inne… - Uśmiechnęła się do niego smutno, gdy zobaczyła jego zaskoczenie. - Tak, wiem o innych… Więc… wiem, że inne oczekują od ciebie całkowitego posłuszeństwa, wiem, że grozi ci pobicie za nie wykonywanie wszystkich poleceń kobiet takich jak ja… Jedna z nich jest moją daleką znajomą i kiedyś chwaliła mi się z dumą… - Zamilkła, jakby nie umiała pojąć takiego zachowania. - jak cię ukarała. Ale powiedz, czy ja kiedyś ukarałam cię za coś?

Zamyślił się, coraz bardziej nie rozumiejąc do czego zmierza. Ma jej podziękować, odwdzięczyć się jakoś?… Ale tak, miała rację… Zwykle te kobiety były dla niego zwartą masą, jedynie przed spotkaniem przypominał sobie ich imiona, ale gdy tak teraz o tym pomyślał… To prawda, raz spóźnił się kilka minut, bo na ulicy był jakiś wypadek, wszedł do środka pełen złych myśli, czekając na uderzenie albo na strażników, ale ona nie powiedziała ani słowa, choć zaczął się od progu tłumaczyć. Innym razem w drodze do niej głowa rozbolała go tak bardzo, że bał się, że nie da rady wykonać swojego zadania, wtedy ona bez słowa, widząc jak się krzywi, zapytała go o powód i dała tabletkę. Tak, nigdy go nie karała…

- To prawda… nigdy – powiedział, dziwnie wzruszony. Czy przez tyle lat popełniał błąd, każdą z nich traktując automatycznie jak wroga?

- Och, przestań, nie rób takiej miny… Nie jesteś mi nic winien. - powiedziała, widząc wyraz jego twarzy – Nie po to to mówię. Ja… zawsze tłumaczyłam sobie, że mam prawo ci to robić, bo to i tak twoja praca, bo przecież gdyby nie ja zawsze mogłeś trafić na kogoś gorszego… - Zaśmiała się smutno. - że jestem tak samotna i smutna po nagłej śmierci mojego męża, więc mam prawo… i tak dalej. Mam lustro, wiem, że ktoś w moim wieku nie mógłby zainteresować kogoś tak młodego i pięknego jak ty, nigdy nie winiłam cię za tę rezerwę, za to, że nigdy nie chciałeś zostać na kawę, a co dopiero nocować tutaj. A wiesz co? - Spojrzała na niego z uwagą. - Wielu takich jak ty właśnie tak robiło wobec innych kobiet, wiem o tym… Przymilali się, schlebiali, robili wszystko, by tylko omamić takie kobiety, by stare, naiwne baby jadły im z ręki, by mieć na nie wpływ, by móc coś na tym zyskać. Taak… I wcale im się nie dziwię, robili wszystko, co mogli, by jakoś sobie poradzić w tym koszmarze.

Finnick był całkowicie zaskoczony, że użyła słowa „koszmar”, którego on sam zawsze używał do opisania swojej sytuacji w tym wszystkim. Brzuch ścisnął mu się boleśnie, nie chciał tak długo zostawiać Annie samej, co powinien powiedzieć lub zrobić, by go wreszcie puściła? Bo co mu ta dziwna rozmowa? Nawet jeśli go teraz chwali, dziękuje czy cokolwiek ona robi, bo sam już nie wiedział do czego zmierza nie da mu to nic, więc… Ale w jakiś dziwny sposób słuchał jak zahipnotyzowany jej kolejnych słów, nie potrafiąc jej przerwać

- Wiem, że zawsze byłam dla ciebie nikim… Potworem, jednym z potworów, który robi piekło z twojego życia… Nigdy nie przyjmowałeś moich prezentów, prawda? Och nie, nie śledzę cię… Któregoś razu zobaczyłam mój naszyjnik, który ci podarowałam obok kosza na śmieci w mieście. Nie wiem, co sobie myślałam, dając ci coś takiego, ale chcę, byś wiedział, że to był naszyjnik, który dostałam od mojej matki, nim umarła, chciałam dać ci coś, co było dla mnie ważne.

Finnick poczuł, że ściska go w gardle. Nagle po raz pierwszy zadał sobie pytanie: czy miał prawo traktować tak z góry te kobiety?… W końcu to Kapitol zrobił piekło z jego życia, nie one…

- Długo myślałam, co zrobić, by jakoś wynagrodzić ci te lata koszmaru. Nie jakimiś durnymi prezencikami, które miały jedynie zagłuszać moje własne sumienie, ale… czymś realnym. I pomyślałam o twoje dziewczynie…

Finnick poderwał gwałtownie głowę, pełen najgorszych przeczuć, ale ona zdawała się tego w ogóle nie zauważać, pogrążona w swojej opowieści.

- Wiele twoich klientek uważa, że to szalenie romantyczne, że tak mocno kogoś kochasz, natomiast niektóre robią sobie konkursy, która z nich zdoła sprawić, że o niej raz na zawsze zapomnisz… A wiesz, co ja myślę? Że to ze względu na nią zawsze byłeś wobec nas tak pełen rezerwy, że to dlatego nie zdecydowałeś się na spokojniejsze życie jako stały utrzymanek jednej z nas. Ale to nieistotne… Nie, nie wiem jak ma na imię, ale słyszałam odrobinę o jej problemach… Powiem krótko, bo już i tak za dużo czasu ci zabrałam: chcę ci przepisać swój spadek, to naprawdę bardzo dużo pieniędzy.

- Nie, ja… - Poczuł jak bardzo łamie mu się głos. - Nie, ja nie potrzebuję tego, naprawdę nie potrzebuję, mam bardzo wiele pieniędzy, wie pani…

Zignorowała, że znów powiedział do niej „pani”.

- Wiem, że masz, ale pomyślałam o niej. Potrzebuje opieki, wiem o tym.

Odruchowo skinął głową. Tak, potrzebuje opieki, ale to nie ma znaczenia, bo Finnick doskonale wiedział, że pieniądze w tej sytuacji nie wystarczą. Próbował wiele razy, ale nie był w stanie znaleźć kogoś, komu zaufał na tyle, by powierzył mu opiekę nad Annie, choćby i na kilka godzin, by wpuścić tego kogoś do swojego domu, ryzykować, że dowie się o nim czegoś, co mogłoby im zagrozić.

- Nie, już próbowałem, ale… To nie jest kwestia pieniędzy, naprawdę…

- Wiesz… może jestem naiwna i żałosna, ale wiem, że pieniądze to nie wszystko… Próbowałam od wielu miesięcy znaleźć kogoś godnego zaufania dla niej, ale… Masz rację, to niemal nierealne. Przepraszam… - Ze smutkiem spojrzała mu w oczy. - To niemal gorzkie, prawda? Całe życie i człowiek nie ma nikogo, komu mógłby zaufać… Proszę, weź te pieniądze. Nie mam rodziny, nikogo, inaczej one dostaną się Kapitolowi, a ja… Polubiłam cię, może nawet na jakiś chory sposób pokochałam… Może one nic dla ciebie nie znaczą, ale…

Zerwał się z fotela. Nie, to nie miało sensu. Powinien był przerwać jej już dawno.

- Przepraszam, nie mogę… - powiedział zduszonym głosem i wyszedł szybko.

Nigdy więcej go nie zamówiła, a on niedługo później dowiedział się, że umarła na raka, z którym walczyła od lat. Długo chodził struty, wściekły na siebie i na nią. Cholerna stara baba! Przez nią czuł się okropnie, nie mógł na niczym się skupić przez długi czas, na czym cierpiała Annie, nie mógł wyrzucić jej ze swoich myśl. O wiele bardziej wolałby, by zesłała na niego strażników… Rany goiły się dość szybko, a te myśli wciąż nie chciały odejść…

Jakiś czas później dostał list z informacją, że przekazała mu swój cały ogromny majątek, za – według jej własnych słów – „rozświetlenie końcówki jej życia”. Po wielu wątpliwościach przyjął spadek. Nie dlatego, że brakowało mu pieniędzy, a żeby uczcić jej ostatnią wolę.

Finnick wiedział, że pieniądze, które miał starczyłyby mu na kilka żyć. Bieda w dystrykcie nauczyła go oszczędności. Mimo domu, który miał i życiu w Kapitolu nie stał się rozrzutny. Gdzieś z tyłu głowy pomyślał, że może te pieniądze pomogłyby rebeliantom, ale wciąż nie wiedział jak miałby się za to zabrać, więc na razie nie robił nic.

Pewnego dnia stał się cud, cud, o którym marzył od lat już jedynie w snach: Annie przemówiła do niego. Siedzieli jak zwykłe w weekend wspólnie w salonie, w tle cicho grała muzyka, a on czytał coś, głaszcząc ją po ręce. Nagle, kompletnie zaskoczony, usłyszał jej słowa:

- Finnick, dziękuję… za wszystko. Za tyle lat męczenia się ze mną. Za strach i zmęczenie. Nie umiem opisać, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Wiesz… odkąd cię poznałam wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem, ale nigdy, nigdy nie sądziłabym, że okażesz mi tyle dobroci… - Jej głos był schrypnięty po tak długim milczeniu.

Finnick nie był w stanie się odezwać, patrzył tylko na nią w niemym zaskoczeniu z szeroko otwartymi oczami. Pięć lat, pięć długich lat… Rozpłakał się gwałtownie, przyciskając ją do siebie.

- Bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców. Tak, wiem o tym… ta informacja dotarła do mnie, gdy jeszcze nie byłam w aż tak złym stanie zaraz po igrzyskach…

- Annie, ja… - Przez jakiś czas tylko płakał, nie mogąc powiedzieć ani słowa więcej. Potem tama puściła, a on mówił i mówił nieskładnie. - Annie, ja tak bardzo cię kocham, nic tego nie zmieni, nie czuj się winna, że męczę się przez ciebie, chcę, byś czuła się dobrze. Ja… działam po omacku, nie mam pojęcia, co robię źle, a co dobrze, tak bardzo boję się, że cię czymś skrzywdziłem…

Pokręciła głową, patrząc mu w oczy.

- Tak, Finnick, wiem, że mnie kochasz, czuję to w każdym twoim dotyku, geście, gdy się mną opiekujesz. Zwykle nie docierają do mnie twoje słowa, ale w samym ich brzmieniu jest tyle miłości, że wiem, że mnie kochasz. Ja też cię kocham, od chwili, gdy byliśmy jeszcze dziećmi – Uśmiechnęła się do niego z miłością.

- A te zastrzyki… Jeśli… - zaczął, ale mu przerwała, kręcąc głową.

- Nie, Finnick, nic mi nie przeszkadza. Ufam ci całkowicie i wiem, że nigdy nie zrobiłbyś mi krzywdy. - Zamyśliła się na chwilę. - Ciężko mi to wyjaśnić, wiesz?… Ale to trochę tak, jakby ktoś narzucał na mój mózg chustę… Wszystko jest takie rozmazane i niewyraźne… dźwięki, obrazy, twój dotyk. Mój umysł jest wtedy bardzo stępiony, nie mogę myśleć, docierają do mnie jedynie jakieś urywane obrazy. Różnie… czasem złe wspomnienia z tamtego dnia a czasem twoja miłość i opieka…

Ponownie się rozpłakał.

- Kochanie, a… - Nie wiedział jakich słów użyć, JAK powiedzieć coś takiego, ale wiedział, że po prostu musi. - Nie… nie cierpisz bardzo… to znaczy… czy nie chcesz, bym… - zamilkł, czując się podle, ale od tamtego dnia, gdy wziął nóż wciąż myślał tylko o tym – czy to, że wciąż utrzymuje ją przy życiu jest symbolem jego miłości, oddania i poświęcenia, czy może jedynie… samolubstwa?

Annie chyba zrozumiała jego nieskładne słowa, bo pokręciła głową.

- Nie, kochany Finnicku, nie chcę umierać… Nie wiem jak to wyjaśnić, ale to nie jest zwykle złe… Z wyjątkiem tych chwil, gdy się boję, ale wierz mi, gdy one tylko mijają, zapominam o tym, mój umysł nie jest w stanie w takich chwilach gromadzić wspomnień, nie, to jakbym… jakbym była w jakiś dobrym, dobrym świecie, milion razy lepszym od tego koszmaru, w którym TY żyjesz. To jak świat, w którym nie ma nic złego, jedynie ty i twoje kochające serce…

Finnick pokręcił gwałtownie głową.

- Nie, Annie, skarbie, nie musisz mnie okłamywać tylko po to, by dodać mi otuchy, ja… 

- Nie – przerwała mu. - Ja nie kłamię, Finnick.

Skinął głową, czując jakby ogromny głaz spadł mu z serca.

- Ale pamiętaj… - Spojrzała na niego z mocą, której nie widział u niej od lat. - Gdyby coś się działo, gdybyś uznał, że dłużej nie dasz rady… Nie chcę cię zabijać… Nie mogę znieść myśli, że…

- Nie, to nic takiego, twoja obecność mi to wynagradza… - powiedział z trudem przez zaciśnięte wzruszeniem gardło. Czy możliwe, że tylko śnił? Że wcale nie rozmawiali?

Pokręciła głową.

- Wiesz… kiedyś, gdy będziesz już stary… Tak chyba będzie lepiej, prawda? - Spojrzała na niego z miłością, ściskając jego dłoń. - Posłuchaj, kochanie… Ja wiem, że nie zostało mi już wiele czasu, to coś znów otacza mój umysł, czuję to…

Finnick poczuł, że serce mu umiera. Wierzył, przez jedną naiwną chwilę wierzył, że… nawet jeśli nie na stałe, to choć na dłuższy czas…

- Posłuchaj… to jest to, co chciałam ci powiedzieć, to jest powód, dla którego zmusiłam się, by się obudzić. Kochanie… nie winię cię za nic, ja… - Ścisnęła jego dłoń. - Wiem o twojej pracy…

Zamarł. Kiedyś, gdy zapytała go, co robi opowiedział jej coś o fabryce. Ona nie może wiedzieć, że…

- Nie wiem, może byłoby lepiej, gdybym ukrywała przed tobą, że wiem, ale… Czuję, że myślisz, że to twoja wina, że obwiniasz się, znam cię dobrze, ale nie, nie winię cię za nic, rozumiesz…?

- Ale… - zaczął słabo – Ty nie możesz wiedzieć, to niemożliwe…

Pokręciła głową.

- Wiesz… znam prawdę już od dawna. Pewnego dnia, gdy posadziłeś mnie przy otwartym oknie usłyszałam jak dwie kobiety rozmawiają o tobie, że jesteś… - Urwała. - Ja… nie jestem naiwna, wiem, jak okrutny jest świat, w którym rządzi Snow, wiem, że NIGDY nie zrobiłbyś czegoś takiego, nie tylko ze względu na mnie. Błagam, nie myśl, że się ciebie brzydzę, czy że cię nienawidzę. NIGDY cię nie znienawidzę, kochanie…

Nie był w stanie mówić ani choć spojrzeć jej w oczy. Rozpłakał się jeszcze mocniej.

- Kocham cię… - szepnęła, a on tylko objął ją mocno.

Zacisnął mocno powieki, wiedział, że Annie jest zbyt dobra, by nie zrozumieć, czemu to robi… Tak bardzo bał się tej chwili, gdy znów zobojętnieje na wszystko, ale… To było nieistotne, bo teraz zniesie już wszystko… Ona za nic go nie obwinia, a teraz, gdy zdarzył się ten cud, on będzie po prostu czekał na kolejny, by znów choć przez chwilę móc z nią porozmawiać. Będzie czekał, choćby i całe życie, bo to było tego warte…



KONIEC

(18 str.)

5.6.21 21:17