Gaara siedział w ogrodzie przed domem, wyjątkowo
w towarzystwie Temari i czytał książkę o taijutsu. Była to jego najsłabsza
umiejętność ninja i pragnąć nauczyć się czegoś więcej na jej temat.
Gaara bardzo lubił ten ogród. Otoczony był wysokim, jasnym ogrodzeniem z piaskowca, którzy w dużej mierze odgradzał ich od wścibskich oczu sąsiadów i ich zaczepek. Znajdował się na tyłach domu, prowadziło do niego osobne wejście. Znajdowało się tu kilka drewnianych ławek i duży, szeroki stół oraz huśtawka – pamiątka po matce. Według Yashamaru Karura bardzo często spędzała czas na huśtawce w cieniu roślin. Z jakiegoś powodu ta huśtawka była czymś, czego ojciec nie pozbył się po śmierci żony, jak zrobił to z resztą przedmiotów. Gaara nie wiedział, dlaczego. Nigdy nie usiadł na tej huśtawce, ani nie pozwolił na to komukolwiek innemu. To było dla niego święte miejsce, na które nawet bał się zerkać, bo zwykle powodowało w nim bezbrzeżny smutek.
Po głowie krążyło mu pewne miłe, lekkie wspomnienie… Gaara uwielbiał wręcz obserwować Yashamaru, gdy ten dla nich gotował. Jego ciepła i uśmiechnięta zwykle twarz stawała się skupiona, ale wciąż spokojna. Wyglądał tak, jakby gotowanie było najtrudniejszą na świecie czynnością, wymagającą pełnego skupienia. Dlatego też zwykle mówił do Gaary: „Mały, znów jesteś tak wcześnie? Poczekaj w salonie i pobaw się Panem Przytulasem, zaraz zawołam cię na śniadanie”. On kiwał z przejęciem głową i wybiegał z kuchni, głośno tupiąc. Potem szybko zakręcał i chował się za zasłonką kuchennej szafki. Wystawiał ostrożnie nos i jedno oko i patrzył z przejęciem na jego kulinarne wyczyny. Nie było na świecie nic przyjemniejszego niż chłonięcie widoku kolorowych kuchennych składników, przyborów do gotowania, wciągania w nos cudownego zapachu przypraw, cebuli i mięsa (wtedy jeszcze ten zapach nie wprawiał go w szał) oraz słuchania cichych, uspokajających dźwięków bulgoczącej, gotującej się wody i jednostajnego stukotu noża o drewnianą deskę do krojenia.
Yashamaru stał do niego tyłem, na biodrach miał zawiązany czerwony fartuch w żółte grochy i nucił pod nosem jakąś wesołą melodię. Gaara lubił wpatrywać się w jego proste plecy i piaskowe, półdługie włosy. Wujek kończył przygotowywanie, odwracał się teatralnie, mrużył oczy, jakby czegoś wypatrywał, skakał w jego stronę i z wibrującym śmiechem głosem mówił głośno: „A co to tu jest…?”, a potem zaczynał go gilgotać. Gaara śmiał się w głos, uciekał zza zasłonki i biegł przed siebie. Yashamaru gonił go w kółko po całym domu i gilgotał, gdzie popadnie. Potem padali razem na dywan w salonie i ściskał go mocno, niemal boleśnie. Całował raz po raz jego włosy, skronie, policzki i szeptał mu do ucha: „Bardzo cię kocham mój mały, wiesz?”. Raz mógłby przysiąc, że widział łzy w jego oczach. Czy to z rozbawienia? Yashamaru był jedyną osobą, która kiedykolwiek powiedziała mu, że go kocha. Mama w jego głowie nigdy tego nie zrobiła… Dlaczego? Potem jęcząc, podnosił się z podłogi, pomagał mu wstać i spoconego od biegu i zasapanego od łaskotek prowadził za rękę do stołu i szeptał: „Ehh, chyba będę musiał to podgrzać…”
Z tego, co wiedział
Gaara ten ogród istniał już od kilku pokoleń. To miało dla niego sens – jakoś
nie umiał wyobrazić sobie, żeby jego ojciec sadził rośliny lub doglądał ich. Wcześniej wszystkim zajmował się Yashamaru, gotował, sprzątał, pracował w ogrodzie, po jego śmierci ojciec wyznaczył te obowiązki Temari.
Do drugiej, bocznej
ściany domu przylegał ganek, osłonięty siatką przed wiatrem, drobinkami piasku
i skrajnymi temperaturami. Na nim również była drewniana ława i stół, gdzie
czasem jadali posiłki, głównie śniadania.
Owalne półokrągłe drzwi wejściowe
znajdowały się od strony głównego placu Suny, były duże, dwuskrzydłowe, z
małymi kolorowymi szybkami w górnej części. Cały budynek był jak wszystkie inne
w Sunie – z półokrągłym dachem, jasny, wykonany z piaskowca, z wieloma małymi
owalnymi okienkami, jedyne, co go wyróżniało, to rozmiar, był o wiele większy,
bardziej okazały.
Ogród pełen był roślin.
Choć dla większości ludzi pustynia była pustym, suchym krajobrazem, on
wiedział, że to dalekie od prawdy. Ogród pełen był ogromnych, kilkunastometrowych
agaw, rozłożystych, o wiele niższych aloesów, wielu różnorodnych rodzajów kaktusów
– kilkumetrowych, długich i wysokich, a także małych, ledwo odrastających od
ziemi, rosnących na boki, nie do góry. Część
kaktusów kwitła. Pustynny piasek w wielu miejscach zasłaniały małe, zielone,
częściowo wysuszone płożące się mchy.
Chyba najbardziej ze
wszystkiego lubił kaktusy. Fascynowało go, jak różnorodne mogą mieć kwiaty:
różowe, żółte, czerwone, pomarańczowe, białe, niebieskie, fioletowe... Często,
gdy tu był, łapał się na tym, że patrzy na nie z zachwytem. Większość kaktusów
kwitła rzadko, co kilka lat, a dla niego było to jak nagroda – gdy odkrywał, że
kwitną, miał wrażenie, że dzień staje się lepszy.
Czasem łapał się na tym,
że porównywał kaktusy do samego siebie – tak jak i on były w stanie żyć na
pustyni, w trudnych warunkach, niemal bez wody i innych składników odżywczych,
jakby na przekór wszystkiemu znosiły trudne, prawie mordercze warunki pustyni,
suszę, mróz i upał naprzemiennie. Ale i tak kwitły… Czy to znaczyło, że on
również mógłby być szczęśliwy i spełniony?
Ale zwykle wstydził się
takich reakcji, nawet przed samym sobą. Zawsze do ogrodu zabierał ze sobą coś,
czym mógłby się zająć, jakąś książkę, notatki z zajęć, notes, by ukryć, że
niemal co chwilę zerka w stronę roślin. Przecież był cholernym, szalonym
jinchūriki, jak mógłby lubić jakieś durne wiechcie?!
Jakaś kobieta z okolicy
wystawiła nagle głowę znad ich ogrodzenia i krzyknęła:
– Co tak grzecznie tu
siedzisz, udajesz świętego, świrze, wiem, ilu ludzi już w życiu zabiłeś!
Uniósł głowę, ale nic
nie odpowiedział, nie chciało mu się ruszać.
Temari drgnęła, a
kobieta dalej krzyczała. Złość wybuchła w nim w ciągu ułamka sekundy. Tego było
już za wiele! Nie mógł mieć spokoju we własnym domu. Ale nim zdążył zaatakować
Temari zerwała się i chlasnęła kobietę tnącym wiatrem wytworzonym przez
wachlarz przez środek twarzy. Buchnęła krew, kobieta krzyknęła rozdzierająco i
uciekła, trzymając się za twarz, ale przed tym zdążyła jeszcze zranić
shurikenem nie spodziewającą się tego dziewczynę w ramię. Temari syknęła z
bólu, a Gaara stał na środku podwórka, choć nie mógł sobie przypomnieć, kiedy
wstał. Nie mógł się ruszyć, ogłoszony zapachem krwi ich obu. Po chwili
dostrzegł, że broń wbiła się siostrze w skórę.
– Wynoś się, podła
świnio! – ryknęła.
Chwilę później nadbiegł
Kankurō z przejęciem wypisanym na twarzy. Nim zdążył się odezwać Temari
powiedziała do niego szybko:
– Jakaś baba mnie
zaatakowała.
Pewnie bała się, że brat automatycznie uzna, że to Gaara ją zranił, jeśli tego nie powie.
Kankurō tylko skinął głową.
– Chodż do twojego
pokoju, siostra. Pewnie ojciec się na nas wkurzy, więc lepiej nie rzucać mu się
w oczy, gdyby szybciej wrócił z pracy – powiedział.
Dziewczyna ruszyła w
stronę domu, ale zachwiała się. Kankurō szybko objął ją ramieniem. Była blada
na twarzy.
– Przepraszam, nie
sądziłam, że tak zareaguję z byle powodu – powiedziała cicho.
Gaara, dalej skołowany,
obserwował tylko jak idą razem w stronę drzwi wejściowych. Już miał się
odwrócić i odejść, bo wiedział, że nie jest im do niczego potrzebny, ale wtedy
Temari odwróciła się, spojrzała na niego ciepło i powiedziała:
– Chodź z nami, proszę.
Kankurō obrzucił ją
zdenerwowanym spojrzeniem, ale nie odezwał się.
Gaara zawahał się, ale
spełnił jej prośbę. Miał wrażenie, że od lat nie był tak spokojny, jak dziś,
nie miał pojęcia, co na to wpłynęło, ale poczuł dziwną, niemal nie do
zignorowania, potrzebę, by towarzyszyć dziś rodzeństwu.
Szedł za nimi powoli
schodami, Temari szepnęła:
– Przykro mi z powodu
tej idiotki, powinnam była ją rozszarpać…
– Przywykłem –
odpowiedział krótko.
Weszli do pokoju Temari.
Ściany miały żółtopiaskowy kolor i Gaarę zawsze kojarzyło się to z kolorem
włosów jego siostry. Pokój był schludny i zawsze wysprzątany przez Temari. Było
w nim sporo dziewczęcych rzeczy, takich jak perfumy, granatowe gumki do włosów,
szczotka, małe okrągłe lusterko, wszystko to znajdowało się na małej toaletce z
krzesłem obok. Z jakiegoś powodu tego typu kobiece rzeczy zawsze wprawiały Gaarę
w zakłopotanie. Lekki zapach perfum unosił się w powietrzu, choć w tej chwili
Gaara był w stanie jedynie skupiać się na zapachu jej krwi.
W centralnym miejscu na
ścianie z lewej strony drzwi znajdował się ogromny papierowy wachlarz, replika
tego prawdziwego, użytkowego, który Temari niemal zawsze miała przy sobie. Pod
nim była niewielka półka na książki, na której znajdowały się niemal same poradniki
związane z Uwolnieniem Wiatru czy ninjutsu i tylko kilka powieści
młodzieżowych. Na ścianie na wprost drzwi znajdował się rząd małych owalnych
okienek, jak we wszystkich budynkach w Sunie. Na prawej stronie od drzwi
znajdował się materac, lampka nocna na szafce i toaletka. Obok wejścia stała
mała drewniana szafa.
Kankurō położył
ostrożnie siostrę na materacu i zabrał się za wyjmowanie shurikena. Gaara stał
w drzwiach, zastanawiając się, czy nie wrócić do siebie. Bał się, że jeszcze
chwila, a zapach krwi zadziała na niego tak, jak zwykle, bez względu na jego
dzisiejszy nastrój.
– O cholera – jęknął
Kankurō, gdy po wyjęciu broni krew buchnęła z rany – Lecę po bandaże do
łazienki!
Kiedy wyszedł Temari
spojrzała w jego stronę i dopiero teraz zauważyła, że wciąż stoi. Teraz nie
była już tak blada.
– Możesz usiąść na moim
łóżku – powiedziała.
Pokręcił w milczeniu
głową. Starał się oddychać przez nos, by jak najmniej czuć jej pachnącą
rozkosznie krew, ale starał się, by siostra tego nie dostrzegła.
– Cieszę się, że tu z
nami jesteś, Gaara. Naprawdę bardzo mi ciebie brakuje, Kankurō na pewno też.
Znów nic nie
odpowiedział, cóż, on dość mocno powątpiewał, że brat za nim tęskni.
Kankurō wrócił do
pokoju, głośno tupiąc. Kiedy zabandażował już ranę, zaczęli rozmawiać. Tak
zwyczajnie, jak wtedy, gdy nie było go w pobliżu, choć przecież był, jednak
rozmawiali tylko między sobą.
Gaara nieśmiało usiadł
na parapecie. Zawsze to lubił, to prawie tak, jak być na zewnątrz, a on nigdy
nie lubił przebywać wewnątrz budynków. Może to jego zwierzęca natura się tego
domagała?
– Może byśmy w coś
pograli we trójkę? – zapytała po chwili.
Wiedział, że często
grali w różnego rodzaju gry karciane, ale on nigdy im nie
towarzyszył, nie znał nawet zasad żadnej z tych gier. Yashamaru proponował mu
inne rozrywki.
– Możemy też sobie
porozmawiać – dodała z wahaniem po chwili, gdy nie zareagował.
– Możemy też się powygłupiać!
– krzyknął wesoło brat. Nie wydawał się już być spięty towarzystwem Gaary.
Poczuł nagle dziwne uczucie, którego nie odczuwał już od wielu lat, od śmierci wujka. Wzruszenie. Było to dziwne, słodko-gorzkie uczucie i Gaara wcale nie był pewien, czy je lubi. Miał ochotę złapać się za ubranie na piersi, bo miał nadzieję, że wtedy minie, ale nie chciał ich straszyć. Nie mógł się skupić na niczym, bał się otworzyć usta, by nie czuć zapachu jej krwi. Wiedział, że pomimo zabandażowania zapach wciąż musiał unosić się w powietrzu.
Może mógłby otworzyć okno? Jeśli
będzie jeszcze dłużej milczeć jak debil rodzeństwo pewnie się zirytuje, a on po
raz pierwszy od lat czuł, że chce, by byli obok, nie chciał już robić im na
złość.
– No to ja pierwszy! – jego brat krzyknął podekscytowany i roześmiał się w głos, odchylając głowę do tyłu.
Dopiero po chwili był w stanie kontynuować. – Wiesz co, Gaara? Temari ostatnio
zakrztusiła się mlekiem i opluła sobie cały przód sukieeeenki! – znowu
wybuchnął śmiechem. Temari uśmiechnęła się lekko, nie wyglądała na urażoną.
Odezwij się wreszcie, do
cholery – rozkazał sobie w myślach. Kankurō po raz pierwszy od dawna nazwał go
po imieniu, odkrył z zaskoczeniem, że z trudem walczy ze łzami. Czuł, że
jeszcze chwila milczenia i ucieknie do siebie ze strachu, jak zwykle, a całym
sobą tego nie chciał. Po kolejnej chwili, która zdawało się wiecznością,
pokiwał durno głową, tylko na tyle było go stać. Pewnie musieli dostrzec, że ma
częściowo uchylone usta, prawda? Jak rasowy świr…
Ale im najwyraźniej nie
było więcej trzeba, bo również pokiwali głowami, uśmiechając się do niego. Dość, nie
będzie dłużej ciągnął tej farsy, zerwał się z parapetu (z bólem serca
dostrzegł, że oboje podskoczyli ze strachu) i ruszył w stronę drzwi. Jednak w
połowie drogi Kankurō nagle skoczył w jego stronę. Poczuł jak strach podchodzi
mu do gardła… Skończyło się miłe spędzanie czasu z rodzeństwem, teraz Kankurō
na pewno go zaatakuje. Piasek buchnął wokół sylwetki Gaary.
– Ba ba ba bam! – ryknął
wesoło Kankurō i objął go mocno. Nim zdążyło do niego dotrzeć, że jednak brat
wcale nie chce go zaatakować, piasek ruszył w stronę Kankurō…
– Nieee! – ryknęła
Temari i odgrodziła ich od siebie własnym ciałem. Zaskoczony, cofnął atak, nie
zdążył jej zranić, ale część piasku dostała jej się do ust. Nie przejął się
tym, uniósł dłoń, by zabrać go z powrotem.
– Zeżarłaaa ci piasek! –
zawył ze śmiechu Kankurō. Łzy rozbawienia ciekły mu po policzkach.
Temari zaczęła
gwałtownie pluć, wycierając język dłonią. Gaara poczuł, że kąciki jego ust
wykrzywiają się w lekkim uśmiechu, po raz pierwszy od wielu lat. „Rodzeństwo”
pomyślał, smakując to słowo, choć dotychczas jedynie nim pogardzał.
– Sorry, obśliniłam ci
piasek! – Temari również wybuchnęła śmiechem.
Kankurō słysząc te
słowa, upadł ze śmiechu na dywan, trzymając się za brzuch.
Gaara poczuł, że jego ciało powoli się rozluźnia… Chyba będzie już dobrze, pomyślał z wahaniem. Po raz pierwszy od długiego czasu otworzył usta, by się odezwać. Chciał powiedzieć do siostry: „Nic się nie stało”, ale zanim zdążył to zrobić Temari nagle zamarła, wytrzeszczyła oczy i złapała się za usta.
Szybko pobiegła do łazienki,
nawet nie zasuwając drzwi, a Kankurō zaśmiewał się jeszcze głośniej. Gaara
widział, jak Temari klęka przed toaletą i gwałtownie wymiotuje. Ścisnęło mu się
serce. Zrozumiał… Wyczuła krew tych wszystkich ofiar. Niby wiedział, że
niektórzy ludzie byliby wstanie rozpoznać ten metaliczny smak pomiędzy
piaskiem, ale mimo tego nie sądził...
Poczuł, że jemu również
robi się niedobrze. Temari nie raz widziała, że używał piasku do zabijania, ale
sądząc po jej reakcji, pewnie spodziewała się, że regularnie go wymienia,
czyści albo coś… Te jego żałosne próby socjalizacji nie miały absolutnie
żadnego sensu, prościej i mniej boleśnie dla nich wszystkich będzie po prostu wyjść
i nadal trzymać się od nich z daleka. Pierwszy raz, odkąd zaczęli rozmawiać
poczuł gwałtowną, tak dobrze mu znaną potrzebę zabicia kogoś. Wyjdzie i
znajdzie sobą jakąś ofiarę, kto wie, może nawet po zapachu krwi uda mu się
odszukać tamtą debilkę, przez którą ten dzień stał się taki dziwny. Musiała
cudownie wyglądać z rozoraną twarzą. Cóż, tylko wyświadczy jej przysługę,
zabijając ją, bo z taką buźką nie będzie miała miłego życia… Poczuł jak jego
zwykły sadyzm wraca. Tak, tak było dobrze, dawne, samotne, ale przewidywalne
życie to o wiele lepsza opcja. Nim zdążył wyjść, Temari stanęła w drzwiach.
Była zielona na twarzy i wciąż trzymała się za usta, jakby miała ponownie
zwymiotować.
– Co ty tak rzygasz,
mała? – zapytał Kankurō.
Temari drgnęła, rzuciła
Gaarze szybkie spojrzenie i powiedziała:
– Pewnie coś mi
zaszkodziło…
Więc wiedziała… Jeszcze
chwilę temu odrobinę łudził się, że to tylko zbieg okoliczności, że to pewnie
drobinki piasku weszły za głęboko do jej gardła i się zakrztusiła.
– Taa, a może piasek Gaary!
– zarechotał.
– Ryż ze śniadania jakoś
dziwnie walił – powiedziała z naciskiem.
– Ja niczego nie
poczułem… – zamyślił się.
– Bo zawsze wpieprzasz
bez umiaru i na nic nie zwracasz uwagi! – rzuciła ze złością.
Nie był tu do niczego
potrzebny. Poczuł się nagle dziwnie zmęczony, jakby przebiegł wiele kilometrów.
Przymknęło mu przez myśl, że chciałby teraz wtulić się w Yashamaru, ale szybko
odepchnął od siebie te słowa. Bzdura.
– Zostań, Gaara, proszę…
– brzmiała, jakby miała się rozpłakać. Wlepiła w niego oczy, korzystając z
okazji, że Kankurō patrzy w inną stronę. Niemal słyszał, jak próbuje przekazać
mu w myślach: „Przysięgam, nie powiem Kankurō ani słowa o krwi w piasku!”, ale
zignorował jej starania.
– Głowa mnie boli, idę
do siebie – burknął. Nie było to do końca kłamstwo, czuł lekki, pulsujący ból,
a doskonale wiedział, że było to tylko preludium.
Temari się nie ruszyła,
więc pchnął ją łokciem, torując sobie przejście i ruszył szybko do pokoju.
Nim wszedł do pomieszczenia usłyszał jeszcze jak Temari mówi cicho, z pochwałą w głosie:
– Byłeś dla niego bardzo
miły, Kankurō, jestem z ciebie dumna…
Poczuł tępy ból. „Byłeś dla niego miły”, no tak, jak mógł spodziewać się czegokolwiek więcej…. Był dla niej tylko małym, dzikim i groźnym zwierzaczkiem, przy którym trzeba uważać na każdy swój ruch, by nie ugryzł nagle. Ale czego mógł się po sobie spodziewać, skoro był przez całe swoje życie odcięty od wszystkich ludzi z wyjątkiem Yashamaru i miał zerowe zdolności w kwestii zachowywania się wobec innych. Teraz było to widać tak wyraźnie…
Gdyby tylko miał odwagę wyjaśnić im wszystkie swoje lęki i problemy. Ale może wtedy jedynie jeszcze bardziej by się zniechęcili do prób spędzania z nim czasu (nie, nie byli tacy, prawda…?). A on aż nazbyt boleśnie zdawał sobie sprawę, że psychicznie nie dałby rady zwierzyć im się z tylu trudnych i upokarzających dla niego spraw.
Może jeszcze miałby
opowiedzieć im, że ICH wspólny ojciec próbował zabić go aż sześć razy? Myślał o
tym przez te wszystkie lata… Czy Temari by mu uwierzyła? Bo
Kankurō na pewno nie, tak bardzo kochał, podziwiał ojca i ufał mu.
Poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku. Nie, zabierze tę tajemnicę do grobu
(co może nie będzie takim długim okresem, jeśli ojciec znajdzie jednak
jakiś skuteczny sposób na wykończenie go…). Wtedy nie sprawi im przykrości i…
nie zrani samego siebie. Czuł paniczny lęk na samą myśl o tym, że otwiera się
przed nimi, opowiada o czymś tak dla niego upokarzającym, a oni mogliby…
Tak, upokarzającym. Nie
potrafił wyobrazić sobie w całym swoim życiu czegoś równie upokarzającego.
Świadomość, że ojciec może pragnąć śmierci syna, którego sam powołał na świat…
Shukaku ryknął,
rozbawiony i dumny z siebie jednocześnie:
Haha, jesteś tak
nienormalny, że nawet umiesz spieprzyć tę jedyną chwilę w życiu, gdy twoje
rodzeństwo jest dla ciebie miłe, gratuluuuję!
Padł na futon i
przymknął oczy.
Jego pokój tak bardzo różnił się od pokojów jego rodzeństwa i reszty domu. Pokój Kankurō, tak jak i ten Temari były pełne ich charakteru i zainteresowań.
Pokój Kankurō można
było nazwać bardziej pracownią, z wyjątkiem łóżka, szafy i toaletki pełnej
pędzli i fioletowego barwnika, których używał każdego dnia do tworzenia swoich
ciągle to nowych fantazyjnych wzorów na twarzy, zawierał same rzeczy dotyczące jego
największej w życiu pasji – lalkarstwa. Gaara zawsze lubił ten pokój, miał w
sobie jakiś trudny do opisania, mroczny, tajemniczy klimat: z sufitu zwieszały
się drewniane fragmenty rąk i nóg lalek, w rogu na wprost łóżka było duże
drewniane biurko z krzesłem i mocną punktową lampą, przy którym pracował Kankurō:
tworzył nowe lalki, ich poszczególne części, ręce, nogi, tułowia, głowy, oczy,
zęby, obrabiał kawałki drewna, łączył poszczególne elementy, oliwił i
konserwował gotowe marionetki.
Niemal wszystkie ściany
zapełnione były półkami z ciemnobrązowego drewna, zapełnione śrubkami, olejami,
śrubokrętami, kawałkami drewna, piłami, lupami, sztucznymi włosami, metalowymi
elementami, był tam też hebel. Na podłodze po obu stronach biurka stały
ogromne, chwiejne stosy książek i magazynów o lalkarstwie. Wszystko to było
ułożone w nieładzie, co podobało się Gaarze.
Pokój Gaary był niemal
ascetyczny: znajdowały się w nim jedynie użytkowe meble: łóżko, szafa, półka z
książkami o genjutsu i taijutsu. Ściany miały jasny kolor, jaśniejszy niż w
pokojach rodzeństwa, I tyle. Żadnych osobistych akcentów, ozdób, dowodów na jego
hobby. Bo jedynym jego hobby było zabijanie, a nie potrzebował do tego żadnych
narzędzi. Jedynie swoje ręce i piasek. Gaara nie czuł żadnego przywiązania do
swojego pokoju, większość ludzi w swoich śpi, spędza wolny czas, uczy się. On
wolał przesiadywać na dachu, ewentualnie w ogrodzie, na świeżym powietrzu, w
pokoju czuł się osaczony, kojarzył mu się on z bezsennymi, koszmarnymi nocami,
które spędzał tu, nim odkrył swoją kryjówkę na dachu.
Ich dom przypominał
czasem Gaarze muzeum, pełen był starych rzeźb, złotych waz i drogich obrazów.
Pewnie według ojca miały przypominać o ich statusie społecznym każdemu, kto tylko
do nich wszedł. Gaara myślał złośliwie, że gdyby ojciec je sprzedał, może
mieliby choć trochę więcej jedzenia. Wszystko to były stare, bardzo ozdobne
przedmioty wykonane z najlepszej jakości materiałów i należące do poprzednich Kazekage
i innych znamienitych przodków. Kankurō żartował kiedyś, że gdyby zależało to
od niego, wyrzuciłby te „stare graty” na śmietnik.
Za niewielkim, szerokim
i krótkim przedpokojem z lewej strony znajdował się duży salon, z czerwonymi
fotelami ze skóry, szklanym stolikiem do kawy z jasnobrązowymi nogami i dużym
czerwonym dywanem, z lewej był szeroki niski stolik zapełniony różnorakimi
magazynami, w głębi po środku były duże, eleganckie schody z szerokimi
poręczami, wyłożone czerwonym dywanem. To głównie w salonie, gabinecie ojca i w
korytarzu na pierwszym piętrze znajdowały się ozdoby. Reszta pomieszczeń urządzona
była minimalistycznie.
Z lewej strony, obok schodów
były dwie pary ciemnobrązowych drzwi, pierwsze prowadziły do dużej, wąskiej i
długiej kuchni, z niewielkim dość wysłużonym drewnianym stołem po lewej,
lodówką po prawej, sporą pustą przestrzenią pośrodku i z szafkami kuchennymi,
kuchenką i przyborami do gotowania w głębi. Ściany wyłożone były panelami w
delikatne czerwone wzory.
Za drugimi znajdowała
się niewielka, wąska i długa łazienka wyłożona jasnymi kafelkami. Na końcu
salonu były drzwi z ciemnego kamienia, które prowadziły do prywatnej sali treningowej. Schodziło się do niej po długich kamiennych schodach. Pomieszczenie również
wykonane było z kamienia, ściany zapewniały ochronę przed zniszczeniem podczas gwałtownych
treningów oraz były wygłuszone. Na środku znajdował się parkiet z jasnego
drewna. Od sali treningowej z prawej strony odchodziły małe, drewniane drzwi do
składziku, wyłożonego częściowo drewnem.
W głębi salonu z lewej
strony był łuk z drewna, za którym był gabinet ojca, ten czasem tu, zamiast w Biurze
Kazekage, przyjmował petentów. Gabinet miał na ścianach ciemnobrązowe boazerie,
ogromne również ciemnobrązowe drewniane biurko z szerokim, skórzanym fotelem po
jednej stronie i drugim, zwykłym drewnianym krzesłem. Jedna ze ścian od góry do
dołu pełna była półek z książkami, związanymi z mniej istotnymi sprawami
wioski, książkami o zarządzaniu i zasadami obowiązującymi w Sunie.
Na wprost schodów z
lewej strony był jedynie jeden pokój – duża sypialnia ojca, z puchatym czerwonym
dywanem i ogromnym łóżkiem z kolumienkami. Po prawej stronie schodów było pięć
par drzwi: za pierwszymi znajdował się niewielki, prosto urządzony pokój
gościnny, dalej była duża, przestronna, jasna łazienka oraz pokoje Gaary, Kankurō
i Temari.
Uspokój się, przecież nic takiego się nie
stało… próbował przekonać samego siebie. To tylko twoja wina, bo przez chwilę
uwierzyłeś, że nie jesteś małym świrem i możesz mieć normalne, zdrowe relacje z
rodzeństwem. Nigdy więcej nie pozwól sobie na podobne bzdurne myśli, a wszystko
będzie OK…
Usłyszał ciche pukanie
do drzwi. Nie musiał nawet zastanawiać się, KTO puka. Miał ochotę krzyknąć:
„Wynoś się!”, jak zawsze robił, ale zamiast tego powiedział tylko zmęczonym od
emocji głosem:
– Czego?
– To ja, Temari… – Nie, wcale sam by się tego
nie domyślił!, pomyślał. – Chciałam… Tylko cię przeprosić, głupio wyszło, ja…
„Co ty?”, pomyślał. Nie miał sił z nikim
rozmawiać, miał tylko ochotę zwinąć się w kulkę i poleżeć w samotności.
– Mogę…? – usłyszał jej
niepewny głos.
– Możesz… – Nie miał
pojęcia, dlaczego to powiedział.
Nieśmiało wsunęła głowę
w wąską szparę w drzwiach, a po chwili stanęła sztywno na środku pokoju.
Czekał.
– P-p-przepraszam,
Gaara! – Wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
Pokręcił głową.
– To nie twoja wina…
Możesz już wyjść?
– J-jasne… Ja tylko…
Przysięgam, nikomu nie powiem, nawet Kankurō nie powiedziałam, sam widziałeś.
Jego twarz wykrzywiła
się złośliwie.
– Nie obchodzi mnie to,
możesz powiedzieć komu chcesz. Myślisz, że się tego wstydzę? Czemu to zrobiłaś?
– dodał po chwili.
– Co zrobiłam? –
spojrzała na niego z zaskoczeniem – Że stanęłam między wami…?
– Nie – powiedział ze
złością, coraz bardziej miał dość tej rozmowy – Że zaatakowałaś tamtą kobietę.
Niby po co się wtrącałaś? Sam umiem dać sobie radę! – dodał ze złością, nie
mogąc się powstrzymać.
– Wiem.
– Czemu ciągle za mną
łazisz? Czemu to robisz?!
– Gaara… Jesteś moim
małym braciszkiem… – Głos się jej załamał. – Zawsze będę przy tobie, obojętnie,
co się stanie. Zawsze.
Poczuł, że ogarnia go
złość, nie mógł znieść, gdy nazywali go swoim bratem. Nie był nim, skoro oni
całe życie go unikali.
– A w ogóle to czego ona
ode mnie chciała? Zrobiłem jej coś? Nie kojarzę jej chyba…
Temari wyraźnie się
zmieszała. Co ona ukrywa?
– No bo… – Wzięła
głęboki oddech i spuściła wzrok. – zabiłeś kilka dni temu jej trzyletniego
synka. Słyszałam, jak ludzie rozmawiali o tym na ulicy.
Zmarszczył brwi. Nie
zabijał tak małych dzieci.
Kojarzysz tę historię? –
zapytał Shukaku.
Shukaku zarechotał
szaleńczo.
Taa! To było coś, mówię
ci. Jak przywaliłeś temu bachorowi, to się rozplasnął na kawałeczki – zaniósł
się śmiechem.
Gaara poczuł, że zaraz
zwymiotuje. Miał ochotę zasłonić usta ręką, tak jak Temari niedawno. Schował
twarz w poduszkę. Nadal nie pamiętał tego dzieciaka.
– Gaara?! Co ci jest? –
zapytała z przestrachem.
– Nic. Skoro ja… To
dlaczego mnie broniłaś? Ona miała rację! – powiedział w desperacji.
– Ale ja wiem, że to nie
była twoja wina! Poza tym… to już nie pomogłoby temu dziecku.
– Jak miał na imię? –
zapytał nim pomyślał, po co to robi – Kiedy będzie pogrzeb?
Po co zadaje takie
bzdurne pytania? I tak za nic nie wpuściliby go na pogrzeb. Tak samo było z
Yashamaru… Byłaby tylko afera.
– On? Więc już
przypominasz sobie tamtą sytuację?
– Ja… Nieważne. To
wiesz, czy nie?
– Nie, Gaara,
niestety nie mam pojęcia, ale jeśli chcesz, to mogę…
– Nie. Zostaw to w
spokoju.
– Ale mogę się…
– WYNOCHA! – ryknął.
Temari w przestrachu
kiwnęła głową i pospiesznie wyszła.
Musiał teraz zostać sam…
KONIEC
(10 str.)