niedziela, 26 września 2021

Burza

Eloise nagle obudziła się ze snu, zaskoczona, co było tego powodem. Otworzyła zaspane oczy i uniosła głowę w stronę okna. Na dworze było już szaro. W pierwszej chwili poczuła strach przed tym, co mogło ją obudzić. Nagle niebo przecięła błyskawica, rozświetlając ciemności wokół niej. Chyba spała dziś zbyt długo. Po chwili usłyszała grzmot tak silny, że zatrzeszczały szyby w oknie jej sypialni. Ta burza była wyjątkowo silna, pewnie ona ją obudziła. Rozciągnęła się kilka razy w łóżku i usiadła.

I wtedy usłyszała krzyk. Wysoki, przerażony, bardzo głośny. Serce gwałtownie jej przyspieszyło. Pomyślała od razu o tamtej imprezie… Wciąż czuła się w tym domu, w swoim domu, jak w pułapce, sama, bez ani jednej przyjaznej osoby obok… Nie umiała porozumieć się z Ethanem, pomimo wielu swoich prób… Oferowała mu swoją krew tak często, jak tego pragnął, ale i tak (a może właśnie DLATEGO) uważa ją za nic nie wartą Rzecz. Chyba musiała przestać się łudzić, że to się jednak zmieni. Więc czy znowu zorganizowali imprezę? Ale tamtym razem uprzedzili ją o tym. Czy to był krzyk jednej z ofiar, jakiegoś niewinnego człowieka, który umrze jeszcze dziś?

Wstała niepewnie. Czy to bezpieczne wychodzić z tego pokoju? Tylko, czy TU była bezpieczna, czy gdziekolwiek w tym cholernym domu z szóstką wampirów u boku mogła czuć się bezpieczna? A jeśli stąd wyjdzie może uda jej się dowiedzieć skąd pochodził ten krzyk i wtedy się obronić. Kolejny krzyk… Co się tu dzieje?!

Wyszła na korytarz z mocno bijącym sercem. Ruszyła przed siebie, bo nagle wydawało jej się, że wie, z której strony dochodzą te dźwięki.

Korytarz, przy którym znajduje się pokój Ethana. Skręciła za róg. Czy to możliwe, że Ethan przetrzymuje jakąś ofiarę w swoim pokoju? Ale… czy jej krew mu nie wystarczała? Czy to nie szaleństwo pójść do niego i zaproponować mu siebie, by ratować tamtą osobę? Widziała już wampira opanowanego rządzą krwi i wiedziała, że nie miałaby szans, ale Ethan zawsze się kontrolował, gdy z niej pił, w przeciwieństwie do Ivana. Musi chociaż spróbować…

Nagle usłyszała czyjś głos. Wyjrzała ostrożnie zza rogu i pod drzwiami Ethana dostrzegła… Beliatha. Stał i krzyczał coś w stronę zamkniętych drzwi.

- Do cholery, Ethan! Otwórz mi. Przecież to nie pierwszy raz. Zaraz się wkurzę! Proszę… - dodał nagle delikatniej.

Eloise nic z tego nie rozumiała. Czemu po prostu nie wejdzie? Przecież są najbliższymi przyjaciółmi. A może jego wcale tam nie ma, ale dlaczego Beliath po prostu nie wejdzie i tego nie sprawdzi?

Beliath kilka razy zabębnił pięściami w drzwi, a potem odwrócił się gwałtownie i dostrzegł ją. Eloise przestraszyła się jeszcze bardziej, ale wyszła z ukrycia.

- Oh, to ty piękna – Uśmiechnął się do niej jak zwykle szeroko. - Nie ma sensu tu sterczeć, wiesz?

- A co, nie ma go?… - zapytała głupio.

Roześmiał się, choć w jego śmiechu było coś dziwnie poważnego.

- No… w pewnym sensie.

- Co to znaczy?

- Nieważne, no chodź.

Zawahała się, ale zrobiła, jak jej kazał. Ruszyła w stronę swojej sypialni. Gdy się odwróciła, dostrzegła, że zniknął w swoim pokoju. Nagle przyszła jej do głowy myśl. Poszła za róg, odczekała chwilę, a potem ponownie zawróciła i poszła w stronę pokoju Ethana. Zawahała się. Co niby chciała osiągnąć…? Ale spróbuje. Odetchnęła, dziwnie zdenerwowana i zapukała. Nic. Niby czego się spodziewała, skoro Beliathowi również nie otworzył?

- Ethan, to ja… Jesteś tam…? - zapytała niepewnie.

Żadnej odpowiedzi. Zastukała jeszcze dwa razy i już miała zawrócić, gdy ponownie usłyszała ten krzyk. Może to dziwne, ale nie umiała ustalić, czy należał do kobiety, czy do mężczyzny, tak bardzo zmieniony był przez strach. I wyraźnie dochodził z pokoju Ethana… Czyżby Beliath nie chciał przeszkadzać mu w „jedzeniu” i nie chciał, by ona była tego świadkiem?

Nie do końca rozumiejąc, co nią kieruje, gwałtownie otworzyła drzwi i weszła do środka. Nie było tu żadnego źródła światła, pokój był całkowicie pogrążony w ciemnościach. Eloise dopiero teraz zaczęła odczuwać strach. Czy ona właśnie z własnej woli zamknęła się tutaj z głodnym Ethanem, gdy nawet nie była w stanie nic dostrzec wokół siebie? Spokojnie, oddychaj… Nie miała pojęcia, czy powinna uciekać, zawołać ponownie Ethana, czy rozejrzeć się po pomieszczeniu. Bała się tak, że nie była w stanie wymacać klamki.

Wtedy ponownie pokój rozjaśnił się dzięki kolejnej błyskawicy i dostrzegła w najdalszym kącie jakąś skuloną postać. To musi być ten biedny człowiek, ale jak ma mu pomóc? Ta osoba siedziała wyraźnie przerażona, z kolanami podciągniętymi pod brodę, z pochyloną głową, wciąż cicho szlochała.

- E-ethan, gdzie jesteś? - zapytała, bo nigdzie nie dostrzegła drugiej sylwetki.

Gdy po raz kolejny błysnęło, jeszcze jaśniej niż wcześniej, dotarło do niej z całkowitym zaskoczeniem, że tą skuloną postacią na podłodze jest właśnie Ethan. Choć wciąż nie rozumiała, z jakiegoś powodu poczuła mniejszy lęk. Musi mu jakoś pomóc, choć nadal nie wiedziała, co mu jest. Podeszła do niego cicho i przykucnęła.

- Ethan, mogę ci jakoś pomóc?

- Odczep się, głupia suko – wysyczał.

Cóż, niestety słyszała już od niego wcześniej wiele uroczych wyzwisk.

Błysnęło, a Ethan wrzasnął piskliwie i zasłonił głowę rękami. Dopiero wtedy zrozumiała, co naprawdę się wydarzyło. Pewnie powinna była pojąć to wcześniej, ale jak mogła kojarzyć kogoś tak pewnego siebie i stanowczego jak Ethan z…

- Ty się boisz burzy… - powiedziała, choć chciała to jedynie pomyśleć.

Zerknęła na niego nerwowo, zastanawiając się, jak zareaguje na jej słowa. Zaśmiał się złośliwie.

- I co, myślisz, że wykorzystasz to przeciwko mnie, że będzie mogła mnie teraz szantażować, że powiesz innym?

- Nie, ja… - Zaczęła, zaskoczona jego słowami.

Znów się roześmiał.

- Więc muszę cię rozczarować, że to nie zadziała, bo oni wiedzą. Chyba ciężko, żeby nie wiedzieli, kiedy drę się za każdym razem tak samo, co? Wiedzą odkąd tu zamieszkałem albo raczej… od pierwszej burzy.

Ponownie skulił się i zakwilił żałośnie. Usiadła koło niego.

- Nie powiedziałem wyraźnie, żebyś stąd spieprzała?

Zignorowała to.

- Krew.

- Co „krew”, do cholery? - wysyczał.

Westchnęła, zirytowana.

- Dam ci swoją krew.

- Bo, co? Uspokoisz mnie wtedy, jak mamusia dająca mleczko swojemu dziecku? - zadrwił.

- Nie wiem, pomyślałam, że…

- Chcesz, żeby odgryzł ci rękę?

- Co…?

- Jeśli będę pił twoją krew, a wtedy błyśnie, w strachu zacisnę na tobie swoje kły, nie sądzisz? - mówił powoli, jak do małego dziecka.

- Ach, to masz na myśli… Myślałam, że… nieważne.

- Że informuję cię, w jaki sposób cię zabiję? - prychnął.

- Więc nie ma tu nikogo? - Przypomniała sobie nagle.

- O czym ty bredzisz?

- No… nic takiego.

- Podobno chciałaś mnie tu zabawiać, więc powiedz – Wzruszył ramionami. Wydawał się już być odrobinę bardziej rozluźniony, choć za każdym razem, gdy błyskało, kulił się sobie i krzyczał.

- Dobrze, niech ci będzie… - Dała za wygraną. - Więc… na początku myślałam, że ktoś tu jest…

- Ktoś?

- No… jakaś twoja ofiara.

- Zapamiętaj to sobie, Rzeczo. Odkąd stałaś się moim kubkiem, nie mogę pić niczyjej krwi, jedynie twoją, niestety… - dokończył, zrezygnowany.

- Więc…

- Powiedziałem już, że nie! - zdenerwował się.

- Dobrze, przepraszam… A czemu nie wpuściłeś Beliatha? - zapytała ostrożnie.

- Więc i to wyszpiegowałaś? Nieważne, nie potrzebuję niańki, powrzeszczę sobie, a potem przestanę.

- Więc nie da się z tym nic zrobić.

Prychnął.

- Nie jestem wprawdzie psychologiem, ale wiesz mi, przez wiele lat próbowałem wszystkiego. Nic na mnie nie działa. Ale to nieistotne…

Poczuła współczucie.

- Nie rób takiej miny, nie potrzebuję twojej litości – powiedział ostro.

- A tabletki na uspokojenie...? - zapytała nieśmiało.

Zaśmiał się ostro.

- Jestem wampirem, wiesz? Ludzkie sposoby na mnie nie działają.

- A są jakieś wampirze tabletki? - zapytała niepewnie.

- Nie, nie ma. Najwyraźniej jestem jedynym świrem pośród wampirów.

- Nie, nie mów tak….

- No może nie jedynym… - dodał ponuro z twarzą między kolanami. - Drugim jest Ivan.

Eloise prychnęła.

- Widzę, że wraca ci humor…

- Nie, nie wraca, po prostu próbuję jakoś odsunąć swoje myśli od tej przeklętej burzy. Codziennie śledzę informacje pogodowe, by choć odrobinę móc się do tego przygotować. Ale sam nie wiem, czy świadomość, kiedy znów będę to przeżywał, pomaga mi, czy wszystko jeszcze pogarsza…

Eloise poczuła nagle przemożną chęć, by położyć mu rękę na ramieniu, ale dobrze wiedziała, jakby na to zareagował, więc się powstrzymała.

- A jak… kiedy się to zaczęło? - szepnęła w przerwie między grzmotami.

Przez chwilę nie odpowiadał, jedynie oddychał ciężko.

- Myślisz, że będę ci się teraz zwierzał? - zadrwił słabo.

- Nie musisz, ja tylko… Czyli czasem Beliath towarzyszył ci podczas burzy? - zapytała szybko, by zmienić temat.

Skinął głową.

- Za pierwszym razem sam się do mnie wprosił, niemal wyważył drzwi – uśmiechnął się lekko. - Ale później zacząłem się upierać, by dał sobie spokój, bo to nie jest konieczne.

- Nie chciałeś pomocy?

Wzruszył ramionami.

- To i tak nic by nie dało.

- Ale dziś znowu przyszedł.

- Niemal zawsze próbuje.

- Chyba naprawdę jest twoim przyjacielem – powiedziała z lekkim uśmiechem.

- Nie jestem pewien, czy prawdziwa przyjaźń w ogóle istnieje, sądzę, że…

Wtedy po raz pierwszy Eloise była świadkiem jego ataku halucynacji. 

- Podczas wojny zostałem porwany i... eksperymentowano na mnie. Tak stałem się wampirem. Potem ich zabiłem i uciekłem.

Wtedy właśnie poznałem Beliatha… Podczas najgorszego gówna w całym moim życiu. To on mi pomógł, zabrał mnie z ulicy, zajął się jak małym dzieckiem, a ja do dziś nie rozumiem, czemu. Co takiego we mnie widział? Czy opłacało mu się to?

Eloise poczuła ucisk w sercu, słysząc, że dla Ethana jedynym powodem, by kogoś uratować, jest coś, co można otrzymać w zamian…

Zabrał mnie do swojego domu, nauczył wszystkiego, co powinien umieć wampir. Wtedy też obaj byliśmy po raz pierwszy świadkami mojego ataku. Dopiero, gdy udało mi się stamtąd uciec, mój mózg pozwolił sobie na lęk, bo w tamtym laboratorium pewnie starał się być całkowicie skupiony, by umożliwić mi ucieczkę. Byłem niemal pewien, następnego dnia po moim pierwszym ataku, że Beliath się mnie pozbędzie… Bo po co mu jakiś świr, którego musi w kółko niańczyć? Ale on tego nie zrobił… - Ethan podciągnął kolana pod brodę, przez co jego słowa stały się mniej wyraźne, ale Eloise skupiła się mocniej, by wciąż móc go rozumieć.

Jakiś czas później przeprowadziliśmy się do tego domu, a ja po raz kolejny byłem przekonany, że wyrzucą mnie za te ciągłe wrzaski. Ale nie wyrzucili. Choć z Beliathem jesteśmy bardzo od siebie różni, jakimś cudem wciąż jesteśmy ze sobą blisko, od tylu lat. Na szczęście on jest mniej upierdliwy od ciebie, więc nigdy nie żądał ode mnie wyjaśnień, wiedział tylko tyle, ile sam był w stanie się domyśleć. Nim dostałem ataku, wspomniałem ci, że nie jestem pewien, czy w ogóle istnieje coś takiego jak przyjaźń. Naprawdę nie wiem, ale on najwyraźniej wciąż jeszcze nie ma mnie dość i… doceniam to – dodał niemal bezgłośnie. - Choć nigdy mu tego nie powiedziałem.

Burza powoli ustępowała. Deszcz bębnił w szyby, ale błyskawice i pioruny nie pojawiły się na nocnym niebie już od kilku minut.

- Myślisz, że to już koniec?… - zapytała cicho. Przerwanie milczenia sprawiło, że poczuła dziwnie dreszcze, przebiegające przez jej kręgosłup. - że będziesz mógł w końcu odpocząć?

- Ty też z jakiegoś powodu nie dajesz mi spokoju, tak samo jak on… To takie dziwne – szepnął jakby do siebie. Wstał i przeniósł się na łóżko.

- Teraz napijesz się krwi? - ponowiła pytanie, choć wciąż bała się, że go to zezłości.

- Nie. Teraz idę spać, jestem wykończony… Ty też już idź do siebie. Ja… chyba ci dziękuję… - wymruczał w poduszkę, a ona poczuła łzy wzruszenia w oczach.

Zasnął od razu, ale Eloise nie była w stanie zostawić go teraz samego, choć była przekonana, że rano się na nią zdenerwuje. Przekonana, że jej decyzja jest słuszna, usiadła ostrożnie na brzeżku jego łóżka i tak trwała.

*

Wieczorem obudziła się w dziwnej pozycji, wisząc na samym brzegu łóżka. Szybko otworzyła oczy, przestraszona, że jeśli Ethan się teraz obudzi, wkurzy się na nią, ale on wciąż spał. Usiadła ciężko, czując ból w karku i przyszło jej do głowy, że nie wie, co ją tak nagle obudziło. Rozejrzała się po pokoju i zamarła. Niedaleko niej stał zdziwiony Beliath.

- Co ty tu…? - zaczął, ale przyłożyła szybko palec do ust.

- Ciii… Nie budź go – szepnęła.

- Więc wyjaśnij mi, co ty tu robisz – odszepnął.

Westchnęła.

- Byłam przy nim podczas burzy i… - zaczęła.

Wydawał się być zaskoczony.

- Naprawdę ci na nim zależy?

Sama nie do końca była pewna odpowiedzi.

- Tak… chyba tak.

Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

- Cóż… Zdziwiło mnie to, przyznaję, ale… Chyba ci wierzę, choć w pierwszej chwili… przestraszyłem się twoich intencji.

Eloise poczuła, że jej oczy rozszerzają się w szoku. Czy on ma na myśli… nawet gdyby chciała, czy zwykły człowiek byłby w stanie skrzywdzić wampira…?

- To pa, piękna – Uśmiechnął się do niej jak zawsze, ukłonił się lekko i wyszedł.

W drzwiach jeszcze się odwrócił i dodał:

- I dziękuję, widać tym razem to tobie poszło lepiej niż mnie.

Uśmiechnęła się do niego nieśmiało w odpowiedzi. Po chwili ponownie została sama z Ethanem. Usiadła na łóżku i zerkała na niego z wahaniem. Jak zareaguje, gdy się w końcu obudzi? Znów będzie na nią zły, czy tym razem nie? Chociaż wczoraj powiedział do niej „chyba dziękuję”, jak na taką osobę jak on, to naprawdę było miłe…

Nie minęło wiele czasu, który Eloise poświęciła na rozmyślanie, zerkanie na Ethana i patrzenie na ostatnie kolory zachodzącego słońca, gdy poruszył się i mruknął. Otworzył oczy i ją dostrzegł, usiadł gwałtownie. Wstała szybko i odsunęła się od niego.

- Co ty tu…? - zaczął napiętym głosem.

- Ja… chciałam się upewnić, że dobrze czujesz się po wczorajszych wydarzeniach i…

Nagle westchnął przeciągle i ponownie opadł na poduszki.

- Dobra, nieważne… - Zawahał się. - Dasz mi teraz swoją krew?

Skinęła szybko głową, uspokojona jego reakcją.

- T-tak, jasne… - Odruchowo ruszyła w stronę toalety, ale on powiedział szybko:

- Nie, pomyślałem, że tym razem możemy zrobić to tu. Nie chce mi się wstawać, a jeśli nie będziesz się wyrywać, pewnie uda mi się nic nie zachlapać.

- Dobrze… - powiedziała zaskoczona jego propozycją. Zawsze upierał się przy swoim, a ona po jakimś czasie przywykła już do jego dziwnego wyboru.

Podeszła do niego powoli, czekając na dalsze instrukcje.

- Siadaj – powiedział, a w jego głosie nie było już tej wcześniejszej wyższości i ironii. Był spokojny, neutralny.

Skinęła głową i spełniła jego polecenie. Wstrzymując oddech, pochyliła się lekko w jego stronę, a on odgarnął jej włosy i objął za szyję jedną ręką. Poczuła, że robi jej się gorąco od tego gestu i nie była pewna, czy to strach, czy może…

- Spokojnie… - roześmiał się wprost do jej ucha. - Postaram się, by nie bolało…

- Wiem – powiedziała i z zaskoczeniem dotarło do niej, że mu ufa.

Czyżby naprawdę ta dziwna burzowa noc zmieniła na lepsze ich relacje…?


KONIEC

17.43 28.10.21

(7 str.)




sobota, 25 września 2021

Ciemna i jasna moc

- Posłuchaj, ja wcale nie…

Nagle obraz Bena zaczął się rozmazywać, spojrzał na nią zaskoczony, a Rey odruchowo wyciągnęła rękę w jego kierunku. Zaklęła głośno, gdy jego sylwetka całkowicie zanikła. Niby wiedziała, że żadne z nich nie ma wpływu na ich połączenie, ale… Spuściła głowę, nagle zaskoczona ogromem swojej tęsknoty, pragnienia, by Ben był obok…

- Coś się stało?

Odwróciła się gwałtownie. W drzwiach jej pokoju stał Finn.

- Co? Nie, ja… - zaprzeczyła odruchowo.

Przecież mu nie powie, dobrze wiedziała, że by nie zrozumiał… Dziecko porwane od rodziców i wychowywane na żołnierza Ciemnej Strony. Widziała wyraźnie jego nienawiść do Bena, gdy walczyli, gdy ranił Finna. Wprawdzie z nią też walczył, ale jednak potrafiła wybaczyć Benowi, nawet więcej niż wybaczyć…

Czasem miała wrażenie, gdy czytała między wierszami, że Finn coś do niej czuje. Nie wiedziała, czy ma rację, czy to tylko jej wrażenie, gdy czasem widziała jego wzrok, zachowanie wobec niej, to jak do niej mówił, jak się martwił. Wolałaby się mylić.

- Ostatnio jesteś jakaś taka… nieobecna, zamyślona. Co cię martwi? - Podszedł do niej, a troska w jego głosie sprawiła, że poczuła się winna.

- Nie, nie, to nic takiego, naprawdę. Jestem tylko trochę zmęczona… - powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy.

- Może jesteś chora? - Poczuła się winna, że się o nią martwi.

- Nie, pewnie nie, tylko pobędę trochę sama i…

Zrozumiał aluzję i wyszedł szybko. Rey położyła się na łóżku. Czuła się źle. Nie okłamuje tylko jego, ale tych wszystkich, którzy jej zaufali. Luke, Leia. To ironiczne… Czuła, że Leia jest dla niej niemal jak matka, której nigdy nie miała. A Ben z własnej woli wyrzekł się jej. Jak by zareagowała, gdyby dowiedziała się o tym, co ich połączyło? Byłaby na nią zła i czułaby się zdradzona, bo nie umiała mu wybaczyć śmierci jej męża czy może… namawiałaby ją do kontynuowania tego szaleństwa, bo matczyne serce kazałoby jej wciąż wierzyć w dobro jej jedynego syna? Ale nie umiała z nią o tym porozmawiać, nie…

Z czasem złapała się na tym, że wciąż wyczekuje tych krótkich chwil z Benem. Nie umiała w pełni skupić się na treningach w posługiwaniu się Mocą, na rozmowach czy planach. To tak jakby całe jej dnie kręciły się tylko wokół czasu z nim. W myślach układała ich kolejne rozmowy, planowała, co mu powie, ale gdy tylko ponownie widziała jego twarz zapominała o wszystkich swoich zamierzeniach.

*
- A właściwie dlaczego nie nosisz już maski? - zapytała go pewnego dnia.
Ben skrzywił się i odpowiedział po chwili wahania.
- Snoke uważał... zniszczyłem ją. Ale będę miał kolejną. - Uśmiechnął się lekko.
- Tak? Opowiedz mi o tym - zachęciła go.
- Moi ludzie już ją tworzą. Ma być czarno-czerwona, co o tym myślisz?
Uśmiechnęła się do siebie. To było tak niespodziewane, by rozmawiali o czymś tak lekkim jak kolory. Podobało jej się to.
- Bardzo dobry wybór. - Uśmiechnęła się szeroko.
*

- Chcesz wiedzieć? NAPRAWDĘ chcesz wiedzieć co wydarzyło się tamtej nocy? - zapytał nagle podczas jednej z ich rozmów, a ona zamarła.

Nie, to niemożliwe. On naprawdę chce opowiedzieć jej to coś, co tak długo przed nią ukrywał? Była w stanie jedynie w milczeniu skinąć głową.

Milczał długo a potem usiadł do niej tyłem. Nie oponowała, pomyślała, że to pewnie dla niego ekwiwalent maski, którą stracił. Pewnie bardzo trudno będzie mu o tym opowiedzieć, bez wątpienia nie zwierzał się z tego nikomu innemu. Bo niby komu? Przecież nie miał teraz nikogo.. przemknęło jej przez myśl i bardzo ją to zasmuciło. Ma tylko ją. To chyba mało… Bardzo chciałaby widzieć teraz jego twarz, by móc lepiej zrozumieć, co czuł w danej chwili, ale wiedziała, że nie ma prawa go do tego zmuszać. Nie, da mu tę odrobinę prywatności, której wyraźnie tak bardzo pragnął…

Ben znów długo milczał a potem powiedział dziwnym, zmienionym emocjami głosem:

- Nie wiem, czy to coś nam znów nie przerwie, nie mam na to wpływu, ale mam nadzieję, że nie, bo wtedy już na pewno stracę odwagę. Wiesz… - Usłyszała, że przełyka ślinę. Miała zamknięte oczy, by lepiej móc skupić się na jego głosie, skoro tylko tym mogła się teraz kierować. - Chciałem udawać kogoś zawsze pewnego siebie, przekonanego o swojej sile, odciętego całkowicie od przeszłości, nie tylko przed tobą… Snoke wciąż robi mi wyrzuty, że nie jestem właśnie taki, ale ja nigdy nie byłem. Nie wiem, może nie jestem wart jego uwagi, a bardzo bym chciał. Ale nieważne… Żeby móc ci to opowiedzieć muszę cofnąć się jeszcze dalej w przeszłość. To było dość dawno, dla mnie niemal w innym życiu. Byłem jeszcze nastolatkiem. Zwyczajnym nastolatkiem, tak sądziłem. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, dbałem o innych, bardzo kochałem moich rodziców, mój wuj był dla mnie idolem. Sądziłem, że moi rodzice mnie kochali, przecież nigdy ich w niczym nie zawiodłem…

Zamilkł ponownie, a ona wyraźnie czuła drżenie w jego głosie.

- Pewnej nocy wstałem z łóżka i zszedłem na dół, by napić się wody. Moi rodzice rozmawiali w kuchni. Nie miałem zamiaru ich podsłuchiwać, ale wtedy usłyszałem swoje imię. Zatrzymałem się w połowie drogi. Rozmawiali… mój ojciec upierał się, że „w końcu trzeba coś z tym zrobić”… „Z tym”, to znaczy ze mną… - Westchnął i kontynuował dopiero po chwili. - Że już od jakiegoś czasu wyczuwa we mnie coraz mocniejszą ilość energii Ciemnej Mocy, że „nie można czekać w nieskończoność, aż będzie za późno”…, że… najwyraźniej jestem taki jak mój dziadek, a nie jak moja matka. - Odetchnął chrapliwie. - Wtedy to nie był dla mnie komplement… To bolało, było najwyższą obrazą. Stałem w ciemnościach w przedpokoju i nie mogłem się uspokoić. Czułem… strach, że może on ma rację, straszliwą niesprawiedliwość, bo mój własny ojciec mówił o mnie takie rzeczy, a matka mnie nie broniła…

Byłem jak sparaliżowany. Sądzę, że nie byłbym w stanie się ruszyć, nawet, gdyby mieli mnie dostrzec. Ale oni nadal rozmawiali…. W końcu matka się odezwała i próbowała bronić mnie, ale jej głos był tak cichy i niepewny, że chyba robiła to tylko z poczucia obowiązku wobec jedynego syna, a nie dlatego, że nie zgadzała się ze swoim mężem… - Poruszył się niespokojnie, jakby dalsza część opowieści była dla niego jeszcze trudniejsza. - W końcu ustalili wspólnie, że jeśli jest jeszcze dla mnie „jakaś nadzieja”, to jedynym rozwiązaniem jest wysłanie mnie na szkolenie Jedi do mojego wujka.

W końcu zdołałem zmusić się do ruchu. Tak cicho jak tylko byłem w stanie w takiej sytuacji, poszedłem do swojej sypialni. Zamknąłem drzwi do pokoju, by nikt mi nie przeszkadzał. Ale nie mogłem zmusić się do żadnego więcej ruchu, który nie był absolutnie konieczny. Więc zamiast się położyć, długi czas stałem tak przy drzwiach w bezruchu… Wiele myśli kłębiło mi się w głowie, ale jednocześnie nie byłem w stanie skupić się na żadnej z nich tak naprawdę. Byłem zbyt skołowany. Pamiętam, że w końcu przytknąłem dłoń do piersi i zamknąłem oczy… Próbowałem zrozumieć, czy oni mają naprawdę rację… Czy było we mnie zło? - Zamilkł na dłuższą chwilę. - Wiem, że nikt z waszej strony nie uwierzyłby mi w tę historię, pewnie sądziliby, że jedynie zatajam prawdę, by… No właśnie, co? Przypodobać się wam? Nigdy tego nie pragnąłem… Nie po zmianie stron.

Próbowałem wyobrazić sobie, że Moc krąży wokół mnie… I jaki ma kolor? Czy w ogóle koncept powiązania kolorów z dobrem i złem nie był całkowicie naiwny z mojej strony? Pewnie tak. Ale nic nie przychodziło mi do głowy, nie czułem w sobie tego zła, o którym mówili moi rodzice, nie widziałem też żadnej krążącej wokół mnie Mocy, ani złej, ani dobrej… W końcu byłem tak zmęczony, że położyłem się wreszcie do łóżka, ale i tak nie mogłem zasnąć. To była najdłuższa noc w moim życiu. - Zawahał się przez chwilę. - Następnego dnia rodzice powiedzieli mi spokojnie, że powinienem „trenować tę Moc, którą mam w sobie”, ani słowem nie wspominając mi, że czują we mnie zło. Kłamali mi prosto w twarz… Matka było odrobinę smutna i przygaszona, zerknęła na mnie kilka razy nerwowo, ale nic poza tym. Kolejnego dnia byłem już u wujka.

Odwrócił na chwilę głowę i zerknął na nią, a ona była tym tak zaskoczona, że jedynie gapiła się na niego w milczeniu.

- Resztę historii już znasz, prawda? - Uśmiechnął się złośliwie. - Albo raczej… myślisz, że ją znasz… To słucham, opowiedz mi. - Znów odwrócił się do niej plecami.

Była całkowicie zdziwiona jego prośbą.

- Yyy… - Zaczęła żałośnie. - Chcesz znać tę wersję, którą zna Jasna Strona? - Dodała niepewnie.

Roześmiał się zimno.

- Nie, znam ją, chcę jedynie usłyszeć ją z twoich ust.

Rey zawahała się. W głowie jej się lekko kręciło. Więc według Bena istniała jakaś inna wersja tej opowieści i to ta, którą znał on była tą prawdziwą? Nie chciała odpowiadać na to pytanie, była zbyt skołowana historią, którą już usłyszała, po raz pierwszy pragnęła, by ich połączenie się zerwało, by mogła zostać sama i spróbować to wszystko przetrawić. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co czułaby na jego miejscu. Gdyby jej rodzice powiedzieli: „W naszych oczach jesteś zła, ale nawet nie spróbujemy tego zmienić, ale oddamy cię komuś innemu, by zajął się tym za nas”. Czy to byłoby mniej czy bardziej bolesne od faktu, że jej rodzice ją sprzedali? Nie znała odpowiedzi na to pytanie.

- No co, nie odpowiesz…? - Ponaglił ją Ben, jednak tym razem ton jego głosu nie był już ironiczny, a spokojny, cichy, jakby… niepewny?

- Ja… - Zaczęła i chrząknęła, gdy z zaskoczeniem dotarło do niej, że jej głos jest nagle schrypnięty. - Słyszałam… słyszałam, że chciałeś zabić Luke’a i zabiłeś wielu jego uczniów. – Powiedziała drżącym głosem.

Ben zaśmiał się drapieżnie.

- O tak, to drugie jest akurat prawdą. Ale to pierwsze… - Jego głos na powrót był poważny. - Trenowaliśmy wspólnie kilka tygodni. Znałem go niemal od urodzenia, był moim ukochanym wujkiem, lubiłem jego charakter, to że nie był tak poważny jak mój ojciec. Przez te lata spędziliśmy ze sobą wiele czasu. Nie wiem, czy moi rodzice podali mu prawdziwy powód naszego „treningu”. Pewnie tak… Ciekawe, czy to to tak go zaślepiło, czy może sam też miał o mnie takie zdanie po tych kilku tygodniach? Nie wiem i nie jestem pewien, czy chciałbym móc poznać odpowiedź na to pytanie…

Wiem jedno – podczas tamtego okresu ANI RAZU nie zrobiłem, ani nie powiedziałem niczego, co mogłoby wywołać w nim złe wrażenie o mnie. Trenowałem ze wszystkich sił, wykonywałem każde jego polecenie, w wolnym czasie razem rozmawialiśmy na różne tematy. Byłem z siebie dumny, zastanawiałem się, kiedy będę mógł wrócić do domu i rodzice w końcu mi uwierzą, że nie jestem zły. I wtedy… - Głos mu się odrobinę załamał. Usłyszała, jak przesuwa głowę po ścianie, o którą był oparty. - Spałem i nagle dotarło do mnie, że on stoi nade mną w ciemności z mieczem świetlnym w ręku…

Rey zatkała sobie usta dłonią, by ukryć zduszony okrzyk.

- I tyle. - Dokończył niemal spokojnym głosem. - Zdołałem się zerwać i zaatakować go swoim mieczem. Nie byłem w stanie go pokonać, więc uciekłem, wcześniej zabijając tych, którzy chcieli mnie zatrzymać. Wtedy po raz pierwszy w życiu zabiłem… - Jego głos zadrżał z emocji. - I bardzo mi się podobało. I teraz pytasz mnie – dodał z mocą - co ja widzę w Snoke’u?! W tym, który pomógł mi, gdy przerażony własnymi czynami i załamany zdradą najbliższych tułałem się po świecie, bojąc się, że Luke mnie dopadnie i tym razem dobije? To on zabrał mnie do siebie, dał mi nowy dom, uwierzył we mnie, uczynił mnie ważną osobą w jego szeregach. To wtedy zrozumiałem, że nie miałem racji, brzydząc się Vadera…

To ON zawsze miał rację, to ON był tym, którego drogą powinienem był podążać od początku! To ON otworzył mi oczy, pokazał, że to tu przynależę, że mogę być kimś potężnym, bez konieczności płaszczenia się przed tymi kretynami, którzy jedynie udają tych dobrych. - Jego głos dźwięczał teraz potężnie. Rey poczuła na plecach dreszcze strachu, ale starała się je ignorować. - Bardzo żałuję, że nigdy nie mogłem dostąpić zaszczytu poznania Dartha Vadera. Ale wiesz co? Po przybyciu do głównej kwatery Snoke’a zauważyłem czaszkę Vadera… Wiem, że moja „rodzina” dawna by ją zniszczyła. A dla nich to był ważny przedmiot, wzruszyło mnie to. Od tego czasu często… - Zawahał się. - Patrzę na nią.

Rey po raz kolejny podczas tej rozmowy poczuła dreszcze, tym razem obrzydzenia. Czaszka martwej osoby trzymana jako… artefakt? Wydawało jej się to przerażające, ale nie miała zamiaru mu o tym wspominać.

Ben wciąż milczał, dopiero po chwili dotarło do niej, że jego opowieść chyba dobiegła końca. Nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć w takiej sytuacji, więc również milczała.

- Bardzo mi przykro. - powiedziała w końcu.

Nie odpowiedział. Milczeli tak jeszcze jakiś czas, a potem Rey zorientowała się, że ich połączenie zostało zerwane.

*

Jedno z ich kolejnych spotkań było bardzo trudne.

Rey nie była w stanie na niego spojrzeć, od chwili, w której zorientowała się, że ją widzi. Siedziała tak z zaciśniętymi ustami, bokiem do niego. Nie była pewna, czy nie patrzy na Bena, bo czuje do niego złość, czy jest rozczarowana i zasmucona.

Jednak Ben nagle się odezwał.

- Nie umiem już nawet zliczyć, ile istnień pozbawiłem życia. - powiedział spokojnie, a ona ponownie poczuła dreszcze strachu i obrzydzenia. Czy już zawsze właśnie to będzie czuła w jego obecności? - Zabiłem własnego ojca, o czym dobrze wiesz. Lubię zabijać, to naprawdę satysfakcjonujące i przyjemne zajęcie… - Mówił w zamyśleniu, z głową ponownie opartą o ścianę, jakby nie wiedział, jak źle jego wywód działa na Rey. A może po prostu o to nie dbał? - To pierwszy raz, kiedy nie potrafiłem. Chciałem, ale nie potrafiłem… - Z zaskoczeniem zobaczyła, jak Ben w złości uderza pięścią w ścianę. - Nie chodzi o to, że Snoke był na mnie zły i mnie ukarał. To JA SAM jestem na siebie zły, wściekły… Czy pomimo moich usilnych starań jestem tak samo słaby jak Jasna Strona? Nie mogłem zabić właśnie jej, swojej matki… - Zaśmiał się cicho, gorzko. - Że niby wciąż coś do niej czuję? Po tym, jak mnie skreśliła?! Nonsens. Po prostu… - Zamilkł, jakby zabrakło mu tchu.

- Z Leią wszystko dobrze, nic jej się nie stało, zdołała się uratować… - Powiedziała z mocą, choć nie wiedziała, po co to robi. Ze względu na niego, czy siebie?

Ben, oczywiście, nie odpowiedział.

- Nie wiem, czy umiem to opisać… - Brzmiało to tak, jakby mówił jedynie do siebie. - co wtedy czułem… Byłem… - Poruszył ręką, jakby szukał odpowiednich słów. - Czułem ogromną presję, że muszę wykonać tę misję, że CHCĘ ją wykonać, bo to kolejna nić, która już nigdy więcej, nawet w najmniejszym stopniu nie będzie mnie więzić, przyciągać do dawnego życia, ale… - Zacisnął gwałtownie pięść. - Nie umiałem. Zawahałem się o sekundę za późno i wiedziałem już, że oto straciłem swoją jedyną szansę. Pamiętasz, jak mówiłem ci o zemście? - Spojrzał na nią po raz pierwszy od początku rozmowy. - Poza ojcem i matką na mojej liście jest również Luke…

Rey nic na to nie odpowiedziała. Czuła się podle. „Czy ja również jestem na tej liście?”, przemknęło jej przez głowę, ale nie odważyła się zadać tego pytania na głos. Po co ona wciąż to ciągnie? Czy nie ma jeszcze wystarczająco dowodów na to, że on się już nie zmieni?…



KONIEC

25.9.2021 17:05

(4 str.)