środa, 27 października 2021

Ponad człowieczeństwem

Orochimaru, oczywiście, bez problemu zdołał wydostać się z pułapki zastawionej na niego przez Sasoriego i Paina. Sasori… Czemu aż tak bardzo go nienawidził? Wprawdzie nigdy nie byli ze sobą specjalnie blisko, bo Orochimaru nigdy nie był z nikim specjalnie blisko, ale zawsze sądził, że całkiem dobrze dogadywali się jako partnerzy w Akatsuki. Tak, był zmuszony opuścić organizację przez tego cholernego Itachiego, więc czyżby Sasori nie poznał szczegółów tamtej historii od Itachiego? Więc uznali go za zdrajcę? Orochimaru nigdy nie był prawdziwie wierny bezsensownym, jego zdaniem, planom Paina, ale nie planował jeszcze ich opuszczać. Wciąż nie udało mu się zdobyć ciała tego cudownego Uchihy… Wymknął mu się, musiał przyznać, całkiem zręcznie, ale on i tak zdoła tego dokonać następnym razem. Czyżby więc Sasori chciał się na nim zemścić, bo żywił urazę?

Orochimaru roześmiał się do siebie w swojej kryjówce. Jakie to niby miało znaczenie? Teraz już nikt nie zdoła go pokonać, odkąd zdobył nieśmiertelność. Nieśmiertelność. Jego jedyne marzenie, odkąd miał sześć lat, po tylu ryzykownych próbach, badaniach i staraniach, spełniło się. Jak inaczej udałoby mu się przeżyć atak Paina? Ale teraz miał do załatwienia pewną rzecz, łatwą, to prawda, ale wciąż dość kłopotliwą.

Wrócić do Sasoriego i z ich dawnej wspólnej kryjówki Akatsuki zabrać ważne dla niego zapiski. Tylko czy Sasori pozwoli mu na to teraz, gdy ostatnim razem go zaatakował? Ale oczywiście Orochimaru nie odpuści. To będzie nawet zabawne, spotkać go ponownie po tym, co się między nimi wydarzyło. Bo Orochimaru nigdy nie zwykł martwić się czymkolwiek.

Był bardzo ciekaw, jak Sasori zareaguje, gdy go zobaczy, myślał, stojąc przed ich kryjówką. Oczywiście nim zdążył wejść do jaskini, Sasori rzucił się na niego. Orochimaru wybuchnął śmiechem, unikając jego ataku.

- Och, to tak mnie witasz? - zapytał, śmiejąc się głośno.

- Jak śmiesz tu wracać? - Usłyszał jego zwykły, niski głos, lekko zniekształcony przez lalkę o nazwie Sasori.

- No wiesz… Mam tu coś do załatwienia.

- Zdradziłeś nas, zdradziłeś Akatsuki! - ryknął, ponownie go atakując, ale Orochimaru znów się odsunął. Bawiło go to, bawiło go irytowanie swojego dawnego partnera, tak wtedy, jak i teraz.

- Od kiedy tak bardzo kochasz Akatsuki, co? - zadrwił, odskakując od nasączonego jadem ogona skorpiona. Czyżby naprawdę chciał go zabić?

Oczywiście Sasori nie ma pojęcia o jego nowej nieśmiertelności, ale i bez tego zabicie go nie byłoby takie proste, w końcu walcząc razem ramię w ramię przez długi czas podczas misji dla Akatsuki nauczyli się o sobie nawzajem bardzo wiele.

- A jak już skończymy się bawić, to wpuścisz mnie? - zapytał z rozbawieniem Orochimaru. Sasuri w odpowiedzi warknął.

- Nigdy!

- To się jeszcze okaże.

Orochimaru udało się w końcu obezwładnić go na chwilę i, korzystając z okazji, wejść do środka. Słyszał jeszcze za sobą wrzask Sasoriego. Odetchnął, trochę zmęczony walką i pomyślał z ironicznym uśmiechem, że ten trening z byłym przyjacielem mu się przydał.

Ruszył w stronę skrytki w ścianie, gdzie ukrył swoje notatki i już po chwili usłyszał za sobą kroki Sasoriego, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Trzymał je już w ręce, gdy Sasori skoczył do niego od tyłu i jednym ze swoich ostrzy ukrytych w lalce, odciął mu dłoń. Orochimaru syknął cicho z bólu i odwrócił się do niego. Schylił się i podniósł z ziemi zwoje, które wypadły mu, gdy Sasori obciął mu rękę.

- Nie waż się niczego stąd zabierać! - krzyknął. - Mało ci tego, co zrobił ci Pain, gdy chciałeś ukraść jego Rinnegana?

- Och, a co takiego mi się wtedy stało, bo jakoś sobie nie przypominam? - zadrwił słodkim głosem.

Bez problemu odtworzył sobie nową rękę, patrząc z zaciekawieniem na Sasoriego.

- Jak ty…?

Właśnie takie reakcji się spodziewał.

- No wiesz, dawno już się nie widzieliśmy… - powiedział z udawanym smutkiem. - A ty widać nie jesteś dziś zbyt… towarzyski.

- Nie musisz nic mi mówić… - powiedział ze złością Sasori, siadając na podłodze obok.

- To idę – Orochimaru przełożył notatki w drugą rękę, której nie pokrywał śluz i odwrócił się w stronę drzwi.

Miał już wyjść, ale wtedy usłyszał jęk. Orochimaru zdumiał się. Czy mógł go z siebie wydać Sasori? Czyżby jednak zranił go podczas tej ich przepychanki? Orochimaru dobrze wiedział, że jego lalki nie da się tak łatwo uszkodzić. Ponownie odwrócił się w stronę byłego kolegi.

- To nie twoja sprawa, odejdź, skoro taki był twój zamiar – powiedział Sasori dziwnie zmęczonym głosem.

Ale Orochimaru był zbyt zaciekawiony, by teraz wyjść. Ruszył w jego stronę.

- Więc zrobimy tak… - powiedział z szerokim uśmiechem. - Ja opowiem ci, jak byłem w stanie odtworzyć swoją rękę, a ty opowiesz mi, co ci… dolega. Co ty na to? - zapytał, przeciągając sylaby.

Sasori westchnął, ale po chwili wahania skinął głową.

- No to słucham – Orochimaru usiadł na krześle niedaleko Sasoriego. - A właśnie, masz już nowego partnera? - Orochimaru był ciekaw, ale nie chciał zdradzić tego przed nim.

Sasori prychnął.

- Nie, jeszcze nie, to sami frajerzy – warknął w odpowiedzi.

Orochimaru roześmiał się.

- Masz na myśli: więksi ode mnie, co?

Ku jego zaskoczeniu Sasori roześmiał się. Chyba jednak odrobinę za nim tęskniłem, pomyślał zaskoczony Orochimaru.

- Dlaczego mam mówić pierwszy? - zapytał Sasori. - Już raz udowodniłeś, że nie jesteś godzien zaufania, czyż nie?

- Och, Sasori, ŻADEN zbiegły ninja nie jest godzien zaufania, nie uważasz? - zapytał z błyskiem w oku.

Sasori westchnął z rezygnacją.

- Niech ci będzie… - powiedział po chwili wahania. - Chodź ze mną.

Orochimaru poszedł za nim, zaciekawiony.

Zaprowadził go do pomieszczenia na samym końcu jaskini, do którego prowadziły drewniane, dość stare drzwi. Orochimaru rzadko tu bywał, z tego, co pamiętał był tu tylko jakiś zakurzony składzik, którego żaden z nich nigdy nie używał. Co niby takie miejsce może mieć wspólnego z bólem, który odczuł Sasori?

Kiedy wszedł za nim, westchnął, zaskoczony. Pomieszczenie, choć niezbyt duże, zmieniło się diametralnie. Było czyste, na środku stał duży, drewniany stół, a wokół na półkach leżało wiele narzędzi, których Sasori nieraz używał do dbania o swoje lalki.

- Co ty knujesz?… - zapytał cicho.

- Ja? - Sasori zaśmiał się z wyraźną satysfakcją. - Coś, co przewyższa wszystko, co kiedykolwiek stworzył człowiek.

O tak, Orochimaru wiedział, jak on bardzo lubił się przechwalać.

- Skończ już to gadanie – przerwał mu.

Sasori ze złością zaczął wychodzić spod lalki. Orochimaru, choć mało co było w stanie wytrącić go z równowagi, zamarł w zaskoczeniu. Sasori niemal nigdy nie opuszczał wnętrza skorpiona. Mało kto widział jego prawdziwą twarz, a Orochimaru udało się to tylko kilka razy. Czemu więc robi to teraz? Jaki ma w tym cel?

Orochimaru po raz kolejny w swoim życiu zobaczył przed sobą zawsze opanowaną twarz prawdziwego piętnastoletniego Sasoriego. Ale coś było nie tak, coś było inaczej niż poprzednim razem… Przyjrzał mu się uważnie i dostrzegł na jego dłoniach głębokie rany, aż do nagiej skóry, wiele ran. Sasori co jakiś czas krzywił się nieznacznie.

- Kto ci to zrobił? - zapytał zaskoczony.

Sasori roześmiał się. Jego ciało uwolnione z lalki miało teraz delikatny głos dziecka.

- Ty nic nie rozumiesz, Orochimaru… A zawsze sądziłem, że wiele nas łączy, to samo pragnienie nieśmiertelności.

- O czym ty bredzisz? - Nie podobało mu się to, że zaczyna tracić kontrolę nad sytuacją.

- SAM to sobie zrobiłem, wiesz?

- Oszalałeś, tak?

Sasori prychnął.

- A co, mam rozumieć, że ty byłeś w stanie stworzyć sobie nową rękę bez użycia żadnego zakazanego jutsu, co?

Orochimaru w końcu odzyskał rezon.

- Więc wyjaśnij – zażądał.

Sasori westchnął i usiadł na stole.

- Spójrz – powiedział, ściągając szatę Ataksuki, koszulę i spodnie. Miał na sobie jedynie majtki. - Tak teraz wygląda moje ciało… - przesunął dłonią po przedramieniu, pokrytym jedynie mięsem i skrzywił się. - Taak… Ale to jedynie stan przejściowy, dopóki nie osiągnę stanu końcowego…

- A jaki ma być ten efekt końcowy? - zapytał, unosząc brew.

- Gdy stanę się w pełni lalką… - szepnął, jakby do siebie, a jakie wzrok, utkwiony w ścianie, zamglił się nagle. - nikt nie będzie w stanie mnie zranić, ani fizycznie, ani… psychicznie. Już nigdy więcej nie będę zmuszony wracać wspomnieniami do mojej cholernej przeszłości, do niej… Nigdy – Zacisnął mocno pięść w złości.

Orochimaru znał mniej więcej przeszłość Sasoriego, choć ten nigdy nic mu o sobie nie opowiadał. Jednakże Sasori Czerwonego Piasku był znaną postacią nie tylko w Sunie. Pewnie mówił teraz o tym, jak stracił rodziców, gdy był małym dzieckiem, a ich morderca pochodził z wioski Orochimaru. Była też jego babka, Chiyo, mistrzyni lalkarstwa.

Tak, strata rodziców w tak młody wieku była kolejną rzeczą, która łączyła go z Sasorim. I obaj, pomimo upływu lat i swojej przestępczej działalności nie potrafili do końca zapomnieć o bolesnej przeszłości i obaj, na swój sposób, robili wszystko, co w ich mocy, żeby sobie z tym poradzić. Ale w taki sposób? Jak, do cholery…?

- Muszę przemienić całe moje ludzkie ciało w marionetkę – tłumaczył Sasori. - Nie mogę zrobić tego w jednej chwili w całości, bo bez wątpienia umarł bym, więc pozbywam się dawnego ciała kawałek po kawałku… To cholernie boli, ale to nie ma żadnego znaczenia. To tylko nieistotny… skutek uboczny.

- Sam?… - zapytał, powątpiewając. - Przecież to nierealne…

- Właśnie. Więc skoro już tu jesteś…

- Naprawdę chcesz zaufać MNIE? - zapytał rozbawiony Orochimaru.

Sasori wzruszył ramionami.

- Nie ufam ci, ale nie mam wyboru. Nikomu innemu też nie ufam. - Uśmiechnął się złośliwie.

Orochimaru westchnął.

- Niby jak mam ci pomóc?

Z jednej strony ten pomysł mu się nie podobał, wydawał się nierealny, a intencje Sasoriego niejasne, ale z drugiej… Przecież sam widział, że Sasoriemu udało się rozpocząć proces zamiany samego siebie w lalkę, a w przeszłości poznał jego ogromne zdolności w tym kierunku, więc może…? To bez wątpienia byłoby dla niego całkiem nowe, ciekawe doświadczenie, a przecież tylko po to żył, prawda?

- Będziesz mnie pilnował, bym nie umarł w trakcie, cucił mnie, gdy zajdzie taka potrzeba oraz samemu wycinał kawałki ciała w tych miejscach, w których nie zdołam zrobić tego sam. Więc jak? - dodał z naciskiem.

- Cóż… niech będzie, że wezmę w tym udział. - Orochimaru uśmiechnął się szeroko.

*

Okazało się, że cały ten proces jest jeszcze trudniejszy i bardziej nierealny niż wydawało się wcześniej Orochimaru. Mieszkał ponownie z Sasorim już od kilku dni. Dni pełnych wytężonej pracy w dusznym, małym pomieszczeniu, z punktową lampą, która - zdaniem Orochimaru - dawała stanowczo za mało światła. Pracowali od rana do wieczora, plecy Orochimaru piekły już niemal non stop od ciągłego pochylania się nad stołem, który obecnie służył im za stół chirurgiczny, i asystowania Sasoriemu przy jego szalonym planie.

Choć Orochimaru już wcześniej dość dobrze poznał Sasoriego i miał o nim wysokie mniemanie (do czego nigdy by się nie przyznał – ani przed samym sobą, ani tym bardziej przed nim), to dopiero teraz w pełni docenił jego silną (potężną!) wolę i odporność na ból. To prawda, on sam w swoich eksperymentach doświadczył wiele bólu, a teraz, gdy był już pewien swojej nieśmiertelności, lubił prowokować sytuacje, w których narażał się na niebezpieczeństwo ze strony wrogów, ale gdy wycinał z ciała Sasoriego ogromne płaty skóry i patrzył na jego twarz, widział jedynie grymas bólu, nie był w stanie pojąć tego swoim umysłem.

Zmierzchało, na zewnątrz robiło się już ciemno, a oni starali się podczas swojej pracy korzystać jak najwięcej z dziennego światła, więc Orochimaru z cichym jęknięciem wyprostował plecy i kark i powiedział, zerkając na Sasoriego:

- Mam już dość na dzisiaj.

Sasori był dość blady, w końcu każdego dnia tracił ogromne ilości krwi, ale nadal wyglądał nieprawdopodobnie dobrze, jak na obecną sytuację. Przymknął na chwilę oczy, a potem westchnął cicho, z trudem, a grymas bólu na jego twarzy nagle zniknął, jakby dopiero teraz Sasori pozwolił sobie na odrobinę rzeczywistości pozbawionej bólu. Ale już po chwili otworzył oczy i uśmiechnął się do Orochimaru złośliwie.

- Coś słaby jesteś, Orochimaru.

Ten się roześmiał w odpowiedzi.

- Może…

Od wielu lat nie był osobą, która w takiej sytuacji krzyknęłaby: „To nieprawda!”. Nie interesowało go, co inni pomyślą na jego temat i doceniał tę zmianę w sobie.

Sasori ponownie jęknął, tym razem odrobinę głośniej, i ciężko podniósł się ze stołu.

- Pomóc ci? - zaoferował złośliwie.

Sasori pokręcił głową.

- Nie. Wszystko mnie boli.

Siedział przez chwilę w bezruchu na stole, niemal nagi, z głową opuszczoną i nagle zapytał cicho, co tak bardzo nie było do niego podobne:

- Czemu mi w ogóle pomagasz?

Orochimaru roześmiał się.

- Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy, prawda?

- Tak, ale… - Sasori wciąż miał opuszczoną głowę. - Po prostu… Co ty z tego masz?

Zamyślił się. Najwyraźniej Sasori nie był dziś w najlepszym nastroju…

- Ja? - zapytał, wzruszając ramionami, choć on i tak nie mógł tego dostrzec. - Satysfakcję z możliwości zobaczenia czegoś… niecodziennego.

- I tyle? - usłyszał ponure słowa.

- Jeśli chcesz jeszcze drugiej odpowiedzi… - zaczął ze zniecierpliwieniem. - Mogę powiedzieć, że to taki prezent dla ciebie za to, że zdradziłem ciebie i Akatsuki.

To nie była prawda, ale wiedział, że te słowa usatysfakcjonują Sasoriego.

- Czemu?

Kolejne pytanie. Cóż, chyba zostanę w tym cholernym pomieszczeniu do rana, pomyślał złośliwie Orochimaru i usiadł zrezygnowany na krześle obok Sasoriego.

- Co czemu?

- Czemu nas zdradziłeś?

- Nigdy nie byłem wierny Akatsuki, więc nie mogłem was zdradzić – powiedział z rozbawieniem. - Zawsze mówiłem o tym wprost, czyż nie?

- Ale dlaczego właśnie wtedy…?

Orochimaru obserwował rude włosy Sasoriego i próbował się zorientować, o co też mu dzisiaj chodzi. Nie wahał się z odpowiedzią, nigdy nie wstydził się swoich niepowodzeń. Jakie one niby miały znaczenie? Liczyło się jedynie to, że dzięki swojej nieśmiertelności ma nieskończoną ilość czasu, by popełniać błędy a potem je poprawiać i wyciągać wnioski.

- To nie była moja decyzja.

Jego odpowiedź tak zaskoczyła Sasoriego, że po raz pierwszy od początku ich rozmowy uniósł na niego wzrok.

- Ale…

- To ten cholerny Uchiha… Chciałem posiąść jego oczy, ale się przeliczyłem… Pokonał mnie i zmusił do opuszczenia Akatsuki… - Gdy to mówił, widział przed oczami tamtą sytuację. Nie był do końca pewien, co o niej myśli. Nie było to bez wątpienia koszmarne wspomnienie, ale nie było też dla niego dobre. - Dlatego tak mnie zaskoczyła twoja reakcja. Byłem pewien, że przekaże wam prawdę. Wtedy też moglibyście wieszać na mnie psy, bo „zaatakowałem jednego ze swoich”. – Roześmiał się.

- Przepraszam…

Orochimaru spojrzał na niego z całkowitym zaskoczeniem. Nigdy jeszcze nie słyszał, by Sasori przepraszał. Kogokolwiek i za cokolwiek.

- Byłem zły, dlatego zgłosiłem się na ochotnika w zabiciu cię… - kontynuował. - Przywiązałem się do ciebie. Ja… chyba tęskniłem.

Orochimaru naprawdę poważnie zaczął się zastanawiać, czy on sobie z niego nie drwi. Takie zachowanie było do Sasoriego tak bardzo niepodobne…

- Byłem już wtedy nieśmiertelny – przerwał mu ostro. - Nic byście mi nie zrobili.

- Ale ja o tym nie wiedziałem…

- Możesz mi, do cholery, wyjaśnić, co ci dziś odbiło? - zapytał stanowczo.

Orochomaru nigdy nie zastanawiał się nad swoją relacją z Sasorim, tak jak nigdy nie zastanawiał się nad swoją relacją z kimkolwiek. Uczucia nie były dziedziną, która choć odrobinę by go interesowała, ale teraz chyba nie miał wyboru.

Sasori… Zawsze był stanowczą, nawet okrutną osobą dla każdego wokół siebie. Choć zawsze wprost mówił mu, że ma go dość, teraz, gdy Orochimaru się nad tym zastanowił, był w stanie dostrzec słowa i zachowania, które wskazywałyby na przywiązanie Sasoriego wobec niego. Wydawał się być zazdrosny za każdym razem, gdy wspominał cokolwiek o Itachim, choć okazywał to na swój sposób za pomocą złośliwych uwag na temat Orochimaru. Czy to jednak cokolwiek znaczyło? Czy może jedynie nadinterpretował zachowanie Sasoriego?

- Ja… Zdałem sobie dziś sprawę, że to ostatnia szansa w moim życiu, by czuć…

Orochimaru coraz mniej rozumiał jego argumentację.

- Ale chciałeś PRZESTAĆ czuć.

- Tak, ale teraz wciąż jeszcze czuję i… nie umiem pozbyć się z głowy potrzeby porozmawiania z tobą o tym, to „mi dziś odbiło”.

- Rozumiem… - powiedział Orochimaru tylko po to, by powiedzieć cokolwiek, bo marzył teraz jedynie o tym, by zakończyć tę dziwną rozmowę.

- Dobra, nieważne – powiedział nagle Sasori i zerwał się gwałtownie ze stołu, jęcząc z bólu.

*

Cały proces zajął im dwa długie tygodnie. Orochimaru miał coraz bardziej dość, ale musiał przyznać, że ciekawość nie pozwalała mu zrezygnować.

Każdego dnia Sasori dostarczał mu kolejne części lalki, którą wykonał wcześniej. Wtedy Orochimaru pomagał mu wymieniać je za ludzkie ciało, a często również łączyć ze sobą metalowymi zawiasami, gdy Sasori był zbyt słaby. A Orochimaru musiał przyznać, że był teraz coraz słabszy.

- Wytrzymasz? - zapytał pod koniec drugiego tygodnia.

Sasori przeniósł na niego zmęczony wzrok i roześmiał się ciężko.

- Nie musisz się martwić. Codziennie jem pigułki żywnościowe, żeby odzyskać siły po stracie krwi. Przemyślałem sobie wszystko.

Wstał ciężko i wyciągnął coś z jednej z szafek ściennych. Gdy Orochimaru się przyjrzał, dostrzegł jakiś duży, okrągły, drewniany przedmiot. Co to mogło być? Sięgnął ręką i wtedy dostrzegł, że to głowa marionetki.

Na swój sposób była piękna, miała jasną cerę, delikatne rysy twarzy dziecka, małe usta o ciemniejszej barwie niż skóra, rude włosy, choć Orochimaru nie był pewien, czy są prawdziwe. Miała nawet oczy, brązowe, chyba wykonane z jakiegoś szkła.

Orochimaru przyjrzał się krytycznie i powiedział:

- Naprawdę chcesz całą wieczność wyglądać jak piętnastolatek?

Sasori wzruszył ramionami.

- A dlaczego nie? - uśmiechnął się.

- To twoja sprawa, oczywiście - roześmiał się złośliwie.

- Jutro – dodał nagle Sasori.

Orochimaru uniósł głowę.

- Jesteś tego pewien? To będzie bardzo trudne.

- Nie będzie trudniejsze od wycinania wątroby, serca i całej reszty.

- No wiesz… Mózg, ośrodek tylu zmysłów…

Przypomniał sobie dzień, który miał miejsce jakiś tydzień temu, gdy wycinał mu serce, podtrzymując je przy życiu swoją czakrą. Pamiętał, jak był zaskoczony, gdy Sasori oświadczył mu, żeby nie wyrzucał serca, choć zrobił to ze wszystkimi pozostałymi narządami wewnętrznymi.

Nie wspomniał mu, co planuje zrobić z tym sercem. Zachowa je sobie na pamiątkę? Zje? Pewnie nie chciał zdradzać mu wszystkiego na swój temat. Gdyby jeszcze kiedyś przyszło im razem walczyć, nie chciał dawać mu wszystkich swoich słabości jak na tacy.

- A tak w ogóle – zaczął Orochimaru, dotykając włosów lalki - są prawdziwe?

Sasori zerknął na niego w roztargnieniu.

- Tak. Zapuszczałem włosy, by potem móc je ściąć na odpowiedniej długości.

- Musiałeś wyglądać interesująco w dłuższych włosach – uśmiechnął się.

*

Orochimaru musiał przyznać, że kilka razy podczas ich ostatniego dnia pracy wstrzymywał oddech, bo był niemal pewien, że Sasori umiera, jednak za każdym razem okazywało się to jedynie fałszywym alarmem. Bez wątpienia jeszcze nigdy nie brał udziału w tak trudnej i ciekawej zarazem operacji, choć wielokrotnie eksperymentował na ludziach.

Gdy skończył, zamilkł. Przed nim na stole leżała stuprocentowa lalka. Włosy Sasoriego były rozrzucone. Nie poruszał się.

- Sasori…? - zaczął niepewnie, sam zdziwiony niepokojem w swoim głosie.

Nic. Cholera, czyżby jednak coś spieprzył?

- Sasori? - powtórzył.

Minęła długa chwila ciszy. Pokój barwiły żółto-czerwone plamy zachodu słońca, przenikające przez jedyne małe okienko w pomieszczeniu.

Nie chciał go zabić, bez wątpienia. W każdym razie nie teraz, bo podczas walki nie miałby nic przeciwko. Nawet fascynowało go, w jak desperacki sposób Sasori mu zaufał. Zresztą Orochimaru nie zwykł zabijać, gdy nie musiał. Zabijał jedynie na wojnie, gdy jeszcze mieszkał w Konosze, gdy wróg go do tego zmusił, podczas misji dla Akatsuki, a także czasem ofiary jego eksperymentów nie dożywały ich końca, czego bardzo nie lubił. Zabijanie nie sprawiało mu radości, w przeciwieństwie do ciekawej walki, co różniło go od wielu innych zbiegłych ninja.

Pochylił się nad nieruchomym, nowym ciałem Sasoriego (które najwyraźniej okazało się jego ostatnim), by sprawdzić, czy nie przeoczył czegoś, co mógłby dla niego zrobić.

- Czyżbyś próbował jednak mnie zabić, co, Orochimaru? - usłyszał rozbawiony głos Sasoriego.

Szybko odsunął się od niego. Choć naprawdę czuł szok, spowodowany jego nagłym przebudzeniem się, nie miał zamiaru mu tego okazać.

- Ależ oczywiście – Uśmiechnął się szeroko.

Sasori ponownie przez chwilę się nie poruszał, a potem usiadł i podniósł jedną ze swoich nowych drewnianych rąk do oczu. Jego głos nadal był głosem piętnastoletniego chłopca, choć wydawał się być bardziej nienaturalny, robotyczny. Jego oczy błyszczały szklaną pustką, na twarzy zastygł spokojny, delikatny uśmiech, który w obecnej sytuacji wydawał się upiorny; ruchy miał sztywne, pozbawione płynności.

Orochimaru czuł się niecodziennie, uroczyście. Wciąż nie odrywał wzroku od nowej postaci Sasoriego.

- Jak się czujesz? - zapytał, wyraźnie słysząc w swoim głosie dużą ciekawość, co nie pasowało do jego wystudiowanej przez lata obojętności.

Sasori długo nie odpowiadał.

- Czuję… - zaczął z wahaniem. - To nie do opisania, wierz mi, Orochimaru. Czuję… pustkę – dokończył, a w jego głosie brzmiało to jak ideał, który w końcu zdołał doścignąć. - Nic… Żadnych myśli o rodzicach, ich śmierci, moim żałosnym dzieciństwie ani nawet o tej cholernej Chiyo. Nic. Mogę mówić, posiadam dalej wspomnienia i swoją jaźń, ale te wspomnienia już dłużej nie wypalają we mnie nieznośnej dziury. Widzę, ale nie muszę mrugać, a moje oczy nie są już dawnymi oczami. Słuch też działa, bez żadnych wątpliwości. Węch. Dotyk. – Otworzył usta, jakby czegoś próbował. - Smak.

Orochimaru słuchał go, zaintrygowany.

- Czemu na początku mi nie odpowiadałeś? Chciałeś ze mnie zadrwić?

Sasori zawahał się.

- Nic nie słyszałem… Chyba przez chwilę byłem… nieprzytomny? Czy to słowo wciąż pasuje do mojej obecnej sytuacji? Chyba nie… Nieustannie muszę używać swojej czakry, by istnieć, napędzać moje nie-życie. To pewna komplikacja, gdyż nie wiem, jakie ilości będę musiał w tym celu zużywać, ale to nieistotne… A co takiego do mnie mówiłeś? - zainteresował się.

Orochimaru roześmiał się głośno.

- Na pewno nie wyznawałem ci miłości.

Sasori nie wydawał się być zadowolony z takiej odpowiedzi.

*

Orochimaru został u niego jeszcze kilka dni, gdyż był zbyt ciekawy, by teraz odejść. Chciał wiedzieć, jak będzie wyglądało dalsze funkcjonowanie Sasoriego.

Następnego dnia rano zasiedli razem do stołu, a Sasori podsunął mu większą niż zwykle porcję jedzenia.

- A z jakiej to okazji? - zapytał z uśmiechem i zaczął jeść.

Sasori wzruszył ramionami.

- Teraz nie muszę już jeść, więc nie chcę, żeby się zmarnowało. Możesz zjeść wszystko, co jeszcze zostało. Spać też nie muszę.

Orochimaru zerknął na niego.

- Więc co robiłeś całą noc?

- Rozmyślałem i konserwowałem swoje nowe ciało. Oliwienie zawiasów, zabezpieczanie lakierem drewna przed zniszczeniem. To bardzo relaksuje i pozwala zabić czas.

- O czym rozmyślałeś?

- Muszę przyznać, że choć ból fizyczny nigdy nie był dla mnie aż tak zły, z ulgą przyjąłem to, że już nie boli. Te dwa tygodnie były naprawdę aż nazbyt intensywne. Teraz wreszcie czuję spokój. A moje serce… - przerwał nagle, jakby powiedział za dużo i zerknął szybko na Orochimaru.

- Przecież już go nie masz, sam je wyciąłem – powiedział podejrzliwie, czując, że Sasori coś przed nim ukrywa.

- Tak. Właśnie dlatego mówię, że już nie muszę go czuć – dodał, tym zaraz spokojnie.

Orochimaru nie do końca mu uwierzył, coś mówiło mu, że kłamie, ale nie chciał ciągnąć tego tematu, bo nie miał żadnego dowodu.

- A gdzie jest teraz? - jednak zapytał po chwili walki z samym sobą.

- Wyrzuciłem je.

- Więc czemu mi na to nie pozwoliłeś? - Orochimaru zmarszczył brwi.

- Chciałem przyjrzeć mu się po raz ostatni. Zresztą wolałem mieć pewność, że nie umrę i zachować je aż do końca naszej pracy.

Ta odpowiedź odrobinę uspokoiła podejrzenia Orochimaru, więc zamilkł.

- Zapomniałeś o czymś – dodał po chwili, obserwując jedzącego Orochimaru.

Ten przełknął i spojrzał na niego.

- Tak? A o czym?

- Miałeś opowiedzieć mi tajemnicę swojej nieśmiertelności. W końcu o mojej wiesz już wszystko.

Orochimaru odsunął od siebie talerz i zamyślił się. Bez wątpienia nie chciał zdradzać mu wszystkiego na swój temat, tak, ale coś może mu przecież powiedzieć, prawda?

- Używam zakazanego jutsu, by zabierać ciała innych. – Uśmiechnął się drapieżnie. - Osiągnięcie tego, czego nikt wcześniej nie miał odwagi osiągnąć zajęło mi wiele lat, ale w końcu się udało – powiedział nie bez satysfakcji.

- Kto ci pomagał? - zapytał Sasori, patrząc na niego uważnie. - Kabuto? Bo nie uwierzę, że dokonałeś tego sam.

- Oczywiście, że nie. Istniało zbyt duże ryzyko, że po prostu umrę. Ale nie, nie Kabuto.

- Więc kto?

- Nikt – roześmiał się.

- Co masz na myśli? - powiedział Sasori, lekko zirytowany. - Przecież przed chwilą mówiłeś, że…

- Mam na myśli „nikt ważny”, przerwał mu, rozbawiony jego złością. - Byle kto, nawet nie pamiętam jego imienia.

- I co się potem z nim stało?

- Jak to co? - powiedział beztrosko. - Zabiłem go, oczywiście, jeszcze zechciałby sam osiągnąć to, co ja.

- To w twoim stylu – powiedział spokojnie Sasori. - Więc ja też powinienem cię teraz zabić? - zapytał zaczepnie, patrząc mu w oczy.

- Och, możesz spróbować – odpowiadał tylko. - To mogłoby być interesujące. Dwóch nieśmiertelnych… - rozmarzył się.

- Dlatego nie będę marnował na to swojego czasu – powiedział powoli.

Orochimaru skrzywił się.

- Ech, nie umiesz się bawić, naprawdę…

- Mam dla ciebie inną propozycję – powiedział dziwnie spiętym głosem.

- Tak? - zainteresował się Orochimaru.

- Masz ochotę na seks ze mną?

Orochimaru milczał, zaskoczony. Czyli jego podejrzenia nie były bezpodstawne… W swoim życiu słyszał to pytanie już wiele razy. I zawsze odpowiadał na nie w ten sam sposób.

- Nie jestem zainteresowany.

Sasori zacisnął zęby.

- A czemu pytasz teraz? - Orochimaru w końcu odzyskał głos.

- Bo wcześniej wszystko mnie bolało, to nie miałoby sensu. Zresztą TO jest moje prawdziwe ciało. No powiedź, Orochimaru… - spojrzał na niego intensywnie. - Seks z marionetką… Czyżbyś nie lubił doświadczać nowych rzeczy?

Orochimaru roześmiał się w głos.

- Tak, lubię, ale tą propozycją nie jestem zainteresowany.

Sasori westchnął.

- Czemu? - zapytał ostro.

- Och, nie obrażaj się – roześmiał się. - Jestem aseksualny.

Sasori zamyślił się.

- Naprawdę? Nie wiedziałem.

- A widziałeś mnie kiedyś z kimkolwiek?

- Nie, ale myślałem, że po prostu… Więc moim ludzkim ciałem również nie byłbyś zainteresowany?

Orochimaru pokręcił głową.

- A Itachi? - zapytał powątpiewająco.

Orochimaru ponownie się roześmiał.

- Chciałem jego umiejętności shinobi, niczego więcej.

Znów zacisnął usta.

- Jak sobie chcesz… - burknął.

- Więc będziesz teraz całą wieczność zachowywał się jak nastolatek? To raczej byłoby irytujące… Choć, na szczęście, to nie ja będę musiał się więcej z tobą męczyć. Chyba będę już wracał do siebie, Kabuto pewnie odchodzi od zmysłów. Miałem szybko wrócić, pewnie pomyślał, że coś mi zrobiłeś. Ach, zapomniałbym – Wstał i zabrał swoje zapiski, których ten na początku nie chciał mu oddać. - Co, już nie odcinasz mi rąk?

- Jak widać to i tak nic nie dało – powiedział, odwracając się do niego tyłem.

Sasori już nic więcej nie powiedział.

Orochimaru uśmiechnął się do siebie w drodze powrotnej do swojej kryjówki. To była dobra wyprawa, pozwoliła mu doświadczyć czegoś zupełnie nowego i nieoczekiwanego. Taak…


KONIEC

26.10.21 21.39

(13 str.)