czwartek, 29 czerwca 2023

Nie mam prawa…

Theo szedł korytarzem, miał dziś zły humor, marzył tylko o tym, by zaszyć się w swoim pokoju i z nikim się już dziś nie widzieć, nawet z Vincem, a może w szczególności z nim…?

W jednej chwili poczuł, że ktoś łapie go za ramię i wciąga do pokoju. Ze złością wyszarpnął się, myśląc, kto ma takie pomysły i wtedy zobaczył przed sobą durną, roześmianą twarz Arthura. Oczywiście, że to on, kto by inny?…

- Spieprzaj – wysyczał.

Arthur zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. Byli w jednym z pustych pokoi w posiadłości.

- A może „pieprz”, a nie „spieprzaj”? - zapytał radośnie.

Theo poczuł jeszcze większą złość. Odwrócił się, by odejść, sycząc:

- Dziś bredzisz jeszcze bardziej niż zwykle.

Był w drzwiach, gdy Arthur go pocałował. Zamachnął się, by dać mu w mordę (cholera, zasłużył sobie na to!), ale jego ciało, któremu całe życie odmawiał cielesnej miłości, wzięło nad nim górę. Zapłonął w jednej chwili, ale zdołał opanować się na tyle, by wyrwać się z objęć Arthura, sapiąc ciężko.

- Orientacja ci się zmieniła? - warknął.

Arthur znów się roześmiał. Miał czerwone policzki.

- Nie, całe życie jest taka sama, to ty niewiele o mnie wiesz.

- Świetnie – syknął. - Wszystkie baby w Paryżu już cię znają i teraz zabierasz się za facetów?

- Nie – odparł radośnie Arthur. - Pomyślałem, że fajnie będzie dorwać kogoś w domu, by nie musieć ciągłe jechać do miasta.

Theo usiadł ciężko na jakiejś kanapie. Nadal nie umiał uspokoić oddechu.

- Masz cały dom facetów. I większość z nich żyje w celibacie.

Arthur wzruszył ramionami.

- Wiem, ale większość z nich nie jest zainteresowana facetami.

Chwilę potem rzucili się na siebie, a Theo nie był już w stanie jasno myśleć. Obaj padli na podłogę, mocno objęci. W tej chwili liczyło się tylko nagie ciało Arthura pod nim…

Arthur nawet w takiej chwili nie przestawał gadać…

- Słuchaj… Wiesz, czemu ty? - zapytał z trudem, gdy ich ciała poruszały się w jednym rytmie. - Bo dobrze wiem o twoich uczuciach do Vince’a…

Theo zamarł na chwilę. Czy miało sens udawać głupiego…? W jednej chwili pękły wszystkie tamy…

- Każdego dnia marzę, by go ostro pieprzyć… - powiedział. Jego głos był ochrypły. Ze złością poruszał mocno biodrami. - Przycisnąć go do podłogi jak teraz ciebie…

Arthur zaśmiał się, słysząc jego słowa.

Wtedy Theo usłyszał zduszony głos za sobą, od strony drzwi. Zamarł, przeczuwając najgorsze… Odwrócił się szybko, nadal nie odsuwając od Arthura i…

W drzwiach stał jego brat. Miał wytrzeszczone oczy i otwarte usta. Pisnął, gdy dostrzegł jego spojrzenie i uciekł korytarzem.

- Kurwa! - ryknął Theo, schodząc z Arthura i szybko się ubierając.

Arthur również wstał z podłogi. Ubrał się i oparł o ścianę, obserwując Theo. Teraz już się nie uśmiechał.

Theo ze złością uderzył pięścią w ścianę, wydając z siebie ryk wściekłości. Tyle lat ukrywał ten obrzydliwy sekret przed Vincem, a teraz…

- Wiedziałeś, że on tu będzie? Zwabiłeś go? To jakiś twój durny żart?! - krzyknął nagle, patrząc płonącymi oczami na Arthura.

Artur wydawał się nie przejmować jego oskarżeniami. Nadal nonszalancko opierał się o ścianę.

- Nie. Skąd miałem wiedzieć? Może usłyszał jak hałasujemy i chciał wiedzieć, co się tu dzieje… - Znów się zaśmiał. - Ok, wiem od lat i w końcu odważyłem się zapytać cię o to, bo byłem ciekaw, ale co innego zapytać ciebie, a co innego dręczyć Vince’a…

Theo odetchnął ciężko i usiadł na fotelu.

- I co? Nie gonisz go?

Theo prychnął.

- Jasne, świetny plan… On nie chce mnie dziś widzieć, może już nigdy?… - dodał boleśnie.

- Daj spokój… za jakiś czas się uspokoi…

Theo spojrzał na Arthura zmęczonym wzrokiem.

- Czemu to zrobiłeś?

- Już mówiłem… - westchnął teatralnie. - Bo miałem na ciebie ochotę, poza tym widziałem jak od lat męczysz się z tym uczuciem i chciałem… żebym mógł przez chwilę pomyśleć o kimś innym. - To co, kontynuujemy? - Uśmiechnął się ironicznie, zakładając dłonie na piersi.

Theo westchnął i odparł, wstając:

- Nie, teraz nie byłbym w stanie… Idę do siebie.

Arthur jedynie skinął głową.

*

Cały dzień siedział sam w pokoju, zbyt przerażony, by choć pójść do kuchni napić się krwi…. Tak cholernie się bał. Ale może tak będzie lepiej? Któryś z nich się wyprowadzi i w końcu obaj będą mniej cierpieć…

A może Arthur z nim ucieknie?… Ze złością zacisnął powieki, leżąc na swoim łóżku. Chyba naprawdę mu odwaliło… Raz miał z nim seks i już będą razem uciekać, chyba teraz jego własne ciało mści się na nim za tyle lat abstynencji seksualnej…

Odwrócił się na bok i podkulił nogi. Może zaśnie i choć na chwilę zapomni o tych cudownych oczach brata…

Następnego dnia usłyszał pukanie do drzwi i ciche słowa:

- To ja, Vince…

Tak bardzo NIE chciał tej rozmowy…

- Proszę… - powiedział głosem wypranym z emocji.

To koniec, tak właśnie straci brata. Vince powie do niego „Nie chcę cię znać po tym, co usłyszałem” i wtedy… No właśnie, co wtedy? Samobójstwo? Bo czy umiał żyć bez niego, bez choćby listów?

Vince usiadł w ciszy na brzegu jego łóżka. Theo nie miał odwagi na niego spojrzeć. Czekał…

Vince odetchnął i zaczął:

- Posłuchaj… chcę, żebyś wiedział, że… Że nie chcę, byś się obwiniał…

Theo wbrew sobie uniósł głowę, wstrzymując oddech. On chyba nie miał na myśli, że…?

- Nie rób mi nadziei… - burknął.

Vince skrzywił się, gdy dostrzegł jego wyraz twarzy i powiedział szybko:

- Nie… ja nie…

Theo poczuł tępy ból w sercu. Oczywiście, że nie… Czyli się nie mylił, ukrywając przed nim prawdę przez tyle lat…

Tym razem Vince unikał spojrzenia brata.

- Chodzi mi o to, że… nie wiem, co sobie pomyślałeś, ale ja NIE chcę cię znienawidzić, zerwać kontaktu, czy cokolwiek… - Skrzywił się i dodał: - No chyba, że ty uznasz, że tak będzie dla ciebie lepiej, ale…

- PRZESTAŃ! - ryknął, zrywając się z łóżka, dłużej już tego nie zniesie… Po co Vince go dręczy?… - Po co tu jesteś? Po co to ciągniesz, chcesz się ze mnie naigrywać, z chorego gościa, który… Lepiej zniknij od razu i… - Z trudem łapał powietrze. - Przecież sam słyszałeś jak mówiłem, że chciałbym cię… - Zamilkł, mocno zaciskając powieki. Nie chciał go dręczyć, cholera, po co znów to powtarza?… Nie był już w stanie jasno myśleć…

Vince skrzywił się.

- Przepraszam… - wyszeptał Theo.

Vince pokręcił głową.

- Nie… chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś wspaniały i… nie chcę, byś mówił o sobie „chory”… Mam gdzieś te zasady, ja po prostu… jestem hetero, ale jestem przekonany, że gdybyś był kobietą, to… chciałbym być z tobą i nie interesowałoby mnie, że inni nazwą to czymś złym! - powiedział z pasją, a Theo uśmiechnął się krzywo.

Jasne, zwykła bezsensowna gadka, by tylko go jakoś pocieszyć, ale jego nie interesowało, że „w alternatywnej rzeczywistości byliby razem”.

- Czemu nigdy mi nie powiedziałeś… przez tyle lat? - zapytał cicho Vince.

Theo prychnął ze złością.

- Bo czułem, że to jedynie uczucie jednostronne i… nie chciałem, by ktokolwiek wiedział, by ludzie mówili, że „ten cudowny Vincent van Gogh ma nienormalnego brata”. Chciałem ci tego wszystkie oszczędzić...

Vince nagle poruszył się niespokojnie i powiedział:

- Wiesz… może to najgorszy moment, by ci powiedzieć… chciałem zrobić to już od jakiegoś czasu, ale nie umiałem. Ja… zakochałem się w Emmie, jesteśmy od niedawna parą.

Słowa Vince’a zawisły w powietrzu. Theo z trudem oddychał, ale zmusił się w końcu do spokoju. Nie zabije tego Psa, choć bardzo go kusiło. Za bardzo kochał brata, by życzyć mu źle.

- Rozumiem. – Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. Nagle przyszło mu do głowy coś, co od dawna nie dawało mu spokoju: - Vince… dlaczego… całe życie byłeś sam, ja… łudziłem się, że to dlatego, że ty też coś do mnie czujesz i czekasz na mój krok.

Vince westchnął i odparł:

- Po prostu nigdy tego nie poczułem, do nikogo i dopiero teraz, po śmierci, zjawiła się ona i…

Theo skinął głową i wyszedł z pokoju. Nie był w stanie dłużej prowadzić tej strasznej dla niego rozmowy.

Złapał się na tym, że stoi pod drzwiami pokoju Arthura. Czuł w sobie taką pustkę i ból, że chciał choć przez chwilę ukoić zmysły, nawet jeśli nic do niego nie czuł. Zresztą pewnie Arthur za chwilę się nim znudzi, może już teraz jest z jakąś kobietą w łóżku, więc nie ma go w domu…

Ale był. I znów rzucili się na siebie zachłannie i tym razem nikt im nie przeszkadzał. Gdy w końcu opadli obok siebie na łóżko Arthur zapytał z uśmiechem:

- To jak to było z Vincem, co? Opowiesz mi jak to się zaczęło?

Theo zamyślił się. Właściwie czemu nie? Już i tak sporo mu o sobie opowiedział…

- Ale najpierw odpowiedź mi na jedno pytanie: a co z twoimi kobietami?

Czuł się jak głupiec zadając takie pytanie, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia, nie teraz, gdy Vince ma kogoś…

- Nic. Teraz jesteś ty.

Theo przymknął oczy. Wprawdzie Arthur powiedział „teraz”, ale Theo i tak poczuł się lepiej. I tak wiedział, że gdyby Arthur spotykał się raz z nim a raz z jakimiś kobietami on i tak nie zerwałby z nim kontaktu. Arthur był jego jedynym małym błyskiem radości w tym koszmarze życia, więc…

- Ucieknij ze mną… - powiedział nagle ochryple, patrząc z pasją na nagie ciało swojego kochanka. - Gdzieś. Gdziekolwiek. Z dala od Vince’a, bo to zbyt boli – dokończył z trudem.

Arthur westchnął, patrząc na niego z powagą.

- Więc porozmawialiście i on… odmówił ci, tak? - zapytał delikatnie.

Theo odchylił głowę do tyłu, by w takiej chwili nie patrzeć w oczy Arthura.

- Tak – odparł głucho.

Poczuł jak Arthur opiera się na łokciu, by lepiej go widzieć.

- Tak sobie myślę… że ty już od tylu lat żyjesz z myślą, że on cię nie kocha w ten sposób, że… gdyby powiedział ci teraz „tak” ty zbyt bałbyś się tych słów, by naprawdę się cieszyć.

Theo nadal nie patrzył na niego. Zamyślił się. Może to prawda…? Ale teraz to i tak jest obojętne….

Wtedy Arthur powiedział ze smutkiem:

- Nie, Theo, nie ucieknę. Jestem na to zbyt leniwy, lubię moje wygodne życie, pisanie, Paryż…

Theo nic nie odpowiedział. I tak spodziewał się takich słów.

- A wytrwałbyś gdzieś tam, bez niego? - zapytał.

Theo prychnął.

- Przez wiele lat był daleko ode mnie. Byliśmy nastolatkami… - zaczął Theo. Przed oczami od razu zobaczył swojego brata w tamtych lat i znów poczuł mocne ukłucie w sercu. - Pewnego dnia wszedłem do jego pokoju, stał do mnie tyłem, spojrzałem na niego i… w jednej chwili zapragnąłem kochać się z nim. - Theo z trudem odetchnął.

Tak mnie to przeraziło… Moje rozgrzane ciało, moje fantazje, które widziałem przed oczami jakby były prawdziwe i… uciekłem z pokoju. Łudziłem się, że to tylko burza hormonów i że to się nie powtórzy…

Ale to wciąż wracało, za każdym razem, gdy on był obok. Potem jakoś nauczyłem się zgrywać zimnego, ale on chyba i tak niczego nie zauważył, był zbyt niewinny. Lata mijały, a ja nadal byłem sam, myśl o kimkolwiek obok mnie była obrzydliwa, bo nikt nie będzie tak cudowny jak on…

Potem byliśmy już dorośli, ale nadal mieszkaliśmy razem, teraz już bez rodziców. Nauczyłem się czerpać radość z samej obecności Vince’a, jego uśmiechu, wyglądu, głosu, nigdy nawet nie ośmieliłem się pokazać mu, że czuję coś więcej.

Tak naprawdę wtedy sztuka była mi całkiem obojętna: wymyśliłem, że będę sprzedawał jego dzieła tylko po to, by móc być całe życie obok, a on się zgodził. Było niemal idealnie, a wtedy… on oznajmił mi z szerokim uśmiechem, że się przeprowadza i będzie teraz mieszkał i malował razem z pewnym facetem…

Arthur wyglądał na zaskoczonego jego słowami, ale milczał.

Pomyślałem: „to jego chłopak”. To bolało tak, że woli jego ode mnie, ale… chyba umiałbym to jakoś zaakceptować, ale… czas mijał a ja zorientowałem się, że oni NAPRAWDĘ są tylko przyjaciółmi.

- I? Co zrobiłeś? - zapytał Arthur z zainteresowaniem.

Theo skrzywił się.

- Nic. Oni mieszkali daleko ode mnie, niemal się nie widywaliśmy, to cholernie bolało, to był najgorszy czas w moim życiu, ale Vince zaproponował mi pisanie listów i to była jedyna rzecz, która uratowała mnie przed szaleństwem.

Potem… obaj umarliśmy, wtedy le Comte zapytał mnie, czy chcę ponownie żyć, uśmiechnąłem się krzywo i odparłem „Nie, dziękuję, jedno koszmarne życie mi wystarczy…”, a wtedy on uśmiechnął się tajemniczo i powiedział „Vince zgodził się zostać wampirem, wiesz?”. I wtedy nic innego już się nie liczyło…

Ku mojemu zaskoczeniu Vince znów zgodził się ze mną zamieszkać i wtedy tamte koszmarne lata rozłąki powoli znikały z moich wspomnień. Resztę już znasz – dodał po chwili. - A teraz powiedz mi… skąd ty, do cholery, wiesz o moich uczuciach? - zerknął na wciąż nagiego Arthura leżącego obok niego.

Arthur zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.

- No właśnie. Słowo kluczowe: „listy”.

Theo wytrzeszczył oczy.

- Co ty bredzisz? TE listy? Ale ich tu nie ma, zostały w naszym starym życiu, w tamtych czasach! Choć czasem bardzo tego żałuję, chciałbym móc znów je przeczytać… - westchnął.

- Posłuchaj… - zaczął Arthur. - We współczesności te listy przetrwały i… historycy widzą wyraźnie, że…

Theo poczuł się jak w pułapce. Nie, to niemożliwe…

- Ale ja nigdy nie pisałem niczego wprost! - ryknął, zrywając się z łóżka. - Nigdy! Zawsze panowałem nad słowami.

Arthur uśmiechnął się gorzko.

- Wiesz… niekoniecznie coś musi być wprost, by móc się domyśleć….

Arthur zacisnął mocno usta, siadając w końcu na łóżku. Arthur nadal się nie poruszył.

- A ty… - zapytał w końcu z wahaniem. - Czytałeś te listy?

- Czytałem.

Theo poczuł przypływ wściekłości. Coś tak cholernie osobistego… To było przeznaczone tylko dla oczu jego Vince’a… Jednak po chwili zdołał się uspokoić. To nie tylko on. Historycy, zwykli ludzie… A jego i Arthura wcześniej nic nie łączyło, więc…

Nagle Theo uśmiechnął się gorzko i dodał:

- A wiesz, że le Comte też wie? Spojrzał na mnie ostro pierwszego dnia i powiedział: „Tylko żadnego niewłaściwego zachowania pod moim dachem”. A wtedy ja udałem głupiego, więc doprecyzował. Ale miałbym to gdzieś, gdyby Vince jednak… Pewnie by mnie nie zabił, nie?

Arthur nagle usiadł gwałtownie i powiedział, uśmiechając się szeroko:

- A wiesz, że w czasach Emmy istnieje sposób, by móc łatwo znaleźć sobie jakiegoś faceta?

Theo zmarszczył brwi. Wydawało mu się to nieprawdopodobne.

- To się nazywa „internet”. Sama mi mówiła! - Nagle zrobił rozmarzoną minę. Ach! Brzmi jak marzenie… Wiesz jak się trzeba namęczyć w tych czasach?

Theo nic nie powiedział. Nie, nigdy nie próbował.

- W twoim kraju kazirodztwo jest teraz legalne. Homoseksualizm też – dodał jakby mimochodem, uśmiechając się tajemniczo.

Theo zamarł. Poczuł dziwny uścisk w sercu. Naprawdę?… To niemożliwe… Oczami wyobraźni zobaczył ich obu razem przechodzących przez drzwi do teraźniejszości… Poczuł się jeszcze bardziej podle. To nic nie znaczy, bo Vince i tak kocha Emmę…

Jednak poczuł niewielką ulgę na myśl, że nie zawsze i wszędzie jest chorym potworem. Gdyby wiedział o tym, gdy żył i nie nienawidził się każdego dnia… Po prostu urodził się w niewłaściwych czasach, inaczej nie musiałby czuć bólu całe życie…

Arthur znów położył się na łóżku, podkładając rękę pod głowę.

- Tak właściwie to ja wolę facetów, ale… tutaj facetowi łatwiej jest poderwać kobietę, więc… Też może być. - Uśmiechnął się do niego.

Theo skrzywił się. On tylko o jednym…

*

Spotykali się niemal każdego dnia. I, o dziwo, po spotkaniach w łóżku również dużo rozmawiali. Theo polubił te rozmowy…

- A Emma wie? - zapytał ponuro.

Arthur zerknął na niego znad biurka, gdzie dziś pracował.

- Nie wiem. Może też wie z różnych tekstów historycznych.

Theo zacisnął pięść.

- Mogłeś robić przy niej jeszcze wyraźniejsze iluzje! - warknął. - I przy Vincie.

Arthur zachichotał.

- Przestań. On i tak nie rozumiał. A gdyby nagle zrozumiał, to bym mu powiedział, że tak tylko bredzę…

- Myślisz, że ona… pomyśli, że Vince też…? Nie chcę, by ich związek się przeze mnie rozpadł, za bardzo zależy mi na jego szczęściu.

- Pewnie tak nie myśli. To z nią porozmawiaj! - dodał.

Theo zacisnął usta.

- Nie mam odwagi. A ty kiedyś kogokolwiek kochałeś? - zapytał Theo, rozsiadając się wygodnie na fotelu. W jego głosie słychać było ironię.

Arthur wyprostował plecy i odwrócił się od notatek, który zaściełały całe jego biurko.

- A wiesz, że tak? - powiedział, uśmiechając się szeroko.

Theo ciężko było w to uwierzyć, więc słuchał uważnie.

- To było za mojego życia. Był taki jeden facet. Był moim dalekim znajomym, więc czasem się widywaliśmy. Pewnego dnia się zakochałem. Nie miałem odwagi mu tego wyznać, choć starałem się spotykać z nim jak najczęściej i robić aluzje… - Westchnął.

Chyba miał mnie już trochę dość. Pewnej nocy nie wytrzymałem… Upiłem się z rozpaczy, że niczego między nami nie ma i… - Zaśmiał się. - Poszedłem do niego, wyznałem mu miłość, a on kazał mi wyjść.

I tyle. Może to durne, ale wciąż mi nie przeszło, nawet po śmierci. Właściwie cieszę się, że teraz mieszkam w Paryżu, bo nawet chodzenie tymi samymi ulicami, co on sprawiało, że nie mogłem przestać myśleć. Wprawdzie teraz też nie mogę, ale… - Wzruszył ramionami.

Theo wciąż nie mógł uwierzyć w wyznanie Arthura, ale milczał.

- Chodź do mnie… - powiedział nagle Theo, podchodząc do Arthura.

Ten zaśmiał się głośno i powiedział:

- Ej, ej! Znów masz ochotę? Przecież my dopiero przed chwilą…

Theo zamknął mu usta pocałunkiem, zdejmując z niego ubranie. Przyciskał mocno Arthura do łóżka, myśląc, że może dzięki niemu uda mu się choć w jakimś stopniu zagłuszyć ból w sercu. A może i Arthur poczuje się wtedy lepiej?…


Następnego dnia poszedł pod drzwi pokoju Emmy. Serce mocno mu biło i z tego powodu czuł się jak głupek.

Zastukał szybko, by się nie rozmyślić i czekał, wstrzymując oddech.

- Proszę! - Usłyszał jej radosny głos.

Miał nadzieję, że jest sama w pokoju… Nagle nabrał wątpliwości.

Wszedł i od razu otworzył usta, by zacząć mówić, ale Emma uśmiechnęła się do niego i powiedziała:

- Hej, Theo! Może usiądziesz?

- Nie – warknął, czując się coraz bardziej niepewnie. - Chcę ci tylko coś powiedzieć i zaraz wychodzę.

Wydawała się być zaskoczona jego słowami, ale skinęła głową.

- Więc tak… - Nie patrzył na nią. Głos mu drżał. - Słyszałaś może w swoich czasach informacje o mojej… „SILNEJ miłości do brata”? - Zapytał w końcu, czując jak zaschło mu w gardle.

Zerknął szybko na nią. Przez chwilę jedynie patrzyła na niego z otwartymi ustami, aż w końcu skinęła głową.

Zaklął w myślach, ale mówił dalej:

- Wiedz, że… to nie ma z nim nic wspólnego. Rozumiesz? - dodał z naciskiem. - On… on cię kocha, powiedział mi to i nie chcę niczego między wami zepsuć, bo… on jest dla mnie zbyt ważny. Więc nie myśl o mnie źle.

Emma znów przez chwilę milczała, ale nagle – ku jego zaskoczeniu – uśmiechnęła się i powiedziała:

- Nie będę myśleć o tobie źle, jeśli przestaniesz mówić do mnie „Pies”.

Był tak zaskoczony jej słowami, że zamarł. Bezczelna baba! Jednak już po chwili odezwał się:

- Nie wiem. Może.

I wyszedł szybko z pokoju. Szedł korytarzem i uśmiechnął się do siebie.

Bezczelny Pies. Niech na to nie liczy.


KONIEC

30.6.23, 23:54

(6 str.)




czwartek, 15 czerwca 2023

Język nie zapomina...

Sai siedział zamyślony na fotelu w domu swoim i Ino. Zbliżała się rocznica śmierci Danzo, a on nadal – choć minęło tyle lat – nie mógł przestać o tym myśleć.

Odruchowo przesuwał językiem po zębach. Tym językiem, który już od kilkunastu lat nie płonął bólem. Ale on nadal pamiętał. Nie potrafił zapomnieć…

- Hej, stało się coś, Sai? - Usłyszał nagle za sobą głos Ino.

Odwrócił się i spojrzał na nią, nie uśmiechając się. Nie umiał się uśmiechać. Jak często ludzi mówili mu, że jego uśmiech jest durny lub fałszywy?…

- Nie, nic, tak tylko sobie siedzę… - skłamał, ale CO miałby powiedzieć? Wciąż nie umiał wspomnieć o tym nikomu, nadal bał się tamtego bólu.

Ino westchnęła i usiadła obok niego.

- Po prostu powiedz, ok?

Sai przesunął dłonią po udzie. Czuł się niepewnie, mówiąc jej coś tak dla siebie osobistego.

- Niedługo będzie rocznica śmierci Danzo – powiedział po prostu.

- Och… - szepnęła Ino. - I… co o tym myślisz?

Co o tym myślał? To było tak skomplikowane…

- Posłuchaj… - zaczął, starając się przekazać jej wszystko. Byli małżeństwem już kilkanaście lat, a tak naprawdę nigdy jej o tym nie mówił…

Danzo… uratował mi życie. Byłem dzieckiem bez rodziny. Dał mi wyszkolenie ninja, dach nad głową, jedzenie, ubranie, inne osoby, z którymi mogłem rozmawiać. - Sai przymknął oczy. Czemu mówienie tego przychodziło mu z takim trudem?

Jest dla mnie jak ojciec. Miałem tylko jego. A w zamian… miałem robić wszystko, co chciał. Uczyć się każdego dnia, że emocje są złe i że nie mam PRAWA ich okazywać. - Zadrżał. - Zabijać bez mrugnięcia okiem każdego, kogo on mi wskazał. Z dumą i radością przyjąć Przeklętą pieczęć i znosić ból. Nie mówić o nim źle. Kłaniać się przed nim. - Spojrzał na Ino, choć z trudem znosił tę rozmowę. Ino miała łzy w oczach.

Gdy umarł… to była najlepsza i najgorsza rzecz jednocześnie. Rozumiesz?

Ino pokręciła głową, nadal walcząc ze łzami.

- Nie, Sai… Chyba nie jestem w stanie tego pojąć. Ja… mój ojciec był wspaniałym człowiekiem. Nigdy… nie zmuszał mnie do czegoś, czego nie chciałam zrobić.

Sai zapatrzył się przed siebie.

- Chciałem, by żył wiecznie, by był przy mnie, bo miałem tylko jego. I chciałem, by umarł. Jak najszybciej, bo życie z nim było trudne. I złe. Dał mi wszystko i jednocześnie… zabrał emocje i normalne życie.

Dlatego nie lubię, gdy zbliża się rocznica. Zwykle jakoś… staram się o nim nie myśleć, choć to trudne. Ale o tej porze roku nie jestem w stanie.

Ino delikatnie pogłaskała go po ramieniu. Nigdy nie łączyło ich nic więcej w sensie fizycznym. Dlaczego? Czy tak postępują małżeństwa? W książce czytał, że nie… Ale nigdy nie umiał znaleźć słów, by ją o to zapytać. Może tak było lepiej?

- Danzo był mordercą i… - Nagle znów to poczuł. Ten ból, palący, straszny ból. Pochodził z jego języka i sprawiał, że zaczynał się dusić. Jęknął i złapał się za gardło.

- SAI! - ryknęła Ino, zrywając się.

Uspokój się! Mówił sobie. Wiedział, że Pieczęć już nie istnieje, ale to nadal się zdarzało. Powoli odzyskiwał oddech… Ino klęczała koło niego, płacząc. Odetchnął z trudem i powiedział:

- Przepraszam…

- Za co? - zapytała Ino, podnosząc się z podłogi.

- Ja… wciąż nie umiem nad tym panować. Jak wiesz, Pieczęć zniknęła z mojego języka razem ze śmiercią Danzo, ta reakcja nie powinna już mieć miejsca…

- Ale? - drążyła Ino. Wydawała się być zdeterminowana.

- Ale najwyraźniej moje ciało… przywykło do tego bólu, zapamiętało je i połączyło z mówieniem źle o Danzo, więc teraz… SAMO wywołuje ten ból, już bez pieczęci. To nawet dość interesujące… - powiedział z zainteresowaniem.

- Ale… to straszne.

Sai spokojnie wzruszył ramionami.

- Inni byli członkowie Korzenia też to odczuwają. Pytałem ich. Wiesz… tyle lat tresowania nas teraz daje efekty…

Ino spojrzała na niego ze smutkiem.

- Muszę już iść – powiedział nagle, zerkając na zegarek.

- Znów idziesz do Sakury? - W jej głosie było coś… Sai nie umiał tego nazwać, nadal tak niewiele wiedział o emocjach.

- Tak – odparł, wstając.

- Cześć, Sai! - usłyszał radosny głos Sakury, gdy tylko przekroczył próg jej domu.

Lubił tu przebywać. Rozmowy z Sakurą wydawały mu się o wiele prostsze niż z Ino. Czy to dlatego, że Sakura była psycholożką?

Tak naprawdę te ich „rozmowy” były po części luźnymi spotkaniami z przyjaciółką, a po części spotkaniami terapeutycznymi. Sakura zaproponowała mu to jakieś pół roku temu, a on się zgodził. Wcześniej właściwie nie mieli ze sobą kontaktu, choć Sai nie rozumiał, dlaczego.

- Wydarzyło się dziś coś ciekawego? - zapytała lekko.

Sai usiadł, opuszczając głowę.

- Nie rozumiem Ino – wypalił, a Sakura uśmiechnęła się lekko. - Ciebie też nie rozumiem, ale jakby… trochę mniej.

- No wiesz… Każdy człowiek jest inny.


Sakura poczuła ucisk w brzuchu. Odcięła się od Saia, od wszystkich na kilkanaście lat… Nie umiała poradzić sobie z utratą Sasuke. To zbyt bolało. A potem, kawałek po kawałku, uczyła się znów rozmawiać z innymi. Z Saiem, z Karin, Naruto i… z Sasuke.

Ich sesje terapeutyczne trwały już kilka miesięcy, a ona dopiero teraz odważyła się zadać TO pytanie:

- Sai… dlaczego… dlaczego wy wzięliście ślub?

Sai patrzył na nią przez chwilę szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc.

- Czy… jest między wami coś romantycznego?

Tak trudno było się jej porozumieć z Saiem… Gdy z nim rozmawiała, czuła się tak, jakby rozmawiała z dzieckiem. Musiała dobierać odpowiednio słowa, by zrozumiał.

Sai pokręcił głową. Sakura sama nie wiedziała, co czuje po jego odpowiedzi. Tak, spodziewała się tego… Ale jednocześnie… miała ochotę krzyknąć „PO CO więc oni byli razem?!”.

- Więc… nigdy nie mieliście seksu? - zaryzykowała pytanie.

Sai zacisnął usta i odparł:

- Nie, nigdy… Choć żałuję.

Nic więcej nie dodał, a Sakura zaczęła rozmyślać… Nagle coś przyszło jej do głowy.

- Sai… nie musisz odpowiadać na te pytania, jeśli czujesz, że nie chcesz, dobrze?

Sai tylko wzruszył ramionami.

- Masz kłopoty z erekcją?

Niemal otworzyła ponownie usta, by wyjaśnić mu, co ma na myśli, ale on odparł:

- Nie.

Dobrze, pomyślała. Więc to nie kwestia ciała, więc… psychiki? Zadała kolejne pytanie:

- Masturbujesz się czasem?

Znów spodziewała się, że zapyta: „A co to znaczy?”. Pamiętała jak kiedyś bombardował ją i innych tego typu pytaniami, ale najwyraźniej zdobył już potrzebną wiedzę. Ale on odparł:

- Tak.

Nie wydawał się być skrępowany tymi pytaniami.

Więc to też nie kwestia braku libido. Więc o co chodziło, do cholery?! Myślała.

- Nigdy… nie próbowaliście zbliżyć się do siebie… fizycznie? - drążyła.

- Nie.

Miała ochotę krzyczeć. Chciała mu jakoś pomóc, ale nie miała pojęcia JAK, gdy on ciągle tak zdawkowo odpowiadał…

- Dlaczego?

Sai westchnął.

- Bo to ona… nie chciała.

Sakura zamrugała, zaskoczona. Chyba takiej odpowiedzi się NIE spodziewała. W końcu wiedziała, że to Ino nalegała na ten ślub, a teraz… Więc po co? Zapytała samą siebie po raz kolejny.

Tym razem już nie musiała zmuszać Saia do dłuższej odpowiedzi.

- Ona mi się oświadczyła i… zgodziłem się, choć właściwie nie wiedziałem, co to znaczy. Potem wzięliśmy ślub i… miała być noc poślubna. Ja wcześniej czytałem książkę na ten temat i wiedziałem już, co się wtedy robi. – Sai w zamyśleniu spojrzał przez okno. – Tak, ale… ona od razu poszła spać. Pomyślałem, że po prostu jest zmęczona i też poszedłem spać.

A następnego dnia wieczorem… podszedłem do niej i położyłem jej rękę na ramieniu i powiedziałem: „Masz ochotę pójść ze mną do łóżka?”, tak jak było napisane w jednej książce.

Sakura w myślał uśmiechnęła się do siebie. Cóż, jak na niego to nie był aż tak zły tekst…

- A ona… - Sai zamilkł na chwilę. – Wpadła z panikę. Odskoczyła ode mnie i krzyknęła: „Nie dotykaj mnie nigdy więcej!” – Sai pochylił nisko głowę. – Zrobiłem coś źle, Sakura?

Sakura zacisnęła zęby. Ta reakcja Ino… To było nieprawdopodobne. Czemu? Czego się bała? Ino była dorosła, wiedziała, co robi się z mężczyzną w łóżku, więc… Czy to dlatego wybrała właśnie Saia? Sądziła, że bez uczuć ani wiedzy o seksie on nigdy nie będzie próbował jej uwieść? Ale dlaczego? To brzmiało jak rekcja na gwałt, ale przecież nie… Zrobiło jej się niedobrze.

Wprawdzie była terapeutką Saia a nie Ino, ale MUSI z nią pogadać…

- Nie. – Zdołała się wreszcie odezwać. – Nie zrobiłeś nic źle, Sai. A chciałeś tego… ty, a nie tamten podręcznik? – zapytała po chwili.

Sai odezwał się dopiero po chwili wahania.

- Nie… Ja chyba nie wiem, czemu ludzie tak wychwalają ten seks. Nie jestem go ciekaw.

Sakura znów uśmiechnęła się w duchu. Więc może to i dobrze, że tak się dobrali? Jeśli oboje są szczęśliwi w swoim białym małżeństwie, to nie będzie tego psuć, ale… I tak musi pogadać z Ino, choćby z uwagi na ich dawną przyjaźń.

*

Dwa dni później zapukała do drzwi domu Ino i Saia, upewniając się wcześniej, że Sai na pewno jest na misji.

Ino dość szybko jej otworzyła.

- Och… to ty – powiedziała Ino.

Sakura westchnęła w myślach. Cóż, chyba nie powinna spodziewać się cieplejszego powitania po tylu latach milczenia.

- Wejdź – dodała po chwili. Przyszłaś do Saia, on… - mówiła Ino, prowadząc ją do salonu.

- ...jest na misji – przerwała jej. – Wiem. Przyszłam do ciebie.

- Naprawdę? – Ino zmarszczyła brwi, gdy siedziały już razem na kanapie.

Sakura poruszyła się niespokojnie. Czy to, co robiła nie było szalone? Ale już podjęła decyzję, więc…

- Posłuchaj… masz prawo się wściec – zaczęła Sakura – ale… Wiesz, że Sai chodzi do mnie na terapię i…

- Wiem i mi się to nie podoba – przerwała jej Ino.

- Nie? A dlaczego?

- Nie umiem tego wyjaśnić… - Ino nie patrzyła na nią. – Ale nie podoba mi się to.

Sakura skinęła głową, ale mówiła dalej.

- I ostatnio wspomniał mi o… waszym życiu w celibacie.

Ino zacisnęła mocno usta i wyglądała, jakby miała wybuchnąć.

- Sai! Ja go…

- Ino, proszę… - Sakura położyła jej rękę na ramieniu, nie planując tego. – Jeśli dzieje się coś złego, to…

- Na przykład co? – zapytała ironicznie Ino, głosem bardziej piskliwym niż zwykle – Coś ty sobie wymyśliła, co?!

Sakura otworzyła usta, zaskoczona jej wybuchem.

- Na przykład… jeśli ktoś cię kiedyś molestował to… - powiedziała w końcu.

Ino przez chwilę była tak zaskoczona, że milczała. A potem otworzyła usta i prychnęła.

- Taa… Wręcz przeciwnie…

Sakura znów otworzyła usta, zaskoczona. Co to niby ma oznaczać? Ale nie zdążyła zapytać, bo Ino dodała.

- Po co udajesz? Przecież obie w tym siedzimy, nie?

- Ja nie…

- Do cholery! Obie żałośnie po dwudziestu latach nie umiemy zapomnieć o Sasuke, choć on jest teraz mężem Naruto. Nigdy nie widziałam cię z żadnym facetem, więc nie wmawiaj mi, że bredzę!

Sakura milczała, całkowicie zszokowana. To prawda, cieszyła się, że Ino nikt nie molestował, ale… Chyba łudziła się, że tylko ona wciąż nie umie zapomnieć o Sasuke, że Ino i Karin są już od tego wolne…

Niespecjalnie miała ochotę rozmawiać o sobie, ale powiedziała:

- Prawda. Ale ja nie mam męża i… - Przerwała. Nie chciała być niemiła, ale miała ochotę powiedzieć: „Ale ja nie zawracam głowy jakiemuś facetowi a potem nie mówię, żeby nigdy więcej mnie nie dotykał…”, ale jednak tego nie zrobiła.

Ale Ino chyba i tak zrozumiała niewypowiedziane słowa, bo szepnęła:

- Posłuchaj, cholera, to nie tak miało być! Wybrałam go właśnie dlatego, żeby… żeby nigdy mnie nie dotykał. Przecież sama go znasz i… może to głupie, ale zupełnie nie spodziewałam się od niego takiej reakcji i… spanikowałam. Nie umiem myśleć o nikim innym poza Sasuke, nadal i…

Spojrzała Sakurze prosto w oczy i powiedziała:

- Kurczę, ty jesteś taka silna, podziwiam cię. Masz odwagę być sama. Masz super pracę i… nie czujesz, że jesteś słabą kobietką, która nie poradzi sobie w życiu bez faceta.

Sakura prychnęła.

- Och, doprawdy? I ta „silna kobieta” od lat skupia się tylko na pracy, by uciec od życia? Odcina się od przyjaciół na LATA, bo Sasuke jej nie zechciał? - Sakura pochyliła się w fotelu. Serce mocno jej waliło. Nie planowała dziś takich zwierzeń, NIGDY nie planowała, ale… może to jej pomoże?

Ino zaśmiała się gorzko.

- Więc może obie jesteśmy żałosne, co? Wiesz… od najmłodszych lat każdy mówił mi jaka to jestem piękna… To niby fajne, co? – Zerknęła z krzywym uśmiechem na Sakurę. – Ale po latach okazuje się, że nie… Każdy mówił, że będę miała „wspaniałego męża”, a ja zawsze przytakiwałam.

I wierzyłam w to przez wiele lat. A potem… Sasuke mnie nie wybrał i… kurczę, dobrze wiem, że nadal wielu super facetów z radością by ze mną było! No i co? Nie mogłam…

Lata mijały a ja nadal nie umiałam zapomnieć o Sasuke. Temari, Karui i inne dziewczyny brały śluby a ja… choć nadal byłam młoda, panicznie zaczęłam bać się, że… będą tą żałosną, starą panną… Pamiętasz jak mówiłam tak o tobie jako dzieciak? – Ino westchnęła i oparła twarz na dłoniach. – A potem okazałoby się, że to o mnie.

- Ale przecież ja też nie mam męża, więc… czemu byłaś zazdrosna? – zapytała cicho Sakura.

Ino westchnęła.

- Najpierw tak właśnie się pocieszałam, ale potem… miałam obsesję na tym punkcie.

wtorek, 13 czerwca 2023

Blizny jak wspomnienia

Karin była mocno zdenerwowana. Była w mieszkaniu Sasuke i rozmawiali. Rozmawiali pierwszy raz od kilkunastu lat.

Nadal był tak samo piękny jak wtedy, gdy oboje mieli po kilkanaście lat, ale teraz nie miała nawet odwagi zerkać na niego zbyt często. Tak bardzo czuła się winna. Pamiętała jak ogromnego szoku doświadczyła, gdy dowiedziała się z plotek, że Sasuke planuje ślub z Naruto.

Może to głupie, ale do tamtej pory nie miała pojęcia o jego orientacji. Nigdy jej tego nie powiedział, ale też – nigdy nie reagował entuzjastycznie na jej próby flirtu. Poczuła się jak idiotka. Nie miała prawa tak go napastować, ale… wciąż się łudziła, że on ją zechce, jeśli tylko trochę bardziej się postara…

W końcu nie mogła znieść tych myśli i wypaliła:

- Sasuke! Czemu nigdy nie powiedziałeś mi o swojej orientacji?! - Nerwowo ścisnęła w rękach kubek herbaty, którą podał jej Sasuke.

Uśmiechnął się złośliwie i odpowiedział:

- A to by cię powstrzymało, co? - syknął.

Karin zadrżała. Jak on mógł tak mówić?!

- Oczywiście, że tak! Za kogo ty mnie masz?!

- A to, że zawsze się odsuwałem to, że nigdy nie powiedziałem: „chcę” NIC nie znaczy?

Karin pochyliła głowę. Bała się tych słów, ale… On też po raz pierwszy w życiu był dziś z nią szczery, więc… Odruchowo przesunęła palcami po nadgarstku.

- Bo ja myślałam… że lubisz dziewczyny, tylko ja… z tymi bliznami jestem dla ciebie… obrzydliwa… - Nie patrzyła na niego. Głos jej się załamał. - Więc jeśli może… bardziej okażę ci moje uczucia, to… jakoś zniesiesz te blizny.

Sasuke przez chwilę milczał z lekko uchylonymi ustami. Karin zastanawiała się, czy aż tak zaskoczyło go to wyznanie, choć nie była pewna – Sasuke był zawsze taki opanowany i skryty…

- Jeśli już o tym mowa… - powiedział dziwnie nerwowo. - To… bardzo to doceniam, tamten dzień, gdy je widziałem.

Karin w jednej chwili poczerwieniała. Czy on miał na myśli tamten dzień, gdy…?

- Prze-przepraszam! Strasznie! - wypaliła. - To było obrzydliwe z mojej strony i…

Sasuke ponownie uśmiechnął się złośliwie.

- NIE MÓWIĘ, że podobało mi się patrzenie na twoje nagie ciało. Mówię, że… skoro nie byłem zainteresowany podziwianiem go, to… dość szybko dostrzegłem twoje blizny – mówił jakimś dziwnie zmienionym głosem. - Całe nadgarstki, ramiona, przedramiona, dekolt… Musiałaś wykazać się ogromną odwagą, by pokazać je komuś, kto ci się podobał.

Karin zaczerpnęła powietrza, zaskoczona. Nie spodziewała się komplementów z jego strony.

- Przecież wiem, że zawsze je zakrywałaś. Zawsze nosiłaś bluzki, które zasłaniały twoje przedramiona, dekolt.

Karin zerknęła nieśmiało na Sasuke. Tylko przy nim się tak czuła. Zwykle była głośna i pewna siebie. Przynajmniej na wierzchu…

- Tak… zajęło mi wiele miesięcy przekonywanie samej siebie, że… powinnam ci się pokazać... nienawidzę tych blizn, nienawidzę na nie patrzeć, nawet gdy jestem sama. A wtedy… w końcu się odważyłam.

- Teraz wiem, jakie to uczucie… - odparł cicho Sasuke zamyślonym głosem, a Karin uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Wie?…

Sasuke westchnął i dodał:

- Odkąd… nie mam ręki… ludzie ciągle się na mnie gapią, szepczą, brzydzą się, dopytują…

Karin skrzywiła się mimowolnie. To musiało tak cholernie boleć… Cóż, jej blizny po ugryzieniach także bolały, ale to był ból rozłożony na lata, a to…

Sasuke westchnął boleśnie i wyrzucił z siebie:

- JASNE… Ty też się krzywisz.

- NIE! - krzyknęła w panice. - Nie! Ja… skrzywiłam się, bo… to musiało boleć.

Sasuke prychnął.

- A TO nie? - Wskazał na jej ręce.

Ale ona nic nie odpowiedziała. Po chwili milczenia Sasuke odezwał się:

- Wiesz co? Teraz te wszystkie dziewczyny, co za mną biegały… przestały – westchnął. - Bo „nie mam ręki, więc po co im taki facet”? Nie żebym za tym tęsknił, po prostu… to żałosne, że tak niewiele wystarczyło, by im przeszło.

Karin pokręciła głową.

- A może… im chodzi o Naruto, a nie o to?

Sasuke westchnął.

- Nie, widziałem ich obrzydzone spojrzenia, gdy patrzyły na kikut mojej ręki. Raz… - Skrzywił się. - Słyszałem jak szepczą: „Teraz to ja bym go nawet nie chciała! Za każdym razem czuję dreszcze jak patrzę na tę jego rękę!”.

Karin uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- No wiesz… nieważne co, ważne, że się odwaliły, nie? No i ja… A tak właściwie… zaskoczyła mnie twoja propozycja spotkania. Naruto wie o tym spotkaniu?

Sasuke prychnął.

- A co, zdradzam go? Wie, SAM mi to zaproponował. On… wciąż się upiera, że powinienem spędzać więcej czasu z innymi, odnowić znajomości, bo ostatnie lata były… trudne. - Przymknął oczy.

- Ale czemu JA? - szepnęła Karin. - Masz wokół siebie tyle wspaniałych osób z Kohony i…

- Ty też jesteś teraz „z Konohy”, tak? - zapytał.

Karin machnęła ręką.

- Niby jestem, ale… Wciąż czuję się tu jak obca. - Pochyliła głowę. - Niepotrzebna, jak intruz… A Naruto…? - szepnęła, zerkając na Sasuke. - Jemu nie przeszkadza, że nie masz ręki, prawda? - zapytała delikatnie.

Spodziewała się, że odpowie od razu „Nie przeszkadza mu” i zmieni temat, ale… Sasuke odwrócił od niej twarz i powiedział pełnym bólu głosem:

- Widzę jak odwraca wzrok, ja nie chce widzieć mojej ręki bez ubrania… - Odetchnął świszcząco. - Sądzę, że on czuje się winny, że… ale przecież to ja byłem debilem, który nie słuchał żadnych argumentów, gdyby mnie jakoś nie powstrzymał, to teraz byłby martwy… albo nadal byłbym mordercą.

Ale ja nie chcę, by on czuł się winny. Nie zmienię decyzji, nie umiem, czuję, że właśnie tak powinno być… - Zacisnął mocno powieki. - Nie mógłbym odzyskać ręki, to moja pokuta, moja kara. Poza tym… - Uśmiechnął się boleśnie. - Tak jest lepiej. Ktoś tak silny jak ja i tak zły jak ja… to dobrze, że bez tej ręki nie mam pełni swojej mocy.

Zamilkł. Karin słuchała go, z trudem oddychając. Nigdy nie sądziła, że się jej zwierzy, że będzie mówił TAK osobiste słowa.

- Nadal nie wiem, czemu JA? - po chwili powtórzyła pytanie.

Milczał, a w końcu odparł:

- Wiesz… nie tylko ty. Rozmawiałem z Sakurą, Saiem, Kakashim, Gaarą… Przeprosiłem ich wszystkich, czułem, że muszę… - Nagle spojrzał na nią. - Karin… Ciebie też przepraszam. Ja…

- Nie musisz! - Zamachała rękami, ale on kontynuował.

- Świadomie cię wykorzystałem… Wiedziałem o twoich uczuciach, wiedziałem, że wtedy zrobisz dla mnie WSZYSTKO, więc… wiele osób tak właśnie wykorzystałem. Życie jest o wiele prostsze, gdy wygląda się tak jak ja… - Uśmiechnął się gorzko. - Albo raczej WYGLĄDAŁO.

- Nie! Przecież mnie nie wykorzystałeś!

- Jasne… - Sasuke westchnął ciężko. - Ty, Jugo, Suigetsu… Ryzykowaliście dla mnie nie raz życie, przeze mnie zostaliście bandytami, przystąpiliście do organizacji przestępczej…

- Posłuchaj – zaczęła Karin. - Nie będę mówić za nich, bo nie wiem, co wtedy czuli i czemu to zrobili, ale ja… Myślisz, że wcześniej byłam taka święta? Przecież dobrze wiesz, co robiłam Suigetsu, on ciągle każdemu o tym przypominał… Czułam się taka samotna po śmierci Orochimaru i… wy byliście moim przyjaciółmi.

Wiesz? Ja teraz wspominam tamten okres jako czas radości, przygody… Wiesz mi, przeżyłam w życiu gorsze rzeczy niż choćby tamta walka z Bee…

Ale Sasuke jej przerwał.

- Wiesz, czemu TY?

Karin poczuła, że serce jej przyspiesza, choć wiedziała, że to głupia reakcja.

- Bo jesteś… tak ja powiedziałaś „wspaniali ludzie z Konohy”… - Westchnął. - Niby ja też jestem z Konohy, ale… bez wątpienia nie jestem WSPANIAŁY.

Wiesz jakie to męczące? - szepnął, opierając się mocniej plecami o fotel. - Wszyscy w Konosze są tacy… święci – wypluł to słowo. - A ja NIE jestem i… ciężko mi to znieść. - Uśmiechnął się drwiąco. - A potem jeszcze wybrałem sobie na męża najświętszego z najświętszych…

Czasem z trudem to znoszę. Przy nim wydaję się sobie jeszcze większym zbrodniarzem i przestępcą. Ale nie umiem żyć BEZ Naruto, więc… jakoś się z tym męczę. A ty… byłaś tam ze mną, ty i Orochimaru, w najlepszych chwilach mojego życia, choć potrzebowałem lat, by zdać sobie z tego sprawę.

Karin oddychała z trudem. Tyle słów… Wiedziała, że pewnie powinna czuć się urażona „Wszyscy w Konosze są święci, więc wolę rozmawiać z tobą, bo ty nie jesteś”. Ale nie czuła się urażona, ona także tak wiele razy czuła się w Liściu nie na miejscu.

- Cieszę się – odparła z trudem. - Tęskniłam za tobą – zdobyła się na to wyznanie.

Sasuke tylko skinął głową. Nie oczekiwała po nim niczego więcej.

- Mieszkacie tu? - zapytała w końcu, rozglądając się po salonie. Było tu bardzo czysto, choć według Karin odrobinę zbyt… chłodno, jeśli chodzi o wystrój.

Sasuke skinął głową.

- To dom Naruto. Nie byłbym w stanie mieszkać tam, gdzie oni umarli, cała moja rodzina…

Karin skinęła głową. To musiało być przerażające…

- A z Suigetsu się widujesz? - zapytała Karin. Musiała przyznać, że trochę tęskniła za tym irytującym gościem. Bo skoro Sasuke odnawia stare kontakty, to może…

- Nie – odparł Sasuke. - Nie widziałem się z nim, wiem tylko, że wrócił do Mgły i mieszka sam.

Może powinna się z nim skontaktować? Pomyślała gorzko. Ale może to zły plan, on tak się jej bał, nie chciała go dręczyć. Zresztą… czy dałaby radę go przeprosić? Sasuke… przeprosił tyle osób, ona pewnie by nie umiała. Chyba naprawdę Naruto ma na niego dobry wpływ.

- To co, nie pytasz o Orochimaru? - powiedział dość ostro Sasuke.

Karin skrzywiła się. Jasne, obiecała sobie, że będzie milczeć na ten temat, ale Sasuke i tak domyślił się, że ją to gnębi.

- Słuchaj… - powiedziała, patrząc na swoje kolana. - To nie moja sprawa, ale…

- A kto zrobił mu awanturę? - przerwał jej ironicznie.

Karin westchnęła.

- No… wtedy tak zareagowałam, ale teraz już wiem, że to nie moja sprawa i…

- Wściekał się, że każdy od razu zakłada, że to ON mnie wykorzystał. - Sasuke uśmiechnął się drapieżnie. - Ale to JA go uwiodłem, najpierw chciałem jedynie wykorzystać go do swoich celów, ale potem… to się zmieniło.

- Już go przeprosiłam… - westchnęła. - Wyjaśniłam sobie z nim wszystko, pierwszy raz w życiu. Po prostu… bałam się o ciebie i… miałeś wtedy tak mało lat i…

- Miałem dokładnie tyle samo, gdy się na mnie rzucałaś!

- Wiem. - Skinęła głową. - Po prostu. My jesteśmy w tym samym wieku i… Wybacz, już tak nie myślę.

- I co sobie wtedy pomyślałaś, gdy dowiedziałaś się o naszym romansie, powiedz szczerze? - zapytał, patrząc jej prosto w oczy.

Zamyśliła się. Chce szczerości…? Dobrze!

- Serce mocno mi waliło, pomyślałam sobie, że… skoro jesteś w stanie być z kimś, kto ma kobiece ciało, to… może mnie też zechcesz. - Szybko odwróciła wzrok. Oddech jej przyspieszył.

Sasuke przesunął dłonią po twarzy.

- To nie tak, Karin. Ja… nie pieprzę się z każdym wokół. Orochimaru i Naruto są jedynymi osobami, które kiedykolwiek mnie zainteresowały. W całym moim życiu.

Nawet nie wiesz jakie to było dla mnie trudne. Orochimaru… potrzebowałem dwóch lat, by przestać brzydzić się jego kobiecego ciała. Ale on to inna sytuacja. Gdy go poznałem, MIAŁ męskie ciało, dopiero potem dowiedziałem się, że czasem zmienia też ciało na kobiece. Wciąż musiałem sobie powtarzać, że to tylko powłoka, że MÓJ Orochimaru jest tam, w środku. Jego charakter, umysł, zainteresowania.

Karin poczuła dreszcze. „Mój Orochimaru”… On naprawdę go kocha…

- Orochimaru jest jedyną osobą, która nie brzydzi się mojej ręki… - wyznał.

- Więc… to dlatego… wy… - zaczęła.

Sasuke zaśmiał się ironicznie.

- Nie! Choć pewnie i tak mi nie uwierzysz. To Naruto zainicjował to wszystko… Bardzo chciał, bym był szczęśliwy, przecież ja wtedy nawet nie mogłem wiedzieć jak on zareaguje na moją rękę. A ludzie? Niech się odpieprzą…

Skrzywił się nagle gwałtownie, Karin poczuła zdenerwowanie. Co jest nie tak?

- Coraz częściej się boję… Naruto tak bardzo pragnął zostać Hokage… Wprawdzie teraz twierdzi, że JA jestem dla niego ważniejszy niż to, ale… Nie chcę, by coś się rozwaliło przeze mnie. Bo ile jeszcze ludzie zniosą?

Hokage bierze ślub z mordercą z Akatsuki!”. Mąż Naruto w więzieniu!”, „Mąż Hokage zdradza go z innym zbrodniarzem!”, „Hokage wpuścił do Konohy mordercę i kochanka swojego męża!”… - Westchnął ciężko. - Ludzie wciąż chodzą za Naruto, choć minęło już tyle czasu i mówią: Naruto, twój mąż cię zdradza, zostaw go!”. - Zaśmiał się gorzko. - Ostatnio powiedział mi, że ma już dość mówienia każdemu „Zdrada jest wtedy, gdy mąż o niczym nie wie”… I że marzy, by w końcu zacząć odpowiadać „Pierdol się, to nie twoja sprawa”…

Karin uśmiechnęła się nerwowo. Wciąż sprawiało jej ból, gdy Sasuke cierpiał…

Nie chcę, by miał przeze mnie kłopoty. Ludzie coraz częściej szepczą złe słowa za plecami Naruto, a on tylko uśmiecha się durno i mówi „Eee tam, niech se mówią!”, ale… Wiesz, o czym marzę? - zerknął na Karin.

By uciec z tej pieprzonej Konohy. Ale nie chodzi tylko o Konohę, wszędzie jest tak samo beznadziejnie… Ja także tęsknię za tamtymi latami… Kiedyś drwiłem z Orochimaru, że mieszka jak zwierzę, ale… Potem zdałem sobie sprawę, że KOCHAM mieszkanie w jaskini, w jakiejś dziczy… Że to wolność.

Od tych durnych ludzi, ich gapienia się, szeptów, obrzydzenia, oburzenia, chamskich pytań… Marzę, by uciec… znaleźć sobie jakąś jaskinię w lesie i… być wolnym. I wiesz co? Naruto pewnie bez chwili wahania porzuciłby ludzi, stanowisko Hokage i wioskę i uciekł ze mną, ale…

Chyba właśnie to mnie powstrzymuje… Ja NIE CHCĘ, by on dla mnie wszystko poświęcał, już i tak za bardzo dla mnie cierpi. Gdyby mówił „nie”, może próbowałbym go przekonać, ale jego ślepe oddanie… nie, nie mogę mu tego zrobić.

Karin czuła coraz większy uścisk na sercu. Nie umiała mu pomóc, nie wiedziała, CO powiedzieć i czuła się beznadziejnie. Ona także marzyła u ucieczce, ale nie aż tak drastycznej… Myślała jedynie o wyprowadzce z Konohy do jakiejś innej wioski.

- Nie, koniec. Nie będę się nad sobą użalał – powiedział ostro Sasuke.

- Nie mów tak! Tylko rozmawiamy, nie użalasz się, to ważne, by móc się komuś wygadać i…

Znów uśmiechnął się drwiąco.

- Tak? A ty też chcesz mi się wygadać?

Karin spuściła wzrok. Gdy tu przyszła nie miała właściwie ŻADNEGO planu. A teraz… Serce jej przyspieszyło. Nigdy nikomu tego nie opowiadała, a tamte wspomnienia wypalały jej dziurę w brzuchu i… czy poczuje się lepiej, gdy się komuś zwierzy?

Ale on jej się dziś zwierzał. Był taki szczery… mówił jej rzeczy, o których nie wie nawet jego mąż, więc…

- Chcę… jeśli chcesz słuchać – powiedziała cicho.

Sasuke wydawał się być zaskoczony jej odpowiedzią. Przez chwilę widziała na jego twarzy niepewność, a potem odparł:

- To mów.

Skinęła głową, ale nadal milczała. Potrzebowała czasu, by pozbierać myśli.

- Miałam dwanaście lat, gdy… wszystko zaczęło się psuć. Wcześniej nie wiedziałam właściwie, czym zajmuje się moja matka. No tak, pomagała chorym ludziom, byłam z niej dumna, ale nic więcej nie wiedziałam.

Potem zaczął się u mnie okres buntu, byłam nie do wytrzymania. - Uśmiechnęła się gorzko. - Uważałam, że jestem najmądrzejsza, najwspanialsza, matka strasznie mnie wkurzała.

Pewnego dnia do Trawy wprowadził się pewien facet. Miał jakieś dwadzieścia lat, był tak cholernie przystojny, pewny siebie, uzdolniony… - Westchnęła. - Zakochałam się niemal od razu.

Pewnego dnia wrócił z misji, był ciężko ranny. Byłam przerażona! Miałam ogromną nadzieję, że nic mu nie będzie. Wtedy on przyszedł do naszego domu i matka od razu powiedziała: „Zaraz pana uleczę”, a on wtedy… - Karin poruszyła się nerwowo. - Spojrzał na mnie jakoś tak… nie umiałam wtedy tego pojąć, ale nie podobało mi się to. Jego spojrzenie było… brudne.

Wtedy powiedział z uśmieszkiem: „A może to pani córka mnie wyleczy? Chyba jest już w odpowiednim wieku”. Zupełnie nie rozumiałam tych słów… - Karin spojrzała ze smutkiem na Sasuke. Z trudem opowiadała. - Tak STRASZNIE się ucieszyłam, że… mnie zauważył, docenił, że uznał, że zdołam mu pomóc.

Skoczyłam w jego stronę i powiedziałam: „Jasne, że tak!”. Matka… dużo uczyła mnie na temat naszej klanowej techniki i wiedziałam, że… może nie zdołam pomóc mu całkowicie, ale mogę wiele zdziałać.

Wtedy matka stanęła między nami, była pełna strachu, ale ja nie rozumiałam, dlaczego. Powiedziała: „NIE, ja panu pomogę!”. Zabrała go do drugiego pokoju. Poszłam na paluszkach pod drzwi i zaczęłam podsłuchiwać! Byłam taka zazdrosna… Ale nadal niczego nie rozumiałam…

Potem wyszli z pokoju, on był już w pełni zdrowy, a matka osłabiona, jak zawsze po leczeniu innych. Wtedy przestałam się do niej odzywać, myślała, że matka zrobiła to, by móc się przed nim popisać, kto wie, może chciała mi go ukraść? - Karin westchnęła ciężko.

Czas mijał, a matka nadal nie pozwalała mi leczyć. Nadal się na nią wściekałam. Innego dnia przyszedł do nas pewien mężczyzna. Był jakiś taki… niemiły, gburowaty. Nie lubiłam go, a on z jakiegoś powodu często u nas bywał. Tak, był shinobi jak niemal każdy w wiosce, ale… Czemu akurat on tak często był ranny? - Karin uśmiechnęła się krzywo, zerkając na Sasuke.

Tak, wtedy tego jeszcze nie pojmowałam. Znów wyszli do innego pokoju, matka rzadko leczyła przy mnie. Wtedy usłyszałam… ich rozmowę… - Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, nie umiała już dłużej ich powstrzymywać. Wiedziała, że tak będzie, gdy zgodziła się na tę rozmowę z Sasuke i nie żałowała.

Matka była zdenerwowana, on też. To dlatego mówili głośniej i to zwróciło moją uwagę. Matka mówiła: „Proszę przestać! Nie powinien pan przychodzić tu tak często. Dobrze wiem, że to nie jest poważna rana, sama się zagoi, ja muszę oszczędzać czakrę. A ostatnio… widać było wyraźnie, że sam pan zadał sobie tamtą ranę jakimś narzędziem”.

Zmarszczyłam brwi z uchem przy drzwiach. Niby po co ktoś miałby się krzywdzić? CO jest takiego przyjemnego w byciu leczonym? Taa… - Karin pochyliła się. A on odparł wzburzony: „Skoro tak bardzo przeszkadza ci moje towarzystwo, to może… twoja córka mnie wyleczy? Ile ona ma lat, coo?”. Matka wtedy jęknęła, jakby coś ją zabolało i odparła: „Niee, błagam! Ja… nie będę już narzekać, zaczynajmy”. Wtedy on powiedział obleśnym tonem: „Ok… to jaką część CIAŁA dziś sobie wybiorę? Hmm…? Może twoją lewą pierś?”.

Wtedy odskoczyłam jak oparzona od drzwi. - Karin zaszlochała. - Wyszłam się przejść, nie mogłam tego znieść, potem wróciłam, matka była już sama, a ja… Wtedy odebrałam to całkiem inaczej, zaczęłam do niej krzyczeć, że jest taka… puszczalska, że czemu ona robi coś takiego, że jeśli odbije mi MOJEGO chłopaka, to pożałuje…

A ona nie zrobiła mi nawet żadnej awantury… - szepnęła do Sasuke. - Spojrzała tylko na mnie ze smutkiem i powiedziała: „Żebyś ty tylko jak najdłużej NIE ROZUMIAŁA”…

Jakiś czas potem znów wspomniałam jej o tamtym facecie, co mi się podobał, a ona powiedziała do mnie bardzo, bardzo zmęczonym głosem: „Myślisz, że ON jest taki święty? Że on… zawsze gryzł mnie jedynie w rękę i nigdy nie chciał niczego więcej?…”.

I wiesz co? - Zerknęła na Sasuke. - Ja CHCIAŁAM znów zacząć wrzeszczeć, mówić o niej złe rzeczy i wybielać tamtego chłopaka, ale w jej głosie było coś tak smutnego, tak pełnego zmęczenia, że nawet ktoś tak głupi jak ja wtedy pojął, by się zamknąć.

Ale i tak jej nie przeprosiłam, nie powiedziałam ani słowem, że… że to nie jej wina, że… - Karin pokręciła tylko głową, dając Sasuke do zrozumienia, że potrzebuje przerwy. W końcu mówiła dalej. – Niedługo potem ona umarła, lecząc innych straciła tyle czakry, że… Ja zostałam całkiem sama i wtedy dopiero zrozumiałam jaki koszmar znosiła moja matka, bym ja mogła być dłużej wolna. Nie będę mówić, co było dalej…

Zresztą nie muszę, sam widziałeś moje blizny… i miejsca, w których je mam. Tułałam się tak i bałam jak nigdy wcześniej. Ciągle był tylko ból, upokorzenie i zmęczenie od straconej czakry. Pewnego dnia… doparło mnie paru facetów, z ich twarzy wyczytałam, że… że tym razem nie skończy się TYLKO na ugryzieniach. Zaczęli się zbliżać z lubieżnymi uśmieszkami, a ja pomyślałam wtedy, że… byłoby dobrze, gdybym wcześniej umarła.

I wtedy… - Karin rozpromieniła się nagle. - Pojawił się Orochimaru. Przegonił ich bez trudu, ja pomyślałam wtedy, że on… że teraz on się na mnie rzuci, ale on tego nie zrobił, zabrał mnie do siebie.

Wtedy… - Karin ponownie poczuła się niekomfortowo. - On mnie do niczego nie zmuszał, ale ja… czułam, że MUSZĘ mu jakoś pomóc, że chcę być pożyteczna w zamian za jego pomoc. Zaczęłam przyglądać się jego eksperymentom, wtedy też poznałam Suigetsu.

Od początku działał mi na nerwy… Wciąż próbował uciec, a ja… wściekałam się o to na niego, choć on jedynie pragnął wolności. Wtedy powiedziałam Orochimaru, że on może w tym czasie zająć się czymś innym, a ja… będę sama eksperymentować na Suigetsu.

To były eksperymenty pełne bólu dla niego… Obecnie tamte wspomnienia nie dają mi spokoju, ale ja… chciałam być pomocna dla jedynej osoby, która mi pomogła. Czasem… dręczą mnie myśli, że ja LUBIŁAM to robić, lubiłam go dręczyć, bo sprawiało mi przyjemność słuchanie jego wrzasków…

Więc nie mów, że sprowadziłeś mnie na złą drogę, bo to nie prawda, ja sama… miałam już wcześniej w sobie zło. Wtedy też zaczęło mnie dręczyć to, co nagadałam matce. To, że NIGDY jej nie podziękowałam za wszystko, co dla mnie zrobiła.

Gdybym miała więcej czasu, gdybym zdążyła wyrosnąć z bycia durnym dzieckiem, zanim ona umarła, to…

- Byłaś dzieciakiem, ja sam w twoim wieku byłem kompletnym idiotą – odezwał się w końcu Sasuke.

Karin westchnęła ciężko i wytarła nos.

- Ale… to nadal mnie dręczy. Dziękuję, Sasuke, za wysłuchanie mnie. Może to mi choć trochę pomoże.

Sasuke jedynie skinął głową, a ona wyszła na ulicę, nadal pogrążona w myślach o tamtych latach…


KONIEC

14.6.23, 23:49

(6 str.)