czwartek, 31 grudnia 2020

Siła młodości

Guy wspominał pierwsze lata swojej znajomości z Kakashim. Pamiętał ten dzień, gdy Kakashi zaatakował go po raz pierwszy. Było to po śmierci Obito. Następnie uciekł przed nim bez słowa. Potem też już zawsze tak było. To tak jakby nagle złość się z niego ulatniała, a on nie był w stanie dłużej znieść jego obecności.

Guy starał się za wszelką cenę przekonać Kakashiego, nawet nie do spędzania czasu z nim, ale z kimkolwiek. Często namawiał Kurenai i Asumę, by wyciągnęli go na przechadzkę, wspólny posiłek albo cokolwiek. To nie tak, że sami z siebie nie chcieli spędzać z nim czasu – po prostu po wielu odrzuconych przez Kakashiego propozycjach uznali, że nie będą mu się narzucać. Ale Guy WIEDZIAŁ, że nie można tak po prostu pozostawić go samemu sobie, by całymi dniami rozmawiał jedynie ze zmarłymi. Czasem udawało mu się przekonać go (niemal siłą), by poszli gdzieś we czwórkę. Kakashi szedł wtedy w sporej odległości od nich, z rękami w kieszeniach, pochyloną lekko głową i milczał przez niemal całe spotkanie. Zdarzało się, że powiedział tylko ciche i niewyraźne: „Cześć” i „Do jutra”. Przez resztę czasu wydawał się tak zatopiony w swoich (najprawdopodobniej niewesołych) myślach, że nic nie byłoby w stanie go od nich oderwać.

Kiedy wyszedł spod prysznica żwawo pobiegł w stronę drzwi wejściowych. Pora powitać kolejny dzień! Krzyczał to zawsze, gdy wychodził rano z domu. Przechodnie zdążyli już chyba przywyknąć do jego dziwnych wrzasków, bo od jakiegoś czasu nie reagowali.

Od pierwszej chwili wyczuł, że coś jest nie tak, choć nie umiałby tego opisać. To było jak jakaś zmiana w niebie, inny rodzaj drgań powietrza. W wiosce musiało wydarzyć się coś złego. Ignorując to, że miał dziś przecież spotkanie ze swoją drużyną, ruszył w przeciwną stronę, do centrum wioski, licząc na to, że tu łatwo dowie się od kogoś, co się stało. Miał nadzieję, że się mylił, ale – niestety – jego przeczucie niemal nigdy go nie zwodziło. Automatycznie pomyślał o Kakashim, ale nie! Przecież on na pewno był jeszcze na misji. To głupota, że pomyślał właśnie o nim.

Stanął w milczeniu obok grupki mężczyzn i kobiet z wioski i zaczął słuchać.

– On naprawdę już przesadza…

– Po prostu całkiem oszalał! Nie może tak być, w końcu zrobi krzywdę któremuś z nas, jeśli Czcigodny Hokage nie ukróci jego działań!

– A co właściwie się stało?

– Jak to? To ty nie wiesz? Zabił koleżankę z drużyny!

– Co ty… Naprawdę? Czemu?

– No jak to czemu? Ile razy mam ci powtarzać, że ten dzieciak już dawno postradał zmysły?!

– No ale…

Przestał słuchać, najwyraźniej ze środka rozmowy nie dowie się niczego konkretnego. Spokojnie… To przecież jeszcze nic nie oznacza, prawda? Jakiś dzieciak z wioski zabił swoją koleżankę z drużyny… To okropne, oczywiście, ale to przecież wcale nie znaczyło, że…

Czując, że zaczyna mu się robić niedobrze, pobiegł przed siebie, roztrącając przeklinających go ludzi. Właściwie nie miał pojęcia dokąd biegnie. Dowiedział się tego dopiero wtedy, gdy stopy zaniosły go pod dom Kakashiego.

Zapukał gwałtownie, nie, właściwie się dobijał. Ale to nie ma żadnego znaczenia, bo przecież Kakashi wciąż nie wrócił ze swojej misji. Prawda, PRAWDA?!

Po kilku łupnięciach Kakashi otworzył drzwi jednym, mocnym ruchem.

Spokojnie, to nadal jeszcze nic nie oznacza… Zupełnie nic… mówił do siebie.

– Czego chcesz?… – powiedział słabo.

Wyglądał okropnie, twarz miał czerwoną, dziwnie ściągniętą, bardziej niż zwykle rozczochrane włosy, przekrzywiony ochraniacz i z jakiegoś powodu mokre ręce.

– M-m-mogę…? – Jego samego zaskoczyło to, że się jąka.

Kakashi westchnął ciężko jakby był bardzo starym, bardzo zmęczonym życiem człowiekiem. Wciąż, z powodu, którego Guy nie był w stanie pojąć, pocierał rękę o rękę, coraz szybciej i gwałtowniej.

– Nie… jestem zajęty.

– Czym? Ja tylko… – Głos mu drżał.

I Guy znowu to dostrzegł, w ułamku sekundy, nim wszystko wydarzyło się w jednej chwili: ten błysk szaleństwa w oku Kakashiego. Zatrząsł się dziko i ryknął:

– Wynoś się stąd i z mojego życia, raz na zawsze! Bo inaczej zabiję cię tak samo jak zabiłem Rin!

I zanim Guy w ogóle zdołał zrozumieć, co właśnie usłyszał, Kakashi walnął go na odlew w twarz i zatrzasnął mu drzwi przed nosem.

Słyszał wokół podniesione szepty, ale miał to gdzieś. Nie był w stanie złapać oddechu, zaraz się udusi… W głowie szumiało mu coraz głośniej, stawało się to niemal nie do zniesienia. Bezmyślnie roztarł płonący bólem policzek i chwiejnie ruszył przed siebie. Nie, na pewno nie pójdzie dziś na zbiórkę drużyny…

KONIEC
31.12.20
(3 str.)



wtorek, 29 grudnia 2020

Króliczek Tanu

Haku leżał w swoim ukochanym różowym kimonie na łóżku w jakimś małym domku, do którego się włamali. Obok niego stał koszyk z ziołami dla Zabuzy, ten jeszcze spał w pokoju obok. Nigdy nie spał tak długo, zawsze wstawał razem ze wschodem słońca. Ale to dobrze, potrzebuje dużo odpoczynku, by zaleczyć rany, odbudować czakrę i przygotować się na kolejną próbę morderstwa Kakashiego…

Haku przypomniał sobie jak poznał jego tożsamość… Kiedy Zabuza zabrał go do domu, ten nie miał pojęcia, kim jest tajemniczy mężczyzna, po prostu z nim poszedł, bo wszystko było lepsze od powolnego zamarzania. Szli długo, w milczeniu, a on co jakiś czas zerkał w górę na jego potężną sylwetkę, ostre rysy i twarz, częściowo zasłoniętą maską… Nie miał odwagi się odezwać. Kiedy w końcu weszli do środka, Zabuza nadal nie zwracał na niego żadnej uwagi, usiadł na krześle i odplątał bandaże z twarzy. Haku dostrzegł jego długie, zaostrzone jak u rekina zęby i poczuł, że zaczyna robić mu się niedobrze…

Więc ten mężczyzna był z klanu Hoshigaki. Haku sporo o nich słyszał, także o Kisame. Wiedział, że nie ma prawa myśleć o tym w ten sposób, w końcu jego samego chcieli zabić za to, kim był, ale… Nie mógł powstrzymać się przed strachem.

Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, DO CZEGO jest mu potrzebny? Może zamarznięcie wcale nie było takim złym wyborem? Mężczyzna zerknął na jego przerażoną twarz i powiedział złośliwie: „Co, boisz się moich zębów? Nie zjadam dzieci, w ogóle ludzi. Nazywam się Momochi Zabuza, tak poza tym”. Haku poczuł, że się czerwieni. Jak mógł się tak niegrzecznie zachować? Zaczął szybko bełkotać, że wcale nie to miał na myśli, ale Zabuza wzruszył ramionami i powiedział: „Wielu tak reaguje, to bez znaczenia”.

Jeśli chodzi o jego przeszłość, znał tylko te parę historii z plotek oraz tę jedną, jedyną historię, którą Zabuza mu wtedy opowiedział, o mordzie na egzaminie. 

       Haku i Zabuza byli w swojej chatce, siedzieli właśnie przy stole w kuchni i jedli obiad przygotowany przez Haku, gdy ten pomyślał po raz kolejny o czymś, co już od tak dawna nie dawało mu spokoju. Czy miał prawo znać prawdę? Mieszkali tu wspólnie już od roku…

Z bijącym mocno sercem (wiedział, że nie ma prawa, ale nie mógł się powstrzymać, zapytał:

Zabuza… jak to było, tego dnia, gdy zabiłeś tę setkę dzieci? – Głos mu się trząsł, ale powstrzymywał się już rok od zadania tego pytania… Pocieszał się, że Zabuza może po prostu kazać mu się zamknąć, prawda?

Zabuza długo milczał.

Haku zauważył, że ten przestał jeść. Poczuł się głupio. Szybko powiedział:

Nie, nic, zapomnij, nic nie powiedziałem… Przepraszam!

Wiesz, że ciągle mnie za coś przepraszasz?

Może po prostu jestem idiotą, który nie umie się zamknąć! – Dotarło do niego, że krzyczy. – Nie miałem prawa…

A to dlaczego? – Zabuza nie wydawał się być w ogóle urażony. – Wiesz, upierałeś się, że nie znasz mojej przeszłości, nie żebym uwierzył, ale przez ten cały rok nie wróciłeś do tego tematu, więc uznałem, że… Czyżbyś pomyślał, że to, co zrobiłem kilka dni temu można jakoś usprawiedliwić za pomocą… nie wiem, traumy? – uniósł brew.

Haku poczuł się jeszcze gorzej, ze wszystkich chwil musiał wybrać akurat tę najmniej odpowiednią, Zabuza od razu się domyślił…

Wiem, że jestem dość… szorstki, ale nigdy cię nie uderzyłem, czy coś w tym stylu, prawda? Więc… nie musisz być wobec mnie tak ostrożny, zastanawiać się nad każdym słowem, naprawdę. Szczerze mówiąc nie przeszkadza mi to pytanie… Wiesz, nikt nigdy o to nie zapytał, nawet moi zwierzchnicy, gdy to zrobiłem. Nieczęsto wracam do tych wspomnień, właściwie SAM jestem ciekaw, jak zareaguję na moje własne słowa, jakie emocje wywoła we mnie ta historia, jak ja sam ją zapamiętałem. To nawet dość zabawne.

Haku poczuł, że drży. „Zabawne…”. Wciąż, do ostatniej chwili, łudził się, że Zabuza powie: „To tylko plotki, nigdy nie zrobiłem czegoś takiego”, ale było niemal oczywiste, że prawda jest inna.

Zabuza odetchnął, rozsiadł się wygodniej na krześle i zamyślił się. Nadal nic nie jadł.

To się zaczęło od… Chyba od tego, że miałem przyjaciela, nie wiem, czy to dobre określenie, bo nawet wtedy już taki byłem –  nietowarzyski i zamknięty, ale on chyba mnie lubił, choć sam nie wiem, za co. Byliśmy przyjaciółmi przez wszystkie lata Akademii. Moi rodzice zmarli, gdy miałem kilka lat, ale na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia, umiałem radzić sobie sam, ludzie z mojego klanu z reguły byli właśnie tacy, jak ja – nie związani z nikim emocjonalnie. To mój ojciec pochodził z klanu Hoshigaki, ale nazwisko miałem po matce, która była w pełni człowiekiem.

Haku poczuł ucisk w sercu, ale szybko zmusił się, by to zignorować, jak mógłby być tak naiwny, by sądzić, że jest więcej wart dla Zabuzy niż jego rodzice czy wieloletni przyjaciel?

Choć ludzie-rekiny pochodzą właśnie z mojej wioski, nie miało to większego znaczenia – jak już powiedziałem, tacy jak ja nigdy nie czuli się związani ze sobą nawzajem, byli raczej wyjątkowo nieufni, a inni mieszkańcy, no cóż, w większości bali się nas i unikali, znając wiele nieprzychylnych historii na nasz temat. Czasem ze strachu atakowali, dlatego tym bardziej zdziwiłem się, że jeden z nich, Reki, zbliżył się do mnie.

Nigdy nie odznaczał się niczym szczególnym, jakoś sobie radził, ale nic poza tym. Ja zawsze miałem o wiele lepsze oceny i osiągnięcia niż on. Ale jemu nigdy to nie przeszkadzało, zawsze kiedy z nim wygrywałem, uśmiechał się, był niemal zawsze uśmiechnięty. Często spędzaliśmy razem czas, inni mieszkańcy zwykle patrzyli na to nieprzychylnie, ale on to ignorował. Gdy nie byliśmy zajęci nauką w Akademii, potrafiliśmy całymi dniami siedzieć nad rzeką i w milczeniu gapić się w wodę, na pływające w niej ryby, czasem też wyciągał mnie na polowania, wiedział, jak bardzo to lubię.

Haku uśmiechnął się do siebie. W tej chwili nie czuł się ani odrobinę zazdrosny. Ten obraz dwóch przyjaciół, siedzących razem nad wodą był tak rozkosznie sielankowy… Choć Haku wiedział, że ta historia nie może zakończyć się dobrze.

Może uznasz to za nieprawdopodobne, ale żaden z nas nie wiedział, jak ma wyglądać nasz egzamin, ale może właśnie o to chodziło? Potem ten zwyczaj przejął również Korzeń z Konohy. Wioska utrzymywała ten fakt w tajemnicy, by był to dla nas dodatkowy element zaskoczenia, by zobaczyć, JAK zareagujemy na taką niespodziewaną sytuację. Oczekiwaliśmy jakiegoś standardowego egzaminu, zwykłej walki, testu umiejętności shinobi. Ale nie tego. Zostaliśmy powiadomieni o tym na dzień przed egzaminem, na zwykłym apelu, spokojnymi słowami przez naszego nauczyciela. Mieliśmy zabić naszego najlepszego przyjaciela z roku, by ukończyć Akademię. Sala wybuchła krzykami, protestami, ale on od razu wszystkich uciszył i kazał się rozejść.

Nie do końca wiedziałem, co o tym sądzę, szedłem przed siebie zamyślony, ignorując wszystkich wokół mnie, chyba chciałem zaszyć się gdzieś sam i pomyśleć, ale Reki zagrodził mi drogę i powiedział poważnym tonem:

MUSIMY porozmawiać.

Chciałem go wyminąć, ale on szarpnął mnie za ramię, nigdy nie zachowywał się wobec mnie w ten sposób, zwykle gdy miałem ochotę go ignorować robiłem to, a on po prostu się z tym godził. Wtedy było inaczej, zaskoczyło mnie to na tyle, że zatrzymałem się i zacząłem w niego wpatrywać.

Idziemy – powiedział z naciskiem, a ja po prostu za nim poszedłem, jakby role się odwróciły, jakbym to nie ja zawsze decydował, co robimy i gdzie idziemy.

Poszedłem za nim nad rzekę, w nasze ulubione miejsce, siadaliśmy zawsze na tym samym, szerokim kamieniu i patrzyliśmy na wodę, tam gdzie był niewielki uskok, który sprawiał, że tworzył się mały wodospad. Lubiłem patrzeć jak woda płynie szybciej niż gdzie indziej, tworząc błyszczące w słońcu, srebrne nitki. Reki zawsze śmiał się, że wychodzi ze mnie moja rekinia natura, ale ja chyba nie miałem w sobie aż tyle z rekina, co niektórzy z mojego klanu, nie miałem szarej skóry, rekinich oczu, skrzeli, nie musiałem regularnie nawadniać skóry, miałem tylko ostre zęby. I ciężko charakter.

Reki przerwał moje bezmyślne wgapianie się w wodę i powiedział wysokim, podniesionym głosem, w którym jednocześnie było słychać całkowite zdecydowanie:

To ty.

Co ja? – zapytałem bez sensu, bo rozbłyski wody dalej mnie hipnotyzowały. Może jednak miałem w sobie więcej z rekina niż sądziłem?

To ty mnie zabijesz.

Haku poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Miał nadzieję, że nie zacznie płakać, nie chciał przeszkadzać Zabuzie w opowieści, bo ta historia i tak była już dla niego wystarczająco trudna.

Natychmiast zerwałem się na równe nogi. O czym on bredzi?

To ma być walka, słyszałeś?

No właśnie, a kto z nas zawsze wygrywa? Czy wygrałem choć raz? – zaśmiał się dziwnie nerwowo.

Ale… być może.

Znów się zaśmiał, dziwnie, niemal szaleńczo, a ja zacząłem się zastanawiać, czy nie ma gorączki. Zerknąłem na niego, jego oczy błyszczały, a twarz płonęła.

Ty chcesz po prostu popełnić samobójstwo, tak?

Samobójstwo? To nie ja wymyśliłem te durne zasady… – głos mu się załamał.

Wiedziałeś?!

Oczywiście, że nie! Myślisz, że gdybym wiedział, to pozwoliłbym sobie na przyjaźń z tobą?! – krzyknął i usiadł gwałtownie.

Obserwowałem go przez chwilę, wyraźnie się trząsł. Usiadłem ostrożnie obok.

Czemu? – zapytałem. Naprawdę nie byłem w stanie pojąć.

Kiedy zerknął w moją stronę, dotarło do mnie, że widzę łzy, błyszczące w kącikach jego oczu. Zaskoczyło mnie to, nigdy nie płakał, nawet gdy czasem podczas naszych treningów pokiereszowałem go za mocno. Wtedy śmiał się tylko i mówił, że właśnie wtedy jego treningi są owocne.

Znowu się zerwał.

Czy to nie oczywiste?! Cholera, jestem nic niewartym frajerem, który w całym swoim życiu nie wygrał ani jednej walki. Z nikim, nie tylko z tobą! Jestem zwykłym śmieciem, łudziłem się, że może z czasem zacznę stawać się lepszy, ale widocznie nie będzie już mi to dane… Nie przydam się do niczego naszej wiosce, byłbym tylko ciężarem, a ty… Jesteś bardzo silny, inteligentny, opanowany… Spójrz tylko na siebie. A potem na mnie, dla porównania… – dodał ze smutkiem.

Byłem zaskoczony, wiedziałem, że nie ma najlepszych wyników, ale nie sądziłem, że ma o sobie aż tak niskie mniemanie, ja nigdy tak o nim nie myślałem.

A może jestem tylko potworem bez serca? – zapytałem nagle. Od jakiegoś czasu chodziło mi to po głowie, nie dawało spokoju.

Reki uśmiechnął się.

Nie jesteś. Poza tym, nie sądzisz, że Kiri potrzebuje właśnie takich jak ty, którzy będą skutecznie walczyć dla wioski?

Chyba takich jak ty. Kogoś dobrego…

Nie widzisz jaka jest Mgła?! Krwawa i okrutna! – Reki już krzyczał.

Westchnąłem. Właśnie to nie dawało mi spokoju, pragnąłem, by było inaczej.

Właśnie DLATEGO potrzeba im takich jak ty!

–  Nawet jeśli, to co z tego, skoro taki jak ja zdechnie na pierwszej poważnej misji?

Wcale nie jesteś sła…

Przerwał mi gwałtownie:

I tak cię do tego zmuszę, zobaczysz – Uśmiechnął się w sposób, którego jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Wyglądał jak ktoś zupełnie mi obcy.

I nagle, nim w ogóle zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, rzucił się na mnie gwałtownie i… objął mocno. Ściskał mnie z całej siły, trząsł się od szlochu, czułem jak jego łzy moczą mi ubranie na plecach. To był ten jedyny raz w życiu, gdy pozwoliłem mu się przytulić. W końcu odsunął się ode mnie i powiedział, ocierając oczy:

Koniec ryczenia. Spędzimy ten dzień, jak… cóż, to jest nasz ostatni wspólny dzień. Spędzimy go razem i w miłej atmosferze! – po chwili dodał cicho: – Zabuza, proszę, obiecaj mi, że zrobisz wszystko, co najlepsze dla Kiri, bo wiem, że mimo tego egzaminu, nasza wioska jest bardzo cennym i wyjątkowym miejscem.

Obiecuję.

Zabuza roześmiał się chrapliwie.

Obiecałem mu to tak łatwo, ale nie dotrzymałem słowa. Wiem, że byłby rozczarowany, że mi zaufał i oddał życie za nic – Zacisnął pięści.

Nie mów tak…

Zabuza zerknął na Haku i prychnął:

Wiem, że próbujesz być miły, ale nie możesz temu zaprzeczyć.

Zabuza odetchnął i kontynuował:

Zrobiliśmy tak, jak powiedział. Tamten dzień był idealny, spokojny i cichy. Jak zwykle nie rozmawialiśmy, siedzieliśmy ramię w ramię i patrzyliśmy na niebo, odbite w wodzie, zmieniającą kolor pod wpływem pory dnia. Reki co jakiś czas na mnie zerkał, ale ignorowałem to, bo co niby miałem zrobić? Nie spaliśmy tej nocy, czuwaliśmy, jakbyśmy mieli w ten sposób sprawić, by ten dzień nigdy się nie zakończył, by nie przyniósł kolejnego… – głos mu się załamał, co niemal przeraziło Haku, jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.

Gdy wzeszło słońce, wstaliśmy w tej samej chwili, jak na komendę i nadal bez słowa ruszyliśmy w stronę Akademii.

Reki zerknął na mnie i szepnął;

Nie boję się, pamiętaj.

Ale jego twarz wyrażała zupełnie co innego.

Cały nasz rocznik ustawił się w dwójkach na sali treningowej. Większość wydawała się być przerażona. Po chwili nauczyciel krzyknął:

Zaczynać!

I pary po krótkiej chwili wahania zaczęły walczyć, choć wydawało się, że nie chcą zrobić krzywdy sobie nawzajem, że to tylko zwykły trening. A ja stałem jak zamurowany. Reki chyba coś do mnie mówił, ale nie byłem w stanie nic usłyszeć. Po długiej, ciągnącej się w nieskończoność chwili nauczyciel krzyknął ponownie:

Ej, wy tam, zaczynać!

Reki powoli ruszył w moją stronę, a ja z przerażeniem zacząłem się cofać.

Zmrużył oczy, widząc moje zachowanie i szepnął:

Najpierw musimy trochę poudawać, żebyś nie miał kłopotów – Uśmiechał się lekko, a ja nie mogłem w to uwierzyć. Naprawdę był w stanie zdobyć się na uśmiech w takiej chwili?

Zaatakował, a ja odruchowo odparowałem cios. Znowu się zaśmiał, jakby zadowolony, że bawię się w jego grę. Nie miałem wtedy jeszcze mojego miecza, używałem innego, o wiele mniejszego i nie tak potężnego, jak obecny.

Trwało to już jakiś czas, inne drużyny nadal walczyły, nikt jeszcze nie zadał tego ostatecznego ciosu, słyszałem, że nauczyciel coraz bardziej się niecierpliwi.

A ja wcale nie czułem się ani odrobinę lepiej ze zrobieniem tego, co kazał mi Reki. Marzyłem tylko o tym, by wyjść z tej sali i pójść nad rzekę, ale wiedziałem, że było to niemożliwe…

Reki stawał się coraz bardziej gwałtowny, żeby zmusić mnie do reakcji, a ja byłem zaskoczony, bo jeszcze nigdy nie walczył tak dobrze. Czyżby aż tak bardzo zależało mu na MOIM egzaminie?

Prowokował mnie bardziej i bardziej, a ja miałem coraz większe problemy z tym, by jedynie odparowywać jego ciosy, bez ranienia go.

Często członkowie mojego klanu mają problem z krwią, jej zapach doprowadza ich do szału, ja nigdy tego u siebie nie zaobserwowałem, to dobrze, bo lubię panować nad swoim ciałem i umysłem. Jedynym wyjątkiem jest tamten właśnie dzień…

W pewnym momencie, gdy zranił mnie dotkliwie, a ja próbowałem odparować cios jego miecza… nie panowałem chyba nad sobą dostatecznie, byłem zbyt wściekły na władze wioski, na naszego nauczyciela, Akademię, nawet na Rekiego. Zaatakowałem go zbyt mocno, w nieodpowiednie miejsce… Padł na ziemię i jeszcze przed śmiercią spojrzał w moje oczy. Wydawał się być z siebie zadowolony. Nie umiałem tego zrozumieć, wciąż nie umiem…

Nie wiem co było dalej, naprawdę. Do dziś nie wiem, znam resztę tej historii z opowieści. Inni wiedzą więcej ode mnie…

Pamiętam jedynie czerwień wściekłości przed oczami i to, że rzuciłem się przed siebie, na innych walczących. Nie wiem, co wtedy sobie myślałem… Chciałem tylko zrobić coś, cokolwiek, żeby przestało tak bardzo boleć. A to był chyba jedyny sposób, który w tamtej chwili przyszedł mi do głowy, chyba jedyny, który kiedykolwiek znałem…

Potem była już tylko ciemność. Z opowieści wiem, że wszyscy byli zbyt zaskoczeni, by dać mi radę, a nauczyciel dopiero po jakimś czasie zareagował. Ale byłem zbyt pełen furii, by miało to jakieś znaczenie… Cały egzamin odbywał się za zamkniętymi drzwiami, dopiero grupa wezwanych jōninów dała mi radę. Nawet wtedy nikt nie był w stanie mnie uspokoić, więc jedynie wrzucili mnie do małej cali z kamienia. Dopiero po kilku dniach byłem w stanie uspokoić się na tyle, by mnie wypuścili.

Od razu zostałem zabrany na rozmowę z Radą. Normalnie zwykłe, nic nieznaczące osoby nie mają takiej możliwości, więc czułem, że to koniec… Że zaraz wygnają mnie z wioski lub zabiją i sam nie byłem pewien, co jest gorsze. Czy chciałem jeszcze tam zostawać? Ale czy byłbym w stanie poradzić sobie sam poza wioską?

Prowadziło mnie kilku uzbrojonych strażników, a ja czułem na sobie przerażone i pełne nienawiści spojrzenia mieszkańców. Przemknęło mi przez głowę, że pewnie części z nich zabiłem dzieci. Znałem przecież większość z nich, może nie bardzo dobrze, ale jednak...

Kiedy stanąłem przed Radą, zastępca Mizukage powiedział:

Po tym incydencie… na stałe rezygnujemy z tego rodzaju egzaminu. Uznaliśmy, że powinieneś to wiedzieć, Momochi.

Byłem zbyt zaskoczony, by cokolwiek odpowiedzieć, ale najwyraźniej nikt tego ode mnie nie wymagał, bo chwilę później zostałem siłą wyprowadzony z pomieszczenia. Kiedy w końcu mnie puścili, zaszyłem się w swoim domu, nie byłem w stanie pójść teraz nad rzekę, przypominać sobie Rekiego i znosić nienawistnych spojrzeń ludzi.

Incydent” i „ten rodzaj egzaminu”... Jak mogli używać takich obojętnych słów? Jakby nic się nie stało, jakby „incydent” nie był zabiciem setki dzieci, a „ten rodzaj egzaminu” zmuszaniem do zabijania się nawzajem.

Nie potrafiłem pojąć – dlaczego nic mi nie zrobili, DLACZEGO nie zostałem w żaden sposób ukarany? I z jakiegoś powodu wcale nie podobało mi się uniknięcie kary. To tak, jakby uważali, że nic się nie stało. Jakby śmierć Rekiego nie była zupełnie nic warta… Może on miał rację, mówiąc, że Kirigakure potrzebuje właśnie takich, jak ja? Ale chyba nie podobała mi się ta myśl.

Zabuza skończył, a cisza w ich chatce aż dźwięczała. Dopiero po chwili do Haku dotarło, że całą twarz ma we łzach. Szybko otarł je pięściami, ale one nie przestawały płynąć.

Tak mi przykro, Zabuza… – z trudem mówił przez łzy – Ale to nie twoja wina, musisz zdawać sobie z tego sprawę, proszę, nie obwiniaj się…

Zabuza gwałtownie zerwał się od stołu, aż Haku podskoczył. Chłopak dopiero teraz dostrzegł, że w jego oczach również błyszczą łzy…

Wiem, że chcesz być miły, ale nie mów mi takich rzeczy. Nigdy nie zmażę z siebie tej winy i nie chcę, byś kiedykolwiek więcej powracał do tego tematu. Rozumiesz? – dodał ostro.

Haku zadrżał.

Oczywiście, przysięgam… – powiedział szybko ze spuszczoną głową.

Idę do siebie.

Ale nie zjadłeś do końca! Podgrzeję ci!

Nie – w głosie Zabuza była jakaś dziwna ostrość, której już od dawna nie słyszał.

Czy Haku nie popełnił błędu, zadając mu to pytanie? Czy w ten sposób nie zniszczył czegoś między nimi?

*

W pewnym sensie wiedział o Zabuzie bardzo wiele: wiedział, co lubi jeść, a czego nie, o której wstaje i kładzie się spać, wiedział, kiedy ma gorszy humor, jedynie na podstawie spojrzenia na jego twarz, wiedział, jakich tematów unikać, bo Zabuza stawał się drażliwy, gdy próbował je poruszać, znał na pamięć jego sposób walki, ruchy, chwyty, które stosował, sposób w jaki zabijał, potrafił rozpoznać każdą barwę jego głosu i poznać po niej, czy Zabuza jest zły, smutny albo wesoły, wiedział dokładnie w jaki sposób zawija bandaże wokół twarzy, w jaki sposób kładzie się na łóżku, gdy jest zmęczony, potrafił opisać jak poruszała się jego szczęka, gdy był zirytowany, gdy kolejne przygotowania do zamachu szły źle, lubił patrzeć, w jaki sposób przesuwa dłonią po twarzy, gdy o czymś myśli, znał doskonale odgłos jego kroków i nie pomyliłby ich z nikim innym, wiedział nawet jaki rodzaj jego oddechu podczas snu oznacza, że właśnie się obudził i zaraz usłyszy jego kroki w drodze do toalety.

Zerknął na swoje ubranie i odruchowo przesunął delikatnie opuszkami palców po materiale… Może to głupie, ale ten łach bardzo wiele dla niego znaczył, był symbolem czegoś nowego, innego, co rozpoczęło się w jego życiu. Pamiętał ten dzień, gdy w środku nocy włamali się do sklepu odzieżowego, by ukraść coś nowego dla siebie. Ich wcześniejsze ubrania, po wielu walkach były podniszczone, pełne niemal niemożliwych do wyprania (pomimo wielu prób Haku) plam krwi. Zabuza automatycznie pomaszerował w stronę regałów z męskimi ubraniami, ale on stał nadal na środku jak urzeczony. Z jakiegoś, niezrozumiałego dla niego samego powodu, po raz pierwszy w swoim życiu poczuł jakiś dziwny impuls i ruszył szybko – jakby bojąc się przed samym sobą, że stchórzy – w stronę odzieży damskiej. Zerknął nerwowo w stronę Zabuzy, ale on zniknął gdzieś między półkami. Serce biło mu gwałtownie, czuł je aż w gardle.

Wiedział, że to chore – był płatnym przestępcą, a założenie jakiegoś ciucha sprawiało, że tak bardzo się bał. Przecież ich ofiary nie będzie interesowało, CO ma na sobie, chwilę przed tym jak umrą… Zabuza będzie jedyną osobą, która tak naprawdę będzie go w tym oglądać. Nigdy nie rozmawiał z nim na tematy… jakiego słowa powinien użyć? Płci? Tego, co kulturowo wypadało kobiecie, a co mężczyźnie? Nie wiedział, jaka mogłaby być jego reakcja… Wyśmieje go? Wyzwie tym okropnym słowem, które słyszał czasem podczas rozmowy pijanych, agresywnych mężczyzn, gdy przechodził obok baru? Kategorycznie każe mu się „nie wygłupiać” i natychmiast przebrać? Czy też może, co również prawdopodobne, po prostu całkowicie to zignoruje? Tak, jak zawsze ignorował wszystko inne – jego nocne wrzaski, strach przed zabijaniem, ciągłe gapienie się na niego?

Może to dziwne, ale ani przez chwilę nie zastanawiał się, CO chce ukraść. Choć w środku nie było całkowicie jasno (zapalili tylko część lamp – tyle, by nie wybierać w ciemnościach, ale na tyle mało, by trudniej było komuś na zewnątrz dostrzec ślady włamania) on miał wrażenie, jakby tamto właśnie ubranie świeciło się jakimś cudownym blaskiem, zachęcając go do wybrania właśnie jego. Podszedł powoli, dziwnie oczarowany w stronę kimona. W typowo damskim kroju, w którym chodziło wiele kobiet w jego rodzinnej wiosce, w pięknym, delikatnym odcieniu różu, z różowym wykończeniem przy dekolcie i ciemnoróżowymi zakręconymi ozdobnymi falami. Pamiętał, że porwał to ubranie z wieszaka i jak swój największy skarb ścisnął w dłoni, jakby bojąc się, że ktoś mu je zabierze. Nie miał odwagi się w nie przebrać, czekał na środku sklepu, dziwny skołowaciały, jakby miał gorączkę i czekał na Zabuzę. Ten pojawił się przed nim po chwili, przebrany w nowe ubranie. Miał na sobie proste czarne spodnie i czarną koszulkę bez rękawów. Zostawił swoje ochraniacze na ręce, takie same, jak miał każdy Mistrz Miecza i bandaże na szyi, również takie, jakie nosili Mistrzowie. Haku już dawno dostrzegł, że ta organizacja była bliska sercu Zabuzy. Teraz, choć przecież jako Zbiegły Ninja już do niej nie należał, Zabuza nadal nie chciał pozbyć się tych małych pamiątek po swoim dawnym życiu. Zerknął przelotnie na Haku i zapytał: „Nic sobie nie wybrałeś? Wiem, że to kradzież, ale musimy w czymś chodzić”. Wybełkotał, że już coś ma i żeby szybko wyszli, żeby nie narażać się na złapanie.

Całą drogę do domu szedł dziwnie milczący i ściskał w ręku kimono. Mijały kolejne dni, a on wcisnął je pod materac i patrzył jedynie z uwielbieniem, gdy był sam w pokoju. Nawet nigdy nie założył, z jakiegoś powodu nie mógł się odważyć. W końcu Zabuza zapytał go, dlaczego dalej chodzi w tych łachach i czy zabrał ze sklepu zły rozmiar, więc ze znowu mocno bijącym sercem pokręcił tylko w milczeniu głową i poszedł do swojego pokoju się przebrać. Wrócił po chwili, nawet na siebie nie patrząc i nie oddychając. Ale Zabuza skwitował jego wygląd jedynie zdawkowym: „Dobry rozmiar” i zabrał się za swoje sprawy, a on poczuł tak gwałtowną radość, że miał ochotę uściskać Zabuzę, ale oczywiście tego nie zrobił.

Jeśli chodziło o jego orientację… Od jakiegoś czasu zaczął łapać się na tym, że nie patrzy na Zabuzę już tylko jak na swojego partnera w misjach i przyjaciela. Zaczął zwracać uwagę, po raz pierwszy w życiu, na jego wygląd. Piękne, szerokie barki, cudownie umięśnione ramiona, nagą klatkę piersiową, której Zabuza często w ogóle nie osłaniał, nawet gdy gdzieś wychodzili. Jego ostro zarysowaną, ogoloną szczękę, wydatny nos, ostro zakończone zęby, opaloną, lekko szarawą skórę, pamiątkę po klanie ojca. Małe, odrobinę rekinie, często zmrużone oczy, krótkie, czarne, sterczące na czubku głowy włosy. Haku uwielbiał obserwować jego mięśnie, cudownie grające pod skórą, zerkać z mocno bijącym sercem na pot, spływający z jego piersi, raz obserwował zza drzwi łazienki, jak ten się golił. Nie umiał wyjaśnić, co jest w tym takiego cudownego, ale i tak nie mógł oderwać wzroku od brzytwy, przesuwającej się szybko i sprawnie po szczęce Zabuzy, choć czuł się winny swojego podglądactwa.

Nie do końca rozumiał, co dzieje się z jego ciałem, gdy zerka na Zabuzę, gdy nie może się skupić na najprostszych czynnościach, serce mu przyspiesza i czuje ciepło, buchające z całego ciała. Któregoś razu Zabuza wszedł do jego pokoju, rzucił mu krótkie spojrzenie, położył jakąś książkę na jego łóżku i bez słowa wyszedł. Haku, zaciekawiony, od razu po nią sięgnął i poczuł ogromne zmieszanie. To był podręcznik o dojrzewaniu płciowym i seksie. Jednocześnie miał ochotę zapaść się pod ziemię i rzucić się na książkę. Pierwszy raz w życiu zamknął drzwi swojego pokoju na zamek i zaczął czytać, czując jak mocno płoną mu policzki. Przeczytał całą książkę od deski do deski kilka razy, a potem wcisnął za oparcie łóżka, co jakiś czas do niej zerkając. Zabuza po paru dniach zapytał go przy śniadaniu, czy chce może o coś zapytać przy okazji książki, ale Haku, gwałtownie pokręcił głową, czując, że bez wątpienia nie zdoła zjeść ani kęsa śniadania.

Pamiętał, jak któregoś dnia leżał na łóżku i nagle przyszła mu do głosy szalona myśl, przez którą serce mu przyspieszyło. Zabuza… CO tak naprawdę oznaczały jego słowa: „Będziesz robił dla mnie absolutnie wszystko”? Czy… może oznaczały coś więcej, niż sądził, gdy miał te kilka lat? Czy właśnie po to była ta książka? Żeby przygotować go do tego zadania? Bo jeśli nie, to dlaczego mu ją dał? Czy może po prostu dostrzegł zmiany w jego zachowaniu, wyglądzie? Może pomyślał po prostu, że jest już w odpowiednim wieku do uświadomienia? Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Haku wcale nie wiedział, przyciskając dłonie do palących policzków, czy CHCIAŁBY, by taki był plan Zabuzy, czy też nie.

Któregoś dnia, nienawidząc się za to, poszedł cicho za Zabuzą, gdy ten późnym wieczorem bez słowa wymknął się z domu. Często to robił, a Haku uznał, że może w ten sposób w końcu znajdzie odpowiedź na tak długo dręczące go pytanie, skoro nigdy nie miał odwagi po prostu go o to zapytać. Przysiągł sobie, że jeśli tylko zobaczy coś, czego nie miał prawa wiedzieć, od razu ucieknie do domu, ale musiał, po prostu musiał. Szedł za nim na palcach, niemal nie oddychając, a serce waliło mu jak młotem. Pocieszał się, że pewnie tylko coś sobie ubzdurał, bo Zabuza mógł robić milion innych rzeczy, był pewnie zbyt zajęty misjami i planowaniem zamachu, by mieć czas i głowę do takich spraw…

Gdy Zabuza zatrzymał się przy linii pierwszych drzew od tej strony lasu, Haku przycisnął ciało do pnia kilka metrów dalej. Obaj stali w bezruchu od kilku minut, a Haku czuł bicie serca już nawet w uszach, zaczął się zastanawiać, czy już nie wrócić i przestać wreszcie robić z siebie kretyna, bo może tylko się łudził, że jest w stanie szpiegować kogoś takiego jak Zabuza bez ryzyka wykrycia, ale wtedy coś poruszyło się obok Zabuzy. Haku ze zdenerwowania niemal nie był w stanie oddychać. Czy to jakieś groźne zwierzę? A może morderca? Czy powinien skoczyć w ich stronę, bo, być może, Zabuza jakimś cudem tego nie dostrzegł? A może wszystko jest dobrze i to po prostu ktoś, z kim Zabuza miał się spo…

Nim zdążył dokończyć swoją myśl, dla odmiany, jego serce, zamiast bić szaleńczo, na chwilę stanęło. Do Zabuzy podszedł bez słowa jakiś rosły mężczyzna w masce. Zabuza warknął tylko: „Ile mam czekać?” i jednym gwałtownym ruchem zerwał spodnie mężczyzny i wszedł w niego szybko, zwierzęco. Mężczyzna sapnął głośno, a Zabuza złapał go za kark i przycisnął do najbliższego drzewa. Haku widział w blasku księżyca, jak ich ciała poruszają się mocno, gwałtownie, w tym samym tempie.

Poczuł jak jego własne ciało zalewa fala podniecenia. Gwałtownie wbił paznokcie w korę drzewa. Nie czuł zazdrości, marzył tylko o tym, by stać tu i patrzeć, chłonąć widok ich półnagich ciał, słuchać krótkich, urywanych sapnięć i dźwięków skóry, ocierającej się o siebie. Z trudem przełykał ślinę. Po kolejnych kilku, dłużących się w nieskończoność chwilach, nakazał sobie odejść. Nie miał prawa na to patrzeć, tak bardzo nie miał prawa… Odwrócił się i pobiegł przed siebie.

Wpadł zdyszany do chatki i zamknął się w pokoju. Myśli krążyły mu po głowie jak szalone, miał wrażenie, że wciąż słyszy ich urywane jęki… Padł na łóżko. Wtedy po raz pierwszy w życiu się masturbował, a obraz Zabuzy, splecionego ciasno z tamtym nieznanym mu mężczyzną krążył mu po głowie jeszcze długo. Nigdy nie zapytał o niego Zabuzę, nie miał pojęcia, czy to ktoś, z kim ten spotykał się regularnie, czy może przygoda na jeden raz.

Nigdy więcej nie pozwolił sobie pójść za Zabuzą, gdy ten wymykał się wieczorami, ale zwykle w takich chwilach nie był w stanie ani spać ani zająć się czymkolwiek, bo przed oczami widział jedynie tamtą scenę i marzył, by być na miejscu tego mężczyzny. Wtedy wiedział już na pewno, że właśnie tego pragnie: by Zabuza kochał się z nim, dziko i nieczule, jak wszystko, co robił w swoim życiu, by mógł dać Zabuzie rozkosz, by móc być dla niego idealnym, tak, jak starał się o to w każdej innej dziedzinie życia…

Tamtej nocy, gdy spocony i zasapany odpoczywał na łóżku, wiedząc, że i tak nie zaśnie, po prostu leżał po ciemku z zamkniętymi oczami i czekał na Zabuzę. Ten wrócił po jakimś czasie, Haku nadal leżał, udając, że śpi i słuchał wody płynącej spod prysznica, gdy Zabuza się kąpał. Potem chyba zasnął, bo nie słyszał już, gdy ten wychodził z łazienki i kładł się spać.

Następnego dnia tamto wspomnienie było pierwszym, które pojawiło się w jego głowie, gdy, jeszcze później niż zwykle, otworzył oczy. Szybko się zerwał, zły na siebie, że pozwolił sobie na tak długie wylegiwanie się w łóżku. Podczas śniadania i przez kilka kolejnych dni nie był w stanie nawet spojrzeć w oczy Zabuzie, utkwił wzrok w talerzu i z płonącymi policzkami siedział, udając, że je. Po chwili Zabuza zapytał go, czy jest chory, bo wygląda, jakby miał gorączkę. Podskoczył na dźwięk jego głosu, choć przecież wiedział, że ten jest w pomieszczeniu. Szczęśliwy, że mężczyzna podsunął mu jakąś wymówkę, ochoczo pokiwał głową, ale szybko tego pożałował, gdy ten powiedział, że w takim razie on sam zajmie się dzisiejszą misją. Jeszcze tego brakowało, by cały dzień siedział sam w domu, by móc w kółko i w kółko odtwarzać w głowie to, co widział poprzedniej nocy… Szybko wypalił, że nie, że nie czuje się aż tak źle i nie pozwoli mu samemu pracować. Po jakimś czasie wspomnienia w jego głowie odrobinę przyblakły, a on przeszedł nad tym, co zobaczył do porządku dziennego i dalej mogli wspólnie pracować i mieszkać.

Uniósł szybko głowę, gdy usłyszał krzątanie się Zabuzy w łazience. W końcu wstał, więc i on musi już wstać. Wiedział, że to nie będzie łatwy dzień. W każdej chwili mogli zostać zaatakowani przez Kakashiego i jego drużynę. Zabuza musiał dojść do siebie po ostatniej walce, by tym razem już nie przegrać, wiedział, że nie mogą sobie na to pozwolić… Wprawdzie Hatake nie próbował ich dobić, gdy przegrali, więc mógł sądzić, że i tym razem tego nie zrobi, ale Gatō… Jego ludzie poprzednim razem ich zaatakowali, dając jasno do zrozumienia, że jeśli nie wykonają misji…

Wstał i wszedł do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Zabuza zawsze kąpał się pierwszy, a on w tym czasie gotował, kąpał się potem szybko i razem jedli śniadanie, zwykle w milczeniu, ale jemu to nie przeszkadzało.

Ale tego dnia było inaczej. Uniósł głowę znad patelni, gdy Zabuza wszedł do kuchni w samym ręczniku, zawiązanym na biodrach, z kropelkami wody we włosach i przeszedł bez słowa powitania do swojej sypialni, by się ubrać. Haku nauczył się już nie reagować urywanym oddechem i czerwienieniem się na wdzięki Zabuzy, nie chciał stawiać ich obu w niezręcznej sytuacji, bo to było najlepsze rozwiązanie. Wrócił po chwili ubrany i obrzucił Haku długim, poważnym spojrzeniem.

Tak? – zapytał Zabuzę, kładąc przed nim miski z mięsem i ryżem.

Zabuza warknął dziwnie w odpowiedzi.

Przepraszam, nie dosłyszałem.

Zabuza rąbnął pięścią w stół, aż zabrzęczały naczynia, a Haku podskoczył.

Do cholery… – wysyczał – Pichcisz tu sobie słodko… Czy do ciebie nie dociera powaga sytuacji? Nie rozumiesz, że jeśli nie damy z siebie absolutnie wszystkiego, to ty i ja zdechniemy w ciągu kilku najbliższych dni?! – wrzasnął.

Haku skończył przyrządzać jedzenie i spokojnie usiadł na wprost niego ze swoją porcją.

To, co będziesz walczył z pustym żołądkiem? – westchnął cicho.

Zerknął na niemal nagie ramiona mężczyzny i pomyślał, że masaż pomógłby mu się rozluźnić… Ale oczywiście nic nie powiedział, nigdy nie pozwoliłby sobie na taką propozycję. Przemknęło mu nagle przez myśl, że może Zabuza poczułby się lepiej, gdyby tej nocy spotkał się z tamtym mężczyzną albo z kimkolwiek innym. Miał ochotę kilka razy, ale na szczęście w porę gryzł się w język, zapytać, jak tamten miał na imię. Choć możliwe, że Zabuza nie ma w ogóle pojęcia.

Liczne, w większości niezbyt poważne rany powoli się goiły dzięki poprzedniej porcji ziół Haku. Chłopak tylko w takich chwilach pozwalał sobie na kontakt fizyczny z nim. Gdy nakładał papkę z ziół na rany Zabuzy w miejscach, w których Zabuza nie byłby w stanie sam tego zrobić. Gdy wmasowywał je umiejętnie w jego skórę… Gdy ich ciała spotykały się przypadkiem, na ułamki sekund, gdy wspólnie trenowali… Gdy używali swojej sztuczki z usypiającymi igłami, a on musiał nieść bezwładne, zdane na niego ciało Zabuzy… Gdy oplatał go dłonią wokół pasa i zarzucał sobie jego ciężkie ramię na szyję… Starał się wtedy za nic w świecie nie myśleć o nim w TEN SPOSÓB, wiedział, że musiał przecież skupić się na powierzonym mu w danej chwili zadaniu. Ale zawsze w tych chwilach miał wrażenie, że dotyk skóry Zabuzy wręcz go parzy.

Od jakiegoś czasu Zabuza nie wymykał się już w nocy, a on wcale nie czuł się z tym dobrze, martwił się o niego, doskonale wiedział, że Zabuza nie może zajmować się jedynie pracą. Ale przecież nie mógł mu tego zaproponować, bo zdradziłby, że go wtedy śledził.

Wiem… Przysięgam, że zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Dam z siebie wszystko, więcej niż kiedykolwiek, ale… czy takie ponure myśli dadzą ci cokolwiek?

A co? – wysyczał.

Haku poczuł, jak jego serce przyspiesza. Może nie powinien był w ogóle zaczynać tej rozmowy… Nie chciał kłótni, a widział wyraźnie napiętą, niemal wściekłą twarz Zabuzy i bał się słów, które pewnie teraz padną… Nie wiedział, jakie one będą, ale po wyrazie jego twarzy doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będą miłe…

Niemal nigdy się nie kłócili, nie licząc tego dnia, gdy Haku wywrzeszczał mu, że powinien był mu pozwolić zamarznąć na ulicy. Zabuza po prostu mówił, co miał do powiedzenia i milknął, a on w odpowiedzi skwapliwie kiwał głową. Czy był jeszcze w stanie je powstrzymać? Bo co miał zrobić? Zatkać sobie uszy jak dzieciak i zaczął śpiewać, czy wybiec z kuchni?

Udajesz teraz takiego pozytywnego, zawsze uśmiechniętego gościa? – kontynuował Zabuza ze złośliwie wyszczerzonymi spiczastymi zębami – Już nie wrzeszczysz po  nocach, nie tęsknisz za rodzinką? Nie mazgaisz się za każdym razem, gdy powinieneś zabić?

Zabuza skończył mówić, a Haku patrzył tępo w drewniany, wypolerowany niemal do białości stół. Serce biło mu nierównym rytmem. Niby Zabuza nie powiedział czegoś bardzo, bardzo złego, ale to i tak zabolało… Chyba najbardziej świadomość, że wiedział o jego nocnych koszmarach, a nigdy nawet nie wspomniał o tym ani słowa. Haku nie oczekiwał, że Zabuza będzie go tulił do snu i niańczyć, ale choć wspomnieć…

Wstał spokojnie i ruszył w stronę swojej sypialni. Nawet nie tknął śniadania, ale to nieistotne… Już miał powiedzieć, przed wejściem do pokoju, że wyjdzie, gdy tylko Zabuza skończy jeść, ale wtedy usłyszał jego cichy, lekko chrapliwy głos:

Przepraszam.

Zamarł w bezruchu. Z jakiegoś powodu nie miał odwagi się odwrócić. Skinął tylko głową, dalej stojąc tyłem do Zabuzy i wszedł do swojego pokoju, zamykając szybko drzwi. Miał nadzieję, że Zabuza dostrzegł ten gest, że nie uzna, że się dziecinnie obraził. Ale nie mógł być tego pewnym, bo mężczyzna nic już więcej nie powiedział. Jego serce dalej się nie uspokoiło.

Po chwili leżenia na łóżku, w próbie uspokojenia się, przypomniał sobie coś, co sprawiło, że poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Zdenerwowany, ponownie ruszył do kuchni. Zabuza jadł, zerknął tylko na niego przelotnie. Musi mu to powiedzieć, po prostu musi, obojętnie jak on na to zareaguje… Odetchnął głęboko, świszcząco i powiedział:

Muszę ci coś powiedzieć, Zabuza…

To mów – Wzruszył ramionami. Mówił z ustami pełnymi mięsa.

Haku ponownie odetchnął i usiadł na drugim krześle.

Spotkałem Naruto… to znaczy, tego dzieciaka od Kopiującego Ninja… I tego drugiego, z klanu Uchiha…

Nie zdążył dodać nic więcej, bo Zabuza gwałtownie przełknął jedzenie i powiedział szybko:

Niby gdzie i kiedy? Co ty gadasz?!

Dziś rano… Gdy zbierałem zioła dla ciebie…

Zrobili ci coś?!

Haku poczuł, poprzez strach, dziwną, miłą myśl, że może jednak Zabuza martwi się o niego, ale nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać.

Nic… Wiesz… – Zacisnął powieki. Jak Zabuza zareaguje? Wścieknie się, czy może gorzej? – Naruto… To znaczy, ten wrzaskliwy dzieciak, spał na łące. Mogłem, mogłem… A potem przyszedł ten drugi, miałem wystarczająco czasu, by zabić najpierw jednego, a potem drugiego… Byli sami, bez Hatake, mogłem… – mówił coraz bardziej chaotycznie, coraz szybciej – Nie zdołałbym zdążyć cię zawiadomić, ale ja mogłem… – Z trudem walczył ze łzami, to naprawdę nie był dobry moment na rozryczenie się. Zresztą starał się wcale nie płakać, nawet, gdy Zabuzy nie było obok, bo wtedy wstydził się tego przed samym sobą.

Zabuza oparł plecy o krzesło, które cicho zatrzeszczało i przez długą chwilę milczał.

To nieistotne – powiedział w końcu.

Haku wytrzeszczył oczy. Co on wygaduje?!

Jak możesz tak mówić?! Jeśli ostatnim razem nie mogliśmy dać im rady, to osobno…! – zerwał się od stołu i zaczął krzyczeć.

Zabuza dalej był spokojny.

Pomyśl tylko… – powiedział powoli, jakby tłumaczył mu coś całkiem oczywistego – Skoro tak BARDZO przeszkadza mi twój strach przez zabijaniem, to czemu jeszcze się ciebie nie pozbyłem, przez te wszystkie lata?

Haku milczał. Stał ze spuszczoną głową i ciężko oddychał. Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Ale chciał coś powiedzieć, przecież to niegrzeczne nie odpowiadać na pytania. Ale gdy tylko otworzył usta, by coś dodać, rozpłakał się gwałtownie.

Nie wiem! Nie wiem, właśnie o to chodzi, że NIE WIEM! Nadal nie rozumiem… że ty… czemu… – nie był w stanie mówić przez szloch.

Kiedy w końcu zerknął przez łzy, nadal bojąc się jego reakcji, Zabuza patrzył na niego spokojnie.

Bo jesteś użyteczny? Nie mówię tylko o tych sprawach w domu… Ale twoje tropienie, udawanie… Nie nadaję się do tego, skradanki są nie dla mnie. A Uwolnienie Lodu? Wiem, że wciąż powtarzasz, że jestem od ciebie potężniejszy, ale… góra mięśni i szybko puszczające nerwy już dawno doprowadziłyby mnie do grobu. Twoje kekkei genkai jest potężne, każdy by go pragnął.

Haku słysząc te miłe słowa po raz pierwszy w życiu, rozpłakał się jeszcze gwałtowniej.

Zabuza westchnął i powiedział:

To co mam zrobić, żebyś przestał płakać?

Haku roześmiał się przez łzy i powiedział:

Daj mi chwilkę i zaraz ogarnę się w łazience.

 *

Kolejne dwa dni były dla Haku bardzo trudne. Zabuza był przerażony, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Wciąż coś upuszczał albo wrzeszczał co chwilę o byle co, a Haku nie rozumiał. Naprawdę nie rozumiał… Tyle już razy w życiu wpadali w ogromne kłopoty, nieraz byli mocno ranni albo musieli ratować się ucieczką, ale zawsze jakoś się sklejali i wykonywali zadanie za drugim razem… Jeszcze NIGDY nie musieli powiedzieć: „Nie daliśmy rady, wycofujemy się z misji”. Więc…? Czy Zabuza przesadzał i z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu nagle martwił się czymś, czym nigdy się nie martwił? Czy może… Haku jeszcze dzień temu powiedziałby, że za nic nie wierzy, że to może być prawda, nie wierzył w żadne przeczucia, czy coś takiego, ale teraz… po dwóch dniach ciągłego obserwowania drżących dłoni Zabuzy sam już nie wiedział, w co wierzy, a w co nie.

Pomimo całych dni i części nocy poświęconych na ciągłe treningi, odpoczynek, leczenie ran Zabuzy i rozmowy na temat ich taktyki, Zabuza wciąż miał w sobie siłę, by się zamartwiać. On sam miał siłę jedynie zasypiać od razu, jak nigdy w życiu. Tak jakby, nagle, ich role co do ciągłego martwienia się i kłopotów ze snem się odwróciły. A Haku zupełnie się to nie podobało.

Był wieczór trzeciego dnia od walki z drużyną z Konohy. Haku był już zmęczony tym wszystkim i czasem łapał się na tym, że chciałby, by już było po walce… Ale wiedział, że to głupie myśli, nie mogli rzucić się na nich byle kiedy, byle jak.

Wiedział, że to jutro, choć Zabuza jeszcze mu tego nie powiedział. Ich drugi termin, który „łaskawie” dostali od Gatō niemal się kończył. Stał przy kuchennym blacie i zmywał naczynia po późnej kolacji. Za oknem było już całkiem ciemno. Usłyszał kroki Zabuzy, wchodzącego do kuchni.

Właściwie nie miał pojęcia CO właśnie się stało. Poczuł nagle gwałtowny, niemal nie do zniesienia, rozdzierający ból. Nie dało się tego porównać z niczym, z żadną raną podczas misji czy treningów. Haku był raczej odporny na ból, znosił go bez narzekania czy płaczu. Ale teraz… Pociemniało mu przed oczami. Po długiej chwili dotarło do niego, co właśnie się stało. Zabuza był w nim! Poruszał się szybko, ostro, a Haku z każdym jego ruchem czuł kolejną falę bólu. Słyszał jego ciężki oddech na swoim karku i czuł jak ostro zakończone paznokcie wbijają mu się w biodra. Na szczęście po kilku chwilach widział już normalnie, bo przestraszył się, że zemdleje.

Czuł tak ogromne oszołomienie, że kręciło mu się w głowie. Czy to nie był jeden z jego szalonych snów? Nie, w jego snach nie czuł bólu… Ale dlaczego właśnie dziś?! Haku marzył o tym od tak dawna, a to nigdy wcześniej się nie wydarzyło.

Czy Zabuza naprawdę wierzył, że jutro czeka ich śmierć, więc nie musi zachowywać już żadnych pozorów? Zaparł się o kuchenną szafkę, bo całe jego ciało poruszało się gwałtownie w rytm ruchów Zabuzy. Czy właśnie tak to sobie wyobrażał? Wiedział, że pierwszy raz często boli, ale Zabuza nawet nie próbował sprawić, by było mu lepiej. Co by zrobił, gdyby Haku próbował się wyrywać, krzyczeć, płakać i błagać, by przestał? Czy przejął by się tym? Nie… Nie miał prawa myśleć tak o nim.

Ale on nie miał zamiaru się wyrywać, bez względu na wszystko. Choć czuł niemal tylko ból, a gdzieś na granicy świadomości lekkie podniecenie, to za nic nie chciał, by Zabuza przestał. Bo nie chodziło o to, co czuło jego ciało. Ból nie jest niczym istotnym. Ważna była świadomość, że jednak nie był dla Zabuzy durnym dzieciakiem, że jednak zainteresował się nim…

Wcisnął pięść w usta, bo bardzo się bał, że zacznie wrzeszczeć z bólu, wbrew sobie. Przymknął oczy. Po prostu to przeczeka, to dobrze, że Zabuza będzie mógł poczuć się lepiej. Zacisnął powieki.

Po kilku kolejnych chwilach, podczas których Haku coraz bardziej bał się, że jego ciało wbrew woli umysłu zacznie się mu wyrywać, Zabuza jęknął mu w uchu i odsunął się. Po chwili usłyszał, jak wciąż głośno oddychając, opada na krzesło. Haku oparł się ciężko o blat i z trudem łapał oddech, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Ciało płonęło bólem, a on dopiero teraz zorientował się, że ma całą twarz mokrą od łez. Otarł je szybko rękawem, bojąc się, że Zabuza to dostrzeże. Nawet nie wsunął na siebie ubrania, bo bał się, że to tylko zwiększy ból. Odkąd się to zaczęło nie miał odwagi ani razu odwrócić się i spojrzeć mu w twarz.

Powoli uspokajał oddech, ubrał się w końcu i zaczął powoli iść w stronę łazienki, kulejąc. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał krzyk Zabuzy:

Kurwa!

Był tak zaskoczony, że ignorując wstyd i ból, odwrócił się w jego stronę.

Co…

Ty krwawisz!

Haku westchnął zaskoczony, nie miał o tym pojęcia.

Czuję ten zapach, do cholery! – dodał.

Haku stał przez chwilę z otwartymi ustami.

No i co z tego…? – zapytał cicho – Przecież nic mi nie jest…

Zabuza wyglądał jak szaleniec. Oczy mu płonęły, jego wyraz twarzy, pełen złości i strachu sprawił, że Haku prawie go nie poznał. Zaskoczony, usiadł ostrożnie obok Zabuzy. Mężczyzna przycisnął dłonie do twarzy i mówił coś niewyraźnie. Haku dostrzegł, że dalej bardzo mu się trzęsły.

Wciąż tylko cię ranię…! Kurwa. Gdyby nie to, że znalazłem cię na ulicy i przez to stałeś się tak bardzo, ślepo oddany, już dawno byś mnie opuścił… Nie chciałem, chyba nie umiem inaczej, panicznie bałem się przywiązania do kogokolwiek, dbałem o ciebie tylko po to, byś mógł mi się do czegoś przydać… A potem chyba cię polubiłem, ale to nie miało znaczenia, bo obojętnie czy się starałem, czy nie, to wciąż nic mi z tego nie wychodziło. Wiem, że pragnąłeś kogoś, kto by cię kochał, przytulał, a ja… Może masz rację, że to ma jakiś związek z tym, co przeżyłem w przeszłości, nie wiem… A może zawsze taki byłem? Chory, zimny. Nie chcę przenosić odpowiedzialności na mój klan, ale może po prostu rekin nigdy nie stanie się puchatym króliczkiem? Zawsze tak bardzo się od siebie różniliśmy, byłeś taki ciepły i wesoły, tak bardzo dobry… Chyba przerosła mnie opieka nad tobą, ale było już za późno, by się wycofać. Niedawno poczułem, że pragnę… Ale odsuwałem od siebie tę myśl, nie chciałem żadnych zobowiązań, w końcu jakby to miało dalej wyglądać, gdybyśmy mieszkali razem? Ale teraz… i tak jutro umrzemy, więc pomyślałem… Nie, nie mogę mówić, że myślałem w tamtej chwili o czymkolwiek… Jestem zwykłym zwierzęciem, który myśli tylko o swojej przyjemności… Przecież ja cię zgwałciłem…

Haku zerwał się na równe nogi, czując jak buzuje w nim złość i wrzasnął piszczącym głosem:

Co ty bredzisz?! Chciałem tego od dawna, jak jakiś wariat wciąż o tobie fantazjowałem i śniłem, polazłem raz za tobą, gdy ty i… – zaczął gwałtownie oddychać, gdy dotarło do niego, co mówi.

Zabuza oderwał  dłonie od twarzy i spojrzał na niego, zaskoczony.

Haku westchnął i usiadł. Skoro i tak już zaczął ten temat, może skończyć… Policzki znów zaczęły mu płonąć.

No… któregoś dnia, jakiś czas temu, chciałem, sam nie wiem… dowiedzieć się czegoś o tobie. Kiedy zobaczyłem… od razu odszedłem, przysięgam!

Zabuza zaśmiał się cicho.

Nie przeszkadza mi to. Chyba nie umiemy ze sobą rozmawiać, wiesz...? Chciałbym powiedzieć, że spróbuję to naprawić, ale nie będzie już na to czasu…

Naprawdę w to wierzysz? Zabuza, to… nie masz pewności, OK, sytuacja jest okropna, ale… Powinniśmy się wyspać, a jutro…

Ale oczy Zabuzy znowu błysnęły tym dziwnym szaleństwem, który widział dziś u niego po raz pierwszy i które ani trochę mu się nie podobało. Kiedy patrzył w jego oczy miał wrażenie, że może Zabuza ma gorączkę, ale zanim zdążył dotknąć jego czoła, usłyszał słowa, które sprawiły, że coś w nim umarło. Zabuza znowu bełkotał tak, że Haku z trudem rozróżniał słowa:

–   Ubzdurałem sobie od samego początku, że z tobą będzie inaczej… Dałem ci tę cholerną książkę, bo chciałem, byś umiał się bronić, by nigdy nie spotkało cię to, co spotkało mnie… A potem sam ci to zrobiłem…

Haku słuchał i nie rozumiał… O czym on mówi? Przecież nie ma na myśli, że… Zaczęło szumieć mu w uszach. Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, błagam, NIE! Powtarzał w kółko w myślach, jakby coś się w nim zacięło. Na pewno źle zrozumiał, w końcu Zabuza mówił tak niewyraźnie… Chciał się odezwać, dopytać, ale nagle zaschło mu w gardle.

Milczał długo, z trudem oddychając.

Zabuza mówił dalej, jakby nie dostrzegał Haku.

To się stało, gdy miałem kilkanaście lat… Niemal nigdy nic ci o sobie nie opowiadam, pewnie ci to przeszkadza, więc teraz to zmienię. Nie dlatego, by usprawiedliwić to, że byłem dziś wobec ciebie tak niedelikatny, ale chyba dlatego, że nigdy tego nikomu nie opowiadałem… Właściwie nigdy nic nikomu o sobie nie opowiadałem.

To było po mojej ucieczce z wioski. Byłem pewien, że jestem niepokonany, choć mój zamach się nie udał, wierzyłem, że to tylko kwestia czasu, że cały świat leży u mych stóp…

Zabuza zaśmiał się gorzko.

Ukrywałem się wtedy w lesie i  wcale nie widziałem się jako dzieciaka, który – choć miałem już wtedy swój miecz – jest mimo wszystko bezbronny w porównaniu z dorosłymi, w pełni wykwalifikowanymi ninja. Nie bałem się, bo niby czego?

Wtedy pojawił się on… Do dziś nie mam pojęcia kim był. W jednej chwili powalił mnie na ziemię i zdarł ubranie. To był mój pierwszy raz, bolało, ale duma bolała o wiele bardziej. Rzuciłem się w stronę swojego miecza, który mi wypadł po jego ataku, ale on dopadł go pierwszy i rzucił przed siebie…

Drwił ze mnie, że jeśli spróbuję go ugryźć swoimi rekinimi zębami, to mnie zatłucze. W pewnym momencie przestałem już walczyć, czułem, że równie dobrze mogę umrzeć tu i teraz, bo moje życie już się skończyło… Potem po prostu poszedł sobie bez słowa, a ja nadal leżałem nagi, zakrwawiony, z zamkniętymi oczami na mokrej, zimnej ziemi i zupełnie nic już się dla mnie nie liczyło. Nie interesowało mnie nawet, czy zabrał mój miecz, że jeśli będę tak tu leżał, to się rozchoruję albo znów ktoś mnie zaatakuje…

Leżałem tam chyba z półtorej doby, do dziś nie jestem pewien. Wciąż traciłem przytomność, a potem znów się budziłem. Ale śmierć nie chciała nadejść, a leżenie tam stawało się coraz bardziej nie do zniesienia, więc podniosłem się ciężko. Wszystko mnie bolało, mocno uderzył mnie w głowę, widziałem rozmyty obraz. Zostawił miecz, był niedaleko w krzakach. Zabrałem go, choć jakie to miało znaczenie? Teraz już nie czułem się z nim bezpieczny.

Chyba najgorsza była myśl, że bez trudu dałbym radę go pokonać, choć był ode mnie kilka lat starszy, ale tamten wstyd, który całkowicie mnie opanował, nie pozwalał mi na to… Właśnie przed tym chciałem cię uchronić, Haku… Bo wiedza o seksie, bez cholernego wznoszenia go pod niebiosa lub demonizowania pozwala zrozumieć, że to taka sama czynność jak spanie czy czytanie książek… Bo tylko dzięki takiemu podejściu można nie zapaść się w sobie, gdy powinno się zabić takiego bydlaka.

Wiem, że wiele razy zabijałem, że jestem mordercą, ale wtedy właśnie zrozumiałem, że są rzeczy gorsze, o wiele, wiele gorsze, które można komuś zrobić od zabicia go.

Musiały minąć dwa lata, bym był w stanie się z tego choć częściowo otrząsnąć. Lata wypełnione atakami paniki, nagłymi nawrotami wspomnień, obsesyjnym widzeniu go w każdym napotkanym mężczyźnie, równie obsesyjnych nocach wypełnionymi fantazjami, co mu zrobię, nim w końcu odbiorę mu życie, panicznym lękiem przed dotykiem, nawet podczas walki. Wtedy niemal zdechłem z głodu, bo po bezsennych nocach i dniach wypełnionych obsesyjnymi myślami nie nadawałem się do żadnej misji. Potrafiłem leżeć tygodniami, zwinięty w kłębek, do dziś nie wiem, jak udało mi się przeżyć, ale wtedy wcale mnie to nie cieszyło…

Potem, nagle, pewnego dnia, przebudziłem się w sobie, zrozumiałem, że albo zacznę żyć naprawdę albo w końcu muszę odważyć się odebrać sobie życie, bo to nieżycie jest nie do zniesienia.

Zacząłem się zmuszać, kawałek po kawałku, do wykonywania prostych czynności. Śmiałem się szaleńczo, gdy po raz pierwszy po wielu tygodniach zobaczyłem słońce. Uczyłem się na nowo kąpać, jeść, golić. Na szczęście nie brzydziłem się swojego ciała, ale widziałem, że to nie wystarczy.

Znalazłem jakiegoś mężczyznę i po prostu zaoferowałem mu seks. Przez cały czas modliłem się jedynie, by nie uciec albo go nie zaatakować. Nie czułem nic poza strachem. Wierzyłem, że jeśli chcę żyć normalnie, muszę zastąpić tamte złe wspomnienia innymi, neutralnymi. Po wielu miesiącach zmuszania się do każdego zbliżenia, tamta panika minęła. Mogłem, po raz pierwszy w życiu cieszyć się seksem i nie zastanawiać co chwilę, czy może ten mężczyzna obok nie zechce zrobić czegoś wbrew mnie…

Odetchnął głęboko i zamilkł, zamyślony, a Haku złapał się na tym, że wstrzymuje oddech, że nawet na to nie ma odwagi. Nie płakał, zamarł z niemym horrorze.

Zabuza, ja…

Nie, to nieistotne. Miałeś rację, musimy iść spać. Nie wiem, co wpadło mi do głowy, by opowiadać ci takie rzeczy właśnie teraz…

Haku posłusznie kiwnął głową, ale czuł, że jest martwy w środku. Ruszył w milczeniu do siebie, zapominając o obolałym ciele. Położył się ostrożnie na łóżku, na boku i wiedział, że nie zaśnie. Patrzył w ciemność z szeroko otwartymi oczami.

Po kilku długich chwilach zrozumiał, że to nie ma sensu. Jeśli ma jutro mieć siłę, by wstać, musi się choć trochę wyspać, a wiedział, że tak mu się to nie uda. Bał się nawet cieni w pokoju.

Poszedł boso pod drzwi pokoju Zabuzy i cicho zapukał.

Zabuza, mogę?

Możesz, wejdź – usłyszał jego dziwnie odległy głos.

Wszedł niepewnie.

Tak?

Mogę…? – Odetchnął głęboko. – spać dziś z tobą? Tylko ten jeden raz…

Na pewno ostatni, jeśli rzeczywiście jutro będą już nie żyć…, przemknęło mu przez myśl.

Tylko położę się obok, nawet nie będę cię dotykał. Ja… boję się spać u siebie.

Po chwili wahania, po której Haku miał już odwrócić się i wyjść, Zabuza powiedział krótkie „tak” i odwrócił się do niego plecami. Haku, dopiero teraz czując zdenerwowanie i wątpliwości, czy to był dobry pomysł, wśliznął się bezszelestnie pod kołdrę.

Położył się z samego brzeżku łóżka i podkurczył nogi. Kołdra nadal była wyziębiona. Poczuł jak Zabuza przyciska do niego swoje ciało.

Nie, proszę, nie teraz, moje ciało wciąż za bardzo boli, nie dam rady!, pomyślał w panice, ale Zabuza jedynie objął go swoimi mocnymi ramionami, wtulił twarz w jego włosy i przestał się ruszać.

To tak dziwny dzień, przemknęło mu przez głowę, gdy zasypiał, a wszystkie wydarzenia tego dnia, te złe i te dobre, wirowały mu przed oczami.

Rano obudził się sam, bez obejmujących go, dających bezpieczeństwo ramion Zabuzy.

Więc to był tylko sen, przemknęło mu przez myśl. Oczywiście, że tak, jak mógł spodziewać się czegokolwiek innego, ale to nadal nie wyjaśniało, dlaczego obudził się w łóżku Zabuzy, a nie w swoim.

Poszedł szybko do kuchni, czując, że jego ciało boli już trochę mniej. Zabuza, wyjątkowo, robił dla nich śniadanie. Kiedy zobaczył Haku, uśmiechnął się lekko i powiedział:

Byłem głodny.

Haku pomyślał, że chciałby, by tak wyglądał każdy jego poranek…

 *

To nie mogło się udać, ale on i tak do samego końca się łudził… Poczuł dziwne ciepło, którego nie umiał wyjaśnić, gdy Kakashi przebił go na wylot za pomocą swojej techniki.

Gdy leżał tak, umierając pomyślał, że chciałby, żeby Zabuza go teraz pocałował… Może gdyby odważył się go wczoraj o to zapytać? A tak… nigdy już nie dowie się jakie to uczucie całować kogoś z ostro zakończonymi zębami. Jakie to uczucie całować kogokolwiek…

Pomyślał o swoim śnieżnobiałym króliku, któremu dał na imię Tanu. To Zabuza pozwolił mu go zatrzymać.

Przynajmniej w myślach mógł nazywać go swoim Zabuzą… Był tam, widział jego piękne, mocne nogi, czarne włosy, słyszał jego szalony śmiech, gdy atakował Kakashiego. Idealny, jak zawsze, wyglądał tak samo, jak w dniu, gdy się poznali… Jego Zabuza…

 

KONIEC

(19 str.)