czwartek, 28 października 2021

Charlie

Emily obudziła się w środku nocy, by napić się wody. Zamruczała, rozciągając się i odruchowo sięgnęła ręką w lewo, by pogłaskać twarz Shane’a. Ale jego tam nie było. Odwróciła głowę, by dostrzec jedynie odsłoniętą kołdrę. Pomyślała, że może wpadł na ten sam pomysł, co ona lub jest w toalecie.

Wstała i poszła do kuchni. Nie było go tam. Napiła się wody i stanęła pod drzwiami toalety. Nie świeciło się światło. Czując lekki lęk, mimo wszystko zastukała w drzwi.

- Shane…? Jesteś tam?

Nic. Gdzie on mógł się podziewać? Zerknęła na zegarek. Była trzecia w nocy. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Zarzuciła na plecy płaszcz i wyszła przed dom, kierując się w stronę kurnika. Weszła do środka i z zaskoczeniem dostrzegła Shane’a.

Siedział na sianie i tulił do siebie Charliego. Co tu się…? Shane nigdy się tak nie zachowywał. Czyżby lunatykował…?

- Co ty tu…? - zaczęła, a Shane szybko odwrócił głowę w jej stronę, wciąż nie wypuszczając Charliego z objęć.

Kogut miał dziwną minę, jakby też był zdziwiony zaistniałą sytuacją.

- Emily… - westchnął ciężko. - Ja…

- Stało się coś? - zlękła się, widząc jego zmartwioną minę.

- Tak… nie… Ja po prostu… - Rozluźnił odrobinę uścisk i poruszył się nerwowo na sianie. Teraz już na nią nie patrzył.

- Po prostu mi powiedz… - powiedziała cicho, patrząc na jego fioletowe włosy. Zaczynała mieć złe przeczucia. Czy znowu chodzi o…? - Nie będę zła.

Roześmiał się krótko, gorzko.

- Wiem, bo ty nigdy się na mnie nie złościsz, choć wiele razy sobie na to zasłużyłem… - powiedział niewyraźnie, w roztargnieniu gładząc Charliego po grzebieniu.

Serce jej przyspieszyło. To nie brzmiało dobrze… Czyżby jego depresja wracała…?

Tak bardzo się tego bała, odkąd poznała prawdę o nim. Od tamtej strasznej nocy na klifie… Ale z drugiej strony nie była głupia. Pamiętała rozmowy z Harveyem. „Depresja często wraca, musisz mieć to na uwadze, Emily…”. Tak, starała się, ale to nie zmniejszało jej lęku.

- Siedzisz tu całą noc? - zapytała, próbując desperacko zrozumieć. Kucnęła obok niego.

- N-nie. Ja… przyszedłem tu koło pierwszej. Która jest teraz?

- Trzecia.

- Och. Chyba czas tutaj szybko mi mija – Nadal na nią nie patrzył.

- Shane… proszę – szepnęła, dotykając jego ramienia.

Odwrócił głowę w jej stronę, ale wzrok utkwił tym razem gdzieś w okolicach jej szyi.

- Zgadnij – powiedział ponuro.

Westchnęła. Nie miała ochoty na zgadywanki, ale skoro tak jest mu łatwiej…

- Poczułeś się nie najlepiej – powiedziała od razu.

Uśmiechnął się, ale tylko jeden kącik jego ust uniósł się do góry.

- Zgadłaś.

Również usiadła koło niego na podłodze kurnika.

- A nie pytasz o szczegóły? - zapytał ze smutkiem.

- Tylko jeśli chcesz mi powiedzieć – powiedziała, wlewając w te słowa całą swoją czułość do niego. Żeby tylko to poczuł…

- Nie chcę nikomu mówić, ale jednocześnie zasłużyłaś sobie na szczerość, więc…

- Nie musisz wcale…

- Mam cholerną ochotę się napić… - przerwał jej stanowczym głosem.

- Shane… - tylko tyle była w stanie powiedzieć. Jak on musiał bardzo cierpieć… - I… co planujesz zrobić?… - zapytała po chwili, starając się walczyć z napięciem w swoim głosie. Na pewno nie będzie go oceniać.

Prychnął.

- A co niby mam zrobić? Walczę z tym pragnieniem, jak widzisz… - powiedział słabym głosem.

Odważyła się zbliżyć do niego i pogłaskała go po jego niedogolonym, szorstkim policzku. Przymknął oczy.

- To bez sensu. Nie daję spać nie tylko Charliemu, ale i tobie… - Najwyraźniej był w nastroju, w którym wszystko było w stanie go zasmucić.

- Spałam – powiedziała stanowczo. - A obudziłam się tylko dlatego, że chciałam napić się wody.

- Ale teraz się martwisz – powiedział burkliwie.

- Bo jesteś moim ukochanym mężem – pocałowała go w policzek. Przed oczami stanęły jej sceny z ich ślubu na rynku Stardew Valley, pośród wszystkich mieszkańców, burmistrza, ciotki i siostrzenicy Shane’a.

- Właśnie… jeśli już o tym mowa… Nie obrażę się, jeśli mnie zostawisz.

- Shane, ja nigdy…!

- Nie miałem prawa ci tego robić, już wystarczy, że przeze mnie cierpią Marnie i Jas.

- Nie zostawię cię. Na pewno. Rozumiesz? - powiedziała głośno i stanowczo.

Obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem, ale już po chwili ponownie odwrócił wzrok.

- Wcześniej próbowałem inaczej… Wypiłem całą Joja Colę, która była w kuchni, aż brzuch mnie boli – Roześmiał się ze smutkiem. Zerknęła na jego wzdęty brzuch. - Cola się już skończyła, a ja nadal to czuję. Wiesz, nie chciałem budzić Charliego, ale… - Odłożył ostrożnie koguta na podłogę.

- Mogłeś obudzić mnie! - powiedziała z mocą.

- A niby po co? - Wzruszył ramionami. - Niech chociaż jedno z nas się wyśpi, nie mogłabyś mi przecież pomóc.

- Shane – powiedziała delikatnie. - Chodź, pójdziemy do domu, dobrze? - Pogłaskała go po ramieniu.

- Dobrze – Wstał ciężko. - To pa, Charlie. Dziękuję za pocieszenie i przepraszam, że nie dałem ci spać – Zerknął na niego jeszcze raz i wyszedł za Emily na zewnątrz.

W milczeniu ruszyli przez ciemne podwórko. Zatrzymali się przed drzwiami sypialni, a ona przesunęła dłonią po brzuchu Shane’a.

- A może TO pomoże ci przestać myśleć? - zapytała sugestywnie.

Pocałował ją w policzek i szepnął:

- Nie, przepraszam, nie mam teraz głowy.

Jasne, oczywiście.

Wciąż tylko widzę przed oczami kolor piwa, to niemal śmieszne… - powiedział cicho, siadając na łóżku.

Przykro mi.

Możesz iść spać, jeśli chcesz – powiedział.

Pokręciła głową.

Nie zostawię cię samego. A może chcesz pogadać? – zapytała, również siadając obok niego na łóżku.

Tak, chyba tak – Położył się, podkładając rękę pod głowę i przymknął oczy. – Oczywiście Harvey wiele razy powtarzał, że nie będzie łatwo, ale chyba łudziłem się, że nie będzie aż tak źle… A wiesz, co jest w tym najgorsze?

Pokręciła głową, zerkając na niego.

Że nawet nie mogę się pocieszać, że jeśli… ulegnę, to to nic takiego, że mogę zacząć jeszcze raz…

- Bo możesz – przerwała mu.

Zacisnął mocniej powieki.

Tak, mogę, ale to tak, jakbym zaczął od nowa… Posłuchaj, Emily, jest coś, o czym ci nie mówiłem. Harvey upierał się, że to zbyt ważne, bym nie mówił własnej żonie, ale ja… kazałem mu przysiąc, że ci nie powie. Wiem, że będziesz na mnie zła, ale…

Serce jej przyspieszyło. Nie była pewna, czy jest gotowa na kolejną rewelację. CO może być jeszcze gorszego?

Wiesz, ja piję od piętnastego roku życia – Jego słowa zawisły ciężko w powietrzu, a ona poczuła, że traci dech.

Kręciło jej się w głowie, ale była w stanie szybko policzyć. Dwadzieścia dwa lata picia… Robiło jej się niedobrze. Czy jego organizm to wytrzyma?

On najwyraźniej myślał o tym samym.

Harvey powiedział mi, że moje narządy wewnętrzne są w złym stanie, że jeśli znów zacznę pić, może być bardzo źle…

Nie była w stanie się odezwać, milczała długo, a jedyne dźwięki, jakie dochodziły do jej uszu, to dźwięki nocy na wsi: szum liści, wiatru, szelest, pewnie wydawany przez jakieś dzikie zwierzęta i sporadyczne szczekanie psa lub muczenie krowy.

- Emily…? - zapytał pełnym napięcia głosem, a ona pojęła, że nie powinna tak długo mu nie odpowiadać.

- T-tak – powiedziała, dziwnie schrypniętym głosem. – Przepraszam, zamyśliłam się.

Domyślam się. Po takiej rewelacji…

To niczego nie zmienia, Shane – powiedziała z mocą, odwracając się nagle w jego stronę i ściskając jego dłonie w swoich. – Dobrze już poznałam twoją ogromną siłę. Ja użyczę ci swojej i jakoś to będzie…

Jeśli umrę nim będę stary, zostawię cię samą… – szepnął, również ściskając jej ręce.

Szybko pokręciła głową.

Będzie dobrze. Będziesz dbał o siebie, ja ci w tym pomogę i…

Wiesz co? - powiedział bardzo cicho, nie patrząc na nią.

Tak?

Bardzo chciałbym mieć z tobą dziecko, ale nigdy się nie odważę w takiej sytuacji. Gdyby to znowu wróciło, nie chcę, by musiało patrzeć na ojca pijaka…

Zamarła. Nigdy nie rozmawiali o dzieciach. Niespecjalnie chciała usłyszeć z jego ust taką deklarację właśnie teraz, ale nie miała do niego pretensji.

Wiesz… Jeszcze to przemyślimy, ale nadal powtarzam: jesteś silny i wytrwasz. Teraz też przecież dajesz radę.

Prychnął.

- Ledwo.

- Ale dajesz – Upierała się.

Skinął głową.

Tak, masz rację.

Opowiem ci coś, chcesz? – powiedział nagle.

Oczywiście.

Mieszkałem w dużym mieście, nie tak daleko od Stardew Valley. Byłem całkiem zwyczajnym dzieciakiem, miałem znajomych, dogadywałem się z rodzicami, jakoś radziłem sobie w szkole… Aż do pewnego dnia – Zamilkł. – Byłem sam w domu, miałem osiem lat, rodzice pojechali na zakupy. Długo nie wracali.

Emily zamarła, podejrzewając, co dalej usłyszy.

W końcu ktoś zapukał do drzwi. Podbiegłem, zdziwiony, bo rodzice mieli przecież klucze. A to byli policjanci… – Głos mu się załamał. Powiedzieli, że rodzice umarli w wypadku samochodowym, bo ktoś wpadł w poślizg i w nich wjechał. Zapytali, czy mam jakąś rodzinę, a ja nie byłem w stanie nic powiedzieć. Usiadłem na podłodze i zacząłem się trząść… Próbowali mnie uspokoić, byli cierpliwi. Miałem pustkę w głowie. Po jakimś czasie odpowiedziałem, że mam ciotkę. Zapytali o numer lub adres, ale nie miałem pojęcia. Zapytali, czy mogą poszukać za mnie, zgodziłem się automatycznie, bo wciąż nie mogłem myśleć.

Znaleźli numer do ciotki, zapisany w notesie. Zadzwonili do niej od razu, ale powiedziała, że dziś nie da rady dojechać ze Stardew Valley. Zabrali mnie na pogotowie opiekuńcze. Miałem tam nocować, ale się bałem. Policjanci pożegnali się i wyszli. Przejęła mnie wtedy jakaś kobieta z pogotowia. Próbowała do mnie dotrzeć, ale nie reagowałem. Pokazała mi pokój i w końcu wyszła. Rzuciłem się na łóżko i siedziałem tak wiele godzin w bezruchu.

To wciąż do mnie nie docierało. Pustka. Tylko tyle czułem. Przecież to niemożliwe, rodzice zaraz wrócą, okaże się, że to była pomyłka. Bałem się, byłem zagubiony i samotny. Nie zgasiłem światła, bo ciemności również się bałem. Nie umiałem wyobrazić sobie swojego dalszego życia, które przecież wcześniej było przyjemne. Co będzie ze mną dalej? Ciotka mnie zechce, nie będę dla niej kłopotem, nie będzie miała mnie dość, dogadamy się? Gdzie mam teraz mieszkać? Co z moją szkołą, kolegami? W końcu zasnąłem.

Rano przywitała mnie ciotka Marnie. Nie znałem jej zbyt dobrze, odwiedziła nas tylko kilka razy. Długo rozmawiała z opiekunką z pogotowia. Wspomniała, że mieszka na wsi, sama, że nie ma tam szkoły, a ona nie może przeprowadzić się do mnie, bo ma u siebie zwierzęta gospodarskie i z tego się utrzymuje. Widziałem po jej twarzy, że bardzo cierpi po stracie swojej siostry. W końcu ustalili wspólnie, że zamieszkam razem z nią.

Miałem zostać tu jeszcze kilka dni, żeby Marnie miała czas wszystko przygotować. Skinąłem głową jak w amoku, choć i tak nic tu nie zależało ode mnie. Zostaliśmy sami. Spojrzała na mnie załzawiony oczami i mocno mnie przytuliła. Czułem się zawstydzony, ale to było miłe… Mówiła chaotycznie, że wszystko się ułoży, bo ona będzie przy mnie.

Potem wróciła opiekunka i oświadczyła, że muszę przenieść się do pokoju ogólnego. Poszedłem za nią, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli. Tam było wiele dzieci w moim wieku, starszych i młodszych. Wszystkie na mnie patrzyły. Czułem się okropnie. Burknąłem jakieś przywitanie i nic więcej. Kobieta kazała mi się z nimi pobawić i wyszła po chwili, a ja stałem tam na środku ze spuszczoną głową. Wszyscy milczeli, ale po chwili starsza ode mnie dziewczynka zapytała, co stało się z moimi rodzicami. Tak po prostu. A ja uciekłem z płaczem. Bałem się, że opiekunka będzie na mnie zła, ale na razie nie wracała. Stałem sam w kącie.

Po kilku dniach ciotka wróciła. Spojrzała na mnie z powagą i znów mnie mocno przytuliła. Pocieszała i współczuła, ale ta pustka we mnie nie mijała. Miałem dobry kontakt z rodzicami. Matka często się śmiała, uwielbiałem się z nią wygłupiać, ojciec opowiadał mi różne historie ze swojego życia. Spędzałem z nimi dużo czasu. Niby jak to wszystko nagle miało zniknąć?…

Wróciłem z ciotką do mojego domu, albo raczej wtedy miał to już być mój dawny dom, i zabrałem trochę ubrań, książki do szkoły i kilka zabawek. Potem ciotka miała zdecydować, co zrobić z resztą rzeczy. Wsiadłem do jej starego samochodu i ruszyliśmy. Podróż bardzo mi się dłużyła. Siedziałem z tyłu na fotelu i patrzyłem cały czas w okno. Krajobraz stawał się coraz bardziej wiejski, zielony i spokojny, ale chyba mi się to nie podobało. Ja kochałem miasto, światła, hałasy i tłum. Ale jako to miało wtedy znaczenie?

Przez kilka tygodni miałem zostać w domu, rozpakować się, poznać okolicę, zaaklimatyzować. Choć większość czasu siedziałem sam w pokoju. Marnie zerkała na mnie ze smutkiem, ale chyba chciała, bym przeżył żałobę po swojemu. Mimo tego razem gotowaliśmy, patrzyłem, jak zajmuje się zwierzętami i uczyłem się. Wtedy nie pokochałem ich tak, jak kocham teraz, ale mimo wszystko coś mnie do nich ciągnęło. Patrzyły na mnie z taką uwagą, a jednocześnie nie zadawały niedelikatnych pytań, jak tamte dzieci.

Ciotka opowiadała mi, że w wiosce jest obecnie dwoje dzieci. Są w moim wieku, chłopak i dziewczyna. Że uczą się ze starą nauczycielką, która „jest surowa, ale miła”. Ja też miałem niedługo do nich dołączyć. Ale jakoś bałem się spotkania z nimi, choć wcześniej byłem towarzyskim dzieckiem.

Pierwszego dnia mojej nowej szkoły cała trójka patrzyła na mnie uważnie. Znów wybąkałem powitanie i wspomniałem, że „jestem Shane z miasta i teraz będę tu mieszkał” – zaśmiał się smutno. – Teraz jak tak o tym pomyślę, to chyba nie było zbyt fajne powitanie, ale wtedy nie było stać mnie na lepsze.

Lata mijały, byłem grzeczny i dobrze się uczyłem, ale wciąż stroniłem od towarzystwa innych. Dzieciaki z mojej szkoły chyba uznały, że jestem odludkiem i zwykle rozmawiały tylko ze sobą, a mi to odpowiadało. Z innymi mieszkańcami wioski też łączyło mnie jedynie „dzień dobry”. Z ciotką trochę rozmawiałem, ale to nie był ten poziom zażyłości, który łączył mnie z rodzicami, choć wiem, że ona cały czas bardzo się starała.

Ale ja w środku byłem już zupełnie inną osobą niż za życia rodziców. Wciąż czułem smutek i nikomu o tym nie mówiłem. On nigdy mnie nie opuszczał, kazał mi się izolować od innych, przesiadywać samemu w pokoju i rozmyślać ponuro całymi dniami. Miałem piętnaście lat…

Piętnaście lat, pomyślała z lękiem Emily, więc to się wtedy zaczęło…

raz po lekcjach zaprosili mnie do „spędzania czasu z nimi”. Zwykle po szkole od razu uciekałem, ale wtedy się zamyśliłem, więc skorzystali z okazji. Okazało się, że zdobyli skądś kilka piw i mieli zamiar wypić je na klifie. Tak, tam, gdzie ja chciałem… – dodał.

Podzielili się ze mną. Nigdy wcześniej nie próbowałem piwa, było dziwne w smaku, ale po nim przyjemnie kręciło się w głowie i łatwiej było się nie martwić… Nie mieliśmy tego piwa dużo, ale dla takich dzieciaków było to wystarczająco, by się upić. Wróciłem do domu, gdy już było ciemno i zataczałem się. Ciotka spojrzała na mnie wnikliwie i kazała iść spać. Rano porozmawiała ze mną spokojnie, że alkohol nie jest niczym dobrym – Zaśmiał się gorzko. – Ale czy słuchałem? Liczyło się tylko to, że jak nic, co znałem, pozwalało poczuć tę lekkość w sobie, której nie czułem od śmierci rodziców.

Poszło szybko. Wciąż o tym myślałem. Potem piłem już sam. Tamta dziewczyna chyba się we mnie kochała, ale ja cały czas ją ignorowałem. Zacząłem opuszczać się w nauce, wagarować, kłócić się z nauczycielką, choć wcześniej cała nasza trójka bardzo się jej bała. Marnie była bezradna, choć wciąż próbowała mi tłumaczyć, że to do niczego nie prowadzi. Ale co to niby dla mnie znaczyło? Tutaj poziom nauczania był o wiele niższy, więc to też nie zachęcało mnie do uważania, a jedynie powodowało znudzenie.

Potem już całymi dniami przesiadywałem na klifie, tu czułem się wolny. Później też zaczęły się moje pierwsze myśli: „jakby to było, gdybym skoczył? Lepiej, lżej, bez wspomnień?”. Wracałem nad ranem, zawsze udało mi się jakoś skołować alkohol, choć byłem niepełnoletni. Wyciągnąć od kogoś, wybłagać, by mi kupił, poprosić sprzedawcę w sklepie lub nawet ukraść…

I tak to trwało. Tyle lat… Jak we mgle. Gdy miałem dwadzieścia pięć lat, Marnie znalazła sobie faceta. Nigdy nie mieszkali ze sobą, wolała niezależność, kiedyś zawiodła się na pewnym mężczyźnie. Urodziła się Jas – Uśmiechnął się szeroko po raz pierwszy od początku opowieści. – Polubiłem tego dzieciaka. Była takim wesołym promykiem, tak różnym ode mnie. Jej ojciec wyjechał niedługo potem do miasta i rzadko się kontaktował, ale ona i tak była beztroskim dzieckiem, w którym widziałem siebie sprzed śmierci rodziców. Bardzo ją kochałem, ale to i tak nie pomogło. Ciotka wciąż robiła mi wykłady, że marnuję sobie życie, że powinienem wyjechać na studia. Tak, wcześniej marzyłem o studiach i o wyrwaniu się z tej dziury, ale potem nie miałem już żadnych marzeń.

A twoi koledzy? – zapytała nagle.

Spojrzał na nią, jakby zdziwiony, że wciąż tu jest.

Oni… potem zostali parą i wyjechali stąd… Ale to chyba dobrze. Jakoś dziwnie czułbym się, gdyby wciąż obserwowali mój upadek. No i to chyba koniec. Było coraz gorzej i gorzej, depresja, alkoholizm, brak chęci do czegokolwiek, myśli samobójcze. I wtedy pojawiłaś się ty – Uśmiechnął się do niej z miłością.

Emily kręciło się w głowie od tej historii. Choć była już dorosła, jej rodzice nadal żyli, nie była w stanie zrozumieć jego sytuacji.

Przez wiele lat jedynie kilka razy podejmowałem się jakieś dorywczej pracy, nie miałem sił na pracę na pełen etat. Dopiero trzy lata temu zacząłem pracować w Joja Mart. Tylko dlatego, by uspokoić trochę Marnie i zyskać na czasie, bo nienawidziłem tej pracy. Teraz dręczy mnie jak niemiły byłem dla ciebie na początku. Nigdy nie poznałem nikogo z tak ogromnym sercem, jak twoje. To, co zrobiłaś dla Pam, dla całego Stardew Valley. I dla mnie. Bez ciebie nigdy nie zacząłbym leczenia, nie planował przyszłości. – Objął ją.

A może zadzwonimy do Harveya?

Pokręcił głową.

Daj spokój, nie ma sensu przeszkadzać mu w środku nocy, to i tak by mi nie pomogło. Wiesz co? - dodał nagle.

Tak?

Miał dziwny wyraz twarzy, coś pomiędzy uśmiechem, smutkiem a wstydem.

Odkąd mam Charliego, marzyłem o tym, by po śmierci przerobiono mnie na paszę dla niego.

Milczała, zaskoczona jego wyznaniem.

Wiem, że to głupota i to z kilku powodów, ale mimo wszystko lubię tę myśl. Wtedy przydałbym się do czegoś.

Posłuchaj, Shane – zaczęła. – Przecież jesteś potrzebny mnie, bardzo mnie uszczęśliwiłeś naszym ślubem rok temu. Odkąd założyłeś hodowlę kur, jesteś bardzo produktywny, a co najważniejsze uczysz Jas miłości do zwierząt i opiekowania się nimi. A pamiętasz ten prezent, który jej dałeś? – Uśmiechnęła się do niego.

Ale on nie wydawał się do końca przekonany.

Prezent… Przez tyle lat powinienem był dać jej wiele prezentów, a nie ten jeden.

Najważniejsze, że dałeś jej ten. I możesz przecież dawać kolejne.

Chciałbym, żeby Joja była otwarta.

Zmieszała się.

Cóż… przepraszam, to moja wina. A Stardrop Saloon jest otwarty dopiero w południe.

Gry też by mi chyba trochę pomogły, jak zawsze… – powiedział słabo.

Emily zamyśliła się.

Teraz tego nie zorganizuję, ale może udałoby się nam jakoś załatwić taką maszynę do domu. Wtedy mógłbyś grać o każdej porze.

Shane uniósł na nią wzrok.

Cóź, Gus też ci wiele zawdzięcza, może to by się udało! – Był wyraźnie rozentuzjazmowany, ale po chwili spochmurniał. – Nie… To bez sensu. W końcu to tobie wiele zawdzięcza, nie mnie.

A TY jesteś moim mężem.

Mnie nic nie zawdzięcza.

A większy utarg? – zapytała pół żartem, pół serio.

Udało jej się sprawić, że lekko się uśmiechnął.

No może masz rację… Od dziewiątej otwarta jest klinika. Będę musiał wybrać się do Harveya.

Ścisnęła jego rękę.

Mogę wybrać się z tobą, jeśli zechcesz.

Nie kłopocz się. Masz całą farmę do oporządzenia. A ja prawie ci nie pomagam… – dodał ponuro.

Pomagasz mi całkiem sporo. Nie możesz robić wszystkiego, w końcu to farma mojego dziadka, więc ja się nią zajmuję – Uśmiechnęła się.

Wiesz, na co miałbym ochotę? – wymruczał.

Tak?

Chciałbym choć na jeden dzień uciec ze Stardew… Zobaczyć Zuzu City, usłyszeć szum samochodów, światła miast, tylko poszlajać się po ulicach. To by mi sprawiło radość.

Emily zerwała się z łóżka.

Co? – zapytał zaskoczony.

Jak to co? – Emily była wyraźnie podekscytowana. – To jedziemy autobusem dziś rano! Cały dzień w mieście, może pójdziemy do kina, pospacerujemy, pogadamy, co ty na to, Shane? – Ten pomysł coraz bardziej się jej podobał. Pamiętała, jak był szczęśliwy, gdy wybrali się na mecz…

Mecz! – krzyknęła. – Może uda nam się zobaczyć jakiś mecz.

Tak, dziś też grają Tunnelersi, ale pewnie nie będzie już biletów… – Spuścił wzrok.

Nic nie obiecuję, ale może uda nam się coś skołować.

A ty w ogóle lubisz siatkówkę? Wtedy nawet cię o to nie zapytałem…

Myślała przez chwilę.

Wiesz… może nie jakoś bardzo, ale mecz na stadionie w mieście ma swój klimat. Fajnie się wtedy bawiłam. Ale wybacz, muszę ci to powiedzieć… – Spojrzał na nią pytająco, a ona uśmiechnęła się łobuzersko. – Nasz pierwszy pocałunek po wygranym meczu podobał mi się BARDZIEJ niż sam mecz.

Twarz Shane’a rozpogodziła się, gdy usłyszał końcówkę zdania i przyciągnął ją do siebie, całując tak samo, jak na meczu. Emily poczuła, że się roztapia.

To jest warte wszelkich trudów, przemknęło jej przez myśl.

Cholera, już wpół do piątej rano. Jak my mamy się wyspać? – zapytał z lękiem.

Ułożyła się wygodniej.

No to musimy jakoś to nadrobić.

Shane również położył się obok niej.

Shane? – zapytała jeszcze, nim zasnęli.

Mhm? – wymruczał.

A dasz radę jechać?

Chyba tak. Kurczę, nie sądziłem, że takie małe plany na wspólnie spędzony czas wystarczą, bym miał nagle więcej sił.

No wiesz… – mówiła coraz bardziej zaspanym głosem, przytulona do piersi Shane, tak jak powinno być zawsze. – Radość w życiu to właśnie głównie takie małe plany.

Chyba masz rację, Emily…

Rano szybko oporządzę zwierzęta, a rośliny wytrzymają jeden dzień bez podlewania.

A ja w tym czasie pójdę do Harveya. Bardzo ci za wszystko dziękuję – Pogłaskał ją po głowie.

Kocham cię, dajesz mi szczęście, więc ja chcę dać je tobie.

*

Następny dzień był naprawdę magiczny. Udało im się zdobyć bilety na mecz, a Shane niemal cały czas głośno kibicował swojej ulubionej drużynie, której ponownie udało się wygrać. Tak jak wcześniej, pocałowali się kilka razy na stadionie, co dla Emily nadal było tak ekscytujące, jak poprzednim razem. W mieście bez problemu kupili zapasy coli i pili ją razem, spacerując po mieście, co bardzo cieszyło Shane’a. Po południu wybrali się na hamburgery, a wieczorem poszli do kina na głupią komedię. Wrócili do domu ostatnim autobusem. Jechali w ciemnościach, a Shane mocno ją obejmował. Emily nigdy nie widziała, by Shane tak dużo uśmiechał się w ciągu jednego dnia.

Wszystko się ułoży, pomyślała, czując ogromną ulgę i miłość.

*

Kilka dni później podeszła do niego, gdy siedział na kanapie i oglądał telewizję. Ręce trzymała z tyłu, a na ustach miała uśmiech.

Co ty się tak szczerzysz? – zapytał, odwracając na nią wzrok.

NIESPODZIANKA! – krzyknęła, wyciągając zza pleców pluszowego kurczaka, dość podobnego do Charliego.

Shane otworzył usta w zaskoczeniu, patrząc na zabawkę.

Skąd ty go wytrzasnęłaś?!

Roześmiała się i wcisnęła mu go w rękę. Usiadła obok niego na kanapie i objęła go ramieniem.

Kupiłam przez internet. Dziś dotarła paczka. Pomyślałam, że będziesz mógł go tulić, gdy nie chcesz budzić prawdziwego Charliego.

Ucałował ją mocno.

Jesteś cudowna i masz świetne pomysły.

Zaśmiała się.

To nic takiego.

*

Mijały dni, a Shane czuł się już lepiej, regularnie chodził do lekarza i jego pragnienie napicia się trochę się zmniejszyło.

Był wieczór, Emily wracała do domu po długim dniu załatwiania spraw w mieście. Marzyła teraz jedynie o tym, by usiąść razem z Shanem i zjeść kolację.

Weszła do domu i zawołała:

Witaj, kochanie!

Nic jej nie odpowiedział. Czyżby Shane gdzieś wyszedł? Nie wspominał jej o tym… Zdjęła buty i płaszcz i weszła do salonu.

Serce niemal jej stanęło gdy dostrzegła, dokładnie tak samo, jak tamtej koszmarnej nocy na klifie, Shane’a leżącego na podłodze, twarzą do dołu, nieprzytomnego, wokół niego leżały porozrzucane puszki piwa, a koło twarzy widać było ślady wymiocin.

Podbiegła do niego i kucnęła.

Kochanie, kochanie! Ocknij się…

Jedynie coś wyburczał w odpowiedzi.

Przynajmniej reagował, nie było tak źle, pocieszała się.

Po chwili, w której bezskutecznie próbowała poukładać myśli, Shane się obudził. Beknął głośno, a potem zwymiotował na dywan. Emily w ostatniej chwili udało się uskoczyć.

Shane roześmiał się głośno.

Hej, Emily, świętujeeemy? – zapytał bełkotliwie.

Emily jeszcze nigdy nie widziała, by upijał się na wesoło.

Chodź, Shane, usiądziemy na łóżku, ok? – zapytała, obejmując go ramieniem.

Znów się zaśmiał.

Skoro chcesz!

Pociągnęła go mocno, jak wtedy na klifie i oboje chwiejnie poszli w stronę łóżka. Usadowiła go na nim i sama usiadła obok.

To co będziemy robić? – zapytał. – Mieliśmy się baaaawić!

Westchnęła cicho. Co powinna zrobić? Poprosić kogoś o pomoc?

Najpierw trochę tu posiedzimy, dobrze? – powiedziała, przełykając łzy.

Dla ciebie wszyyyystko! – odparł radośnie.

Przynajmniej teraz się nie smuci… przemknęło jej przez myśl, choć to wcale nie dodawało jej otuchy.

Może… może być się trochę przespał? Jak myślisz, kochanie? – pogłaskała go po policzku. Na twarzy i przedzie bluzki miał wciąż ślady wymiocin, ale teraz nie interesowało ją, że pobrudzi im pościel.

Może i tak… – wymruczał, kładąc się na łóżku i podciągając nogi.

Emily odsunęła się szybko, by zrobić mu miejsce.

Siedziała tak na brzegu łóżka, sama nie wiedząc, ile czasu minęło. Chciała się uspokoić i pomyśleć, ale nie była w stanie. Co powinna teraz zrobić? Zostawić go tak, by wytrzeźwiał i tylko go pilnować? Pójść do kogoś? Ale do kogo? Marnie, Harveya? Czy tylko do niego zadzwonić?

Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno, a ona wciąż siedziała w bezruchu. Shane spał spokojnie obok niej. Czuła od niego mocny zapach strawionego alkoholu i wymiocin, tymi zapachami przesiąknęła już cała sypialna, ale ignorowała to.

*

Obudziła się gwałtownie, czując, że nie powinna spać. Zerwała się z łóżka i rozejrzała dziko po sypialni. Shane’a nie było w łóżku. Poczuła lęk. Nie przyszło jej do głowy, by sprawdzić, czy w domu został jeszcze jakiś alkohol. A jeśli coś mu się stało? Wybiegła z sypialni i zaczęła przeszukiwać dom.

Nagle coś głośno stuknęło w kuchni. Szybko pobiegła w tamtą stronę. Jak mogła być tak durna, by zasnąć, gdy Shane tak bardzo jej potrzebował? Bała się, że sama nie da sobie rady z tą sytuacją. Ale wiedziała, że Shane nie chciałby, by Marnie widziała go w takim stanie, a choć Harvey był lekarzem i tak czuła, że oboje ostatnio nadużywają jego pomocy…

To, co zobaczyła w kuchni było o wiele, wiele gorsze od obrazu, który zastała wczoraj wieczorem. Przez krótką chwilę bała się, że serce wybuchnie jej z przerażenia, ale już po chwili skoczyła w stronę Shane’a.

Siedział na podłodze kuchni, opierając się plecami o szafki, a w ręce trzymał nóż. Lewy rękaw bluzy miał podwinięty, a z jego rozciętego przedramienia krew kapała na linoleum.

Nie, Shane… - szepnęła w całkowitym przerażeniu. - Boże, coś ty zrobił!

Nie podchodź – powiedział słabo, gdy zrobiła krok w jego stronę. Nie patrzył jej w oczy.

Zamarła w bezruchu.

Zrobię najmądrzejszą, nie, jedyną mądrą rzecz, jaką mogę zrobić w moim marnym życiu i uwolnię siebie i ciebie ode mnie.

Kochanie, proszę… - szepnęła, zalewając się łzami. Padła na kolana na podłogę, czując, że dłużej już nie ustoi.

Tak, nazywasz mnie swoim ukochanym, ale chyba tylko z przyzwyczajenia…

Nie! - krzyknęła, zmuszając się do mówienia, bo czuła, że i na to nie ma już siły.

Nie, nie, nie, to tylko zły sen… myślała wciąż i wciąż.

Znajdziesz sobie kogoś normalnego, w Stardew jest kilku fajnych facetów – spojrzał na nią z szaleństwem w oczach. - Na przykład Sebastian. Albo Elliot. Jest młodszy ode mnie, jest wrażliwy i ma pracę, która przynosi mu korzyści… – W jego głosie nie było już dłużej słychać pijackiego bełkotu. Brzmiał, jakby naprawdę wierzył w to, co mówi.

Chcę tylko ciebie! - płakała.

Ale on chyba jej nie słyszał. Wciąż zapamiętale wypowiadał kolejne słowa swojej przemowy.

No a Marnie i Jas… Jas już sama poradzi sobie z kurczakami, Marnie ma teraz Lewisa i obie odetchną beze mnie – On też już płakał. Nagle gwałtownie syknął z bólu i złapał się za krwawiącą rękę. - Miałem nadzieję, że będzie mniej bolało… - dodał, jakby do siebie. - Ale to nieważne… - Uniósł ponownie nóż i skierował na swój nadgarstek. - Wolałbym, byś przy tym nie była, ale…

NIEEEE! - ryknęła, skacząc w jego stronę, nie bacząc już na nic.

Ale nim zdążyła do niego dopaść, on sam gwałtownie upuścił nóż.

Nie dam rady – rozpłakał się. - Nawet do tego się nie nada…

Nie dokończył, bo Emily wpadła na niego. Siła, z którą chciała go objąć, była tak potężna, że przewróciła się razem z nim na podłogę. Shane jęknął, gdy ciężarem swojego ciała wycisnęła mu powietrze z płuc. Szybko przetoczyła się na ziemię, nie puszczając go.

Jesteś mój, nie puszczę cię, kocham… - bełkotała bez sensu, a on rozpłakał się jeszcze mocniej i zmiażdżył w uścisku.

Przepraszam, skarbie, tak strasznie cię przepraszam… - szeptał jej do ucha, a ona ledwo rozróżniała słowa, gdy mówił, połykając łzy.

Ale Emily wiedziała, że nie może na tym poprzestać. Odsunęła się od niego, choć marzyła o tym, by już do końca świata go nie opuszczać.

Twoja ręka… - szepnęła, zerkając na nią.

Nie jest tak źle… - powiedział, również patrząc w tamtą stronę. - Bałem się ciąć głębiej. - Ponownie ją objął.

Siedzieli tak wspólnie na podłodze, a obok nich błyszczała niewielka kałuża krwi i leżał nóż, ale oni zdawali się nie zwracać na to uwagi.

Nie umiem wyjaśnić, co mnie opętało… - mówił bardzo cicho, a Emily przycisnęła głowę do jego piersi, rozkoszując się faktem, że jego klatka piersiowa wciąż unosi się w oddechu.

Gdyby on… Nie, nie była w stanie wymówić tych słów nawet w swojej głowie.

Ja chcę żyć – powiedział z mocą, a ona mu uwierzyła. - Odkąd cię poznałem, odkąd mogę patrzeć każdego dnia na twój uśmiech, chcę żyć. Może to alkohol, a może…. Nie mogłem znieść myśli, że cię tak zawiodłem…

Nie zawiodłeś mnie – przerwała mu. - Wciąż cię kocham, to tylko małe potknięcie.

Pocałował ją w czubek głowy. Dłonie, którymi ją obejmował mocno się trzęsły.

Nie pamiętam chwili, w której zacząłem pić… Ja… poszedłem do sklepu, czułem, że muszę to zrobić, ale łudziłem się, że tylko kupię i nie wypiję. Będę siedział i patrzył. Czytałem, że niektórym to pomaga… To powiedziałem Gusowi. Wróciłem do domu i… czarna dziura. Potem się ocknąłem, a ty leżałaś obok mnie na łóżku. Mocno bolała mnie głowa, czułem w ustach smak wymiocin i alkoholu i zrozumiałem, że ja… Nie działałem jasno, czułem tylko ból, że cię ponownie zraniłem i obrzydzenie do siebie o tę słabość. To aż zabawne, że to nóż mnie uratował… - Uśmiechnął się krzywo.

Co? - zapytała zaskoczona.

Westchnął.

Bo wiesz, nóż wypadł mi z ręki, gdy chciałem… I ty to chyba usłyszałaś, bo od razu przybiegłaś. Posłuchaj – Odetchnął głęboko i spojrzał jej w oczy. - Teraz muszę pojechać do Zuzu do AA. Harvey powiedział mi, że gdy znów sięgnę po alkohol, zabiorą mnie do zakładu zamkniętego na jakiś czas, bo inaczej nie dam sobie rady… On chyba ma rację. Teraz nawet twoja cudowna obecność to za mało. Znów czuję to ssanie w żołądku, mimo że niedawno piłem… No i jeszcze ta sprawa z samobójstwem. Moja druga próba samobójcza w życiu, taak… I to ty po raz drugi mnie uratowałaś. A może ty jesteś moim aniołem stróżem?

Roześmiała się smutno.

Gdybym była, nie dopuściłabym do tego.

Pokręcił głową.

Wcale nie sądzę, że aniołowie ratują ludzi od każdej złej rzeczy. Oni tylko są obok, by szeptać im do ucha i być przy nich. Albo raczej – dodał zrezygnowany – byliby, gdyby istnieli. Już nie jestem tym małym chłopcem, który w nie wierzył…

Ciężko było jej pozbierać myśli po tym wyznaniu. Ma zostać sama na nie wiadomo jak długo… Ale jednocześnie podziwiała jego odwagę, skoro sam zdecydował się na takie rozwiązanie.

Nagle zerwał się gwałtownie, a ona znów pomyślała, że sięgnie po nóż, którego wciąż nie zabrała z podłogi, ale on jedynie ją wyminął i wpadł do łazienki. Nawet nie zamknął za sobą drzwi, a ona słyszała już po chwili odgłosy wymiotowania.

Wrócił powoli i znów usiadł na podłodze obok niej.

Jak się czujesz? - zapytała delikatnie.

Zamyślił się, opierając głowę o szafkę i wycierając usta wierzchem dłoni.

Boli mnie trochę ręka. Ale psychicznie jest o wiele gorzej. Czuję się… rozbity na kawałki. Jestem taki zmęczony… Mam do ciebie jedną prośbę, kochanie.

Tak?

Chciałbym się przespać. Przysięgam, że nie będę nic knuł. Możesz mnie pilnować, jeśli mi nie ufasz, ale muszę się wyspać, bo nie dotrę do Zuzu. A tam będę potrzebował bardzo dużo sił… - powiedział zmęczonym głosem.

Oczywiście, kochanie – Czuła teraz jeszcze większą niż kiedykolwiek potrzebę, by mówić do niego z miłością.

Skinął głową i wstał z trudem. Przez chwilę patrzyła na niego, potem posprzątała bałagan w kuchni i poszła za nim do sypialni.

*

Następnego dnia wyjechał, a ona czuła się strasznie samotna. Wcześniej rozmawiał przez telefon z Harveyem i ten zawiózł go do Zuzu. Żaden z nich nie powiedział jak długo go nie będzie. „Może kilka dni, może tygodni”.

Emily zmusiła się, by zająć się zwierzętami a potem siedziała bezczynnie na kanapie. Czuła się okropnie. Nie miała nawet sił, by pójść na zakupy, choć jedzenie się kończyło. 

Shane nie miał odwagi zadzwonić do Marnie, więc nie wiedziała, co jej powiedzieć, gdy zapyta, czemu dawno nie widziała swojego siostrzeńca. Choć wiedziała, że to głupie, nie miała odwagi stanąć twarzą w twarz z innymi mieszkańcami Stardew. To cudowni ludzie i nie będę jej oceniać ani wyśmiewać, ale bała się ich pytań. 

Zastanawiała się, kiedy pierwszy raz Shane do niej zadzwoni. Niby wcześniej radziła sobie sama, ale od czasu ślubu z Shanem, nie umiała wyobrazić sobie jego nieobecności na dłużej niż kilka godzin.

Ale to nieistotne. Jakoś sobie poradzą. Oboje.

*

Dziś był dzień Festiwalu Księżycowych Meduz. To był pierwszy raz, odkąd Emily nie szła na festiwal sama, a ze swoim mężem.

Zawsze lubiła to święto, ale teraz, z Shanem u boku, ta noc wydawała się jej jeszcze bardziej magiczna. Wokół było niemal całkiem ciemno, z wyjątkiem kilku latarenek, które ustawił tu Lewis, przed sobą widziała cudowne morze, słyszała ciche rozmowy ludzi wokół siebie, ale niemal nie zdawała sobie sprawy z ich istnienia. Była tylko ona, Shane i ekscytujące oczekiwanie na jaśniejące w wodzie meduzy…

Ale wtedy wydarzyło się coś, co zepsuło tę magiczną chwilę…

Shane odezwał się nagle cicho, zamyślonym głosem, jakby nie mówił do niej, a do siebie, a to ją jeszcze bardziej przeraziło:

- Tak sobie myślę… jakby to było, gdyby teraz skoczył. Tak spokojnie i łatwo, nie musiałbym już walczyć...

Przerażona odetchnęła gwałtownie i złapała go mocno za rękę. Shane syknął z bólu i odezwał się szybko:

- Cholera! Przepraszam… nie powinienem był mówić tego na głos…

Emily poczuła, że drży. Shane nie powiedział „Nie powinienem mieć takich myśli”, tylko „ Nie powinienem był mówić tego na głos”… Tak jakby żałował jedynie tego, że ona poznała te myśli…

Jęknął nagle, jakby zrozumiał, co pomyślała i dodał:

- Nie… chodziło mi o to, że to nic takiego, bo to tylko takie myśli, już wcześniej o tym myślałem… - Zaklął. - Nie! Cholera! Chodzi mi o to, że to… nic takiego, pewnie każdy ma takie myśli. By zrobić te kilka kroków do przodu i…

- Nie mam takich myśli… - powiedziała szybko, bojąc się jego dalszych słów. - Nigdy.

Shane westchnął ciężko.

- Dobra… nieważne, zamykam się, bo coraz bardziej się pogrążam.

Emily poczuła coraz mocniejszy ścisk w sercu.

- Nie… to dobrze, że mi o tym mówisz i… może pogadałbyś z Harveyem? - zasugerowała niepewnie.

- Teraz? - westchnął i rozejrzał się po plaży. - Nie wiem nawet, gdzie on jest. Chyba gdzieś dalej od wody. Jutro mu powiem, ok? - zapytał. Teraz on ścisnął mocniej jej rękę.

Tak, to bzdura, by teraz zawracać mu głowę, ale ona tak się przestraszyła… Nagle pożałowała, że nie stanęła z Shanem dalej od wody. Miała gdzieś te durne meduzy, pomyślała ze złością. Widziała je już rok temu, a gdyby Shane teraz…

Ale nie wiedziała, jakby zareagował, gdyby teraz pociągnęła go w stronę piasku… Nagle Shane wyrwał się z jej uścisku i szybko ruszył przed siebie, w stronę morza… Od wody dzielił go tylko jeden krok i…

Nie myśląc ani przez chwilę, dziko ryknęła „NIEEE!” i skoczyła w jego stronę. Objęła go mocno ramionami i szarpnęła do tyłu, niemal przewracając ich oboje. Usłyszała szmer głosów obok siebie, ale to się nie liczyło. Tylko jej Shane…

- Emily! - powiedział zaskoczony Shane. - Ja… Jestem debilem. Przysięgam, ja nie… wydawało mi się, że tam, o, widziałem meduzę i…

Emily puściła go natychmiast, czując jak ze wstydu płoną jej policzki. Podbiegł do niej Lewis i kilka innych osób…

- Emily! Czemu krzyczałaś? Co się stało?

Poczuła jak Shane odnajduje w ciemności jej dłoń i ściska ją. Od razu zrozumiała. Prosi, by im nie mówić, co pomyślała… Nadal niemal nikt w Stardew nie wiedział o próbach samobójczych Shane’a… Poczuła się podle, że narobiła takiego cyrku.

- Ja… - zaczęła, wciąż bez tchu, szukając w myślach wymówki. Shane nadal trzymał jej rękę. - Bo ja… potknęłam się i pomyślałam, że zaraz wpadnę do wody i…

- Och… - usłyszała głos burmistrza. - To dobrze, bo się przestraszyłem.

- Ja też!

- I ja! - Usłyszała obok siebie. Poczuła ciepło na sercu. Martwili się o nią…

- Przepraszam… - powiedziała szybko. - Po prostu… zapomnijmy o tym, mam nadzieję, że przeze mnie nie przegapiliśmy meduz! - dodała szybko, patrząc w stronę wody…

Ku jej uldze każdy wrócił na swoje dawne miejsce i została sama z Shanem.

- Wiesz co? Wystarczająco już spieprzyłem! - powiedział cicho. - Ja pójdę na plażę, dobrze? Wtedy nie będziesz się już o mnie bała a ty…

- A ja pójdę z tobą! - przerwała mu z przejęciem.

- Nie. - Pokręcił głową. - Ty zostaniesz tu i będziesz patrzyła uważnie, gadasz o tych glutkach od tygodni, więc chcę, byś się nimi nacieszyła. - Uśmiechnął się.

- Nie! To bzdura.

- Proszę, Emily… Zrób to dla mnie, bym nie czuł się winny, ok?

Westchnęła ciężko i skinęła głową. Odwróciła się i patrzyła jak Shane powoli idzie w stronę plaży. Gdy stanął już wystarczająco daleko od wody, odwróciła się ponownie. Zobaczyła jeszcze jak do niej macha. Ale niewiele widziała przed sobą. Rozmyślała…

Czy gdyby Shane jednak to przed chwilą zrobił, udałoby się go uratować? Nie było tu chyba aż tak głęboko, nie w tym miejscu, wokół było tyle osób, na pewno ktoś miałby odwagę i umiejętności, by go uratować… Gdyby Shane chciał się utopić, zrobiłby to w innej chwili, gdy wszyscy nie byli na plaży… Tak jak wtedy, gdy próbował podciąć sobie żyły dopiero, gdy zasnęła. Nie, bała się takich myśli.

Gdy jakiś czas potem meduzy odpłynęły, poszła w stronę Shane’a. Stał tam sam, z dłońmi głęboko w kieszeniach. Jednak nie ruszyli do domu z pozostałymi mieszkańcami, gdy się z nim zrównała. Zostali w tyle, w końcu na plaży byli już tylko oni. I Elliot w swojej chatce… 

Znów chwyciła go za rękę. Chciała dać mu tyle ciepła, ile była w stanie. Shane szedł bardzo wolno, niemal stał w miejscu. Zerkała na niego przez chwilę, a potem szepnęła:

- Shane? Źle się czujesz?

Pokręcił głową.

- Nie wiem… po prostu nie mam siły iść. Wciąż są we mnie te myśli. Ale nie bój się… wiesz mi, wtedy, w nocy… było o wiele, wiele gorzej. Teraz… to tylko myśli, trochę mi uwierają, ale… bzdura.

- Kocham cię, Shane – szepnęła ze ściśniętym sercem.

Skinął jej głową.

- Ja ciebie też. Nie martw się, ja nie… po prostu nie umiem przestać teraz o tym myśleć. To już nie tylko myśl o morzu, mój mózg szaleje… ciągle podpowiada mi inne scenariusze. Idę i myślę, co mógłbym teraz…

Emily na te słowa poczuła łzy pod powiekami.

- Możemy się zatrzymać, usiąść gdzieś.

- Nie, Emily… Wolę iść, a raczej się wlec. Nie przeszkadza ci to?

- Nie, zupełnie nie.

Więc szli tak wolno jak jeszcze nigdy. Emily pomyślała, że nie sądziła, że tak długo może zająć jej droga z plaży na farmę. Milczeli, więc i ona pogrążyła się w ponurych myślach. Bała się. Często się bała, odkąd byli razem, ale wiedziała, że nie cofnęłaby czasu, gdyby mogła. Kochała Shane’a.

W końcu dotarli do chatki. Emily pomogła rozebrać się Shane’owi, bo stał się on jeszcze bardziej apatyczny. Powiedział do niej jedynie kilka słów. Siedział zgarbiony na łóżku i patrzył tępo przed siebie. Nie protestował, gdy zdejmowała z niego bluzę. Potem spodnie. To powinno wystarczyć, pomyślała.

Położył się na boku, podkurczając nogi pod brodę i leżał tak w bezruchu. Emily także jedynie zdjęła z siebie pierwszą warstwę ubrań. Dziś może spać bez piżamy. Położyła się koło Shane’a. Był odwrócony do niej plecami. Bardzo chciała zobaczyć jego twarz, ale nie będzie go do niczego zmuszać.

Leżała tak, ale nie czuła senności. Serce mocno jej waliło. Bała się, że Shane wstanie i… Czuła mdłości, nawet nie próbowała zasnąć. Jutro będzie cudowny dzień… pomyślała gorzko. Ale trudno, to nieistotne. Shane był teraz najważniejszy.

Rano wstała z łóżka niemal nieprzytomna ze zmęczenia. Zerknęła na Shane’a. Teraz leżał na plecach, z rękami nad głową. Wyglądał tak słodko i… spokojnie. Emily uśmiechnęła się do siebie na ten widok. Jej mąż był taki piękny.

Wtedy on nagle otworzył oczy. Dostrzegł ją i uśmiechnął się. Wyglądał mniej ponuro niż wczoraj. Więc jednak zdołał zasnąć, chociaż on. To dobrze.

- Cześć, Emily… - powiedział do niej cicho.


KONIEC

1.11.21 23:14

(13 str.)