poniedziałek, 10 stycznia 2022

Wojna

Lee nigdy nie był do końca pewien, co sądzi o Nejim. Pamiętał jak poznał go, gdy mieli dziewięć lat. To było w akademii. Nie lubił wspomnień z tamtych czasów. Wszyscy drwili z niego, a on czuł, że jest nikim.

Wtedy poznał Guya i jego życie się zmieniło. W końcu uwierzył w siebie. W akademii nie zwracał większej uwagi na Nejiego. Zawsze był spokojny, cichy i ponury. Nigdy nie widział, by spędzał z kimś czas. Lee nie rozumiał czemu, ale nigdy nie zbliżyli się do siebie.

Przypomniał sobie ten dzień, gdy trenował w lesie niedaleko Konohy. Był tu już kilka godzin, czuł potworne zmęczenie, a nie miał wrażenia, by jego trening przynosił mu jakiekolwiek korzyści. Czuł smutek, złość i frustrację.

Padł na kolana, zlany potem i nic już się dla niego nie liczyło. Guy pomylił się co do niego, on nie był nic wart… Poczuł łzy pod powiekami, a już po chwili była ich cała kaskada. On zawsze płakał bardzo mocno. I niestety często, bo wciąż czuł presję i myślał o tym, jak jest beznadziejny.

W takiej chwili zastał go Guy. Podszedł do niego od tyłu i powiedział:

- Trenujesz?

Lee zerwał się w jednej chwili. On nie może zobaczyć go w takim stanie! Szybko otarł łzy, nie odwracając się i odetchnął. Musi się uspokoić. Musi.

- J-jasne… - zaczął słabo – Po prostu mam przerwę.

Guy spojrzał na niego z powagą i powiedział.

- Siadaj.

- Słucham?

Nic nie odpowiedział, ale sam usiadł pod drzewem. Lee z wahaniem usiadł obok.

- Powinniśmy porozmawiać, wiesz?

- Niby o czym? - poczuł jak serce mu przyspiesza. Czy mistrz się domyślił?

- Pamiętasz ten dzień, gdy się poznaliśmy, prawda?

Oczywiście, że pamiętał. Od tamtej chwili minął rok, a on miał obok siebie kogoś, kto go wspierał, ale wciąż czuł się podle.

Często pytał sam siebie. Dlaczego nie ma chakry?! Czemu właśnie on, z całej wioski? Nigdy nie poznał swoich rodziców. Nic o nich nie wiedział. Może oni też nie mieli czakry? A może to z nim jest coś nie tak? A może to dlatego go porzucili?

Lubił sobie wyobrażać, że Guy jest jego ojcem. Byli do siebie tak podobni. To niemal nieprawdopodobne. Ludzie często go o to pytali. Ale nigdy nie miał odwagi na głos nazwać go „ojcem”.

- Powiem ci coś – zaczął Guy – Kiedyś byłem taki jak ty… Wszyscy ze mnie drwili. Ale ja się nie poddałem. Wiem, że ty też dasz radę. Nie musisz bać się okazywać przede mną słabości. To nic złego.

Choć wcale tego nie planował, ponownie gwałtownie się rozpłakał.

- Bardzo dobrze… Musisz mieć w sobie motywację, by udowodnić im, że się mylili.

Skinął z przejęciem głową.

- Musisz być silny. Bo inaczej będą mieli rację.

- Nie chcę tego! - krzyknął, nagle pełen mocy i zerwał się na nogi.

Jego słowa zawsze dodawały mu sił.

*

Poznał Nejiego lepiej dopiero, gdy zostali jedną drużyną. Był szczęśliwy, że to właśnie Guy został ich mistrzem. Bo jego mistrzem był już dużo wcześniej. Czasem zastanawiał się, czy Guy miał jakiś wpływ na wybór swojej przyszłej drużyny. Ale szybko zrozumiał, że tak jak dobrze dogaduje się z Guyem, tak źle dogaduje się z Nejim i Tenten. Szczególnie z nim.

Nie był w stanie zliczyć ile razy został przez niego pokonany. Ale nie tylko pokonany. Oboje zawsze mówili mu, że nie ma z nim szans. Ale on nie umiał nie lubić swojej drużyny, mimo wszystko. Byli da niego bardzo ważni. Bo niby kogo jeszcze miał na świecie?

Ciężko było mu odpowiedzieć sobie na pytanie, ile miał lat, gdy zakochał się w Nejim. Chyba dwanaście. Jego zachwyt wobec inteligentnego i silnego kolegi, którego marzył pokonać pewnego dnia zamienił się w którymś momencie w zauroczenie.

Nigdy mu tego nie powiedział. Nie zdradził się ani gestem. Niby po co, skoro Neji nie cenił go nawet jako kolegę z drużyny? Zresztą on nie wydawał się być zainteresowany romansami. Zawsze milczał i z nikim nie był blisko.

A od tamtej chwili Lee poczuł się ze sobą jeszcze mniej pewnie. Nie dość, że nie ma czakry, to jeszcze jest… Długo dusił to w sobie, aż odważył się w końcu pójść do Guya. Nigdy nie rozmawiali na takie tematy, więc nie wiedział nawet jak to jest z Guyem. Wiedział jedynie, że teraz był sam.

Poszedł do jego domu i zastukał z mocno bijącym sercem.

- Proszę! - usłyszał jak zwykle głośny i optymistyczny głos Guya.

- Hej, to ja, m-możemy…?

Guy zmarszczył brwi.

- Coś nie tak, mój Lee?

- Nie, po prostu… Umm… możemy o czymś porozmawiać?

- Jasne! Jak zawsze!

Usiadł nerwowo na kanapie.

- No… chciałem porozmawiać o… o sprawach… miłosnych… - szepnął niemal bezgłośnie, pochylając gwałtownie głowę ze wstydu.

Gdy już odważył się spojrzeć, zobaczył, że Guy cały się rozpromienił.

- Ach! Oczywiście, że tak. Mogłem się tego domyśleć! W końcu to wiosna młodości!

- Yyy, no tak… - powiedział niepewnie.

- Więc jak ma na imię ta piękna pani? - zapytał entuzjastycznie.

Lee zerwał się z kanapy. Po co on tu w ogóle przyszedł? To było oczywiste, że nawet ktoś tak cudowny jak Guy pomyśli, że chodzi o… Nie, nie powie mu. Ani też nie będzie wymyślał, że chodzi o jakąś dziewczynę…

- Ej, ej, ej! Co tak biegniesz?! - Guy pobiegł za nim i złapał go za ramię.

- Nic, ja… mam coś zrobić… yyy, tak…

Guy ścisnął go jeszcze mocniej.

- No powiedz mi, nie wstydź się. O co chodzi? - uśmiechnął się do niego szeroko, a Lee poczuł, że zaczyna zmieniać zdanie.

- To… nie dziewczyna.

- Och… - Guy zamilkł na chwilę, ale zaraz potem ponownie się rozpromienił.

Lee poczuł zdziwienie. Nie przeszkadza mu to.

- Usiądź, proszę – powiedział ponownie, a Lee zrobił to.

- To Neji – powiedział krótko.

Guy pokiwał głową, jakby to nie było dla niego zdziwieniem.

- No tak… On jest popularny. Zdolny, inteligentny.

Lee poczuł, że czerwienieje.

- Powiedziałeś mu już? - powiedział z mocą.

- N-no nie…

- Och! Ale tak nie wolno. Siła młodości musi wybrzmieć!

- Ty nigdy nie bałeś się wyznać uczuć? - zapytał zaskoczony Lee.

Guy się zmieszał.

- Yyy… no, to zależy… - milczał przez chwilę – Masz rację Lee! Nie mam prawa tak mówić, nie po tym, jak ja sam… Nigdy, to już tyle lat. Kilkanaście.

- Aż tyle…? - wyrwało mu się – T-to znaczy, chodziło mi o to, że… przykro mi.

- Wiesz o kim mówię?

Lee pokręcił głową. Nikt nie przychodził mu do głowy. Guy nie zadawał się z wieloma kobietami… Kurenai? Nie, chyba nie…

- To Kakashi… - Guy uśmiechnął się lekko – Taak, mój wspaniały rywal. Ale nie chcę, byś nazywał to tchórzostwem. Nie sądzę po prostu, by był mną zainteresowany.

- Neji mną też nie… - burknął.

Guy otworzył usta, by zaprotestować, ale zmienił zdanie.

Więc on też jest… pomyślał Lee. Był zaskoczony, ale czuł się teraz lepiej, wiedząc, że nie jest z tym sam.

- Oni są do siebie podobni… - pokiwał głową Guy – Milczący, zdolni, ukrywają swoje problemy.

Lee poczuł ucisk w sercu. Tak, Neji wygląda na kogoś, kto ma kłopoty… Ale czy on może mu jakoś pomóc? Nawet nie wie, o co chodzi…

*

Minęło sporo czasu od tamtej chwili, ale Lee nadal stał w miejscu. Na szczęście Guy go nie naciskał i nie wypytywał.

Przypomniał sobie ten okropny dzień, gdy trenował z Guyem. Nagle za ich plecami pojawili się jego znajomi z akademii i zaczęli z niego drwić.

- Ej! To ten frajer!

- Haha! On dalej się nie poddał?

- To już głupota, a nie wytrwałość!

Lee zamarł w jednej chwili, przerywając wykonywanie przysiadów. A był już na czterysta dwudziestym ósmym… Jeszcze chwila i doszedłby do pięciuset, co było jego celem na dziś.

Spojrzał szybko na Guya, licząc, że on ich przegoni, ale Guy tego nie zrobił. Zamiast tego pochylił się w jego stronę i szepnął, nie przestając się uśmiechać:

- Dasz radę! Oni tylko czekają, aż się poddasz. Udawaj, że ich tu nie ma. To jedyne rozwiązanie.

Lee przez chwilę się wahał, ale w końcu skinął głową. Tak, on ma rację! Ponownie powrócił do przysiadów, zastanawiając się, czy nie pomylił się w obliczeniach.

Tamci wciąż krzyczeli, śmiali się z niego, wyzywali, ale on z każdą chwilą słyszał ich coraz ciszej.

Mistrzu Guyu! Ten sposób działa, naprawdę! myślał, zaskoczony i wzruszony.

*

Lata mijały, a w jego życiu nic się nie zmieniło w kwestii Nejiego. Ani jego emocje, ani ich relacje.

Wtedy wzięli udział w egzaminie, a Lee po raz pierwszy w życiu mógł na własne uszy usłyszeć historię Nejiego. Ta opowieść nim wstrząsnęła, nie tylko ze względu na to, co do niego czuł.

Jaki koszmar musiał przeżyć przez te lata… Upokorzenie, znak na czole, utrata ojca, wykonywanie każdego polecenia i ból. Teraz trochę lepiej rozumiał jego nienawiść do Hinaty, choć to nie była jej wina.

Ale tak jak i wcześniej nie rozmawiali o tym. Neji po egzaminie wyszedł, nie oglądając już kolejnych walk i zaszył się gdzieś. Był smutny i jak zwykle nieprzystępny.

Ale Lee nie miał wtedy czasu, by rozpamiętywać koszmar życia Nejiego, bo rozpoczął się jego pojedynek z tajemniczym Gaarą z Piasku.

Lee zwrócił na niego uwagę już wcześniej, przed pierwszą częścią egzaminu, dostrzegł jego potęgę i zapragnął walki z nim. I udało się.

Ale jego marzenie szybko zamieniło się w koszmar. Gaara okazał się potężnym przeciwnikiem, a co najgorsze, szalonym i pełnym nienawiści. Lee nie chciał go oceniać, bo widział w nim Nejiego, jednak Nejiego, który nie miał obok siebie kogoś takiego jak Kurenai, kto powstrzymałby go przez zabijaniem.

Jego mistrz stał jedynie milcząco przez całą walkę Gaary i obserwował ich. Nie kibicował mu tak, jak jemu Guy, nie dawał rad ani nie podtrzymywał na duchu. Lee byłoby ciężko poradzić sobie bez kogoś takiego jak Guy po swojej stronie.

Niemal umarł w walce z Gaarą, ale nie żałował. To była jego decyzja, by postawić wszystko na jedną kartę, by za wszelką cenę udowodnić wszystkim, że jednak jest coś wart.

Ale to, co stało się potem było koszmarem. Ból zmiażdżonej ręki i nogi, ból całego ciała po otwarciu bram oraz ból przegranej i upokorzenia.

Wtedy jego życie stało się prawdziwym koszmarem. Miał jedynie leżeć w szpitalu i rozpamiętywać, co się stało… Nie mógł dłużej trenować, a ból nie pozwalał mu spać.

Dopiero po czasie Guy opowiedział mu, że Gaara wrócił do szpitala, by ponownie spróbować go zabić. To było dla niego ogromnym zaskoczeniem. Czemu on tak bardzo pragnął jego śmierci? Przecież to był tylko egzamin, a Gaara i tak wygrał. Czuł też strach. Jeśli on znów się tu pojawi, a przecież teraz nie byłby w stanie sam się obronić… Od tego czasu zawsze ktoś był przy nim, Shikamaru, Tenten, Naruto, czasem Neji, choć zawsze milczał. Ale najczęściej Guy.

Czuł również współczucie, choć nie był do końca pewien, czemu. Widać było, że Gaara nie jest blisko ze swoim rodzeństwem i mistrzem. Oni się wyraźnie go bali. Z jednej strony to rozumiał, z drugiej czuł, że to nieuczciwe z ich strony. Widział też kilkakrotnie jak Gaara łapie się za głowę, jakby bardzo go bolała oraz szepcze coś sam do siebie. Czuł jednocześnie współczucie i zaintrygowanie.

Pomimo tych wszystkich uczuć kłębiących się w nim nie czuł złości na Gaarę. Nie czuł też niczego innego. Dowiedział się potem, że Gaara wraz z drużyną napadli na Konohę. To go mocno zabolało, ale czuł, że to nie mógł być pomysł Gaary, genina. Dowiedział się też wtedy, że Gaara jest jinchūriki, to wtedy właśnie poznał to słowo. Potem spotkali się ponownie.

Było to niedługo po tym, jak trafił do szpitala. W międzyczasie dotarły do niego informacje o śmierci kazekage i zmianie polityki Suny wobec innych wiosek. I o zmianie w zachowaniu Gaary.

Ciężko było mu w to uwierzyć, nim nie spotkał go osobiście. Trenował wtedy przed szpitalem, choć pielęgniarka mu na to nie pozwalała. Był zmęczony i zły. Przestraszył się, gdy zobaczył Gaarę. Ale on nie chciał już więcej go zabić, choć jednocześnie zdawał się zupełnie nie rozumieć, że to z JEGO powodu Lee jest teraz tak chory.

Potem spotkali się ponownie podczas ucieczki Sasuke z Konohy. Naprawdę im wtedy pomógł. I uratował mu życie… To było dziwne uczucie, nie był pewien, czy przyszedł go dobić, czy mu pomóc, ale Lee był mu głęboko wdzięczny.

I właśnie od tamtej chwili coś zaczęło się w nim zmieniać. Jego myśli o Nejim zaczęły słabnąć, a on coraz częściej łapał się na myśleniu o nim. O Gaarze. Kwestia pokonania Nejiego w walce nie była już dla niego tak paląca, ból, że ten go ignoruje, zmniejszył się.

Ale nie powiedział Guyowi o swoim nowym obiekcie westchnień. Teraz wydawało mu się to jeszcze trudniejsze. W końcu Gaara był tym, który go skrzywdził, spowodował trwały uszczerbek na jego zdrowiu. Czy Guy nie nazwałby go szaleńcem? Nie miał wpływu na swoje uczucia, ale nie miał odwagi mu o tym wspomnieć. Wprawdzie Guy nigdy nie obwiniał Gaary, ale…

Po tym, jak cała ich drużyna została chūninami ich misje zaczęły stawać się coraz poważniejsze. Wtedy Neji zabił po raz pierwszy. On i Tenten patrzyli na siebie z otwartymi oczami, przerażeni, ale na Nejim zdawało się to nie robić żadnego wrażenia.

Od razu pomyślał o tamtym dniu, gdy Neji walczył z Hinatą. Czy naprawdę chciał ją zabić? Czy zrobiłby to, gdyby nie został powstrzymany? On nie chciał obwiniać Nejiego, wiedział, że na tym między innymi polega życie shinobi, ale nie chciał tego zaakceptować.

Dla niego bycie shinobi to były treningi, ważne, trudne misje, wzniosłe walki i pomaganie innym. Nie to. Milczał potem przez cały dzień, tak samo Tenten i Neji, choć u niego nie było to niczym niecodziennym.

Po powrocie do Konohy poszedł ponownie do domu Guya. Często rozmawiali na różne tematy, ale on ponownie czuł zdenerwowanie.

- Witaj! Słucham! - zaczął Guy, częstując go słodką herbatą.

Z jakiegoś powodu już samo to dodało mu otuchy. Kochany Guy, Lee nie wyobrażał sobie życia bez niego i jego wsparcia.

- Wiesz… - przełknął głośno ślinę – Dziś byliśmy na misji…

- Wiem – powiedział spokojnie Guy, pijąc parującą herbatę.

- I… - odetchnął głęboko. Wbił wzrok w napój, bo nie miał odwagi na niego spojrzeć. Czy Guy dobrze go zrozumie? - O-on dziś… kogoś… zabił.

Zapadła głucha cisza. Po chwili przerwał ją Guy, podczas gdy Lee nerwowo pił herbatę.

- No tak… wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie – pokiwał głową w zamyśleniu, odstawiając kubek na stolik, ale zanim zdołał dodać coś jeszcze, Lee powiedział gwałtownie:

- A ty, mistrzu… zabiłeś, prawda?

Podejrzewał, że to głupie pytanie, w końcu Guy był jōninem już od wielu lat, na pewno…

Guy skinął tylko głową, nagle zatapiając się w myślach. Lee milczał, nie chcąc mu przerywać.

- Taak… - powiedział po chwili – I wiesz co? - spojrzał z mocą na Lee.

Lee pokręcił głową.

- To było BARDZO trudne do zaakceptowania, ale konieczne. Inaczej nigdy nie poszedłbym naprzód, zapadłbym się w sobie, a to… nie jest dobre, Lee.

Lee zgadzał się z nim, ale wciąż czuł się okropnie.

- Ale ja nie umiem… chyba bym nie potrafił – powiedział płaczliwym tonem.

- A rozmawiałeś z nim o tym? - zapytał Guy – Może on powiedziałby coś, co by ci pomogło?

Ale nigdy go nie zapytał. Mijały lata, a potem wybuchła wojna. Lee nadal nikogo nie zabił. Wojna kompletnie go zaskoczyła. Bo czy można nie być zaskoczonym czymś tak strasznym?

Trwał pierwszy dzień walki. Dobrze sobie radził, jedynie obezwładniając ofiary. W pewnej chwili wyskoczył na niego niespodziewany wróg. Nie był w stanie się obronić, umrze tu… Tenten była tuż obok, była coraz słabsza. Jeśli teraz nic nie zrobi, oni oboje umrą... Życie stanęło mu przed oczami, gdy nagle zobaczył przed sobą Nejiego.

Stał przed nim pewnie i sparował cios przeciwnika. Po krótkiej walce mężczyzna padł martwy na ziemię pod ich stopami. Lee znów czuł ten sam lęk, co za pierwszym razem, choć od tamtej chwili minęło kilka tat, a on widział potem jeszcze nieraz zabijającego Nejiego.

Wiedział, że trwa wojna, że jeszcze chwila wahania i byłby na pewno martwy, ale i tak nie był w stanie…

Neji odwrócił twarz w jego stronę. Lee zobaczył z przerażeniem, że ma na twarzy krople krwi. Nim zdążył odezwać się choć słowem Neji w milczeniu starł ją, jakby nic się nie stało.

- Zabijanie zostaw mnie – Neji uśmiechnął się do niego, ale w jego uśmiechu nie było nic wesołego – Najwyraźniej jedynie do tego się nadaję…

- Przepraszam, Tenten… - szepnął płaczliwie.

- Nie masz mnie za to przepraszać – odszepnęła, blada jak ściana. Na czole miała kropelki potu.

*

Wieczorem część wojsk rozbiła obóz niedaleko pola walki. Byli wykończeni, muszą odpocząć.

Lee usiadł cicho koło ogniska. Zapatrzył się w ogień. Czuł obok siebie zapach pieczonej ryby, ale nie mógł jeść. Miał w gardle ogromną gulę. Niedaleko nich stały rozbite naprędce namioty, wiedział, że niedaleko w jednym z nich śpi Tenten. Ale on nie był w stanie spać. Neji również był w namiocie, trochę dalej od ogniska. Położył się jakiś czas temu, mijając ich bez słowa.

Lee jedynie grzebał patykiem w ognisku. Nagle usłyszał ruch za sobą. Odwrócił się gwałtownie, myśląc o wrogach. Ale to był Neji. Spojrzał na niego jakoś tak dziwnie, jak nie on, ze smutkiem… Lee był w stanie jedynie patrzeć na niego, jakby był zahipnotyzowany.

- M-mogę się dosiąść? - zapytał Neji.

On nigdy nie był niepewny, skąd nagle takie pytanie?

- Jasne, że tak, Neji – powiedział bez swojego zwykłego entuzjazmu. Nie umiał go w sobie wykrzesać teraz, gdy trwała wojna.

- Już się wyspałeś? - zapytał zaskoczony Lee.

Neji wzruszył ramionami i usiadł koło niego. Lee wskazał ręką na jedzenie, ale Neji pokręcił głową.

- Nie mogłem zasnąć. Głodny też nie jestem… - powiedział cicho Neji, tak jak i on chwilę temu wpatrując się w ogień.

- Ale to ważne, by mieć siłę podczas wojny!

Neji spojrzał na niego z ukosa.

- O taak, i dlatego TY nie jesz i nie śpisz?

Lee spuścił głowę. Tak, on ma rację…

- Nie mogę, bo… myślę o tym, co się dziś wydarzyło. Albo raczej nie wydarzyło… Wybacz, że zawsze to na ciebie zrzucamy. Strasznie mi przykro. Chciałbym, ale nie umiem. Za bardzo się boję…

Neji pokręcił głową.

- Nie przepraszaj… Chcę, by pozostało tak, jak jest.

Lee wytrzeszczył oczy.

- Ale… czemu?

Neji się skrzywił.

- A co, myślisz, że to lubię, że jestem urodzonym mordercą, prawda? - zapytał gorzko.

Lee z mocą pokręcił głową.

- Nie mów tak! Nie to miałem na myśli.

Neji siedział przez chwilę w zamyśleniu.

- Ja sam już nie wiem, jak jest naprawdę… Lubię zabijać, czy nie…? Wiem jedno: ja naprawdę chciałem ją wtedy zabić, wiesz? - spojrzał na niego, a Lee jeszcze nigdy nie widział w jego oczach takiego bólu.

Nie musiał nawet pytać, kogo Neji ma na myśi. Z trudem skinął głową, by jakoś zareagować. Bo sam nie wiedział. Tak, brał to pod uwagę, ale starał się o tym nie myśleć, bo to sprawiało, że czuł dreszcz na plecach.

- Hinatę… Przecież wiedziałem jaka ona jest. Nigdy się nie wywyższała, nie wydawała mi rozkazów, nie karała mnie za pomocą tej pieczęci. Nigdy… Ale ja ubzdurałem sobie, że gdy ją zabiję, to… sam nie wiem – spojrzał na Lee – poczuję się lepiej? Chyba tak, czułem, że wtedy uwolnię się od tego koszmaru. Ale to bzdura, przecież poza nią był jeszcze cały klan. Pewnie by mnie za to ukarali, zresztą to i tak nie zabrałoby ode mnie tych koszmarów sennych, w których mój ojciec umiera, a ja nie mogę go uratować, bo zabrania mi pieczęć…

Ze złością zdjął ochraniacz i dotknął czoła w miejscu, w którym miał pieczęć.

Lee w milczeniu patrzył na ten dziwny, niepozorny znak na jego czole. Widział go tylko raz z daleka, a potem on, Guy i Tenten przez wiele lat udawali, że nie wiedzą o jego istnieniu.

Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, by go pocieszyć, nawet jakieś bezsensowne słowa, ale Neji kontynuował.

- Wiem, że wielu widzi we mnie niebezpiecznego świra, mściciela, ale ja… Nawet wtedy nie chciałem jej zabić dla zabicia, próbowałem się do tego zmusić, bo wierzyłem, że to pozwoli mi poczuć się lepiej – roześmiał się gorzko – Ciekawe, czy naprawdę byłbym w stanie to zrobić?

A teraz… zabijanie też nie sprawia mi przyjemności, nigdy nie sprawiało. Ja po prostu pomyślałem, że w ten sposób ratuję ciebie i Tenten przed tym koszmarem… Może moim przeznaczeniem jest być sługą nie tylko mojego własnego klanu?...

- Ale to niesprawiedliwe!

Neji ponownie wzruszył ramionami.

- Och, doprawdy? A cokolwiek w życiu jest? Po prostu wiem, że ja z naszej trójki mam w sobie najwięcej nienawiści, więc jeśli mogę wam w ten sposób pomóc…

- Ale… to powinna być praca zespołowa! Powinniśmy dzielić się tym koszmarem.

- To nieistotne… Wiesz, jaki jest drugi powód?

Lee pokręcił głową.

- Chodzi o ciebie… Czuję się winny, bo przez te wszystkie lata traktowałem cię okropnie…

- Nie! Wcale nie!

- Przestań… - westchnął – Dostrzegłem to dopiero po egzaminie dzięki Naruto. Wcześniej może i czułem, że źle cię traktuję, ale jakie to niby miało znaczenie? Czułem się podle i uważałem, że mogę cię tak traktować, bo mam rację. To już cztery lata, a ja wciąż cię nie przeprosiłem…

- Przestań, proszę!

Lee patrzył na jego proste plecy, piękne, długie włosy i te fascynujące oczy, tak inne od oczu pozostałych ludzi i… nic już nie czuł. Nic z wyjątkiem przyjaźni i współczucia. To zabawne, jak szybko zdołał się odkochać. Teraz też mu tego nie powie, bo i po co?

- Przepraszam – powiedział uroczyście, kłaniając się przed nim – Przepraszam, choć wiem, że to za późno…

Lee zerwał się, próbując przekonać go, by się wyprostował.

Neji usiadł po chwili i znów długo milczał, patrząc w ogień.

- Żadne z was nigdy nie zapytało mnie o szczegóły tamtej historii… - zaczął cicho.

Lee się zawahał. Nie chciał go ranić pytaniami, ale może się pomylił? Może Neji odebrał to jako brak zainteresowania nim?

- Przykro mi.

Neji pokręcił głową.

- Nie o to chodzi. Po prostu… Nie wiem, co dziś we mnie wstąpiło. Może świadomość, że trwa wojna, że już tyle osób zginęło, że może ja też niedługo… Ale wiesz co? Może to nie byłoby takie złe? Wtedy nie musiałbym więcej być służącym ani mieć tego obrzydliwego czegoś na czole… - potarł go nerwowo.

- Więc nic się nie zmieniło…? - zapytał cicho.

- To nie tak. Oni się starają, wiesz. Szczególnie mój wuj, ale… Tego nie cofną, nikt nie umie. Starają się nie używać dłużej pieczęci przeciwko nam, ale to nie jest takie proste. Ona wciąż działa, więc nie mogę nawet normalnie porozmawiać z kimś z klanu i nie zgodzić się w jakiejkolwiek błahej sprawie, bo zaraz odzywa się pieczęć… Nie zliczę, ile już razy czułem ten ból. Czasem sobie myślę, że jeśli wybiorą mi żonę z głównej gałęzi rodu, to zawsze będę musiał się z nią zgadzać – uśmiechnął się smutno.

Lee ponownie poczuł dreszcze.

- Wiesz… zawsze czułem się źle z myślą, że nie mam czakry, że nie pochodzę z żadnego znanego rodu, ale… tak jest chyba lepiej.

- Już nie pieczętują kolejnych osób… Wiesz, byłem niedawno w gorących źródłach z moim klanem. Nie miałem ochraniacza na czole i jakiś mały chłopiec gapił się na mnie uporczywie – ponownie się uśmiechnął – A potem powiedział: „Tato, co ten pan ma na czole?”. Ojciec się zmieszał i kazał mu być cicho. To miłe, że oni już tego nie rozumieją, że to dla nich jedynie obrzydliwa historia, o której może będą się uczyć, ale… Nie czuję dumy, że przyczyniłem się do tego moimi bezsensownym gadaniem. Czuję frustrację, bo ja chciałbym być jak ten dzieciak…

Wiesz mi, niemożliwe jest całkowite panowanie nad swoimi uczuciami i myślami. Czasem w mojej głowie pojawia się nagle jakaś nieprzyjemna myśl, nie musi nawet mieć nic wspólnego z osobą z klanu, z którą rozmawiam. I już – pieczęć mnie za to karze…

Milczał długą chwilę. Lee przeniósł wzrok na dalekie, zimne niebo, oznaczone delikatnie smugą dymu z ogniska. Było takie piękne, spokojne. Ale to nie miało znaczenia, bo już za kilka godzin ich wojska będą zmuszone wrócić ponownie na pole bitwy…

Neji w końcu przerwał ciszę:

- Wiesz jak to było tamtego dnia podczas egzaminu?

Lee pokręcił głową.

- Ja nie planowałem nikomu o sobie opowiadać, nie robiłem tego nigdy, a już na pewno nie przy całej wiosce, kage i innych shinobi… Czułem ogromny wstyd, by mówić o czymś takim, poza tym w głębi serca bałem się kary, która mogłaby mnie za to spotkać. Niemal nigdy też nie zdejmuję ochraniacza. Rzadko nawet, gdy jestem sam. Brzydzi mnie sama świadomość istnienia pieczęci, nawet gdy nie patrzę w lustro…

Ale wtedy coś się wydarzyło… Wyniszczająca mnie walka z Hinatą, bolesna myśl, że nasi mistrzowie stanęli między nami, pewnie myśląc, że zupełnie nie mam racji, by tak postępować. Oni nie wiedzieli… A potem irytujące słowa Naruto, wywrzaskiwane mi w twarz, jakby święcie wierzył, że zna całą prawdę.

Uśmiechnął się smutno.

Może to zabawne, ale ja nie miałem pojęcia, CO mówię, nie planowałem tego. Po prostu słowa się ze mnie wylewały, kolejne i kolejne, pierwszy raz w życiu. I ten ogromny, ukrywany ból. Potem się ocknąłem, przerażony swoją historią. Oni wszyscy tam byli, słuchali moich słów: wuj, Hinata, Hanabi, cały klan, hokage. Czy klan Hyūga będzie miał teraz przeze mnie kłopoty? Czy Hiruzen ich ukarze? Czy zostanę zabity?

Próbowałem się uspokoić. Nikt mi nie przerwał, może więc jakimś cudem nic mi nie grozi…? Dotarło do mnie, że z własnej woli po raz pierwszy w życiu zdjąłem ochraniacz, stojąc przed takim tłumem ludzi… Poczułem ogromny wstyd, który zalał mnie całego. Szybko go założyłem, ale po co?… Oni wszyscy patrzyli na mnie, na pieczęć…

Szybko uciekłem z areny, zaszyłem się daleko od miejsca egzaminu, czekając na karę… I wiesz co? - uśmiechał się, ku zaskoczeniu Lee. Czyżby ta historia miała jakiś pozytywny moment?

Ponownie pokręcił głową, bardzo ciekaw odpowiedzi. Życzył Nejiemu czegoś dobrego i jasnego w życiu po tylu latach koszmaru…

Przyszedł do mnie Hiashi. Byliśmy sami w pomieszczeniu, byłem pewien, że oto umrę tu sam, w tajemnicy… Nawet nie podnosiłem głowy, obiecałem sobie, że nie będę próbować walczyć, bo to i tak nic nie da. Kątem oka zobaczyłem, że się do mnie zbliża i… - odetchnął głęboko – pada na twarz i mnie przeprasza…

Lee sapnął z zaskoczenia. Życzył mu czegoś dobrego, ale nie spodziewał się aż takiego obrotu sprawy…

Nie wiem, czy mogę zdradzić ci, co mi powiedział, czy to jest tajemnica klanu, więc powiem jedynie, że całe życie byłem w błędzie. On… mój ojciec dobrowolnie oddał życie, by chronić klan i wioskę – głos mu się załamał – Był bohaterem.

Lee słuchał tego w zaskoczeniu. Może jego prośba się spełni i życie Nejiego będzie od teraz lepsze?

Neji po kolejnej chwili milczenia nagle wstał.

- Już za dużo tej rozmowy, muszę mieć rano siłę – spojrzał na Lee – dziękuję, że mnie wysłuchałeś i mi wybaczyłeś. Do jutra…

Lee również wstał. Uśmiechnął się do Nejiego i również poszedł na namiotu. Może uda mu się zasnąć po tym wszystkim, co dziś usłyszał…

*

Kilka godzin później ponownie stali na polu bitwy. Walczył ile sił, a opowieść Nejiego wydawała się mu pomagać. Gdy w pewnej chwili ktoś skoczył na Tenten nie wahał się już. Zabił mężczyznę przed sobą, na co Tenten krzyknęła z przerażenia, a Neji uśmiechnął się do niego smutno i powiedział:

- Dobra robota, Lee.

Nie był w stanie nic poczuć, była jedynie adrenalina, choć był niemal pewien, że nieprzyjemne emocje uderzą, gdy tylko sytuacja się uspokoi.

A potem wydarzyło się coś, co zmieniło go na zawsze. Na jego oczach Neji umarł, chroniąc Hinatę i Naruto.

Gdy koszmar wojny się skończył zaczął się zastanawiać… Neji świadomie oddał życie za kuzynkę, którą chciał zabić i za chłopaka, który pokazał mu, że można żyć inaczej. To bolało, ale dopiero po czasie Lee zrozumiał, że dla Nejiego nie był to rozkaz, że on choć raz mógł sam świadomie podjąć decyzję, uratować ich nie dlatego, że tego wymagał od niego klan, ale z własnej woli… Umarł jak bohater, jak jego ojciec...

Lee przypomniał sobie ponownie tamten dzień, choć było to dla niego bolesne. Znak zniknął w chwili jego śmierci. W końcu się od tego uwolnił, choć za cenę śmierci...

Bardzo bolała go strata przyjaciela, teraz gdy w końcu zdołali zrozumieć się nawzajem, ale wciąż w głowie świtały mu słowa Nejiego: „Może ja też niedługo… Ale wiesz co? Może to nie byłoby takie złe? Wtedy nie musiałbym więcej być służącym ani mieć tego obrzydliwego czegoś na czole…”. Może to, co się stało było najlepszym, co w tej sytuacji mogło spotkać Nejiego…?


KONIEC

17.1.21 23:13

(9 str.)