poniedziałek, 20 grudnia 2021

Poczucie winy

Kakashi szedł powoli jedną z ulic Konohy. Dziś znów stracił nad sobą panowanie, znów uderzył Guya... Nienawidził się za to, zawsze obiecywał sobie, że to się więcej nie powtórzy, ale... Nie panował nad sobą, stawał się wtedy kimś innym, a potem... znów żałował.

Uciekł jak zwykle, a Guy ponownie nie był na niego zły. To chyba było w tym najgorsze...

W pewnej chwili niemal wpadł na dwóch shinobi z Konohy, wyższych od niego rangą. Chciał ich wyminąć bez słowa, nadal pogrążony w myślach, ale wtedy oni mu to uniemożliwili.

- Zaczekaj - usłyszał ostry głos jednego z nich. - Mamy coś do obgadania.

Jego głos był groźny, a Kakashi nie rozumiał. Niemal ich nie znał, o co tu chodziło?...

Ale już za chwilę zrozumiał...

- Guy znów ma na ciele ślady uderzeń.

Kakashi poczuł w żołądku ścisk wyrzutów sumienia. Więc w końcu komuś o tym powiedział... To chyba dobrze.

Ale się mylił.

- Od jakiegoś czasu cię obserwujemy, Hatake - dodał drugi. - Guy oczywiście wciąż ślepo cię broni, ale jeśli ci się wydaje, że możesz bezkarnie bić naszych, to...

Czuł się tak okropnie, że z trudem oddychał. Pokręcił szybko głową.

- Nie... już nigdy więcej. Przysięgam i przepraszam. - Pokłonił się nisko. Naprawdę chciał się zmienić, już od dawna, ale coś w nim mu na to nie pozwalało...

- Wtedy będziesz miał do czynienia Z NAMI - warknął pierwszy.

Oni odeszli nic już nie dodając, a on od tamtej chwili starał się ze wszystkich sił nie tracić nad sobą panowania, choć nadal zdarzały się chwile, gdy przegrywał z samym sobą...

*

    - Kiedy zejdzie ta cholerna krew?!

Ale ona nie chciała zejść… Kakashi czuł coraz większą desperację. Ręce zaczynały już go boleć od mocnego pocierania i szczypać od zbyt dużej ilości mydła, ale on nie miał zamiaru przestawać. Dopóki nie zniknie.

Nagle poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Padł na kolana pod umywalką, szlochając mocno. Zaczął się zastanawiać, czy nie zdjąć maski, by jej nie pomoczyć łzami. W końcu to zrobił, ale wcale nie poczuł się lepiej.

Rin… Obito… Ojciec… Dlaczego?! Czym sobie na to zasłużył? Czy nie trenował z całych sił, nie wykonywał misji? Czemu musiał aż tak cierpieć?

Choć zwykle starał się udawać dzielnego, nawet przed samym sobą, teraz dotarł do granicy swojej wytrzymałości. Miał ochotę skulić się na podłodze i leżeć, leżeć…

Tak minęło kilka dni, Kakashi nie potrafił policzyć ile, ale zupełnie go to nie interesowało. Nie przychodził na treningi, nie chodził na misje, bo niby po co, skoro już niemal nikt nie został w ich drużynie?… Jedynie spał i niewiele jadł, korzystając z kończących się zapasów w lodówce.

Kilka razy musiał wyrzucać Guya, który chyba nie przejął się tym, że poprzednim razem Kakashi dał mu w twarz. Tak, Kakashi nie był dumny z tego, co zrobił, ale jednocześnie wciąż nie potrafił wyobrazić sobie, że miałby tego nie zrobić. Nie wtedy, gdy ból niemal rozszarpywał go od wewnątrz.

Był sam, całkiem sam.

Jednak nadal największą część tych dni zajmowała mu walka z krwią na jego rękach. Walka przegrana. I choć co jakiś czas w jego głowie błyskała myśl, że krwi nie może tam być, bo już dawno by ją zmył, nie poprzestawał. Bo jeśli w końcu mu się uda, to zdoła się uspokoić, a ten ból w nim minie, prawda? Prawda?!

Pewnego dnia usłyszał stukanie do drzwi, ale nim zdążył krzyknąć: „Wynoś się, Guy!”, dotarło do niego z zaskoczeniem, że ktoś wywarza drzwi.

W pierwszej chwili poczuł lęk, że ktoś go napadł, co było nawet dość odświeżającym uczuciem po ciągłym smutku i poczuciu winy, ale wtedy zobaczył przed sobą Minato.

Poczuł ukłucie wstydu, że jego również ignorował. Nie miał prawa mówić, że nie miał już nikogo na świecie, ale to wszystko tak bardzo bolało…

- Załóż maskę… - usłyszał głos Minato. Nie patrzył na niego, a na ścianę obok Kakashiego.

Mężczyzna był jedną z niewielu osób, która zamiast szydzić z jego zwyczaju noszenia maski lub próbować zdjąć mu ją podstępem lub siłą, szanowała jego decyzję. To zawsze wiele dla niego znaczyło, więc znów poczuł ukłucie wyrzutów sumienia.

Skinął głową i szybko ją założył, ocierając wciąż mokre oczy.

Kiedy już to zrobił, niechętnie spojrzał na swojego mistrza. Usiadł na kanapie w salonie na wprost niego. Wiedział, czemu ten przyszedł i bardzo nie miał ochoty na tę rozmowę.

Poczuł, że jego ręce znów dziwnie go pieką. Zerknął na nie bezwiednie i… nie, tylko nie znowu to! Zmusił się do ignorowania krwi na rękach, próbował przez chwilę schować je za siebie, ale myśl, że ona wciąż tam jest nie dawała mu spokoju. Po chwili przegrał walkę z samym sobą, nawet jeśli wstydził się tego zachowania. Minato w milczeniu obserwował go uważnie.

Rzucił się, niewiele myśląc, w stronę zlewozmywaka w kuchni, zostawiając Minato samego na kanapie. Usłyszał jeszcze, choć z trudem, poprzez targające nim emocje, jak Namikaze mówi:

- Nie pojawiasz się na treningach, nawet nie wychodzisz z domu. Kakashi, to nie może dłużej trwać…

Dalej pocierał ręce, coraz mocniej i mocniej, w narastającym szale.

Błagam, błagam, niech w końcu zadziała! niemal płakał w myślach.

I wtedy zaczął płakać również na głos. Ponownie poczuł to obrzydliwe uczucie, że zaraz upadnie, że jego nogi są zbyt słabe, by go utrzymać, ale zdołał mocno zacisnąć pięści na szafce kuchennej i nie upaść. Maska ponownie była nieznośnie mokra, ale nawet to, że coś może stać się z jego jedyną pamiątką po ojcu nie miało już dla niego znaczenia.

Usłyszał, że Minato podchodzi do niego. Chciał go zignorować, ale on mu na to nie pozwolił.

- Przykro mi, Kakashi, bardzo, bardzo mi przykro…

Jego głos był pełen współczucia, ale on i to zignorował. Minato obserwował ze smutkiem jego zmagania z dłońmi i nic już nie mówił.

- Mam pomysł – powiedział w końcu po chwili – Zaczekaj na mnie.

Kakashi go nie słuchał. Jego dłonie były już całe zaognione, ale to się teraz dla niego nie liczyło.

Minato teleportował się gdzieś, a już po chwili był znów obok niego. Ku jego zaskoczeniu miał w ręce parę czarnych mitenek. Kakashi go zignorował, tak jak ostatnio ignorował wszystko, co nie było krwią Rin na jego rękach. Ale on nie dawał za wygraną.

- Proszę – powiedział delikatnie, wręczając mu rękawiczki.

Kakashi jedynie wzruszył ramionami. Co go to obchodziło?!

- Proszę – nie poddawał się – Weź to.

- Po co? - burknął Kakashi, nie patrząc na niego.

Minato westchnął cicho.

- Bo zrozumiałem, czemu robisz to, co robisz.

Kakashi zamarł. On sam nie do końca rozumiał. Czy to możliwe…? Poczuł nagle falę wzruszenia i niemal znów się rozpłakał. Ktoś go rozumiał, ktoś się o niego martwił. Poczuł nagle dziwną ochotę, by powiedzieć do niego „tato”. Tak bardzo tęsknił za tym słowem… Wiedział, że Minato by mu tego nie zabronił, ale jednak się powstrzymał.

- Dziękuję… Minato – wziął od niego rękawiczki. Po chwili wahania pozwolił sobie na jeszcze chwilę mycia rąk, a potem zasłonił je rękawiczkami.

Usiadł, próbując skupić się na swoich odczuciach. Czy to cokolwiek dało? Tak, wciąż czuł to dziwne mrowienie w całym ciele, ale jednak było to odrobinę prostsze do zniesienia.

- Dziękuję – szepnął do niego, po raz pierwszy od kilku dni zdolny do odwrócenia wzroku od swoich dłoni – Ponownie mi pomagasz.

- Wszystko się ułoży, Kakashi, jesteś silny.

Kakashi pomyślał o tamtym dniu kilka lat temu, gdy Minato również był przy nim…

*

To było niedługo po tym, jak ukończył Akademię i poznał swoją nową drużynę. Właściwie niewiele to dla niego znaczyło. Od śmierci ojca niemal nic nie czuł. Minato wciąż powtarzał mu, że bliscy są bardzo ważni, tak na misjach, jak i w życiu w ogóle, ale on nie umiał tego pojąć.

Spędzał ze swoją drużyną minimalną ilość czasu, jaka była wymagana, a potem zaszywał się całkiem sam. Zwykle w domu, ale czasem lubił również posiedzieć w lesie.

Tak było i tego dnia. Wybrał miejsce niezbyt oddalone od wioski, blisko ścieżki i usiadł na drzewie.

Długo tak siedział, rozmyślając ponuro, gdy nagle usłyszał czyjeś kroki i głosy.

Ścieżką szło trzech chłopaków. Byli starsi od niego o kilka lat. Kakashi wiedział, że są chuuninami. Postanowił nie zwracać uwagi na ich obecność. Tak jak zwykle pragnął jedynie samotności.

Tamci szli, rozmawiając ze sobą o nic nieznaczących sprawach. Przeszli, nie zauważając go. Kakashi ponownie pogrążył się w myślach.

Jakieś pół godziny później wracali tą samą drogą. Niestety tym razem go zauważyli. Kakashi odwrócił wzrok, a wtedy jeden z nich pokazał na niego palcem swoim kolegom.

- Ej, patrzcie! To ten świr w masce!

Pozostali roześmiali się głośno.

Poczuł falę złości, ale postanowił sobie, że nie zareaguje. Oni zaraz się znudzą i odejdą, a on odzyska swój upragniony spokój. Niestety przywykł już do używanego wobec niego słowa „świr”. Zresztą może naprawdę nim był?… To też było nieistotne.

Ale oni nie postanowili na tym zakończyć. Ten pierwszy podszedł bliżej gałęzi, na której siedział Kakashi i krzyknął:

- Mówię do ciebie, świrze! Złaź albo ja sam do ciebie pójdę!

Kakashi poczuł, że jego klatka piersiowa unosi się szybciej. Uspokój się, uspokój, to nie jest tego warte…

Drugi chłopak użył nagle jutsu na tyle silnego, że gałąź, na której siedział Kakashi ułamała się pod nim. Zeskoczył zwinnie na ziemię.

Nic się nie dzieje…

W jednej chwili rzucili się na niego we trzech. Kakashi od początku tej sytuacji czuł złość, ale daleko jej było do furii. Tak naprawdę jedynie się bronił. I choć oni byli starsi i wiekiem i tytułem shinobi – wyraźnie byli od niego słabsi, nawet we trzech. Kakashi odpierał kolejne ataki, ale oni nie dawali za wygraną. Bez wątpienia dobrze się bawili – śmiali się i drwili z niego podczas walki.

Docierało do niego, choć niezbyt wyraźnie, jak wyśmiewali jego maskę, wiek, umiejętności, drużynę, nawet ojca. Ale on puszczał to mimo uszu, choć słowa o zmarłym ojcu bolały najmocniej. Tak, on sam wielokrotnie, podczas samotnych, beznadziejnych nocy, myślał o nim źle za to, że zostawił go samego, ale to było zupełnie co innego, gdy okropne rzeczy o nim mówili ci, którzy nic o Sakumo nie wiedzieli.

Pomyślał, że jest już znudzony i odrobinę zmęczony całą tą sprawą i musi mocniej ich zaatakować, by dali mu spokój.

Ale wtedy stało się to.

Jeden z nich, który zdawał się być ogłuszony, rzucił się nagle na niego od tyłu. Chyba mieli to zaplanowane, bo w tej samej chwili dwaj kolejni skoczyli na niego od przodu i łapiąc mocno za ramiona zdjęli maskę.

Kakashi zamiarł. Ta jedna chwila wydawała mu się wiecznością. Trudno było mu nawet zliczyć wszelkie ataki fizyczne czy fortele, by zdjąć mu maskę, ale żaden nie był dotychczas skuteczny. Jedynym wyjątkiem był Jiraya, którzy przy pierwszym spotkaniu z nim po prostu mu ją zdjął – za co dostał w jednej chwili w twarz od Kakashiego, a maska po kilku sekundach ponownie znalazła się na jego twarzy. Ale wtedy był małym chłopcem, a tamta sytuacja miała miejsce niewiele po śmierci ojca.

Teraz było inaczej.

Tamten z tyłu również podszedł do niego i cała trójka zaczęła uporczywie wgapiać się w jego twarz. Kakashi czuł na granicy świadomości, że żaden z nich nigdy nie poświęciłby tyle uwagi jego twarzy, gdyby ciągle nie chodził w masce i gdyby nie chcieli tym zachowaniem go zdenerwować.

Zaczęli śmiać się jeszcze głośniej. Drwić z jego „szpetnej mordy” i tego, że gdyby oni byli tak żałośni jak on sam i gdyby mieli takiego beznadziejnego, martwego ojca, również zakrywaliby twarz maską. Ale te słowa nic nie znaczyły dla Kakashiego.

Próbował się szarpać, ale słabość mu na to nie pozwalała. Tamten, który skoczył na niego od tyłu i wcześniej go zaczepił, pewnie ich przywódca, teraz odsunął się od pozostałych i od niego i skoczył na drzewo, a potem na kolejne, by ukryć gdzieś jego maskę. Kakashi był w stanie jedynie patrzeć na to z niemocą.

- Już nie będziesz chodził w tej śmierdzącej szmacie, zobaczycie chłopaki, Hokage jeszcze nam za to podziękuje! - zaśmiał się od strony drzew.

Czuł w głowie dziwny, coraz bardziej narastający wizg i z jakiegoś powodu nie był w stanie zaczerpnąć oddechu, choć przecież to zwykle maska nie pozwalała mu oddychać pełną piersią, a teraz, pozbawiony jej, powinien mieć lepszy dostęp do świeżego powietrza.

Nawet tego strasznego wieczoru, gdy znalazł zwłoki swojego ojca nie czuł się tak potwornie, jak teraz.

Czy to była panika? Kakashi nie miał pojęcia, nie miał też sił, by o tym myśleć, by myśleć o czymkolwiek.

Liczyło się tylko jedno. Odzyskać maskę. Tylko to.

Rzucił się na nich. Nagle poczuł w sobie moc, której nigdy nie czuł, większą od jego zwykłych możliwości, nawet w chwili ataku wrogów podczas misji, mimo kłopotów z oddechem i zawrotów głowy, które pojawiły się dopiero teraz. Wyszarpnął się bez problemu a potem skoczył na jednego z nich, na ich szefa.

I wtedy coś w nim wybuchło. Nienawiść, której nigdy nie czuł, nawet, gdy myślał o samobójstwie swojego ojca. Nigdy. Była tak potężna, że niemal zwaliła z nóg jego samego. Płonęła w jego umyśle, podsyłając mu wspomnienia ich zachowania i w ciele, nogach, rękach, dając mu niespożytą energię, by ich zaatakować. Powalić, pobić, zabić. Kakashi czuł, że ta siła jest zbyt ogromna, że zaraz rozsadzi jego dziecięce ciało. Bał się jej, ale ona opętała jego umysł, więc po chwili nie czuł już poczucia winy, że coś im zrobi. Zasłużyli sobie na to, prawda?

Później, nawet po latach czuł ogromny lęk, gdy wracał pamięcią do tych zamglonych nienawiścią wspomnień. Ale często do nich wracał, bo czuł, że tylko ten strach pozwala mu nie stać się potworem, mścicielem, zbiegłym ninja, mordercą.

Później nie było już nic.

*

Kolejną rzeczą, którą pamiętał był Minato, który ściskał go mocno od tyłu za ramiona. Najpierw był pewien, że to wciąż tamci, więc się wyrywał, wrzeszczał i klął. Skąd znał te słowa? Zwykle nie przeklinał.

Wizja wciąż była zamglona, ale powoli zaczął docierać do niego kojący, spokojny głos Minato, który zawsze go uspokajał.

Co mówił? Kakashi nie słyszał słów. Nagle dotarły do niego wspomnienia. I jednocześnie fala ogromnego, panicznego lęku i wstydu. Czy oni… Co on im zrobił? Czemu Minato ma tak miły głos, skoro on sobie na to nie zasłużył? Zasłużył sobie jedynie na przyganę, pogardę.

W jednej chwili poczuł jak jego ciało się uspokaja. Po co miał się wyrywać? Cokolwiek im zrobił, postąpił jak świr, którym sami go nazwali. Nie miał prawa. Czy nie pamiętał już nic z tych zasad shinobi, których uczył się w Akademii i dzięki znajomości których dostał najlepsze oceny na testach? A teraz postąpił wbrew nim. „Shinobi nigdy nie okazuje emocji i uczuć”. Nigdy. Wprawdzie teraz nie był na misji, ale doskonale wiedział – przynajmniej teraz, gdy szał minął – że shifnobi jest się zawsze, całe życie, że swoim zachowaniem wpływa się pozytywnie lub negatywnie na opinię o wszystkich shinobi, a w szczególności o innych Konohiańczykach. A przecież dla niego od śmierci ojca prawo shinobi stało się świętością... Czy stał się teraz taki sam, jak jego ojciec? Czy jego również teraz wioska zniszczy psychicznie za ten czyn i on, zaszczuty, popełni samobójstwo, choć przysięgał sobie, że nigdy nie pójdzie drogą ojca?

Ale nie to było najważniejsze. Dla niego najbardziej liczyło się zdanie Minato. Choć nie potrafił pojąć czemu, skoro jeszcze kilka godzin temu nie interesował się swoim mistrzem.

Teraz on na pewno odwróci się od niego i będzie miał rację. Nie będzie już miał drużyny, nie będzie chodził na misje. Tylko czemu nagle tak zaczęło mu na tym zależeć?

Ale od razu to pojął: bo choć wcześniej twierdził, że to nic dla niego nie znaczy, bez drużyny i misji nie miałby nic. Byłby nikim. I teraz właśnie się tym stał.

Minato ciągnął go gdzieś, a gdy odkrył, że Kakashi już dłużej mu się nie wyrywał, pozwolił mu ich o własnych siłach, jednak wciąż szedł krok za nim i trzymał mu rękę na ramieniu, jakby bał się, że w każdy chwili będzie musiał ponownie interweniować.

Kakashi nie znosił dotyku, ale w tej chwili wszystko było mu już obojętne. Dopiero po chwili skupienia i mrugania zdołał pojąć, że obaj idą leśną ścieżką w stronę wioski. Czy teraz go osądzą?

Ale Minato zabrał go do swojego domu i – ku jego uldze – nie było w nim Kushiny. Wtedy wszystko stałoby się dla niego jeszcze trudniejsze.

Minato poprowadził go w stronę kanapy w salonie i usiadł. Ale Kakashi nie usiadł. Czuł się coraz gorzej, oddychał z jeszcze większym trudem, teraz, gdy siła nienawiści go opuściła. Nie wiedział, czy jest to związane ze strachem o karę, czy z brakiem maski. W ogóle z trudem myślał.

Minato chyba znów coś do niego mówił, ale on nie słyszał. Czuł, że teraz już naprawdę się dusi. Otworzył szeroko usta i spazmatycznie łapał oddech, ale to nic nie dało. Było nawet gorzej. Minato coś krzyczał i złapał go za ramiona. Dopiero po chwili dotarły do niego bardzo głośne słowa mistrza:

- Kakashi! Słyszysz?! Załóż maskę!

Kakashi zamarł, nagle skupiając się jedynie na kawałku materiału w jego rękach. Był trochę brudny i lekko zniszczony, ale nic poza tym. Chciał zapytać, skąd on ją ma, ale nie miał oddechu w płucach. Nagle poczuł ogromną ulgę.

Wziął ją do ręki i po chwili wahania założył. Usiadł ciężko obok Minato, bo nie miał już siły stać i wszystko zaczęło powoli mijać. Już mógł oddychać.

- Miałem rację… - powiedział cicho Minato. Wydawał się być zmartwiony.

Kakashi milczał, siedząc ze spuszczoną głową. Ta rewelacja też bardzo go zaskoczyła. Wprawdzie już od dawna z maską rozstawał się jedynie na krótką chwilę, gdy się mył, nawet w niej spał, ale mimo tego nie sądził, że… Naprawdę był od niej już tak uzależniony, że wpływała na jego oddech? Nie podobała mu się ta myśl.

Ale nie mógł długo rozmyślać, bo chwilę później ponownie odezwał się Minato.

- Już czujesz się lepiej?

Kakashi miał ochotę stąd uciec. Nerwowo przesuwał opuszkami palców po masce, wciąż zaskoczony, że jednak ją odzyskał. Nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy, nie po tym, co zrobił tamtemu chłopakowi. Nie pamiętał szczegółów, ale bał się odpowiedzi. Gdyby teraz na niego spojrzał, na pewno w oczach Minato dostrzegłby rozczarowanie nim, a tego by nie zniósł.

Przypomniał sobie o pytaniu Minato i burknął szybko:

- Lepiej.

- Musimy porozmawiać, wiesz? - jego ton był teraz poważniejszy, tak jak spodziewał się tego Kakashi.

- Wiem.

- Czemu nie chcesz na mnie spojrzeć? - zapytał miękko.

Kakashi westchnął. Nie miał odwagi mu tego powiedzieć.

- Masz może jakieś pytania? - nie dawał za wygraną.

Kakashi zamyślił się. Tak, chyba miał.

- Co… co z tym chłopakiem?

To pytanie zawisło w pokoju. Kakashi bał się odpowiedzi.

Minato westchnął i poprawił się na kanapie.

- Nic mu nie będzie, ale… rozorałeś mu całą twarz.

Kakashi przez chwilę nie oddychał. Jak mógł zrobić komukolwiek coś takiego?! Z powodu maski…?

- Sądzę, że już nigdy nie będzie wyglądał, jak dawniej – kontynuował – I zostanie ukarany – dodał ostro.

- Co?! - zdołał wykrztusić – Przecież to ja…

- Cała trójka zostanie. Próbowali przede mną uciec. Nie mieli prawa z ciebie drwić, atakować cię ani naruszać twojej prywatności. Opowiedzieli mi całą historię.

Kakashi poczuł się jeszcze gorzej. Więc już wiedział… Milczał.

- Zdjąłem cię z niego i zabrałem go do szpitala – dodał. Teraz jego głos nie był już miękki.

Kakashi dalej na niego nie patrzył.

- A skąd miałeś moją maskę?

- Poszedłem szukać twojej maski po wysłuchaniu całej historii.

Kakashi skinął głową.

- Co tam robiłeś?

- To był przypadek. Szedłem niedaleko lasu, a wasze wrzaski było słychać z daleka.

Kakashi nie miał już więcej pytań. Teraz była kolej na…

- I co dalej? - zapytał głosem pełnym emocji.

- A co ma być? - zdziwił się Minato.

- A moja kara?

Minato ponownie westchnął.

- Broniłeś się – powiedział po chwili.

Kakashi w końcu odważył się na niego spojrzeć.

- Nie…! Nie miałem prawa! To było za dużo jak na obronę konieczną.

Ku jego zaskoczeniu Minato nie miał w oczach nienawiści i rozczarowania. Jak to możliwe?! Wciąż wyglądał na pełnego ciepłych uczuć i… odrobinę smutnego.

- Tak, za dużo – powiedział z naciskiem – Ale widzę, że żałujesz.

- To za mało! - zaprotestował. Nie wiedział, czemu tak się zachowuje, choć jeszcze przed chwilą bardzo bał się kary. Ale może wtedy to palące poczucie winy by się w nim zmniejszyło?

- A co proponujesz? - zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie.

- Ja? N-nie wiem.

- Właśnie – nagle pochylił się nad nim i powiedział z mocą – Twoją karą będzie to poczucie winy w tobie, obietnica, że już NIGDY więcej nie skrzywdzisz nikogo tak mocno, by zrobić mu trwałą szkodę, nawet jeśli naruszy twoją przestrzeń, możesz też go przeprosić. I… - dodał po chwili wahania.

- Tak?

Spojrzał mu w oczy.

- Może przemyślisz… noszenie tego? - wskazał na maskę – Dobrze wiesz, że nigdy nie miałem nic przeciwko, ale zaniepokoiło mnie, że masz bez niej kłopoty z oddychaniem… Wyobrażasz sobie, jakby to było, gdyby ktoś odkrył twoją słabość? Na przykład na misji?

Jego głos był delikatny i pełen troski, ale Kakashi poczuł się tak, jakby dostał w twarz.

Nie, nie on. Każdy, ale nie on… Jeśli nawet Minato będzie mu kazał zdjąć maskę… Nie ma już mistrza. Każda najgorsza kara byłaby lepsza od tego.

Znów z trudem oddychał. Zerwał się na równe nogi.

- Nie… Kakashi poczekaj! Źle mnie zrozumiałeś! Mógłbyś po prostu… nosić ją trochę rzadziej. Nie każę ci z niej całkowicie rezygnować…

- KAŻESZ?! - ryknął, cofając się w stronę drzwi.

- Nic ci nie każę, Kakashi! Źle się wyraziłem, proszę…!

Ale on już wypadł na korytarz.

*

Zawsze zastanawiał się, czemu ta maska stała się dla niego tak ogromną obsesją, nawet większą niż później książki Jiraiyi… Wiedział, że zupełnie nikt tego nie rozumie.

Ale przypominał sobie jeszcze inną historię, poważniejszą. Była to chwila, gdy jego maska stała się dla niego niewystarczająca.

To było po śmierci Minato i Kushiny. Przez długi czas nie było nic. Pustka, jeszcze większa niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy naprawdę został już całkiem sam, a świadomość, że niedaleko jest mały Naruto, a on nie ma nawet odwagi na niego spojrzeć była dla niego jeszcze gorsza.

Była tylko praca i nic więcej. Jakiś czas po ich śmierci ponownie zamknął się w domu i nie wychodził. Wtedy wezwał go do siebie Hiruzen.

Kakashi nie był nawet pewien, czemu zgodził się pójść. Hiruzen spojrzał na niego z powagą i smutkiem i powiedział, że daje mu awans.

Kakashi spojrzał na niego zaskoczony. Awans? Przecież nie ma już wyższej rangi niż jounin. Przecież nie wybrali go na nowego Hokage, prawda?

Ale wtedy Hiruzen oświadczył mu, że zostanie teraz częścią ANBU. To było dziwne uczucie. Nie wiedział, co o tym myśleć, a jego przytłumione bólem zmysły wciąż niemal nie reagowały.

Dobrze, czemu nie? Tylko tyle przychodziło mu do głowy.

Ale już dość szybko się w tym zatracił. Pierwszy raz w życiu czuł, że tu właśnie należy. To był jego świat. Oni wszyscy byli tacy, jak on. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć?

Oni również byli pozbawieni uczuć, to było coś więcej od tego, czego oczekiwano od każdego shinobi. Byli milczący, skryci, spokojni, ale stanowczy.

I co najważniejsze, również nosili maski. Na początku Kakashi czuł się dziwnie, gdy dostał maskę, zasłaniającą całą twarz, ale już niedługo całkowicie ją pokochał.

Ale pozostali byli zimni i milczący jedynie w pracy. Gdy kończyli służbę, ochoczo zdejmowali maski, rozmawiali ze sobą, często zapraszali go na wspólne wyjścia. A on zawsze odmawiał i szybko wracał do siebie. Nie tego pragnął.

Czas mijał, a on żył tylko pracą. Odnalazł w tym swoje ukojenie. W domu po pracy zawsze jedynie czekał, aż czas minie, tylko ten jeden aspekt życia dawał mu spokój.

Guy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek działał mu na nerwy. Ciągle nie dawał mu spokoju. Kakashi po jakimś czasie wymyślił strategię: nie mógł unikać go całkowicie, bo wtedy Guy bał się o niego i wymyślał niestworzone historie, więc w domowym kalendarzu zaznaczył sobie spotkania z nim raz w tygodniu i tylko wtedy wpuszczał go do siebie.

Zwykle nie musiał robić już nic więcej. Guy był tak szczęśliwy jego zgodą, że trajkotał przez kilka godzin, a gdy ten czas mijał, Kakashi po prostu go wyrzucał. Tak samo jak wtedy, gdy odwiedzał go w inne dni tygodnia. On chyba nigdy nie zauważył tego wzoru.

Bo Kakashi wtedy już nic nie czuł. Na misjach ANBU z czasem zaczęto traktować go na poważnie, nie jak dzieciaka. Zaczął wtedy coraz częściej zabijać i w końcu rozsmakował się w tym. Wcześniej jego jedynym doświadczeniem w pozbawieniu kogoś życia (nie licząc Rin…) była tamta misja, podczas której umarł Obito. Ale wtedy działał w nerwach, chciał jedynie chronić swoją drużynę.

Teraz było inaczej. Odkrył, że nie ma nic przyjemniejszego niż pozbawienie kogoś życia. To i książki Jiraiyi były jedynymi chwilami w życiu, gdy jeszcze cokolwiek czuł.

A jednocześnie mógł to robić w białych rękawiczkach, bo zabijał jedynie wrogów Konohy i miał na to pełne przyzwolenie władz wioski.

Ale nie Guya. Po jakimś czasie przylgnął do niego przydomek Zimnokrwisty Kakashi, gdy zaczął mordować coraz częściej, sprawniej i skuteczniej. Wtedy Guy poznał prawdę.

Dla niego to nic nie znaczyło, nie miał zamiaru tłumaczyć mu się ze swoich misji, szczególnie, że była to ścisła tajemnica.

Pamiętał dzień, w którym Guy wyciągnął go na spotkanie w ustronnym miejscu i po długim, nerwowym milczeniu krzyknął:

- Kakashi…! Tak nie wolno!

- Co? - warknął. Jego myśli znów błądziły. Chciał być na kolejnej misji. Znów czuć.

- Jak możesz…? Jak można zabijać ludzi! - rozpłakał się.

Kakashi poczuł irytację. Po co tu w ogóle z nim sterczy?!

- To wrogowie, nie ludzie – powiedział stanowczo.

Oczy Guya zrobiły się ogromne.

- Co…? Przecież to ludzie, wciąż!

Kakashi prychnął.

- To poczekaj, aż cię zabiją. Zresztą… - spojrzał na niego z góry, jak na kogoś niższego od siebie, zawsze tak go postrzegał – porozmawiamy, gdy w końcu odważysz się kogoś zabić.

- Ja… - Guyowi w końcu zabrakło słów.

- No chyba, że już zawsze będziesz tchórzem – powiedział ostro i odwrócił się, by odejść.

Guy wydał z siebie jakiś dziwny, zduszony okrzyk.

- Nie, Kakashi, nie odchodź!

- Nic tu po mnie – powiedział nie odwracając się.

Guy, niestety, go dogonił.

- Kakashi… tak strasznie się zmieniłeś…

- Doprawdy? - powiedział ironicznie.

- I jeszcze ta maska… Czemu? Tamta ci nie wystarcza? - spojrzał na niego z troską.

To prawda. Od jakiegoś czasu zwykł nosić maskę ANBU, a pod nią maskę ojca. Najpierw jedynie podczas misji, potem zaczął zdejmować ją coraz rzadziej.

Stała się dla niego bardzo cenna. Dopiero wtedy czuł się całkowicie wolny. Zasłaniała całą jego twarz, niczego już nie mogli dostrzec niepowołani. A nikt nie był powołany. Ta maska zasłaniała wszystko, w przeciwieństwie do tamtej, która ściśle przylegała do twarzy, ukazując jego rysy i szczątkową część mimiki. Maska ANBU dodatkowo zniekształcała głos, co sprawiało, że słuchaczowi trudniej było odczytać emocje z jego głosu. Była idealna.

- Nie twoja sprawa – odparł krótko.

- Po prostu się martwię…

Odwrócił się gwałtownie, zły.

- Nie masz o co. Daj mi wreszcie spokój.

- Nie, proszę…!

Ale Kakashi już odszedł.

*

Kilka dni później ponownie wezwał go do siebie Hokage. Kakashi się tym nie przejął. Wykonywał idealnie swoje obowiązki. Może chce mu pogratulować?

Ale zupełnie się mylił. A sprawa, w której wezwał go Hiruzen całkowicie go przeraziła.

- Doszły mnie słuchy, że za bardzo… zatraciłeś się w swojej pracy, Kakashi – powiedział spokojnie.

- Ja? - zapytał zaskoczony.

Przyjrzał mu się uważnie i po chwili powiedział:

- Możesz zdjąć maskę ANBU, nie jesteś teraz na służbie.

Kakashi poruszył się niespokojnie. Jego nie mógł potraktować tak, jak Guya.

- Wolałbym nie – powiedział ostrożnie.

Hiruzen uniósł brew.

- A to czemu? Powinieneś chyba trochę przystopować… z pracą.

- Dopiero zacząłem pracę w ANBU – powiedział zaskoczony.

- Tak, ale… Choć wiem, że wszyscy jesteśmy shinobi, sądzę, że nikt nie powinien... zabijać za często.

O co mu chodziło? Przecież był bardzo młody, czym powinien się według niego zająć? Pracą na poczcie?!

- Tak sobie myślę… - spojrzał na niego z dobrocią w oczach, którą rzadko tam widywał – Że każdy człowiek ma swój limit, za wszelką cenę nie wolno go przekroczyć, bo wtedy stanie się coś bardzo złego…

- Uważa pan, że zacznę zabijać naszych? - zapytał ostro, ugodzony tymi słowami.

Hiruzen w zmęczeniu pokręcił głową.

- Nie, Kakashi…

Pomyślał nagle z zaskoczeniem, że delikatność, z którą z nim rozmawiał nie przypominała oficjalnego spotkania Hokage i podległego mu shinobi. Nagle pomyślał o Minato.

- Dobrze sobie radzę w tej pracy! - niemal krzyknął.

- Tak, może aż nazbyt dobrze…

- Co ma pan na myśli?!

- Ten przydomek…

- To źle, że inne wioski boją się mnie?!

- Dobrze, ale… istnieją jeszcze inne rzeczy poza pracą. Masz przyjaciół, Kakashi? - powiedział nagle.

Kakashi miał wrażenie, że jego oczy wywiercają w nim dziurę, nawet przez maskę.

- Nie sądzę, żeby takie pytanie było…

Ale Hiruzen pokręcił głową.

- Nie musisz mi odpowiedzieć, sam to sobie przemyśl.

- Nadal nie rozumiem, do czego zmierza ta rozmowa – powiedział niegrzecznie – Dostaję przymusowy urlop? - zapytał ironicznie.

Hiruzen patrzył na niego z powagą przez chwilę, nim powiedział:

- Dobrze, mam przejść do rzeczy. Więc, Kakashi… Degraduję cię – jego głos był stanowczy.

Kakashi słyszał jedynie ciszę, dźwięczącą w pomieszczeniu. Nie, na pewno się przesłyszał… To niemożliwe.

- Nie! - cofnął się gwałtownie. Nie obchodziło go już, że podnosi głos na Hokage.

Hiruzen nie był zły, a smutny.

- Posłuchaj, Kakashi!

- Byłem dobry, daj mi drugą szansę! - krzyknął jeszcze głośniej.

- Nie o to chodzi, zrozum… Guy ma rację, że…

- CO?! - ryknął – Ten kretyn śmiał coś panu nagadać i…

- Nie nagadać, on bardzo się o ciebie martwi, wiesz?

- NIE OBCHODZI MNIE TO! JA GO… JA GO…!

- Nie podjąłbym żadnej decyzji, gdybym uznał, że to bzdury. Ale ja zgadzam się z jego słowami.

Wciąż był bardzo spokojny, co jedynie bardziej rozwścieczało Kakashiego. Czuł, że nienawiść aż go rozsadza, wciąż chodził szybko po gabinecie.

- Za nic nie chcę porównać cię z Orochimaru, bo wiem, że jesteś zupełnie inny niż on, ale… sądzę, że za tą granicą, o której wspomniałem jest zło. Nie pozwolę sobie po raz drugi popełnić tego samego błędu. Nie pozwolę ci upaść. Zrób sobie teraz trzy tygodnie wolnego, a potem… wrócisz do swoich dawnych obowiązków. Oddaj mi maskę, jedynie ANBU może ją nosić.

- NIE! - znów się cofnął.

- Ale Kakashi… Nie masz pod spodem swojej zwykłej maski? - zapytał zaskoczony.

- Tak, ale…

- Więc nie ma problemu, byś mi ją oddał… - nagle, ku jego przerażeniu, ten zaczął iść w jego stronę z wyciągniętą ręką.

Kakashi cofnął się aż do ściany i znieruchomiał. Co ma zrobić? Czy zabiją go, jeśli uderzy Hokage?

Hiruzen zgiął palce, jego ręka była już o kilka centymentów od twarzy Kakashiego. Sam był zaskoczony swoim strachem i kiełkującą nienawiścią. Uderzył go mocno w pierś i krzyknął, odskakując w bok:

- Odpieprz się ode mnie!

Hiruzen zachwiał się od uderzenia, ale nie upadł. Wyprostował się i utkwił w nim wciąż spokojne spojrzenie.

- Przepraszam…

- Co?

Kakashi nie rozumiał. Za co on go przeprasza?

- Wszystko zepsułem, znów. Przy Orochimaru przymykałem na wszystko oko, teraz chciałem działać i widać byłem zbyt gwałtowny. To ja chciałem, byś przystąpił do ANBU. Pomyślałem, że to ci dobrze zrobi po śmierci Minato. Że będziesz miał wymagającą pracę, kóra pozwoli ci odwrócić myśli od tej tragedii. I się myliłem… - usiadł ciężko za biurkiem.

Kakashi wciąż stał na środku pomieszczenia, zaskoczony.

- Nie zmuszę cię do zrezygnowania ze stanowiska. Ale bardzo chciałbym, byś to zrobił. Daj sobie czas… kilka tygodni, ile chcesz. Przyzwyczaj się do tej informacji – uniósł na niego wzrok – Naprawdę nie chcę cię skrzywdzić. A maska… Możesz ją sobie zachować i nosić. Wprawdzie jedynie ANBU może, ale… Jakoś to załatwię.

Kakashi usiadł ciężko na krześle na wprost Hiruzena.

- Przepraszam, bardzo przepraszam… - nie miał odwagi na niego spojrzeć. Znów zachował się tak samo nienormalnie, jak wtedy, gdy pobił tamtego chłopaka…

Gwałtownie uniósł dłoń i zdjął maskę ANBU. Hiruzen patrzył na niego zaskoczony. Po chwili jednak machnął ręką.

- Nie musisz mi jej teraz oddawać. Naprawdę.

Kakashi po chwili wahania ponownie ją założył.

- A moja kara? - znów poczuł się dzieciak, gdy pytał o to Minato. Czy już zawsze będzie robił okropne rzeczy i pytał o karę?

- Za co? - spojrzał na niego zaskoczony.

- Za zaatakowanie Hokage.

Hiruzen westchnął.

- Jeśli już, to ja zasłużyłem na karę za niewłaściwe potraktowanie cię. Aha, i bardzo mi przykro z powodu śmierci Minato. Wcześniej ci tego nie powiedziałem. I jeszcze jedno. Guy chciał wstąpić do ANBU, by być obok ciebie. Błagał mnie o to.

Kakashi zamarł.

- Ale przecież on kompletnie się do tego nie nadaje! - powiedział zaskoczony.

Hiruzen uśmiechnął się lekko.

- Tak, masz rację. Możesz już wyjść.

Kakashi ukłonił mu się i wyszedł.

Idąc korytarzem obiecał sobie, że nie zrobi nic Guyowi, choć on sobie na to zasłużył. Uspokajał się powoli.

Ale gdy wyszedł przed budynek, dostrzegł Guya, wyglądającego na zmartwionego i przejętego.

Stał tu, by sprawdzić, co zrobił Hokage, pomyślał, a złość znów w nim zebrała.

- TY – ryknął i rzucił się na niego. W jednej chwili przestał myśleć, była tylko złość, która ostatnio wybuchała w nim coraz częściej i szybciej.

Zamachnął się i uderzył Guya w głowę. Ten jęknął i skulił się, ale nie próbował bronić. Ponownie się zamachnął, ale nie mógł znieść tej bierności. Nieraz uderzył Guya, a on nigdy mu nie oddał…

Chciał, by Guy również się na niego rzucił, chciał walki, skoro zabrano mu ukochaną pracę. Gwałtownie opuścił rękę i krzyknął:

- Walcz, gnoju! To ty zabrałeś mi wszystko!

- Nie, ja tylko…!

Okrążył z odrazą Guya i ruszył w stronę swojego domu. Czuł żyłę, mocno pulsującą mu na skroni.

- Ja nie chciałem cię skrzywdzić, Kakashi! Chciałem cię uwolnić, pomóc ci!

Mimo swojej obietnicy, odwrócił się w jego stronę.

- Jeszcze słowo, a ponownie cię uderzę! - krzyknął.

Guy westchnął i powiedział, wzruszając ramionami:

- Proszę bardzo, bij mnie, ile chcesz, jeśli to pozwoli ci poczuć się lepiej. A ja i tak nigdy nie przestanę chronić cię przed ciemnością.

Poczuł złość, słysząc te pompatyczne słowa i poszedł do domu nic już nie mówiąc, a Guy chyba też dał sobie spokój. Przynajmniej na dziś.

*

Kakashi przez cały miesiąc chodził na misje ANBU. Nikt poza Hiruzenem i nim nie wiedział o tamtej rozmowie.

Korzystał z ostatnich chwil w swojej wymarzonej pracy. Dużo rozmyślał. Czy naprawdę zacząłby zabijać swoich? Niewinnych? Czy naprawdę był jak Orochimaru?

Przypomniał sobie ich spotkanie, gdy Orochimaru uciekł z wioski. Nienawiść, która z niego emanowała przerażała go.

Pomyślał o Guyu w ANBU. On naprawdę tak chciał się dla niego poświęcić? I to, że się nie bronił… Dlaczego? Czemu tak bardzo mu na nim zależało? Przecież nigdy nie zrobił dla niego nic, co by tłumaczyło jego ślepe oddanie.

Myślał ostatnio dużo o współczuciu. Czy skoro sam już dłużej go nie czuł, to czy jest w stanie je jakoś w sobie rozbudzić? Tylko jak?

Na jednej z misji przeciwnik skoczył w jego stronę. Kakashi pomyślał o swojej obietnicy. O sekundę za późno. Mężczyzna zaatakował go i powalił na ziemię. Jego towarzysz coś do niego krzyknął, a potem sam rzucił się na tamtego. Po chwili Kakashi się podniósł. Gdy już pokonali wrogów, przeprosił kolegę z drużyny, twierdząc, że coś go na chwilę rozproszyło i dodał, że to się więcej nie powtórzy.

Wtedy obiecał sobie, że nie będzie więcej myślał o współczuciu w trakcie walki. To mogło mieć opłakane skutki.

Na kolejnej misji zabił jakiegoś mężczyznę bez chwili wahania. Po powrocie do domu usiadł na łóżku i zapatrzył się w księżyc.

Czy czuł cokolwiek, zabijając? Przycisnął dłoń do piersi. Położył się na łóżku i przymknął powieki.

Może to pomoże, gdy przypomni sobie jego wygląd? Był dość niski, dobrze zbudowany, miał na czole ochraniacz z Kumo. Był sporo od niego starszy. Miał… Kakashi mocniej zacisnął powieki, próbując przypomnieć sobie szczegóły. Tak, miał krótkie, brązowe włosy. Oczy… Chyba zielone? Tak. I poziome zmarszczki na policzkach.

Kakashi próbował sobie wyobrazić coś na temat jego życia prywatnego. Może miał żonę? Dzieci? Teraz czekały na jego powrót razem z drużyną. Ale żaden z nich już nigdy nie wróci… Ile czasu będą mieć nadzieję? Może już za kilka dni poczują narastający w sercu lęk. Zaczną go opłakiwać, będą chcieli zabić jego mordercę. Kakashiego.

Kakashi mocniej zacisnął pięść na piersi i rozpłakał się gwałtownie. Ale nie wiedział, czy płacze z powodu wymyślonej przez siebie historii, czy nad własnym losem.

*

Minął kolejny miesiąc, gdy naprawdę pozbył się maski ANBU. Oddał ją Hiruzenowi bez słowa. A przez tamten czas od utraty pracy naprawdę nikt nie robił mu problemów o noszenie jej. Czuł wdzięczność wobec Hokage.

Nawet nie pożegnał się ze swoimi byłymi kolegami. Bo niby po co? Nic go z nimi nie łączyło. W odpowiedniej chwili po prostu więcej się nie pojawił. Pewnie Hokage wszystko im wyjaśnił.

Pomyślał o Minato… Gdyby mógł go teraz widzieć, nie byłby z niego dumny. I podejrzewał, że teraz nie wystarczyłoby „przepraszam”. Jiraiya… Niby po co został wybrany na jego nowego mistrza, skoro nigdy go przy nim nie było? Ale czy on by go zrozumiał? Tak bardzo się od siebie różnili.

Ojciec… Kakashi nieraz myślał o nim jak o mordercy. A teraz stał się dokładnie taki sam. Jedyne, co ich różniło to to, że Kakashi wciąż był żywy. Niestety.

Przez ten ostatni miesiąc starał się w samotności zdejmować maskę ANBU na jakiś czas i powoli go wydłużać. O dziwo, nie było to aż tak trudne, jak podejrzewał.

Wciąż łapał się na myśli o tym, jak często będzie mu dane zabijać na misjach jako jounin. Pewnie o wiele rzadziej…

*

Gdy po raz pierwszy wyszedł na ulicę bez maski ANBU, Guy gapił się na niego z otwartymi ustami.

Po przerwie wrócił do misji. Ku jego niezadowoleniu na jedną z nich miał iść z Guyem. Nie odzywał się do niego przez całą podróż, jednak, gdy zaatakowali ich wrogowie, walczyli ramię w ramię.

Z zaskoczeniem stwierdził, że doskonale mu się z nim współpracuje. Niemal czytali sobie w myślach, uzupełniali się umiejętnościami, osłaniali nawzajem. Ich trzeci towarzysz niemal nie miał nic do roboty. Gdy tylko skończyła się walka Kakashi ponownie go ignorował.

Ta informacja szybko się rozprzestrzeniła i od tego czasu był bardzo często wysyłany na misje właśnie z Guyem. Nie mógł nic z tym zrobić.

Za każdym razem, gdy musieli kogoś zabić, Kakashi w podekscytowaniu, które z trudem ukrywał, stawał przed pozostałymi i mówił spokojnie: „Ja to zrobię”. Trzecia osoba w ich drużynie nigdy nie miała nic przeciwko, a Guy patrzył na niego ze smutkiem, ale się nie sprzeciwiał.

Aż do pewnego razu. Gdy znów wypowiedział te słowa, Guy rzucił się przed niego z okrzykiem i dźgnął przeciwnika prosto w pierś kunaiem. Tamten zacharczał, zakrztusił się krwią i umarł.

Kakashi przez chwilę był zbyt zaskoczony, by zareagować. Stał jedynie, czując jak wzbiera w nim złość. On właśnie zabrał mu okazję, by… Ale zdołał się uspokoić, nie chciał wyjść na niezrównoważonego przy ich koledze.

Guy również dziwnie zacharczał, a po chwili rzucił się w krzaki, przyciskając dłoń do ust. Kakashi obojętnie zerknął na trzeciego kolegę i usiadł pod drzewem, niedaleko martwego. Obojętnie słuchał odgłosów wymiotowania.

Guy nawet mu zaimponował. Nie uważał, by jego reakcja na pierwsze w życiu morderstwo było bardzo przesadzona.

Po chwili czekania, zobaczyli bladego Guya, wyłaniającego się z krzaków. Obaj wstali i w milczeniu ruszyli do Konohy. Całą drogę milczeli. Co jakiś czas zerkał ciekawie na Guya, wciąż bladego, chwiejącego się lekko, ale nie opóźniającego ich.

Gdy byli już w wiosce, Guy ich wyprzedził i bez słowa pożegnania skręcił do siebie. Po chwili wahania Kakashi poszedł za nim.

Sam nie wiedział, czemu to robi. Dziś nie był przecież dzień ich ustalonych spotkań, zresztą na misjach miał już aż nadto jego towarzystwa. Ale nie był w stanie po prostu zawrócić do siebie.

Szedł wolno i zawahał się ponownie pod drzwiami jego domu. Po chwili zapukał. Długą chwilę nic się nie działo, potem usłyszał szczęk zamka i drzwi się uchyliły, ale nie było w nich Guya.

Zobaczył go siedzącego na krześle w przedpokoju niedaleko drzwi. Nogi miał podkurczone i wyraźnie się trząsł.

Kakashi znów się zawahał. Czuł się niekomfortowo, gdy ktoś okazywał przy nim emocje, bo sam niemal ich nie odczuwał.

Podszedł do niego powoli. Nim zastanowił się, co teraz zrobić, Guy podniósł na niego wzrok. Całą twarz miał mokrą od łez, wykrzywioną w strasznym grymasie. W pomieszczeniu było niemal ciemno, więc nie widział wyraźnie jego twarzy, a długie cienie jedynie nadawały grozy jego rysom.

Nagle Guy zatrząsł się w szlochu i zacisnął pięść na materiale na piersi.

- Jak… jak ty to znosisz, Kakashi? - zaszlochał – Tego… tego nie da się znieść! - zerwał się na równe nogi.

Kakashi spokojnie pokręcił głową.

- Ja już nic nie czuję, Guy… - odważył się szepnąć.

Guy krzyknął:

- Nie mów tak, mój rywalu! Pomogę ci się z tego wydostać!

- A po co? - zapytał schrypniętym głosem – By bolało tak, jak ciebie? Z czasem będzie ci odrobinę łatwiej… - dodał ostrożnie.

- Odrobinę?! - krzyknął poprzez szloch – Co to za pocieszenie?! Mam za każdym razem rozpadać się na drobne kawałeczki?! - skulił się.

- Nie musisz – odpowiedział spokojnie – Zostaw to mnie, dziś też nie musiałeś…

- Nie! - przerwał mu gwałtownie – Dla ciebie nawet zniosę ten koszmar!

- Czemu…? - w końcu odważył się zapytać – Czemu tak ci na mnie zależy? Nie jesteś mi nic winien. Co ty we mnie widzisz? - powiedział powoli.

Guy uśmiechnął się do niego przez łzy.

- Sam nie wiem, po prostu to coś się pojawia i już wiesz, że zawsze zrobisz wszystko, by ta osoba nie cierpiała, nawet kosztem swojego cierpienia.

- Co się pojawia? - zapytał, całkowicie zbity z tropu.

Guy dalej się uśmiechał.

- Nie wiem. To coś.

Kakashi ze złością wzruszył ramionami, a Guy nagle rzucił się na niego, szlochając. W pierwszym odruchu chciał go odepchnąć, ale potem zamarł w bezruchu, pozwalając mu się obejmować.



KONIEC

21.12.21. 23:41

(17 str.)