sobota, 5 lutego 2022

Za wszelką cenę

Sasuke był już u Orochimaru kilka miesięcy i czuł coraz większą desperację. Co zrobić, żeby ten potwór nauczył go wszystkiego, co umiał?! Jak miał się upewnić, że on go nie oszuka, nie okłamie dla swoich celów? Przecież nie można ufać komuś takiemu. To prawda, nauczył go już bardzo wiele, ale Sasuke czuł, że to wciąż zbyt mało, by zabić Itachiego.

Żadnych myśli o Naruto, który był gotów umrzeć w walce z nim, by tylko go uratować…

Ze złością zacisnął pięści. Pieprzony Naruto, nie chce o nim myśleć. Bezwolnie wsunął dłoń w majtki. Nienawidzę cię, Naruto, za to, co robisz z moim ciałem i umysłem… Nikt go teraz nie usłyszy, kryjówka jest duża, jest późny wieczór, nie ma już dziś zaplanowanego spotkania z Orochimaru, Kabuto pewnie jest gdzieś przy nim… Wgryzł się w poduszkę, gdy jego ciałem wstrząsały dreszcze, a pod powiekami widział jedynie tę cholerną, uśmiechniętą twarz Naruto…

Gdy skończył usiadł ciężko na łóżku, próbując uspokoić płytki oddech. Kiedy to było, gdy przyznał sam przed sobą, że kocha tego debila?

Rano poszedł do jadalni, czekając jak zwykle na śniadanie przyrządzone jemu i Orochimaru przez Kabuto. Nienawidził przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu i zwykle starał się tego unikać, ale nie zawsze mógł.

Gdy wszedł, Orochimaru siedział już przy stole, a Kabuto jeszcze nie było. Gdy Orochimaru go dostrzegł uśmiechnął się złośliwie.

- Och, Sasuke! - zaszczebiotał, a jego oczy płonęły grozą – Dobrze się wczoraj BAWIŁEŚ? - zapytał z naciskiem.

Sasuke nie dał się wyprowadzić z równowagi, więc odpowiedział chłodno:

- Masz na myśli nasz wczorajszy trening? Nie, miałem w życiu lepsze.

Jednak w środku poczuł odrobinę lęku. On chyba nie ma na myśli…?

- Och, nie to mam na myśli, a to, co robiłeś POTEM…

- Skończ już te brednie – uciął, pochylając głowę. Żałował, że może jedynie siedzieć bezczynnie, skoro nie było jeszcze na stole jedzenia.

- Przechodziłem wczoraj wieczorem niedaleko twojej sypialni – zaczął, a Sasuke poczuł, że serce mu przyspiesza.

Miał gdzieś, czy ktoś dowie się o jego uczuciu do Naruto, ale chodziło o Orochimaru. Jak wykorzystałby tę wiedzę? Zabiłby Naruto? Nie pozwoli na to!

- Skończ bredzić – powtórz już mniej pewnie.

Orochimaru roześmiał się głośno, odrzucając głowę w tył.

- To całkiem normalne zachowanie dla chłopaka w twoim wieku, mój Sasuke – powiedział słodko – Ale nie sądziłem, że będziesz w takiej chwili jęczał imię Naruto…

Sasuke nie silił się na odpowiedź. Pochylił głowę jeszcze niżej, próbując sobie przypomnieć, czy naprawdę mówił jego imię… Nie pamiętał, ale to możliwe, bo zdarzało mu się już wcześniej. A przecież Orochimaru skądś musiał wziąć tę wiedzę…

- To nie twoja sprawa – wysyczał, a Orochimaru nie zdążył mu odpowiedzieć, bo do kuchni wszedł właśnie Kabuto z tacą pełną jedzenia.

Gdy Kabuto nakładał mu jedzenie, Orochimaru pochylił się nad Sasuke i szepnął głosem ociekającym słodką drwiną:

- To takie urocze, lubię ZAKOCHANYCH.

A potem jak gdyby nigdy nic odsunął się od niego i zaczął jeść.

*

Choć Sasuke nerwowo czekał aż Orochimaru wykorzysta tę nową wiedzę, nic się nie działo. Czasem drwił sobie z niego, mówiąc rzeczy typu: „Nie tęsknisz za bardzo, Sasuke?” albo „Myśl o nim, a na pewno trening będzie szedł ci lepiej!”, ale nic poza tym.

Gdy tylko nie trenował sam lub z Orochimaru całymi dniami przesiadywał zamknięty w swoim nowym pokoju. Próba spędzania czasu z Orochimaru sprawiała, że czuł złość i obrzydzenie, zresztą zwykle Orochimaru zamykał się na całe dnie w swoim laboratorium, wychodząc z niego jedynie wieczorami i razem z Kabuto rozmawiał przy kominku.

Czas mijał, a on był już u Orochimaru od niemal dwóch lat. Moment, w którym będzie musiał oddać swoje ciało Orochimaru zbliżał się nieubłaganie, a Sasuke zaczynał czuć poddenerwowanie.

Ich wspólne życie w kryjówce Orochimaru nie poprawiło się ani odrobinę. Kabuto od samego początku go nie lubił, jakby zazdrosny o względy swojego pana, a w największą złość wpadał, gdy – według niego – Sasuke „nie okazywał należytego szacunku panu Orochimaru”.

Z Orochimaru nadal łączyły go jedynie wspólne treningi. Sasuke musiał przyznać,że w tych chwilach był najmniej irytujący. Znikało jego ironiczne szczebiotanie, drwiny z Sasuke; stawał się wtedy poważnym i naprawdę dobrym wojownikiem. Sasuke lubił te chwile, jego siłę, brak skrupułów i litości, tak niepodobne do treningu, jaki znał pod okiem Kakashiego.

Ale ta samotność nie była dla niego dobra, choć przecież w wiosce uchodził za samotnika. Czuł, że popada w obsesję, gdy całymi niemal dniami siedział sam w sypialni, myśląc gorączkowo o sposobach na zabicie Itachiego. Wciąż też nie mógł wyrzucić ze swoich myśli Naruto, ale teraz zawsze podczas masturbacji zatykał sobie usta dłonią, by Orochimaru znów nie miał powodu do drwienia z niego.

Pewnego wieczora po prostu poszedł do salonu i zastał Orochimaru i Kabuto pogrążonych w głębokiej rozmowie. Gdy rozmawiali na tematy naukowe – co zauważył po chwili Sasuke – Kabuto był tak przejęty, że znikał gdzieś ten służalczy ton i ciągłe „panie Orochimaru” i wtedy jego sposób bycia wydawał się Sasuke mniej irytujący.

Orochimaru od razu zwrócił wzrok w jego stronę, ale Kabuto zdawał się niczego nie dostrzegać – wciąż rozprawiał z przejęciem o roli krwi w ich ostatnim eksperymencie. Orochimaru jak zwykle rozpromienił się na jego widok (choć według Sasuke robił to jedynie złościwie) i krzyknął:

- Och, Sasuke, miło, że do nas w końcu dołączyłeś!

Kabuto w końcu zorientował się, że coś się wydarzyło, przerwał swój wywód w połowie słowa i spojrzał ponuro na Sasuke, jakby chciał powiedzieć „Co ty tu robisz i po co tu jesteś?”.

Sasuke poczuł w jednej chwili, że żałuje swojego przybycia, ale było już za późno, by wyjść i zachować twarz, więc podszedł niedbałym krokiem w stronę kominka i usiadł w sporym oddaleniu od Kabuto i Orochimaru i mruknął złośliwie:

- Nie przeszkadzajcie sobie.

Kabuto znów zaczął mówić, tym razem głośniej, jakby bał się, że jego pan znów go zignoruje, ale już do końca rozmowy Orochimaru jedynie milczał i zerkał co jakiś czas badawczo w stronę Sasuke.

I choć Sasuke podczas tego wieczoru nie powiedział do nikogo już ani słowa, a potem w milczeniu wstał i poszedł spać poczuł się lepiej, mniej… samotnie.

Mimo, że czuł się dziwnie, następnego wieczoru i tak poszedł ponownie do salonu. Tym razem Kabuto od razu go dostrzegł i zerkał czasem na niego, a Orochimaru nie był już tak entuzjastyczny.

Po jakimś czasie Orochimaru powiedział po prostu do Kabuto, by wyszedł, bo „chce porozmawiać sam z Sasuke”, a Kabuto wyszedł bez protestów z miną zbitego psa. Sasuke spiął się i zastanawia się, czy wyjść, ale jednak tego nie zrobił. Do końca wieczoru siedział w milczeniu i słuchał jedynie słów Orochimaru, który opowiadał mu o walce i eksperymentach.

Te wieczorne przesiadywania w salonie stały się dla niego zwyczajem i od tamtej chwili Kabuto nie miał tam wstępu. Sasuke było to obojętne, zresztą i bez tego Kabuto spędzał niemal każdą chwilę w towarzystwie Orochimaru.

Sasuke nie miał nic przeciwko tym wieczorom. Patrzył w ogień, co w jakiś sposób go fascynowało, jadł i pił to, co Kabuto im zaserwował i rozsiadał się wygodnie na miękkim fotelu.

Po jakimś czasie Orochimaru zaczął opowiadać mu o sobie, co bardzo zaskoczyło Sasuke. Nie wyglądał mu na kogoś, kto się zwierza komukolwiek, a już na pewno nie rozumiał, czemu Orochimaru chce zaufać właśnie jemu. A może było mu to po prostu obojętne, bo wiedział, że Sasuke nie może go pokonać?

Siedział obojętnie cały wieczór, sącząc napój i nie wypowiedział ani słowa. Ale jednak nie wyszedł, by pokazać, że jego głupie historyjki są mu obojętne, musiał też przyznać przed samym sobą, że naprawdę słuchał.

- Miałem sześć lat, gdy moi rodzice umarli. Nigdy tego nikomu nie opowiadałem, wiesz, Sasuke? - zaśmiał się lekko – Byliśmy dobrą rodziną, dogadywaliśmy się, kochałem ich.

Sasuke nie umiał wyobrazić sobie, że Orochimaru potrafił czuć cokolwiek pozytywnego, nawet, gdy był mały, ale nie miał zamiaru się odzywać.

Szedłem na trening z moją drużyną, gdy się o tym dowiedziałem. Spotkałem po drodze kolegę z drużyny moich rodziców. Mówił jakiejś przejętej kobiecie, że „oni nie żyją”. Serce mocniej mi zabiło, ale pomyślałem, że może chodzić o każdego… Rodzice mieli dziś wrócić, ale pewnie się trochę spóźnią, bywało już tak.

Pamiętam jak za pierwszym razem bardzo się tym przejąłem. Nie spałem całą noc, tylko na nich czekałem, a gdy wrócili, rzuciłem się na nich, płacząc. Ojciec wtedy roześmiał się, pogłaskał mnie po włosach i powiedział: „Nie bój się następnym razem, to tylko spóźnienie”, a ja im zaufałem… Później zawsze spokojnie czekałem, więc czemu tym razem miałbym się bać? Matka powiedziała kiedyś do mnie: „Przysięgam, że nie damy się zabić", a ja jej uwierzyłem…

Dalej szedłem ulicą, ale gdy były już kilka kroków od niego, odwrócił się nagle, spojrzał na mnie z przerażeniem i… rozpłakał się, kłaniając nisko: „Tak strasznie mi przykro, Orochimaru, nie zdołałem uratować twoich rodziców…”

Ale ja już nie słuchałem, jak pijany, zataczając się, pobiegłem przed siebie. Krzyknął jeszcze za mną, przepraszał, że „powiedział mi to w taki sposób”, ale ja więcej nie słuchałem… Roztrącałem ludzi, a oni coś za mną krzyczeli… Jakie to miało znaczenie?

Nie miałem pojęcia dokąd biegnę, chciałem być jedynie jak najdalej od wszystkich. Czułem tylko ból… Wtedy pomyślałem, że las wokół Konohy będzie najlepszym miejscem, by ukryć się w spokoju, zaszyć…

Przypadkiem przebiegałem niedaleko boiska, na którym zbierała się moja drużyna. Planowałem ich zignorować i przebiec obok. „Sam, muszę być sam” wciąż powtarzałem w myślach…

Gdy byłem już na tyle blisko, by można było mnie dostrzec, zobaczyłem, że Tsunade rozpromieniła się na mój widok i pomachała mocno. Wtedy jeszcze mnie lubiła. Odwróciłem głowę, by na nią nie patrzeć, by na nikogo nie patrzeć…

Widziałem, że Jiraiya stoi obok niej i odwraca się w bok z rękami założonymi na piersiach, bo jest obrażony, że Tsunade zwraca uwagę na mnie, a nie na niego… Ja nigdy nie byłem towarzyski, ale teraz jeszcze mocniej uderzyło mnie jak niewiele oni wszyscy dla mnie znaczą, jak bardzo to wszystko nie ma sensu…

Tsunade krzyknęła coś do mnie, gdy zobaczyła, że nie planuję przyjść na boisko, a wtedy zobaczyłem, że podchodzi do nich Hiruzen i mówi coś ze smutkiem. Tsunade rozpłakała się, a Jiraiya krzyknął gwałtownie i pobiegł w moją stronę.

Zagotowało się we mnie, nie chciałem go tu, jeszcze przyspieszyłem, ale wtedy Hiruzen złapał go za ramiona i pociągnął w swoją stronę. Jiraiya próbował mu się wyrywać i krzyczał coś do niego w złości, ale ja już skręciłem w las i byłem zbyt daleko od nich, by cokolwiek zobaczyć czy usłyszeć…

Wpadłem między drzewa, czułem ból w piersiach i nogach, ale to tylko mnie cieszyło, bo wtedy mniej myślałem o ich śmierci… Wbiegłem już wystarczająco w las, by czuć się choć odrobinę bardziej prywatnie.

Czułem, że nie wytrzymam, że nie dam rady, że ta złość i rozpacz mnie rozsadzą… Padłem na kolana, zacząłem bić pięściami w ziemię, rozszarpywać ją pazurami, aż rozorałem sobie paznokcie do krwi, ale to wciąż było za mało… Padłem na ziemię, wiłem się i wyłem z całych sił… Płakałem, płakałem… Gdy nie miałem już sił, po prostu leżałem na ziemi na boku. Czułem wokół zapach mojej krwi, ale ignorowałem to…

Wtedy usłyszałem jakiś hałas. Nie ruszyłem się, nie miałem ani sił ani ochoty. Miałem tylko nadzieję, że to nie znowu ten cholerny Jiraiya, ale nikogo innego też nie chciałem widzieć, już nigdy…

Wtedy usłyszałem głos Hiruzena, podszedł i kucnął przede mną.

- Dobrze, że cię znalazłem, Orochimaru…

Wtedy jeszcze był dla mnie miły…

Nic nie odpowiedziałem.

- Twoje dłonie… Całe we krwi… Mogę się tym zająć?…

Znów nic nie odpowiedziałem.

Delikatnie ujął jedną z moich rąk w dłoń i przetarł ją czymś piekącym, potem drugą. Czułem mocny zapach jakiegoś środka odkażającego, który wyparł kojący zapach trawy i wiatru.

Po chwili skończył i po prostu usiadł koło mnie na ziemi. Ignorowałem go, skuliłem się jedynie, dalej leżąc na boku.

W końcu się odezwał.

- Możesz wykrzyczeć mi, co tylko chcesz, wtedy poczujesz się choć odrobinę lepiej.

Nie planowałem niczego mówić, ale jego słowa otworzyły coś we mnie. Poczułem palącą, jaśniejącą furię, której nigdy nie czułem. Dotarło do mnie, że to wszystko nie ma żadnego sensu. Zerwałem się na równe nogi i ryknąłem do Hiruzena:

- Jak ty śmiesz… jak ty w ogóle śmiesz…! - byłem tak wściekły, że ledwo mogłem mówić – „Poczuję się lepiej”? MOI RODZICE NIE ŻYJĄ! Oni… obiecywali mi, że nic im się nie stanie!

- Nie mogli tego przewidzieć! – powiedział dziwnie spokojnie, jednak głośno, by móc mnie przekrzyczeć.

- WŁAŚNIE! Więc nie mieli prawa mi tego obiecywać! A ja uwierzyłem! Ty nie rozumiesz… Oni umarli, zostawi mnie samego, mam sześć lat! Bo ich durna praca okazała się ważniejsza ode mnie! Rozejrzyj się, czy ty tego nie widzisz?! Każdy pieprzony shinobi w wiosce haruje na nią każdego dnia, tak wielu umiera i nic z tego nie mają! Zostawiają dzieci, małżonków, a mogliby jeszcze tak wiele w życiu osiągnąć! Naprawdę wierzysz, że jakaś durna Konoha jest tego warta?! Nie, ty i oni wszyscy i ja jeszcze wczoraj dałem się nabrać! Od urodzenia wbijają nam do głów, że wioska jest więcej warta niż nasze życie! Już w akademii mamy znać te słowa na pamięć, ciągłe bredzenie o woli ognia! To bzdura, nie ma czegoś takiego jak wola ognia! Ludzie powinni żyć dla siebie, nie dla wioski, powinni mieć szansę, wybór! Jaki ja miałem wybór?! Od urodzenia trenowano mnie na shinobi, mogłem niby wybrać inny zawód?! Jaki?! Rodziców też całe życie tak tresowali, a oni potem już nie widzieli, że to tylko szantaż, sztuczka tych największych i najsilniejszych, by spełnić swoje własne cele! A potem od urodzenia też mnie tego uczuli! To wszędzie mnie otaczało! W domu, w akademii, na podwórku, wśród znajomych! JA NIE BĘDĘ TAK ŻYŁ! Wioska nic dla mnie nie znaczy, wykorzystam swoje zdolności dla własnych celów! Może inni też się obudzą i pójdą za mną!!! - krzyczałem coraz głośniej, łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy, a ja aż ochrypłem od tego wrzasku.

Ta przemowa odebrała mi całe siły, nogi niemal się podemną ugięły, ręce mi się trzęsły, z trudem oddychałem. W końcu spojrzałem na Hiruzena, zastanawiałem się jak zareaguje.

Ale on, o dziwo, wciąż był spokojny i patrzył na mnie ze smutkiem, co jeszcze bardziej mnie irytowało.

Sasuke milczał, jednak te słowa zrobiły na nim wrażenie. On też od jakiegoś czasu czuł, że wioska nic dla niego nie znaczy… Inaczej by jej nie opuścił. Ciągłe misje dla Konohy? Męczenie się, gdy nic nie będzie się z tego miało z wyjątkiem ryzyka? Pamiętał jak Naruto wściekł się, gdy nie chciał założyć ochraniacza… „To symbol, że obaj walczymy jako mieszkańcy Liścia!”. Ale czy on chciał być dłużej „mieszkańcem Liścia”? Czy znaczyło to dla niego cokolwiek? I tak, Orochimaru miał rację… Oni wszyscy byli zaślepieni…

- Teraz czujesz ból, ale kiedyś zrozumiesz, że bardzo się mylisz – powiedział już cicho Hiruzen.

Jego głos był dosadny i pełen smutku, jakby mnie ganił, krzyczał mi w twarz „Mylisz się, ty nic nie wiesz!”. Zabolało mnie to, on zawsze bardzo mnie lubił, dobrze się dogadywaliśmy, czyżby ta jedna chwila miała wszystko odmienić?

Ale wtedy nic mnie to nie interesowało. Pobiegłem w stronę wioski, krzycząc do niego:

- Chcę zostać sam, daj mi spokój!

Wróciłem do domu, by nikt mi w końcu nie przeszkadzał. Padłem na kolana i znów długo płakałem. Przez kilka tygodni niemal nie wychodziłem z domu, co było dla mnie koszmarem, bo każdą kąt w nim kojarzył mi się z rodzicami, których już nigdy nie zobaczę…

Chodziłem na misję, ale stałem się jeszcze bardziej milczący. Jiraiya nagle zrobił się dla mnie bardzo miły i za wszelką cenę próbował poprawić mi humor, ciągle za mną chodził i non stop gadał… Tsunade patrzyła na mnie ze współczuciem, co jeszcze bardziej mnie irytowało i kilka razy próbowała zagaić temat moich rodziców, na co jej nie pozwalałem. A Hiruzen zerkał na mnie jedynie milcząco, co sprawiało mi ból.

Tak minęło kilka miesięcy. Któregoś razu Hiruzen opowiedział mi, że węże zrzucają starą skórę i to mnie zainspirowało… Nieśmiertelność! Mogę wskrzesić moich rodziców, tak! Znów odżyłem, a tamten ból nagle całkowicie zniknął.

Całymi dniami próbowałem znaleźć w książkach jakieś informacje na ten temat, ale tam nic nie było… Całymi dniami nie wychodziłem z mieszkania, myślałem wytrwale, tworzyłem notatki, eksperymentowałem.

Stworzyłem wtedy w domu małe prowizoryczne laboratorium, bo na nic innego nie mogłem sobie pozwolić. Wtedy jeszcze mniej czasu spędzałem z innymi ludźmi. Nie potrzebowałem tego, ale wiedziałem, że oni coraz bardziej się o mnie martwią, lecz to ignorowałem. Jakie to miało znaczenie? Liczy się tylko wskrzeszenie moich rodziców!

Któregoś dnia poszedłem do Hiruzena. Nasze relacje trochę się ochłodziły po tamtej sytuacji w lesie, ale on wciąż widział w mnie geniusza, wciąż mnie chwalił i powtarzał, że stanę się kiedyś jego następcą…

Tak, Sasuke, sam trzeci chciał, bym był hokage… Wcześniej nigdy nie brałem tego pod uwagę, ale schlebiały mi jego słowa i po jakimś czasie odkryłem, że chcę nim zostać dla Hiruzena.

Tsunade wciąż powtarzała, że jestem najlepszy do tej roli, Jiraiya był urażony i pewnie zazdrosny, ale też nigdy nie powiedział, że się nie nadaję…

Tamtego wieczoru chciałem powiedzieć Hiruzenowi wszystko o moim eksperymencie. Ufałem mu, kochałem… po śmierci rodziców stał się dla mnie jak ojciec. Często rozmawialiśmy, ze wszystkiego mu się zwierzałem. Wiedziałem, że on na pewno mnie zrozumie…

Opowiedziałem mu z zapałem o chęci wskrzeszenia rodziców. Uśmiechałem się i czekałem aż powie „To świetny pomysł! A komuś takiemu jak ty to na pewno się uda!”.

Skończyłem mówić i czekałem na jego słowa… A on długo milczał, a w jego twarzy było coś… coś dziwnego. W końcu spojrzał mi w oczy i powiedział:

- Jak możesz… jak możesz wygadywać takie bzdury?!… Nie wolno… prawa natury są święte! Nie wiem, czy to, co ci się ubzdurało jest możliwe, ale jeśli jest, to nie wolno ci, potworze! - mówił z każdym słowem coraz głośniej, a na koniec uderzył mnie w twarz.

W tamtej chwili poczułem, że całe moje życie się wali po raz drugi… Na twarzy mojego ukochanego mistrza widziałem jedynie obrzydzenie. Stał i oddychał ciężko. A ja po prostu uciekłem.

Zaszyłem się w swoim domu i długo myślałem. Mogłem w ukryciu nadal próbować wskrzesić moich rodziców, ale nagle poczułem, że już tego nie pragnę… Nim wpadłem na ten pomysł próbowałem obsesyjnie zemścić się na tych, którzy to zrobili, ale nie wiedziałem, kim są…

Poszedłem do kolegi moich rodziców, a on wiedział jedynie, że to jacyś shinobi z Kamienia. Więc zacząłem wypytywać kolejne osoby w wiosce, mając jakąś szaloną nadzieję, że to coś da. Ale wtedy chyba zauważono, że moja obsesja na ich punkcie nie jest zdrowa, być może bali się, że będę chciał zrobić coś złego i nagle wszyscy zamilkli. Był nawet taki czas, gdy planowałem po prostu uciec z wioski do Kamienia i szukać ich na własną rękę, ale wtedy wpadłem na pomysł wskrzeszenia i tamten poszedł w zapomnienie.

Po reakcji Hiruzena nie spałem całą noc, miałem przed oczami jego pełną nienawiści twarz, słyszałem w głowie jego krzyk i czułem się podle. Ciężko to odchorowałem. Przecież ja nie chciałem „łamać praw natury”, chciałem jedynie wskrzesić moich rodziców, by nie czuć takiej samotności… Czemu on nie rozumiał?!

Rano wstałem i sił dodawało mi jedynie przekonanie, że Hiruzen po prostu tak gwałtownie zareagował w zaskoczeniu i gdy tylko mnie spotka, mocno mnie przeprosi – roześmiał się – A on nawet się do mnie nie odezwał. Zaczął mnie unikać, a potem zebrał całą wioskę i oświadczył… że szuka nowego kandydata na hokage…

Jiraiya i Tsunade spojrzeli na mnie z zaskoczeniem i zaczęli pytać, co się między nami wydarzyło, bo przecież to JA miałem zostać kolejnym hokage… Nic im nie odpowiedziałem, a w środku czułem ból… Zdradził mnie, to tak jakby mój kolejny ojciec umarł.

Kolejne tygodnie były dla mnie koszmarem, z nikim nie rozmawiałem, nikomu nie chciałem zdradzić, co zaszło między mną a Hiruzenem. Cierpiałem w milczeniu.

Aż w końcu poczułem, że już dłużej nie zniosę tego bólu. I wtedy – uśmiechnął się szeroko – Obiecałem sobie, że już NIGDY nie poczuję bólu psychicznego, już nigdy nie będę za nikim tęsknił, już nigdy nikomu nie zaufam i nigdy nikogo nie pokocham.

Sasuke prychnął. Sam dobrze wiedział, że to nie jest takie proste.

Potem tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że wioska nie jest nic warta, a ja nie chciałem już być hokage. Obserwowałem ludzką śmierć i obiecałem sobie, że ja nie umrę tak durno i wtedy…

Sasuke nagle wstał i poszedł bez słowa w stronę drzwi. Nie miał zamiaru mówić jakiś bzdur typu: „Dziękuję za rozmowę” albo „To była bardzo ciekawa historia”. Odpowiedziała mu cisza.

Mijały kolejne tygodnie, a on nadal każdego dnia opowiadał Sasuke różne historie wieczorami, a w dzień ćwiczyli. Wciąż czuł, że Orochimaru nie przekazuje mu całej wiedzy i jedynie czeka na dzień, w którym będzie mógł zabrać jego ciało…

Którejś nocy leżał na łóżku i rozmyślał desperacko po raz kolejny, co może zrobić, by Orochimaru zaufał mu całkowicie, żeby zrobił dla niego wszystko…

Nagle do głowy przyszła mu myśl aż się zerwał.

Nie, to szaleństwo… Zmusił się do spokojnego myślenia. Orochimaru od samego początku mówił rzeczy typu: „Pragnę twojego pięknego ciała”, ale to wcale nie musi znaczyć, że…

On po prostu jest starym dziwakiem i nic poza tym… Poczuł falę obrzydzenia. Tak, starym, ma ponad sześćdziesiąt lat, podczas gdy on sam ma piętnaście…

Naruto… Czy ma prawo? Nie, to bzdura, nigdy nic ich nie łączyło. A Itachi? Co by o nim pomyślał? Nie, o nim tym bardziej nie ma ochoty myśleć, jego zdanie nie ma żadnego znaczenia.

On jeszcze nigdy… Nie chodziło nawet o jakieś brednie na temat miłości, on nie miał żadnego doświadczenia.

Przymknął oczy. Czy to będzie bardzo bolało? Orochimaru nie wygląda na delikatną osobę. Nagle serce mu szybciej zabiło. A jeśli on specjalnie będzie robił wszystko, by dodatkowo go zranić? Tak, to do niego podobne…

A może to nie ma żadnego sensu? Przecież on wydaje się nie mieć żadnych uczuć, czy to możliwe, że w taki sposób zdoła wpłynąć na jego myślenie? A może wręcz przeciwnie, wtedy Orochimaru poczuje, że Sasuke jeszcze bardziej do niego należy i będzie jeszcze mniej go szanował?

Nie, to bzdura, mówił do samego siebie. Przecież on na pewno nie to miał na myśli, a nawet gdyby tak było, to miałby wystarczająco dużo czasu, by samemu wykonać ruch, ale nigdy tego nie zrobił.

Ponownie zamknął oczy i pomyślał o Itachim. Zrobi wszystko, by go zabić, upodli się tak bardzo jak to konieczne i zniesie każdy ból.

Z tą myślą zasnął. Rano czuł jak mocno bije mu serce, ale przecież obiecał sobie, że się nie cofnie, więc tego nie zrobi.

Cały dzień z trudem mógł się skupić, a przecież musiał uważać, by Orochimaru nie zabił go podczas treningu.

Zawsze, gdy kończyli, wychodził szybko bez słowa. Dziś tego nie zrobił. Orochimaru najwyraźniej spodziewał się, że on znów od razu wyjdzie, bo odwrócił się plecami do niego i przeglądał jakieś dokumenty.

Sasuke podszedł do Orochimaru w milczeniu i włożył mu rękę w majtki. Serce tłukło mu jak szalone, ale nie miał zamiaru się cofnąć. Orochimaru przez chwilę stał w bezruchu, potem podniósł rękę, jakby chciał go odepchnąć.

Poczuł ogromną ulgę, pomylił się, nie będzie musiał robić czegoś, co obrzydzało go już na samą myśl! Ale nie, Orochimaru opuścił dłoń, a Sasuke zmusił się w myślach do kolejnego kroku.

Bez słowa, nie patrząc mu w oczy zsunął spodnie i oparł się o biurko, wciąż mając jeszcze cień nadziei, że Orochimaru mu odmówi. Ale on wszedł w niego w jednej chwili bez żadnego przygotowania.

Sasuke poczuł ból, więc zacisnął powieki, wczepiając się w biurko. Ale nie bolało tak bardzo jak się spodziewał, a on czuł większe obrzydzenie niż ból.

Po chwili Orochimaru przekręcił jego twarz w swoją stronę i wsunął mu język w usta. Sasuke miał ochotę protestować, odsunąć się, ale tak jak sobie obiecał jedynie zamarł. Jednak jego język wsunął się tak głęboko w gardło Sasuke, że wbrew sobie zaczął się krztusić. Orochimaru od razu cofnął język.

- Przepraszam, nie mam wprawy w całowaniu ani w seksie, nigdy tego nie robiłem.

Sasuke miał ochotę warknąć, że nie wierzy, ale obiecał sobie milczenie, więc ponownie jedynie przymknął oczy.

Orochimaru już więcej go nie całował ani nic nie mówił, nie próbował go obejmować, a jemu to bardzo odpowiadało.

Gdy skończył, Sasuke założył spodnie trzęsącymi się dłońmi i chwiejnie poszedł do drzwi bez słowa. Miał ochotę się odwrócić, by zobaczyć wyraz twarzy Orochimaru, ale nie miał odwagi.

Szedł korytarzem, obijając się o ściany. Kręciło mu się w głowie. Jego cholerny umysł przypominał mu o tym, co zrobił przed chwilą. Nagle poczuł mdłości. W ostatniej chwili dobiegł do łazienki i padł przed umywalką.

Całą noc nie było mu dane się uspokoić. Wciąż wymiotował, kręciło mu się w głowie i nie miał siły stać, więc w końcu się poddał i położył na kafelkach koło toalety. Leżał tak, patrząc tępo na wschodzące słońce, a potem zmusił się, by wstać.

Nie okaże słabości, będzie tak samo silny jak zawsze. Zacisnął zęby, wziął prysznic i poszedł na trening z Orochimaru i śniadanie.

Orochimaru ani jednym słowem nie skomentował tego, co wczoraj między nimi zaszło. Trenowali w milczeniu.

Po treningu znów do niego podszedł i robił to niemal codziennie. Zawsze jedynie zamykał oczy i czekał aż to się skończy. Po jakimś czasie przestało boleć, a jeszcze potem zaczął odczuwać przyjemność i z jakiegoś powodu nic bardziej go nie przerażało.

Wiedział, że nie uda mu się tego ukryć; Orochimaru uśmiechnął się kiedyś do niego, gdy usłyszał jego jęk, który za wszelką cenę próbował stłumić i powiedział:

- Podoba ci się, Sasuke.

Nic nie odpowiedział.

Kilka miesięcy później nakrył ich Kabuto. Wszedł do gabinetu z jakimiś papierami i powiedział:

- Panie Orochimaru, to moje notatki na temat… - jęknął i zakrył sobie usta dłonią.

Sasuke poczuł, że płonie. Z wściekłością odsunął się od Orochimaru i szybko zaczął ubierać. On, oczywiście, stał spokojnie, wciąż nagi i uśmiechał się lekko do Kabuto. Sasuke poczuł jeszcze większą wściekłość.

Kabuto przez chwilę stał z otwartymi ustami, czerwony na twarzy, a potem rzucił notatki na podłogę i uciekł. Orochimaru roześmiał się głośno.

- Ty – warknął z wściekłością – Słyszałeś, że on idzie i zrobiłeś to specjalnie, prawda?! Chciałeś zadrwić ze mnie, czy z niego?!

- Tak, słyszałem, że idzie. Nie wiem, chyba z was obu – odpowiedział po prostu.

- Jeśli nie daje ci spokoju to sam sobie z nim poradź, nie wykorzystuj mnie do tego, świrze! - krzyknął i wybiegł.

Ale na korytarzu zwolnił, z jakiegoś powodu nagle poczuł lęk. Nigdy nie bał się Kabuto, Orochimaru powtarzał mu, że byli na tym samym poziomie, gdy Sasuke tu przybył, ale on i tak bał się zemsty z jego strony, po tym, co się właśnie wydarzyło. Poszedł do pokoju i nie wychodził z niego do rana.

Przy śniadaniu Kabuto jak gdyby nigdy nic podał im jedzenie, jednak gdy czasem spotkało się jego spojrzenie ze spojrzeniem Sasuke patrzył na niego z jeszcze większą nienawiścią niż zwykle.

Po południu szedł korytarzem i natknął się na Kabuto. Serce mocniej mu zabiło i był za to na siebie zły.

Kabuto uśmiechnął się do niego złośliwie i powiedział:

- Och, nie bój się mnie, mój drogi Sasuke, nie planuję ci nic zrobić. Nie sprzeciwię się woli pana Orochimaru. Cóż, wygrałeś… - jego oczy płonęły czystą nienawiścią, ale minął go bez słowa.

Pewnego dnia Orochimaru uśmiechnął się do niego zaczepnie i zapytał:

- Masz ochotę na coś nowego?

A on jedynie wzruszył ramionami. Nie interesowało go, co ten ma na myśli, liczyło się jedynie to, że obiecał samemu sobie, że się nie wycofa.

Orochimaru kazał mu się rozebrać, a potem z jego rękawa wyszły węże. Sasuke poczuł dreszcz na plecach, ale się nie poruszył. Patrzył jak węże oplatają go i przytwierdzają do ściany. Z trudem uspokoił oddech.

Węże wiły się po całym jego ciele, a Orochimaru obserwował go z uśmiechem jakby prowadził jakieś badania. To bolało i niespecjalnie mu się podobało, ale czekał aż Orochimaru skończy.

Po jakimś czasie dołączył się do monologów Orochimaru, gdy siedzieli sami wieczorami w salonie. Powiedział mu z satysfakcją, że tak jak sądził Sasuke jest bardzo inteligentny i razem w myślach wymyślali kolejne plany dotyczące eksperymentów Orochimaru.

Po jakimś czasie stwierdził z zaskoczeniem, że nie tęskni już tak za Konohą. Tu nikt go nie oceniał, nie patrzył na niego jako na jedynego ocalałego Uchiha lub jak na przystojnego chłopca, którego można jedynie uwodzić jak robiły to Sakura i Ino. Wprawdzie czasem spotykał Karin, ale na szczęście ona mieszkała w innej kryjówce.

Przyszła mu do głowy myśl, że mógłby zostać tu na zawsze, ale wiedział, że to niemożliwe ze względu na Itachiego i plany Orochimaru.

Pewnego dnia rozmawiali przy kominku i Orochimaru opowiadał mu o Itachim. Nie chciał o nim słuchać, ale na szczęście ten nie lubił go tak samo jak Sasuke.

- Nie przybywałem z nim zbyt często, ale zawsze, gdy musiałem gadał tylko o tobie, to było nie do zniesienia – roześmiał się Orochimaru.

Sasuke zacisnął zęby. Nie chciał, by Itachi mówił o nim cokolwiek.

- Zachowywał się jak wariat.

Sasuke poczuł zadowolenie, że nie tylko on dostrzegał jego szaleństwo.

- Ale wiesz, pragnąłem jego ciała, więc warto było się pomęczyć – powiedział beztrosko – Jednak się nie udało, więc pomyślałem, że ty też możesz być…

Sasuke poczuł się tak, jakby ktoś go uderzył. Może to głupie, ale czuł złość, że Itachi we wszystkim jest lepszy od niego, nawet skradł względy Orochimaru, choć nigdy mu na tym nie zależało. To tak jakby Orochimaru go zdradził, choć wiedział, że to nie prawda.

W żaden sposób nie zareagował, ale Orochimaru najwyraźniej i tak się domyślił, bo powiedział zdziwiony:

- Nie miałeś pojęcia.

Pokręcił głową i bez słowa wyszedł z salonu. Myślał po tym na ten temat jeszcze jakiś czas zamiast spać, ale wreszcie zmusił się, by odrzucić od siebie takie głupoty.

Choć Sasuke nigdy by się tego nie spodziewał Orochimaru naprawdę był delikatny, gdy uprawiali seks, o wiele bardziej ostrożny niż gdy trenowali, bo wtedy nic go nie interesowało.

Wprawdzie nigdy nie okazywał mu czułości, ale też zawsze dbał, by Sasuke nie czuł bólu i upierał się, by dbać również o jego przyjemność, ale z jakiegoś dziwnego powodu, którego sam nie rozumiał, Sasuke zawsze odmawiał.

W końcu zbliżyli się do siebie na tyle, że Sasuke nie upierał się już przy uporczywym milczeniu. Zdecydował się więc na ponowne poruszenie tych kwestii, które go kiedyś intrygowały, ale wtedy wolał milczeć.

Siedzieli jak zwykle w salonie, twarz Orochimaru w świetle ognia wydawała się jeszcze bardziej nieludzka.

- Czy to prawda, że ty nigdy… nie uprawiałeś seksu? - zapytał wreszcie Sasuke – Przecież to niemożliwe! Ile ty masz lat, ponad sześćdziesiąt, prawda?

Orochimaru roześmiał się.

- Tak, Sasuke, to prawda. Nigdy nie byłem zainteresowany, postrzegałem się jako aseksualny, teraz powiedziałbym raczej, że jestem sasukeseksualny.

Sasuke prychnął słysząc takie bzdury.

- Nie pragnąłeś się już zemścić za śmierć rodziców, naprawdę? Ja bym się zemścił.

Orochimaru roześmiał się.

- O tak, wiem, że TY byś się zemścił.

- Ja… naprawdę nie miałem pojęcia, że Itachi…

- Och, czyżbyś był o mnie zazdrosny? - Orochimaru roześmiał się, ale wzrok, który skierował na Sasuke był poważny.

- Wciąż mnie dręczy myśl… też chciałbym nic nie czuć… ale nie umiem – Sasuke zapatrzył się przed siebie.

- No wiesz, Sasuke, to nie jest takie proste, uczyłem się tego przez wiele lat, ale w końcu się opłaciło – uśmiechnął się drapieżnie.

W pewnej chwili Sasuke z zaskoczeniem złapał się na tym, że zwierza się Orochimaru. Opowiadał mu, że wszyscy w wiosce albo mu współczuli, bali się lub próbowali uwodzić, a nikt nie widział jego dla niego.

Opowiedział mu nawet o Naruto. Gdy dokończył swoją opowieść słowami: „A on pocałował mnie drugi raz i znów krzyczał «fuj, fuj!», Orochimaru roześmiał się głośno, a jemu – ku własnemu zdziwieniu – wcale to nie przeszkadzało.

- Mój biedny, wzgardzony Sasuke – mówił, dalej się śmiejąc, a jego szeroki uśmiech ukazywał ostro naostrzone zęby jak u węża, którym przecież był.

Sasuke złapał się na tym, że już rzadziej myśli o Naruto. Wiedział, że to graniczy z cudem, by Naruto i wioska wybaczyli mu zdradę, by pozwolili mu wrócić zamiast go zabić czy wpakować do więzienia i by Naruto chciał z nim być, ale gdyby tak się zdarzyło…

Czy wiedza o tym, komu oddał swoje ciało nie brzydziłaby go, nie sprawiłaby, że nie chciałby dłużej związku? Nie chodziło nawet o wiek, a o to, kim jest Orochimaru, przecież Naruto wspominał o nim z całkowitym obrzydzeniem… Czy gdyby był z Naruto musiałby całe życie kłamać w tej sprawie?…

*

Ale pewnego dnia jego codziennie, zwykłe życie w kryjówce Orochimaru zmieniło się całkowicie. Nagle wyczuł w niej Naruto, co było dla niego nieprawdopodobne i z jakiegoś powodu nie czuł radości i podekscytowania, a jedynie strach i poczucie winy…

Oczywiście była z nim ta irytująca Sakura, ale zamiast Kakashiego był jakiś inny mężczyzna. Czyżby Kakashi umarł…? Poczuł ukłucie żalu, gdy zobaczył obok jakieś chłopaka. Ma zastąpić jego… Czyżby już o nim zapomnieli…? Nie, to bzdura, inaczej by tu nie byli…

A może to była jedynie misja, może mieli go schwytać i zabić? Jeszcze bardziej zabolało go, że ten chłopak z wyglądu również jest do niego podobny. To pewnie jedynie chichot losu.

Gdy tylko go zobaczył na krótką chwilę zapomniał o wszystkim: o Orochimaru, zemście, Itachim, chciał tylko jego… Nie dbając o to, że inni są obok podszedł do Naruto i objął go…

Znów pomyślał, że za jeden jego pocałunek zrobiłby wszystko, ale on dalej nie rozumiał, co chce przekazać mu tym uściskiem, więc w złości zamachnął się na niego mieczem. Oczywiście powstrzymał go ten obcy mężczyzna, ale jego również nie udało mu się zabić.

Wtedy znikąd pojawił się Orochimaru, a on wbrew sobie poczuł palący wstyd… Czy widział jego żałosne przedstawienie stęsknionego kochanka? Czy powie Naruto, że oni…? Nie, uspokój się, mówił sobie, on i tak by nie uwierzył…

Poczuł jeszcze większą falę wstydu, gdy Orochimaru ponownie nazwał go „jego Sasuke”. Wprawdzie wcześniej też to robił, ale teraz dla Sasuke miało to zupełnie inny wydźwięk. Czy Orochimaru tym razem zrobił to świadomie?

Oczywiście Naruto znów ryknął na niego ze złością: „Sasuke nie jest twoją własnością, Orochimaru!”, ale na szczęście Orochimaru i Kabuto zabrali go stamtąd.

Wieczorem znów rozmawiali, a Orochimaru nie omieszkał drwić z niego.

- Jakie to było DRAMATYCZNE, gdy tak się na niego rzuciłeś – zaśmiał się.

- Widziałeś? - burknął.

- Tak, wyczułem ich obecność i miałem się ujawnić, ale wtedy trafiłem na tę uroczą scenę i nie mogłem ci przeszkodzić. Co czułeś, gdy go obejmowałeś, powiedz mi? - jego oczy płonęły drwiną.

Odwrócił głowę i nic mu nie odpowiedział.

Od tamtej chwili wspomnienie Naruto wypalało w nim dziurę. Nie był w stanie pójść więcej do Orochimaru. Najpierw pomyślał, że da sobie czas i wtedy to irytujące uczucie minie, ale nie minęło.

Więc przez kolejne pół roku już ani razu nie uprawiali seksu, ale Orochimaru nigdy go o to nie zapytał ani nie próbował do niczego zmuszać.

Potem podjął dramatyczną decyzję o zabiciu Orochimaru, by ratować swoje życie i choć wiedział, że to być może był jedyny sposób, by Orochimaru nie zabrał jego ciała, czuł się źle z myślą, że już nigdy nie porozmawiają.



KONIEC

10.2.22 18:17

(10 str.)