piątek, 31 marca 2023

Jak wygrać z przeznaczeniem?

Loki siedział na fotelu i rozmawiał ze swoim bratem. Tak naprawdę nigdy szczerze nie rozmawiali. Thor i reszta Asgardu zawsze traktowała go z góry. Jako tego gorszego, złego, nienormalnego. A on jedynie pragnął być sobą, choć wiedział jak bardzo różni się od nich. On, lodowy olbrzym.

- To jak to w końcu jest z tą twoją płcią, co? - zapytał go Thor, a on, zaskoczony, uniósł głowę. Thor nigdy wcześniej go o to nie zapytał, czyżby się bał?

- Płeć? - Zaśmiał się lekko. - A po co bogowi płeć, powiedz mi?

Ale Thor jedynie otworzył usta, nie mogąc znaleźć właściwych słów.

- Ta… wiem, wiem… - powiedział zrzędliwym tonem. - Ty i inni tak na to nie patrzycie. Tak, przez większość mojego życia BYŁEM mężczyzną, miałem męskie ciało, ale… nie zawsze. - Uśmiechnął się szeroko, a wtedy Thor wyraźnie się skrzywił.

Loki westchnął.

- Masz na myśli… tamtego konia… klacz? - powiedział, czerwieniejąc i odwrócił wzrok.

Loki odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się serdecznie. Lubił to wspomnienie.

- Tak, między innymi mam na myśli „tę klacz”.

- A… my nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ty… wtedy…. Bardzo nam pomogłeś – Thor plątał się, tak był zawstydzony.

Loki odrobinę spoważniał. To wspomnienie nie było w pełni szczęśliwe.

- Tak, pomogłem i nikt nigdy nawet mi za to nie podziękował… - powiedział w zamyśleniu.

- Przepraszam! - wypalił Thor. Zachowywał się dziś inaczej niż zwykle i Lokiego to zastanawiało.

- Nie przepraszaj… - Loki zapatrzył się przed siebie. - W końcu to nie twoja wina… Nie ty wymyśliłeś mitologię, tylko ci szaleni ludzie i… ja jestem ich marionetką. - Nagle zerknął na swojego przybranego brata. - I ty też, ojciec. My wszyscy.

Czasem tego nienawidzę… Myśli, że zupełnie na nic nie mam wpływu, w przeciwieństwie do nich. To czy ja w ogóle mogę powiedzieć, że znam siebie?

- Co? - zapytał głupio Thor. Wyraźnie nic z tego nie rozumiał. On był zawsze od walki, siły. A Loki od inteligencji. I przebiegłości, za którą tak go nienawidzono.

- No bo… - zaczął cierpliwie Loki, gotów choć raz wyjaśnić mu wszystko, co go trapi. - Pomyśl… skoro zostaliśmy stworzeni na potrzeby mitologii, to nie mamy wpływu na własne zachowanie. Bo co możemy? MUSI być tak, jak zostało napisane, więc… Skąd mam znać prawdziwego siebie? Może prawdziwy „ja” w ogóle nie istnieje?…

Thor nadal milczał, ale Loki nie zwracał już na niego uwagi.

- Czasem myślę… gdybym był taki jak ty… - Westchnął, po raz pierwszy miał odwagę powiedzieć to na głos, ale jego brat otworzył gwałtownie usta.

- Co? - zapytał zaskoczony. - Mną? Czemu chciałbyś być mną?! Przygłup od machania młotem… - burknął smutno, a Loki wytrzeszczył czy. Nie miał pojęcia, że on tak o sobie myśli.

- Świr, co pieprzy się z każdym, co chwilę zmienia płeć i tylko kombinuje, komu dziś narobić kłopotów – powiedział, szczerze się uśmiechając. - Będziemy się tak licytować? To nic nie da… Ale to miłe, że jednak nie myślisz o mnie tak źle…

Thor nagle pochylił się nad nim. Loki zamarł, nie mając pojęcia, czego się może po nim spodziewać. A on wtedy położył Lokiemu rękę na ramieniu. Loki był tym kompletnie zaskoczony, ale uśmiechnął się do niego ciepło.

- Nie myślę o tobie źle, Loki – powiedział wreszcie Thor. - Czasem… jestem na ciebie zły, tak, ale… nie chciałbym, by cię zabrakło.

Loki się roześmiał. Choć jego myśli były dziś raczej ponure, nie czuł smutku. Chyba już dawno temu przywykł do tego, jak wygląda jego los. I że nie może go w żaden sposób zmienić. Więc co mu pozostało? Zaakceptować go…

- Nie zabraknie, nie bój się.

Thor poruszył się nerwowo, a potem zapytał:

- To powiesz mi… jak to wtedy było? Jak się czułeś?

Loki nie musiał pytać go, co ma na myśli. Wiedział. Zamyślił się przez chwilę, przypominając sobie to.

- Ja… nie planowałem tego. - Skrzywił się. - Zastanawiam się czasem, czy to choć po części była MOJA decyzja, czy też to cholerne przeznaczenie mnie do tego popchnęło… Chciałem wam pomóc, bardzo mi na tym zależało, chciałem jakoś zadośćuczynić za wszystkie moje występki i… pomyślałem, że to dobry pomysł. Szczerze mówiąc, żaden inny nie przyszedł mi do głowy.

Więc w jednej chwili zamieniłem się w klacz. I… wtedy nie byłem już dłużej sobą. Wtedy pierwszy raz w życiu przemieniłem się w zwierzę i… bardzo mnie to zaskoczyło, uderzyło. Mój umysł, umysł istoty myślącej, był gdzieś tam, dość głęboko zakopany, a na wierzchu… było zwierzę. Jego lęki, instynkty.

A tamten koń niemal natychmiast podszedł do mnie, nie miałem nawet czasu, by to sobie ponownie przemyśleć, bo mój umysł był wtedy bardzo powolny. I on… - Uśmiechnął się do niego złośliwie. - Wiesz, co było dalej.

Thor odetchnął głęboko i zaczął mówić, ze wzrokiem wbitym w ziemię.

- Gdy zrozumiałem, CO ty chcesz zrobić, było już za późno, ten koń był już obok ciebie, a ja… przeraziłem się. - Loki poczuł wzruszenie. Czyżby jego braciszek jednak go kochał?… - Chciałem jakoś ci pomóc, odciągnąć go od ciebie, ale nie byłem w stanie.

- Poczułem ból – mówił dalej Loki. - Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji. To było nawet… przyjemne, nie będę zaprzeczał. - Wyszczerzył zęby do Thora, jakby spodziewał się jego oburzenia, ale Thor w żaden sposób nie zareagował, skupiony na słuchaniu go. - Zwierzęce instynkty. Cieszę się, że mogłem doświadczyć czegoś tak fascynującego.

Ale potem… przyznaję, zacząłem się bać… - powiedział cicho.

Thor wydawał się być przerażony, słysząc te słowa brata.

- Czemu? - zapytał.

Loki odwrócił od niego wzrok.

- Coś kazało mi wtedy odejść od was, zniknąć z Asgardu. Zamieszkałem w lesie, znów miałem ciało boga. Podobał mi się ten czas, wiesz? Byłem… wolny. Zwierzęta mnie nie oceniały, nie szeptały, że jestem bogiem kłamstw i że jestem zakałą, że lepiej by było, żebym zniknął na zawsze…

- Ja nigdy tak nie myślałem! - zaprotestował ogniście Thor.

Loki zachichotał i powiedział ironicznie:

- Och! Wzruszające. - po chwili mówił dalej: - To był spokojny czas. Spacerowałem po lesie, jadłem, co udało mi się znaleźć i dużo rozmyślałem. Po jakimś czasie… zaczął boleć mnie brzuch. - Loki skrzywił się na to wspomnienie.

Zignorowałem to, ale ból powracał, był coraz silniejszy. Potem zrobiło mi się niedobrze i… wtedy zrozumiałem. To było… przyznaję, przeraziło mnie to. Szybko zamieniłem się na powrót w klacz i to mi chyba pomogło.

Tak jak ci powiedziałem, jako koń nie czułem tego lęku, wątpliwości… A potem stało się coś, co myślałem, że nigdy NIE MOŻE mi się przydarzyć. Urodziłem, sam, bez niczyjej pomocy. To bolało, cholernie długo trwało a ja byłem przerażony, ale… - Westchnął. - Co innego mi pozostało? I tak czułem, że WY byście mi nie pomogli, nie zrozumielibyście.

A potem urodził się Sleipnir a ja naprawdę poczułem do niego miłość. - Loki uśmiechnął się, choć widać było, że sam jest nadal tym wszystkim zaskoczony. - Był piękny, dostojny. CHCIAŁEM zabrać go ze sobą do Asgardu, ale czułem, że wy nie zrozumiecie.

Martwiłem się. W końcu byłem już na Tęczowym Moście i pojawił się Odyn. Ucieszył się, że mnie widzi, a ja poczułem wzruszenie. Więc jednak mu na mnie zależy?… pomyślałem. Poszliśmy do pałacu, a on kazał mi „zostawić konia w stajni”. Serce mi mocno zabiło, ale wtedy…

Powiedziałem mu, powiedziałem głośno „Nie, bo to jest mój syn”. Odyn był całkiem zaskoczony, a ja wtedy zorientowałem się, że ty też wszedłeś tam chwilę temu i teraz słyszysz moje słowa. Jęknąłeś wtedy głośno, pamiętasz? - Spojrzał na Thora.

Potem służący rozpaplał to wszystkim wokół i… jedyne, co osiągnąłem to to, że stałem się według wszystkich Asów jeszcze większym dziwakiem… A ty milczałeś jak zaklęty na ten temat, pewnie się obawiałeś, więc… zostałem z tym sam.

Minął jakiś czas a ja przestałem już o tym wszystkim myśleć, wtedy… znów poczułem to coś, ten… przymus. Zrozumiałem, co to oznacza. Pobiegłem do lasu, omijając was wszystkich. Czułem lęk, że oto znów się w coś wplączę, ale także… podekscytowanie, tak jak wtedy.

Gdy już znalazłem się w lesie przemieniłem się w wilka. Czułem, że to właśnie to miałem zrobić, ale nie umiałbym nikomu tego wytłumaczyć. Czekałem tak jakiś czas, zdziwiony i zdezorientowany i wtedy… z lasu wyszedł drugi wilk.

Wilczyca. Moje nowe, wilcze zmysły od razu to rozpoznały. Poczułem dzikie, zwierzęce pragnienie. A ona zaczęła się o mnie ocierać i skamleć. Nadal mój umysł był ludzki, więc czułem dziwny opór, ale… znów zwierzęce instynkty wzięły nade mną górę.

Potem już niewiele pamiętam, stałem się w pełni zwierzęciem. Domyśliłem się niemal od razu, że ona niedługo urodzi mi dziecko, w końcu tylko o to chodziło tym szalonym ludziom – o potężne hybrydy.

Pozostawałem wilkiem przez dwa miesiące. Przez cały ten czas opiekowałem się nią i znów czułem się nadspodziewanie dobrze jako zwierzę. Ona w końcu urodziła mi Fenrira. Był pięknym, silnym wilkiem, ale ja wiedziałem już… znałem przepowiednię: „Jego narodziny będą zwiastować koniec boskiego świata”. Nie chciałem tego, bardzo nie chciałem, ale…

Nie chciałem także, by mój wspaniały, silny syn umarł lub mieszkał wśród innych wilków. Odbyłem rozmowę z jego matką – ciężko to wyjaśnić, ale jako dwa wilki mogliśmy się w pewnym stopniu porozumiewać.

Chciała zatrzymać go u siebie, ale w końcu się zgodziła. Chciałem, by był ze mną. Chciałem zabrać go ze sobą do Asgardu i obiecałem jej, że nic mu się nie stanie. W końcu poszliśmy, a gdy tylko pojawiliśmy się na moście, wszyscy Asowie zaczęli wrzeszczeć, gdy zobaczyli tak wielkie zwierzę, które może ich skrzywdzić.

Długo wtedy kłóciłem się z Odynem i Frigg, ale byłem nieustępliwy. To mój syn i będzie mieszkał ze mną. Zgodzili się w końcu, obiecałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nikogo nie skrzywdził. I nie skrzywdził. - Spojrzał na Thora zmęczonym wzrokiem. - Ale czy mogę obiecać coś takiego, gdy… gdy nastanie Ragnarok?

Wtedy nie będę miał już na nic wpływu. Fenrir zabije Odyna i… - Zacisnął mocno pięści.

Thor przez chwilę walczył ze sobą, ale w końcu powiedział:

- Sam mówiłeś, że to wymyślili ci durni ludzie…

- Tak, ale… i tak czuję się winny. Może mógłbym coś zrobić, bardziej się postarać… sam już nie wiem. - Loki uśmiechnął się smutno.

Od jakiegoś czasu polubiłem odwiedzanie ludzkich barów, zamienianie się w piękną kobietę i uwodzenie mężczyzn z Ziemi.

Thor poruszył się nerwowo.

- Och, daj spokój, braciszku! - zaprotestował Loki. - Taki mam już gust i tyle, ty wolisz uwodzić piękne panie i ja nie…

- Nie – przerwał mu Thor, dziwnie zdenerwowany. - Ja nigdy nie… nie byłem z kobietą.

Loki otworzył usta z zaskoczenia.

- Nigdy?

Thor jeszcze niżej pochylił głowę.

- Nigdy.

Loki zaśmiał się krótko i powiedział:

- Sam widzisz jak wiele nas dzieli. Fascynujące. - Po chwili jednak spoważniał. - Ten dzień, w którym udało mi się zdobyć dostęp do mitologii nordyckiej na Ziemi… Aż mnie zmroziło. To wszystko, co tam wyczytałem.

Od tej chwili patrzę na wszystko zupełnie inaczej. Staram się wykorzystać każdą WOLNĄ chwilę, gdy nie muszę zachowywać się tak jak ludzie tego ode mnie oczekują… I zawsze się boję, że za chwilę może się to skończyć… - Westchnął ciężko.

- No a sam wiesz… w mitologii mam jeszcze JEDNO dziecko. Węża Jormungarda. Boję się… Nie wiem, czy wtedy też będę umiał poczuć to coś. - Zaśmiał się gorzko. - Jestem szalony, to prawda, ale chyba nawet mnie to przerasta. Ale co ja mogę? - Pochylił się na fotelu.

Co jakiś czas, gdy widzę jakiegoś węża zerkam na niego podejrzliwie i zastanawiam się, czy to już teraz. Nie chcę, pierwszy raz czuję, że NAPRAWDĘ nie chcę. Ale… to jak gwałt, prawda? Tylko że to ludzie są gwałcicielami, te świry, które to wymyśliły.

Thor milczał, wyraźnie ciężko było mu się odezwać, gdy widział ból brata, nie umiał znaleźć właściwym słów. Nagle Loki wstał, a Thor zerknął na niego pytająco.

- Dobra. To nie w moim stylu tak siedzieć i się nad sobą użalać. Dość! Idę się czymś zająć, by zapomnieć o moim cholernym przeznaczeniu. - Spojrzał Thorowi w oczy. - Ale dziękuję za rozmowę, naszą pierwszą rozmowę. Było naprawdę miło.

I wyszedł, a Thor jeszcze długo siedział w milczeniu, patrząc przed siebie…


KONIEC

2.4.23, 00:45

(4 str.)




Motywy działania

Su czuła ogromny szok, gdy przeczytała te wiadomości na telefonie Kentina. Policzki jej płonęły, to brzmiało tak jakby on był… prostytutką? Nie, musi być jakieś inne wyjaśnienie, na pewno…

Choć w pierwszej chwili marzyła jedynie o ucieczce, zmusiła się, by z nim porozmawiać, bo wtedy będzie znała prawdę, zamiast zadręczać się tym wciąż i wciąż od nowa.

Odczekała kilka dni, by ochłonąć i skontaktowała się z nim. On próbował dzwonić do niej przez te kilka dni milion razy, ale ona nie odbierała ani nie pisała do niego smsów.

Teraz napisała krótko: „Chcę się spotkać”. Odpisał niemal od razu: „Dobrze, już jadę”.

Siedziała nerwowo i czekała. To była tak ważna chwila… Starała się nie przypominać sobie swojej ekscytacji, gdy spotkała Kentina po latach. Tak bardzo cieszyła się, że wrócili do siebie, tamta wspólna noc była wspaniała i… czy to wszystko miało teraz zostać przekreślone…?

Kentin zapukał krótko a ona natychmiast mu otworzyła. Usiedli obok siebie, a ona widziała wyraźnie, że… jego dłonie się trzęsą. Czyżby jednak miał coś do ukrycia?… Zrobiło się jej niedobrze.

- Nie będę owijał w bawełnę. Przeczytałaś tamte wiadomości, tak? - zapytał rzeczowo, a ona trochę zdziwiła się jego pewnym głosem, ale odparła:

- Tak, przepraszam, ale…

Szybko jej przerwał i pokręcił głową.

- Nie, nie o to chodzi. Chcesz znać prawdę? Domyślasz już się jej, powiedz? - szepnął.

Z wahaniem skinęła głową. Nadal naiwnie łudziła się, że się grubo pomyliła…

- To powiedz, czego się domyślasz? - zapytał, patrząc jej intensywnie w oczy.

- Nie. - Pokręciła głową. - Wolę nie.

Zaśmiał się a ona pomyślała, że ten uśmiech zupełnie do niego nie pasuje. Był taki… gorzki, smutny.

- No mów – zachęcił ją delikatnie.

Przełknęła ślinę. Najwyżej zrobi z siebie idiotkę i wtedy będzie go przepraszać.

- Jesteś prostytutką – powiedziała, a potem wstrzymała oddech. Niemal krzyczała w myślach „Błagam, niech to się okaże jednym wielkim nieporozumieniem!”.

A on otworzył usta, potem znów je na chwilę zamknął i w końcu odparł:

- Tak, masz rację.

Jego głos był taki zwyczajny, spokojny, jakby rozmawiali o pogodzie, a ona poczuła, że się dusi…

Kentin spuścił wzrok.

- Tak, wiem, powinienem był powiedzieć ci wcześniej, ale… nie mogłem, dobrze wiedziałem, że wtedy odsuniesz się ode mnie a ja… tęskniłem, jesteś jedyną osobą w moim życiu, za którą kiedykolwiek tęskniłem.

Ale te słowa nie sprawiały, że czuła się lepiej. Łzy płynęły jej z oczu, a ona nie umiała ich zatrzymać.

- Nie musisz chcieć mnie więcej znać, rozumiem to, ale… jeśli możesz, wysłuchaj mnie. To nie są żadne usprawiedliwienia, to jedynie… moja historia, chcę, byś ją poznała, bo jesteś mi bliska.

Skinęła głową, choć łzy sprawiały, że niemal go nie widziała.

Rozsiadł się wygodniej na kanapie i zaczął, ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed nią:

- Powinienem zacząć chyba… od mojego ojca. - Zerknął na nią. - Znasz go, zawsze był taki ostry i wymagający wobec mnie.

Jakoś to znosiłem, bo co miałem robić? Dla niego nigdy nie byłem wystarczająco dobry. To wszystko sprawiło, że moje poczucie własnej wartości niemal nie istniało.

Ale pewnego dnia posunął się o wiele za daleko: wysłał mnie do szkoły wojskowej. - Kentin zamilkł, patrząc intensywnie przed siebie.

Dla ciebie to pewnie nie było nic złego: wróciłem stamtąd pewny siebie, bardziej wysportowany… I wspomniałem ci jedynie zdawkowo, że ktoś mnie tam zaatakował i że to Evan mnie uratował, potem się zaprzyjaźniliśmy i on zaczął uczyć mnie tego wszystko, co konieczne w szkole wojskowej i wtedy stałem się pewny siebie. - Zerknął na nią szybko.

- Nie okłamałem cię wtedy, jedynie… nie powiedziałem dokładnie, CO tamci mi zrobili…

Su poczuła, że znika z niej cała złość. Nie, NIE, on nie ma na myśli tego, prawda?…

Kentin odwrócił twarz, by nie mogła jej dostrzec i mówił dalej z wyraźnym trudem:

- Byłem wtedy w mieście. Był wieczór, ja byłem wściekły, że jestem tak beznadziejny, że nic mi nie wychodzi. Chciałem odreagować, pospacerować, przemyśleć wszystko i byłem właśnie w drodze powrotnej.

Wtedy pojawili się oni, było ich dwóch… Byli starsi ode mnie, bardziej wysportowani, wyżsi. Od razu mnie zaczepili, zaczęli wygadywać bzdury, iść za mną, ja…

Próbowałem ich ignorować, potem uciekać, potem błagać… - Głos mu się załamał. - A oni rzucili się na mnie, przycisnęli do ziemi, zerwali ze mnie ubranie i…

Su poczuła się tak, jakby spadała w przepaść. Nie… on nigdy jej o tym nie opowiadał, naprawdę przeżył taki koszmar?!… Poczuła łzy w oczach.

A potem sobie poszli, a ja tam leżałem i… nie chciało mi się już żyć. Było mi zimno, wszystko mnie bolało, byłem… strasznie załamany. Wtedy pojawił się Evan. Wcześniej znałem go tylko z widzenia.

On był całkiem inny niż ja, więc nigdy nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. Nagle okazał się wspaniałym, ciepłym gościem. Pomógł mi wstać, ubrać się… To było jasne, CO mi się stało, ale on nie komentował tego złośliwie.

Potem wypytywał mnie jak tamci wyglądali, chciał się zemścić, ale nigdy ich nie odnalazł. NIGDY nikomu o tym nie powiedział. - Spojrzał na nią. - Wiem, że ty i inni go nie lubiliście i wiem, że mieliście CAŁĄ masę powodów, ale on… uratował mi życie. Dosłownie. Bo uchronił mnie przed samobójstwem.

Potem próbowałem jakoś dojść do siebie przy jego pomocy. Wtedy pierwszy raz w życiu POKOCHAŁEM wojsko, treningi i tak dalej…

Wróciłem do domu i… starałem się udawać przed wami wszystkimi, że wszystko jest dobrze, choć nie było.

Chyba najbardziej zabolała mnie reakcja ojca: nagle był ze mnie taki dumny… „W końcu jesteś prawdziwym mężczyzną…” - Skrzywił się. - Jakby liczyło się tylko to, czy nie przynoszę mu wstydu przed kolegami…

Z moją matką dogadywałem się o wiele lepiej, ale też nigdy nie opowiedziałem jej O TYM. Nikomu nie opowiedziałem, tylko teraz tobie. - Spojrzał jej w oczy, a ona poczuła wzruszenie, że on zwierzył się właśnie jej…

Potem był bal na zakończenie szkoły. Jak wiesz… tam Alexy wyznał mi miłość. Ja… od dawna czułem, że on traktuje mnie inaczej niż pozostałych, ale… nie miałem sił wyznać mu, że nic nigdy z tego nie będzie, bo ja nie lubię chłopaków.

Po prostu w myślach szykowałem się na ten dzień, w którym powiem mu kulturalnie i grzecznie, że… „bardzo mi miło, że tak o mnie myślisz, ale wybacz, ja nic do ciebie nie czuję”… - Uśmiechnął się ironicznie.

Ale stało się inaczej, wiesz? Podczas balu miałem dobry nastrój. Alexy zapytał, dziwnie zdenerwowany, czy może porozmawiać ze mną na osobności, a ja się zgodziłem. Niczego się wtedy nie domyślałem.

Poszliśmy razem do jakiejś pustej klasy. On wtedy zaczął mówić… że od dawna mu się podobam, że jestem taki wspaniały i że może „coś między nami będzie”. Ale wtedy… pogłaskał mój policzek. Rozumiesz? - zwrócił się do Su. - Nie skoczył na mnie, nawet nie pocałował, a ja…

Nagle spanikowałem, kompletnie… Rzuciłem się na niego, odepchnąłem mocno aż poleciał na ścianę i wrzasnąłem: „NAWET nie waż się mnie dotykać!”. I uciekłem z klasy… - Westchnął ciężko.

Potem uciekłem do domu, sam przerażony moim atakiem. Nigdy wcześniej tak nie reagowałem, nie sądziłem, że tak będzie. Ale może to dlatego, że… Alexy jest gejem? Przecież tak długo go znam! NIGDY nie pomyślałbym, że chce zrobić coś wbrew mnie, naprawdę…

Potem miałem ogromne wyrzuty sumienia. Bałem się, że pomyśli sobie, że jestem jakimś homofobem. Jednak nie miałem odwagi go przeprosić, bo jaki to miałoby sens, co miałbym mu powiedzieć? Bo nie prawdę, nie byłbym w stanie… Boję się, że tamten mój wybuch zniszczył naszą przyjaźń raz na zawsze, ale nie umiem tego cofnąć…

Jak wiesz, po liceum wróciłem do szkoły wojskowej. Tak, kochałem to, ale to nie był jedyny mój powód… Czułem, że nie wiem, czego chcę od życia, chyba wciąż nie poradziłem sobie z tamtą traumą i…

Chciałem przeczekać, robić coś, co już znam i może… liczyć na to, że sam zrozumiem, co dalej? I w pewnym sensie tak właśnie się stało… - Kentin pochylił się w fotelu.

Pewnego dnia po prostu zrezygnowałem ze szkoły wojskowej, w jednej chwili. Poczułem wtedy, że dłużej tu nie wytrzymam.

Ale CO mogłem dalej zrobić? Wrócić do domu, tak, ale… Tam był ojciec, był TAKI dumny ze mnie, że wybrałem „właściwą drogę”… - Westchnął ciężko. - Więc gdybym NIE wybrał, według niego, właściwej drogi, to co, jak by mnie wtedy traktował? Nie podobała mi się jego postawa.

W tamtym czasie niemal całkowicie urwałem z nim kontakt. Nie miałem gdzie wracać, co robić… Wynająłem sobie coś niedaleko szkoły wojskowej, bo miałem jakieś tam oszczędności i czekałem na… sam nie wiem, na co. Byłem tak zdesperowany i pewien, że wszystko, tylko nie ojciec, że myślałem nawet, że bezdomność jest lepszym rozwiązaniem. Ale w końcu nie doszło do tego. - Kentin przeczesał dłonią włosy.

Pewnego dnia spacerowałem nad rzeką, rozmyślałem o moim marnym życiu. Wtedy skoczyła na mnie jakaś dziewczyna i… zaczęła całować. Nie znałem jej, nie miałem wtedy żadnego doświadczenia w tych sprawach.

Zacząłem się jej wyrywać, a ona mówi do mnie, że „przecież byliśmy tu umówieni”… - Zaśmiał się. - Chciałem jej to wytłumaczyć, ale ona się upierała, że to nie jest wcale pomyłka.

W końcu wzruszyła ramionami i powiedziała do mnie „Pomyłka, czy nie: chcesz ode mnie pieniądze za seks?”. Zamarłem, planowałem od razu powiedzieć do niej: „Nie, nie ma mowy!”, ale…

Pomyślałem o moim żałosnym położeniu: kasa mi się już kończyła. Zgodziłem się, choć czułem się z tym dziwnie.

Su poczuła się nieswojo, słuchając takich wyznań, ale nie kazała mu przestać. Chce wysłuchać go do końca.

Nigdy wcześniej nie byłem z żadną dziewczyną. Nie było ani źle, ani dobrze, choć wciąż myślałem, co by było, gdyby moi bliscy się dowiedzieli.

Potem mi zapłaciła i poszła. Do dziś nie wiem, czy naprawdę mnie z kimś pomyliła, czy to była z jej strony tylko gra. Ale najwyraźniej powiedziała potem innym dziewczynom, bo przyszły do mnie kolejne i kolejne a ja potem już nie odmawiałem.

Dość szybko dorobiłem się całkiem niezłych pieniędzy i już nie czułem się nieswojo z tym, co robię. Polubiłem to. - Kentin uśmiechnął się lekko a ona poczuła ukłucie w sercu, ale słuchała reszty historii.

Tak właśnie żyłem i było mi dobrze, ale jakiś czas temu matka zaprosiła mnie do domu, wahałem się, ale w końcu się zgodziłem. O dziwo, ojciec jest teraz dla mnie milszy, może to mama go do tego w końcu przekonała?

I tak właśnie się ponownie spotkaliśmy, chociaż tego nie planowałem. Rodzice o niczym nie wiedzą i pewnie nigdy im nie powiem. Za jakiś czas planuję wrócić do mojego domu i… - Spojrzał na Su. - Do pracy. Dziewczyny chyba za mną tęsknią, bo wciąż piszą, jak sama widziałaś.

Posłuchaj, Su, kocham cię, odkąd byliśmy dziećmi. Zrobiłbym dla ciebie WSZYSTKO. Z wyjątkiem tej jednej rzeczy. Kocham moją pracę, daje mi pieniądze i radość. - Milczał przez chwilę, jakby szukał właściwych słów. - Więc decyzja należy do ciebie.

Zerwiesz ze mną – zrozumiem to i nie będę miał pretensji. Uznasz, że umiesz sobie z tym poradzić i CHCESZ ze mną być – stanę się najszczęśliwszym facetem na świecie i zrobię wszystko, byś ty także była szczęśliwa.

W końcu zamilkł, a ona nie była w stanie się odezwać. W końcu wstała i powiedziała cicho:

- Muszę to sobie przemyśleć, Kentin. Dziękuję za szczerość. Zadzwonię do ciebie, gdy… już zrozumiem wszystko.

Skinął jej głową, wstał i wyszedł z jej mieszkania.

Długo siedziała na fotelu i patrzyła przez okno. Czy umie znieść, że nie będzie dla niego jedyna, nawet jeśli to tylko jego praca?

Nie umiała jeszcze odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale wiedziała, że to przemyśli. Bo miłość do Kentina była tego warta.


KONIEC

31.3.23, 23:31

(4 str.)




czwartek, 30 marca 2023

Domy i eliksiry

Remus bardzo lubił swoich przyjaciół, byli oni pierwszymi osobami w jego życiu, które go zaakceptowały, ale czuł, że nie do końca do nich pasuje.

James i Syriusz byli zawsze głośni, pewni siebie, lubili się popisywać, a on… lubił ciszę, spokój i pogrążenie się w lekturze książki.

Od jakiegoś czasu łapał się na tym, że obserwuje z daleka Lily i Severusa, gdy ci rozmawiali i… zazdrości im. Zawsze, gdy rozmawiali byli tacy przejęci, zaangażowani, pełni pasji.

Wiedział, że nie musi trzymać się jedynie z Huncwotami, ale w tym wypadku sprawa była inna: z jakiegoś powodu Syriusz i James NIENAWIDZILI Severusa i nie daliby mu spokoju, gdyby chciał się do niego odezwać.

A on był zbyt słaby, by jednak się im przeciwstawić i potem słuchać ich przytyków i żartów.

Był właśnie w dormitorium. Syriusz i James jak zwykle się wygłupiali. Śmiali głośno, właśnie odgrywali jakąś scenkę, gwałtownie gestykulując, ale on nie słuchał. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiają, nie umiał się skupić.

Na łóżku obok siedział Peter i zaśmiewał się w głos z ich żartów, miał całą twarz we łzach. A on sam zakopał się głębiej w kołdrę i starał się odciąć od hałasów i skupić na książce w jego ręce.

Ale nie było mu to dane, tu się nie skupi… Wstał nagle i bez słowa ruszył do drzwi. Syriusz spojrzał za nim i krzyknął:

- Ej, gdzie ty idziesz, Remi?! Nie skończyłem opowiadać ci tej historii! - zaprotestował, ale on odkrzyknął tylko:

- Potem.

I ruszył korytarzem. Nie miał konkretnego miejsca, w które chciał się udać. Po prostu trochę bolała go głowa i miał dość ich wrzasków…

W końcu zorientował się, że dotarł na błonia. Usiadł pod jednym z drzew i cieszył uszy ciszą. Lekkim szumem liści i dalekimi głosami uczniów.

Wtedy odwrócił głowę i dostrzegł niedaleko od siebie Lily i Severusa. Serce mu się zatrzymało. Huncwoci są w dormitorium, nie zauważyliby, gdyby do nich podszedł i…

Ale nie chodziło TYLKO o to. I tak nie miał odwagi. Severus nigdy go nie lubił i właściwie nie można było mu się dziwić, Remus nigdy nie stanął w jego obronie…

Siedział tak dość długo i gapił się na nich. Nie był zbyt dyskretny, ale oni byli tak głęboko pogrążeni w rozmowie, że to i tak nie miałoby znaczenia.

W pewnej chwili zorientował się, że stoi przed nimi, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Przez chwilę nadal rozmawiali, w końcu dostrzegł go Severus.

Drgnął lekko, jakby bał się, że ten coś mu zrobi i warknął:

- Wynoś się stąd, Lupin!

Wtedy Lily również go dostrzegła. Uniosła głowę w jego stronę i powiedziała miło:

- Witaj, Remusie! Usiądź tu z nami, rozmawiamy sobie o eliksirze, o którym wspominał Slughorn na ostatniej lekcji.

Severus obrzucił go ponurym spojrzeniem, ale najwyraźniej nie chciał zrobić nic wbrew Lily. Ale wtedy Remus poczuł wątpliwości. Czy powinien…? Nie, chyba nie. Severus nadal wydaje się być urażony, więc…

Ale Lily, śmiejąc się, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą na trawę. Usiadł w końcu i nerwowo spojrzał na Severusa. On siedział w milczeniu z obrażoną miną.

Wtedy Lily znów się uśmiechnęła i powróciła do ich wcześniejsze rozmowy o eliksirach. Remus dość szybko zdobył potwierdzenie na coś, co wiedział już na lekcjach: Lily i Severus, a w szczególności on, mieli tak OGROMNĄ wiedzę o eliksirach, że szybko został w tyle.

Oparł się plecami o pień drzewa i z głupim uśmiechem słuchał, co mówią. Przymknął oczy i pozwolił, by słowa jedynie przepływały przez niego.

W chwili, w której powrócili do ulubionego tematu Severusa, ten już się nie dąsał. Znów zdawał się być w swoim świecie i nic innego nie istniało wokół niego…

Jego oczy płonęły pasją, a Remus co jakiś czas zerkał na niego i zazdrościł mu: gdyby on miał taką pasję… Sam nie potrafił znaleźć niczego, co pozwoliłoby mu zapomnieć o całym świecie.

Nagle poczuł się bardzo, bardzo spokojny i szczęśliwy. Chciałby, by Lily i Severus ponownie pozwolili mu spędzić ze sobą czas, nawet jeśli tylko siedział i milczał.

Ale w tej chwili usłyszał krzyk oburzenia:

- Ej, co ty robisz tu ze Smarkerusem!

To był James… Patrzył na niego z takim oburzeniem, jakby właśnie go uderzył. Zerwał się. Lily i Severus zrobili to samo.

Lily wrzasnęła ze złością:

- Przestań tak go nazywać, Potter!

Severus nic nie mówił, ale Remus dostrzegał strach w jego oczach. Poczuł ukłucie smutku: dobrze wiedział jak często ci go dręczą, miał prawo do takiej reakcji. Ale teraz James był sam, więc pewnie niczego nie zrobi…

Remus otworzył szybko usta, ale nie miał pojęcia, co ma powiedzieć. Czemu miałby się tłumaczyć? Ale wtedy pojawił się w nim ten strach, którego tak nienawidził: jeśli oni wyrzucą go ze swojej paczki, to…

Nie wytrzyma tego. Bez słowa poszedł w stronę Jamesa, planując go przepraszać. Na odchodnym zerknął jeszcze szybko na Lily, starając się przeprosić ją wzrokiem. Severus już wydawał się być odrobinę spokojniejszy, gdy zobaczył, że tym razem James nic mu nie zrobi.

Weszli razem do zamku, a on przez całą drogę do wieży Gryffindoru wysłuchiwał jego pretensji. Przeprosił go i powiedział, że to tylko raz, ale wciąż nie mógł pozbyć się z głowy tęsknoty za tamtymi chwilami nad jeziorem…

Gdy wrócili w końcu do dormitorium, James krzyknął z oburzeniem:

- Nie uwierzycie! Remi gadał nad jeziorem z tym Smarkerusem!

- No co ty gadasz! - krzyknął Syriusz. - On żartuje, nie? - zwrócił się do niego.

Pokręcił głową. Peter wydawał się być naprawdę oburzony, a on usiadł i znów musiał się im tłumaczyć i obiecywać, że nigdy więcej, choć coraz mocniej budził się w nim sprzeciw.

*

Choć Remus był czarodziejem czystej krwi lubił czytać mugolskie książki. Gdy był dzieckiem nie miał do nich dostępu, ale potem, jako nastolatek bardzo je polubił.

Wiedział, że dla niektórych nie miałoby to żadnego znaczenia, jednak wielu czarodziejów było uprzedzonych do mugoli, więc także do ich literatury.

Nie sądził, by jego przyjaciele mieli coś przeciw, ale i tak to przed nimi ukrywał. Pewnego dnia dostrzegł, że Severus siedzi samotnie na jednej z ławek na korytarzu na drugim piętrze i czyta… zerknął mu przez ramię, choć wiedział, że to niegrzeczne i po przeczytaniu kilku zdań, rozpoznał jednego ze swoich ulubionych mugolskich pisarzy.

Nim pomyślał, co robi, krzyknął:

- O! Severusie, kocham księżki tego pisarza!

Severus niemal podskoczył i zakrył książkę dłonią. Poczerwieniał lekko. Przez chwilę jakby szukał odpowiednich słów a potem warknął:

- Tylko nie waż się nikomu o tym mówić! Bo pożałujesz, Lupin!

Przez chwilę stał tylko, zaskoczony. O co mu chodzi? Dopiero po chwili to do niego dotarło: Severus był Ślizgonem, pewnie nie MÓGŁ czytać takich książek, jeśli nie chciał, by inni Ślizgoni zaczęli go dręczyć…

Może pomyśleliby, że jest mugolem, skoro czyta takie rzeczy? Po raz kolejny Remus poczuł ulgę, że nie został wybrany do Slytherinu. Życie tam wydawało się jeszcze bardziej skomplikowane, niż w Gryffindorze.

Przeprosił szybko Severusa, obiecał, że NIKOMU nie powie i odszedł szybko korytarzem.

Nie, chyba nie powie o tym, co czyta swoim przyjaciołom. Trochę się tego obawiał…

*

Peter nigdy nie był śmiały, zabawny, zdolny, odważny… Właściwie myślał o sobie same negatywne rzeczy. Był taki jeszcze nim trafił do Hogwartu. Łudził się, że skoro został wybrany do Gryffindoru, to jego życie teraz się zmieni.

Stanie się magicznie wygadany, pewny siebie i mądry. Ale nie, a on czuł, że Tiara Przydziału jedynie sobie z niego zadrwiła.

Potem udało mu się zaprzyjaźnić z Huncwotami, ale zawsze czuł, że tu nie pasuje, że to tylko jakiś przypadek, kolejna drwina od losu.

James… mistrz Quidditcha, sławny coraz bardziej po każdym wygranym przez siebie meczu, a on nigdy nie przegrywał, był genialnym szukającym.

Syriusz, taki przystojny, wszystkie dziewczyny do niego wzdychały, a on zdawał się ich nie dostrzegać. I odważny, bo postawił się swojej Ślizgońskiej rodzinie.

Ile on by dał, by jakaś miła, ładna dziewczyna go zechciała? Jedna, nie potrzebował, by wszystkie się nim zachwycały.

No i Remus. Taki mądry, zdolny czarodziej. I odważny, skoro był w stanie poradzić sobie z przemianami w wilkołaka.

A on? Ani ładny, ani uzdolniony, ani odważny. To James i Syriusz musieli pomagać mu, by stał się animagiem, bo sam nigdy nie dałby rady…

Przez wiele lat robił wszystko, by ci cudowni ludzie zwrócili na niego uwagę. Bo niby byli od dawna w jednej paczce, ale on zupełnie tego nie odczuwał.

Oni rozmawiali, śmiali się, planowali kolejne żarty, a on milczał. Nigdy nie miał tyle odwagi, by zrobić komuś jakiś kawał.

Wprawdzie Remus także rzadko się odzywał, zwykle wsadzał nos w książkę i tylko przebywał obok nich. Ale to nie było to samo, Peter wyczuwał, że on LUBI to swoje milczenie i czytanie.

A Peter marzył o tym, by więcej się odzywać, robić żarty razem z przyjaciółmi, zagadać do jakiejś dziewczyny, jak często robił James. Choć Lily zawsze go spławiała.

Jednak on zawsze zdawał się być tym zupełnie nieprzejęty, a gdyby tak JEMU jakaś dziewczyna powiedziała raz „nie”, to już na zawsze zamknąłby się w sobie. Bardziej niż teraz.

Całe siedem lat szkoły, a on ani jeden raz nie czuł, że James czy Syriusz WIEDZĄ, że on jest obok. Czuł, że jedynie tolerują jego obecność i on powinien być im za to bardzo wdzięczny i nie chcieć już niczego.

Jedynie przy Remusie czuł się inaczej. On go dostrzegał, czasem rozmawiali we dwóch, a on lubił te chwile, ale może właśnie dlatego tak desperacko pragnął uwagi nie jego, a Jamesa i Syriusza, bo nigdy jej nie dostał.

A robił, co mógł. Śmiał się głośno z ich żartów, chwalił ich na każdym kroku, wszędzie za nimi chodził.

A może właśnie TO był jego błąd? Bo po co mieli się starać, skoro on był na każde ich skinienie? Ludzie często szeptali za jego plecami, że jest „cieniem Jamesa i Syriusza”, a on nienawidził tego określenia.

Tak, był ich cieniem… Nawet jego postać animagiczna wskazywała na jego niepewną siebie naturę: mały, malutki szczurek, obok ogromnych i silnych jelenia i wilczura…

A potem Czarny Pan okazał mu zainteresowanie, a on poczuł, że rozkwita, pęka z dumy. Ktoś tak potężny jak on zainteresował się NIM, jakimś nic niewartym nastolatkiem…

Nie potrafił mu odmówić, choć wiedział, że pozostali Huncwoci go nienawidzą. Jednak i to okazało się ułudą: Czarny Pan jedynie udawał swoje zainteresowanie nim, by móc dotrzeć do Lily i Jamesa, a Peter poczuł wtedy, że znów ktoś go zostawił.

Był tylko środkiem do celu, a Czarny Pan z łatwością odkrył, że właśnie tego potrzebuje: uwagi i dał mu to od razu.

Potem jego życie stało się pasmem bólu i strachu. Strachu, że jego byli przyjaciele zemszczą się na nim i bólu, bo jego nowy, wspaniały Pan torturował go za niemal wszystko…

Nie chciał usprawiedliwiać samego siebie, ale wiedział, że po części właśnie TO było powodem jego zdrady: brak szczerego zainteresowania przyjaciół, która dodałaby mu sił, by mógł sprzeciwić się Voldemortowi.

A potem, przerażony, zamienił się w szczura i był nim przez kilkanaście lat. Kto wie, może to była jego prawdziwa natura? Mały, przerażony szczurek, ukrywający się w śmierdzących kanałach, którym KAŻDY pogardza?…

Potem czekał już jedynie na śmierć, bo śmierć wydawała mu się lepsza niż ciągły, paraliżujący strach. Ale ona, jak na ironię, nie chciała nadejść…

*

Severus szedł ulicą, zamyślony. Od jakiegoś czasu Lily nie żyła a on starał się jakoś sobie z tym poradzić. Żył, pracował i udawał, że nie czuje bólu.

Nagle dostrzegł przed sobą… Petunię.

Nie widział jej już jakiś czas, ale to na pewno była ona. Zamarł głupio na środku ulicy, a ludzie klęli, gdy musieli wymijać go w ostatniej chwili.

Właściwie nie wiedział, po co się zatrzymał. Niby co mieliby sobie do powiedzenia? Petunia nigdy go nie lubiła, od pierwszego dnia, on też z czasem miał jej dość. Jedyne, co ich łączyło, to Lily, ale od jakiegoś czasu i to już nie…

Wtedy zmusił swoje nogi do ruchu i planował minąć ją bez słowa, ale wtedy to Petunia się zatrzymała. Odeszli odrobinę na bok, by nie przeszkadzać przechodniom, a Petunia uśmiechnęła się do niego złośliwie już na wstępie:

- O, Snape! Cóż to za spotkanie!

Skinął jej jedynie głową, nie miał sił na kłótnie, Petunia zbyt boleśnie przypominała mu o Lily.

- Jak tam sobie radzisz po ukończeniu tej szkoły dla świrów, co? - zadrwiła.

Uśmiechnął się drapieżnie i odparł:

- A ty radzisz sobie w tym świecie MUGOLI? Pewnie tak, bo jesteś dla niego stworzona.

Przez jakiś czas dziecinnie obrzucali się wyzwiskami, ale nagle Petunia posmutniała, skrzywiła się i powiedziała cicho:

- Bardzo mi brakuje Lily… Wiem, że nigdy się nie dogadywałyśmy, ale… i tak tęsknię. Nie zasłużyła sobie na taką śmierć…

Zaskoczony, powiedział z trudem:

- Bardzo mi przykro, że straciłaś siostrę…

- A wiesz co? - szepnęła nagle. - Może gdyby moja głupia siostra wybrała ciebie, a nie tego przemądrzałego gada, to nadal by żyła…

Severus skrzywił się, ale jednocześnie poczuł, że to miłe słowa. Jednak odparł ponuro:

- Wiesz… Petunio, robiłem w życiu złe rzeczy…

Spojrzała na niego zaskoczona. Nie miał zamiaru zdradzać jej szczegółów, więc milczał. A ona wtedy zaczęła nerwowo trajkotać:

- Wiesz… mam męża, niedawno urodził mi się synek…

- Cudownie – powiedział ironicznie. Bo CO on mógł powiedzieć? "Przyczyniłem się do śmierci twojej siostry"? "Pracuję teraz dla jej morderców"?

- Pracuję teraz w „szkole dla świrów” – odparł.

W końcu uznał, że nie będzie już ciągnął tej farsy i pożegnał się z Petunią i ruszył przed siebie. Ale ona jeszcze krzyknęła za nim:

- Jej syn pewnie będzie twoim uczniem w Hogwarcie!

A jego zmroziło. Nie chciał nawet dopuszczać do siebie tej myśli, ale… tak, też przyszło mu to do głowy.

Bzdura, do tego czasu już pięć razy zabiją mnie albo aurorzy albo Śmierciożercy… pomyślał ironicznie i przyspieszył kroku…

*

Severus siedział samotnie w jednej z wież Hogwartu. Czytał i nie zwracał uwagi na otoczenie. Nagle zobaczył, że ktoś zbliża się w jego stronę, ale zaraz to zignorował. W końcu był w szkole pełnej uczniów.

Ale gdy te dwie osoby podeszły trochę bliżej, dotarło do niego, że to dorośli ludzie. W szkole nie było wielu nauczycieli, a on bez wątpienia umiałby ich rozpoznać z daleka. Zmarszczył brwi.

Serce mu przyspieszyło, gdy te osoby były już bardzo blisko niego. Oszalał, to jedyne rozwiązanie.

Bo przed nim stali Lily i James. Otworzył szeroko usta i patrzył na nich.

- Wy… nie żyjecie – odpowiedział głupio.

James zaśmiał się. Wyglądał tak samo jak w chwili śmierci.

- Tak, masz rację, nie żyjemy. Ale przyszliśmy coś ci powiedzieć.

Lily pokiwała głową i patrzyła mu w oczy z uśmiechem. Była tak samo piękna jak ją zapamiętał… To już tyle lat…

- Posłuchaj, Severusie, przyszliśmy tu specjalnie dla ciebie. Nie możemy długo zostać, a chcemy przekazać ci coś bardzo ważnego.

James nie był już tak pełen buty i złośliwości w stosunku do niego. Teraz powiedział:

- Byłeś bardzo dobry dla naszego małego Harry’ego przez te lata.

Severus czekał na ciąg dalszy. Co zrobi James? Uderzy go? Zwyzywa? Przecież sam dobrze wiedział, że nigdy nie umiał zbliżyć się do tego chłopca należycie…

Ile razy był dla niego niemiły, dawał mu szlabany, krytykował jego zachowanie i uwarzone eliksiry?

Ale James kontynuował:

- Ile razy już uratowałeś mu życie? Nie umiem nawet zliczyć. Ryzykowałeś życiem dla niego, stawałeś przeciw Voldemortowi. A nikt nigdy ci za to nie podziękował!

Severus nie mógł się ruszyć. Tak, to wszystko prawda, ale… Czemu nie wspominają o tych złych rzeczach, które robił?…

- Bardzo ci dziękuję, Severusie… - szepnęła Lily. - Nie musiałeś, wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś nie mógł nawet na niego spojrzeć, ale… Byłeś mu pomocą przez te lata.

I ku jego zaskoczeniu podeszła do niego i pocałowała go w policzek, a James nie miał nic przeciwko. Była… jak żywa, nie jak duch. Zimny i przezroczysty.

Czuł ciepło jej ciała i zapach skóry. Kompletnie nie rozumiał, co się tu dzieje.

James spojrzał na Lily i skinął głową.

- Musimy już iść, wzywają nas. Żegnaj, Snape.

James skinął mu głową, Lily uśmiechnęła się ostatni raz i… rozpłynęli się w powietrzu.

Severus dziko rozejrzał się wokół. Wszystko było normalne, ludzie rozmawiali ze sobą w oddali i zdawali się niczego nie dostrzegać.

Severus siedział tak jeszcze chwilę i ciężko oddychał, a potem…

Obudził się gwałtownie i zerwał z łóżka, głośno sapiąc.

Kretyn! Że też musiał mieć właśnie taki sen! Jasne, oni by mu kiedykolwiek podziękowali… Jeśli jakimś cudem spotka ich po swojej śmierci, pewnie dostanie po mordzie i tym razem po raz pierwszy James będzie miał prawdziwy powód…

Severus otarł pot z czoła i ponownie opadł na poduszki.

Kto wie, może jednak powinien być odrobinę milszy dla tego cholernego Harry’ego Pottera?…

*

Były wakacje. Severus siedział samotnie w swoim małym mieszkaniu. Czytał spokojnie i cieszył się ostatnimi chwilami przed powrotem do szkoły…

Nagle usłyszał mocne, głośne walenie do drzwi. Uniósł szybko głowę i porwał różdżkę z szafki. Kto to może być…? Aurorzy, Śmierciożercy, którzy odkryli jego zdradę…?

Szybko rzucił się do drzwi, otworzył je, mocno ściskając różdżkę i…

W drzwiach stał Karkarow.

Severus otworzył usta, całkiem zaskoczony. Nie widział go od dwóch lat, odkąd uciekł z Hogwartu, przerażony zemstą Czarnego Pana, gdy zapiekł go Mroczny Znak. Pamiętał jak niemal błagał go, by uciekł wraz z nim, ale on kategorycznie odmówił.

A teraz wyglądał okropnie. Był wychudzony, oczy miał zapadnięte i podkrążone. Włosy zmierzwione, ubranie brudne. Widać było wyraźnie, że od dawna ucieka. Że jest przerażony i wykończony.

Severus pomyślał, że będzie miał kłopoty, jeśli go wpuści. Ale zrobił to. Karkarow wybełkotał z trudem podziękowania i wszedł do środka chwiejnym krokiem.

Severus zrobił mu herbatę i usiedli obok siebie.

- Słucham – powiedział wprost. Co innego miałby zrobić? Nie przychodziło mu do głowy nic, co mógłby zrobić dla tego mężczyzny.

Karkarow, ten dumny i wyniosły Karkarow w jednej chwili padł do jego stóp i zaczął szlochać:

- Severusie, błagam, Severusie… Musisz mnie ratować! Ukryć, obronić! Oni mnie dorwą, Śmierciożercy, za moją ucieczkę i…

Bełkotał, zalewając sę łzami i ściskał jego nogi. Severusowi wcale nie sprawiał radości jego strach ani uniżenie, choć przypomniał sobie, że Karkorow zdradził go przed Ministerstwem, myśląc, że to mu pomoże wydostać się z więzienia.

Ale… jak miałby mu pomóc? Nie mógł NIC. Sam aż nazbyt boleśnie wiedział, że w każdej chwili może umrzeć, jeśli Czarny Pan odkryje jego powiązania z Dumbledorem. Wtedy zginą obaj, a on wiedział, że ma ważną misję do wykonania i nie może tego zrobić…

Z bolącym sercem wyrwał się z uścisku Karkarowa, a ten upadł na ziemię.

- Mogę cię nakarmić… pozwolić odpocząć przez jedną noc – dodał z wahaniem. - Możesz się u mnie umyć, przebrać, dostaniesz też jedzenie na jakiś czas, ale… Nic więcej nie mogę – dodał gorzko.

Karkarow znów zapłakał, ale zgodził się.

Severus nie spał tamtej nocy. Oddał Igorowi swoje łóżko a sam siedział całą noc na fotelu, ściskając różdżkę w ręce, aż czuł ból. Ale nikt ich nie zaatakował.

Rano obudził Karkarowa i zmusił do wyjścia, choć czuł ucisk w sercu.

Po kilku tygodniach dotarła do niego informacja, że Karkarow został zabity przez ludzi Czarnego Pana, a on poczuł znów, że to ostrzeżenie dla każdego Śmierciożercy: zdradzisz i umrzesz tak marnie jak Karkarow.

Severus zacisnął mocno usta, ale wiedział, że się nie wycofa z pomocy Zakonowi. Nigdy, aż i po niego przyjdą pewnego dnia.


KONIEC

31.3.23, 00:12

(6 str.)