środa, 20 stycznia 2021

Powolne umieranie

To zabawne, ale nigdy w życiu nie przyszłoby mu do głowy, że kiedykolwiek byłby w stanie się do kogoś tak przywiązać. Nie on.

Itachi leżał obok niego, rzęził ciężko przez sen, a on starał się niemal nie oddychać, by go nie zbudzić z płytkiego snu. Bo Itachi ostatnio niemal nie spał. Obok ust Itachiego ciemniała duża, okrągła plama krwi, na wpół wsiąknięta w prześcieradło, a on nie miał już sił, by wstać i ją zetrzeć. Który to już byłby raz? Nie był w stanie sobie przypomnieć. To zabawne, ale już nawet przywykł przy Itachim do zapachu krwi, choć jeszcze tak niedawno nie pozwalał mu się on na niczym skupić.

Skulił się na skrawku łóżka w jego niewielkim domu w lesie, by nie zabierać miejsca Itachiemu. W domu, w którym jakiś czas temu zamieszkali. Kisame zdobył go po swojej ucieczce z wioski i wstąpieniu do Akatsuki. Przynajmniej tyle mógł zrobić dla Itachiego, dać mu to skromne miejsce, by ten nie musiał zdychać w męczarniach na oczach innych członków Akatsuki. Wiedział jak ważne to było dla Itachiego. Jego honor…

Kisame zaśmiał się cicho, przytulając do niemal zimnego ciała Itachiego. Gdyby nie jego oddech Kisame co chwile panicznie sprawdzałby, czy ten jeszcze żyje, tak jak robił to niemal co chwilę odkąd rozpoczął się ten koszmar.

Odkąd to się zaczęło… Kisame niemal nie mógł uwierzyć, gdy któregoś dnia Itachi powiedział mu tym swoim spokojnym, niskim głosem, jakby mówił mu, że świeci słońce, że jest śmiertelnie chory na nieuleczalną, dziedziczną chorobę klanu Uchiha i że nie zostało mu już dużo czasu… Kisame zacisnął powieki, bojąc się, że się rozpłacze. On – bezduszny – czy wcześniej płakał choć raz w życiu? Nie, nie mógł sobie przypomnieć ani jednej takiej sytuacji… Nie płakał, gdy jego matka odeszła, nie płakał, gdy umarł ojciec, nie płakał, gdy zabijał swoich kolegów z wioski, nie płakał, gdy zrozumiał, że niektórzy działają na niekorzyść jego wioski, nie płakał, gdy uciekał z wioski, by rozpocząć życie przestępcy u boku Madary. A teraz…

Czasem, gdy czuł, że już dłużej nie wytrzyma, zrywał się z łóżka i biegł do łazienki, zamykał drzwi, by Itachi go nie usłyszał, padał na zimne kafelki i łkał. Pamiętał, gdy któregoś dnia nagle dostrzegł przed sobą bose stopy Itachiego, ze złażącym, czarnym lakierem na paznokciach i usłyszał jego spokojny głos: „Nie płacz w ukryciu, jak jeszcze niedawno ja, nie wstydź się łez, one nie są niczym złym, nie są oznaką słabości, a siły, dopiero niedawno to zrozumiałem…”. Itachi chciał chyba przed nim kucnąć i dotknąć jego twarzy, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zachwiał się. Przerażony Kisame złapał go w ramiona i ponownie zaprowadził do łóżka.

Właśnie wtedy przestał płakać w ukryciu. Ale z czasem płacz stał się niewystarczający, ostatnio coraz częściej czuł przerażającą, nie dającą się zatrzymać falę mdłości, będącą wyrazem obrzydzenia, wobec tego wszystkiego: coraz dłuższych ataków bólu Itachiego, częstszego plucia krwią, słabości, która nie pozwalała mu na wykonywanie najprostszych czynności, ciągłego, zwierzęcego strachu, że to jest właśnie ta chwila, w której straci go na zawsze, niesprawiedliwości w obliczu czegoś tak potężnego jak powolne konanie. Padał wtedy przed toaletą i wymiotował, wymiotował, jednocześnie płacząc, łzy razem w wymiocinami trafiały do muszli, a on marzył, by umrzeć tu i teraz, by więcej nie doświadczać czegoś tak niepojętego, zupełnie nieludzkiego, czym jest powolne umieranie, nie… zdychanie.

Tak, bo to właśnie było zdychanie. Itachi nie umarł w chwale, jako bohater swojej wioski, na polu walki, o czym marzy każdy shinobi, ale to coś, ta upersonifikowana śmierć, nie pozwalała mu na to. Trzymała go w swoich zgniłych szponach i tylko coraz dotkliwiej raniła i upokarzała.

Nie, nie mógł umrzeć i nie zrobi tego, dopóki Itachi wciąż żyje, choćby tylko siłą przyzwyczajenia, napędzany to chorą, ale potężną wolą zabicia swojego młodszego brata. Będzie tuż obok, by co chwilę ścierać mu krew z twarzy, obejmować mocno, gdy ten się bał i pragnął bliskości, myć go, bo były takie chwile, gdy nawet to stawało się czymś poza jego mocą.

Niemal całkowita ślepota Itachiego była kolejną rzeczą, którą ten powiedział mu tak zwyczajnie, mimochodem, jakby nic się nie stało.

Itachi powiedział mu to, gdy tylko on padł po ich wspólnym treningu na trawę. Choć nie miał siły się ruszyć, podniósł się na łokciu i usiadł. Zaśmiał się głośno.

- Świetny żart, Itachi! - roześmiał się, choć ten przecież nigdy nie żartował.

Itachi milczał.

Kisame zmrużył oczy. Co niby miał powiedzieć? Przecież ktoś tak potężny jak Itachi, nie popełniający zupełnie żadnych błędów w walce, idealny we wszystkim, za co się zabierał nie mógł przecież nie widzieć. Przecież od razu by coś dostrzegł, do cholery! Niby słyszał o takich przypadkach wśród użytkowników Sharingana, ale…

- Niby od kiedy? - zapytał, wpatrując się w niego z uporem. Jego pewność siebie w tej sprawie odrobinę się zachwiała.

- To się zaczęło już dawno, jeszcze w Konosze – odpowiedział od razu, swoim spokojnym, głębokim głosem. Wzrok miał utkwiony przed siebie, a twarz, jak zawsze, idealnie spokojną. - Ale najbardziej pogłębiło się po masakrze klanu. To było bardzo wyczerpujące dla mojego Mangekyō Sharingana… Potem wciąż się pogłębiało, powoli, ale nieprzerwanie, aż do teraz.

Zamilkł, a cisza wokół nich aż huczała. Itachi niemal nigdy nie wspominał o masakrze, ale dla Kisame nie miało to teraz żadnego znaczenia, bo skupił się na czymś zupełnie innym. Poczuł nagły, mocny ból głowy. Itachi wciąż spokojnie przyglądał się drzewom naprzeciw. Czy to możliwe, że ich nie widzi?!

- Co teraz widzisz?! - zapytał ostrzej niż planował. Niemal krzyczał.

- Co widzę? - zapytał, wciąż z tym stoickim spokojem. Po raz pierwszy ten jego pieprzony spokój irytował Kisame. - Widzę… rozmazaną plamę o kolorze zielonym, na tle niebieskiej plamy nieba – Odwrócił się w jego stronę i… uśmiechnął! - A ty jesteś plamą szarości, z niemal niedostrzegalnymi dla mnie plamami czerni, które – jak zgaduję – są twoimi włosami i oczami.

Kisame gwałtownie opuścił głowę. Poczuł się nagle całkowicie wyczerpany i to nie treningiem.

- Więc nigdy… - zaczął niewyraźnie, bo ta ewentualność wydawała mu się całkowicie nieprawdopodobna – nigdy nie widziałeś mnie wyraźnie…?

- Nie, nigdy – powiedział cicho, a widząc jego zaskoczoną, bolesną minę dodał: - Nie przejmuj się – Itachi wzruszył ramionami. - Żałujesz, że nigdy nie zobaczę w pełni jak przystojny jesteś?

Ten jego uśmiech, spokój zirytował Kisame, zerwał się na równe nogi i wrzasnął:

- Do cholery?! Naprawdę żartujesz sobie w takiej chwili?!

Ale Itachi zdawał się już go nie słuchać. Podciągnął kolana pod brodę i wymruczał cicho, jakby bardziej do siebie niż do niego:

- Już nigdy więcej nie zobaczę wyraźnie twarzy mojego braciszka… Nigdy nie zobaczę na jak przystojnego młodego mężczyznę wyrósł… - Itachi przymknął oczy, a Kisame poczuł się nagle zmieszany.

Usiadł ciężko obok Itachiego i spochmurniał. Poczuł się nagle jak kompletny kretyn… Jak mógł w ogóle myśleć o sobie, gdy wiedział, że dla niego to zawsze brat będzie najważniejszy?

- Starałem się zapamiętać wyraźnie jego twarz, wyryć w swojej pamięci, gdy zacząłem tracić wzrok, ale przecież był wtedy tylko małym chłopcem, teraz na pewno wygląda zupełnie inaczej… Wprawdzie, gdy widzieliśmy go po raz ostatni, nawet ja dostrzegłem, że jego rysy zupełnie się zmieniły… Jego twarz nie była już dziecinnie pucołowata, wydłużyła się, urósł też znacznie no i jego głos zupełnie się zmienił… Nie uśmiechał się też wcale, a kiedyś był takim wesołym chłopcem…

No ciekawe dlaczego teraz się już się nie uśmiecha… pomyślał Kisame, ale już dawno przywykł do jego sposobu bycia, więc po prostu jak zwykle w takiej sytuacji milczał.

- Kisame, mam do ciebie prośbę.

- Słucham.

- Mógłbyś… opowiedzieć mi trochę o wyglądzie Sasuke?

Kisame zamyślił się, przypominając sobie jego twarz.

- Wiesz… nie mam porównania, w końcu nie znałem go wcześniej, ale… tak, wyglądał dojrzalej niż wtedy, gdy jeszcze go widziałeś. Miał… dość smutne oczy – zamilkł, czekając na jego reakcję, ale on tylko słuchał z zamkniętymi oczami, jakby wyobrażając sobie w głowie to, co mówi Kisame – Miał dość długie włosy, szczególnie z przodu i sterczące z tyłu.

Itachi nagle beztrosko się roześmiał.

- Och tak, nikt nigdy nie był w stanie nad nimi zapanować!

Itachi mówił dalej o Sasuke, a Kisame położył się na ziemi i podłożył rękę pod głowę. Cóż – znał Itachiego już na tyle długo, by wiedzieć, że takie rozważania na temat jego ukochanego braciszka nie skończą się BARDZO długo i właściwie mu to nie przeszkadzało.

Przymknął oczy i zamyślił się, pozwalając, by słowa jego partnera przepływały przez niego, tak że nie słyszał znaczenia, ale docierał do niego jedynie jego piękny, melancholijny głos.

Kiedy w końcu przestał mówić o Sasuke, spojrzał na Kisame i zapytał, uśmiechając się delikatnie:

- Wiesz jakie moja ślepota ma plusy?

- Plusy? Coś takiego może mieć jakiekolwiek plusy? - zapytał z powątpiewaniem.

Itachi w milczeniu skinął głową.

- I nie mówię tu o czymś takim jak wyostrzenie pozostałych zmysłów, bo to chyba oczywiste…

- Więc? - zapytał zaintrygowany.

- Wiesz jak bardzo mocno większość ludzi polega na swoim wzroku?

Zbliżył się do Kisame, a on z jakiegoś niezrozumiałego powodu poczuł lęk. Ale dlaczego? Przecież ufał mu w stu procentach.

- Choć dobry shinobi powinien czerpać swoją siłę ze wszystkich zmysłów, większość skupia się jedynie na wzroku. A to daje naprawdę ogromne możliwości… - szepnął, a Kisame poczuł ciarki na plecach – Wystarczy, że oślepisz na chwilę swoją ofiarę za pomocą genjutsu, a ona… już jest twoja.

Kisame miał ochotę wrzasnąć: „Proszę, nie rób mi tego!”, ale całą siłą woli zmusił się, by nie powiedzieć tego na głos.

- I… często tak robisz innym? - zapytał, z trudem przełykając ślinę w nagle suchym gardle.

- Tak… odkąd to odkryłem – Na powrót odsunął się od niego, a Kisame w myślach odetchnął z ulgą.

Jednak nie ma w planie mi tego demonstrować… pomyślał szybko.

- Wiesz… bez względu na to, co o tym wszystkim myślisz, sądzę, że nigdy nie zrozumiesz jak ja to postrzegam…

- Co masz na myśli?

- Dla Uchiha wzrok jest czymś zupełnie innym niż dla pozostałych ludzi… Odkąd byłem małym chłopcem słyszałem wokół siebie powtarzane słowa: „U każdego Uchihy istnieje zwiększona szansa na ślepotę”. Chyba po prostu oswoiłem się z tym konceptem… Nie przerażało mnie to aż tak bardzo… Choć przyznaję, wciąż jednak przeraża… Wiedziałem, że częste używanie Sharingana bardzo do tego przybliża… I wybrałem. Siłę i walkę, zamiast wzroku. Sądzę, że dla Uchiha wzrok to nie to, co można dostrzec wokół siebie, a raczej siła Sharingana. I to, co oferuje: możność zabijania, ataku i obrony oraz… iluzji – zawahał się przez chwilę, mówiąc to słowo, a Kisame spojrzał na niego uważniej.

Kisame często zastanawiał się, co kryje się za wymordowaniem przez Itachiego całego jego klanu. Któregoś razu gwałtownie otworzył usta, by go o to w końcu zapytać, ale Itachi spojrzał na niego delikatnie.

- Nie – Pokręcił głową. – nie pytaj, bo nigdy nie odpowiem ci na to pytanie… Bez względu na to jak bardzo cię cenię, nigdy nie opowiem ci DLACZEGO to zrobiłem… Zabiorę tę informację do grobu, bo to jedyne możliwe rozwiązanie.

Kisame milczał. Oczywiście nie miał zamiaru zmuszać go do odpowiedzi, ale nagle poczuł niepokój… Dotychczas był przekonany, że jedynym powodem był jego sadyzm lub szaleństwo, ale ta sprawa wydawała się być o wiele, wiele bardziej złożona. Nikt inny nie znał prawdy, tylko Itachi. Więc on sam nigdy się nie dowie…

Nim zdążył dodać cokolwiek więcej, Itachi gwałtownie wstał.

- No chodź – powiedział. Wyciągnął z kieszeni czarną opaskę, a Kisame znów poczuł niepokój.

Więc on od początku zaplanował tę rozmowę na dziś i… chciał w ten sposób POKAZAĆ mu jak tak naprawdę wygląda jego codzienność? Ta myśl sprawiła, że Kisame już się nie wahał. CHCIAŁ wiedzieć, chciał zrozumieć…

Wstał i podszedł do niego.

- Proszę – powiedział dziwnie cicho – Nałóż mi to.

- Zamknij oczy – jego głos również był niemal szeptem.

W milczeniu wykonał jego polecenie. Serce waliło mu jak młotem, choć wiedział, że nie ma żadnego powodu, by się bać. Chyba Itachi miał rację co do przesadnego polegania na zmyśle wzroku...

Itachi westchnął.

- Przestań.

Już miał zapytać, co ma na myśli, ale Itachi dodał:

- Twoje serce tak głośno bije. Przecież wiesz, że cię nie skrzywdzę.

- Wiem, ale… po prostu zrób to.

Złapał się na tym, że wstrzymuje oddech.

Itachi delikatnie zawiązał mu opaskę na oczach, a on stał w milczeniu, nagle dziwnie zagubiony i bezbronny jak małe dziecko… A bardzo nie chciał się tak czuć.

- Spokojnie… - usłyszał jego szept za swoimi plecami i prawie podskoczył. Poczuł się nagle jak mysz, którą bawi się Itachi.

Przemknęła mu nagle przez głowę absurdalna myśl: chciałby, by Itachi go teraz pocałował… Szybko ją od siebie odsunął.

- Przestań… Przecież w każdej chwili możesz ją zdjąć.

Poczuł się nagle całkowicie głupio… Itachi miał rację, mógł ją zdjąć w każdej cholernej chwili… A Itachi nie mógł zdjąć swojej „opaski”… Poczuł się pewniej.

- Co mam robić? - zapytał.

- Po pierwsze, oddychaj – roześmiał się.

Jego śmiech teraz, gdy Kisame nie widział jego twarzy wydał mu się nagle jeszcze piękniejszy. Ciekawe czy Itachi w ten sam sposób reagował na jego głos? Pewnie nie.

- A po drugie, wyciągnij rękę przed siebie.

Kisame wykonał jego polecenie.

- I idź.

Poczuł się nagle jak małe dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Ruszył przed siebie niezdarnie.

- Używaj dłoni, by na nic nie wpaść. Ja wprawdzie widzę kolory, ale moja ograniczona percepcja nie pozwala mi zbyt dobrze oceniać odległości od przedmiotów na mojej drodze. Więc… nasłuchuj, węsz, poczuj. Chyba jako rekin nie powinieneś zapominać o swoich pozostałych zmysłach?

Zaczął oddychać głęboko. Co czuł? Zapach trawy, wiatru… Szum liści, wiatr pieszczący jego twarz.

- A teraz mnie zaatakuj – usłyszał jego głos.

Miał wrażenie, że Itachi wciąż się przemieszcza, bo za każdym razem jego głos dobiegał do niego z innego kierunku.

Widząc, że Kisame nie reaguje, dodał:

- Oddycham. Wiesz… jestem istotą żywą. Skup się na moim oddechu, usłysz go. Skup się na tym, z której strony dobiega mój głos. Kierunek, odległość…. Ucho to potrafi.

Przez chwilę wydawało mu się to kompletnie nierealne, ale już po chwili…

Wyprowadził cios i choć nie trafił, to poczuł na pięści muśnięcie włosów Itachiego. Ten musiał zrobić unik.

Poczuł obok siebie jego obecność. Spiął się, bo był pewien, że jeśli Itachi go teraz uderzy, to on na pewno nie zdoła się obronić, ale Itachi jedynie jednym ruchem zdjął mu opaskę. Gdy skóra Uchihy musnęła jego twarz, poczuł dreszcz przebiegający przez całe ciało.

- Chyba już wystarczy.

Nigdy już nie powrócili do treningu z opaską, a choć Kisame często o tym myślał, z jakiegoś powodu nigdy sam nie zaproponował powrotu do tego pomysłu.

*

Kisame wspominał równie często dzień, w którym stali się dla siebie kimś więcej niż tylko partnerami w Akatsuki. Zresztą odkąd Itachi niemal wciąż spał, on miał cholernie dużo czasu na wspominanie tych chwil, gdy choroba jeszcze całkowicie go nie opanowała… ZA dużo czasu.

Przymknął oczy, próbując odpowiedzieć sobie samemu na pytanie kiedy to się zaczęło… Kiedy po raz pierwszy w swoim życiu poczuł, że naprawdę kogoś pokochał. Zawsze chełpił się sam przed sobą, że nie ma żadnych uczuć. Lubił to, lubił tak się czuć. Nie był pewien, czy to z powodu jego pochodzenia, czy może ze względu na rodziców: jego matka była właśnie taka jaka była większość jej klanu – dzika i nieczuła.

Opuściła jego ojca i jego, gdy miał tylko kilka lat. Pamiętał jak przez mgłę jej ciągłe kłótnie o to, że jej mąż ogranicza jej swobodę. Ojciec długo to znosił, pewnie zbyt mocno ją kochał i dlatego wciąż się łudził, że to może się udać. Ale któregoś dnia tak po prostu wstała i wyszła. I już nigdy więcej nie wróciła. Nie przejął się tym, tak jak nigdy niczym się nie przejmował.

Ale jego ojca mocno to uderzyło. Od tamtej chwili często mówił o niej z nienawiścią przy Kisame. Wciąż powtarzał: „Pamiętaj, kobiety są okrutne i nic nie warte… Wykorzystają twoje uczucia i wtedy cię zniszczą. Nigdy się nie zakochuj.”

A on słuchał i chłonął. Ojciec został zabity podczas ataku na wioskę niedługo później, ale on zapamiętał. Choć w jego przypadku – o czym przekonał się w wieku kilkunastu lat – te słowa powinny brzmieć „Mężczyźni są okrutni i nic nie warci”, nie miało to większego znaczenia. Bo Kisame szybko przekonał się, że płeć nie ma tu nic do rzeczy – miłość niezależnie od płci była taka sama: osoba, która się zakochała przegrywała. Stawała się słaba i podatna na zranienia.

A on nigdy, przenigdy nie chciał czuć się tak jak jego ojciec. Pamiętał te wszystkie przepłakane przez ojca noce, gdy myślał, że syn nie słyszy jego rozpaczy. Z pogardą i wyższością patrzył na kolegów, którzy szeptali między sobą: „Ona jest taka piękna… Chyba ją kocham, co mam zrobić, by zwróciła na mnie uwagę?”. Miał ochotę śmiać się im w twarz, patrząc na to jak słabi i żałośni są.

On od mężczyzn pragnął tylko jednego: seksu. A potem odchodził, bo przecież wiedział, że mężczyźni są jednorazowi. Nie miał większego problemu w doborze swoich „ofiar”; miał w sobie coś, co niemal zawsze bezbłędnie pozwalało mu wskazać osobę, która będzie nim zainteresowana. A nawet jeśli czasem nie trafiał, też było to nieistotne, bo mężczyźni widząc jego potężną sylwetkę i miecz, z którym nigdy się nie rozstawał woleli powiedzieć: „Nie mam na to ochoty” niż dać mu w mordę. Gdy wydawało mu się, że jest kimś za bardzo zainteresowany, szybko odchodził. Ten plan sprawdzał się w stu procentach.

Jedyną miłością w jego życiu była jego wioska i sądził, że nie jest to zła miłość, w końcu nie była romantyczna, ale i wtedy poczuł ogromny ból, gdy zorientował się, że władze wioski działają na jej niekorzyść. Uciekł i rozpoczął życie wyjętego spod prawa ninja.

Przez kilka pierwszych lat nie patrzył na Itachiego w ten sposób. Był on tylko jego partnerem w działaniach przestępczych, zresztą był wtedy tylko nastolatkiem.

Wciąż spotykał się z obcymi mężczyznami, niespecjalnie zwracając uwagę na to, czy Itachi jest świadkiem jego umawiania się na seks, czy też nie. Nigdy nie pytał go o jego orientację, bo nie miała ona dla niego żadnego znaczenia a i tak sądził, że Itachi jest bardziej skupiony na ich misjach dla Akatsuki niż na czymkolwiek innym.

Ale to w końcu zaczęło się zmieniać: łapał się na tym, że zerka na jego, teraz już męskie, a nie chłopięce ciało, nagle lubi brzmienie jego głosu, głębię czarnych oczu, długie, czarne włosy, zawsze spięte czerwoną gumką, delikatne, szczupłe dłonie. Ignorował to, czując się jak w potrzasku: tym razem nie może przecież uciec, bo to nie jest obcy facet z ulicy, a ktoś, z kim będzie wykonywał kolejną i jeszcze kolejną misję… Przecież nie pójdzie do Paina i nie powie: „Żądam zmiany partnera na takiego, którego nie będę chciał przelecieć”.

Po jakimś czasie złapał się na myśli, że nie jest już w stanie spotykać się z innymi mężczyznami, bo czuje się tak, jakby zdradzał Itachiego. Więc i on, po tylu latach walki, dał się złapać w tę cholerną pułapkę…

Któregoś razu szli razem ulicą, jakiś mężczyzna stanął mu na drodze. Zaklął w myślach i próbował go wyminąć. Ale mężczyzna mu na to nie pozwolił, znowu stanął przed nim i powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy:

- Masz ochotę na seks?

Usłyszał głos Itachiego obok siebie:

- Spotkamy się później.

Jeszcze nie tak dawno z chęcią by się zgodził, ale teraz zerknął tylko w stronę oddalającego się Itachiego.

Zacisnął pięści ze złością. Czemu tak bardzo zależy mu na tym cholernym Uchiha?!

Bez słowa ruszył za mężczyzną. Weszli do jakiegoś pomieszczenia, ale tamten mężczyzna zamiast zacząć się rozbierać, usiadł obok i spojrzał na niego.

- O co ci chodzi? - warknął, żałując, że w ogóle tu przyszedł.

- Może byśmy sobie pogadali?

- Oszalałeś, tak?

Mężczyzna roześmiał się.

- Chyba nie. Po prostu widziałem jak patrzyłeś na tamtego faceta… Jesteście razem?

Kisame prychnął.

- Nie sądzisz, że gdybyśmy byli, nie byłoby mnie tu teraz z tobą? O co ci w ogóle chodzi?! - powtórzył, coraz bardziej zły.

- O nic… Przepraszam za to… Gdybym wiedział, nie zawracałbym ci głowy…

- Co, taka z ciebie dobra wróżka?! - zerwał się ze złością na nogi.

- Powiedzmy, że wiem, jak to jest… Nieważne… To co, pogadamy o czymś?

Ale nie rozmawiali. Kisame siedział przez długi czas, naburmuszony i próbował pozbyć się sprzed oczu widoku odchodzącego Itachiego. Ale nie umiał.

W końcu wstał i powiedział do mężczyzny:

- Przepraszam za to zamieszanie…. Wiesz, zwykle nie zachowuję się jak romantyczny debil.

Mężczyzna tylko roześmiał się w odpowiedzi.

*
Długo jeszcze spacerował, czując się dziwnie wyprowadzony z równowagi.

W końcu wrócił do domu i obrzucił Itachiego milczącym spojrzeniem. Ten też nic nie mówił.

Po długiej chwili ciszy Kisame w końcu nie wytrzymał. Choć planował żałośnie udawać jak to cudownie mu było z tamtym obcym mężczyzną, nagle w jednej chwili zdecydował, że opowie mu to wszystko. Nie tylko o tamtym mężczyźnie, ale też wszystko inne: o swoich uczuciach do niego i o lęku przed zakochaniem się, wpojonym mu przez ojca.

Gdy skończył, spojrzał na Itachiego. Czuł się całkiem nagi i bezbronny.

Itachi spojrzał na niego z niewinnością wypisaną na twarzy i zapytał spokojnie:

- Chcesz uprawiać ze mną seks?

Kisame był tak zaskoczony, że tylko gapił się na niego, mrugając.

- Nie żartuj sobie ze mnie…

Ale Itachi zdawał się nie przejmować jego słowami. Podszedł do niego powoli i wsunął mu rękę w majtki.

Kisame nie był już w stanie myśleć o niczym. I wcale nie chciał. Niby jakie miało znaczenie, czemu Itachi to robi?

Itachi był cudownie delikatny i uległy. Była to jedyna dziedzina w ich życiu, w której pozwolił przejąć Kisame kontrolę i jemu bardzo to odpowiadało.

Od tamtego dnia zawsze, gdy tylko Kisame miał na niego ochotę, podchodził i przyciskał brzuch do ciała Itachiego, a on zawsze śmiał się cicho i zsuwał spodnie. Z wyjątkiem tamtego pierwszego dnia Itachi nigdy pierwszy nie inicjował seksu, ale też nigdy nie odmawiał Kisame. To był czysty seks: nigdy się nie tulili, nawet ani razu nie całowali, nie wyznawali sobie uczuć. I choć Kisame bardzo to odpowiadało, jednocześnie chciałby kiedyś móc go pocałować, ale nie chciał pierwszy o tym wspominać.

Itachi nigdy nie mówił o uczuciach, a Kisame wciąż nie wiedział, czy tamto zachowanie Itachiego miało pokazywać jego miłość, pożądanie, czy może naprawdę chciał jedynie go pocieszyć?

Któregoś razu w końcu nie wytrzymał.

- Powiesz mi w końcu, czemu to wtedy zrobiłeś? - zapytał nagle, gdy skończyli jeść obiad.

Itachi zdawał się nie rozumieć, co ma na myśli.

- Co zrobiłem? - zapytał, marszcząc brwi.

- Zaproponowałeś mi seks… Litowałeś się nade mną?… - czuł się głupio, bo naprawdę brał pod uwagę tę ewentualność.

- Och… to. Nie, wcale nie. Po prostu byłem ciekaw jak to jest.

- Jak to jest… Chcesz mi powiedzieć, że ty nigdy wcześniej nie…? - naprawdę go to zaskoczyło. Itachi ani razu nie zachowywał się ktoś, kto czuje się niepewnie w tej nowej dla siebie sytuacji.

Itachi pokręcił głową w zamyśleniu.

- Nie, nigdy… Wiesz, kiedy opuszczałem Konohę, miałem czternaście lat i myślałem jedynie o problemach mojej wioski, a potem skupiłem się na sprawach Akatsuki.

- Miałeś kiedyś kogoś?

Rozsiedli się wygodnie i odłożyli talerze. Itachi miał dziwny wyraz twarzy: zamyślony, odległy. Wyglądało na to, że myślami był już w swojej dawnej wiosce.

            - Kochałem kiedyś kogoś, wiesz? - spojrzał na niego odrobinę nieprzytomnym wzrokiem.

Więc jednak on umie kochać, po prostu ja jestem dla niego jedynie przygodą… przemknęło przez myśl Kisame, ale zignorował to; nie będzie przeszkadzał Itachiemu w opowieści. Być może to jedyna szansa w życiu, by dowiedzieć się o nim czegokolwiek.

- Miał na imię Shisui… - nawet samo wspomnienie tego imienia sprawiło, że jego twarz pojaśniała, uśmiechał się też delikatnie.

Kisame starał się zignorować ukłucie zazdrości.

- Był z mojego klanu, starszy o kilka lat ode mnie… Był wspaniałym, utalentowanym shinobi. Bardzo dużo razem trenowaliśmy, wiele mnie nauczył. - Uśmiechnął się w jego stronę, ale wzrok dalej miał nieobecny; Kisame był pewien, że nawet go nie dostrzega. Westchnął cicho, a potem kontynuował:

- Długo po prostu się przyjaźniliśmy, bardzo lubił Sasuke, wiesz… Czasem mam wrażenie, że był mu lepszym bratem niż ja kiedykolwiek…

Itachi milczał długą chwilę, a Kisame nie chciał przerywać tej ciszy, bał się, że go spłoszy, a chciał choć spróbować poznać lepiej swojego towarzysza.

- Sądzę, że sytuacja Uchiha w wiosce w tamtym czasie też miała duże znaczenie… Jeszcze bardziej zbliżyła nas do siebie. Wiesz, dla wioski byliśmy wtedy niewygodnymi potworami… Mój klan też nie pozostawał im dłużny, więc moja rodzina nie chciała, bym spędzał czas z kimś spoza klanu. To był piękny czas, najpiękniejszy czas mojego życia… Choć i on nie był pozbawiony wielu, wielu czarnych chmur.

Bardzo lubiliśmy spędzać czas z dala od wioski, na polach, istniała mała szansa, że ktoś nas tam znajdzie. Obaj wprost uwielbialiśmy walczyć. Byliśmy też razem na wielu misjach. Był moim idolem. Nawet wśród Uchiha nie był byle kim. Był uznawany za jednego z najpotężniejszych młodych shinobi, był naszą nadzieją na „lepszy czas” według wielu. Choć sądzę, że to nie jest dobre określenie: on był zbyt dobry i czysty, by pragnąć zemsty, tak jak inni z klanu…

Więc zwykle po prostu trenowaliśmy wspólnie. Tak jak wspomniałem, często przesiadywaliśmy razem na polu, mogliśmy oczywiście trenować gdzieś bliżej, ale chyba obaj czuliśmy się zmęczeni i przytłoczeni polityką, problemami wioski i klanu, a to dawało nam chwilę wytchnienia.

Poznaliśmy się, gdy miałem około trzech lat – Ponownie jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Jakieś dziesięć lat później kończyliśmy właśnie trening, byłem wykończony, co sprawiło, że z łatwością udało mu się powalić mnie na ziemię, leżałem tak, nie mając siły nawet się podnieść, a on pochylił się nade mną, by pomóc mi wstać. Pocałowałem go wtedy. Patrzył na mnie przez chwilę z wytrzeszczonymi oczami, a ja pomyślałem, że nie mam u niego żadnych szans, więc zacząłem go przepraszać. Usiadł wtedy koło mnie na ziemi i zapytał w zamyśleniu:

- Wiesz, że to się nigdy nie uda? Klan NIGDY nie pozwoli nam być razem.

Milczałem.

CO miałem powiedzieć? Wiedziałem już jak ogromną obsesję ma nasz klan na punkcie Sharingana, a co za tym idzie małżeństw. Oczywiście małżeństw hetero… Ale wtedy mnie to nie interesowało. Byłem nastolatkiem, chciałem całować Shisuiego, całować i nie przestawać. Czemu nie mielibyśmy postąpić na przekór wszystkim?

W jakimś dziwnym proteście przeciwko zasadom klanu pocałowałem go gwałtownie, niemal przewracając. A on tym razem już nie protestował. Itachi ponownie się uśmiechnął. Kisame przez te wszystkie lata ich znajomości ani razu nie widział, by Itachi uśmiechał się tak często, dopiero teraz…

Tak naprawdę przez rok naszego związku całowaliśmy się jedynie kilka razy… Za wyjątkiem tego pierwszego razu strach, że ktoś nas przyłapie nie dodawał mi sił, a jedynie lęk. Więc od tamtej chwili pocałunki kojarzyły mi się bardziej ze strachem o odkrycie naszej tajemnicy, gdy całowałem go z duszą na ramieniu niż z czymś przyjemnym czy ekscytującym… Zawsze wtedy co chwilę odrywaliśmy się od siebie, by zerkać nerwowo wokół. Więc oczywiście o czymś więcej niż pocałunki nie było nawet mowy, choć i tak nie byłem jeszcze wtedy na to gotowy.

Więc, jak już wspomniałem, częściej trenowaliśmy i rozmawialiśmy, bojąc się nawet przytulić, bo przecież „mężczyźni się nie przytulają”… Chyba najbardziej lubiłem te chwile, gdy wykończeni po treningu padaliśmy obok siebie na trawę, leżeliśmy tak długo i rozmawialiśmy… O wszystkim, o naszych pragnieniach, lękach, marzeniach, ale najczęściej wracaliśmy do tematu „naprawy” klanu i wioski. To trochę tak jakbyśmy byli legendarnymi Madarą i Hashiramą i rozmyślali o zmianach, ale i tak nie wierzyliśmy, że one są w ogóle możliwe… To znaczy… niby marzenie Madary i Hashiramy się spełniło, ale co z tego, skoro obecna sytuacja wioski wybitnie wskazywała na to, że tamte starania niewiele dały, nie wystarczyły na długo… Mogliśmy godzinami marzyć na jawie o idealnej wiosce, w której klany nie chciałyby spiskować między sobą, gdzie nie musiałbym bać się o los mojej rodziny, w której ja i Shisui nie musielibyśmy się ukrywać, tylko moglibyśmy oficjalnie być parą. Bolało mnie to, że skoro obaj byliśmy bardzo uzdolnieni i mogliśmy zrobić wiele dla klanu i wioski to jednak liczyło się jedynie to, by na świecie pojawili się kolejni Uchiha z Sharinganem… Wiem też, że w wiosce byli tacy, którzy zakochali się w kimś spoza klanu z wzajemnością i oczywiście nigdy nie mogli być razem, choć przecież nadal istniała szansa, że dzieci takiej pary BĘDĄ miały Sharingana. Najwyraźniej dla naszego klanu liczyły się jedynie statystyki urodzin, a nie dobre samopoczucie członków… Nawet samotni byli przymuszani do zawierania małżeństw i posiadania dzieci z tym, kto też był wolny i „oporny”. Jedynie jeśli jacyś ludzie z klanu sami zainteresowali się sobą, a nie był to na przykład ktoś bardzo słaby z kimś sporo potężniejszym, klan zgadzał się na to. I choć wiedziałem, że w czasach, w których ciągłe walki zabierają wielu shinobi ilość osób w wiosce jest ważna, nie podobało mi się prawo klanu. Które, niestety, było dla nas nad prawem wioski. Właściwie nasz klan nic sobie nie robił z zewnętrznych praw, a choć sytuacja ilości utraconych shinobi wszędzie była podobna, w Konosze nikt nikogo nie przymuszał do małżeństw. I choć niby wiedziałem to wszystko, ignorowałem to. Sądziłem, że przecież mam dopiero trzynaście lat, jaki to ma na mnie wpływ? Wiedziałem, że małżeństwa dotyczą jedynie osób pełnoletnich, a do tego miałem jeszcze wiele lat, przynajmniej tak wtedy sądziłem…

Itachi zamilkł na chwilę, a Kisame poczuł ukłucie w żołądku. Na samą myśl o tym, że jego klan mógłby zmusić go do małżeństwa przerażała go. A Itachiemu przyszło żyć w tym koszmarze. Prawa w jego wiosce było bardzo surowe i krwawe, ale jednak na ten pomysł nigdy nie wpadli. Nagle ucieszył się, że klan, w którym on sam się urodził nigdy nie był tak prestiżowy i pełen tradycji jak jego.

Itachi odetchnął głęboko, jakby ta rozmowa bardzo wiele go kosztowała, ale kontynuował:

Któregoś dnia całowaliśmy się za wioską, nagle usłyszałem jakiś hałas, gwałtownie się zerwałem, a tam… stała dziewczyna z naszego klanu, była w naszym wieku, kojarzyłem ją z widzenia. Miała na imię Izumi. Stała i patrzyła na nas z otwartymi ustami. Naprawdę poczułem przerażenie. Co się teraz stanie? Niemal zemdlałem z obaw. Nie miałem pojęcia jakby nasza wioska zareagowała. Chcieliby nas jakoś dotkliwie ukarać? A może po prostu roześmialiby się, mówiąc nam, że możemy „się wyszumieć”, póki jesteśmy nastolatkami? Nie wiem, ale żadna z tych opcji mi się nie podobała. O ile z wielkim trudem byłem w stanie wyobrazić sobie siebie płodzącego dziecko tylko po to, by potem móc nadal być z Shisuim, to przerażała mnie myśl o tym, że miałbym żyć przez kilkadziesiąt lat z całkiem mi obcą kobietą, opiekować się dziećmi kogoś, kogo nie byłem w stanie pokochać i jednocześnie w tym samym czasie na tyle radzić sobie ze swoją psychiką, niesprawiedliwością i smutkiem, by chodzić na misje i walczyć za wioskę… To brzmiało jak koszmar na jawie. Bez wątpienia nie byłem osobą, która uznałaby, że nic nie jest aż takie złe, że nie ma sytuacji bez wyjścia i mogę po prostu okłamywać wszystkich wokół i w sekrecie spotykać się z Shisuim. Wiem, że te kłamstwa by mnie zabiły… I wiedziałem, choć byłem przecież jeszcze dzieckiem, że łączy mnie z Shisuim coś wyjątkowego, że to NIE JEST tylko przelotny romans.

Więc pobiegłem za nią. Chciałem… sam nie wiem, błagać ją, by udawała, że niczego tu nie dostrzegła, przekupić ją, zaszantażować, wyjaśnić? Nie wiem.

Dogoniłem ją, gdy wracała do wioski, Shisui chyba nie był w stanie się ruszyć, bo został w tym miejscu, w którym byliśmy jeszcze przed chwilą.

- Ja… - Chyba po raz pierwszy w życiu nie miałem pojęcia co powiedzieć. - Zapomnij o tym, proszę, to nic takiego…

Spojrzała na mnie z takim obrzydzeniem, że w jednej chwili zrozumiałem, że nie zdołam jej udobruchać…

- Ty obrzydliwy pedale… - Była tak wściekła, że z trudem mówiła. - Myślisz, że będziesz się z nim ruchał i ignorował wszystko inne?

To niemal zabawne… Przez ostatni rok czekałem ponuro na ten moment, w którym ktoś po raz pierwszy nazwie mnie TYM wyrazem, czasem sam w myślach nazywałem tak siebie… Jakby na próbę, by sprawdzić jak bardzo boli, by przekonać się, czy zdołam się na nie uodpornić, gdy w końcu użyje go ktoś inny. I… prawie nie bolało, kto wie, może po prostu byłem zbyt przerażony całą tą sytuacją, by się tym przejąć? Zignorowałem również jej pozostałe insynuacje. To przecież nie miało sensu, zresztą pewnie powiedziała to tylko po to, by mnie zirytować.

- Nie ignoruję moich obowiązków, mam teraz wolny czas i…

Ale ona gwałtownie mi przerwała:

- Jeszcze cię zniszczę, zobaczysz!

I pobiegła przed siebie.

Stałem tak przez chwilę, chyba nie do końca rozumiałem, co się wydarzyło. Głowa zaczęła boleć mnie z nerwów, wróciłem powoli do Shisuiego. Spojrzał na mnie ze współczuciem, szepnął:

- Przepraszam, to moja wina…

Pokręciłem głową.

- Nie, obaj byliśmy tak samo durni i bezmyślni.

- Co powinniśmy teraz zrobić?

Nie miałem pojęcia, tak jak i on.

Nagle, nie myśląc co robię, pocałowałem go gwałtownie, jakbym chciał tym pocałunkiem przelać w niego całą moją miłość. On próbował się wyrwać, ale nie pozwoliłem mu na to. Chyba czułem, że od teraz nasze życie będzie jeszcze bardziej skomplikowane. Nie interesowało mnie to, że może tamta dziewczyna nadal gdzieś tu jest.

Gdy go puściłem, oddychał gwałtownie.

- Co… to było głupie! - Chyba przejął się całą tą sytuacją bardziej ode mnie, a może ja po prostu byłem zbyt skołowany, by w ogóle okazywać cokolwiek. - Co… co teraz?

- Nie wiem – szepnąłem. Marzyłem o tym, by zostać tu z nim jak najdłużej. - Chyba musimy wracać. Wracać i udawać, że nic takiego się nie wydarzyło.

Tamtego dnia całowaliśmy się ostatni raz w życiu.

Rozeszliśmy się, a ja przygotowywałem się do udawania, że przecież nic się nie wydarzyło. Ostatnio wciąż musiałem udawać…

Wróciłem do domu, czułem się jak we śnie. Nic wokół mnie nie było realne, widziałem wciąż przed oczami tylko jego twarz.

Przywitałem się z ojcem, chciałem tylko zaszyć się w swoim pokoju, skulić na łóżku i próbować jakoś sobie to wszystko poukładać. Ale ojciec zawołał mnie do siebie. Czyżby już wiedział? Choć wcześniej próbowałem ułożyć sobie jakieś alibi, usprawiedliwienie, cokolwiek, to teraz to wszystko nagle wyparowało mi z głowy.

- Musimy porozmawiać o czymś bardzo ważnym – Ojciec był poważny jak zwykle. Czułem, że nie mam już sił z niczym walczyć.

Usiadłem, do pomieszczenia weszła moja matka i oboje usiedli na wprost mnie.

- Od kilku tygodni jest pewna dziewczyna, którą wybraliśmy na twoją przyszłą żonę.

Ojciec powiedział to tak po prostu, a ja poczułem, jakbym spadał… Kiedy wymienił jej imię, przed oczami stanęła mi tamta dziewczyna, która nas podglądała. Zrobiło mi się niedobrze, to była ona… Teraz do mnie dotarło: była tak pełna nienawiści, bo myślała, że specjalnie ją zdradzam!

Poczułem, że nie wytrzymam tam ani chwili dłużej, wstałem chwiejnie. Wyjść, gdziekolwiek…

Ale ojciec przerwał mi ostro.

- Zostań– Nie krzyczał. Ojciec nigdy nas nie krzywdził, ale zawsze był stanowczy i oczekiwał, że będziemy spełniać każde jego polecenie.

Usiadłem ciężko i patrzyłem tępo przed siebie.

Matka spojrzała na mnie z delikatnością wypisaną na twarzy i pogłaskała mnie po przedramieniu.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie, zobaczysz… Ja na początku też byłam przerażona…

Ojciec spojrzał na nią zaskoczony, a ona się uśmiechnęła.

- Tak… Byłam młoda, przerażona, nie wiedziałam, co mnie dalej czeka. A moja matka porozmawiała wtedy ze mną, powiedziała, że taka jest kolej rzeczy i żebym się nie bała, bo to nie musi oznaczać końca mojego życia. A ja jej uwierzyłam. Po jakimś czasie staliśmy się z twoim ojcem prawdziwą parą, a nie tylko małżeństwem z rozsądku i naprawdę się kochamy – Przytuliła ojca i spojrzała na niego z taką miłością, że poczułem radość, że tak im się udało. Ale jednocześnie boleśnie wiedziałem, że w moim przypadku tak nie będzie. Ale nie powiem im tego, nikomu nie powiem. Niech matka pociesza się, że ja też mogę być jeszcze szczęśliwy.

Wtedy usłyszałem kroki na schodach i do pokoju wszedł Sasuke. Spojrzał na nas zaskoczony i zapytał: „Co tu robicie?”. Ojciec kazał mu wyjść. Nagle ogarnął mnie strach… Więc jego czeka ten sam koszmar, co mnie? Nie pozwolę!

Zerwałem się z krzesła i powiedziałem ostro:

- Zgodzę się na wszystko pod warunkiem, że jemu dacie spokój!

Ojciec spojrzał na mnie ostro, jak na obcą osobę. Wiedziałem, że nie mam żadnych szans… Ale przecież nie mogłem ustąpić!

- Nie ty o tym decydujesz. Twój brat za kilka lat usłyszy od nas to samo, co ty teraz.

Wstał i wyszedł. Matka spojrzała na mnie ze współczuciem, a potem poszła za nim. Opadłem na krzesło.

Moje myśli biegły jak szalone. Jak duża szansa istniała, że mój brat będzie szczęśliwy w aranżowanym małżeństwie? Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl… A może moja matka jedynie wmawia samej sobie, że jest szczęśliwa? Bo niby co innego pozostało jej w obecnej sytuacji? Wiedziałem, że to tylko moje przeczucia, ale wydawało mi się, że Sasuke zaczyna czuć coś do Uzumakiego Naruto. Choć był jeszcze małym chłopcem, nieraz widziałem, jak zerka na niego. Przyznaję, często ich śledziłem. Gdy rozmawiali, choć zwykle kłócili się. Chyba już wtedy czułem, że któregoś dnia zabraknie mnie obok niego i sądziłem… że wtedy nie zostanie sam, będzie miał kogoś bliskiego, kto pozwoli mu się nie załamać. Czy jeśli się nie myliłem, mój brat za kilka lat stanie się tak samo nieszczęśliwy jak ja teraz?

Ale co mogłem zrobić? Zabić się, uciec z wioski? Nie podobały mi się te rozwiązania. Były zbyt drastyczne. Choć jednocześnie wiedziałem, że żadne mniej drastyczne nie zadziała, nie uwolni mnie od tego koszmaru…

Cały dzień przeleżałem w łóżku. Następnego dnia poszedłem na umówione wcześniej spotkanie z Shisuim. Obiecałem sobie, że będę trzymał go na dystans, nawet go nie dotknę, nie chciałem ranić tamtej dziewczyny. Choć nadal nie potrafiłem myśleć o niej jako o mojej przyszłej żonie, nie chciałem jej krzywdzić. Ale Shisui z jakiegoś powodu również był tego dnia bardzo odległy.

Rozmawialiśmy długo, w końcu odezwał się dziwnie zduszonym głosem:

- Itachi… Bardzo mi przykro, ale muszę ci to w końcu powiedzieć… Moja rodzina wybrała mi już żonę.

Poczułem się tak, jakbym dostał w brzuch. Czy to na pewno nie jakiś koszmarny sen?! Choć chciałem dziś wyznać mu prawdę, bałem się. On pewnie też czuł to samo, ale i tak nie umiałem opanować złości.

- Nie powiedziałeś mi?! - krzyknąłem.

Chyba go zraniłem, ale wtedy już o to nie dbałem.

- Teraz ci mówię, wiem dopiero od kilku dni, chciałem… znaleźć odpowiedni moment. Itachi, przecież od samego początku wiedziałeś, że to się właśnie tak skończy… Mówiłem ci.

Znów chciałem na niego krzyknąć, ale zamiast tego rozpłakałem się. Szlochając, opowiedziałem mu o mojej przyszłej żonie, o kłótni z nią, o stanowczości rodziców.

Spojrzał wtedy na mnie z ogromną miłością w oczach i powiedział:

- Itachi… Po prostu o tym nie myśl. Kocham cię jak nikogo innego i nawet jeśli nie będziemy razem, nigdy o tobie nie zapomnę.

Wstał i szybko odszedł.

Nie mogłem się nawet ruszyć. Więc to koniec? Już teraz? Przecież do naszych ślubów jeszcze kilka lat, moglibyśmy… Nie wspomniał też ani słowem, że będziemy spotykać się w tajemnicy, nawet za wiele, wiele lat, zawsze… Ale może to on miał rację? Może nie mieliśmy prawa tak robić?

Nagle pomyślałem o mojej narzeczonej. Nawet z nią nie rozmawiałem… Może ona mnie naprawdę kocha, może ta decyzja jej rodziców ją ucieszyła? Czy mam prawo ją ranić, skoro to i tak to niczego nie zmieni?

To trochę tak jak moja mama, pomyślałem. Gdyby nagle odkryła, że ojciec ją zdradza, czułaby ból. Może jednak mógłbym zmusić się do kochania tamtej dziewczyny? Czy tylko okłamuję samego siebie?

Wstałem i poszedłem do jej domu. Rodzice powitali mnie tak, jakby już był częścią ich rodziny. Zawołali swoją córkę. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju i usiedliśmy oboje na łóżku. Nie czułem się swobodnie w jej towarzystwie.

Spojrzała na mnie z niechęcią, niemal taką, jak wczoraj.

- Słuchaj… chciałem ci tylko powiedzieć, że spotkałem się z nim przed chwilą i…

- Coś ty powiedział?! - Krzyknęła. Zerwała się na równe nogi. Bałem się, że zaraz pojawią się tu jej rodzice i dowiedzą się wszystkiego.

- Nie… proszę, posłuchaj. Nie krzycz. Chodziło mi o to, że spotkaliśmy się, by wszystko sobie wyjaśnić. On… - Z trudem przeszło mi to przez gardło. - on też ma już wybraną żonę, więc…

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, rozpromieniła się w jednej chwili. Zabolało mnie to… Czy ją właśnie cieszy mój ból? Czy musiała aż tak mocno okazywać swoje zadowolenie? Ale zignorowałem to. To nie miało już znaczenia.

- Och! - Nagle gwałtownie mnie przytuliła, a ja zamarłem. Nigdy nie przytulałem kobiety, nie licząc mojej matki. Czułem się dziwnie bezbronny i przestraszony. Chciałem się odsunąć, ale zmusiłem się, by tego nie robić. - Wiesz, Itachi? Czytałam trochę o TYM. Podobno w naszym wieku to normalne, że można zainteresować się kimś… - Milczała przez chwilę, jakby nie była w stanie nawet wymówić tych słów. - tej samej płci, ale to potem mija!

Uśmiechnęła się do mnie szeroko, jej oczy płonęły. Czy ona była szalona?, pomyślałem nagle.

- Kocham cię, Itachi, wszystko się ułoży, zobaczysz! Będziemy mieli wiele dzieci, piękny dom i będziemy cudownie szczęśliwi!

Chciała mnie chyba pocałować, ale się odsunąłem, bełkocząc coś w stylu: „Po ślubie” i wyszedłem. Długo błądziłem ulicami Konohy, marząc o tym, by umrzeć. Było gorzej niż sądziłem. Nie wytrzymam tego, to było pewne. Już chyba wolałbym, by mnie nienawidziła.

Kilka dni później… Shisui już nie żył. Nie mogę opowiedzieć ci szczegółów, to tajemnica wioski, ale… Pewien wysoko postawiony mieszkaniec odebrał mu jednego Sharingana. On, nie chcąc, by zabrał mu drugiego, spotkał się ze mną… Oddał mi go i na moich oczach… - Itachi odetchnął głęboko. - utopił się. Kilka kolejnych dni później ja zabiłem cały klan, łącznie z moją przyszłą narzeczoną… Musiała też być wśród nich niedoszła narzeczona Shisuiego, ale nigdy nie poznałem jej imienia… Może to i lepiej? Bałbym się, że stracę nad sobą panowanie. Wiem, jestem o tym przekonany, że gdyby on żył, ja nigdy nie zrobiłby czegoś tak przerażającego. Że… on znalazłby jakieś pokojowe rozwiązanie, nie wiem jakie, ale wiem, że tak by było. Ale… I tak oto skończyła się moja miłość… - Spojrzał na Kisame, a jego oczy niemal płonęły smutkiem i samotnością. - Ja wiem, co do mnie czujesz, Kisame. To mi bardzo schlebia, bo jesteś cudownym mężczyzną, ale ja… Nie umiem. Nie umiem już kochać, z chwilą śmierci Shisuiego, której nie potrafiłem zapobiec… chyba straciłem wszystkie pozytywne uczucia. Nie chcę, byś czuł się tak, jak tamta dziewczyna, nie chcę cię ranić, więc… Decyzja należy od ciebie, możemy nadal dzielić ze sobą jedynie cielesność, jeśli ci to odpowiada albo ponownie stać się tylko kolegami. Przepraszam, nigdy nie chciałem cię zranić, wiem, powinienem był ci to opowiedzieć wcześniej, nie powinienem był ci niczego proponować, ale… Przepraszam.

Wstał od stołu, a Kisame poczuł, że z trudem oddycha. Przeraziła go ta opowieść Itachiego. Jego cierpienie i samotność. Czy był w stanie w takiej chwili czuć zazdrość? Chyba nie…

Od tamtej chwili nic się między nimi nie skończyło; Kisame przystał na jego warunki i nigdy nie próbował naciskać.

Ale od czasu postępującej choroby Itachiego wspaniałe, namiętne zbliżenia z Itachim stały się dla Kisame jedynie koszmarem. Kisame nie miał zamiaru męczyć Itachiego, ale on widać patrzył na to inaczej. Prosił go o to regularnie, jakby w panicznym lęku przed samotnością, a Kisame zgadzał się; nie był w stanie mu odmówić, choć w trakcie był w stanie myśleć jedynie o tym, czy nie zrobi mu krzywdy. Itachi leżał jedynie w bezruchu, kilka razy zasnął, ale gdy Kisame próbował się od niego odsunąć, budził się nagle i z jakimś gorączkowym blaskiem w oczach mówił:

- Proszę cię, chcę mieć cię blisko…

A kiedy Kisame tłumaczył mu, że mogą po prostu leżeć obok siebie i się przytulać, kręcił głową.

- Nie… Ty tego nie zrozumiesz… Chcę być z tobą tak blisko jak to tylko możliwe. Tak bardzo się boję...

A on znowu mu ustępował.

To właśnie podczas choroby Itachiego zaczęli po raz pierwszy się przytulać. A choć Kisame wcześniej o tym marzył, teraz zrezygnowałby bez wahania, gdyby to mogło wyleczyć Itachiego. Ale nie mogło…

Któregoś razu podczas „koszmaru”, jak teraz Kisame nazywał w myślach ich seks, Itachi zaczął nagle gwałtownie pluć krwią, ostrzej i gwałtowniej niż zwykle. Kisame poczuł czyste przerażenie. Czy on… czy właśnie go zabił?

Nim zdążył coś zrobić, Itachi zaczął czołgać się do łazienki.

- Przestań, pomogę ci… - zaczął łamiącym się głosem, ale Itachi go zignorował.

Dotarł w końcu i zamknął się w niej. Kisame słyszał teraz regularne odgłosy wymiotowania i kaszlania. Wiedział, że Itachi jest zbyt dumny i uparty, by pozwolił mu teraz wejść do łazienki. Więc czekał. Skulił się nago na łóżku, patrząc tępo na plamę krwi na prześcieradle. Nie był nawet w stanie myśleć. Ani płakać. Więc leżał tak i patrzył przed siebie, niczego nie widząc.

Dlaczego? DLACZEGO?! Czym sobie nas to zasłużył?! Wiedział, że nie jest święty, ale czy zasłużył na taki koszmar? Może jego ojciec miał rację… Bo niby czym różniła się ta historia od historii jego ojca? Wprawdzie Itachi go nie porzucił, ale… i tak go porzuci, bo są siły na które nawet on nie ma wpływu. Czy Kisame to zniesie? A może stanie się to dla niego wyzwoleniem, bo obecny koszmar nie może stać się już gorszy? Czuł się podle, że ma takie myśli… Czy był aż tak samolubny czy aż tak przerażony i zdesperowany?

Usłyszał nagle, że dźwięki wymiotowania ustały i Itachi otworzył drzwi. Kisame podniósł głowę i czekał, ale on się nie pojawiał. Wstał z trudem i ruszył w stronę łazienki. Wahał się; czy ma prawo?

- Itachi…? - zaczął ostrożnie. Po chwili ciszy usłyszał jego głos:

- Możesz wejść… - Był słaby, ledwie słyszalny.

Wszedł powoli, wstrzymując oddech.

Itachi leżał na kafelkach niedaleko toalety. Na podłodze obok niego również były plamy krwi.

- Przepraszam… - powiedział słabo z twarzą przyciśniętą do maty – Nie mam siły posprzątać…

Kisame po chwili stagnacji podszedł do niego i objął ramieniem, podnosząc z ziemi. Przynajmniej z tym nie było problemu: Itachi był tak przeraźliwie chudy (z każdym dniem coraz bardziej…), że mógłby unieść go jedną ręką.

- Daj spokój… - powiedział szybko – To żaden problem.

- Przepraszam, że musisz wszystko po mnie robić… - Nie dawał za wygraną Itachi.

- Przedtem ty wiele robiłeś, daj spokój. Nic ci nie zrobiłem, gdy…?

- Nie, nic… - Kisame powoli prowadził go do sypialni. - To moja wina, przepraszam… Wiem, że to było głupie i nieodpowiedzialne, ale… tak bardzo boję się być teraz sam… Po prostu chyba nawet to to był dla mnie za duży wysiłek, przeliczyłem się...

Kisame poczuł po raz kolejny ból w sercu, słuchając jego słów.

- Nie przepraszaj, masz prawo się bać. Proszę cię, nie mów tyle, odpoczywaj - Zabrał go do łóżka i położył się obok. Potem posprząta… Itachi od razu wczepił się w niego jak mała, przerażona małpka i przestał się odzywać. Pewnie zapadł znów w ten dziwny stan pomiędzy snem a jawą, w którym ostatnio przebywał niemal cały czas.

Odczekał jeszcze chwilę i powiedział, niemal krztusząc się łzami:

- Kocham cię, Itachi, tak bardzo cię kocham...

*

Następnego dnia z zaskoczeniem obudził się, czując zapach smażonych jajek. Zmrużył oczy, będąc przekonanym, że śni.

Zamrugał kilkukrotnie i otworzył oczy. Chyba jednak nie śnił… Itachi stał obok kuchenki i gotował. Miał na sobie fartuch w kurczaczki, który zawsze tak rozśmieszał Kisame i nucił coś pod nosem.

- Co… - wymruczał nieprzytomnie. Tylko na tyle było go w tej chwili stać.

Itachi odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął. Nadal był przeraźliwie chudy i blady, a linie na jego policzkach już niemal dochodziły do brody, ale poza tym wydawał się być w o wiele lepszym stanie niż przez ostatnie tygodnie.

- Witaj – powiedział – Masz ochotę na jajka?

- Ale… - Jego mózg wciąż nie chciał zaczął działać prawidłowo.

Itachi to zignorował i położył przed nim talerz z jedzeniem.

- Smacznego – Usiadł koło niego.

- Ale Itachi… - zaczął z naciskiem. Nie, nie może przecież teraz tak po prostu zjeść śniadania!

Itachi westchnął i przestał jeść.

- Nie wiem, czemu jesteś tak zdziwiony. Byłeś przecież ostatnio po lekarstwo dla mnie i po kilku dniach stosowania pomogło mi.

Kisame zamyślił się, grzebiąc w talerzu. Tak, był po lekarstwo, bo Itachi był zbyt słaby, by tym razem zrobić to samemu, ale… Kisame nie sądził, że teraz zdoła pomóc, skoro stan Itachiego tak bardzo się pogorszył. Zresztą mocno się o to ostatnio pokłócili. Kisame, choć nie umiał nawet wyobrazić sobie życia bez Itachiego, uważał, że ten powinien przestać brać to „coś”. Sam nigdy nie nazwałby tego lekarstwem. Ten specyfik sprawiał jedynie, że Itachi był sztucznie podtrzymywany przy życiu, wcale go nie leczyło, ani nawet nie dawało ulgi. Wręcz przeciwnie: miało wiele skutków obocznych, który nieraz niemal zwaliły Itachiego z nóg. Ale on spojrzał wtedy na niego chłodno jak nigdy i powiedział:

- Taka jest moja decyzja. Nie chodzi o moje życie… Ja już jestem martwy… Chodzi o mojego braciszka… On MUSI mnie zabić, by oczyścić imię klanu Uchiha i stać się bohaterem Konohy.

Kisame zacisnął usta. Wciąż nie do końca rozumiał plan Itachiego. Ten raz mówił, że chce go zabić, zwykle wspominał jedynie o walce między nimi, a teraz… Więc czego w końcu pragnął?

- Bohaterem? Ale… Po tym, co ostatnio zrobił? - zaczął ostrożnie.

Itachi nic nie powiedział, ale jego twarz stężała.

Kisame nie miał zamiaru mówić więcej. Pamiętał doskonale jak trudna była dla niego chwila, w której Zetsu powiedział im o tym, że Sasuke uciekł z Konohy i jako zbiegły ninja dołączył do tego szalonego przestępcy Orochimaru… Zaraz po jego wyjściu (albo raczej wniknięciu w podłogę), Itachi zamilkł i długo patrzył przed siebie z mocno zaciśniętymi ustami. W końcu wrzasnął:

- Zabiję Orochimaru!

Kisame był wtedy naprawdę zaskoczony; Itachi nigdy nie krzyczał. Po raz kolejny nie podzielił się z nim swoimi myślami: gdyby sam nie torturował Sasuke i nie zmuszał go do zabicia siebie, najprawdopodobniej też nigdy nie stałby się przestępcą. Zamiast tego, nauczony doświadczeniem, powiedział tylko głosem wypranym z emocji:

- Oczywiście, że zabijesz Orochimaru…

Ale najwyraźniej tyle wystarczyło Itachiemu.

- Zabiję Orochimaru raz na zawsze – powtórzył i tym razem – A potem pozwolę zabić się mojemu braciszkowi i wszystko w końcu się ułoży.

Kisame spojrzał na swój talerz. Bardzo lubił kuchnię Itachiego, ale w tej chwili nie byłby w stanie nic przełknąć.

Nagle Kisame przyszła do głowy pewna myśl: a może Itachi poczuł się lepiej już w nocy i słyszał jego wyznanie? Był zmieszany, nie miał nigdy zamiaru przytłaczać Itachiego swoimi uczuciami.

- Eee… Pamiętasz, co wczoraj w nocy do ciebie mówiłem?

- Rozmawialiśmy wczoraj, tak… - powiedział, wyraźnie nie rozumiejąc.

Więc na szczęście tego nie słyszał, pomyślał Kisame z ulgą.

*

- Ta scena w łazience… - zaczął Itachi, gdy Kisame w końcu wmusił w siebie jedzenie.

- Nie, nie rozmawiajmy o tym… - powiedział szybko, ale Itachi pokręcił głową.

- Nie o to mi chodzi. Wiesz… to mi przypomniało pewien dzień. Ostatnio sporo myślę… O tym, jak zaczęła się ta choroba… Próbuję zrozumieć, przypomnieć sobie. To nie jest takie proste. Długi czas mówiłem sobie, że to nic takiego, wtedy objawy były bardzo słabe i rzadko się pojawiały, a ja miałem zbyt wiele na głowie, by interesować się swoim własnym zdrowiem. Powiedziałem ci tamtego dnia, że to choroba klanu Uchiha. To prawda, ale mimo wszystko jest dość rzadka… O wiele rzadsza niż ślepota lub szaleństwo, więc zbagatelizowałem początkowe objawy.

Kisame uniósł głowę, słysząc te ostatnie słowa, ale nie chciał mu przerywać. Zresztą… jak to miałoby wyglądać? Zapyta Itachiego: „Wiesz, że ty też jesteś szalony?”. Nie, nigdy mu o tym nie powie, nigdy…

- Słabość przychodziła bardzo bardzo powoli, za to pamiętam dobrze pierwsze krwawienie z ust… Było o wiele słabsze niż te teraz, ale jednak pojawiło się… To było jeszcze w wiosce, jak już ci mówiłem. Byłem wtedy w łazience, nagle mnie dopadło. Zacząłem kaszleć, ale kiedy odsunąłem dłoń od twarzy dotarło do mnie, że widzę krew… Nim zdążyłem się uspokoić lub to przemyśleć, dotarło do mnie, że w lustrze widzę odbicie przestraszonej twarzy Sasuke… Odwróciłem się gwałtownie.

- Co się stało, Onii-chan…? - nie mogłem znieść tego lęku w jego oczach, ale musiałem pobyć sam…

- Nic takiego, kochanie… Po prostu się zakrztusiłem. A teraz zostaw mnie samego, chcę się umyć, potem pogadamy, dobrze?

Wyszedł a ja jeszcze długo siedziałem w łazience, próbując pojąć i opanować strach, ale tym razem zamknąłem już drzwi. Potem już zawsze zamykałem… Bardzo źle wspominam tamten dzień… Nie chodziło o mnie; nie bałem się bólu i śmierci… albo raczej nie bałem się wtedy, bo teraz… - Pokręcił głową. - Ale bałem się o niego – nie mogłem zostawić go samego… Nie miałem pojęcia jak szybko będzie postępować choroba… Za mojego życia nie było takiego przypadku, niektórzy Uchiha szeptali, że może już nigdy nie powróci. Słyszałem tylko parę słów na temat pewnej kobiety, która umarła jeszcze przed moimi narodzinami. Jeszcze tamtego dnia wybrałem się do tajnej kryjówki klanu, w której były zwoje na temat Sharingana, genealogii klanu i również tej choroby. Dowiedziałem się, że – najprawdopodobniej – mam jeszcze kilka lat, dodało mi to otuchy. Wiem, że nie zgadzasz się ze mną co do Naruto – spojrzał na niego – ale ja naprawdę wierzę, że ten dzieciak ma w sobie tyle dobrego serca… co Shisui i że nigdy nie zostawi Sasuke samego, bez względu na wszystko. Gdybym w to nie wierzył nie byłbym w stanie szykować się na śmierć… - Głos mu się załamał. - Nigdy w życiu się tak nie bałem, wiesz? Zabicie klanu było… dziwnym, niemal nierealnym doświadczeniem, ale to… nie sądziłem, że może istnieć strach tak silny, tak całkowicie obezwładniający, jak ten.

Tego dnia jeszcze dużo rozmawiali. Nie mieli dziś żadnych zaplanowanych misji. Zresztą w ostatnim czasie to Kisame sam wykonywał ich wspólne misje, na szczęście były na tyle proste, że był w stanie dać sobie radę, bo dzięki temu ich kłamstwo wciąż było możliwe do ukrycia przed Akatsuki.

Gdy wieczorem kładli się spać, Kisame pomyślał, że ten dzień był niemal magiczny i nieprawdopodobny, pierwszy taki dzień po kilku koszmarnych tygodniach. Już niemal zasypiał, gdy usłyszał dziwnie oddalony głos Itachiego:

- To już pojutrze.

- Słucham? - zapytał, unosząc się na łokciu i próbując w ciemnościach dostrzec twarz Itachiego. A może tylko mu się to przyśniło? Ale nie, Itachi siedział na łóżku i patrzył na niego.

- Pojutrze dam się zabić Sasuke.

Kisame opadł na poduszki. Nagle poczuł gwałtowne mdłości.

- Wiedziałeś, że tak będzie. Wiedziałeś, że któregoś dnia to nastąpi. A to jedyny dobry moment… Dziś po raz pierwszy od dawna mam siłę, by choć wstać z łóżka. Możliwe, że ta sytuacja nigdy już się nie powtórzy. Jutro spędzimy cały dzień razem, chcę ci to jakoś wynagrodzić, chcę, byś mnie dobrze zapamiętał. To będzie taka moja forma podziękowania, bo wiele dla mnie zrobiłeś przez te lata. Jestem ci za to bardzo wdzięczny – powiedziawszy to, położył się i więcej już nie odezwał.

A w Kisame szalało. Miał ochotę zerwać się i wyć: „Nie masz prawa, do cholery, nie pozwalam ci, nie zostawiaj mnie ten plan nie ma nawet żadnego sensu!”, ale nie zrobił tego… Zamiast tego tylko leżał w milczeniu, skulony na łóżku, walcząc z ogromną falą mdłości ze strachu. Jednocześnie czuł się dziwnie odrealniony, w końcu to nie może dziać się naprawdę, no nie? Ten cały dzień to tylko sen – najpierw myślał, że dobry, ale nagle okazał się być jednym z tych snów, które dopiero po chwili zamieniają się w koszmar.

Niemal nie spał tej nocy, obracał się z boku na bok, a krótkie etapy snu wypełnione były wizjami śmierci Itachiego.

Ale dzień i tak nastał, bez względu na to, czy Kisame spał, czy też nie. Choć był niemal nieprzytomny ze zmęczenia i strachu, nie miał zamiaru zrezygnować z tej ostatniej w swoim życiu szansy, by spędzić czas z Itachim.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył Itachiego leżącego obok niego z delikatnym uśmiechem na twarzy, był w niego wpatrzony. Kisame po raz nie wiadomo już który zdusił w sobie chęć pocałowania go.

- Witaj – powiedział tak samo jak poprzedniego dnia.

- Jak się czujesz? - zapytał Kisame z troską.

- Nieźle. Ale nie będziemy dziś o tym rozmawiać, OK? Ma być idealnie.

I było idealnie, choć jednocześnie Kisame przez cały dzień nie opuszczał niemal niemożliwy do opanowania strach.

Najpierw zjedli śniadanie, ponownie zrobione przez Itachiego. W trakcie jedzenia Kisame uśmiechnął się szeroko, po raz pierwszy od dawna i powiedział:

- Ale JA robię obiad i nie masz tu nic do gadania, jasne?

Itachi się roześmiał i przytaknął.

Dopóki Itachi był w stanie to robić, to on dla nich gotował. Na początku ich wspólnego życia obaj oświadczyli, że uwielbiają gotować, a Itachi uparł się, że tylko on się tym zajmie, bo „nie mam zamiaru jeśli ciągle tylko ryb” a on na to przystał.

- Tak swoją drogą zaskoczyło mnie to, wiesz? Zwykle każdy mówi „Och, to wspaniale, bo ja nienawidzę gotować” – zaśmiał się Itachi.

I tak jak podejrzewał Itachi Kisame i tym razem zdecydował się na smażoną rybę, cóż, specjalizował się jedynie w rybach, bo uwielbiał je jeść, choć nigdy nie narzekał na, o wiele bardziej zróżnicowaną, dietę zaproponowaną mu przez Itachiego.

Po śniadaniu poszli nad rzekę i siedzieli tak aż do zachodu słońca. Kisame łowił i nawet, gdy miał już wystarczająco jedzenia na obiad, nie przestawał. Uspokajało go to, pozwalało czymś zająć ręce. Kisame tak bardzo lubił przebywać na świeżym powietrzu. Itachi siedział obok niego na kamieniu i rozmawiali. O dniu dzisiejszym, o dobrych wspomnieniach, jedzeniu i łowieniu ryb, żartowali, skrzętnie omijając temat jutrzejszego dnia.

Gdy zaczęło się ściemniać, Kisame zabrał się za przyrządzanie obiadu, a Itachi przyglądał mu się. Choć wciąż rozmawiali, Kisame kilka razy przyłapał go na odległym, zamyślonym spojrzeniu, jakby ten już teraz był obok Sasuke.

Położyli się dość późno. Kochali się przed snem i ponownie było tak cudownie, jak dawniej, gdy choroba jeszcze nie zmogła całkowicie Itachiego.

Potem opadli na posłanie, a Kisame leżał z zamkniętymi oczami. Bał się tego, co teraz nastanie. To już naprawdę ostatnie chwile z nim...?

Itachi nie odezwał się już więcej tego dnia.

*

Rano brzuch bolał go tak bardzo, że jedynie siłą woli zmuszał się, by się nie krzywić z bólu. Ale będzie grał, będzie grał do samego końca. Leżał w łóżku z półprzymkniętymi oczami i czekał na instrukcje Itachiego.

Patrzył jak ten się ubiera, ale tym razem nie umiał nawet cieszyć się tym widokiem.

- Mam do ciebie prośbę – w końcu odezwał się Itachi.

- Dla ciebie wszystko – odpowiedział słabo.

- Chcę, byś pilnował, by nikt nie przeszkadzał Sasuke i mnie. Dopilnujesz tego?

Skinął głową ze ściśniętym gardłem.

Więc miał być tam, tak blisko niego, ale jednocześnie nie móc towarzyszyć mu w tej ostatniej podróży…? Ale zrobi to, oczywiście, jeśli taka była wola Itachiego. Tak jak robił zawsze to, czego ten chciał.

Do końca.

Po śniadaniu (które zjadł tylko Itachi – Kisame nie miał siły już więcej udawać. Po jego śmierci będzie miał aż za dużo czasu na jedzenie...) wyszli przed dom, szykując się do podróży.

- Muszę ci coś powiedzieć – zaczął Itachi, gdy stali przed domem. Odwrócił się jeszcze, jakby chciał zobaczyć ich dom po raz ostatni. - Wtedy w nocy, słyszałem twoje słowa…

Kisame zamarł z ręką na klamce. Zaklął w myślach. Otworzył usta, by zacząć go przepraszać, że wygadywał takie bzdury, ale nagle poczuł jak Itachi całuje go gwałtownie, mocno. Poczuł jak ogromna, niemal niemożliwa do pojęcia fala przyjemności i radości zalewa jego ciało, ale gdy Itachi się odsunął, powiedział jedynie, uśmiechając się lekko:

- Uważaj, bo skaleczysz się o moje zęby.

Itachi uśmiechnął się lekko.

- Wiesz mi, przywykłem aż nazbyt do krwi w ustach… I posłuchaj. Dziękuję ci po raz kolejny… za to wszystko. Już wcześniej myślałem o pocałowaniu cię, ale nie byłem gotowy. I jeszcze jedno – powiedział cicho Itachi i zawahał się. - Już od dawna byłem tego ciekaw, sam nie wiem, czemu zwlekałem.

- Tak? - zapytał Kisame, zaintrygowany jego słowami.

- Chciałbym… dotknąć twojej twarzy, zbadać ją palcami, tak by móc wiedzieć, jak wyglądasz. Móc cię zobaczyć na swój sposób, przed samą śmiercią.

Kisame zmusił się, by zignorować ostatnie słowa. Poczuł wzruszenie. Chciał zaproponować mu to już tego dnia, gdy Itachi powiedział, że nigdy nie widział go wyraźnie. To nie było uczciwie, bo przecież on mógł każdego dnia patrzeć w piękną twarz Itachiego. „Dziś jest ten ostatni dzień…”, pomyślał z bólem.

- Oczywiście. - powiedział, walcząc z drżeniem własnego głosu.

Itachi skinął głową i podszedł do niego jeszcze bliżej.

Kisame zakręciło się w głowie, gdy poczuł jego piękny zapach. To dziwne, ale dziś nawet nie pachniał chorobą i śmiercią.

Odruchowo wstrzymał oddech, gdy poczuł ciepłe, delikatne palce Itachiego na swojej twarzy.

Nie wiedział, ile tak stali. Itachi bardzo długo badał każdy fragment jego twarzy, każde wgłębienie i wypukłość rysów. Kisame odetchnął gwałtownie, na co Itachi się zaśmiał. Choć wiedział, że to nie są ze strony Itachiego pieszczoty, całe jego ciało płonęło rozkoszą. Pomimo ich ostatniej nocy wciąż nie miał dość jego bliskości. Nie zniesie jego śmierci… „Nie, musisz się uspokoić”, nakazał sobie.

Gdy Itachi zahaczył palcem o jego skrzela, westchnął cicho i powiedział:

- Przepraszam, nie chciałem.

- Nic się nie stało, to nie boli. - odpowiedział szybko.

Itachi skinął głową i kontynuował swoją wędrówkę po twarzy Kisame. Przez cały ten czas miał przymknięte, przymrużone oczy, jakby zadanie, którego się podjął wymagało ogromnego wysiłku.

Gdy skończył, odsunął się na krok i otworzył oczy.

- Jesteś piękny. - powiedział po chwili. Jego głos był tak poważny.

Kisame roześmiał się, mimo ogromnego smutku, wypełniającego całe jego serce.

- Nikt inny nigdy mi tego nie powiedział.

- A teraz chodźmy. - powiedział spokojnie Itachi.

Kisame skinął głową, a strach sprawiał, że wirowało mu przed oczami.

*

Kisame stał i czekał. Na jakikolwiek sygnał, że to już koniec. Już na zawsze. Wciąż czuł tak ogromne mdłości, że zastanawiał się, czy miałby jeszcze czym wymiotować. Wtedy pojawił się Zetsu. Spojrzał na niego z uśmiechem i powiedział:

- Itachi nie żyje. Sasuke go zabił.

Nie pamiętał zbyt dokładnie też chwili. Myślał tylko o jednym, nagle dziwnie spokojny: więc to już. Już. Koniec tego koszmaru.

A Itachi? Dla niego to też koniec koszmaru. Bólu, upokorzenia, słabości, a przede wszystkim strachu. Koniec.

- W końcu będę miał czas dla siebie – powiedział uśmiechając się do Zetsu.

Nie będzie mu przecież tłumaczył jak wiele łączyło go z Itachim i co to wszystko dla niego znaczyło. Dla Zetsu pewnie była to tylko informacja: „Straciliśmy kolejnego członka Akatsuki, trzeba będzie go teraz kimś zastąpić”, ale dla niego nie. Skinął mu głową na odchodne i powoli ruszył przed siebie. Miał jeszcze jedno ostatnie zadanie przed sobą, tylko to jedno, zlecone mu przed śmiercią przed Itachiego. A potem będzie już całkowicie wolny… Wolny, wolny, wolny… ale co zrobi z tą wolnością? Nie miał żadnego pomysłu.

*

Bez trudu odnalazł Sasuke. Oczywiście, gdy ten go zobaczył, spiął się w jednej chwili i wyciągnął przed siebie miecz. Kisame nie wyciągnął swojego, stał tylko i uśmiechał się do niego.

Brat Itachiego. Najważniejsza osoba w jego życiu, powód najgorszych i najlepszych zachowań, ale zawsze najgwałtowniejszych. Przyjrzał mu się uważnie. Sporo urósł i dojrzał przez te kilka lat od ich ostatniego spotkania. Był przesadnie szczupły, bardzo blady, życie u Orochimaru, a potem ucieczka przed władzami wiosek wyraźnie mu nie służyły. Dłużej już nie było w jego twarzy nic dziecięcego. Stał się mężczyzną, zmęczonym życiem mężczyzną. Patrzył na niego ze zmrużonymi oczami, jego umięśnione ciało spięło się całe w oczekiwaniu na atak, usta miał wykrzywione pogardą, która nie byłaby możliwa u dziecka. Miał ogromne ciemne cienie pod oczami. Wyglądał jak ktoś, kto w ostatnim czasie przeżył bardzo wiele złego. Ale nie było widać po nim śladów walki. Tak jak planował Itachi, podczas pojedynku był dla niego tak delikatny, jak to tylko możliwe.

Kisame złapał się na myśli, że automatycznie zapisuje w pamięci szczegóły jego wyglądu, jakby miał potem opowiedzieć to Itachiemu. Ale Itachiego już nie ma, pomyślał nagle i choć przecież już to wiedział, poczuł ból tak ogromny, że niemal zgiął się w pól.

- Jesteś jego kolegą, poznaję cię! To ty… to ty pilnowałeś, by nikt do nas nie dotarł, gdy ON mnie torturował... Jesteś takim samym potworem jak on! - wrzasnął Sasuke. To nie była zwykła złość; Sasuke wyglądał jakby całkowicie oszalał.

Czyżby i jego to dopadło?, pomyślał szybko.

- Tak, jestem – odparł spokojnie.

Tak, był potworem, obaj byli, skoro pozwolili na takie cierpienia trzynastoletniego chłopca. Sasuke miał wtedy tyle lat, co w chwili rozpoczęcia swojego związku z Shisuim, pomyślał nagle i z jakiegoś powodu wydało mu się to bardzo ważne.

- Wynoś się stąd, bo ciebie również zabiję, ZABIJĘ CIĘ TAK, JAK ZABIŁEM JEGO! - zawyj szaleńczo.

- Nie zabijesz – odpowiedział cicho i spokojnie. Choć to Itachi zawsze był dla niego najważniejszy, to teraz wygrała w nim litość do tego chłopca. Wiedział, że takie zachowanie świadczy jedynie o jego strachu i słabości. Miał Itachiego dla siebie niemal tyle samo lat, ile ten poświęcił swojemu bratu. To takie niesprawiedliwe…

- CZEGO CHCESZ?! - miał już dość tych wrzasków, coraz bardziej bolała go głowa. Ale obiecał, że porozmawia z Sasuke, ten pierwszy i ostatni raz. Opowie mu o jego bracie tyle, ile ten będzie chciał. Ale patrząc na jego obecne zachowanie chyba wcale nie będzie chciał…

- Porozmawiać. Porozmawiać, a potem raz na zawsze zniknę z twojego życia, OK? - usiadł na żwirze, ignorując wciąż wyciągnięty miecz Sasuke.

- O czym, do cholery?!

- O nim, oczywiście.

- O nim?! Zabiłem go, zamordowałem! - zawył z dumą.

Kisame pokręcił głową. Czy nie podjął się zadania niemożliwego?

- Nie… Cóż… pewnie przyczyniłeś się do jego śmierci, ale on… był śmiertelnie chory…

- KŁAMIESZ!

- Nie. Nie zauważyłeś niczego? Czy przy tobie nie pluł krwią? Nie wydawał się być jakiś słaby, chudy, nie miał mętnych oczu? Wiesz, on był od kilku lat niemal ślepy.

- BREDZISZ! Mówisz to wszystko tylko po to, by mnie zdyskredytować!

- Nie jest mi to do niczego potrzebne. Sam również byłem zaskoczony, gdy się dowiedziałem.

- DOWIEDZIAŁEŚ?! Kim ty niby dla niego byłeś, że tyle o nim wiesz?!

Tyle o nim wiesz”. Nagle poczuł się niemal winny, że wiedział o Itachim więcej niż jego własny brat tak, jakby była w tym jego wina. A i on sam wiedział o nim żałośnie mało…

- Był moim… partnerem… - po raz pierwszy w życiu wypowiedział te słowa, nawet w myślach tak, że z trudem odnalazł je w głowie.

- Wiem, był twoim partnerem w Akatsuki!

Westchnął.

- Nie. Albo raczej nie tylko. Był moim partnerem… w życiu.

Sasuke był tak zaskoczony, że w jednej chwili przestał krzyczeć. Otworzył usta w zaskoczeniu i usiadł obok niego na ziemi.

- Co… Ja nie wiedziałem, że on…

- Tak, wcześniej, jeszcze w wiosce, był z Shisuim.

Sasuke wytrzeszczył oczy.

- Z… - Nagle ponownie się zerwał. - To on go zabił, ON, ZABIŁ WŁASNEGO CHŁOPAKA!

- Nie… nie zabił, usiądź, proszę – I ten, ku jego ogromnemu zaskoczeniu, wykonał jego polecenie. Może chęć dowiedzenia się czegokolwiek o bracie była zbyt przemożna?

- Shisui popełnił samobójstwo. Zmusił go do tego… Itachi nie powiedział mi kto, ale jakaś ważny mężczyzna z waszej wioski.

- TO NA PEWNO DANZO! ZABIJĘ GO!

- Więc nagle zależy ci na bracie?

- Nie zależy mi, ja po prostu…

- I nie, nie mam pojęcia kto to zrobił. I wiesz co? - spojrzał na Sasuke ze smutkiem – On by nie chciał, byś zabijał, nawet jeśli ten ktoś byłby złym człowiekiem.

- NIE OBCHODZI MNIE, CZEGO ON PRAGNĄŁ!

Ale po chwili dodał już cicho, nagle dziwnie delikatnym głosem. Siedział z pochyloną głową, wydał się teraz Kisame małym, bezbronnym dzieckiem. Swój miecz porzucił obok siebie.

- Więc oni… naprawdę? Lubiłem Shisuiego, wiesz? - jego głos był teraz taki delikatny...

- Wiem… - powiedział Kisame i nagle poczuł, że już nie żałuje, że tu przyszedł. - Itachi powiedział mi o tym…

- Naprawdę byliście ze sobą tak blisko? On… tyle mówił ci o sobie? - Sasuke patrzył na niego uważnie, w jego spojrzeniu nie było już dłużej wrogości.

- Och, wcale nie mówił mi wiele. Parę rzeczy, głównie w ostatnim czasie. Wspomniał też, że miał zostać zmuszony przez waszych rodziców do wzięcia ślubu z obcą kobietą. Podobno takie było u was prawo.

Sasuke skrzywił się wyraźnie i wymruczał do siebie:

- Więc ja… więc mnie też by to spotkało, gdyby nie… Nigdy nie mógłbym być z…

Więc Itachi miał rację, pomyślał zaskoczony Kisame. Więc jednak doskonale go znał, choć przez tak wiele lat się nie widzieli…

- Tak… - powiedział ostrożnie – A teraz już nie czeka cię ten koszmar.

- NIE MAM ZAMIARU BYĆ MU ZA NIC WDZIĘCZNYM!

- Wcale nie musisz.

- Na co… na co był chory…?

- Nie znał nazwy tej choroby, to podobno choroba waszego klanu. A jego oczy… Sasuke, musisz dbać o swoje oczy, nie możesz forsować swojego Sharingana, bo…

- NIE OBCHODZĄ MNIE OCZY! LICZY SIĘ TYLKO ZEMSTA!

- Więc jak się zemścisz bez oczu?

- Ja… Będę o nie dbał na tyle, na ile to konieczne, a potem… potem to już nie będzie miało znaczenia.

- Planujesz się zabić?

- Nie wiem… A co, powstrzymasz mnie? - warknął ponownie Sasuke.

- Nie, jak już powiedziałem… Zniknę stąd.

- Też się chcesz zabić?

- Nie wiem, powiedziałem już… - Nagle dotarło do niego, że wcale nie ma sił, by powstrzymać tego chłopca przed samobójstwem. Może to było jedyne rozwiązanie, by koszmar, jaki zgotował mu Itachi przestał go torturować raz na zawsze?

- Nie ma to wprawdzie żadnego znaczenia, ale pomyślałem, że to powiem. Nigdy nie pochwalałem tego, co robił i Itachi… I bardzo mi przykro z tego powodu.

- ALE NIGDY GO NIE POWSTRZYMAŁEŚ!

- Nie, jak już powiedziałem, to on był dla mnie ważny. Kochałem go… Nie miałem zamiaru mówić mu, co ma robić, a czego nie…

- Naprawdę go kochałeś?…

- Tak, ale chyba za mało…

- Co masz na myśli?

- Chyba nie umiałem go uszczęśliwić, sądzę, że do samego końca pełen był sprzecznych pragnień, które go wykańczały. Wiesz, sądzę, że on… postradał zmysły, w tym dniu, w którym torturował cię po raz pierwszy… Oczywiście to tylko moja opinia, ale…

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego miałby z tego powodu oszaleć? Przecież byłem dla niego nikim!

- Nie… byłeś dla niego całym światem, wiesz? Kimś o wiele, wiele ważniejszym ode mnie i…

- NIE DRWIJ ZE MNIE!

Kisame kontynuował spokojnie, jak gdyby nikt mu nie przerwał:

- Wciąż o tobie mówił, wspominał, jak razem spędzaliście czas, bawiliście się, trenowaliście, opowiadał jak przystojny, mądry i uzdolniony jesteś. Tak bardzo żałował, że nie może zobaczyć cię wyraźnie po raz ostatni…

- Nie wierzę.

- Wiem, że niełatwo w to uwierzyć – przytaknął Kisame – Zresztą, wcale nie musisz wierzyć. Jeśli tak będzie ci łatwiej…

- Mówił o mnie ciągle… on…? - rozpłakał się, nie, w jednej chwili wybuchnął głośnym, niekontrolowanym płaczem. Kisame obserwował go, czując, że on też zaraz się rozpłacze.

*

I tak to się kończy… pomyślał, czując, jak jego rekiny rozszarpują jego własne ciało na strzępy. Woda wokół zabarwiła się na czerwono, widział fragmenty swojego ciała, pływające przez chwilę, nim rekiny porywały je i natychmiast pożerały. Musiał je do tego zmusić, bo za nic nie chciały zjeść swojego ukochanego pana.

Ból rozrywanego na kawałki ciała był niemal nie do zniesienia, ale to i tak było niczym w porównaniu z tym, co wciąż czuł po śmierci Itachiego. Choć od tego dnia minęło już kilka tygodni, on nie czuł ani odrobinę mniej bólu. Snuł się tylko z kąta w kąt, więc niemal z ulgą przyjął kolejną misję od Zetsu.

Może to zabawne, ale wcale tego nie zaplanował. Chciał po prostu wykonać misję, pomóc Akatsuki, ale widocznie się przeliczył.

Choć kto wie, może podświadomie od początku to planował, tylko szukał odpowiedniego momentu? A potem, jakby na nic już w życiu nie zasłużył, po tylu latach całkowitego oddania, opuściła go jego wspaniała Samehada, a on poczuł wtedy jeszcze większą pustkę. Bo kim niby teraz był? Nie mógł już dłużej być legendarnym niemal bijū bez swojej Samehady, bez Itachiego jako swojego partnera w Akatsuki wiele misji stałoby się da niego niedostępnych. Zresztą… nie był ślepy, Akatsuki też niemal już nie istniało. Prawie wszyscy jego członkowie byli już martwi, wielu zostało zabitych przez shinobi Wielkich Wiosek, niektórzy zdradzili sami, wybierając śmierć. Więc nic, nic, co kiedykolwiek kochał nie mogło najwyraźniej przetrwać… Czy to on wszystko niszczył?

Wiedział, że już nie zostało mu wiele życia… Jego rekiny nieprzerwanie, lecz powoli zjadały go, wiedział, że już za chwilę straci przytomność raz na zawsze. Czy jego życie było warte tych wszystkich starań…?

Itachi, mam nadzieję, że odzyskasz spokój przynajmniej po śmierci...

Przymknął oczy, był już zbyt słaby, by mieć je otwarte, zresztą przed sobą widział już tylko czerwień.

Zobaczył w swojej głowie Itachiego, uśmiechającego się do niego, jakby zapraszającego go do siebie i sam również z trudem się uśmiechnął. Itachi…



KONIEC

(25 str.)

12.5.21. 17:48