czwartek, 15 grudnia 2022

Rytuał i krew

Kakuzu właściwie nigdy nie lubił Hidana. Ten dzieciak (w końcu dzieliło ich sześćdziesiąt dziewięć lat różnicy) zawsze działał mu na nerwy. Ale nie miało to żadnego znaczenia, bo Akatsuki było dla niego ważne (i pieniądze, który mógł dzięki niej zdobyć), więc zgodził się być jego partnerem na rozkaz Paina.

Zawsze starał się robić wszystko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi temu kretynowi, bo walka dwóch nieśmiertelnych nie była czymś, na co chciałby poświęcać swój cenny czas.

Jednak dziś Hidan był dziwnie milczący. Ile już czasu go nie zirytował? Piętnaście minut? To rekord! Szli właśnie w stronę swojego kolejnego celu: był nim jakiś bogaty, nudny urzędnik i Kakuzu już cieszył się na łatwe pieniądze.

W jednej chwili ktoś na nich napadł. Kakuzu zobaczył błysk kunaia i odskoczył szybko. Jakiś zamaskowany mężczyzna rzucił się na niego. W jednej chwili zaatakował go za pomocą taijutsu i ryknął ze złością do Hidana, który nic sobie nie robił z ich walki:

- Pomóż mi, kretynie!

Hidan zaśmiał się szaleńczo i również rzucił w wir walki.

- Pożałujesz, frajerze! - krzyknął i zamachnął się na przeciwnika swoją kosą.

Walczyli dłuższą chwilę. Przeciwnik był dość silny, ale dawali sobie radę. Hidan był bardzo głośny, jak zawsze podczas walki. Klął raz po raz, opowiadając, co zrobi mężczyźnie. Kiedyś Kakuzu dostawał białej gorączki, gdy słyszał te rozpraszające krzyki; teraz już do tego przywykł.

Ale w jednej chwili wszystko zamarło. Hidan zamilkł raptownie i upadł koło niego na ziemię. Kakuzu nie przejął się tym zupełnie, jedynie obrzucił go szybkim spojrzeniem i wrócił do walki. Co niby może mu się stać?

Jednak Hidan nie wstawał, wręcz przeciwnie: nagle zaczął się dziwnie trząść i bełkotać wysokim głosem:

- Nie! Przestań! Zostaw mnie, ja nie chcę!

- Co ty mu zrobiłeś? - wysyczał, atakując go pięścią.

Mężczyzna zaśmiał się drwiąco.

- Nic. Twój koleżka pewnie ma jakiś atak.

Atak? pomyślał, zaskoczony. Ale to nie był dobry moment na takie rozważania. Zaatakował gwałtowniej, za nich dwóch. Przez chwilę błysnął mu przed oczami jakiś wzór na łańcuszku na szyi mężczyzny, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. W końcu musi się pospieszyć i zrobić coś z tym idiotą. Że też właśnie on musi się z nim użerać…

Po chwili walka była zakończona. Mężczyzna leżał martwy na ziemi, a on poszedł w stronę Hidana, który wcale nie przestał kretyńsko bełkotać.

- Boję się! Niech mi ktoś pomoże…

- Jeszcze zawołaj mamusię – wysyczał ze złością i zarzucił sobie na plecy jego kosę i złapał partnera za kostkę u nogi. Przecież nie będzie go romantycznie niósł! Jeszcze mi za to zapłacisz… wymruczał pod nosem.

Twarz Hidana ryła o ziemię, ale on nie zaprzątał sobie tym głowy. Może w końcu się zamknie? Choć nie bardzo na to liczył.

Szedł tak kilkanaście minut, rozważając nieraz, czy go tu nie zostawić, gdy w końcu uznał, że ma dość. Usiadł na kamieniu, który stał przy drodze i postanowił odpocząć.

Hidan po chwili jęknął coś, a potem na dość długo zamilkł. Wreszcie spokój! Potem przewrócił się na plecy i rozejrzał wokół.

- Co… co ja tu robię? Czemu wszystko mnie boli? - wyjąkał i wytarł twarz z ziemi.

- Trzeba było nie padać na ziemię – warknął Kakuzu i zabrał się za jedzenie. Skoro i tak tu siedzieli…

- Ja… - szepnął. W jednej chwili na jego twarzy odmalowała się zgroza. Kakuzu musiał przyznać, że po raz pierwszy obserwuje go z zainteresowaniem. - Nie… ja chyba nie miałem… ataku?

Kakuzu westchnął. Tak, tamten facet wspominał o czymś takim. Ale skąd miał wiedzieć?

- Jaki atak? - wysyczał Kakuzu. - Jesteśmy partnerami już kilka lat, gdybyś miał jakieś cholerne ataki, kretynie, to już dawno bym to zauważył! - zdenerwował się.

Ku jego zdziwieniu, Hidan nie krzyknął czegoś do niego w złości, a tylko się skrzywił i zgarbił.

- Nie, nie zauważyłbyś, bo one, na szczęście, nie zdarzają mi się często.

- Pytam po raz ostatni: jakie ataki?!

- Jak się zamkniesz, to ci powiem – odparł Hidan. - Ale najpierw powiedź: co z tym gościem?

Kakuzu westchnął. Co to za różnica?

- Zabiłem go.

- A co zrobiłeś z ciałem?

- A co miałem zrobić? - powiedział ze złością Kakuzu. - Zostawiłem je tam, nie ma go w księdze Bingo, po co miałem go ciągnąć na darmo?

Hidan jeszcze niżej pochylił głowę.

- Więc… Ja. Znasz moją historię, prawda? - spojrzał na niego. - Pochodzę z Kraju Gorących Źródeł, uciekłem z niego.

Kakuzu w milczeniu skinął głową. Mniej więcej znał tę historię, jednak żaden z nich nigdy nie był zbyt wylewny na temat swojej przeszłości. KAŻDY zbiegły ninja ma jakąś historię…

- Chciałem… być nieśmiertelny.

- Czemu? - zapytał, choć chyba nie było to właściwe pytanie. W końcu on pragnął tego samego.

- Miałem ojca… - zaczął cicho Hidan, co było bardzo do niego niepodobne. - Tylko jego, byłem wtedy nastolatkiem, kochałem go ponad życie. Dbał o mnie, a ja starałem się być dobrym synem. I pewnego dnia… on zachorował. Bardzo poważnie. Żadnej medyczny ninja nie mógł nic dla niego zrobić. On… - Z zaskoczeniem zobaczył, że ręce Hidana drżą. Jego twarz pełna była bólu, którego nigdy wcześniej na niej nie widział.

On wył z bólu każdego dnia, miał raka. Ja… nie mogłem tego znieść. To było ponad moje siły. W końcu umarł, choć był silny i odważny do ostatniej chwili. Ja… nie mogłem nadal zapomnieć tamtych wrzasków, jego drżącego ciała, potu, pełnej bólu twarzy.

Mijał czas, wioska była dla mnie na początku wyrozumiała. „Stracił ojca, musimy dać mu czas”… - Hidan odetchnął chrapliwie. A Kakuzu słuchał w milczeniu. W tej chwili jakoś nie czuł potrzeby, by z niego drwić. - Ale szybko uznali, że to czas, bym wziął się w garść. Ale ja nie umiałem.

Wtedy zaczęła się moja obsesja. Bałem się śmierci, a najbardziej długiego, bolesnego konania. Kiedyś słyszałem jakieś plotki o nieśmiertelności i uznałem, że zrobię WSZYSTKO, by ten cel osiągnąć.

Pytałem ludzi w wiosce, ale nikt nic nie wiedział. Najpierw to olewali, uznali, że pogadam i mi przejdzie… - Zaśmiał się gorzko. - Ale mi nie przeszło i szybko stałem się pośmiewiskiem…

Zaczęło się niewinnie. Byłem na sali treningowej z grupą moich rówieśników. Czekaliśmy na jonina, by móc zacząć trening. Stałem spokojnie i nagle usłyszałem jak jeden z moich kolegów szepcze niedaleko mnie „Jak myślisz, temu wariatowi nadal nie przeszło bredzenie o nieśmiertelności?”. W jednej chwili się we mnie zagotowało. To od śmierci ojca stałem się taki wybuchowy. Rzuciłem się na niego z wrzaskiem „Sam jeszcze zobaczysz, idioto! To JA mam rację!”. I zacząłem go bić… Po chwili na salę wpadł mój mistrz i rozdzielił nas. Pewnie bym olał całą tę sytuację – niech se bredzą, ale… Wtedy mistrz wyprowadził mnie z sali, przycisnął do ściany i wysyczał w twarz „Albo natychmiast skończysz te swoje chore brednie o nieśmiertelności albo gorzko tego pożałujesz”.

Potem mnie puścił, ale to nie dawało mi spokoju. Mój mistrz… Zawsze go ceniłem, był spokojnym człowiekiem i dobrze się dogadywaliśmy. To zabolało. Kto wie, może bym wtedy olał moje plany, ale lęk przed śmiercią był zbyt wielki. – Zapatrzył się na błękitne niebo przed sobą.

Więc uciekłem. Wiele miesięcy szlajałem się to tu, to tam, starając się na oślep zdobyć nieśmiertelność. Oczywiście to nie było takie proste jak się łudziłem. Pewnego dnia usłyszałem głosy. Oczywiście jako zbiegły ninja byłem poszukiwany, więc zacząłem nasłuchiwać.

Ale nie schowałem się, bo wtedy pomyślałem, że ZNAM te głosy. Zakradłem się powoli i… Tam był mój mistrz, sam. Poczułem adrenalinę w żyłach, uznałem, że to jest moja szansa. Słyszałem, że pozostałe osoby z jego drużyny są niedaleko, więc musiałem działać szybko.

Po prostu rzuciłem się na niego. - Hidan uśmiechnął się szaleńczo. - CHCIAŁEM go skrzywdzić po tym jak mnie potraktował. Miałem przewagę dzięki zaskoczeniu, tamten czas na wygnaniu dodał mi sił, tak samo nienawiść. Zdołałem wygrać z nim. Usiadłem na nim okrakiem, by mi nie uciekł i wysyczałem „Pamiętasz mnie?”. Skinął głową. Widziałem, że się boi, stara się za wszelką cenę wyswobodzić.

A ja… Wtedy poczułem to po raz pierwszy w życiu. - Uśmiechnął się z rozmarzeniem. - Tę chęć zabicia kogoś. Chciałem go dręczyć, by czuł to, co ja czułem, gdy powiedział tamte słowa, ale wtedy usłyszałem głosy z oddali. To pewnie była jego drużyna, nie miałem czasu. Uśmiechnąłem się do niego drapieżnie i… zabiłem go. Szybko, skutecznie. Potem wstałem, otarłem z siebie krew. To było… przyjemne uczucie. Czułem radość i zadowolenie z siebie.

Uciekłem, udało mi się to w ostatniej chwili. Potem pomyślałem, że chciałbym zabić również tamtego kolegę, który rozpoczął naszą kłótnię, ale nigdy go nie spotkałem. Sam nie próbowałem odnaleźć go w wiosce, to było zbyt niebezpieczne, ale… - Ponownie się uśmiechnął. - Kto wie, może jeszcze pewnego dnia będę miał szczęście. - Milczał przez chwilę. Nagle przestał się uśmiechać, stał się bardziej nerwowy. Kakuzu obserwował go, zaskoczony.

Potem nadal szukałem nieśmiertelności, pytałem różnych ludzi, odwiedzałem różne miejsca. Mijały miesiące, niemal traciłem już nadzieję. Wtedy… zdobyłem informacje o pewnym miejscu. Poszedłem tam natychmiast. To była jakaś świątynia.

Przywitał mnie kapłan w długiej, białej szacie. Zaczęły się modlitwy, zbierało się coraz więcej osób. Byli tam niemal tylko tacy sami nowicjusze jak ja, którzy pragnęli życia wiecznego.

Zaczął tańczyć, dziwnie, jak w transie. Inni też wkrótce do niego dołączyli, potem ja. Miałem gdzieś te durne tańce, ale zrobiłbym wszystko, by zdobyć nieśmiertelność. Przynajmniej tak wtedy sądziłem… - westchnął, jego głos pełen był wątpliwości.

Po jakimś czasie kapłan wziął do ręki duży, złoty kielich z jakimś płynem i podał go jednej z osób, przechodził z rąk do rąk i każdy pił z niego po kolei. Może uznasz, że byłem wariatem – zerknął na Kakuzu. - Ale ja po prostu byłem bardzo, bardzo zdesperowany.

I… nic już więcej nie pamiętam – głos mu się całkowicie załamał. Kontynuował dopiero po chwili. - Gdy się obudziłem. Ja… my… wszyscy leżeliśmy całkowicie nadzy na podłodze, spleceni ze sobą. Moje ciało strasznie bolało, próbowałem się podnieść, w głowie mi się kręciło. Dotarło do mnie niemal natychmiast, że… Że to była jakaś cholerna, chora orgia.

Tamtego kapłana nie było wśród nas. Do dziś nie wiem, po co temu choremu świrowi to wszystko, ale… Naćpał nas jakimś świństwem i… - Nie patrzył na Kakuzu. - Nigdy wcześniej nie miałem seksu i… - Z trudem przełknął ślinę. - Po tamtym dniu kompletnie się do tego zniechęciłem.

- Ja już jestem za stary na takie rzeczy – powiedział Kakuzu, przerywając krępującą ciszę. Wzruszył ramionami. Nie wiedział nawet, czy Hidan go słyszy.

Inni wciąż się nie budzili, a ja zacząłem się bać. Wstałem, ubrałem się szybko i uciekłem stamtąd. O dziwo nikt mnie nie zatrzymywał.

Nigdy więcej nie spotkałem tego potwora, ale… - Zawahał się. - Po jakimś czasie odkryłem, że mam ataki paniki. On… tamten kapłan miał na sobie łańcuszek z pewnym symbolem. I dziś…

- To był ten sam symbol?! - wypalił Kakuzu, sam zaskoczony swoją ostrą reakcją. Czyżby zaczynało mu zależeć na Hidanie?… - Czemu mi tego nie powiedziałeś?

Hidan westchnął teatralnie i odparł:

- Nie! To nie był ten sam symbol! - O dziwo, tym razem już go nie wyzywał. - Wiesz… mój umysł reaguje na podobne symbole i nie jestem już wtedy w stanie przekonać samego siebie, że to NIE JEST ten sam wzór, bo przestaję myśleć racjonalnie i… - Pokręcił głową, wydawał się być całkowicie zrezygnowany.

- I… nie uzyskałeś życia wiecznego w tamten durny sposób? - zapytał tylko odrobinę złośliwie.

Hidan prychnął ze złością.

- Nie! Oczywiście, że nie. Ten kretyn na pewno nie był nieśmiertelny. Potem… chyba całkiem się załamałem. Nie osiągnąłem swojego celu, nie miałem dachu nad głową, ścigało mnie Anbu, miałem ataki paniki i traumę… Moje życie było wtedy gównem.

Jakiś czas szlajałem się bez celu. Już nie szukałem nieśmiertelności, przestałem całkowicie wierzyć, że to możliwe…. Marzyłem tylko o powrocie do wioski, ale to było niemożliwe. Gdybym tylko nie zabił swojego mistrza, może mógłbym błagać władze wioski o litość i jakimś cudem nie zabiliby mnie za ucieczkę. Ale nie mogłem.

Nocowałem byle gdzie, chyba w tamtym czasie całkowicie straciłem chęć do życia. Któregoś dnia dotarłem do jakiejś jaskini. Uznałem, że może tam zanocuję, nic lepszego nie miałem do wyboru. - Głos Hidana nagle stał się pełen podekscytowania, po raz pierwszy od początku opowieści.

I wtedy… wszedłem do środka, potem zagłębiłem się w kolejny korytarz, bo pomyślałem, że tam będzie cieplej i bezpiecznej. Pierwsza część jaskini była całkiem zwyczajna, ale potem…

To było naprawdę piękne. – Kakuzu zobaczył jak zaświeciły mu się oczy. - Serio, nigdy nie interesowały mnie takie bzdury, ale… Jaskinia była fascynująca. Na każdej ścianie były napisy, niemal nie było wolnego miejsca.

Wyglądało to jak kolejne „strony”, obramowane prostokątem. Napisy były wykonane czymś białym, pismo było delikatne i pełne ozdobników. Napisy było po japońsku, ale dużo czasu zajęło mi zorientowanie, gdzie zaczyna się początek tych zapisków.

Właściwie nie wiem, po co to czytałem. Nigdy nie interesowały mnie zwoje czy książki, mogłem po prostu pójść spać i olać te napisy albo znaleźć sobie inne miejsce na nocleg.

Ale nie… Coś mnie w tym zafascynowało… - Głos Hidana stał się nagle tajemniczy. - Dość szybko zorientowałem się, że to opis jakiegoś rytuału. Był dość długi i skomplikowany. Czytałem to tylko z ciekawości, ale serce mocniej mi zabiło, gdy dotarłem do słowa „nieśmiertelność”.

Nie mogłem uwierzyć… To jakiś żart, prawda? Przecież nie mogłem mieć takiego szczęścia, tak po prostu, całkiem przypadkiem, trafić na coś, czego szukałem już od wielu miesięcy…

Rytuał był dość ryzykowny, ale ja wtedy już o to nie dbałem. Wiara, że mój cel jest możliwy znów się we mnie rozbudziła. Przeczytałem zapiski jeszcze kilka razy, by wszystko dobrze zapamiętać. Wciąż zerkałem nerwowo wokół i nasłuchiwałem, bo bałem się, że nagle wpadnie tu ten, kto to napisał i mnie zaatakuje za wykradnięcie jego tajemnicy.

Uciekłem stamtąd, nie dbając już o sen. Liczyło się tylko jedno: sprawdzić, czy to jest tylko czyjś żart. Znasz ten rytuał, już tyle razy go widziałeś. - Zerknął uważnie na Kakuzu.

Więc już się domyślasz! Tak, tamte zapiski BYŁY prawdziwe i zapewniły mi nieśmiertelność. Musiałem kogoś zabić, by złożyć ofiarę Jashinowi. Nie było to dla mnie żadnym problemem, wtedy już miałem za sobą pierwsze morderstwo.

Dość szybko znalazłem jakąś przypadkową osobę i zabiłem ją. To było proste, nie czułem żadnych dylematów moralnych, wyrzutów sumienia. Ale wtedy zaczęła się trudniejsza część zadania.

Zacząłem się modlić… Krwią ofiary narysowałem symbol Jashinizmu na ziemi i… Wtedy miałem przebić swoje ciało czymś ostrym. Nie miałem wtedy swojej kosy, ale wiedziałem z zapisków, że nie wystarczy mi mój kunai, bo musi to byś coś na tyle długiego i ostrego, by przebiło moją pierś na wylot.

Jakkolwiek szaleńczo by to nie brzmiało, CHCIAŁEM spróbować. Kto wie? Może podświadomie sądziłem, że to kolejna bujda, ale i tak chciałem spróbować, by móc zakończyć swoje życie. W końcu to też jakiś ponury sposób na pozbycie się panicznego lęku przed śmiertelną chorobą: samobójstwo, gdy byłem jeszcze młody i całkiem zdrowy… - Zaśmiał się gorzko.

Bardzo mocno się bałem, ale to i tak mnie nie powstrzymało. Położyłem się na ziemi, w kręgu i… wbiłem pikę, którą wcześniej ukradłem, w sam środek serca. Sam byłem zaskoczony, że zdołałem to zrobić, że wbiłem broń tak głęboko i że trafiłem we właściwie miejsce.

Ból był niemal nie do zniesienia. Wiem, że teraz mógłbyś powiedzieć, że przecież to bzdura, że jestem bardzo odporny na ból, ba! Że czerpię z niego ogromną przyjemność. - Zerknął na Kakuzu, który skinął głową, by potwierdzić jego słowa.

Tak, to prawda, ale moje ciało potrzebowało LAT, by dojść do tego poziomu samoświadomości. Wtedy… to było nie do zniesienia. - Nagle się zaśmiał, a Kakuzu czekał w milczeniu aż przestanie. - To bardzo zabawne: chciałem uciec przed niewyobrażalnym bólem i sam go sobie zadałem…

Ale wiesz… Mogłem tego NIE ROBIĆ i na tym polegała zasadnicza różnica. Gdybym zachorował, nie miałbym tego wyboru. W jednej chwili zemdlałem, zdążyłem tylko pomyśleć: Nie udało się, ten idiota z jaskini mnie oszukał!

Ale nie… - Uśmiechnął się. - Nie oszukał. Po jakimś czasie odzyskałem przytomność i zobaczyłem, że z piersi wystaje mi broń. Poczułem jeszcze większy ból niż przed utratą przytomności… Chciałem wyć, ale nie miałem na to sił. Znów zemdlałem.

Potem jeszcze wiele razy odzyskiwałem przytomność i traciłem ją na zmianę. Nastała noc, a potem dzień a ja czułem, że MUSZĘ coś zrobić. W końcu zebrałem w sobie resztki sił, które miałem i pociągnąłem za pikę, by ją z siebie wyjąć. Za pierwszym razem od razu zemdlałem, potem udało mi się poruszyć ją odrobinę, w końcu wyjmowałem ją kawałek po kawałku i… udało się. - Hidan westchnął ciężko, jakby w swojej głowie na powrót przeżywał tę sytuację.

Gdy odrzuciłem od siebie broń, zacząłem modlić się do Jashina, dziękować mu. Byłem tak słaby, że nie miałem siły nawet wstać, ale… wtedy na własne oczy zobaczyłem jak rana w mojej piersi zasklepia się. Tak, straciłem dużo krwi i byłem bardzo słaby i przerażony, ale… żywy.

Wtedy zrozumiałem, że ja NAPRAWDĘ jestem żywy i że nikt nie zdoła mnie zabić. To było cudowne uczucie, jakby znów odżył psychicznie. - Wzruszył ramionami. - Resztę znasz. Chodź, nie będziemy tu tak siedzieć jak kretyni.

I wstał nagle jak gdyby nigdy nic, a Kakuzu patrzył na niego przez chwilę w bezruchu, zaskoczony tak szybko zmianą w Hidanie. W końcu również wstał i ruszył za nim.

*

Minęło kilka tygodni a między nimi nic się nie zmieniło po tamtych zwierzeniach. Hidan więcej już nie wspominał o swojej przeszłości, nie miał też ataków, obaj po prostu ponownie skupili się na misjach dla Akatsuki.

Szli właśnie przez las, tym razem dostali misję wytropienia pewnej ważnej osoby. Kakuzu nie przepadał za takimi zadaniami, ale co miał robić? Hidan szedł kilka kroków przed nim, wymachując beztrosko kosą, Kakuzu nie widział już w nim nawet śladu tamtego przerażonego, trzęsącego się mężczyzny, którym był jeszcze tak niedawno.

W pewnej chwili Hidan ryknął dziko i pobiegł przed siebie. Kakuzu zaklął w myślach i poszedł za nim. Co ten debil znów dostrzegł? Po chwili go dogonił i zobaczył coś, co nawet jego samego zaskoczyło, choć widział – i robił – w życiu już wiele.

Hidan siedział okrakiem na jakimś mężczyźnie, którego Kakuzu nie znał i okładał go pięściami, rycząc wściekle. Krew bryzgała na boki, a mężczyzna w pewnej chwili przestał się wyrywać. Hidan najwyraźniej uznał, że to za mało, bo sięgnął po swoją kosę, leżącą obok niego i zaczął wycinać mu nią coś na piersi i ramieniu.

- Zobaczysz, co ci zrobię, ty chora kurwo! Zaraz pożałujesz! - wył.

- Znasz go w ogóle? - przekrzyczał go Kakuzu, stając obok. Pomyślał, że może to jest tamten kapłan albo jego kolega z wioski… Cóż, to by przynajmniej jakoś usprawiedliwiało jego zachowanie.

Kakuzu bez wątpienia nie był niewinną, dobrą osobą, więc nie miał ochoty wtrącać się w tę sprawę, gdy naprawdę nie musiał.

- Odpowiedz, do cholery! - ryknął, bo Hidan w swoim szale nie przestawał torturować mężczyzny.

- Co?… - Nieprzytomnie zwrócił na niego wzrok. - Nie! Nie znam. Ale ty wiesz, co on mi zrobił przed chwilą?! Wpadł na mnie. A masz, a masz, nie zapomnisz tego, jak śmiałeś mnie tak potraktować!

Kakuzu zwykle był przesadnie spokojny (nie licząc swoich słynnych ataków agresji) i nie okazywał emocji, ale teraz wytrzeszczył oczy. On chyba żartuje. TO jest powód, by zrobić z kogoś sieczkę?

Choć Kakuzu nieraz wypowiadał się złośliwie o stanie umysłu Hidana, teraz po raz pierwszy pomyślał poważnie, że jego partner jest chory.

Stanowczo podszedł do mężczyzn na ziemi i złapał Hidana za kark. Ten się rzucał i próbował mu wyrwać, ale Kakuzu był zbyt wściekły, by dać mu się pokonać. Zdjął go z niego jednym ruchem i zerknął na mężczyznę na ziemi.

Choć nie, to nie było dobre określenie. Teraz pozostała z niego tylko krwawa miazga, nie było nawet widać jego twarzy. Mężczyzna jęczał ciężko i trząsł się. Kakuzu westchnął i skręcił mu kark.

- Ej! Zabrałeś mi zabawkę! Zabiję cię! - Hidan rzucił się na niego, ale ten odepchnął go od siebie. - Takie masz dobre serce?

- Nie, nie mam – warknął.

- Więc CO CIĘ obchodzi, co ja robię?!

Zerknął tylko milcząco na czerwoną ze złości, zakrwawioną twarz swojego partnera i na jego błyszczące szaleństwem oczy i ruszył w stronę, w którą zmierzali.

*

Gdy tego wieczoru rozbili obóz w lesie, Kakuzu usiadł i zaczął rozmyślać o szaleństwie Hidana. Sam nie wiedział, czemu tak go to uwiera, co go to w ogóle obchodziło? Przecież łączyły ich tylko zlecenia a Hidan i tak nie mógł mu zagrozić. Sam zrobił w życiu wiele złego, więc O CO mu chodzi?…

Hidan skończył jeść rybę pieczoną przy ognisku i podszedł do niego i… bez słowa rozpiął spodnie Kakuzu i usiadł na nim.

Kakuzu zamarł. Co on wyprawia?!

- Mówiłem ci, że jestem na to za stary, seks już mi się znudził.

Hidan nic nie odpowiedział, nadal poruszając się na jego biodrach.

Kakazu zacisnął zęby. Był zaskoczony jego zachowaniem. Tyle się już znali, a on nigdy nie próbował niczego podobnego.

- Co, już nie masz awersji do seksu? - Spróbował po raz kolejny.

- Nie. - Tym razem Hidan, o dziwo, mu odpowiedział, chwytając go za szyję. - Chciałem w końcu tego spróbować.

- Czemu ze mną? - zapytał złośliwie.

Sam nie wiedział czemu nie zrzucił go z siebie. Co czuł? Nie umiał stwierdzić.

Hidan jęknął i ugryzł go w ucho. Kakuzu skrzywił się z bólu. Cóż, mógł się spodziewać takiego zachowania z jego strony.

Hidan sięgnął po swoją kosę, ale zanim Kakuzu zdołał go powstrzymać przed kolejnym zranieniem go, Hidan wbił koniec kosy w swoje własne przedramię i przesunął nim po skórze. Szybko pojawiła się krew. Kakuzu przewrócił oczami na jego zachowanie, a Hidan zlizał krew z ręki i jęknął z zadowolenia.

Po jakimś czasie zszedł z niego, a potem obaj zajęli się swoimi sprawami w milczeniu.

Następnego dnia znów zaczął go rozbierać.

- Teraz chcesz nadrobić za te wszystkie lata abstynencji? - zapytał ironicznie, ponownie nie odsuwając od siebie Hidana.

Tak jak podejrzewał Kakuzu, i tym razem Hidan nie mógł wytrzymać bez okaleczania. Bez pytania o zgodę wbił kunai w jego nadgarstek i zaczął pić spływającą krew.

- To nas do siebie zbliży – wytłumaczył dziwnie poważnym tonem. Kakuzu w odpowiedzi jedynie westchnął teatralnie.

- Masz – powiedział. Po chwili przeciął swój nadgarstek i podsunął mu pod usta. Kakuzu miał dość tych bredni, ale z jakiegoś sobie samemu nieznanego powodu nie protestował.

Krew zaczęła spływać mu do ust. Był zaskoczony, że wypływa jej aż tyle. Hidan zaczął poruszać się jeszcze gwałtowniej i jęczeć mu w ucho. Pił i pił a Hidan wciąż nie mówił „dość”.

W końcu… zrzucił go z siebie szybko i padł na kolana na trawę niedaleko ich obozowiska i zaczął wymiotować.

- Jesteś beznadziejny! - krzyknął. Kakuzu w końcu przestał wymiotować i wstał, zerkając na niego. Hidan miał obrażoną minę. - Upokorzyłeś mnie, wzgardziłeś moimi uczuciami!

- Jakimi uczuciami? - warknął Kakuzu, ocierając dłonią usta. - Nic nas nie łączy! - Po czym dodał, sam zaskoczony swoimi słowami: - Przepraszam… nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu… nie przywykłem do smaku krwi. W przeciwieństwie do ciebie nigdy jej nie piłem.

Czy on musi zachowywać się jak dzieciak? pomyślał ze złością Kakuzu.

Hidan burknął coś pod nosem, obrażony.


KONIEC

19.12.22 00:53

(7 str.)