wtorek, 18 stycznia 2022

Ojciec

Kakashi już od jakiegoś czasu obserwował Yamato. Martwił się coraz bardziej, Yamato pracował coraz więcej i wydawał się być coraz bardziej zmęczony. Z czasem zaczął pracować całymi dniami i nie wydawało się, że mu to przeszkadza.

Poza tym nie chodziło jedynie o pracę, a o to, JAKA to była praca. Sam z trudem był w stanie znieść Orochimaru, choć tak rzadko miał z nim do czynienia, ale przecież Yamato był jedną z tych osób, która wycierpiała z jego rąk najwięcej. Czemu nie sprzeciwia się Tsunade, czemu pracuje ponad siły?! O ile jeszcze był w stanie zrozumieć to na początku, kiedy ważne było, by zdobyć jak najwięcej informacji o działaniach Orochimaru, to przecież nie można być na pełnych obrotach non stop!

Przez długi czas jedynie się martwił, ale w końcu zdecydował się pójść z nim porozmawiać. Oczywiście nie mógł się łudzić, że porozmawiają sobie spokojnie w jego domu. Podszedł do niego, gdy stał na straży niedaleko domu Orochimaru.

- No hej, Tenzō – zaczął odruchowo.

- Coś się stało?

- Nic się nie stało – powiedział, odsuwając od siebie myśli – Chciałem tylko pogadać.

Yamato wzruszył ramionami.

- Słucham…

- Musimy tutaj? - rzekł, zerkając z rezygnacją na kamienną kryjówkę Orochimaru – Wiesz… nie chcę, by on słyszał naszą rozmowę. Nie możemy pójść w inne miejsce?

Yamato spojrzał na niego zaskoczony, jakby to było oczywiste.

- Nie, oczywiście, że nie mogę!

- To może… weź sobie wolne?

- Wolne? Przecież powiedziałeś, że nic poważnego się nie stało?

Kakashi poczuł, że zaczyna mieć go dość.

- Więc ludzie robią sobie wolne jedynie, gdy coś się dzieje?

- No nie… Ale mnie to nie potrzebne…

- Jesteś robotem?

Yamato wytrzeszczył oczy.

- Słucham?

- Jeśli nie jesteś robotem, to musisz odpoczywać.

Yamato zacisnął usta.

Taa, pójdzie łatwo… pomyślał.

- Odpoczywam!

- Kiedy?

- Gdy śpię.

Kakashi prychnął, nie mogąc dłużej ukrywać emocji.

- Hokage ci zabrania?

- Oczywiście, że nie!

Yamato się zamyślił. Nie umiał i nie chciał tłumaczyć tego nikomu, nawet Kakashiemu, który uratował mu życie. Bo on też by nie zrozumiał. Nie umiał zliczyć ile razy Piąta chciała dać mu urlop, raz nawet próbowała zmusić go do tego siłą…

Ale on nie mógł. Ten lęk, że on będzie sobie leżał, a ten potwór kogoś skrzywdzi, tak jak kiedyś skrzywdził jego… Czuł, że nikt inny nie jest wystarczająco kompetentny, że nikt nie zna go tak dobrze, jak on sam.

Ale to nie był jedyny powód. Główny i najgorszy był taki, że odczuwał nieustające poczucie winy… Bo kim on niby był? Jakimś szemranym znajdą, którego Konoha przyjęła do siebie z łaski. A on musi im teraz odpłacić się całym sobą, bo tylko tyle może zrobić w zamian.

- Wiesz, jakie to uczucie, gdy czujesz, że cała twoja harówka jest nic niewarta? - zapytał nagle, choć nigdy nie planował mówić tego na głos.

Kakashi spojrzał na niego zaskoczony.

- Wioska cię nie docenia?

Pokręcił głową. Po co próbuje, przecież on i tak nie zrozumie.

- Ja sam… siebie nie doceniam.

- Ale czemu…? Masz potężne jutsu, jesteś członkiem Anbu, to ty odbudowałeś wioskę po ataku Paina!

Yamato ponownie pokręcił głową.

- Gdy musisz pracował całymi dniami, choć brak ci sił, bo panicznie boisz się, że nagle każą ci się wynosić, bo nie masz już prawa tu być? - kontynuował.

- Yamato… - powiedział cicho.

Ale on nie umiał nawet doceniać, że w końcu Kakashi przestał używać jego dawnego, znienawidzonego imienia.

- Dobrze… skoro już musimy rozmawiać, to… - rozejrzał się – Chodźmy tam – wskazał na miejsce niezbyt dalekie, by wciąż móc być blisko domu Orochimaru – Tam wciąż będę w stanie zareagować… Nie pamiętasz jak to było, gdy mnie poznałeś? - zapytał Yamato.

Sam pamiętał to aż nazbyt dobrze. Był człowiekiem Danzō, który na koniec okazał się być zdrajcą… Chciał zabić Kakashiego, bo on mu tak kazał. Był opętany chęcią udowodnienia swojej wartości Danzō, nie dbając o życie kolegi.

A on mimo tego uratował mu życie, zabierając z tego koszmaru, choć Danzō chciał go zabić. Tak nagle pojawił się w jego życiu i tak samo nagle zniknął… Hokage kazał mu wtedy opuścić Korzeń i zostać członkiem Anbu, a on już więcej nie widywał Kakashiego. Trwało to kilkanaście lat. Może to było żałosne i dziecinne, ale czuł żal do Kakashiego, że tak zmienił jego życie, a potem całkowicie z niego zniknął.

Gdy niedawno spotkali się po raz pierwszy od tego czasu spojrzał na niego z wyrzutem i powiedział:

- Nie interesowałeś się mną przez te wszystkie lata, senpai…

Ale ku jego zaskoczeniu i wstydowi Kakashi uśmiechnął się pogodnie i powiedział:

- Wiesz, miałem swoje problemy, wszyscy moi bliscy umarli.

Poczuł się wtedy jak potwór i więcej niczego mu nie wypominał. No a teraz Kakashi ponownie zainteresował się jego życiem, ale on czuł, że chyba tego nie chce.

- Pamiętam. No i co? - powiedział Kakashi – Zmieniłeś się, każdy może się zmienić.

Nie każdy… pomyślał gorzko Yamato. Orochimaru nie, sam już dawno przestał w to wierzyć.

Kakashi przyjrzał mu się uważnie i powiedział:

- Nie uważasz, że ty i Sai jesteście do siebie podobni?

Choć wiedział, że Kakashi nie miał na myśli nic złego poczuł się urażony. Nie, nie byli do siebie podobni z charakteru czy wyglądu, byli do siebie podobni jedynie dlatego, że obaj byli sierotami, ofiarami Danzō.

- Sądzę, że wam obu dobrze by zrobiło szczere porozmawianie ze sobą. Ja próbuję, ale nie umiem do końca go zrozumieć – drążył.

- Jesteś z Anbu, jeśli chodzi o nacisk na panowanie nad emocjami podobieństwo jest spore – odparł, ale sam w to nie wierzył.

Różnica polegała na tym, że do Anbu wstępowało się z własnej woli, nikt tam nie prał ci mózgu, nie kazał pozbywać się emocji na zawsze i nie wykorzystywał w tym celu sierotek ze zranionymi duszami, o które nikt się nie upomni.

Tak, wiedział, że powinien porozmawiać z Saiem. Nie dlatego, że jemu mogło to pomóc, ale da Saia. Tak, rozumiał go lepiej niż reszta ich drużyny, ale coś nie pozwalało mu się do niego zbliżyć: strach. Bał się ponownie wrócić do tamtych okropnych czasów, choćby myślami, a przez to czuł się jeszcze gorzej.

Obserwował Saia i widział, że Sakura, a szczególnie Naruto nie są w stanie go zrozumieć. I wtedy doświadczał poczucia winy. Miał obowiązek, nie tylko jako jego mistrz, ale także jako były członek Korzenia, który zdołał wyrwać się z tego koszmaru.

Czy umiałby dać mu jakieś rady? Ale jakie? „Wyrwałem się z tego tylko dzięki Kakashiemu, więc musisz czekać, aż znajdzie cię przyjaciel i ci pomoże”? Niezbyt dobra rada…

- Zapytał mnie ostatnio jak ty to robisz, że po tylu latach w Korzeniu umiesz okazywać emocje – usłyszał po chwili.

- I co mu odpowiedziałeś? - zapytał Yamato.

Kakashi wzruszył ramionami.

- Nic. Że musi zapytać ciebie, bo ja nie znam szczegółów.

Nic nie powiedział. Czuł się dziwnie, ale chyba nie umiał się zwierzać. Może to zostało mu po Korzeniu?

- Mam wrażenie, że choćbym nie wiem ile pracował wciąż zrobiłem za mało dobrego…

Zamyślił się. To że był człowiekiem Danzō dręczyło go, tak, ale co innego było najgorsze. Był… jakie słowa powinien użyć? Był związany z Orochimaru i to nie dawało mu spokoju. Co z tego, że uwolnił się od niego, gdy miał kilka lat, skoro wciąż wydawało mu się, że ludzie patrzą na niego podejrzliwie. Że zastanawiają się: A może on i tak ma w sobie to zło po nim? Może jakoś go w nim zaszczepił?

Jego Uwolnienie drewna było dla niego największą dumą i największym wstydem jednocześnie. To jutsu sprawiało, że był silny, był jedyną osobą, która mogła go używać od czasu Hashiramy, a jednocześnie… Czuł, że to łączy go z Orochimaru, bo on je w nim zaszczepił. Wciąż nie mógł zdecydować, czy powinien o nim zapomnieć i być słaby i bezużyteczny dla wioski, czy używać go da jej dobra, ale wtedy każdy pozna jego obrzydliwą przeszłość…

Miał wrażenie, że ma to wypisane na czole, że każda patrząca na niego osoba wie. Wiązało się z tym jeszcze jedno, myśl której nienawidził: Pierwszy umarł nie zostawiając potomka, pozbawiając wioskę mocy, która uczyniła Konohę najsilniejszą z wiosek. Więc może miał obowiązek…? Nikt jeszcze mu nie kazał, ale Yamato przerażała ta myśl. Nigdy z nikim nie był, zbyt skupiał się na pracy i swojej przeszłości, by się z kimkolwiek wiązać.

A może niektórzy sądzą, że to nie był przypadek, że tylko on przeżył eksperyment Orochimaru i mu uciekł? Może to był plan Danzō i on teraz chce zniszczyć wioskę od środka? Mocno zabolało go, gdy dowiedział się o tym, że Danzō i Orochimaru kiedyś współpracowali. Wprawdzie twierdził, że nie miał nic wspólnego z tamtym eksperymentem na porwanych dzieciach, ale to i tak bolało.

Czy mógł być dobry, gdy ci dwaj, u których mieszkał okazali się potworami? Czasem bał się sam siebie, zastanawiał się, czy nagle nie zrobi czegoś potwornego, skoro jako dziecko chciał bez wahania zabić Kakashiego? Na polecenie Danzō zabił nieskończoną ilość osób i wiedział, że nigdy nie zdoła wymazać tego ze swojej pamięci.

Czuł ogromną radość i wdzięczność, że Danzō go uratował, dlatego robił da niego wszystko, a on to wykorzystywał. Czy miał prawo usprawiedliwiać się, bo był jedynie samotnym, przerażonym dzieckiem?

- Nie wiem, czy zdołam kiedykolwiek pozbyć się tego uczucia z umysłu…

Pomyślał o Anko. Niemal zazdrościł jej, że przez tyle lat nie musiała pamiętać o swojej przeszłości z Orochimaru. Ciekawe, czemu to zrobił? W końcu zostawił ją, jak zawsze każdego zostawiał, więc chyba mu na niej nie zależało. Może bał się, że zdradzi jego tajemnice? Ale ludzie wiedzieli i nigdy nie traktowali jej źle, nigdy też się nie zdradzili…

Więc może jego też nie podejrzewają o nic złego, a jedynie on tak to widzi, bo nie umie wybaczyć sam sobie?

- Tsunade do niczego mnie nie zmusza, jeśli przeszło ci to przez myśl – powiedział nagle – Tak, to ona kazała mi go pilnować na początku, ale potem ja sam zaoferowałem, że będę robił to zawsze. Nie kazała mi też pilnować go całymi dniami…

- Więc jednak przyznajesz, że się przepracowujesz? - zapytał ironicznie Kakashi.

Pomyślał, że z Anko również powinien porozmawiać. On chyba w ogóle był beznadziejny w rozmowach, wolał działanie… Pomyślał, że pewnie dobrze by się rozumieli, tak wiele ich łączyło. Może ona też chciałaby rozmowy, teraz gdy już jej pamięć wróciła? Ciekawe, czy czuje się tak samo podle jak on sam… Może nie ma odwagi się do niego odezwać, tak jak i on? Łączyło ich jedynie to, że czasem wykonywali razem misje i odzywali się wtedy do siebie zdawkowo, nic więcej.

Orochimaru… Kiedy dowiedział się, że ten musiał uciec ze swojego laboratorium łudził się, że może po prostu zbyt się spieszył, by go ze sobą zabrać… Nie żeby tego chciał, wolał swoje bezpieczne życie w wiosce od przebywania z psychopatą, po prostu czuł ból… Wiedział, że Orochimaru nie ma serca, ale dlaczego nie zależało mu na nim jako na eksperymencie? Przecież zaryzykował utratę zaufania hokage, by to osiągnąć. Czemu…?

- Czasem myślę, że chciałbym z nim porozmawiać. Choć jeden raz. Ale nigdy nie mam odwagi. Jedynie obserwuję go z daleka, ale obaj udajemy, że ten drugi jest niewidzialny – powiedział, sam zaskoczony swoją szczerością.

- Rozumiem… - powiedział Kakashi i zamyślił się – Powinieneś z nim porozmawiać, nie sądzisz?

Z kim jeszcze powinienem porozmawiać? pomyślał złośliwie, ale nie powiedział tego na głos.

Choć nigdy przed nikim by się do tego nie przyznał, jednocześnie nienawidził i… kochał Orochimaru. Tak, czuł, że to chora miłość, ale nie umiał jej zaprzeczyć przed samym sobą. Był dla niego jak ojciec, choć jednocześnie przerażało go to słowo… Nigdy nie poznał rodziców, bo Orochimaru porwał go od nich, gdy był niemowlakiem. Paradoksalnie to ON dał mu dach na głową i potężne jutsu.

Czasem zastanawiał się kim by był, gdyby nie on… Nie miał innych technik ninja, byłby wtedy bezużyteczny dla wioski. Więc w pewnym sensie zawdzięcza mu wszystko, choć bardzo nienawidził tej myśli.

Czasem zastanawiał się, czemu nie ma żadnej techniki po swoich prawdziwych rodzicach. Był taki czas, gdy łudził się, że może w ten sposób zdoła odkryć, kim są. Choć tego nie chciał, czuł że jego myśli ponownie idą w stronę tamtego wspomnienia. Najgorszego…

- Byłem… niemowlakiem, gdy mnie porwał – zaczął, jakby wbrew sobie – Pewnie znasz tę historię, prawda?

Kakashi pokiwał głową.

- Więc nic nie pamiętam z tamtego okresu. Miałem kilka lat, gdy zacząłem mieć pierwsze wspomnienia. To było… pamiętam wodę, wszędzie. On… trzymasz nas w szklanych pojemnikach, cały czas. Mieliśmy rurki, by nie utonąć.

Pamiętam, że zacząłem rozglądać się wokół, by zrozumieć, gdzie ja jestem. To było ogromne pomieszczenie pod ziemią, bez okien, niemal całkiem ciemne. Wokół były inne dzieci w moim wieku, w innych pojemnikach. Patrzyliśmy na siebie. Długo. Bo co innego mieliśmy do roboty? Orochimaru i Kabuto odwiedzali nas bardzo rzadko, Danzō nigdy tam nie było.

Co mogliśmy robić? Gapiliśmy się na siebie. Całymi dniami. Pomieszczenie było zbyt duże, bym mógł widzieć wszystkich, więc dopiero po uwolnieniu się z tamtego miejsca dowiedziałem się, że było nas tam pięćdziesięcioro. Więc starałem się zaprzyjaźnić z tymi dziećmi niedaleko mnie. Zaczęliśmy robić do siebie miny, stukać w szkło, tworzyliśmy własne gesty, które w jakiś dziwny sposób byliśmy w stanie zrozumieć nawzajem.

To był… dobry czas, choć tobie pewnie trudno w to uwierzyć. Próbowaliśmy czasem rozbić szkło, ale było zbyt mocne. Orochimaru jedynie nas czasem obserwował, Kabuto zajmował się nami, byśmy mogli dalej żyć.

To trwało… nie umiem ocenić ile. Czas był dla mnie bardzo płynny, rozciągnięty, niestały. W pewien sposób byłem wtedy szczęśliwy. Dopóki nie nastał koszmar…

Przerwał na chwilę, szukając w sobie sił. Nie był pewien, czemu opowiada mu o tym, ale miał nadzieję, że te zwierzania mu jakoś pomogą.

Jedno z dzieci nagle umarło. Albo raczej gdy się obudziliśmy zobaczyliśmy, że jest martwe. To był dla nas ogromny szok. Tak długo uderzaliśmy w szkło, aż przyszedł do nas Orochimaru. Sam nie wiem, czy chcieliśmy tym okazać nasz ból, próbowaliśmy uciec, czy właśnie chcieliśmy, żeby ktoś się pojawił. Czy wierzyliśmy, że da się jeszcze uratować tamto dziecko? Nie, chyba nie.

Ale on przyszedł, dostrzegł co się stało, szepnął: „No tak, tak…” jakby nic się nie stało i wyjął ciało z beczki. Chwilę potem już go nie było.

To było okropne, ale pomyślałem, że po prostu umarł z jakiegoś powodu. Ale to nie był koniec. Następnej nocy umarło kolejnych kilkoro dzieci. Potem kolejnych i kolejnych. Niektóre umierały w dzień, na naszych oczach, a ja czułem, że zaczynam wariować…

Nieprzytomnie powiódł spojrzeniem i dostrzegł zmartwiony, smutny wzrok Kakashiego. Szybko spojrzał w bok, przestraszony własną szczerością.

Po jakimś czasie zostało tylko dwoje dzieci. Ja i chłopak obok mnie. Polubiliśmy się, choć może nie mieliśmy wyboru? Całymi dniami rozmawialiśmy ze sobą za pomocą gestów, robiliśmy dziwne pozy, by ustalić która jest dziwniejsza i kto wygrał. Robiliśmy do siebie miny, całkiem różne, poważne, zabawne, smutne, jakbyśmy po prostu ćwiczyli mimikę.

Mijały dnie, a my obaj żyliśmy. Raz nawet Orochimaru przesunął dłonią po szkle naczynia mojego kolegi i szepnął: „No, no, no…”. Odebrałem to jako komplement. „Żyjecie, jestem z was dumny”. Chyba wtedy jeszcze nie pojąłem, że to ON coś nam robi, dlatego wszyscy inni umarli. A może pojąłem, ale bałem się dopuścić do siebie taką myśl?

Zacząłem chyba czuć spokój. Myślałem, że już jest dobrze, że obaj przeżyjemy. Nazwałem go w myślach Atin, bo czułem potrzebę zwracania się do niego po imieniu. Oczywiście tylko w myślach, on nigdy nie odkrył tego imienia, bo jak miałem przekazać mu to, gdy znajdowałem się za szybą w jakimś płynie?

Któregoś dnia patrzyliśmy na siebie od paru godzin i lampy zaczynały przygasać, jak zawsze wieczorem. Nagle… - głos mu się załapał – On… na moich oczach… zaczął się dusić. Nagle w jednej chwili wytrzeszczył oczy, otworzył usta. Zaczął wierzgać, złapał się za brzuch, jakby coś go bolało, potem cały się skulił. Poczułem lęk, jakiego jeszcze nigdy nie czułem.

Spojrzał na mnie. W jego oczach był czysty lęk. Niewiele myśląc zacząłem gwałtownie walić pięściami i stopami w szkło. Ale to nic nie dało. On zaczął gwałtownie oddychać, robił się coraz bardziej siny i… - gwałtownie spuścił głowę.

Po chwili przestał się poruszać, ale ja wtedy dostałem ataku paniki. Płakałem, krzyczałem, uderzałem pięściami w szybę aż do krwi, wiłem się… Potem oparłem z sił. Światła zgasły na noc, a ja unosiłem się bezwolnie w pojemniku. Wszystko już było mi obojętne.

Tak minęło kilka godzin. W środku nocy usłyszałem nagle czyjeś kroki. Nie wiem czemu, ale się przestraszyłem. Ktoś podszedł do mnie w ciemności i… wyjął mnie z pojemnika. To był Danzō. Uratował mi życie i zabrał mnie stamtąd. Ale w zamian wymagał… Tę historię też znasz, prawda?

Kakashi ponownie kiwnął głową.

Yamato zamyślił się. Ciężko przeżył ten dzień, gdy po latach spotkał Orochimaru. Był zaskoczony, że ten tak szybko go rozpoznał. On, oczywiście, nie miał z tym problemu. Orochimaru nie postarzał się ani odrobinę. Ale zamiast zareagować… zaskoczeniem albo choć zapytać o cokolwiek, po prostu rzucił: „A, więc jednak żyjesz” i stracił nim zainteresowanie. Wolał walkę z Naruto, a on poczuł się tak okropnie jak tamtego dnia w laboratorium. Potem spotkali się, gdy zaczął go śledzić i teraz widywał go aż nazbyt często...

Yamato kontynuował dopiero po chwili:

- Powiedział mi, że Orochimaru musiał uciekać i zostawił mnie… Wiesz, chyba jestem już zmęczony tą rozmową, wspomnieniami… - dodał, patrząc w bok.

Kakashi skinął głową i powiedział szybko:

- Jasne, dziękuję, że ze mną porozmawiałeś.

Uśmiechnął się raczej smutno i odszedł a Yamato nadal stał sam pod domem Orochimaru i czuł na ramionach jeszcze większy ciężar.

Rozmyślał o tym, co było potem… Puste życie, misje, zabijanie, brak imienia. To dlatego tak nienawidził, gdy Kakashi mówił do niego Tenzō. Imię, które dostał czasowo, by wykonać tamtą misję. Misję zabicia Kakashiego. Ale nigdy nie tłumaczył mu swoich powodów niechęci do tego imienia, nie widział w tym sensu.

Niedawno Tsunade zaoferowała mu misję, w której miał zastąpić Kakashiego jako mistrza. Potem po raz pierwszy w życiu był w stanie skupić się na swoim największym celu: poznaniu prawdy o swoich rodzicach. Choć wiedział, że jest to niemal niemożliwe, szczególnie po tylu latach, nie poddawał się.

Poprosił hokage o zgodę na przeszukanie dokumentów z tamtego okresu. Przejrzał listę wszystkich rodziców, których dzieci zostały porwane w tamtym czasie. Część z nich już nie żyła, jednak poza tym chodził od domu do domu, opowiadał, co przeżył i wspólnie z nimi próbował odkryć, czy istnieje jakakolwiek szansa, że to właśnie on jest ich synem. Jakiś dowód… Znamię na ciele, specjalny rodzaj czakry, cokolwiek.

Ale nigdy niczego nie odkrył. Po czasie się poddał, bo nie miał już żadnego nowego pomysłu. Poza jednym, ale na niego nigdy nie był w stanie się zdobyć. Jednak słowa Kakashiego i rozmowa z nim znów sprawiła, że zaczął się zastanawiać: a może powinien spróbować?…

*

Kakashi wybrał tę krótką chwilę, gdy Yamato odszedł ze swojego posterunku i zapukał do drzwi kryjówki Orochimaru. Kabuto spojrzał na niego ponuro i warknął:

- Co, chcesz rewanżu?

Ale on go zignorował. Nie przyszedł tu, by wdawać się w dziecinne rozmowy.

- Chcę porozmawiać z Orochimaru.

Kabuto zmrużył oczy.

- A po co?

- Powiem JEMU, nie tobie. Czyżbyś się bał, że skrzywdzę twojego pana?

Kabuto prychnął ze złością.

- Nie, bo jesteś na to za słaby.

Kakashi uśmiechnął się szeroko.

- Więc właśnie. Dlatego mnie wpuść.

Kabuto milczał chwilę, ale w końcu skinął głową i przepuścił go w drzwiach. Jednak wciąż patrzył na niego podejrzliwie. Kabuto zamknął drzwi i poprowadził Kakashiego słabo oświetlonym korytarzem.

- To oficjalna wizyta? - zapytał Kabuto, a Kakashi słyszał wahanie w jego głosie.

Uśmiechnął się do siebie złośliwie.

- Nie tym razem. A co, boisz się, że go ukarzę?

Kabuto nic już nie odpowiedział, tylko wskazał mu drzwi. Zastukał, włożył głowę w szparę w drzwiach i powiedział:

- Hatake do pana.

Po czym odszedł, jeszcze raz obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem.

Wszedł. Pomieszczenie przypominało grotę wykutą w skale, którą rzeczywiście było, jednak poza tym było elegancko urządzone i mocniej oświetlone. Był tam kominek, ozdoby na ścianach i wysoki fotel, z którego podniósł się Orochimaru, gdy usłyszał jego kroki.

- Och! Nie wierzę, to naprawdę ty? Czego ode mnie chcesz? - zapytał słodko i drapieżnie jednocześnie.

Kakashi zmierzył go ostrym spojrzeniem i bez pozwolenia usiadł na wprost Orochimaru.

- Chodzi o Yamato… - zaczął, ale Orochimaru mu przerwał.

- Czyżby miał już dość pilnowania mnie? - roześmiał się.

- Wcale bym się nie zdziwił – powiedział ponuro – Ale nie o to chodzi. On… ja uważam, że powinniście ze sobą porozmawiać.

- A niby o czym? - tym razem jego zaskoczenie nie wydawało się być grą. To w jakiś sposób poprawiło Kakashiemu humor.

- On… - pochylił się w fotelu, nagle czując jak trudne jest to, co chce powiedzieć. Może Yamato ma rację i powinien dać sobie z tym spokój?… - wiem, że chciałby z tobą porozmawiać. O przeszłości. O tym, jak go porwałeś.

- A to sam nie może mnie o to zapytać?

- Mógłby, ale… waha się. Może po prostu sam do niego zagadaj, a on poczuje się pewniej. Mówił mu, że ciągle jesteście obok siebie i obaj się unikacie.

- Ja nigdy nie broniłem mu odezwać się do mnie – powiedział Orochimaru – Może chcesz się czegoś napić, mój gościu? - zapytał ironicznie, ale Kakashi już wstał.

- Nie. Tylko tyle chciałem ci powiedzieć. To nie jest żaden rozkaz, oczywiście, ale… po prostu ci to powiedziałem – Chciał powiedzieć „To prośba”, ale podejrzewał, że ktoś taki jak on zrobiłby wtedy odwrotnie – Żegnam – dodał kłaniając się nieznacznie i wyszedł.

- Pa, Kakashi! - usłyszał jeszcze głos Orochimaru.

*

Następnego dnia Yamato jak zwykle stał na posterunku. Pogoda była dziś wyjątkowo podła, a on żałował, że nie ubrał się cieplej. Zamiast tego stał skulony, starając się ignorować wiatr i deszcz.

Stał tak przez chwilę, gdy nagle usłyszał słowa Orochimaru:

- No cześć, Yamato, co tak stoisz?

W pierwszej chwili zamarł, ale zaraz potem skoczył w jego stronę i krzyknął:

- Czemu się do mnie odzywasz?!

Orochimaru roześmiał się, jakby ta rozmowa nie miała dla niego żadnego znaczenia.

- Ty też nigdy się do mnie nie odzywałeś… Yamato.

- A powinienem był?! Po tym, co mi zgotowałeś?

Orochimaru zignorował jego słowa i powiedział z uśmiechem:

- Zapraszam cię na herbatkę.

Już odtworzył usta, by go zwymyślać, ale nagle coś przyszło mu do głowy. Może to jego szansa, by zapytać… Wiedział, że to najpewniej się nie uda, ale… Czułby się podle, gdyby choć nie spróbował.

Zrezygnowany skinął w milczeniu głową i poszedł za Orochimaru do środka. Usiadł przy stole i patrzył tępo jak mężczyzna przygotowuje dla nich herbatę. Czy zechce go nią otruć? nagle przyszło mu do głowy. Ale nie zareagował w żaden sposób.

Gdy w końcu napój by gotowy, Orochimaru usiadł obok niego, postawił herbatę na stole i nalał jej do dwóch filiżanek, po czym zaczął patrzeć intensywnie na Yamato.

- No co, nie masz mi nic do powiedzenia po tylu latach? - zapytał z zaczepnym uśmieszkiem.

Yamato zacisnął mocno usta, ale po chwili zdobył się na odwagę i wypalił:

- Mam… mam do ciebie jedno pytanie.

Orochimaru beztrosko wzruszył ramionami.

- To słucham.

Ale Yamato potrzebował długiej chwili, by mieć siłę zapytać.

- Czy… czy wiesz kim są… byli moi rodzice?

Orochimaru roześmiał się.

- Och, to aż tak cię TRAPI?

Obiecał sobie zachować spokój, więc powiedział jedynie:

- Tak.

Orochimaru pokiwał głową i powiedział.

- Naprawdę myślisz, że posiadam takie informacje? - zapytał jakby to było oczywiste.

Yamato długo nie mógł się poruszyć ani odezwać. Trwał w stuporze, a do jego serca powoli docierał ogromny smutek. To koniec. Koniec już na zawsze. On już nigdy nie dowie się… Gwałtownie odwrócił głowę, czując w oczach łzy.

Powinien był zerwać się i uciec stąd, bo co go tu jeszcze trzyma? Powinien zwolnić się z tej obrzydliwej pracy… Ale wciąż nie wstawał.

- Ale musisz mieć jakieś… przecież jesteś naukowcem, to był eksperyment! - krzyknął, gdy odrobinę się uspokoił – Po co przeprowadzać eksperyment, skoro nie zbiera się danych?! - niemal ryknął.

Orochimaru westchnął zrezygnowany.

- Och, Yamato. Oczywiście, że MIAŁEM dane, ale zostały zniszczone i przepadły, gdy musiałem salwować się ucieczką.

Yamato ponownie zamarł. Więc może…

- Może pamiętasz cokolwiek? Podobno jesteś bardzo mądry! - wyrwało mu się.

Orochimaru znów się roześmiał. Yamato z trudem znosił jego wesołość.

- Posłuchaj: nigdy nie interesowało mnie wasze pochodzenie. Miałem całą teczkę danych, tak, ale byliście tam oznaczeni jedynie numerami, tak samo jak wasze pojemniki. Byłeś numerem czterdzieści dziewięć, bardzo cię to interesowało, prawda? - zapyta słodko.

Yamato poczuł falę złości.

- Cudownie, bardzo… się cieszę – powiedział z trudem. Zerwał się od stołu, nawet nie próbując herbaty i dodał na odchodne: - Dziękuję za gościnę i… herbatę, Orochimaru.

- Fajnie było tak sobie pogawędzić, może jeszcze kiedyś do mnie przyjdziesz, Yamato? Nie mam tu raczej dużo gości! – krzyknął za nim Orochimaru.

Ale nic już nie odpowiedział. Szedł długim korytarzem, słaniając się, w głowie kręciło mu się coraz mocniej. Szedł nadal mimo tego, ignorując patrzącego na niego wytrzeszczonymi oczami Kabuto. Pewnie zastanawiał się co zrobił mu jego pan….

Wypadł na świeże powietrze, nagle ciesząc się wiatrem i deszczem i poszedł prosto do Tsunade. Poprosił o wolne do końca dnia, a ona bez wahania się zgodziła, patrząc na niego z troską. Przez chwilę marzył o tym, by zmienić pracę na zawsze, ale nie, nie zrobi tego wiosce. I przede wszystkim nie zrobi tego, bo Orochimaru by triumfował.

Już nigdy się nie dowie… powtarzał jak echo we własnej głowie, siedząc na fotelu w swoim domu. Już nigdy… Nic niewart. Już na zawsze bezimienny…


KONIEC

21.1.22 17:54

(8 str.)