niedziela, 14 marca 2021

Tamten dzień

To nie był dobry dzień, na pewno. Sasuke nie rozumiał co się tu dzieje, ale czuł się okropnie.

Tego dnia obudziły go podniesione głosy z dołu. Otworzył oczy i zupełnie się tym nie przejął, ale kiedy powoli wstał, wydawało mu się, że to nie były zwykłe codzienne odgłosy a coś… coś niemiłego, złego, jakby ktoś się kłócił. To był głos ojca i… tak, Itachiego. To było dziwne, Sasuke zmarszczył brwi. Jego brat nigdy, nigdy nie krzyczał, czy stało się coś złego? Pożar, na przykład. Nie, to głupie….

Na wszelki wypadek zarzucił coś na siebie i szybko zbiegł na dół. Gdy tylko wpadł do salonu, gdzie była jego rodzina, głosy natychmiast ucichły. A może jednak nic się nie stało i tylko mu się wydawało?

- Ja… potem – usłyszał cichy głos brata. Czy Itachi był smutny?

Ojciec nic mu nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego jakby ze złością i szybko wyszedł z pokoju.

Itachi przez chwilę stał tyłem do niego w bezruchu i Sasuke widział jedynie jego długie włosy, spięte w koński ogon. Dlaczego na niego nie patrzy? Już chciał krzyknąć: „Itachi, co się stało?!”, ale ten nagle odwrócił się do niego, uśmiechnął delikatnie i powiedział:

- Cześć, braciszku, chodź, dam ci śniadanie.

Sasuke marzył tylko o tym, by z radością rzucić się na pyszne jedzenie, przygotowane przez brata, ale coś mu na to nie pozwalało…. Czy jego starszy braciszek był smutny, czy tylko mu się wydawało?

Stał wciąż na środku pokoju i patrzył na jego twarz… Te dziwne linie na jego policzkach były coraz dłuższe i głębsze. Czy to coś oznaczało? Czy jego brat jest na coś chory? Próbował pytać o to kilka osób, ale niczego się nie dowiedział. Wiedział, że niektóre osoby z ich klanu miały podobne, ale nigdy aż tak głębokie…

- Mam zjeść twoją porcję? - zaśmiał się Itachi, a on w jednej chwili zapomniał o wszystkim z wyjątkiem jedzenia…

*

Sasuke lubił przebywać sam. Itachi zwykle nie miał dla niego czasu, zajmował się „sprawami starszych”, jak zawsze powtarzał. Zwykle było mu z tego powodu smutno, ale lubił rozmyślać na różne tematy, trenować, by potem próbować sprawić, by Itachi miał chwilę, by obejrzeć jego postępy. Ale najbardziej lubił obserwować ludzi z ukrycia.

Lubił patrzeć, jak zachowywali się, gdy myśleli, że nikt ich nie widzi. Lubił słuchać, o czym mówili, choć zwykle nie rozumiał spraw dorosłych. Zresztą nie trzeba było wcale się ukrywać, bo nikt nie zwracał zwykle uwagi na dziewięcioletnie dziecko. Mógł godzinami patrzeć na to, co robią, na ich codzienne sprawy, spacery, rozmowy, kłótnie, zabawy.

Odkąd tylko pamiętał ludzie w wiosce patrzyli na niego jakoś tak… krzywo, jakby ze złością. Nie zastanawiał się nad tym, bo myślał, że to normalne. Tylko jego brat i mama patrzyli na niego z ciepłym uśmiechem… No i czasem ojciec, choć zwykle był zbyt zajęty lub siedział zamyślony i do nikogo się nie odzywał.

Ale któregoś dnia dostrzegł, że ludzie na ulicy witają z uśmiechem jakiegoś chłopca w jego wieku i poczuł się dziwnie… Więc to jednak nie było normalne? Dlaczego nie uśmiechali się do niego? Kiedy on uśmiechał się pierwszy, większość szybko odchodziła. Poczuł, że ściska go w brzuchu. Przez kilka godzin siedział sam na pomoście koło jeziora i nie mógł zająć się tym, czym zajmował się zwykle.

Kiedy wieczorem Itachi wrócił do domu po pracy w Anbu zaczekał na niego i zapytał, gdy zostali sami w kuchni po kolacji:

- Itachi… Czy oni mnie nie lubią?

- Słucham? - Itachi chyba jak zwykle był zbyt zamyślony, by go słuchać. - Przepraszam… kto?

- No oni… To znaczy, inni mieszkańcy wioski…

Przestraszył się, gdy zobaczył złość w jego oczach.

- Zrobili ci coś?! - zapytał, zaciskając gwałtownie pięści – Nie taka była umowa, robię wszystko, co… - urwał nagle gwałtownie i spojrzał na niego, jakby zapomniał o obecności brata.

- Jaka umowa? - zapytał, czując że serce mu przyspiesza. Nie wiedział o co chodzi, ale nie podobało mu się to.

- Żadna, kochanie. Więc co dokładnie miałeś na myśli?

Zamyślił się, nie wiedząc, jak wyjaśnić to, co czuł. A może się pomylił?

- Nie uśmiechają się do mnie – powiedział, czując się głupio.

Itachi głośno odetchnął.

- Och… pewnie byli zajęci albo zapomnieli. Nie martw się tym. I jeszcze jedno – dodał po chwili wahania, jakby wcale nie chciał tego powiedzieć – Ojciec… kazał mi ci to przekazać, ale nie martw się, to nic takiego, ok?

- Co nic takiego? - zapytał szybko.

Itachi odetchnął głęboko i powiedział:

- Masz… to tylko na jakiś czas… nie wychodzić poza bramę domu.

Sasuke skrzywił się z oburzeniem:

- Ej, mam szlaban?! A co ja złego zrobiłem?

- Nic… to… tak będzie bezpieczniej.

- Bezpieczniej? - zamyślił się – Aaa! - krzyknął głośno – wiem, to znowu jakiś dzik, jak ten, co go wtedy pokonałeś?

- Co...? A tak, dzik, dzik…

*

To niby nie był szlaban, ale on i tak czuł się obrażony. Brat znowu gdzieś poszedł, a on nie może nawet gapić się na ludzi?

Pół dnia siedział grzecznie w ogrodzie i gapił się na wodę, ale miał już tego dość.

Poczuł ucisk w brzuchu… Wiedział, że powinien dziś trenować, ojciec mu to wciąż powtarzał, ale on chyba dziś był smutny, ale sam nie był do końca pewien… Cały jego klan wciąż kazał mu ćwiczyć, a on bardzo to lubił, ale… to było trudne do zniesienia, bo wiedział, że nigdy nie będzie tak cudowny jak brat…

Tak silny, mądry, odważny. Ale nie umiał być na niego zły, Itachi był najcudowniejszym bratem na świecie. Nie żeby miał innego, ale… Uwielbiał jego głęboki głos, którego mu zazdrościł, jego długie włosy, które nawet czasem pozwalał mu czesać. Jego włosy pięknie się układały, nie sterczały durno jak jego własne.

Wiedział, że Itachi jest najzdolniejszą osobą w jego wieku, każdy to powtarzał. Sasuke nie pamiętał nawet wszystkich wspaniałych rzeczy o nim, bo było ich za dużo. A on… Miał iść teraz do akademii i bał się, bo był niemal pewny, że nie będzie tak mądry jak on. Był dla Sasuke najważniejszą osobą w życiu i wiedział, że nic tego nie zmieni.

Sasuke nie miał żadnych przyjaciół, choć sam nie do końca wiedział, dlaczego. Rozmawiał czasem z chłopcami w jego wieku, ale to były zawsze krótkie rozmowy. Czasem było mu z tego powodu smutno, ale zamiast tego miał super brata.

Ale był on, Naruto. Dziwny, ciągle drący się i irytujący innych dzieciak, ale… coś Sasuke z nim przyciągało, choć nie umiał powiedzieć, co. On też nigdy się z nikim nie bawił, a Sasuke wydawało się, że mieszkańcy patrzą na niego z jeszcze większą nienawiścią niż na niego. Ale dlaczego? Przecież nie dlatego, że czasem coś pomazał albo zrobił komuś głupi żart, prawda?

Inni rodzice zawsze zabierali swoje dzieci, gdy Naruto był w pobliżu, a on nie rozumiał. Raz zapytał o to Itachiego, a on uśmiechnął się do niego i powiedział:

- Nie myśl o tym. Lubisz go…? Jest chyba miły, co, nie chciałbyś go bliżej poznać?

Nie był pewien, czy chce, ale to i tak nie miało znaczenia, bo ojciec powiedział kiedyś, że „nie może wpuścić go do domu z pewnego powodu”. Oczywiście nie odpowiedział mu na pytanie, jaki to powód. Ojciec, nie tylko ojciec, mama, wszyscy krewni, nawet Itachi, choć był od niego tylko o pięć lat starszy, ignorowali go, nigdy nie odpowiadali na jego pytania, nie słuchali go. Itachi powiedział mu, że to się zmieni, gdy dorośnie, ale on wcale nie był tego taki pewien…

Był też Shisui. Sasuke go lubił. Był przyjacielem brata, starszym od niego o kilka lat i tak samo jak on zdolnym. Zawsze był dla niego miły, nie okazywał Sasuke, że jest dla niego tylko małym dzieciakiem, czasem nawet pozwalał mu spędzić z nimi trochę czasu.

Shisui był z ich klanu, a któregoś dnia Sasuke zauważył, że tylko osoby w jego klanu nie patrzą na niego dziwnie. Ojciec raz zaproponował mu, by spędził trochę czasu z jakimś chłopcem z klanu w swoim wieku, ale żaden z nich nie wydawał mu się interesujący.

Jego myśli często wracały do Naruto. To zabawne: były takie chwile, wiele chwil, gdy ten irytujący dzieciak wkurzał go tak, że wracał do siebie, obrażony. Ale były też takie chwile… gdy chciał, by ten był obok. By usiadł koło niego na pomoście i… nie wiedział właściwie, co by wtedy robili, ale to nie miało znaczenia. Może by o czymś rozmawiali? Może zapytałby go, dlaczego inni mieszkańcy tak ich nie lubią. Choć wątpił, by Naruto wiedział, dlaczego. Często patrzył na niego, gdy te wracał do domu z placu zabaw. Zawsze sam. Ale gdy Naruto w końcu na niego zerkał, odwracał szybko wzrok, zły na siebie. Jemu samego rzadko pozwalali pójść na plac zabaw. A teraz pewnie tym bardziej mu nie pozwolą...

- Nie, dość! - powiedział sam do siebie, by dodać sobie odwagi.

Wstał gwałtownie. Ma już dość tego głupiego pomostu na dziś. Naruto wciąż nie widać, a on się coraz bardziej nudził. Strasznie się nudził.

To nie będzie przecież złamanie zakazu, prawda? Wyjdzie tylko kilka kroków za bramę, kilka…

Ruszył powoli na paluszkach, choć był sam w ogrodzie. Cicho, cicho… Dotarło do niego, że z przejęcia aż przestał oddychać. Jeszcze kilka kroków. Tak! Otworzył cicho bramę, mając nadzieję, że nie zaskrzypi głośno i wystawił ostrożnie głowę, jakby naprawdę spodziewał się zobaczyć tego dzika… Ale tam nic nie było, to znaczy, nic dziwnego. Ludzie, jak zwykle, spacerowali ulicami, rozmawiali, załatwiali swoje sprawy.

Wypuścił głośno powietrze i zrobił ostrożnie kilka kroków za bramę. Nic się nie wydarzyło, choć właściwie nie wiedział, CO miałoby się wydarzyć. Oddychając ciężko, oparł się o ogrodzenie i rozejrzał ponownie.

Wszystko dobrze, mówił do siebie.

Już pewniej, podszedł do mężczyzny najbliżej niego i ukłonił się głęboko, tak, jak uczył go tata.

- Dzień dobry! - zawołał wesoło.

Mężczyzna burknął coś w odpowiedzi, czego nie dało się dosłyszeć i szybko ruszył przed siebie.

Och, przeszło mu przez myśl. Nie rozumiał. Czyżby mężczyzna wiedział o jego nie-szlabanie?

Nagle drgnął, gdy usłyszał dość głośne szepty za swoimi plecami.

- Potwór…

Drgnął gwałtownie. Gdzie potwór?! Trzeba go złapać! Rozejrzał się. Gdzie oni widzą potwora? Zamrugał, zaskoczony.

Nieco się zgarbił, choć nie wiedział, dlaczego. Przecież nie wróci do domu, nie po to się wymykał. Jeśli zobaczy jakiegoś potwora, to ucieknie.

- Te obrzydliwe czerwone oczy…

Zmarszczył brwi, myśląc. Czy dziki mają czerwone oczy? Chyba nie… A może to nie chodzi o dzika. Ale w takim razie o co?

- Nienormalny, jak oni wszyscy… Stwarzają niebezpieczeństwo dla nas wszystkich.

Nie, musi się dowiedzieć, to chyba ważne.

- Przepraszam… - powiedział grzecznie, odwracając się w ich stronę – Gdzie jest ten potwór?

Kobieta obok aż zadrżała, a mężczyzna spojrzał na niego z taką nienawiścią, że Sasuke aż się cofnął, zaskoczony.

- Jak śmiesz… - głos mężczyzny aż drżał z gniewu.

- Ale co ja…

- Nie masz prawa tu przebywać, wynoś się!

- Ale ja…

- Siedź w tym swoim getcie, póki jeszcze możesz i nie zbliżaj się do normalnych ludzi!

Otworzył usta, by spróbować coś powiedzieć, ale to nie miało sensu. Oczy mężczyzny niemal płonęły. Wykrzywił usta w dziwnym, niebezpiecznym uśmiechu i ruszył na niego. Sasuke był tak przerażony, że zaczął się cofać.

Tak się bał, że nie mógł myśleć. To nie był dzik, a z jakiegoś powodu ten mężczyzna przerażał go bardziej od zwierzęcia. DLACZEGO?! Tylko to jedno słowo krążyło mu w głowie. Uderzył plecami w bramę. Nie mógł wymacać klamki… Co…

Nagle brama otworzyła się gwałtownie, a on poleciał na plecy. Ktoś objął go mocno. Przerażony, zaczął się wyrywać i krzyczeć.

- To ja, Sasuke! Uspokój się, uspokój się, kochanie…

- Ja, ja… - rozpłakał się gwałtownie i pobiegł przed siebie przez otwartą bramę.

Usłyszał jeszcze jak brat mówi podniesionym głosem do mężczyzny:

- Zostaw go, to jeszcze dziecko!

- Miał trzymać się od nas z daleka! Miałeś tego dopilnować.

- Nie zauważyłem, kiedy wyszedł…

- Te czerwony oczy…

- On jeszcze nie ma Sharingana!

- Ale niedługo na pewno będzie miał! Jest takim samym wariatem, jak wy wszyscy, ostrzegałem cię…

Wpadł zaduszany na ganek i usiadł na deskach.

A może to mu się tylko śniło? Nikt przecież nigdy tak go nie potraktował… Próbował uspokoić oddech. Brat nadal nie wracał. Wiedział, że będzie na niego zły, ale to nie miało teraz znaczenia. Tak bardzo chciał mieć go obok… Nagle drgnął, zaskoczony. Usłyszał krzyk Itachiego. Nie zastanawiając się nad tym, że miał nie zbliżać się do bramy, pobiegł w stronę brata.

- Nie tkniesz go, bo…

- Bo co mi zrobisz, świrze?!

- Zabiję cię, jeśli skrzywdzisz Sasuke! - jego brat krzyczał. To było do niego tak niepodobne… Sasuke stanął w bezruchu kilka kroków od brata, który trząsł się ze złości.

Mężczyzna roześmiał się i powiedział:

- Miałem rację, jesteś takim samym świrem, jak wy wszyscy, takim samym świrem, jak ten mały…

- SASUKE NIE JEST ŚWIREM!

Jeszcze nigdy nie widział tak ogromnej złości na twarzy brata. Miał ochotę się cofnąć, ale zamiast tego złapał go za rękaw i szepnął płaczliwym głosem:

- Proszę, Itachi, chodźmy już do domu…

- Miałeś nie wychodzić, nie rozumiesz?!

Brat jeszcze nigdy nie krzyczał na niego… Coś bardzo było nie tak… Rozpłakał się gwałtownie.

- A może właśnie spokorniejesz jak coś mu zro…

Krzyknął, zatykając usta dłonią, gdy Itachi rzucił się gwałtownie na mężczyznę i zaczął go dusić.

- Nie, pro-proszę cię, nieee…! - zapiszczał, zaciskając powieki. To sen, to sen, to sen…

- Dość – spokojny, cichy głos ich ojca.

Sasuke szybko otworzył oczy, z trudem oddychając.

Itachi w jednej chwili puścił mężczyznę, który upadł ciężko na kolana. Wokół stało wielu ludzi i patrzyło na to, co się działo.

- Natychmiast.

Itachi ukłonił się głęboko przed ojcem i wszedł za bramę.

- Przepraszam ojcze… Poniosło mnie…

- Dobrze wiesz, że nie możesz się tak zachowywać, to rzutuje na nas wszystkich…

- Przepraszam, ale…

- Czy ty nie rozumiesz, że to być albo nie być?! Nie możesz robić sobie, co tylko zechcesz!

- Rozumiem, ale za żadną cenę nie pozwolę skrzywdzić Sasuke! Słyszysz?!

Itachi znowu krzyczał, teraz na ojca. Sasuke poczuł, jak łzy buchają mu z oczu. Ma dość, dość…!

Ruszył przed siebie chwiejnym krokiem, tylko jak najdalej od tego krzyku, jak najdalej…

Kiedy szedł po schodach, jeden stopień głośno skrzypnął. Zamarł w bezruchu, ale oni i tak nie przerwali swojej kłótni. Musi zostać teraz sam...

Dotarł do swojego pokoju i opadł ciężko na łóżko. Przytulił do siebie mocno pluszowego dinozaura. Już dawno się nim nie bawił, bo przecież był już duży, ale teraz czuł, że bez niego nie da rady…

Przyciskał go mocno do siebie, a łzy moczyły futerko dinozaura.

Czemu? Itachi zawsze był taki miły i spokojny, dla każdego. Sasuke próbował wymazać to wspomnienie ze swojej pamięci, ale teraz znów powróciło… Kilka dni temu Itachi zaatakował członków Anbu, dziś tego mężczyznę. Dziś rano kłócił się z ojcem, teraz też się z nim kłóci. Czemu jego braciszek tak się zmienił? Co się stało?

Niemal podskoczył na łóżku, gdy ktoś otworzył drzwi. Stał w nich Itachi. Nie uśmiechał się, ale wydawał się już spokojniejszy. Musiał płakać tak głośno, że nie dotarło do niego, że kłótnia na dole ucichła.

- Przepraszam…! - rozpłakał się jeszcze gwałtowniej – Miałem nie wychodzić, a przeze mnie…

- Nie – przerwał mu Itachi – To nie twoja wina.

- Przepraszaaaam!

Itachi objął go mocno.

- Wszystko dobrze, kochanie.

- Nie, nic nie jest dobrze. Nie lubię, gdy krzyczysz na ludzi!

- Przepraszam, spróbuję więcej tego nie robić.

Itachi przyciskał go mocno do siebie, przez długi czas siedzieli tak razem, brat kołysał nim powoli na boki, aż przestał płakać.

- Itachi?

- Mmm?

Itachi nadal obejmował go mocno, Sasuke pomyślał, że może zrobił się śpiący, dlatego nie odpowiedział wyraźnie. Roześmiał się cicho.

- Shisui przyjdzie do nas niedługo?

Itachi zerwał się nagle. Wyglądał jakby oszalał. Oczy mu płonęły, twarz wykrzywiła się smutkiem, takim, jakiego Sasuke nigdy u niego nie widział. Znowu serce mu przyspieszyło.

Po chwili uspokoił się i ponownie opadł na łóżko.

- Nie, nie dziś… Może… za kilka dni.

Sasuke pokiwał głową w odpowiedzi.

- A co to jest… ge… getto?

- Co? - głos Itachiego zabrzmiał ostro.

- No…

- To... to nic takiego, nie przejmuj się. Przepraszam, muszę już iść.

- No skoro musisz… Przyjdziesz jeszcze dziś do mnie?

Itachi znowu posmutniał, choć Sasuke nie wiedział dlaczego. Pokręcił głową.

- Wybacz, nie mogę. Przyjdę ju… - głos mu się załamał i objął mocno Sasuke.

- Kocham cię. Bez względu na to, co mogłoby się wydarzyć, kocham cię ponad wszystko.

- A co by się miało wydarzyć? - zapytał zdziwiony.

Ale Itachi już mu nie odpowiedział, tylko szybko wyszedł.

*

I koniec, jak na zakończenie okropnego dnia przyszła jeszcze gorsza noc. Najgorsza noc jego życia. Która zmieniła wszystko, gwałtownie przecięła całe jego życie na pół. Po jednej stronie zostało wszystko, co dobre: ułuda rodzinnego szczęścia, kochający brat, rodzice, klan, wioska, plany na przyszłość i miłość do najbliższych. Po drugiej ciemna, niekończąca się, wciągająca go z każdym dniem coraz bardziej plama bólu, samotności i nienawiści. Tej nienawiści, która nie pozwoliła mu się zabić, która kazała trwać. Tylko po to, by go zabić. Nie liczyło się już nic: wioska, Naruto, Sakura, Kakashi, misje, egzaminy. Nikt go nie rozumiał, jedni zwracali uwagę tylko na jego wygląd, inni zazdrościli mu umiejętności lub nienawidzili za to, że miał czelność być jedynym Uchiha, który przeżył masakrę swojego klanu.

*

Obudził się z ogromnym bólem głowy. Wymruczał coś do siebie pod nosem i pomyślał, że wstanie i poprosi mamę o jakąś tabletkę. Otworzył oczy… Ale to nie był jego pokój, więc gdzie…

W jednej chwili spadła na niego cała prawda, tak gwałtownie i boleśnie, że skulił się na łóżku. Nie, mama, tata, wujek, babcia, ciocia, dziadek, nie, nie…! To sen, właśnie tak. Nie miał pojęcia dlaczego jest w miejscu, które przypomina szpital, ale zaraz stąd wyjdzie i znajdzie rodziców i brata i wszystko znów będzie dobrze…

Zerwał się z łóżka. Miał na sobie szpitalną piżamę i obandażowaną prawą rękę, ale teraz to nie było ważne. Zrobił tylko kilka kroków w stronę drzwi, gdy pielęgniarka, której nie znał podbiegła do niego i próbowała znów zaprowadzić go do łóżka.

- Nie, ja muszę…!

- Musisz odpoczywać, tak wiele przeżyłeś…

Zatrzymał się na chwilę, zaskoczony. „Przeżył…?” Co przeżył? Nie, to nieprawda, na pewno ma co innego na myśli…

Odepchnął ją gwałtownie i nie zważając na nic, wybiegł z sali, niemal wpadając na kolejną pielęgniarkę.

Usłyszał jeszcze jej szept: „Biedne, biedne dziecko…” i odpowiedź drugiej: „To niemożliwe, że ten chłopak to zrobił, niemożliwe…”.

Biegł przed siebie, w szpitalnej piżamie, boso, tak szybko, jak tylko był w stanie, a łzy niemal zasłaniały mu widok. Biegł na pamięć, a wokół słyszał tylko ciszę. Dlaczego był sam na ulicy, w środku dnia?

Dopadł do ganku. Zamrugał gwałtownie, by pozbyć się łez i… wokół były żółte taśmy, otaczające całe miejsce, zagradzające wejście do środka, widział jakieś dziwne białe kształty, jakby namalowane kredą na podłodze i… krew, krew, krew, wszędzie tylko KREW. Jak to możliwe, że wczoraj nie zauważył, że było jej aż tyle, czy był aż tak wzburzony?

Padł na kolana, dosłownie zwalony z nóg tym widokiem i walczył o każdy oddech, niemal się dusząc. Już nie płakał, patrzył wytrzeszczonymi w całkowitym zaskoczeniu oczami na to wszystko. To tylko senny koszmar, prawda?

Ale nie mógł tu zostać, MUSIAŁ wejść do środka, zobaczyć na własne oczy, po raz kolejny, tym razem w pełnym świetle dnia, jakby to miało sprawić, że cały ten koszmar stanie się już na sto procent prawdą, niemożliwą do zmienienia prawdą. Nie był w stanie wstać, więc na kolanach zaczął się czołgać w stronę drzwi, ominął taśmę, był już w środku…

Wiedział, że to nie będzie proste, ale nie sądził, że będzie aż tak trudne… Zgiął się wpół, wymiotując gwałtownie. Ogromna plama krwi, w której jeszcze wczoraj leżeli jego mama i tata, a nad nimi, z pełną spokojnej nienawiści na twarzy stał jego… nie, nigdy więcej nie użyje tego słowa. Stał on Itachi, ten, który im to zrobił…

Położył się na deskach, ignorując swoje wymiociny i podciągnął kolana pod brodę. Leżał z szeroko otwartymi oczami, jakby nie był w stanie już nigdy pozbyć się z głowy tamtego obrazu.

Itachi powiedział mu, by żył tylko po to, by któregoś dnia go zabić. Tak, właśnie tak, to teraz będzie jego cel, jego jedyny cel, skoro nie miał już nikogo na świecie.

Zabije go.

Dalej nie było już nic z wyjątkiem ciemności. Zemdlał, sam, jedyny żywy w tym domu śmierci i do dziś nie pamiętał, kto go znalazł i stamtąd zabrał.

*

Sasuke leżał w całkowitych ciemnościach na łóżku w kryjówce Orochimaru i nie mógł spać. Często w takich chwilach myślał o nim. To on, paradoksalnie, dawał mu siłę. Itachi.

Zabije go, a w tym celu nie cofnie się przed niczym, będzie zabijał, ranił innych, łamał prawo i upokarzał się tak bardzo, jak to będzie konieczne. Zrobi wszystko, czego zapragnie Orochimaru. Zrobi wszystko.

Zabije go któregoś dnia.

Na pewno.


KONIEC

(10 str.)

5.4.21 3:41