wtorek, 2 listopada 2021

Wycieczka

Miał osiem lat, gdy poznał pana Orochimaru i wtedy jego życie zmieniło się diametralnie. W głowie zwykł dzielić swoje życie na to przed poznaniem go, które było jedynie mglistym, bolesnym wspomnieniem i po poznaniu, gdy jego życie tak naprawdę dopiero się zaczęło.

Ze wstydem wspominał tamten dzień na początku ich znajomości, gdy pobił pana Orochimaru aż krew pryskała na wszystkie strony. Czuł wtedy niemożliwą do opanowania wściekłość do Danzō za zadrwienie z niego i zabicie jego matki w tak okrutny sposób. Ale jego nie było obok, był za to pan Orochimaru i Kabuto wybrał najprostszą drogę – pozbycie się swojej nienawiści poprzez przelanie jej na kogoś… Najbardziej zaskoczyła go świadomość, że pan Orochimaru zupełnie się nie bronił. Dlaczego?… Gdy już się ocknął ze swojej nienawiści, odkrył, że pan Orochimaru leży na podłodze pod nim i jego ciało jest jedynie krwawą masą. Serce niemal stanęło mu z przerażenia, ale wtedy stało się coś nieprawdopodobnego - pan Orochimaru wyszedł ze swojego ciała i znów był cały i zdrowy. Jak?! Wtedy zrozumiał, że to już koniec. Teraz go zabije i będzie miał rację, zasłużył sobie na taką karę. Ale on jak gdyby nigdy nic usiadł ponownie na krześle i uśmiechając się równie szeroko jak zwykle, powiedział:

Spodobało mi się twoje działanie.

Kabuto w przerażeniu zaczął go przepraszać, myśląc, że to z jego strony jedynie ironia, ale pan Orochimaru przerwał mu i dodał:

Och, nie musisz mnie przepraszać! Z początku się zdenerwowałem i planowałem cię ukarać, Kabuto, ale zaimponowałeś mi.

N-niby w jaki sposób, panie Orochimaru? - zapytał cicho z niedowierzaniem.

Lubię ludzi, którzy działają według swoich aktualnych pragnień. Całe życie otoczony byłem karnym shinobi, którzy zapominali o sobie i jedynie powtarzali jak wierszyk, że dobro ich wioski jest najważniejsze. A ty wiedziałeś, że jestem od ciebie o wiele silniejszy, że mogę zabić cię w ciągu jednej chwili, ale to cię nie powstrzymało przed daniem ujścia swojej wściekłości, prawda?

Nic nie odpowiedział, stojąc jedynie ze spuszczoną głową. Słyszał jakiś dziwny szum i nic nie rozumiał ze słów pana Orochimaru. Przecież nikt nigdy nie cieszy się, gdy ktoś go pobije…

Spodobałeś mi się – kontynuował. - Chcesz zostać ze mną i uczyć się pod moim kierownictwem?

Kabuto tak bardzo zaskoczyły te słowa, że długo milczał. W końcu coś mu odpowiedział, ale był wtedy tak przerażony, że po latach zupełnie nie pamiętał, co mówił.

W każdym razie tak właśnie się stało - pan Orochimaru stał się jego ojcem, opiekunem, mentorem i mistrzem, zresztą sam chciał, by tak o nim myślał.

Kabuto stał mu się w stu procentach posłuszny i oddany we wszystkim. Całe jego życie kręciło się tylko wokół niego. Oto stracił swoją matkę i brata, ale zyskał jego – swój ideał, osobę ze wszech miar mądrą, uzdolnioną, potężną, doświadczoną i silną. A on robił wszystko, by choć w jakimś stopniu mu dorównać. Razem trenowali walkę, uczył go zaawansowanej medycyny, wspólnie eksperymentowali na ludziach, chodzili na misje, jedli posiłki, które Kabuto dla nich przyrządzał, a wieczorami prowadzili długie dysputy o filozofii życia. Kabuto nie był w stanie wyobrazić sobie lepszego życia, bardziej pełnego i wzniosłego.

Lata mijały, Kabuto miał już piętnaście lat, gdy po raz pierwszy odkrył swoją orientację. Razem z panem Orochimaru wybrali się do pobliskiego miasteczka, w którym ten miał coś załatwić. Kabuto nigdy nie poznawał szczegółów jego zawsze tajemniczych rozmów z równie tajemniczymi rozmówcami, ale mu to nie przeszkadzało. Może któregoś dnia zasłuży sobie na to?

Stał pod jakimś budynkiem, do którego chwilę temu wszedł pan Orochimaru i teraz zapewne z kimś rozmawiał. Czuł się ważny i szczęśliwy. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że tamta rozmowa się przedłuża, a słońce praży niemiłosiernie. Stał nonszalancko oparty o mur i czuł, że każdy mijający go człowiek zazdrości mu znajomości z panem Orochimaru.

Nagle podszedł do niego jakiś chłopak w jego wieku, którego nigdy wcześniej nie widział.

No hej! - zaczął wesoło. - Jak się nazywasz? Chyba cię nie znam.

Kabuto westchnął w myślach. Nie interesował go żaden dzieciak, był nikim w porównaniu z panem Orochimaru.

Kabuto… - odparł ze znudzeniem. - Jestem tu tylko na chwilę. Z panem Orochimaru – dodał z dumą, oczekując, że teraz ten chłopak otworzy usta w podziwie. Ale on zdawał się nie wiedzieć, kim jest pan Orochimaru. Kabuto poczuł, że gotuje się w nim ze złości. Jak on śmie! To tylko kolejny powód, że nie warto z nim rozmawiać.

Odwrócił się na pięcie, by odejść wyniośle i poczekać na pana Orochimaru za rogiem, gdy ten cholerny dzieciak zaczął go całować!

Odwaliło ci! - krzyknął, wyrywając mu się. Co on sobie wyobrażał?!

Nagle się w nim zagotowało. Rozejrzał się ze złością. A co jeśli pan Orochimaru to widział? Co sobie o nim pomyśli? Rzucił się na chłopaka z pięściami.

Ej, ej! - Tamten podniósł ręce w obronnym geście. - Sorry, po prostu wyglądałeś mi na geja!

I uciekł szybko.

Kabuto zamarł w bezruchu. Wyglądał na…? Dalej rozglądał się dziko, ale pan Orochimaru nie nadchodził. Uspokój się, mówił sobie. Odetchnął głęboko i próbował wyciszyć myśli, by pan Orochimaru niczego się nie domyślił. Ale w głowie wciąż miał tylko to wspomnienie. Dlaczego tak bardzo przerażała go świadomość, że, być może pan Orochimaru ich razem widział?

Jakiś czas później pan Orochimaru wyszedł z budynku, uśmiechnął się do niego i razem wrócili do jego kryjówki, w której mieszkali. Kabuto przez całą drogę milczał, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo również milczał. Wydawał się być bardzo zadowolony z rozmowy, którą właśnie przeprowadził, ale nadal nie wspominał o niej Kabuto, a ten, jak zwykle, nie pytał.

Gdy dotarli, Kabuto zapytał, czy pan Orochimaru czegoś potrzebuje, a gdy ten odpowiedział, że dziś ma już wolne, z ulgą poszedł do swojej sypialni i padł na łóżko.

Długo tak leżał i rozmyślał. „Wyglądałeś mi na geja”, co, do cholery, miałoby to oznaczać. Kabuto odruchowo dotknął ust. Nic nie poczuł, gdy tamten go pocałował, jedynie złość, ale… Nagle, jakby tamto zdarzenie coś w nim obudziło, poczuł pragnienie, by to pan Orochimaru go pocałował. Przymknął oczy, wyobrażając sobie piękną twarz mistrza. Jego cudowne, długie włosy, żółte jak u węża oczy, szeroki uśmiech i bladą cerę. Ale jaki to niby ma sens?, pomyślał żałośnie. Był tylko szczeniakiem, a pan Orochimaru miał… chyba z pięćdziesiąt lat, choć wyglądał na jakieś trzydzieści dzięki zamianie ciał. Nigdy nie widział go z nikim i to też chyba niczego nie ułatwiało.

Nie, nic mu nie powiem!, obiecał sobie solennie. To i tak nie ma sensu.

I tak mijały kolejne lata. Na początku bardzo trudno było mu wytrzymać w jego towarzystwie i często rozpraszał się przy pracy, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało, ale po jakimś czasie stał się całkowicie gruboskórny. Wciąż okazywał mu pełnię zasłużonego oddania, ale nigdy, ani jednym słowem, nie zająknął się o swoich uczuciach.

Gdy miał osiemnaście lat, uznał, że musi coś zrobić, bo jego pragnienie bycia blisko pana Orochimaru staje się coraz bardziej nie do zniesienia, więc poszedł do niego z duszą na ramieniu i powiedział niepewnie:

Panie Orochimaru, mam prośbę…

Ten uśmiechnął się do niego i powiedział:

Więc słucham cię, mój Kabuto.

Zmieszał się i szybko odwrócił wzrok od jego przenikliwych, żółtych oczu, który zdawały się przenikać jego myśli i wątpliwości.

Chciałbym… jeśli to możliwe… wziąć sobie urlop, tylko kilka dni – dodał szybko.

Pan Orochimaru roześmiał się.

Oczywiście, czemu nie.

Zamarł, zaskoczony jego odpowiedzią.

N-naprawdę?

Pan Orochimaru wzruszył ramionami.

A dlaczego nie? Jesteś u mnie już tyle lat i nigdy nie brałeś urlopu.

Kabuto zmieszał się, bojąc się, że pan Orochimaru zacznie się teraz zastanawiać, co się zmieniło, ale on, na szczęście, nic nie powiedział na ten temat.

Kabuto ukłonił się głęboko i odszedł.

*

Następnego dnia był już w podróży. Jego celem było znalezienie jakiegoś mężczyzny chętnego na seks z nim, by w końcu wyrzucić ze swojej głowy pana Orochimaru.

Od tamtej pory regularnie udawał się w takie podróże. Miał szósty zmysł w wybieraniu mężczyzn, którzy mu nie odmówią. Decydował się zwykle na odległe miejsca i nocował pod gołym niebem niedaleko danego miasteczka. Zdarzało się, że mężczyźni proponowali mu nocleg, ale on zawsze odmawiał. Chciał wolności. Lubił te swoje wypady. Pozwalały mu one się zrelaksować, uspokoić myśli. Lubił podróż w obie strony, nocowanie w śpiworze pod gołym niebem, a seks pozwalał mu na jakiś czas uspokoić swoje rozpalone myśli wobec pana Orochimaru.

Tak płynęło jego życie. Gdy miał dwadzieścia lat jak zwykle wybrał się na swoją wyprawę. Doskonale wiedział, jaki będzie miała przebieg, bo zawsze miała taki sam. Jednak tym razem było inaczej.

Niemal zawsze wybierał miejsca, w których nie mieszkali shinobi. Dzięki temu miał większą pewność, że jego kochanek lub ktoś z miasteczka nie odkryje, że on i pan Orochimaru są zbiegłymi ninja, a za nic nie chciał ściągać kłopotów na swego mistrza.

Skierował się w stronę rynku i rozejrzał. Tym razem była to dość uboga, niewielka wieś. Uważnie śledził wzrokiem mijających go mężczyzn, aż jego radar kazał mu zwrócić uwagę na jednego z nich. Miał około czterdziestu lat, był ubrany skromnie, nawet biednie, twarz zdradzała wiele trosk, wydawał się też być smutny i wyobcowany.

Kabuto podszedł do niego pewnie. Uśmiechnął się swoim wystudiowanym uśmiechem i powiedział:

Witaj. Chciałbyś… poznać mnie BLIŻEJ?

Mężczyzna zamarł i otworzył usta. Czyżby jednak tym razem się pomylił?

Ale nie. Po chwili milczenia spuścił głowę i wybełkotał tak, że Kabuto ledwo rozróżniał słowa:

Nie tutaj, proszę pana, sąsiedzi usłyszą.

Kabuto nigdy takie niuanse nie przeszkadzały, ale zgodził się grać według jego reguł.

Więc dobrze… Tu mieszkasz, tak? - zapytał, omiatając spojrzeniem skromną chatę za jego plecami.

Mężczyzna skinął głową i szybko wszedł do środka, rozglądając się nerwowo wokół i gestem zaprosił go do siebie.

Zamknął już drzwi za sobą, ale wciąż był nerwowy i nie patrzył mu w oczy.

Mogę wyjść, wiesz… - powiedział z wahaniem, zastanawiając się, czy to był dobry pomysł.

Mężczyzna gwałtownie pokręcił głową.

Nie. Ja… po prostu jeśli ktoś w wiosce się dowie, będę skończony.

Ale mimo tego chcesz zaryzykować? - zapytał zaczepnie Kabuto.

Nie czekając na zaproszenie usiadł na chwiejnym krześle przy drzwiach, krzyżując ramiona na piersi.

A w ogóle to jak ci na imię? - zapytał.

Kato, panie – odpowiedział, znów się kłaniając.

Kabuto – odparł, wyciągając rękę w jego stronę.

Kato uścisnął ją, a ten czuł wyraźnie jak się trzęsie. Nadal przed nim stał, opierając się plecami o ścianę.

Wiesz… w obecnej sytuacji chyba lepiej, żebyś nie mówił do mnie „panie”, jak myślisz? - roześmiał się.

T-tak, chyba tak. Kabuto… - zerknął na niego po raz pierwszy i Kabuto dostrzegł piękne, zielone oczy. Kato patrzył na niego długą chwilę w milczeniu.

Będziemy tu tak sterczeć? - zapytał, mając już trochę dość.

Kato nerwowo się ukłonił. Który to już raz…?

Przepraszam, wejdź.

Kabuto skinął głową i poszedł za nim w stronę stołu. Usiedli obaj, a Kato wybełkotał:

C-chcesz się czegoś napić, zjeść?

Kabuto westchnął w myślach. To będzie długi dzień.

Jedzenie mam ze sobą – Wskazał na plecak. - Ale dobrze, napiję się herbaty.

Nie miał ochoty na picie czegokolwiek, ale najwyraźniej to było dla tamtego ważne. Może wtedy trochę się zrelaksuje i da mu to, czego chciał Kabuto?

Ja też napiję się herbaty – odparł szybko i odwrócił się do niego tyłem, by ją przygotować.

Kabuto obserwował go przez chwilę, a potem zapytał:

Zawsze jesteś taki nerwowy?

Kato odwrócił się w jego stronę.

Zawsze? - zapytał zaskoczony.

Zawsze przed seksem.

Ja… jeszcze nigdy.

Kabuto zmrużył oczy.

A ile masz lat?

Czterdzieści cztery.

Kabuto nic nie odpowiedział. Czterdzieści cztery, do cholery, pomyślał.

Kato znów odwrócił się w stronę szafek kuchennych.

Tyle lat ukrywałeś swoją orientację, tak?

Tak.

Położył przed nim parującą herbatę, niemal ją wylewając, a Kabuto zajął się jej mieszaniem, by dać sobie chwilę na przemyślenie tych rewelacji. Nagle poczuł się dziwnie. Jeśli on aż tak bardzo się bał, to powinien natychmiast wyjść, by nie niszczyć jego dotychczasowego życia.

Zerwał się od stołu, nawet nie próbując herbaty i ruszył w stronę drzwi. Może i był przestępcą i mordercą eksperymentującym na dzieciach, ale z jakiegoś powodu nie bawiło go niszczenie życia temu mężczyźnie.

Co…? - zapytał zaskoczony Kato, wodząc za nim wzrokiem. - Czemu wychodzisz?

Wiesz, to nie ma sensu… - zaczął, ale ten mocno złapał go za rękę.

Kabuto zaskoczyło jego zachowanie, tak niepodobne do tego, co widział przed chwilą.

Szybko go puścił i zerknął w stronę okna. Zasłonił je.

Nie tutaj. Proszę, chodź – szepnął, idąc samemu w stronę łóżka.

Kabuto uśmiechnął się i odsuwając od siebie wcześniejsze wątpliwości, położył się na łóżku obok Kato.

*

Panie Orochimaru! - krzyknął nagle, gdy w chwili uniesienia zobaczył pod powiekami jego cudowną twarz. - Przepraszam… - dodał szybko.

Kato wzruszył ramionami, nie przejęty tym.

Przecież nie łączą nas żadne uczucia – odpowiedział spokojnie.

Kabuto skinął głową, wciąż zły na siebie. Nigdy nie zrobił nic tak durnego. Nigdy i z nikim. Czemu akurat teraz, do cholery?!

Gdy skończyli, położyli się obok siebie na łóżku. Obaj chwilę milczeli, uspokajając oddechy, gdy Kato nagle zapytał, zerkając na niego:

Kim jest Orochimaru? - Leżał, dziwnie rozluźniony, z ręką pod głową, nagi, okryty jedynie kołdrą.

Pan Orochimaru – poprawił go automatycznie.

Kato skinął głową.

On… jest moim mistrzem.

Mistrzem? - zdziwił się.

Kabuto westchnął. Nigdy nie opowiadał nic o sobie swoim kochankom, czasem nawet im się nie przedstawiał, ale teraz, z jakiegoś powodu, chciał mu odpowiedzieć.

Jestem shinobi.

Oczy Kato rozszerzyły się w zaskoczeniu.

Naprawdę?! To super!

Kabuto roześmiał się w odpowiedzi. Podobał mu się ten dziecięcy podziw.

Wiesz… to ma wiele minusów. Ale nieważne.

On cię nie kocha, tak…? - zapytał delikatnie.

Kabuto pokręcił głową.

Pewnie jestem dla niego jedynie dzieciakiem. Cóż…

Pokażesz mi coś? - Jego głos znów był bardzo przejęty.

Kabuto uformował przed sobą kulę czakry, wiedząc, że komuś jej pozbawionej to wystarczy.

Więc czemu wybrałeś mnie? A nie kogoś takiego jak ty?

Kabuto zamyślił się przez chwilę.

Ja… my jesteśmy poszukiwani. Nigdy nie słyszałeś o panu Orochimaru?

Pokręcił głową.

Zasłużyliście sobie na… bycie poszukiwanymi? - zapytał ostrożnie.

Kabuto roześmiał się.

O tak, bez wątpienia sobie zasłużyliśmy – powiedział z naciskiem.

Kato skinął głową i nic już nie dodał.

No to może teraz ty opowiesz mi coś o sobie?

Wzruszył ramionami, jakby to nie miało sensu.

Nie ma o czym. Mieszkam sam, jak widzisz. Mam niewiele pieniędzy i tę nędzną chatę. Nigdy nie ruszam się z wioski. Jestem rzemieślnikiem. Zawsze byłem sam. Ukrywałem prawdę o sobie….

Ale właściwie dlaczego? - zapytał, odwracając się w jego stronę.

Westchnął.

Ty nie zrozumiesz… - powiedział cicho. - Jesteś shonobi, możesz pokonać każdego, kto nazwałby cię…

Pedałem? - zasugerował.

Skinął szybko głową.

A ja…

Kabuto pokręcił głową.

Wiesz mi, to nie jest takie proste. Gdy jest się shinobi otoczonym przez shinobi, zawsze znajdzie się ktoś lepszy od ciebie, a nawet od mojego mistrza.

Ale ty się nigdy nie ukrywałeś, prawda? - powiedział z uporem.

Nie w tym sensie. Ale nigdy nie powiedziałem panu Orochimaru o swojej orientacji, o moim uczuciu do niego ani o moich seksualnych wyprawach.

Kato spojrzał na niego zaskoczony.

Więc to dlatego pojawiłeś się w naszej wiosce!

Cóż, tak… Często tak robię, by zapomnieć o nim.

Nie miałbym życia, gdyby ktokolwiek się dowiedział… - powiedział szeptem.

Kabuto uniósł się na łokciu.

Więc mam wyjść od ciebie jak najszybciej, jak rozumiem.

Nie! - zaprzeczył gwałtownie.

Nie?

To nie ma znaczenia.

Nieprawda.

Mam dość lęku – Przycisnął pięść do gołej piersi.

I gdzie się wtedy podziejesz? - zapytał powątpiewająco Kabuto.

Nieważne.

Nie martw się o mnie. Mam śpiwór, jedzenie i picie, zawsze nocuję pod gołym niebem na moich wyprawach, lubię to. Zresztą to jak misje shinobi.

Kiedy wracasz do siebie? - zapytał Keto.

Za kilka dni. Jestem potrzebny panu Orochimaru.

Skinął głową.

Kabuto położył się płasko na łóżku i zamyślił.

Nie umiał wyobrazić sobie takiego życia. Strach, ciągły strach… Wprawdzie on też musiał się ukrywać jako zbiegły ninja, ale z panem Orochimaru czuł się niezwyciężony. Nigdy nie wstydził się tego, kim jest. Jak można tak funkcjonować?

Nagle w jego głowie pojawiła się szalona myśl. Może mógłby mu jakoś pomóc? Tylko jak? Wyobraził sobie, że idzie do pana Orochimaru, opowiada mu, jak poznał tego mężczyznę i prosi o pomoc… Żałosne.

Ale wciąż uparcie krążyło mu po głowie, że gdyby Kato mógł zamieszkać w jakimś innym, bardziej postępowym miejscu, jego życie by się zmieniło.

Kabuto, chcę, byś u mnie nocował przez te kilka dni – położył mu rękę na ramieniu.

Zawahał się. Może rzeczywiście to nie był aż tak zły pomysł.

*

Przez kolejne cztery dni Kabuto mieszkał z Kato. Kochali się tak często jak to było możliwe, a potem długo rozmawiali.

Kabuto w końcu zgodził się na spróbowanie jedzenia Kato i okazał się on być naprawdę niezłym kucharzem.

Każdego dnia Kato wychodził do pracy, a on wtedy albo wylegiwał się na łące za wioską albo siedział w jego domu.

Ostatniego dnia pobytu ktoś nagle zapukał do drzwi.

Kabuto zawahał się. Udawać, że nikogo nie ma? Co Kato chciałby, by zrobił?

W końcu otworzył.

W drzwiach stał jakiś starszy mężczyzna. Gdy dostrzegł go w drzwiach, zdziwił się.

Dzień dobry… - zaczął z wahaniem. - Kim pan jest?

Ja? Znajomym Kato.

Mężczyzna wyraźnie coś podejrzewał.

Nigdy tu pana nie widziałem…

Nie, bo jedynie przyjechałem tu na kilka dni. Mieszkam dość daleko stąd. Czasem pisaliśmy do siebie listy – powiedział, czując ogarniającą go złość. Wścibski facet… A co, może jego listy też sprawdza? pomyślał ze złością.

A w jakiej sprawie pan przyszedł? - zapytał z naciskiem, próbując zrozumieć, kim on jest.

Jestem sąsiadem Kato – powiedział tonem, który wskazywał, że jest urażony pytaniem. Kabuto uśmiechnął się złośliwie w duchu. - Kato czasem pomagał mi w domu w pewnych robótkach.

Więc proszę przyjść wieczorem, gdy Kato będzie w domu – powiedział, prowadząc go do drzwi.

Mężczyzna wyszedł, a on usiadł na łóżku (tym razem i on zerknął w stronę zasłon) i pomyślał, jakim koszmarem byłoby jego życie, gdyby to on musiał tu mieszkać.

Cóż, jedno było dobre w tej historii. Teraz miał kolejny dowód, że powinien jak najszybciej wynieść się stąd.

Wieczorem wrócił Kato, a on od razu opowiedział mu całą historię.

Kato westchnął i powiedział:

To pewnie mój sąsiad ze wzgórza. Jutro pójdę mu pomóc – przysunął się do Kabuto i szepnął:

Masz ochotę?

Kabuto odparł:

Jasne, że tak. Ale wiesz, za kilka godzin się stąd wynoszę.

Kato odsunął się od niego, zaskoczony. W jego oczach błysnął wyraźny smutek.

W środku nocy?

Tak, w tą stronę też tak podróżowałem. To zmniejsza szansę, że ANBU mnie wyśledzi.

Kto? - zapytał zaskoczony Kato.

Cóż, zapomniał, że tylko on zna terminologię shinobi.

No… taka jakby policja shinobi.

Kato wytrzeszczył oczy.

Więc dobrze, nie chcę, by cię złapano.

Kabuto spojrzał mu w oczy.

Wiesz, że więcej się nie zobaczymy? Nie mam ochoty na stały romans, to nie dla mnie.

Posmutniał, ale skinął głową.

Więc daj mi ostatnie wspomnienia… - uśmiechnął się do niego.

*

Tak jak obiecywał, wieczorem był już spakowany i z plecakiem na plecach stał w drzwiach.

Przez chwilę obserwował twarz Kato, która przez te kilka dni nagle wymłodniała, a teraz ponownie wróciła do stanu, w którym go poznał.

Żegnaj – powiedział Kabuto. - Byłeś moim ulubionym kochankiem.

Kato w odpowiedzi jedynie się roześmiał, co tylko uwydatniło jego zmarszczki.

Otworzył drzwi i pomachał do Kato.

Żegnaj – odpowiedział mu, a Kabuto słyszał drżenie w jego głosie.

Skinął mu głową i ruszył w ciemność.

*

Wędrował kilka godzin w o wiele wolniejszym tempie, niż w poprzednią stronę. Był dziwnie zamyślony.

Był jeszcze dość daleko od kryjówki pana Orochimaru, gdy nagle usłyszał jego znajomy głos:

Witaj, Kabuto.

Gwałtownie odwrócił się w jego stronę. To niemożliwe…

Co pan tu…? - zapytał, tracąc oddech.

Pan Orochimaru roześmiał się.

Nie cieszysz się na mój widok…? - zapytał, przekręcając głowę w bok.

Ja… tak, bardzo, ale jednak jestem zdziwiony. Śledził mnie pan?…

Och, Kabuto, nie chciałoby mi się….

Więc czemu…?

Ale pan Orochimaru mu nie odpowiedział. Kabuto widział w ciemnościach jedynie jego zwierzęce, hipnotyzujące oczy.

To jakie masz dalsze plany wobec Kato?

Nawet nie zapytał, skąd on wie.

Ja… - spuścił wzrok. - Chyba żadne.

Chcesz go tak zostawić? - zapytał, a w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie jak niemal zawsze. – No chodź, Kabuto – położył mu rękę na ramieniu i poprowadził w stronę, z której Kabuto właśnie wracał.

Długo szli pośród ciemności nocy i po długim milczeniu, pan Orochimaru w końcu się odezwał:

Myślisz, że nie znam całej prawdy?

Kabuto poczuł, że oblewa go zimny pot.

Pan Orochimaru roześmiał się.

C-całej, proszę pana…?

Całej. Och, Kabuto, czemu jesteś taki nieśmiały? Pamiętam, jak zacząłeś być w moim towarzystwie bardzo nerwowy, gdy byłeś nastolatkiem, potem zacząłeś wybierać się regularnie na swoje… randki, by o mnie zapomnieć, prawda? A teraz poznałeś tego miłego pana, któremu chciałbyś pomóc…

Nie, nie bardzo wiem, jak…

Ale ja wiem – puścił do niego oko.

Ale dlaczego?

Bo mam taki kaprys.

Więc jednak mnie pan śledził? - zapytał, starając się, by w jego głosie nie pobrzmiewała złość.

Mówiłem już, że nie. Ja nigdy nie kłamię. Ale nie powiedziałem, że moi ludzie cię nie śledzili.

Ale… nie ufa mi pan? - zapytał, czując ból w sercu.

Ufam – Roześmiał się. - Ufam właśnie dlatego, że wcześniej kazałem cię śledzić. A wierz mi, wielu już mnie zdradziło.

To jaki ma pan plan?

Zobaczysz… - powiedział tajemniczo. - Tylko się nie ociągaj.

*

Nad ranem byli już w wiosce. Zapukali do drzwi Kato. Otworzył im zaspany. Gdy dostrzegł pana Orochimaru, cofnął się zaskoczony.

O co chodzi?

Orochimaru uśmiechnął się przebiegle.

Kabuto mówił mi, że chciałbyś mieszkać w innym miejscu.

Wytrzeszczył oczy i usiadł.

T-tak, ale… myślałem, że nigdy się stąd nie wyniosę.

A widzisz… - rozłożył ręce.

Kabuto jedynie stał w drzwiach i milczał. Wciąż nie mógł zrozumieć, co tu się dzieje.

Niedaleko naszego miejsca zamieszkania jest spore miasto, na pewno potrzebują tam kogoś z twoimi umiejętnościami. Osobiście mogę ci wskazać pewną osobę. Co ty na to?

Ja… muszę to przemyśleć.

Pan Orochimaru wzruszył ramionami.

Ależ oczywiście. Dam ci… dwa dni, co ty na to?

Ale Kato nie odpowiedział, tylko zerknął na Kabuto. Ten się zawahał.

Nie wiem, to nie był mój pomysł, ale sądzę, że nie jest zły.

Dobrze, wtedy dam panu znać.

Świetnie. My w tym czasie załatwimy parę spraw – Spojrzał na Kato ostatni raz i razem z Kabuto wyszli.

Ponownie długo milczał. W końcu powiedział:

Ja nic do niego nie czuję.

Wiem.

Nie chcę więcej się z nim spotykać.

Domyślam się.

Więc…? - zaczął Kabuto.

Już mówiłem.

Dwa dni później Kato zgodził się. Zabrał ze sobą jedynie dwie torby. Szli razem zwykłym tempem.

*

Kabuto wbrew swoim poprzednim słowom spotkał się z Kato jeszcze kilka razy, jedynie, by sprawdzić, co u niego. Jego życie naprawdę się polepszyło, był weselszy, bardziej otwarty, zadowolony ze swojej pracy, zarabiał też więcej, jednak jedno się nie zmieniło – wciąż był sam. Kabuto myślał czasem, czy on – wbrew swoim słowom – nie miał wciąż nadziei na związek z nim, ale ignorował to.

Gdy życie Kato ustabilizowało się, Kabuto wrócił do pana Orochimaru z odrobiną odwagi w sobie. Wprawdzie wciąż nie wiedział nic na temat życia erotycznego pana Orochimaru – lub jego braku – jednak świadomość, że wie o jego orientacji i w żaden złośliwy sposób tego nie skomentował dodała mu sił.

Poszedł do niego, odważył się spojrzeć w jego oczy i zapytał, siląc się na spokój.

- Może pan i ja… moglibyśmy razem… - patrzył mu w oczy, zły na siebie, że tak żałośnie wyszła mu ta propozycja, choć długo ją ćwiczył.

Wstrzymał oddech, spodziewając się drwiny. Po co w ogóle zapytał?

Ale pan Orochimaru się nie zaśmiał. Patrzył na niego spokojnie przez chwilę, a Kabuto nie był w stanie niczego wyczytać z jego twarzy, a potem powiedział:

Nie, Kabuto.

Kabuto poczuł, jak zalewa go wstyd.

Przepraszam, ja… Nie wiem, co ja sobie… - zaczął bełkotać, kłaniając się.

Spokojnie, Kabuto – przerwał mu w uśmiechem. - Jestem aseksualny.

Ja… - ta odpowiedź całkiem go zaskoczyła. Spodziewał się odmowy lub zgody (choć wątpił w to), ale nie tego… - nie wiedziałem.

Zawsze widziałeś mnie samego, prawda?

Tak…. Nieważne. Bardzo pana przepraszam.

Pan Orochimaru westchnął.

Nie masz mnie za co przepraszać.

*

Kabuto jakoś zdołał pogodzić się z odmową. Wiedział, że to żałosne, ale pomagała mu myśl, że pan Orochimaru nie chciał nie tylko jego, ale i nikogo innego.

Leżał na łóżku, myśląc o tym. To prawda, nigdy go z nikim nie widział, choć wielu jego uczniów i przyszłych ciał, czy to kobiety, czy mężczyźni, okazywało mu tego typu zainteresowanie. On zawsze to ignorował, ale Kabuto tłumaczył to sobie tym, że pan Orochimaru był dyskretny, zajęty swoimi eksperymentami, a może nie chciał się spoufalać z kimś niższym od niego lub związać z kimś, kogo ciało potem przejmie.

Kabuto potrzebował czasu, by dojść do siebie. Jednak po jakimś czasie znów wrócił do swoich zwykłych podróży. Życie toczyło się dalej, a on – o dziwo – czuł się chyba lżej, teraz, gdy znał prawdę, niż gdy latami bał się, że pan Orochimaru go spławi. Było mu lżej, aż do pewnego dnia.

Tego pieprzonego, obrzydliwego dnia kilka lat później, gdy przyszedł do pana Orochimaru, by załatwić z nim jakaś ważną sprawę w związku z eksperymentami i…

Zastał pana Orochimaru uprawiającego seks z… z tym okropnym, przemądrzałym Sasuke, którego już wcześniej nienawidził. Obaj byli nadzy. Pan Orochimaru nic sobie z tego nie robił, stał tak i uśmiechał się do Kabuto, który nie był pewien, czy jest bardziej zawstydzony czy zły. Tak, od dawna marzył, by zobaczyć go nago, ale na pewno nie w takich okolicznościach.

Przypomniało mi się nagle, jak zaproponował kiedyś panu Orochimaru, by wybrali się razem do gorących źródeł, a on spojrzał na niego przenikliwie i zapytał:

A co, chciałbyś zobaczyć mnie nago?

Kabuto ze złością odsunął od siebie tamto durne wspomnienie. Odwrócił wzrok od pana Orochimaru, czując jak jego twarz płonie.

Natomiast Sasuke najwyraźniej wstydził się swojej nagości lub tego nagłego spotkania. Przykrył się ubraniami, które podniósł z podłogi, a potem spojrzał na pana Orochimaru ze złością (czemu?!) i wyszedł, dziwnie speszony jak na kogoś tak wyszczekanego i pyszałkowatego jak on. Mruczał jedynie coś pod nosem, ale Kabuto nie słyszał, co.

Dopiero wtedy dotarło do niego, że został sam w pokoju z nagim panem Orochimaru. Drgnął i pobiegł w stronę drzwi. Usłyszał jeszcze za sobą rozbawiony głos pana Orochimaru:

Tylko się nie pozabijajcie!

Wrócił do siebie, a w głowie mu huczało. Nie rozumiał. Przecież pan Orochimaru nie był mu zupełnie nic winien. Mógł powiedzieć mu wprost: „nie jestem tobą zainteresowany”… A jeśli po prostu coś zmieniło się w jego życiu przez te kilka lat, to mógł przyjść do niego i… Nie, Kabuto musiał powiedzieć sobie wprost: nie miał u niego żadnych szans. Ale czemu…?

Ten cholerny bachor… Nienawidził go od samego początku. Pan Orochimaru jeszcze na długo przed jego przybyciem do ich kryjówki wciąż o nim gadał, ale Kabuto myślał, że pan Orochimaru jest jedynie zainteresowany jego Sharinganem. Gdyby tylko udało mu się go wtedy zabić, gdy był nieprzytomny…

Zawsze myślał, że jest dla pana Orochimaru za młody, ale najwyraźniej był za stary... Chociaż nie, gdy się poznali… Jego myśli biegały jak oszalałe. Nigdy nie uważał, że jest dla niego idealny, ale nie był też gorszy od tego durnego Uchiha.

Nawet przez chwilę nie był zły na pana Orochimaru. Czuł jedynie jakiś tępy ból w sercu, ale widział, że nie ma na świecie siły, która kazałaby mu znienawidzić pana Orochimaru. To na pewno wina tego bachora, uknuł jakąś podłą intrygę i uwiódł pana Orochimaru. Na pewno tak właśnie było.

Nawet wtedy, tego strasznego i szalonego dnia, gdy po śmierci pana Orochimaru zapragnął stać się nim…


KONIEC

7.12.21 23:31

(10 str.)