wtorek, 18 maja 2021

2. Natasza

Tydzień później rozpoczęła się szkoła. Sylwia nie spodziewała się wiele – aż nazbyt dobrze wiedziała jak wyglądało jej życie szkolne od trzech lat i nie łudziła się, by to z jakiegoś powodu miało być choć odrobinę lepsze. Odkąd stała się „nienormalnym dziwadłem”, zamiast pozostania zwykłym, fajnym chłopakiem nie miała już ani jednego kolegi czy koleżanki. Przerwy spędzała sama na korytarzu z nosem w książce, którą ostatnio czytała, bo uczyć wolała się w domu – zresztą wśród tylu nieprzyjaznych sobie osób nie byłaby w stanie skupić się na nauce.

W ławce zwykle siedziała sama, chyba że brakowało miejsc, wtedy „pechowiec” musiał siadać koło niej. Schemat był zawsze taki sam: gdy była to dziewczyna, siadała obok i na zmianę zerkała na nią, a potem odwracała się do koleżanek i chichotała, gdy chłopak, siadał na samym skrawku krzesła, jakby bał się, że zarazi się od niej „niemęskością” i milczał całe zajęcia. Niektórzy czasem raczyli poinformować ją, że jest „obrzydliwy i żałosny”, jeden kiedyś powiedział, że „przynosi wstyd wszystkim chłopakom i ma natychmiast przestać”. Dało się to jakoś znieść, jednak raz chłopak koło niej przez całe zajęcia szeptał do niej wiele, wiele obrzydliwych i obraźliwych przezwisk i gróźb, co sprawiło, że nie była wstanie zupełnie nic zapamiętać z tamtych zajęć.

Nauczyciele zwykle jawnie jej nie obrażali, większość po prostu ignorowała jej inność, choć niektórzy używali wobec niej ironicznego tonu, specjalnie podkreślali jej martwe imię lub swoimi pytaniami i zaczepkami próbowali ją sprowokować do kłótni. Najgorszej zapamiętała nauczyciela W-fu, który uznał chyba, że jej przemiana obraża go osobiście i upierał się, że na JEGO lekcjach ma wyglądać normalnie, a ona, czując że zgadzając się z jego rozkazem paradoksalnie pokazuje mu swoją siłę wyciągnęła z szafy swoje stare ubrania, których tak nienawidziła, bo przypominały jej czas, z którym nie chciała mieć już nic wspólnego.

Więc na W-fie nadal ćwiczyła z chłopcami, znosząc uwagi W-fisty typu: „Chyba nie oczekujesz, że TERAZ zmienię ci widełki ocen na te dla dziewczyn, co, dawną siłę też straciłeś?”, a ona za każdym razem zaciskała zęby wśród jawnego śmiechu „kolegów” z klasy i dawała z siebie wszystko na zajęciach, choć zwykle więcej siły wkładała w walkę z cisnącymi się do oczu łzami niż w rzut piłką. Cała ta sytuacja prowadziła do zwykłego kuriozum – tak, przebierała się na W-f, ale nigdy nie zmywała makijażu, bo nie miała zamiaru wykonywać go dwa razy dziennie, zresztą i tak nie było na to czasu na krótkiej przerwie. Jednak o wiele gorsze od samych lekcji W-fu i kwestii tego, że złośliwie nikt nie chciał wybierać jej do drużyny, a ćwiczenia w parach zwykle kończyły się tym, że siadała na ławce, bo nikt nie będzie przecież dotykał „kogoś takiego” i wracała dopiero, gdy zaczynali grać w piłkę przy cichym przyzwoleniu nauczyciela, który zwykle nie omieszkał spojrzeć na nią z ironiczną miną, mówiącą: „I co, nadal warto się wygłupiać?”. Nie, najgorszy był czas w szatni. Złośliwe, czasem niemal obrzydliwe komentarze pod jej adresem, gapienie się na stanik, zabieranie ubrań czy popychanie.

Kolejną sprawą, w której po prostu ustąpiła bez walki była kwestia szkolnych toalet. Nie czuła się zbyt pewnie w męskiej toalecie, z lepkimi spojrzeniami i okropnymi komentarzami, więc gdy tylko mogła, starała się nie korzystać ze szkolnej toalety. Pytanie, czy może wyjść z klasy podczas lekcji również nie było dobrym pomysłem, bo nauczyciele patrzyli na nią nieprzyjemnym wzrokiem, a klasa często komentowała jej pytanie w złośliwy sposób. Gdy tylko stała się Sylwią, podniosło się wiele głosów, słyszała to nieraz w sprawie osób transpłciowych nie tylko w Polsce: „nie życzę go sobie w damskiej toalecie, na pewno będzie mnie podglądał albo nawet gorzej”. Co zabawne, wtedy była dla nich zainteresowana dziewczyna, a gdy chcieli nazywać ją „tym cholerny, pedałem” albo krzyczeć: „Nawet mnie nie dotykaj, chcesz mnie pewnie zgwałcić, co?”, nagle sądzili, że jednak woli chłopaków.

Ale to wszystko nie miało dla niej aż tak wielkiego wpływu, choć – bez wątpienia – kosztowało ją wiele nerwów, wstydu, nowo powstałych lęków i łez wylanych w domu. Najważniejsze było to, że dyrekcja nie zabroniła jej nosić damskich ubrań. Choć była w stanie wiele, wiele znieść – upokorzeń, złośliwości i wyzwisk – to było coś, czego nie mogłaby zaakceptować.

Choć były takie próby – kilka dni po jej pojawieniu się w damskich ubraniach w szkole dyrektorka wezwała ją do siebie i zapytała ostro, kiedy skończy „tę szopkę”, gdy odpowiedziała na tyle stanowczo i spokojnie na ile była w stanie, że to nie szopka i że nie zmieni swojego stroju, dyrektorka próbowała powołać się na statut szkoły. Jednak ona wiedziała, czytając go wcześniej, że – na szczęście – nie ma tam zapisu, który by jej tego jawnie zabraniał. Później pojawił się lęk, że dyrektorka zechce ten zapis zmienić, ale z jakiegoś powodu nigdy więcej nie wróciła do tego tematu.

To wszystko spotkało ją w gimnazjum. I choć Sylwia nie łudziła się, że jakakolwiek szkoła w Polsce będzie wiele lepsza, zdecydowała się sama zadbać o to, w jakim miejscu spędzi tak wiele godzin swojego życia przez kolejne trzy lata i przeszła się po kilku liceach w Warszawie. Po rozmowie w pierwszej, w której dyrektor zmieszanym głosem zaczął tłumaczyć, że „chyba nie jest w stanie przyjąć do swojej szkoły kogoś takiego jak on” i po drugiej, w której usłyszała jawne wyzwiska, niemal straciła nadzieję. Ale w trzeciej porozmawiała z dyrektorką, która z uśmiechem powiedziała jej, że nie widzi żadnego problemu, dla którego miałaby nie chodzić do jej szkoły. Szkoła ta była sporo oddalona od jej domu, ale Sylwia i tak czuła radość, choć oznaczało to, że musi teraz wstawać o wiele wcześniej niż pozostałe osoby z jej szkoły.

Sylwia nigdy nie miała kłopotów z nauką, miała niemal same piątki, a o dziwo – nieprzyjazna atmosfera i wiele piętrzących się nowych problemów nie wpłynęło w żadnym razie na jej możliwość zdobywania wiedzy czy pisania sprawdzianów. Choć musiała przyznać, że od czasu jej nowego życia znienawidziła odpowiedzi ustne – stanie na środku klasy, gdy „koledzy” szeptali coś niemiłego w jej stronę lub czymś w nią rzucali nie było idealnymi warunkami do odpowiadania na pytania nauczyciela.

Minęły trzy tygodnie nowego roku i choć szkoła była teraz inna, ona nie dostrzegła żadnej różnicy. Wciąż nie miała ani jednej osoby, do której mogłaby się odezwać i chyba tylko z przyzwyczajenia wybierała męską toaletę i grupę na W-fie. Nie miała sił na kolejne walki. Osoby z jej klasy i szkoły również traktowali ją z góry lub też czasem wprost drwili, a ona ponownie to ignorowała. Cóż, miała już w tej kwestii niejaką wprawę…

Wprawdzie rok szkolny nie trwał długo, ona dostrzegła wyraźnie problemy ze skupieniem się i nauką, nie tylko w szkole. Jej oceny znacząco się pogorszyły, ale wciąż nie były na tyle złe, by groziło jej powtarzanie roku, a w tej chwili tylko na tyle mogła liczyć.

Siedziała teraz pod klasą od polskiego. To był jej ulubiony przedmiot i obok angielskiego te dwa, z których jej oceny były zawsze najlepsze. Polski zawsze przychodził jej z łatwością, uwielbiała wypracowania, lektury, nie miała problemu z analizą i interpretacją tekstów. A jeśli chodziło o angielski przykładała się do niego wyjątkowo mocno, łudząc się gdzieś w środku siebie, że może któregoś dnia opuści to wszystko i wreszcie trafi do normalnego kraju, w którym nie będzie już nigdy więcej gównem.

Sprawa z Markiem, choć wciąż dla niej niełatwa, jakoś się w niej uspokoiła. Udawało się jej spać w nocy, choć zawsze tylko przy zapalonym świetle, jadła już trochę więcej, choć wciąż nie wróciła do dawnej wagi. Lęk odrobinę się zmniejszył, choć wciąż był trudny do zniesienia.

Trzymała na kolanach powieść, choć wciąż nie była w stanie czytać dla przyjemności, z jakiegoś powodu z książką w ręku czuła się pewniej. Nagle zobaczyła przed sobą czyjeś buty. Wiedziała, że to głupie, bo przecież była w szkole i wokół było wiele osób, ale przestraszyła się. Choć może był to zdrowy odruch, patrząc na te wszystkie niemiłe rzeczy, które dotychczas przeżyła w szkole.

Szybko podniosła głowę i zobaczyła przed sobą dziewczynę w jej wieku. Miała blond włosy do uszu, odrobinę pulchną twarz i wyglądała na pewną siebie, wydawała się być mniej więcej jej wzrostu i miała szczupłe ciało. Ubrana była w obcisłe dżinsy, białą koszulę z ozdobnym dekoltem i brązowe buty do kostek. W uszach miała małe okrągłe białe kolczyki i była pomalowana.

Sylwia nie kojarzyła jej, ale też ją to nie zdziwiło. W szkole zwykle starała się być niewidzialna i nie patrzeć na innych. Gdy było się „kimś takim jak ona” czasem nawet zwykłe spojrzenie na kogoś przez kilka sekund było powodem do wyzywania jej.

Już miała odwrócić wzrok i nadal udawać, że czyta, sądząc, że ta dziewczyna po prostu sobie pójdzie albo też, co się często zdarzało, spojrzy na nią i ucieknie, gdy zrozumie, kogo ma przed sobą. Ale ona nie uciekła. Co więcej, otworzyła usta, by coś powiedzieć. Sylwia poruszyła się niespokojnie, oczekując drwin. Wprawdzie zwykle dziewczyny nie były dla niej tak okrutne jak chłopcy, ale także potrafiły mocno jej dopiec.

I wtedy z zaskoczeniem usłyszała:

- Hej! Mogę się przysiąść?

Sylwia przez chwilę gapiła się na nią z otwartymi ustami. Czyżby nie przyjrzała się jej dokładnie? A może to jakiś głupi żart albo założyła się z kimś, że odezwie się do tego „dziwadła”? W końcu zmusiła się, by odpowiedzieć. Nie chciała być niemiła…

- H-hej… Tak, możesz usiąść… - powiedziała cicho i niepewnie, sama zaskoczona swoim jąkaniem się. To prawda, nauczyła się od czterech lat unikać ludzi, ale nie sądziła, że aż tak pełna lęku się stała…

Dziewczyna usiadła koło niej, kładąc sobie brązową torbę na kolanach. Nie wydawała się być ani odrobinę skrępowana, w przeciwieństwie do niej. Sylwia zerknęła dyskretnie w stronę osób ze swojej klasy. Kilkoro z nich patrzyło na nie, niektórzy wydawali się być zaciekawieni i zaskoczeni, ale kilka osób patrzyło na nich ze złośliwymi i pełnymi politowania uśmieszkami. Ponownie spojrzała na dziewczynę. Serce waliło jej nieznośnie mocno, w głowie zaczęła szukać jakiejś wymówki, żeby nie musieć tu zostawać. Była ciekawa, ile czasu zostało do dzwonka…

- Tak w ogóle – Usłyszała głos dziewczyny. - Jestem Natasza. Przeprowadziłam się tu niedawno. Miło mi cię poznać – Uśmiechnęła się naprawdę szeroko, jakby rzeczywiście to spotkanie sprawiało jej przyjemność. - A ty jak masz na imię?

- Tomek – odpowiedziała automatycznie.

- Ale ja pytam o twoje PRAWDZIWE imię. No chyba, że wolisz to…? - Spojrzała na nią pytająco, a Sylwia z zaskoczeniem odkryła, że do oczu napłynęły jej łzy. To prawda, jeszcze nikt nigdy nie pytał jej o prawdziwe imię, zwykle wręcz przeciwnie, z lubością mówili o niej „Tomek”, ale i tak nie sądziła, że aż tak bardzo się wzruszy.

Poczuła się głupio. Teraz ta dziewczyna już na pewno ucieknie od takiej wariatki jak ona… A Sylwia nie była już taka pewna, czy woli zostać znów sama czy może zamienić z tą niespodziewanie miłą dziewczyną kilka słów. Z Nataszą, poprawiła się w myślach.

- J-jestem Sylwia… - powiedziała, ściskając krótką jej ciepłą i miękką dłoń. Szybko odwróciła głowę, wstydząc się swoich łez.

Nagle poczuła się podle. Ta dziewczyna była dla niej naprawdę miła, a ona od razu automatycznie pomyślała o niej jako o kimś niemiłym. To prawda, ostatnio częściej spotykała osoby niemiłe niż miłe, ale dopiero teraz boleśnie dotarło do niej, że nie ma prawa nikogo oceniać. Chciała ją przeprosić, ale od razu ugryzła się w język. Jak to miałby wyglądać: „Przepraszam, że pomyślałam o tobie niemiło”?, tak, to będzie bardzo grzeczne…

Zamrugała kilka razy szybko, ciesząc się, że używa wodoodpornego tuszu. Cóż, w szkole pełnej wrogich ci osób wodoodporny tusz to podstawa… W końcu odważyła się na nią spojrzeć. Natasza nie patrzyła na nią, tylko obserwowała uważnie plan lekcji. Czyżby była ciekawa, jaką będzie miała teraz lekcję, czy też zauważyła jej łzy i chciała dać jej chwilę?, pomyślała ze strachem.

- Ja… um… - zaczęła, choć nie miała pojęcia, CO chce powiedzieć dalej.

Natasza szybko na nią spojrzała.

- Język polski… - przeczytała i skrzywiła się – Koszmar… To znaczy, niemal nic nie ogarniam wiesz? Niektóre lektury są spoko, ale analiza i interpretacja wierszy…

- Wiesz, ja… - zaczęła, zaskoczona, że sama z siebie CHCE się odezwać – To mój ulubiony przedmiot i całkiem nieźle sobie radzę… - Już miała dodać „I chętnie będę ci pomagać”, gdy dotarło do niej, że ona pewnie jedynie pogada z nią chwilę, a potem zniknie.

Ale, ku jej kolejnemu zdziwieniu, Natasza powiedziała, śmiejąc się:

- Mega! To ty mi pomożesz z polskim, a ja… Jak sobie radzisz z biologią, czy fizyką?

- Jakoś… - zaczęła niepewnie, bojąc się, że znów się rozpłacze. Przecież ona właśnie powiedziała: „To ty mi pomożesz z polskim”, więc to znaczy, że spędzą ze sobą jeszcze jakiś czas. To było przerażające, jak bardzo pragnęła czyjegoś towarzystwa, tłumiąc to w sobie za wszelką cenę…

- A widzisz, jak super się dobrałyśmy! - zaśmiała się, a Sylwia od razu pomyślała: „Użyła słowa «dobrałyśmy»!”. To było takie przyjemne ciepło na sercu.

- Daleko masz do szkoły? - zapytała w pewnej chwili Natasza – Bo wiesz, ja mam naprawdę blisko i bardzo mnie to cieszy, zawsze trochę dłużej pośpię, no nie? - zaśmiała się.

Sylwia się zmieszała. Nie miała ochoty mówić jej całej prawdy…

- Ja… tak, mam dość daleko… - spuściła głowę. Wiedziała, że taka odpowiedź wystarczyłaby, ale w jakiś sposób czuła, że jednak chce powiedzieć jej więcej – Bo… To nie była moja najbliższa szkoła.

Natasza chyba wyczuła jej zmieszanie, bo zapytała delikatnie:

- A coś się stało?

- No cóż… - odwróciła głowę w bok – Nie każdy chciał mnie w swojej szkole. Nie w takim wydaniu – dodała gorzko, pokazując dłonią na swoje ubranie.

- Chuje – wypaliła Natasza.

Sylwia spojrzała na nią z zaskoczeniem.

- Sorry… - westchnęła Natasza.

- Nie, nic się nie stało – odparła szybko – Byłam tylko zaskoczona.

Natasza wzruszyła ramionami.

- Wiesz, ja niemal wcale nie przeklinam. Ale na takich ludzi jest tylko jedno określenie.

- Może masz rację… - szepnęła niepewnie.

Natasza nagle wydała się jej lekko niepewna.

- To… w ilu szkołach próbowałaś? To znaczy – dodała szybko – nie musisz mi odpowiadać, jeśli…

- W dwóch – przerwała jej – ta była trzecia.

Natasza wydawała się być zaskoczona.

- Och. To i tak o wiele za dużo. I teraz każdego dnia wstajesz… Ile wcześniej?

- Dwie, trzy godziny – odpowiedziała automatycznie.

- Koszmar! Ja z godzinę!

Sylwia wzruszyła ramionami.

- I tak uważam, że było warto…

- Jasne, rozumiem.

- Sama wybrałaś sobie szkołę? - zapytała Natasza.

- Tak, rodzice… cóż, trochę się uparłam. Wiesz, chciałam, by liceum było dla mnie choć trochę mniejszym koszmarem niż gimnazjum… - powiedziała, ale gdy zobaczyła smutną minę Nataszy, pożałowała tej szczerości.

- I jest lepiej? - zapytała Natasza z nadal smutną miną.

- Tak, trochę lepiej… - odpowiedziała szczerze.

Siedziały tak chwilę, rozmawiając o szkole, gdy nagle Natasza zerwała się i skrzywiła.

- Tak…? - zapytała niepewnie Sylwia, wyobrażając sobie same złe scenariusze. Czyli to jednak był żart?…

Natasza westchnęła i powiedziała:

- Nie mam śniadania… Ogarniałam dziś te sprawy związane z przeniesieniem i matka dała mi rano kasę na jakąś kanapkę. Może chciałoby ci się zaprowadzić mnie do sklepiku szkolnego? Bo macie tu jakiś, tak? - dodała.

Sylwia ponownie poczuła ulgę. Była taka głupia...

- Tak – pokiwała głową. Wstała.

- Myślisz, że jeszcze zdążymy? - zapytała Natasza, zerkając na wyświetlacz telefonu.

- Chyba tak. Tędy – odpowiedziała Sylwia i obie ruszyły korytarzem.

To było dziwne uczucie. Ludzie jak zwykle oglądali się za nią, ale teraz jej to nie przeszkadzało. Miała ochotę krzyczeć: „Patrzcie, idę z koleżanką do sklepiku!”.

Wiedziała, że to głupie, ale ile czasu minęło odkąd mogła pójść gdzieś ze znajomym? Oczywiście znała odpowiedź. To było jeszcze, gdy była Tomkiem… Nie, nie będzie teraz o tym myśleć…

Weszły do sklepiku. Sylwia stanęła z boku i czekała aż Natasza kupi sobie kanapkę. W drodze powrotnej również ze sobą rozmawiały, a Sylwia wciąż czuła przyjemne, mocniejsze bicie serca z radości. W pewnej chwili musiały przyspieszyć, by zdążyć do klasy.

Nauczycielka przyszła chwilę po nich. Stanęły razem z resztą klasy, by móc wejść. Sylwia puściła ją przodem, by sama mogła wybrać sobie miejsce, bo znów poczuła, że pewnie Natasza nie będzie chciała z nią siedzieć.

Jednak Natasza stanęła na środku klasy, odnalazła ją wzrokiem i zapytała:

- Chcesz ze mną usiąść?

Sylwia wydukała z trudem:

- J-jasne.

Natasza uśmiechnęła się do niej szeroko w odpowiedzi.

- Gdzie jest twoja ławka?

Sylwia, znów nie mogąc w to uwierzyć, wskazała na ławkę na samym końcu klasy pod oknem. To było jej ulubione miejsce. Pozwalało jej czuć się choć trochę pewnie, gdy nie musiała mieć kogoś za sobą, a gdy czuła się zbyt przytłoczona sytuacją, patrzenie w okno pomagało jej się uspokoić.

Natasza usiadła po jej prawej stronie i wyjęła podręcznik. Lekcja minęła Sylwii zaskakująco szybko. Natasza kilka razy pytała ją o coś na temat lekcji, a ona za każdym razem czuła radość, że może jej pomóc.

Gdy lekcja się zakończyła, znów powlokła się za Nataszą. To coś w niej chyba nigdy nie odpuści. Wciąż czuła wątpliwości, dlatego starała się uspokoić.

Nic się nie stanie, jeśli teraz mnie oleje, myślała, to i tak było miłe.

Ale Natasza nie opuszczała jej przez cały dzień. Wyszły razem ze szkoły i Sylwia zaczęła się zastanawiać, gdzie dokładnie mieszka Natasza. Czy już teraz powinny się pożegnać? Nagle poczuła dziwne zdenerwowanie.

- To w którą stronę idziesz? - wyręczyła ją Natasza.

- Ja… w lewo – odpowiedziała szybko.

- A ja w prawo.

- Ok, to… - zaczęła Sylwia.

- To się chętnie przejdę – weszła jej w słowo Natasza, uśmiechając się szeroko.

- J-jasne…

Jednak skończyło się to długim spacerem. Szły i rozmawiały, to było bardzo przyjemne, ale Sylwia zaczęła się zastanawiać, czy matka nie będzie się martwić.

- Wiesz, ja zwykle wracam ze szkoły od razu do domu… - powiedziała niepewnie.

Natasza spojrzała na nią.

- To co, zawracamy?

- Nie… Napiszę SMSa do mamy, może to wystarczy.

Na pewno nie chciała jej ponownie denerwować swoim spóźnieniem po tamtej sprawie z wycieczką w wakacje…

Wystukała szybko: „Mamo, jestem na spacerze z nową koleżanką z klasy, jeśli nie masz nic przeciwko, wrócę trochę później”.

Matka po chwili odpisała jej: „Oczywiście, baw się dobrze”.

Sylwia uśmiechnęła się do siebie. Ten dzień naprawdę był o wiele sympatyczniejszy niż mogłaby się tego spodziewać rano.

- Już wszystko załatwiłam – oznajmiła.

Natasza skinęła głową. Słońce mocno świeciło jak na tę porę roku. Liście szeleściły, gdy szły alejką w parku i Sylwia czuła lekkość, której już od dawna nie czuła.

W pewnej chwili Natasza powiedziała:

- Wiesz co? Mieszkam tu niedaleko, chcesz wstąpić?

Sylwia poczuła zmieszanie. Nie chciała nikomu przeszkadzać. Czy jej rodzina jest tak samo sympatyczna jak ona?

Natasza chyba odczytała jej wątpliwości, bo wyjaśniła:

- Moi rodzice są spoko. To oni nauczyli mnie, że każdy człowiek jest wartościowy.

Pokiwała głową, jednak nadal nie była do końca przekonana.

- Zobaczysz – Natasza uśmiechnęła się do niej ciepło.

- No… dobrze – odparła z wahaniem.

Jakiś czas potem stanęły przed ładnym, dość sporym budynkiem. Natasza puściła ją przodem i Sylwia weszła po schodkach do środka. Nadal czuła się niepewnie.

Złapała się na tym, że wstrzymuje oddech, ale w kuchni, do której poprowadziła ją Natasza, nikogo nie było.

Sylwia poczuła się dobrze w tej chłodnej kuchni, gdy tyle czasu spędziły na słońcu. Natasza podała jej szklankę wody mineralnej i obie usiadły przy stole.

Przez jakiś czas rozmawiały. W pewnej chwili Sylwia usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i zamarła, choć wiedziała, że to głupia reakcja.

Do kuchni wszedł chłopak starszy od Nataszy. Był wysoki i miał ciemne włosy.

- Hej, widzę, że mamy gościa – oznajmił. Uśmiechał się miło, ale Sylwia i tak poczuła mocniej bijące serce.

- To Sylwia. Moja koleżanka z nowej szkoły – wyjaśniła Natasza, a chłopak podszedł do Sylwii i podał jej rękę.

- Hej, Sylwia, jestem Krzysiek, brat Nataszy – uśmiechnął się.

Sylwia szybko wstała i uścisnęła mu rękę, starając się nie uciekać wzrokiem.

Krzysiek nalał sobie soku i odwrócił się w ich stronę.

- Dobra, idę do siebie, ta nauka mnie wykończy – roześmiał się i pomachał im ręką na pożegnanie.

Gdy zostały same, Sylwia głośno wypuściła powietrze. Natasza zerknęła na nią ukradkiem, ale nic nie powiedziała. Sylwia poczuła złość na siebie, że zrobiła to tak głośno, ale naprawdę się obawiała.

- Spoko, on jest fajny, choć i tak czasem mnie wkurza, jak to brat – wyjaśniła Natasza.

Sylwia skinęła głową.

Jakiś czas później zaczęły odrabiać razem lekcje, choć Sylwia wiedziała, że niedługo powinna już wracać. Nie była gotowa, by wspomnieć Nataszy o szlabanie za kłopoty, które sprawiła podczas wakacji.

Pakowała już do torby zeszyty i przybory do pisania, gdy do kuchni znów ktoś wszedł. Sylwia uniosła głowę. Tym razem to nie był brat Nataszy.

Przed nią stała kobieta z krótkimi jasnymi włosami i szerokim uśmiechem. Matka Nataszy. Sylwia znów się przywitała.

Kobieta była jeszcze milsza niż brat Nataszy, jednak Sylwia musiała odmówić zjedzenia wspólnego obiadu, bo spieszyła się do domu.

Podziękowała za wszystko i wyszła, mówiąc Nataszy, że ta nie musi jej odprowadzać. Gdy weszła do domu, matka zapytała jak było.

- Było… naprawdę przyjemnie – odpowiedziała, sama tym zaskoczona.

*

A potem nastał weekend. Nic nie zmieniło się między nią a Nataszą, a Sylwia starała się już do tego przywyknąć i nie wyobrażać sobie, że to tylko jakiś głupi żart lub zakład.

Natasza chciała zaproponować jej jakieś wspólne zajęcie, ale ona odmówiła. W jakiś dziwny sposób przeczuwała, że Marek przyjedzie, choć nie był u nich już od kilku tygodni od tamtego dnia, gdy tak ostro go wyrzuciła.

Wiedziała na pewno, że nie może opowiedzieć Nataszy prawdy o nim. Umarłaby ze wstydu, a poza tym bała się tego, co Natasza by odpowiedziała, słysząc taką historię.

Nie do końca umiała wyjaśnić, czemu myślała, że Marek pojawi się w ten weekend. Czy obawiała się tego, że znów źle się poczuje i będzie musiała go wyrzucać, czy… chciała tego? Nie, na pewno nie, zapewniała się w myślach.

Sylwia odrobiła lekcje w piątek. Czuła się coraz lepiej, teraz już niemal całkowicie mogła skupić się na nauce, spała też już lepiej. Czy to była zasługa Nataszy, czy też to czas goił tę okropną, ropiejącą ranę w jej duszy?

W sobotę rano usiadła w ogrodzie z książką, by trochę zrelaksować się przy czytaniu. Wciąż czuła się winna, że nie dała Nataszy żadnego sensownego wyjaśnienia, czemu nie chce spotkać się w ten weekend. Czy przez to Natasza odsunie się od niej? Uzna, że jest niewdzięcznym dziwadłem? Nie, dość takich myśli… Sylwia zacisnęła dłoń na książce.

Matka podeszła do niej z herbatą i zapytała, czy wybiera się gdzieś z Nataszą, ale ona jedynie pokręciła głową. Nie miała sił na kłamstwa, a jednocześnie zastanawiała się, co matka sobie pomyśli. Że Natasza nie chce się z nią zobaczyć? Bo pewnie nie pomyśli, że to ona sama odmówiła…

Westchnęła ciężko i wystawiła twarz do słońca. Dziś nie było już tak ciepło, więc nogi miała przykryte kocem. Minęło tak kilka godzin, a Sylwia nie mogła już czytać. Siedziała tylko z książką na kolanach i myślała…

On pewnie nie przyjedzie, po tym jak go potraktowała… Nie, powiedziała do siebie stanowczo, miałam prawo. Tak, ale on pewnie już nigdy tu nie wróci, w końcu oddał jej już legitymację, więc po co? Ale to przecież dobrze, prawda?…

Przymknęła oczy i wsłuchała się w szum wiatru. Nagle wydawało jej się, że słyszy z oddali dźwięk dzwonka. Szybko poderwała głowę i odwróciła się w stronę domu. Może to tylko wiatr? Albo sąsiad przyszedł coś pożyczyć… Bzdura.

Zmusiła się ponownie, by skupić swoją uwagę na książce. Główny bohater szedł teraz ulicą i rozpamiętywał rozstanie z dziewczyną. Westchnęła ponownie. Nie, jakoś w tej chwili zupełnie ją to nie interesuje…

Nagle niemal podskoczyła, gdy usłyszała niedaleko siebie głos matki:

- Marek do ciebie.

Serce zaczęło tłuc jej jak szalone. Marek, na pewno tak powiedziała? Czy nie była ostatnią kretynką, że wyczekiwała jego pojawienia się?…

Szybko zerwała się z ławki i spojrzała na niego. Stał obok, choć nadal pamiętał o zachowaniu odległości, o którą prosiła (żądała) go ostatnio. Wydawał się być skrępowany.

Pochylił lekko głowę i odezwał się:

- Cześć… wiem, że miałem już nie przychodzić, ale…

Nie dokończył, Sylwia też się nie odezwała. Przez chwilę trwała krępująca cisza.

Wtedy Sylwia tak naprawdę po raz pierwszy przyjrzała mu się uważnie. Wcześniej za bardzo się go bała i brzydziła, by chcieć to zrobić.

Marek był wysoki, miał krótkie, brązowe włosy i lekki zarost. Jego brązowe oczy patrzyły na nią intensywnie, jednak z zakłopotaniem. Miał na sobie czerwony t-shirt, spod którego rękawów widziała jego mocne, umięśnione ramiona. Był opalony. Jego brzuch był lekko wypukły, okrągły. Miał na sobie krótkie, szare spodenki, spod których widać było jego owłosione łydki.

Sylwia szybko odwróciła wzrok, zawstydzona swoim gapieniem się. Nie był brzydki – spodobałby się jej, gdyby nie okoliczności, w których się poznali.

- Zaproponowałabym ci, byś usiadł – powiedziała, siadając ponownie na ławce i podkurczyła nogi, by poczuć się choć trochę pewniej – ale tego nie zrobię, bo musiałbyś siąść zbyt blisko mnie – zakończyła cicho, zawstydzona. Pochyliła głowę.

Zobaczyła, że poruszył się nerwowo.

- Nie… nic się nie stało. Nie gniewasz się, że tu jestem? Masz prawo i…

- Nie chcę o tym gadać… - przerwała mu, unosząc w końcu głowę – Sądziłam, że przyjdziesz…

- Naprawdę?! - wydawał się być podekscytowany jej słowami – To znaczy… masz na myśli, że wiedziałaś, że nie uszanuję twojej decyzji?

Westchnęła.

- Nie, nie o to chodzi… Wiesz co? - dodała nagle – Nie chcę, byś tak stał. Może… chcesz się przejść?

Sama była zaskoczona swoimi słowami. Niezbyt lubiła chodzić po mieście, nie po tamtym incydencie po wieczorem, po dyskotece… Męczyły ją te spojrzenia, szepty, uśmieszki… Więc czemu teraz to zaproponowała? Może w jakiś sposób czuła, że rozmowa z nim, gdy wokół byli ludzie będzie prostsza?

- Naprawdę? - powtórzył, znów zaskoczony.

Nagle poczuła ukłucie wstydu. Pewnie spodziewał się, że dziś też będzie go wyzywać i wrzeszczeć… Ale nie przeprosi go, nie zasłużył sobie na to. Ale czy zasłużył na to, by z nim rozmawiała…?

Wstała szybko, by nie musieć odpowiadać sobie na to pytanie.

- Gdzie idziemy? - zapytał ją chwilę potem, gdy przeszli przez furtkę.

- Nie wiem… - westchnęła – Możemy pójść do parku, na przykład.

Skinął głową entuzjastycznie. Zbyt entuzjastycznie, według niej. Czy aż tak zależało mu na tym, by naprawić ich relacje?

Jakiś czas szli w milczeniu. Nie była już pewna, czy to był taki dobry pomysł. Męczyły ją spojrzenia przechodniów, chyba nawet bardziej niż zwykle. On też wydawał się być skrępowany, stwierdziła zerkając na niego ukradkiem. Niby o czym miałaby z nim rozmawiać? Po co ona to ciągnie?!

Jednak, jakby wbrew sobie, bo cisza była dla niej coraz bardziej nie do zniesienia, zapytała:

- Czym… czym się zajmujesz? - jej głos wydał jej się nagle dziwnie słaby, nerwowy, czuła, że dłonie jej się pocą.

Drgnął, nim odpowiedział.

- Ja… jestem mechanikiem samochodowym. Pracuję w jednym z warsztatów we Wrocławiu.

Skinęła głową, by jakoś zareagować, bo coraz bardziej czuła, że nie chce tej rozmowy między nimi.

- Ile ty tak w ogóle masz lat? - powiedziała nim zdążyła to przemyśleć.

Nie chce wiedzieć, boi się tej odpowiedzi… Ale nie będzie teraz wrzeszczeć: „Nie! Jednak nie odpowiadaj!”. To by było śmieszne…

- Dwadzieścia siedem – odpowiedział cicho. Pomyślała, że i on boi się tych słów. W jakiś sposób poczuła się odrobinę lepiej.

Znów milczeli. Po chwili odezwał się niepytany, jakby też bał się tej ciszy, która ich otaczała.

Tylko ich, bo wokół było wielu ludzi, rozmawiali, śmiali się. Na trawie bawiły się dzieci, piszczały, krzyczały. Co jakiś czas słyszała szczekanie psów, wyprowadzanych na spacery, bawiących się z innymi psami.

Tylko oni milczeli albo tylko jej się tak zdawało. To było dziwne uczucie, choć nie wiedziała, dlaczego. Nie, musi skupić się na jego słowach...

- Mieszkam sam – W jakiś sposób wyczuła, że czuje się niepewnie z tym, co mówi – I… tyle. Nie wiem, co jeszcze mogę o sobie dodać. Chyba nic – zakończył, a jego słowa wydawały jej się nagle bardzo smutne, gorzkie.

Jakby chciał powiedzieć: „Jestem nikim, więc co tu opowiadać”. Nie, pewnie tylko ona tak to odebrała…

- Urodziłeś się we Wrocławiu? - odezwała się, siląc się na spokojny ton.

Nie miała odwagi ani siły, by mówić o sobie, więc cieszyło ją, że może pytać o niego. Przynajmniej na razie. Bo zaraz ten temat pewnie się wyczerpie i… Co wtedy? Nie, to teraz nieistotne…

- Nie – pokręcił głową z przejęciem.

Nadal sądziła, że stara się udawać entuzjazm, by ukryć swoje skrępowanie. Jeśli się nie myliła, to chyba powinna dzięki temu poczuć się lepiej? W końcu to znaczyłoby, że nie tylko ona czuje się tak bardzo skrępowana.

- Ja… miałem osiemnaście lat, kiedy uciekłem… - westchnął – To znaczy przeprowadziłem się – zerknął na nią nerwowo, jakby spodziewał się, że pomyśli o więzieniu – Uciekłem… od rodziny. Ty chyba wiesz, co mam na myśli… To znaczy… - plątał się nerwowo, jakby za wszelką cenę nie chciał jej zranić.

Skinęła szybko głową.

- Tak, rozumiem… masz na myśli orientację?

- Tak… ja… oni… - zacisnął zęby i nic już nie dodał.

- Przykro mi – szepnęła. Tak, wiedziała jak to boli… Wprawdzie była zbyt młoda, by myśleć o ucieczce, ale i tak znała to okropne, palące uczucie odrzucenia.

- Czyli… oni nie wiedzą? - zapytała delikatnie. Nie była pewna, czy ma prawo drążyć ten, wyraźnie dla niego bolesny, temat.

- Nie – odpowiedział z wyraźnym napięciem w głosie – Nie widziałem ich od… dziewięciu lat.

Posmutniała. Dobrze wiedziała, że była to smutna rzeczywistość wielu polskich gejów… On przynajmniej nie został wyrzucony z domu, a sam go opuścił, jednak…

- Masz rodzeństwo?

Powiedziała to, by odsunąć jego uwagę od rodziców, ale najwyraźniej ten temat był dla niego jeszcze bardziej bolesny.

- Taa… - odpowiedział po bardzo długiej chwili – Mam brata. On… jest młodszy ode mnie, jego też nie widziałem ani razu od mojego wyjazdu. Ja… tęsknię… - głos mu się załamał, a Sylwia z zaskoczeniem odkryła, że ma ochotę dotknąć jego dłoni, by go pocieszyć, ale powstrzymała się.

Jeszcze znów dostanie ataku paniki, tym razem na środku ulicy. Nie, to by był bardzo głupi pomysł…

- Może mógłbyś się z nim spotkać i… - zaczęła zamiast tego.

- Nie – przerwał jej gwałtownie – Przepraszam – dodał już spokojniej – Po prostu nie chcę o tym mówić. Nie gniewasz się? - zerknął na nią z lękiem, jakby naprawdę bardzo się tego obawiał.

- Nie – powiedziała szybko – Wcale. Masz prawo nie chcieć o czymś rozmawiać.

- Chciałem ci pokazać, że mi zależy i…

Skrzywiła się. Nie, nie chce od niego takich słów…

- Przepraszam… - odezwał się od razu.

Czyżby aż tak bardzo zwracał uwagę na jej mimikę i emocje za nią ukryte? Czyżby aż tak bardzo starał się dla niej? Nie, bała się tej myśli…

- Masz jakieś zwierzęta? - szybko zmieniła temat.

Pokręcił głową.

- A hobby?

- Sam nie wiem… - westchnął – Lubię sport.

- A jaki? - dopytywała.

- Lubię ćwiczyć z hantlami.

Skinęła głową.

- I lubię… - dodał – Przejażdżki samochodem.

Uśmiechnęła się lekko.

Usiedli na ławce. Była na tyle duża, że mogli usiąść dość daleko od siebie.

Sylwia w zamyśleniu poruszała butem po ziemi. Cisza się przedłużała. W końcu oboje wstali, Sylwia pomyślała, że chyba woli iść niż siedzieć, bo wtedy czuje się mniej skrępowana milczeniem.

Szli, aż w pewnej chwili mijała ich jakaś para. Chłopak spojrzał na Sylwię a potem zaśmiał się jawnie. Poczuła się okropnie.

- Nie musimy razem spacerować, nie chcę, byś musiał się mnie wstydzić… - powiedziała cicho.

Aż przestał iść z zaskoczenia.

- Nie mów tak! - krzyknął – Nie wstydzę się ciebie! Mogę mu przywalić, jeśli chcesz!

Przez chwilę nie mogła się odezwać, zaskoczona jego słowami.

- Nie! - powiedziała gwałtownie – Nie chcę tego!

- Nie wstydzę się ciebie! - dodał zapalczywie.

- Dobrze, nie będę już tak mówić…

Spacerowali jeszcze trochę, a potem Marek wrócił do siebie. Sylwia przez resztę dnia była zamyślona.

Weekend minął szybko, a w poniedziałek znów spotkała się w szkole z Nataszą. Sylwia cieszyła się, że może z nią porozmawiać, ale nie powiedziała jej o swoim spotkaniu z Markiem.

Na drugiej przerwie podszedł do nich jeden z kolegów z klasy. Uśmiechnął się drwiąco i powiedział:

- Widziałem cię z jakimś facetem w parku, co, zarywasz do staruchów, dziwolągu?

Sylwia zamarła. Przywykła już do tego typu obraźliwych słów i zaczepek, ale… On naprawdę widział ją w parku z Markiem? Poczuła, że robi się jej gorąco. Przecież nic nie robili, tylko rozmawiali, ale i tak poczuła się okropnie.

Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Natasza rzuciła się na niego z pięściami.

- Co powiedziałeś, gnoju?! - wysyczała mu w twarz.

Sylwia wiedziała, że musi szybko reagować. Nie może pozwolić, by przez nią Natasza miała kłopoty w szkole…

Złapała ją za rękę i zaczęła ciągnąć w przeciwną stronę. Z zaskoczeniem dotarło do niej, że dotykanie Nataszy nie wywołuje w niej lęku. To dobrze… Ale nie miała teraz czasu, by o tym rozmyślać. Musi działać.

- Chodź, proszę… - szepnęła do niej, nadal nie puszczając jej ręki – Nie rób nic…

Natasza ciężko oddychała. Czy to możliwe, że aż tak bardzo o nią dbała? Nagle przypomniało jej się, że Marek zareagował dokładnie tak samo…

Poczuła dziwny ucisk w sercu; nie była pewna, czy to wzruszenie czy raczej dziwny lęk, że jest teraz w pewnym sensie odpowiedzialna za ich uczucia…

- Dobrze – wysyczała Natasza z twarzą kilka centymetrów od twarzy chłopaka – Ale jeszcze jeden raz… i dostaniesz po mordzie.

Popchnęła go mocno. Zachwiał się, ale nie upadł. Sylwia jak we śnie zobaczyła, że zebrało się koło nich wiele osób z klasy i nie tylko. Na szczęście nie widziała żadnego nauczyciela. Jeszcze…

Natasza odwróciła się na pięcie i poszła szybko korytarzem. Sylwia za nią. Gdy były już dość daleko, Natasza odetchnęła głęboko i usiadła na podłodze. Przerwa wciąż trwała.

- Nienawidzę takich małych, żałosnych gnojów… - syknęła.

Sylwia była zaskoczona jej gwałtowną reakcją, ale nic nie powiedziała na ten temat.

- On… - zaczęła, czując, że MUSI jej to wyjaśnić, skoro wcześniej zataiła prawdę… - nie jest „staruchem”, ma dwadzieścia siedem lat.

Natasza chyba trochę się uspokoiła. Odwróciła głowę w jej stronę.

- On? - zapytała – To… twój chłopak?

Sylwia skrzywiła się. Nie, nie może powiedzieć jej całej prawdy. Nie dałaby rady, ale…

- Nie, to mój… kolega – powiedziała to samo, co wcześniej matce.

- Fajnie – uśmiechnęła się Natasza – Skąd go znasz?

- Ja… poznałam go we Wrocławiu w wakacje, byłam tam na festiwalu.

Natasza skinęła głową.

- Cieszę się… A tym gnojem się nie przejmuj – spojrzała na nią z mocą.

Sylwia westchnęła.

- Nie, nie przejmuję się… Czemu zareagowałaś aż tak gwałtownie, Natasza? - zawahała się – To znaczy… to było bardzo miłe, ale… Nie chcę, byś miała przeze mnie kłopoty.

- Jeśli miałabym kłopoty, to nie przez ciebie a przez tego gnoja – poruszyła się niespokojnie - A zareagowałam tak gwałtownie, bo…

Dalszą część jej wypowiedzi przerwał dzwonek. Natasza zrobiła jakąś dziwną minę, której Sylwia nie umiała odczytać, a potem obie pospieszyły w stronę sali lekcyjnej.

Następnego dnia Natasza zapytała ją, czy nie chciała spotkać się z nią w weekend, bo była umówiona z Markiem.

Sylwia, czując się winna, skinęła głową.

- Przepraszam – powiedziała szybko – że ci nie powiedziałam.

Natasza odpowiedziała od razu:

- Nie przepraszaj, przecież nie musisz mówić mi wszystkiego. W ten weekend też się spotykacie?

Sylwia poczuła się dziwnie skrępowana. Nawet nie wiedziała. Znów niczego nie zaplanowali, może nadal czuł się niepewnie w tej sytuacji i bał się, że ona odmówi? A może on sam nie wiedział, czy będzie na to gotów po raz kolejny?

- Nie wiem… - odpowiedziała cicho.

Jednak, na szczęście, Natasza zignorowała jej odpowiedź.

- Więc on przyjechał specjalnie do ciebie aż z Wrocławia? - uśmiechnęła się – Chyba naprawdę mu na tobie zależy.

Sylwia spuściła głowę. Cóż, wiedziała, że Natasza nie ma niczego złego na myśli, ale te słowa ją skrępowały. Nagle coś przyszło jej do głowy.

- Więc może przyjdziesz do mnie po szkole… może w czwartek? - nagle poczuła taką lekkość… Już tak dawno nie miała nikogo, kogo mogłaby do siebie zaprosić.

Natasza uśmiechnęła się szeroko.

- No jasne, zapytam rodziców.

- Ja też.

*

Sylwia bardzo szybko odkryła jak wiele siły ma w sobie Natasza i te wszystkie sprawy, które ona już dawno odpuściła dla świętego spokoju, były czymś, co Natasza widziała zupełnie inaczej.

Pewnego dnia szły korytarzem i nagle Natasza skręciła w stronę damskiej toalety.

- Muszę wejść, ok? - zapytała Sylwię.

- Jasne – skinęła głową.

Natasza zmarszczyła brwi.

- A ty nie wchodzisz?

Sylwia zmieszała się. Nie ma siły jej tego tłumaczyć…

- Nie, ja…

Wtedy Sylwia opowiedziała jej o swojej sytuacji z toaletami w poprzedniej szkole. Natasza była oburzona.

Innym razem wypłynęła także sprawa w-fu.

- Chodź, idziemy przebrać się na w-f! - oświadczyła radośnie Natasza.

Sylwia skrzywiła się lekko.

- Tak, jasne, ale… ja ćwiczę z chłopakami.

Natasza zmarszczyła brwi.

- Dlaczego?

Sylwia odetchnęła głęboko i wyjaśniła jej także tę sprawę.

Natasza tym razem posmutniała.

- Tak nie powinno być. Nie możesz we wszystkim ustępować!

Sylwia westchnęła.

- Nie odpuszczam we wszystkim. Ale tak, w wielu sprawach tak. Nie jestem tak silna jak ty – dodała.

Natasza spojrzała jej w oczy.

- Nie mów tak, nie masz racji.

*

Nastał czwartek i Natasza odwiedziła ją w domu. Przez chwilę miło rozmawiała z jej matką, a potem przyszła do pokoju Sylwii. Sylwia czuła się dziwnie skrępowana, ale jednocześnie bardzo podekscytowana. Natasza weszła do jej pokoju i zaczęła się rozglądać. Sylwia nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Stała tylko na środku i patrzyła na Nataszę.

Jej pokój był dość prosto urządzony. Ściany były pomalowane na biało, w pokoju było jej łóżko, biurko z komputerem i dużo książek na półkach. Sporo czasu spędzała przed komputerem, pisząc powieść, której jeszcze nigdy nikomu nie pokazała oraz na fotelu, czytając powieści obyczajowe.

W drugiej części pokoju miała swoje dziewczęce rzeczy, które były dla niej bardzo cenne: łańcuszki i inna biżuteria, kosmetyki, szczotka, lusterko, torebki i szafa z sukienkami i butami.

- Bardzo tu ładnie! - powiedziała Natasza i usiadła na fotelu koło łóżka Sylwii.

- Dziękuję… - odparła, skrępowana i również usiadła koło niej.

- Ale czegoś tu brakuje, wiesz? - powiedziała zaczepnie Natasza, a Sylwia poczuła jak serce jej odrobinę przyspiesza. Niezbyt była teraz w nastroju na krytykę…

Ale wtedy Natasza zaśmiała się głośno, wstała, wyciągnęła z kieszeni telefon i podeszła do niej.

- Nie rozumiem… - powiedziała ostrożnie Sylwia.

Natasza rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- Masz takie puste ściany… Zrobimy sobie razem zdjęcie i będziesz je mogła wydrukować! - powiedziała, bardzo podekscytowana. - O ile chcesz – dodała szybko.

Sylwia przez chwilę milczała, zaskoczona, a w końcu poczuła dziwne, ale przyjemne ciepło na sercu, którego nie czuła już od dawna.

- Jasne, bardzo chcę!

Obie przez chwilę poprawiały fryzury i makijaż przy lustrze, a potem uśmiechnęły się, objęły (Sylwia wciąż nie mogła uwierzyć, że nie boi się dotyku Nataszy po tym, co przeżyła podczas wakacji) i Natasza zrobiła im kilka zdjęć na swoim telefonie.

Potem usiadły obok siebie i śmiejąc się, zastanawiały się, które zdjęcie wybrać.

- Prześlesz mi je na telefon? - zapytała Sylwia, gdy w końcu wybrały jedno.

- Jasne – odparła i przez chwilę stukała coś na telefonie.

Jeszcze długo rozmawiały, a potem Natasza wróciła do siebie do domu. Sylwia czuła się spokojna i szczęśliwa.

*

Gdy Marek był u niej poprzedni raz, dał jej swój numer telefonu. Sylwia upierała się, że wcale tego nie chce, bo czuła, że wtedy niebezpiecznie zbliżyłaby się do niego, więc w końcu stanęło na tym, że wymienili się numerami, ale Marek podkreślał, że wcale nie musi do niego pisać, dzwonić ani reagować, gdy on to zrobi. To miało być tylko „na wszelki wypadek”.

W piątek wieczorem znów poczuła ten dziwny lęk pomieszany z podekscytowaniem. Obiecała sobie, że nie będzie się już zastanawiać, czy chce jego wizyt, czy nie. Tak będzie lepiej.

Niemal podskoczyła, gdy dostała smsa. Marek. „Czy chcesz, bym jutro do ciebie przyjechał?”. Przez chwilę serce mocno jej waliło. Tak, to było bardzo uczciwie z jego strony (czy powinna myśleć o nim w tak miły sposób?!), to dobrze, że liczył się z jej zdaniem...

Ale ona nie wiedziała. Chciała tego i nie chciała jednocześnie. Więc CO miała napisać?! Pomyślała, że powinna szybko coś odpowiedzieć, poczuła, że pocą się jej dłonie. Nie była pewna w stu procentach, ale przez chwilę pomyślała, że jeśli napisze „nie”, to na kolejne spotkanie z nim będzie musiała czekać cały tydzień i nie podobało jej się to. Ta myśl jeszcze bardziej ją przeraziła, ale uznała, że to nie jest odpowiedni moment na tego typu myśli.

Nadal spoconymi dłońmi wystukała jedynie „tak” a on nic już nie odpisał. Czekanie aż do następnego dnia było trudne, ale postanowiła skupić się na odrabianiu lekcji, by mieć potem czas wolny. Potem ustalili, że będzie pisać tylko wtedy, gdy nie będzie chciała się z nim spotkać.

Wstała wcześniej niż zwykle w sobotę i nie mogła już zasnąć. Usiadła u siebie w pokoju z powieścią i starała się na niej skupić. Ale on nie przyjeżdżał. Poczuła się okropnie, ale wtedy przyszło jej do głowy, że właściwie NIE umówili się na żadną konkretną godzinę. Ostatnim razem przyjechał rano, ale to jeszcze nie znaczyło, że…

Brzuch bolał ją coraz bardziej, a on w końcu się pojawił. Było po południu. Gdy usłyszała dzwonek do drzwi nie była pewna, co powinna czuć. W końcu pojawił się w jej pokoju a ona obiecała sobie, że tym razem nie będzie krzyczeć.

A Marek już w drzwiach zaczął ją przepraszać.

- Wybacz mi… Kazali mi nagle przyjść do pracy w sobotę na zastępstwo. Nie miałem czasu nawet się odezwać, skończyłem naprawę samochodu tak szybko jak byłem w stanie, a potem nie chciałem już dzwonić, tylko od razu wsiadłem w samochód.

Jego oczy byłe takie szczere i przepraszające, że zrobiło jej się głupio.

- Jasne… Nic się nie stało.

Przez chwilę milczała. Poczuła ucisk w brzuchu. On nie musiał jechać do niej za każdym razem tak daleko, marnować swój czas, benzynę… ale jednak to robił.

- Siadaj – powiedziała szybko, by zakończyć ten krępujący temat.

Poszedł w stronę fotela, ale wtedy zerknął na ścianę i zatrzymał się. Wczoraj wydrukowała zdjęcie swoje i Nataszy, które ta jej wcześniej wysłała.

- To jest… Natasza, tak? - zapytał, zerkając na zdjęcie.

Skinęła głową. Opowiadała mu o niej kilka razy.

- Super, że masz z kim pogadać! - powiedział, uśmiechając się. - Fajnie byłoby ją kiedyś poznać.

Sylwia znów się zamyśliła. Może?… W końcu i tak nigdy nie odważyłaby się opowiedzieć jej historii o wakacjach, więc… może by się polubili?

- Jasne, czemu nie – odpowiedziała.

Wtedy Marek uśmiechnął się do niej niemal tak jak wcześniej Natasza i powiedział:

- To super, że masz zdjęcie z Nataszą! Może my też sobie zrobimy?

Zrobił w jej stronę kilka kroków, a ona znów poczuła tę samą narastającą panikę. Jednak tym razem Marek wyczuł to, więc szybko się zatrzymał. Stał tak i patrzył na nią, jakby czekał aż znów zacznie krzyczeć, ale w końcu Sylwia zdołała się odezwać:

- Nie… wybacz, nie jestem teraz na to gotowa.

I może nigdy nie będę, dokończyła w myślach.

- Masz rację, przepraszam, to było głupie… - Na jego twarzy znów widniało to samo poczucie winy.

- Nie przepraszaj – odpowiedziała szybko. - Zapomnij o tym.

Potem ich spotkanie było już mniej krępujące i Sylwia poczuła radość, gdy długo rozmawiali.

*

Przez całe trzy miesiące od TAMTEGO dnia czuła ogromny, narastający strach, który niemal ją pochłaniał. Gdy tylko po raz pierwszy pomyślała, że mogła zarazić się HIV, ta myśl nie chciała już jej opuścić.

To była jak ropiejąca rana w jej ciele, która zabierała jej energię, ale nie miała wyboru, musiała poczekać, by móc zrobić test. Oczywiście nie była nawet w stanie wyobrazić sobie, że mówi to komukolwiek, więc tego nie zrobiła.

Obiecała sobie wtedy, że jeśli jej obawy się potwierdzą, to zabije się. Wcześniej nie myślała o takim rozwiązaniu, ale nie była w stanie wyobrazić sobie tego wszystkiego. Chyba choroba – paradoksalnie – przerażała ją mniej niż ostracyzm społeczny. Obrzydzenie, odsuwanie się, ocenianie, strach. Nie… nie zniosłaby tego.

Gdyby tylko wiedziała, że za kilkanaście lat będzie można żyć z AIDS i nie będzie to oznaczało ani śmierci ani śmierci społecznej… Czy wtedy poczułaby się choć odrobinę lepiej?

W pewien weekend listopada wybrała się do lekarza. Miała nadzieję, że przyjmą ją bez obecności rodzica, bo nie wyobrażała sobie, że miałaby powiedzieć im prawdę. Założyła na siebie ubrania należące do Tomka, bo nie chciała zwracać na siebie jeszcze większej uwagi. Im mniej osób zapamięta ją z przychodni, tym lepiej.

Usiadła w poczekalni i czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. To był koszmar. Jak przez mgłę rejestrowała obecność innych pacjentów w poczekalni. W końcu przyszła jej kolej na badanie, czuła, że z trudem idzie.

Weszła do gabinetu i gdy lekarz zapytał, co go tu sprowadza, powiedziała tak spokojnie jak była w stanie:

- Ja… wiem, że to nierozsądne, ale ostatnio...uprawiałem seks bez zabezpieczenia. Nigdy więcej tak nie postąpię, ale… chciałbym sprawdzić, czy… może zaraziłem się HIV.

Z trudem patrzyła mu w oczy, ale starała się zachować spokój. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć, ale w końcu powiedział, że to było bardzo niebezpieczne, jednak docenia, że to zrozumiał i że przyszedł się zbadać.

Sylwia poczuła się odrobinę lepiej, jednak wiedziała, że jeszcze wiele przed nią. Lekarz pobrał jej krew i kazał przyjść jutro po wyniki testu. Z trudem mu podziękowała i wyszła z gabinetu, choć nogi miała jak z waty.

Kolejne dwadzieścia cztery godziny były jak koszmar. Sylwia siedziała zamknięta w swoim pokoju i jedynie patrzyła tępo w ścianę. Na szczęście pomyślała o tym wcześniej i lekcje odrobiła w piątek. Całą niedzielę starała się unikać rodziców, bo bała się, że nie zdoła ukryć przed nimi swojego strachu, a nie miała sił na wymyślanie jakiejś wymówki.

W piątek napisała Markowi, że w ten weekend się nie spotkają. Nie podała mu powodu i zastanawiała się, co zrobi w kolejny weekend, bo wiedziała, że nie będzie w stanie powiedzieć mu prawdy.

W końcu nadszedł czas wizyty. Teraz czuła się jeszcze gorzej. Nie zjadła śniadania, bo nie była w stanie nic przełknąć a potem okłamała matkę, że idzie do Nataszy. Miała nadzieję, że jej kłamstwo się nie wyda, bo Natasza przecież nie wiedziała nawet, że w razie czego powinna ją kryć.

W poczekalni znów z trudem siedziała, zastanawiając się, czy zaraz nie zwymiotuje. W końcu lekarz zaprosił ją do siebie i podał jej dokument, w którym były jej wyniki.

- Test wyszedł negatywny – powiedział lekarz, zanim zdążyła przeczytać, bo ręce trzęsły się jej tak, że z trudem trzymała kartkę a przed oczami jej wirowało, więc nic nie widziała.

Chciała otworzyć usta, by powiedzieć „dziękuję i do widzenia”, ale nie była w stanie się odezwać. Z trudem łapała oddech, w głowie się jej kręciło.

- Wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony lekarz. - Podać wodę?

Z trudem skinęła głową. Może to coś da. Lekarz zawołał pielęgniarkę a ta podała jej szklankę zimnej wody. Wypiła dwa łyki, bo więcej nie była w stanie a potem zmusiła się, by wstać. Nie będzie zajmować czasu lekarzowi ani robić cyrku na cały szpital.

- Proszę pamiętać na następny raz, że zabezpieczenie jest BARDZO ważne i nie dotyczy to tylko możliwej ciąży – powiedział jeszcze lekarz.

Skinęła tylko głową, wybełkotała podziękowania i wyszła. Gdy tylko znalazła się na korytarzu, poczuła, że opuszczają ją wszystkie siły. Oparła się o ścianę, by nie upaść. Pacjenci patrzyli na nią, niektórzy szeptali.

Ku jej zaskoczeniu podeszła do niej starsza pani.

- Coś się stało? Pomóc jakoś? - dopytywała.

Sylwia poczuła wzruszenie. Obca osoba martwi się jej stanem.

- Jest d-dobrze… - wybełkotała i ruszyła przed siebie. Sunęła dłonią po ścianie, by mieć jakieś wsparcie, gdyby znów poczuła, że robi się jej słabo.

Jak najszybciej jak była w stanie opuściła korytarz pełen pacjentów. Przez chwilę kucała w opuszczonej części korytarza, a potem wstała, poprawiła ubrania i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.

Na pewno na całe życie zapamięta tę lekcję. Udało jej się. Była wolna.


18.5.21, 4:11

(15 str.)