poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Na rozdrożu

Jack Rose przechadzał się samotnie niedaleko domu. Zawsze spacerował sam.

Zatrzymał się na środku chodnika, próbując odegnać ponure myśli. Uspokój się, uspo…

- O! Cześć, Jack, co ty tu robisz?!

Usłyszał za sobą czyjś głos. Chyba go znał, ale… Odwrócił się gwałtownie.

Wanderlust.

Wytrzeszczył oczy. W jednej chwili poczuł zmieszanie. Może powinien uciec jak najszybciej?… Tak, w tym był najlepszy. I chyba tylko w tym.

Ale nie był w stanie, bo gdy tylko odwrócił się na pięcie, by odejść, Wanderlust złapał go za rękę. Poczuł dreszcze wzdłuż całego ciała. Nie, przestań! Nakazał sobie.

W jednej chwili to wszystko znów pojawiło się przed jego oczami: tamten dzień, gdy się poznali, gdy poznał też tamtych i pomyślał przez jedną krótką chwilę, że może zostaną przyjaciółmi, że może pierwszy raz w życiu BĘDZIE miał przyjaciół. Tak beztrosko tańczyli, nikt go nie wyśmiewał, jak zawsze robiła to matka.

A wtedy pojawiła się ona, jak zwykle… Matka wszystko zniszczyła, a on… nie umiał się jej sprzeciwić, bo wciąż łudził się, że jeśli jeszcze raz, i jeszcze raz postąpi tak jak ona chce, to w końcu zasłuży sobie na jej miłość… Był tak żałosny.

Tamto wspomnienie nie dawało mu spokoju. A może on CHCIAŁ pomagać matce w zamienieniu jego nowych przyjaciół w jej niewolników? Zawsze sądził, że jest słaby, skoro nie umie się jej sprzeciwić, ale może… nie robił tego, bo on, tak jak i jego matka, był zły? Może odziedziczył to po niej?

Czy czuł radość i satysfakcję, gdy pomagał matce, czy jednak nie?… A potem coś w nim pękło. Tak, czuł, że nic by nie zrobił, jak zawsze, gdyby chodziło tylko o pozostałych, ale… Gdy Wanderlust dotknął jego dłoni poczuł… prąd, to było tak nagłe i… przyjemne. To tylko ze względu na niego zmienił strony. Ale… czy to cokolwiek dało? To oczywiste, że Wanderlust NIE CHCE go znać i ma całkowitą rację…

Zmusił się, by odsunąć od siebie wspomnienia i spojrzał na niego, choć czuł, że policzki mu płoną. Dlaczego? To wstyd, czy…?

- Tak? - zapytał cicho, choć nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. Zagapił się na jego policzek, jego piękną, niebieską skórę…

Ale Wanderlust zdawał się nie rozumieć jego zmieszania, bo uścisnął mu mocno rękę a potem powiedział:

- Super! Nieźle, że udało nam się spotkać, nie?

- Naprawdę? - wypalił, nim zdążył pomyśleć.

Wanderlust zmarszczył brwi w zaskoczeniu.

- Co naprawdę?

Jack poczuł złość. Po co go dręczy, przecież to oczywiste!

- Bo… czemu chcesz w ogóle ze mną rozmawiać po tym, co ja wam wtedy zrobiłem… czego NIE zrobiłem…

Wanderlust westchnął ciężko i zajrzał mu w oczy.

- Ja tam pamiętam, że w końcu uratowałeś życie nam wszystkim.

Jack prychnął.

- Taa… A moja matka?

Wanderlust odezwał się stanowczym głosem.

- A twoja matka nie jest tobą, ok?!

Jack zacisnął usta. Nie będzie się z nim kłócił…

- A inni też tak uważają? - zapytał gorzko.

Wanderlust wydawał się być zaskoczony jego pytaniem.

- Tak… inni też tak uważają. Niedawno się spotkaliśmy i planowaliśmy zaprosić także ciebie.

Jack poczuł, że znów pieką go policzki. Naprawdę?…

Wanderlust westchnął i powiedział:

- Będziemy tak sterczeć na środku ulicy, co?

Jack zmieszał się.

- A… gdzie chciałbyś iść?

- Mieszkasz niedaleko? - Wanderlust zmarszczył brwi.

Jack poczuł zawstydzenie. Miał trzydzieści lat i nadal nie potrafił wyrwać się od złego wpływu matki…

- Tak. Z matką – powiedział, odwracając wzrok.

- To chodź! - powiedział radośnie Wanderlust. - W którą to stronę?

Ale Jack nawet się nie ruszył.

- Ale ona… jeśli znów będzie próbowała cię skrzywdzić…

- To znów mnie obronisz! - Zaśmiał się beztrosko. - A ja też swoje umiem.

- Nie… to bardzo zły pomysł… - Upierał się.

W głowie mu huczało. Czy zdoła znów go obronić?… Tak, miał magię po matce, ale…

- W końcu ty też tam mieszkasz! - Mówił dalej Wanderlust. - Masz prawo zaprosić gościa.

Jack westchnął ciężko i w końcu ustąpił. Poprowadził go w stronę swojego domu.

Po chwili weszli do środka, a Jack głupio wstrzymał oddech. Nie miał pojęcia, czy matka jest w domu, czy gdzieś wyszła, ale nie odezwała się, gdy weszli.

Szybko zaprowadził go do swojego pokoju i zamknął drzwi. Czuł się jak nastolatek na schadzce.

Wanderlust jak gdyby nigdy nic rozejrzał się po jego niemal pustym pokoju i w końcu usiadł na łóżku. Jack po chwili wahania usiadł na wprost niego. Czemu nie upierał się przy jakiejś kawiarni? Nagle poczuł się bardzo skrępowany…

Ale Wanderlust najwyraźniej zupełnie nie. Beztrosko rozsiadł się na łóżku i spojrzał na niego z ciekawością.

- To co? Tańczyłeś ostatnio? - zapytał cicho.

Jack znów poczuł zawstydzenie. Tak, tańczył, ale…

- Tak, sam. - W końcu skinął głową.

Wanderlust zaśmiał się i szturchnął go ramieniem.

- Eee tam, mówię ci, niedługo znów się spotkamy!

Ale Jack nic już nie odpowiedział. Był w stanie myśleć tylko o jednym… W końcu odezwał się na głos, sam tym zaskoczony:

- Czasem tak bardzo jej nienawidzę… a czasem kocham ją aż do bólu. Czy to normalne?

Wanderlust w jednej chwili przestał się uśmiechać. Nie musiał pytać, kogo ma na myśli Jack…

Wanderlust westchnął ciężko i odparł, nagle dziwnie skrępowany:

- Wiesz… nie doświadczyłem tego, ale… - Odwrócił wzrok. - Jakiś czas temu moi rodzice wrócili na naszą planetę i… Nie widziałem ich już od kilku lat, może nigdy nie wrócą?… Ok, jestem dorosły, ale… - Mocno zacisnął pięść.

Z jednej strony byli cudownymi rodzicami, a z drugiej… teraz mnie zostawili i… Co gorsze? - zapytał gorzko. - Dobrzy rodzice daleko, czy zła matka…? - Przerwał nagle i zasłonił sobie usta dłonią. - Przepraszam, ja…

Ale Jack tylko pokręcił głową. Nie gniewał się.

- Nie, masz rację, ona JEST zła, często też tak o niej myślę. Bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców.

Wanderlust jedynie skinął głową i znów milczeli.

Ale w pewnej chwili… Wanderlust spojrzał na niego tak jakoś… Jack nie umiał tego opisać. Pochylił się w jego stronę i…

Chwilę potem całowali się gwałtownie. Wanderlust popchnął go delikatnie na plecy. Jack czuł jego ciepłe ciało nad sobą i czuł, że zaczyna wariować.

Nigdy z nikim nie był, jakoś nigdy nawet nie umiał sobie tego wyobrazić. Gdy był nastolatkiem odkrył swoją orientację, ale… co z tego?

Po pierwsze, bał się, że ludzie tego nie zaakceptują. Po drugie… nawet jeśli, to jego matka… Bał się, że będzie chciała wykorzystać tego kogoś do swoich celów i – jak widać – miał rację.

Ale teraz nie był w stanie myśleć o niczym. Wanderlust był tak cudowny. Sunął dłońmi po jego ciele… Poczuł, że ma erekcję.

Chciał go tylko całować i całować, na nic nie zwracał uwagi, ale wtedy poczuł, że Wanderlust próbuje uwolnić się z jego uścisku. Dlaczego…? Czy zrobił coś źle?

Już miał o to zapytać, ale wtedy usłyszał spokojny, pewny siebie głos Wanderlusta:

- Dzień dobry pani.

W jednej chwili pojął. Dziko usiadł na łóżku i spojrzał w stronę drzwi. Jego matka tam stała. Cholera, przecież mówił Wanderlustowi, że nie powinni tu przychodzić!

Podciągnął kolana pod brodę, by matka niczego nie zauważyła. Czuł, że twarz mu płonie. Co ona teraz zrobi? Zaatakuje go? Zachował się jak idiota!

Ale Wanderlust nie był zupełnie speszony. Pewność siebie nadal od niego biła, jak zawsze. Wstał z łóżka, podszedł do niej i wyciągnął rękę.

- Przepraszam, że wpadłem tu bez zapowiedzi, mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam!

Wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał: matka skrzywiła się z obrzydzeniem, wymruczała kilka obrzydliwych słów w ich stronę i… wyszła.

Jack wytrzeszczył oczy. To było nieprawdopodobne! Czy Wanderlust ma jakieś magiczne zdolności wpływania pozytywnie na ludzi? Nie mógł się ruszyć, ani nawet odezwać, ale gdy tylko zamknęły się drzwi… Wanderlust padł na łóżko i zaczął się głośno śmiać.

- Eee tam, Jack, nic się nie stało! - powiedział do niego radośnie, nadal się śmiejąc.

Ale on nie widział tego w ten sam sposób. Właśnie miał otworzyć usta i powiedzieć: „Przestań się śmiać, ona to usłyszy i się wkurzy!”, ale nie zdążył, bo Wanderlust złapał go za ramię i także popchnął na łóżko.

Obaj jak idioci leżeli na plecach, Jack spojrzał na roześmianą, zaczerwienioną twarz Wanderlusta i… także zaczął się śmiać. Głośno, szczerze. Kiedy ostatni raz tak się śmiał? Jako dziecko? A może nigdy?…

Wanderlust bez wątpienia miał na niego dobry wpływ.

*

Od tamtej chwili minął tydzień. Pewnego dnia Wanderlust dotrzymał słowa. Spotkali się z Brezzianą, Mihaly i Sarą. To były naprawdę cudowne chwile i Jack po raz pierwszy w życiu poczuł, że ma prawdziwych przyjaciół, którzy nie oceniają go za poczynania jego matki.

Jego związek z Wanderlustem także trwał, co wciąż wydawało mu się nieprawdopodobne.

Był wieczór. Jack siedział samotnie w swojej sypialni i rozmyślał.

Był dzieckiem, gdy odkrył okrucieństwo swojej matki. Odruchowo dotknął policzka, gdy przypomniał sobie ten dzień, gdy uderzyła go po raz pierwszy.

Już wtedy kochał tańczyć i robił to, gdy tylko miał wolną chwilę. Właściwie nie krył się z tym, jednak pewnego dnia matka weszła do jego pokoju bez pukania (jak robiła to zawsze) i zaczęła z niego drwić.

To zabolało. Pomyślał wtedy, że ona po prostu nie lubi tańca. Ale mylił się.

Jakiś czas potem był na strychu w ich domu. Szukał czegoś, sam już nie pamiętał, czego. I wtedy znalazł to: medal, który jego matka dostała za taniec w balecie.

Pomyślał wtedy naiwnie, że oto wszystko się między nimi naprawi: w końcu łączy ich pasja do tańca, prawda? Ona wtedy weszła na strych, a on już miał powiedzieć: „Cieszę się mamo, że ty też lubisz tańczyć!”, ale nie zdążył. Podeszła do niego, spojrzała z obrzydzeniem na medal w jego ręce i wysyczała: „Nigdy więcej nie dotykaj moich rzeczy!”. A potem uderzyła go w twarz.

Niewiele pamiętał z tamtej chwili, tak bardzo był zaskoczony, że jego mama… Uciekł do siebie i długo płakał na łóżku. Potem minęły lata, podczas których biła go, gdy uznała, że coś zrobił nie tak. A według niej zawsze robił coś źle.

To skończyło się pewnego dnia, gdy był nastolatkiem. Matka znów zamachnęła się, by go uderzyć, nie pamiętał nawet, z jakiego powodu. Poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Moc, której nigdy wcześniej nie poczuł wybuchnęła w nim, uderzając matkę.

Zamarł z przerażenia. Zaatakował własną matkę! Stał tam przez chwilę z otwartymi ustami, czekając, aż stanie się coś bardzo, bardzo strasznego. Czy matka teraz wygoni go z domu? Zaatakuje? Ale ona bez słowa odwróciła się i wyszła z pokoju. Długo nie mógł dojść do siebie, ale stało się wtedy coś, czego się nie spodziewał: ona już nigdy więcej go nie tknęła.

Jack często rozmyślał o sobie i matce. Tamtego dnia obudziły się w nim magiczne moce, które po niej odziedziczył. Jednak z wyglądu nie byli do siebie zbyt podobni.

*

Kilka dni później znów wybrał się na spacer. Długo spacerował i właśnie miał wracać. Ale wtedy ktoś go zaczepił, lecz tym razem nie był to Wanderlust. Przed nim pojawił się jakiś mężczyzna starszy od niego. Jack próbował bez słowa go wyminąć, ale ten znów zagrodził mu drogę. Jack zaklął w myślach. Nie miał teraz ochoty na jakieś durne zabawy.

Wtedy ten mężczyzna odezwał się.

- Chcę z tobą chwilę porozmawiać.

Jack poczuł, że nie będzie dłużej udawał miłego.

- A ja nie chcę – powiedział i chciał go wyminąć, ale wtedy… mężczyzna złapał go za ramię. W jednej chwili się w nim zagotowało. Nie pozwoli się tak traktować! Ale zanim zdążył użyć magii, usłyszał coś, co całkiem go zmroziło.

- Jestem twoim ojcem.

W pierwszy odruchu chciał go wyśmiać i odejść, ale… zamiast tego zamarł z otwartymi ustami.

Temat jego ojca był zawsze w domu tematem zakazanym. Tak samo zresztą jak taniec. Nic nie wiedział o ojcu, choć – paradoksalnie – jego matka mówiła o nim bardzo wiele. Lecz zawsze jedynie zdania typu: „To był potwór”, „Był okropnym człowiekiem!”. A Jack w końcu dał za wygraną.

Jack odsunął się o krok, by lepiej przyjrzeć się mężczyźnie przed sobą. Mężczyzna przed nim miał półdługie, zielone włosy, bladą skórę i ciemne oczy. Coś w jego twarzy… Jack zawsze ubolewał, że nie jest zupełnie podobny do matki, a teraz… Z trudem łapał oddech. Nie, musi się uspokoić. Ok, ten facet jest do niego dość podobny, wiek też by się zgadzał, ale to jeszcze nic nie…

- Udowodnij – wysyczał. Musi się uspokoić. Każdy mógł mu to powiedzieć, wystarczyło, że go znał i wiedział, że nie znał swojego ojca. Tylko po co? Może ktoś chciał coś mu zrobić, by zemścić się na jego matce? Cóż, łatwo umiał sobie wyobrazić, że zalazła komuś za skórę…

Mężczyzna zaśmiał się. Nie wydawał się być zupełnie spięty tak przełomową dla siebie chwilą. Może naprawdę kłamał?

- Cóż mogę powiedzieć…? Twoja matka nazywa się Night Swan, byliśmy parą przez jakiś czas, jednak trzydzieści jeden lat temu… - Przez jego twarz przebiegł cień. - Pokłóciliśmy się, a ona nie chciała więcej mnie znać. Zawsze… miała mocny charakter. - Nagle spojrzał Jackowi w oczy. - Jednak nie miałem pojęcia o dziecku.

Kilka miesięcy temu wróciłem do tego miasta. Ktoś wspomniał, że Night Swan ma syna. Kilka razy… śledziłem cię, chciałem dowiedzieć się, czy to możliwe, żeby… - Odetchnął ciężko. - I uderzyło mnie to. Twój wiek, wygląd…

Jack z trudem oddychał. Nie, nie zniesie tego! Przez tyle lat marzył o tym dniu, ale teraz poczuł, że to dla niego za wiele.

- Nie wiem… daj mi czas, może się z tobą skontaktuję… - Zdołał z siebie wydusić i ruszył przed siebie. Mężczyzna już go nie zatrzymywał. Po chwili jeszcze krzyknął za nim.

- Nazywam się Cygnus! Powiedz jej to i zobacz jak zareaguje!

Zdyszany wpadł do domu, jakby ktoś go gonił. Jeszcze chwilę temu czuł, że musi zamknąć się sam w swoim pokoju, by się uspokoić, ale nagle zmienił zdanie. Matka stała w kuchni, a on czuł, że musi natychmiast to wyjaśnić. Podszedł do niej szybko, czuł złość.

- Czemu się tak nienormalnie zachowujesz? - zapytała z przyganą, a on poczuł tylko lekkie ukłucie bólu. Przywykł do tego.

- Poznałem mojego ojca – odparł dobitnie, choć nadal nie miał pewności, czy to nie kłamstwo.

Przez sekundę wydawało mu się, że widzi strach w jej oczach, ale zaraz potem się uspokoiła i zaśmiała zimno:

- To niemożliwe!

- Nie wziąłem się z powietrza. Czy mój ojciec nie żyje, skoro tak mówisz? - Starał się zachować spokój.

Matka prychnęła.

- Nie mam pojęcia – odparła niedbale.

- Więc to możliwe. - Spojrzał jej w oczy, by niczego nie przegapić. Serce waliło mu mocno. - Mój ojciec ma na imię Cygnus, prawda?

Matka gwałtownie odetchnęła, a on nie potrzebował już żadnego więcej dowodu. Właśnie miał odwrócić się i wyjść, nagle dziwnie spokojny, ale ona znów się zamachnęła.

- Nie masz prawa o nim mówić! To zły człowiek. Więcej się z nim nie spotkasz!

Był zbyt zszokowany, że oto jego matka znów podniosła na niego rękę. Po kilkunastu latach. Jednak magia sama zadziałała i obroniła go. Spojrzał tylko na matkę, która oddychała ciężko, zaskoczona i poszedł do swojego pokoju.

Rzucił się na łóżko i rozpłakał. Czemu on dalej to znosi?…

A jego ojciec?... Czy jeśli jego matka była zła, to czy to znaczyło, że ojciec był dobry i dlatego ona go porzuciła? A może nie… Może oboje byli źli, tylko pokłócili się o coś i ona miała go dość? Mocno zacisnął pięści. Powinien znów się z nim spotkać, czy to zły pomysł?

Niemal dostał zawału, gdy nagle zobaczył za oknem twarz Wanderlusta.

- Przepraszam. - Zaśmiał się. - Wiem, że to niegrzeczne, ale gdybym wszedł drzwiami, to twoja matka znów byłaby zła.

Jack szybko odwrócił głowę. Nie chciał, by jego chłopak widział jego łzy. Ale to nic nie dało.

- Ej, Jack! Co się stało? - krzyknął i nieruchomo lewitował w stronę okna a potem przeszedł przez nie, gdy Jack mu otworzył.

- Nic mi nie jest – odpowiedział bez przekonania.

Wanderlust westchnął i kucnął przed nim.

- Możesz mi powiedzieć…

Dotknął jego policzka, a Jack poczuł emanujące od niego ciepło.

- Ona, prawda? - szepnął.

Jack skrzywił się. Jasne, to było oczywiste…

- Nie tylko ona. Ja… poznałem dziś swojego ojca i…

- Co?! - przerwał mu Wanderlust. - To super, nie?!

Jack westchnął i opowiedział mu wszystko. Nie planował mówić tylko o agresji matki, ale gdy doszedł do tego fragmentu odruchowo dotknął policzka, który aż nazbyt dobrze pamiętał lata bicia…

- UDERZYŁA CIĘ?! - ryknął.

Jack drgnął. Nie chciał, by tu wpadła…

- Nie… obroniłem się. Proszę, nie mówmy już o tym, ok?… - powiedział słabo.

- Czyli… to nie był pierwszy raz?!

Jack zacisnął usta. Nie miał sił na tę rozmowę.

- Proszę…

Ale Wanderlusta nie dało się już zatrzymać. Złapał go mocno za ręce i krzyknął:

- Proszę, kochanie… Zamieszkaj u mnie! - Wanderlust zapalił się do tego pomysłu. - Mieszkam sam, wiesz i… Jeśli nie jesteś jeszcze gotów na poważny związek, to… możemy mieszkać razem jako przyjaciele, ale błagam… ona jest narcyzem, w końcu cię wykończy, a ja na to nie pozwolę!

Jack milczał, całkowicie zaskoczony. Nie spodziewał się takich słów… Ale Wanderlust znał na niego sposób… Pochylił się w jego stronę i pocałował go. Gdy Jack poczuł na sobie jego miękkie, ciepłe usta nie był w stanie się już upierać…

- Ja… Dobrze. Powiem jej zaraz o tym i…

- NAPRAWDĘ?! -przerwał mu Wanderlust, śmiejąc się dziko. - Naprawdę?!

Jack również lekko się uśmiechnął. Jego radość mu się udzielała. Skinął poważnie głową i wstał, wymijając go.

- Pójdę z tobą! - powiedział od razu Wanderlust. - Jeszcze coś ci zrobi!

Jack pokręcił w milczeniu głową.

- Nie… sam to załatwię. Nie bój się, nic mi nie będzie.

Poszedł szybko w stronę jej sypialni, bojąc się, że straci odwagę.

Zastukał, choć ona nigdy tego nie robiła i wszedł. Spojrzał w jej zimne oczy i nabrał powietrza w płuca.

- Wyprowadzam się. Do Wanderlusta… tego mężczyzny, z którym mnie widziałaś – powiedział spokojnie, choć serce niemal wyskoczyło mu z piersi.

Patrzył w jej oczy, a ona przez długi czas zupełnie nie zareagowała, jakby te słowa do niej nie dotarły. W końcu otworzyła usta i powiedziała:

- Nie! Jack, nie chcę zostać sama. Nie rób mi tego!

Był tak zaskoczony, że nawet nie zamknął ust. Spodziewał się wszystkiego. Że go zaatakuje, zamknie, by nie wyszedł, zignoruje, powie: „świetnie, w końcu się ciebie pozbędę!”, ale nie tego… Jakby… jakby ona naprawdę go kochała? Ta, u której największe pokłady miłości widać było wtedy, gdy go nie biła…

Poczuł łzy w oczach. Marzył o tym, by powiedzieć „nigdy cię nie zostawię, mamo!”, ale wiedział, że nie może. Że to tylko od niej zależy, czy stracą kontakt na zawsze, czy matka się zmieni i wtedy staną się kochającą rodziną i będę się często odwiedzać. Czy to w ogóle było możliwe…?

- Nie, mamo. Wychodzę… - powiedział łamiącym się głosem i znów ruszył do swojego pokoju, by się spakować.

Miał całą twarz mokrą od łez, gdy znów patrzył na swojego chłopaka. W milczeniu zaczęli wpychać jego rzeczy do walizki. Jack nie umiał opisać, co czuje. To tak, jakby nic już nie czuł. Szybko otarł twarz.

Ale to nieważne. Wanderlust pomoże mu przez to przejść.


KONIEC

(6 str.)

23:25, 22.12.23




środa, 9 sierpnia 2023

Co zrobić dalej?...

Michael i Zed lecieli razem prywatnym samolotem. Michael wciąż czuł się dziwnie ze swoim nowo odkrytym uczuciem do Zeda. Czy to miało jakikolwiek sens? Czy Gunner nie dorwie ich wszędzie, gdziekolwiek uciekną? I czy Zed nie zmieni nagle zdania, nie uzna, że jego stare życie – choć bolesne – jest wygodne i paradoksalnie bezpieczniejsze?

Michael westchnął ciężko i skulił się na wygodnym fotelu skradzionego samolotu. Samolotu Gunnera. Z wyjątkiem nich i pilota Zeda nie było tu nikogo.

Zed, który także milczał od dłuższej chwili, odwrócił twarz w jego stronę, słysząc westchnięcie Michaela.

- Boisz się? - zapytał delikatnie, bez krztyny drwiącego tonu, co było dla niego tak częste.

Michael milczał przez chwilę. Czy miało sens zaprzeczać? Po co?

- Tak, oczywiście – odparł dość szybko. - Nie wiem, czy powinieneś tak ryzykować.

Zed również westchnął, a Michael zobaczył w jego oczach rezygnację i nie podobało mu się to. Czy to była wina jego słów?

- Ty rób co chcesz, możesz jeszcze uciec, może ci się uda, ale ja… nie. Nie zrobię tego.

Michael poczuł wyrzuty sumienia. Sam namawiał go tyle razy do zmiany swojego życia, a teraz…

Pocałował go szybko w usta. Przez chwilę zatracił się w ich słodkim smaku. Tak dawno całował kogoś po raz ostatni…

- Przepraszam, nie będę już tak mówił.

Ale Zed tylko wzruszył ramionami. Wydawał się być całkowicie pogrążony w myślach. Nagle odezwał się odległym głosem. Michael kątem oka zauważył, że przelatują nagle nad jakimś dużym jeziorem. Zagapił się na jego powierzchnię.

- Chcesz poznać tę historię? - zapytał, także patrząc przez okno. Podciągnął jedno kolano pod brodę i w tej chwili wydawał się być jeszcze młodszy niż zwykle. Micheal zadrżał mimowolnie. - Historię z nim związaną?

Michael poczuł dreszcze na plecach. Czy chciał? Niby znał ją w zarysie, ale… Tak, bał się, jednak musiał wiedzieć. Szybko skinął głową, ale Zed nadal patrzył przez okno, więc powiedział:

- Chcę.

Zed również skinął głową a potem zaczął szybko mówić, jakby sam bał się swoich słów. A może tylko on to tak interpretował?…

- Jeśli czekasz na jakąś dramatyczną historię w stylu „przymierałem głodem, moi rodzice zostali zabici i nie miałem innego wyboru” to się grubo rozczarujesz.

Michael otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale zaraz znów je zamknął. Sam nie wiedział, czego się spodziewać, ale może Zed miał rację? Czy podświadomie czekał na jakiś dramat, by móc w swojej głowie usprawiedliwić postępowanie Zeda? Nie był tego pewien, ale i tak zganił się za to w myślach. Na zapas.

- Miałem dziewiętnaście lat, moi rodzice żyli. Zacząłem wtedy własne życie, zależało mi na pieniądzach, nie miałem żadnego pomysłu, co chcę robić. Pewnego dnia zobaczyłem informację w gazecie „Sławny bogacz szuka chłopca do towarzystwa”. - Zed zaśmiał się krótko i z jakiegoś powodu ten śmiech zmroził Michaela.

Serce mi wtedy przyspieszyło. Szybko odnalazłem właściwą stronę i zobaczyłem TO nazwisko. Jeden z największych bogaczy na świecie. Słyszałem o nim, każdy słyszał. Pomyślałem: „Czemu nie, może mi się uda?”.

Nie byłem głupi, nie liczyłem na jakiś słodki romans, czy coś w tym stylu. Dobrze wiedziałem, że to tylko praca i było mi to obojętne. Wiedziałem, że pieniądze mi się przydadzą.

Mieściłem się w granicach wieku podanego w ogłoszeniu. Dobrze wiedziałem, że nie jestem brzydki. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Poszedłem. Rodzice nic o tym nie wiedzieli.

Może to dziwne, ale udało mi się. Byłem tym zaskoczony. Bardzo mu się spodobałem, zakręciło mi się w głowie, gdy podał mi kwotę mojego wynagrodzenia. Nie wahałem się ani chwili.

Spodobał mi się od razu…

- Lubisz otyłych? - Wszedł mu w słowo Michael, zanim zdołał się powstrzymać. Czy to zazdrość przez niego przemawiała?

Zed przez chwilę patrzył na niego z półotwartymi ustami, a potem zaśmiał się delikatnie.

- Wiesz… wtedy byłem całkiem niedoświadczony, nie miałem chyba swojego gustu. Ale tak, uwielbiam jego ciało… - Rzucił mu powłóczyste spojrzenie. - Masz z tym jakiś problem, Michaelu? - dodał słodko.

Michael szybko pokręcił głową, ale nadal o tym myślał. Czy miał coś przeciw? Zed nie powiedział „uwielbiałem”, tylko „uwielbiam”. Ale zacisnął usta i nic już nie dodał.

Jego ciało było tak różne od ciała Gunnera... Więc dlaczego Zed wybrał właśnie jego?

Po chwili ciszy Zed kontynuował.

- Ale co z tego jak wyglądał? Liczą się też inne rzeczy… - Skrzywił się. - Jego obrzydliwy charakter, okrucieństwo i inteligencja, bo to jedynie pozwalało mu bardziej krzywdzić innych. - Odetchnął ciężko, a potem dodał:

Ale wtedy było inaczej… Wierz lub nie, ale pierwsze miesiące były idealne. Był taki… czuły, dobry, delikatny… - Zaśmiał się gorzko. - A ja… choć twierdziłem, że wiem, że „to nie słodki romans” zakochałem się…

Sądzę, że on udawał… Że wiedział, że jeśli się zakocham, to nie będę chciał odejść nie tylko z powodu pieniędzy, ale także z powodu moich uczuć, więc będzie miał mnie w garści…

Pewnego dnia uderzył mnie… - Oddech Zeda był chrapliwy. - A ja… wmówiłem sobie, że to moja wina, że „pewnie zrobiłem coś nie tak”… - Mocno zacisnął pięści, a Michael poczuł ból w sercu, widząc go w takim stanie.

Potem… bił mnie coraz częściej, część z tych blizn zostanie mi na zawsze… - W jego oczach błysnęły łzy, a Zed szybko odwrócił głowę, by to ukryć. - Wciąż mówiłem sobie, że on mnie kocha… On zawsze bił mnie, gdy wpadał we wściekłość, a ja wmówiłem sobie, że… to nie jego wina, bo on… - Zed musiał na chwilę przerwać opowieść, bo nie był w stanie mówić. Michael patrzył na niego tępo, czując coraz większe pragnienie, by zabić Gunnera.

W końcu odetchnął głęboko i kontynuował:

Bo on po prostu nie panuje nad sobą, jest taki biedny i pewnie bardzo cierpi, gdy mnie krzywdzi. Ale… pewnego dnia powiedziałem mu z płaczem, że odejdę, bo dłużej tego nie zniosę, po tym, jak znów mnie pobił, a on… odparł spokojnie, że dobrze, że… „teraz nie będzie już bił mnie po twarzy…” Rozumiesz?! - ryknął nagle do Michaela, aż ten podskoczył.

Ten skurwiel oświadczył, że nie będzie mnie bił po twarzy a nie że całkiem przestanie… I dotrzymał słowa… w takich chwilach jego oczy były tak bardzo spokojne… jakby wszystko sobie kalkulował i… wtedy zrozumiałem, że nie mogę dalej bredzić, że on nie robi mi tego świadomie…

To była najtrudniejsza chwila. Zacząłem się zastanawiać, co mi zrobi, gdy ucieknę. Czy może przeczekać… Ile czasu minie, nim stanę się dla niego za stary? Czy to wytrzymam? Myślałem. Ale wtedy poznałem ciebie i… wciąż mówiłeś, że mogę żyć inaczej i… chyba w to w końcu uwierzyłem.

Nagle uśmiechnął się szeroko, choć jeszcze chwilę temu płakał. W jednej chwili usiadł okrakiem na Michaelu i zaczął się rozbierać.

- No, chodź… - wymruczał mu uwodzicielsko do ucha, a Michael poczuł dreszcze przyjemności na całym ciele. - Chcę w końcu dowiedzieć się, jaki jesteś.

Michael także bardzo tego pragnął, ale…

- Pilot – mruknął spiętym głosem.

Zed uśmiechnął się głośno.

- Och, daj spokój! Gunner czasem kazał mu lecieć przed siebie tylko po to, by móc mnie po drodze pieprzyć na pokładzie. - Roześmiał się beztrosko. - Wierz mi, ten facet nigdy nie reagował.

Michael nie miał znów ochoty słuchać o tym, co obaj robili, ale zdołał się uspokoić i dodał tylko:

- Więc… nie chcę, by się przez nas rozbił. A… on się nie wścieknie, bo… przecież ja nie jestem Gunnerem, więc…

Zed zaśmiał się w odpowiedzi. Uwodzicielsko wił się na jego kolanach, a Michael czuł, że już dłużej nie jest w stanie panować nad samym sobą.

- Jesteś strasznym nudziarzem, staruchu… - burknął urażony Zed i zszedł z jego kolan, ubierając się. - Założę się, że nigdy nawet nie byłeś z facetem, co?

Michael przez chwilę starał się uspokoić rozpalone ciało, aż w końcu odparł.

- Mylisz się, Zed. Ja… Byłem kiedyś z pewną kobietą i mężczyzną… w związku.

Zed wytrzeszczył oczy.

- W sensie… we trójkę?

Michael uśmiechnął się z satysfakcją, że zdołał go czymś zaskoczyć i skinął głową.

- Tak.

Zed poklepał go po ramieniu i usiadł na swoim fotelu.

- No, no, no… Ok, szanuję. - Puścił do niego oko. 

W końcu Michael uznał, że nie chce się więcej powstrzymywać, nie chce też znów zobaczyć rozczarowania w oczach Zeda.

Uśmiechnął się szelmowsko i ponownie posadził go sobie na kolanach. Zed w zaskoczeniu otworzył usta, jednak już po krótkiej chwili odzyskał rezon. Uśmiechnął się szeroko i szepnął mu do ucha:

- To co, Michael, jednak nie jesteś takim nudziarzem? - Ugryzł go w ucho.

Michael jęknął cicho w odpowiedzi i szybko zaczął zdejmować z Zeda ubrania.

W pewnej chwili poczuł, że dłużej nie zdoła się powstrzymywać. Krzyknął głośno, nie zważając na pilota. Z trudem łapał oddech, gdy… Zed zszedł z niego i zaczął się ubierać.

- Co… co ty robisz? - jęknął.

Zed usiadł spokojnie obok niego, jakby nie rozumiejąc jego pytania.

- No przecież skończyłeś, nie?

Michael poczuł ścisk w żołądku. Miał nadzieję, że źle interpretuje słowa Zeda.

- Taak… Ale ty nie, więc?… - powiedział, gestem zapraszając go, by ponownie się zbliżył.

Zed nadal się nie poruszył. Wzruszył tylko ramionami.

- Och, doprawdy? - powiedział ironicznie. - A jakie to ma znaczenie? I tak było mi przyjemnie. Jesteś genialny, Michael.

Michael zacisnął mocno szczękę. Więc chyba właściwie się domyślił… Czyżby Gunner zawsze dbał jedynie o swoją przyjemność i Zed nawet teraz nie umiał pozbyć się tego zwyczaju?

Ale nie chciał o nim wspominać… Zdeterminowany zbliżył się do Zeda. Nie pozwoli, by to się tak skończyło…

Pochylił się nad ciałem Zeda.

- A ja jeszcze nie skończyłem… - Uśmiechnął się do niego, a Zed tym razem nie protestował.

W końcu, obaj zasapani, usiedli obok siebie. Tak jak mówił Zed, pilot nadal spokojnie zajmował się swoją pracą.

Nagle w głowie Michaela pojawiła się okropna myśl: a co jeśli pilot jest wierny Gunnerowi i tylko udaje, że spełnia rozkazy Zeda? A może właśnie teraz zabiera ich na spotkanie z nim, spotkanie, które sam zaplanował…?

Nie, musi się uspokoić, przestać tak czarno myśleć, bo inaczej obaj wkrótce oszaleją… Odetchnął głęboko, choć nadal nie czuł się najlepiej.

Nagle Zed uśmiechnął się szeroko i powiedział:

- Wiesz… mam tyle kasy, że… wystarczyłoby mi na kilka żyć… Mam je na własnym koncie, Gunner nie może mi ich zabrać… Sam nie wiem, co jest bardziej prawdopodobne: to, że jednak kochał mnie na swój chory sposób, czy… to, że dał się mi wykiwać i nie zabezpieczył konta na wypadek mojej ucieczki, ale… to i tak nieistotne.

Nagle posmutniał i odwrócił wzrok od Michaela.

- Jak myślisz?… Co on teraz zrobi? Będzie mnie ścigał do utraty tchu, czy… oleje, może już olał? Może już jest w gazecie kolejne ogłoszenie, co? - Pochylił się nisko na fotelu. - Nie chcę… by skrzywdził kolejnego dzieciaka, niby jak miałbym tego kogoś ostrzec, co? No chyba, że on… że to naprawdę była tylko moja wina i… i on nikogo innego nie będzie bił, może tego nowego naprawdę pokocha i… - Rozpłakał się, a Michael, zaskoczony tym, objął go mocno i całował jego włosy.

- Cicho, cicho… - pocieszał go, choć z trudem panował nad sobą.

Bał się, obaj się bali. Może i mieli pieniądze, ale… czy to wystarczy? Czy zdołają gdziekolwiek ukryć się przed kimś tak wpływowym i przebiegłym jak Gunner? Czy będą jedynie uciekać, aż pewnego dnia zostaną złapani…?

Michael zerknął przez szybę, nadal tuląc do siebie płaczącego Zeda. Czy to szaleństwo ma jakikolwiek sens?… Nie wiedział.


KONIEC

9.8.23, 23:36

(4 str.)