czwartek, 10 lutego 2022

Zdrada

L zdradził Lightowi swoje prawdziwe imię, a po chwili poczuł ogromny strach i jakieś dziwne przeczucie, że to on jest Kirą… Co go podkusiło?! Chyba po prostu chciał czuć, że ma przyjaciela.

To takie dziwne… On nigdy nie pragnął przyjaciół, zawsze trzymał się na bezpieczną odległość od wszystkich ludzi. Co było w Lighcie takiego, że dał się tak podejść? Czy on był aż tak wspaniałym kłamcą?

Ale teraz to już i tak nie miało znaczenia. Na trzęsących się nogach ruszył do swojego mieszkania, choć i tak wątpił, by zdołał tam dojść nim umrze.

Ale jego głowę zaprzątała jeszcze jednak kwestia, kto wie, może nawet bardziej dla niego paląca. Nim wyszedł od Lighta stał długo na deszczu na dachu i myślał… Deszcz kapiący z niego zupełnie mu nie przeszkadzał, ale Light przyszedł go stamtąd zabrać. Chyba wtedy, przez krótką chwilę, uwierzył, że Lightowi na nim zależy.

Zmusił go, by weszli do budynku i wtedy obaj byli cali przemoczeni; naprawdę mocno padało.  Wtedy zrobił coś zaskakującego: pocałował Lighta.

Sam był zaskoczony.. Nigdy nie pragnął niczyjej bliskości, obojętnie czy romantycznej, przyjacielskiej czy rodzicielskiej. Więc co się teraz w nim zmieniło?

Zupełnie tego nie planował jeszcze sekundę wcześniej. Czemu? Był osobą całkiem zamkniętą w sobie, nigdy z nikim nie był w związku, nigdy nikogo nie całował choć miał dwadzieścia pięć lat, więc czemu teraz…?

Czyżby jego ciało podświadomie chciało podarować mu to nowe doświadczenie, skoro wiedziało, że za chwilę umrze?

Nie łudził się, że ten jeden marny pocałunek zmieni cokolwiek w postanowieniu Lighta. O nie, to nie było jego planem.

Chciał się łudzić, że może jednak pomylił się ten jeden jedyny raz w życiu i to nie jego przyjaciel Light jest Kirą, ale sam w to nie wierzył. On nigdy się nie mylił, chociaż nie – pomylił się dzisiaj, zawahał o chwilę za długo, bo inaczej nie czekałby teraz nieubłaganie na śmierć.

Light w pierwszej chwili szarpnął się do tyłu. Widział na jego twarzy zaskoczenie, gdy patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami, ale już chwilę później przymknął oczy, jego twarz się rozpogodziła i odwzajemnił pocałunek.

Ale on nie trwał długo, a L, jak to on, po prostu bez słowa wyszedł, garbiąc się chyba jeszcze bardziej niż zwykle. A Light nie poszedł za nim, nie zawołał go, czyżby już planował jego śmierć? Czyżby triumfował, że udało mu się pokonać tego „najlepszego na świecie detektywa”?

Zastanawiał się, czemu Light pozwolił mu się całować. Uznał, że czemu nie, skoro i tak go zabije? Zgodził się tylko dlatego, żeby dalej, do ostatniej chwili, nosić tę maskę niewinnego? Czy, choć trudno było mu w to uwierzyć, również tego chciał?

L widział wyraźnie jak przystojny był Light, nie raz patrzył jak dziewczyny wodzą za nim wzrokiem na ulicy, jak spotyka się z koleżankami. Czy miał dziewczynę? Czy może uznał, że szkoda mu życia na związki, skoro ma jeszcze tylu ludzi do zabicia?

Dotarł do domu, niemal potykając się na schodach i wszedł do mieszkania. Usiadł ostrożnie na podłodze, bo wciąż kręciło mu się w głowie. To od pocałunku czy ze strachu?

To było jedyne miejsce na ziemi, gdzie czuł się bezpieczny. Wynajął je kilka lat temu za pieniądze z pracy detektywa i spędzał w nim każdą wolną chwilę i niemal każdą, którą poświęcał pracy.

Bo zawsze wystarczyła jego ingerencja z zewnątrz, po raz pierwszy w życiu poszedł spotkać się z potencjalnym mordercą podczas sprawy Kiry. Nigdy wcześniej nie było to konieczne, udawało mu się rozwiązywać pozostałe sprawy bez tego. Ale Kira był naprawdę bardzo mądrym i sprytnym przestępcą.

Wiedział, że jego metody pracy budziły zaskoczenie, może nawet jego zleceniodawcy śmiali się z niego na początku, ale potem zmieniali zdanie. Z czasem stało się to prostsze, gdy stał się tak sławny, że nikt nie uważał go za dziwaka. W każdym razie nie tylko za dziwaka.

Ale oczywiście nie był w stanie nie dostrzec z jakim zaskoczeniem patrzyli na niego policjanci, gdy wszedł. Zgarbiony, blady, rozczochrany dzieciak z czarnymi obwódkami wokół oczu. A potem zdziwili się jeszcze bardziej, gdy usiadł pokracznie na krześle, tak jak lubił najbardziej, z podciągniętymi nogami i podczas całej rozmowy zajadał się słodyczami.

Ale on już dawno przestał zwracać uwagę na to, co powiedzą o nim inni. Choć tak, był taki czas, gdy bardzo się przejmował…

Jedyną osobą, którą tolerował w swoim otoczeniu był Watari. To dzięki niemu udało się coś, co wcześniej wydawało się niemożliwe – prowadzenie spraw jedynie poprzez rozmawianie z klientami przez internet.

To był dla niego jedyny sposób, by być w stanie pracować z ludźmi. Większość podejrzewała, że chciał w ten sposób uchronić się przed atakiem przestępców, ale powód był inny. L nie potrafił znieść obecności ludzi, których nie rozumiał, a oni nie rozumieli jego. Choć w przypadku sprawy z Kirą było to dużym ułatwieniem.

Lubił te chwile, gdy siadał skulony na ziemi z laptopem przed sobą i przedstawiał swoim klientom własne spojrzenie na sprawę. Nikt wtedy go nie widział, bo nie używał kamerki, słyszeli jego głos, a to był w stanie znieść. Wtedy ludzie nie postrzegali go jako dziwaka czy świra, co już nie raz słyszał. Docierał do nich jedynie jego głos i to, co mówił, a z tym radził sobie doskonale.

Wyobrażał sobie wtedy, że jest całkiem sam, że nie rozmawia z ludźmi, a jedynie na głos komentuje przed samym sobą sprawę kryminalną. Tak było mu łatwiej, a on potrzebował lat, by nauczyć się żyć w swoim ciele. Choć w jego przypadku to umysł, podobno, był problemem.

Skulił się jeszcze bardziej na podłodze. Zawsze siedział na podłodze w swoim domu, choć w tej kwestii poszedł na ugodę i przy tokijskich policjantach siadał na krześle, jak pozostali. Zawsze podświadomie maskował się przed każdym, choć wiedział, że wtedy prawdopodobnie znów doświadczy burn outu.

Był wieczór, ale nie było jeszcze całkiem ciemno. Przynajmniej na zewnątrz, bo w jego pokoju tak. Zawsze były tu zasłonięte rolety, a on w ciemności miał przed sobą jedynie ekran komputera.

Ale teraz nie. Był tak zszokowany, że wciąż nie włączył laptopa. Siedział jedynie w całkowitych ciemnościach, skoro nawet monitor nie świecił i próbował się uspokoić.

Na to też musiał znaleźć sposób, by nie oszaleć z samym sobą i choć już radził sobie nie najgorzej, ale dziś nie był w stanie.

Nie miał też, chyba po raz pierwszy w życiu, ochoty na słodycze. Wiedział, że wystarczy chwila, a Watari by mu je przyniósł.

Tak, Watari z własnej woli stał się kimś w stylu jego pomocnika, nie tylko pośredniczył w jego pracy, ale również przynosił mu jedzenie, czy pomagał w codziennych sprawach, z którymi on sam niezbyt dobrze sobie radził, bo to zwykle wymagało kontaktu z ludźmi.

Właściwie nigdy nie był zdany sam na siebie. Miał naprawdę duże szczęście i doceniał to. Gdy uciekł z domu pomogła mu firma detektywistyczna, w której pracował nim zajął się tym na własną rękę. Potem w jego życiu pojawił się Watari i z własnej woli pomagał mu we wszystkim.

L mógłby nazwać go kimś w rodzaju swojego ojca, ale nigdy nie lubił używać tak dużych słów, bo i tak z trudem myślał o swoich prawdziwych rodzicach i o tych, którzy go adoptowali.

Czuł, że zaschło mu w gardle, ale nie miał sił, by się ruszyć, czy wezwać Watariego. Zresztą jaki to miało sens, skoro zaraz umrze?

Zacisnął mocno pięści, choć zawsze był aż nazbyt spokojny. Chyba powinien się z nim pożegnać; wiedział, że ludzie tak robią, ale on chyba nie był w stanie. Czy znalazłby słowa?

On nigdy nie umiał znaleźć właściwych słów. Zresztą jakby to miało brzmieć? „Wybacz, ale przez to, że pierwszy raz komuś zaufałem, umrę za chwilę”? Nie, nie chciałby się tłumaczyć, przepraszać, nie zniósłby jego łez, bo sam pewnie by nie płakał.

Ciekawe, czy gdyby jego życie teraz się nie kończyło, to miałby odwagę i ochotę powiedzieć Watariemu o tym pocałunku? Nigdy nie czuł potrzeby rozmawiania z kimkolwiek, ale może on pozwoliłby mu poukładać myśli?

Może to było dziwne, ale niemal marzył o tym, by już było po. Nigdy nie pragnął śmierci, ale też nie bał się jej przesadnie, w końcu w jego zawodzie był na to bardziej narażony.

Light, do cholery, zrób to wreszcie! Czemu on z tym zwleka?!… Zacisnął mocniej powieki w ciemności. Czyżby się z nim bawił? Przecież sam odkrył, że Kira jest w stanie zabić kogoś w przeciągu kilku minut.

Ile czasu mogło minąć, odkąd wyszedł od Lighta? Czyżby chciał zaczekać z tym do rana, by dręczyć go całą noc?

Wyobraził sobie, że Light siedzi teraz u siebie i śmieje się upiornie. Nie, pewnie tak by nie zrobił… Może chce mu „podarować” tę ostatnią noc strachu i wątpliwości?

Bo L nie miał odwagi uwierzyć, że to nie Light jest Kirą. Nie chodziło o to, że pierwszy raz w swojej karierze by się pomylił, a o to, że – bez względu jak głupio by to brzmiało – bał się, co mogłoby być dalej.

Wiedział, że dla wielu ludzi byłby to tylko jeden pocałunek, może zupełnie nic nie znaczący. Ale dla niego? Nie umiał poskładać swoich uczuć i myśli w jedną całość.

Gdyby jakimś cudem dla Lighta to coś znaczyło i chciałby się z nim spotykać to co…? Przecież on nie nadawał się do takich spraw… Nigdy nie próbował, ale patrząc na to jak marnie szło mu w relacjach z rodzicami i ze znajomymi w szkole to znał już odpowiedź.

Nie, on pewnie po prostu by uciekł. Odciął się od niego? Nie, chyba za bardzo przywiązał się do jego obecności. Ale pewnie unikałby tego tematu, a Light w końcu dałby sobie spokój, jak zawsze wszyscy, który próbowali się do niego zbliżyć. Więc w jakiś chory sposób niemal modlił się, by umarł szybko.

Ciekawe, czy będzie cierpiał? Wiedział, że Kira potrafi zabić kogoś w ciągu krótkiej chwili na zawał serca, ale umie też wymyślać bardziej makabryczne i bolesne sposoby na uśmiercenie. Pewnie dla kogoś, kto tak długo deptał mu po piętach wybierze coś fantazyjnego…

Jeszcze mocniej zacisnął powieki i pomyślał, że skoro nie umie się uspokoić, to spędzi te ostatnie chwile przed śmiercią na rozmyślaniu.

Nie lubił wspominać swojej przeszłości, ale kto wie? Ludzie w filmach tak właśnie robią przed śmiercią… Uśmiechnął się do siebie złośliwie.

Pierwsze lata jego życia były całkiem beztroskie. Rodzice o niego dbali, a on mógł bawić się całymi dniami. Ale potem poszedł do szkoły i zaczął się jego osobisty koszmar.

Już od początku odstawał od reszty. W poprzednich latach spędzał czas tylko ze swoimi rodzicami i lubił to, a teraz miał rozmawiać z tyloma dziećmi w jego wieku, a od tego czuł się okropnie.

Zwykle zaszywał się gdzieś w kącie i siedział tam całą przerwę. Doskonale radził sobie w nauce, ale nie w relacjach międzyludzkich.

Ale i samo stanie w kącie i odezwanie się jednym słowem, gdy ktoś go zaczepił nadal było niemal ponad jego siły.

Gdy wracał do domu zaszywał się w swoim pokoju na cały wieczór. Nie pamiętał wiele z wczesnego dzieciństwa, ale wiedział, że w tamtym czasie nie czuł się w taki sposób.

Wtedy właśnie powstał jego rytuał, który stosował aż do dziś. Siadał skulony na podłodze na środku pokoju, zasłaniał okna, gasił światło i godzinami gapił się przed siebie w ciemność, próbując się uspokoić i dojść do siebie po całym dniu kontaktu z innymi, choćby tak ograniczonym.

Ale sądził, że w jakiś sposób zdołałby to znieść, ale potem wydarzyło się coś jeszcze gorszego.

Jak można było się spodziewać, ale on był jeszcze wtedy za mały, by to pojąć, w szkole zebrała się grupa osób, która wzięła go sobie na cel. Całymi przerwami chodzili za nim, niemal przyciskali się do niego, a on miał wrażenie, że czuje fizyczny ból, gdy ktoś był tak blisko. Pochylali się nad nim, gadali coś, uśmiechali złośliwe.

Najpierw były to pozornie miłe słowa typu: „Chcesz spędzić z nami trochę czasu, Lawliet?”, „Może się pobawimy?”, ale on – choć nie wyczuwał nigdy drwiny – wiedział w jakiś sposób, że nie chce się z nimi zadawać.

Potem, gdy zobaczyli, że to nic nie daje, zaczęli mówić okropne rzeczy. Zwykle starał się wtedy zamknąć w sobie, skulić i przeczekać, ale nie zawsze był w stanie wyciszyć w sobie ich słowa.

Mówili, że jest dziwakiem (to wtedy pierwszy raz ktoś użył wobec niego tego słowa, ale nie ostatni…), że nikt go nie lubi, że pewnie nawet rodzice się go wstydzą, bo jest nienormalny.

Potem było jeszcze gorzej, bo zaczęli go popychać, szturchać, chuchać w kark, a to ostatnie było dla niego najgorsze. Czuł okropne ciarki na plecach za każdym razem, gdy ktoś tak mu robił, ale nie umiał się obronić.

Znosił to, jakoś, ale po powrocie do domu potrzebował jeszcze więcej czasu, by dojść do siebie, a potem musiał jeszcze odrobić lekcje.

Te stany, których nie umiał wtedy nazwać fachowym określeniem „melt down” wciąż mu się zdarzały, ale rzadziej, gdy nie był już zmuszony chodzić do szkoły lub do zwykłej pracy.

Nie był pewien ile to trwało. Tamten koszmarny czas zlewał mu się w głowie w jedno, ale kilka tygodni lub miesięcy. A potem wydarzyło się coś, co zmieniło całe jego życie. Na lepsze czy na gorsze? Sądził, że to nie jest jednoznaczne, ale chyba na lepsze, choć w tamtej chwili zrobiłby wszystko, by tego uniknąć.

Ponownie stał na korytarzu na przerwie, tamci go okrążyli, a on zastanawiał się, choć z trudem zbierał myśli, ile zostało do dzwonka. Ale nie doczekał dzwonka.

Do dziś nie pamiętał, co się wtedy wydarzyło. Nigdy później nie czuł czegoś takiego i przez wiele lat robił wszystko, by już nie poczuć. To wydarzenie znał tylko z opowieści innych.

Stał na korytarzu i nagle zaczął krzyczeć. Potwornie, strasznie krzyczeć i nie był w stanie za nic przestać.

Tamci się przestraszyli i uciekli, ale on dalej krzyczał. Po chwili podeszła do niego jedna z nauczycielek, ale nie była w stanie go uspokoić. W końcu ustalono, że zabiorą go do psychiatry w mieście.

Jeden z nauczycieli zawiózł go tam, a on wtedy jedynie stał w bezruchu i już nie krzyczał. Ktoś inny zadzwonił do jego rodziców i kazał im przyjechać do lekarza.

Potem już wróciła mu świadomość. Siedział na krześle, obok jego matka, choć nie pamiętał, skąd się tu wzięła, a na wprost lekarz.

Pamiętał, że nie ma odwagi na nią spojrzeć, bo wstydził się swojego ataku i nie chciał, by matka również pomyślała o nim źle, tak jak tamci w szkole.

Lekarz długo mówił, opowiedział jej (i jemu również), co wydarzyło się w szkole, pytał go o różne rzeczy (ale głównie to matka odpowiadała, bo on czuł się jeszcze gorzej niż zwykle i marzył jedynie o swoim ciemnym pokoju).

Potem kazał mu wypełnić test, a pytania po raz pierwszy w życiu w jakimkolwiek teście wydawały mu się trudne. Wciąż kręciło mu się w głowie i marzył jedynie o powrocie do domu, ale nie było to teraz możliwe.

Po bardzo długim czasie, a przynajmniej on miał takie wrażenie, usłyszał to straszne słowo: autyzm.

Słyszał je raz czy dwa, ale nie był pewien gdzie. Wiedział jedno: nie było to dobre słowo. Jego pierwszą myślą było, że teraz będą go w szkole jeszcze bardziej dręczyć.

Przez chwilę w ogóle nie słuchał lekarza, nie był w stanie. Dla niego autyzm wyglądał tak: mały chłopiec, który nigdy nic nie mówi, patrzy w ścianę i gdy się zdenerwuje z jakiegoś powodu wykonuje dziwne ruchy, uderza samego siebie. Chyba widział kiedyś coś takiego w telewizji.

I nagle dotarło do niego w zaskoczeniu, że otwiera usta i mówi o tym wszystkim lekarzowi. Nie patrzył mu wtedy w oczy, nigdy tego nie robił, czasem jedynie wyjątkiem byli jego rodzice.

Lekarz pokręcił głową i wytłumaczył mu, że każda osoba z autyzmem reaguje inaczej i nie musi wcale spodziewać się ranienia samego siebie, skoro nigdy wcześniej tego nie robił.

Lekarz mówił i mówił, a on nie rozumiał wszystkiego, był tylko dzieckiem. Mówił, że jego mózg pracuje inaczej niż mózgi większości ludzi, użył jakiegoś długiego słowa, ale dopiero po latach się go nauczył. Neuroatypowość.

Mówił, że to nie koniec świata ani dla niego ani dla jego rodziców, mówił, że muszą dowiedzieć się więcej na ten temat i wtedy ich życie będzie prostsze.

Potem kazał mu wyjść na korytarz i zaczekać, gdy będzie rozmawiał z jego matką. Poszedł, ale czuł się tak, jakby jego ciało było ciałem szmacianej lalki.

Siedział tak dość długo, wpatrzony w linoleum i nie był w stanie zebrać myśli. Po słowach lekarza wydawało mu się to wręcz niemożliwe.

Potem matka w końcu wyszła i razem poszli w stronę drzwi. Pamiętał doskonale, że powiedziała wtedy: „Lawliet, wszystko będzie dobrze”. Jej głos był zmartwiony i przestraszony, a on poczuł się źle.

Nie miał wrażenia, że matka chce go pocieszyć, czuł, że jest jej przykro, że ma takiego syna. Do dziś nie poznał odpowiedzi na pytanie, czy mylił się wtedy czy nie, ale tamto wrażenie zostało w nim na zawsze.

Doszli do samochodu rodziców na parkingu przed przychodnią, gdy czekał na nich jego ojciec. Widział jak wysiada z samochodu i podchodzi do nich. L poczuł się okropnie. Spuścił nisko głowę, ale i tak dostrzegł, że jego ojciec ma bardzo poważną twarz.

To był dla niego jeszcze jeden cios, bał się, że ojciec także teraz go znienawidzi. Cała trójka milczała, gdy wracali do domu, a on wlepił wzrok w szybko przesuwające się obrazy za oknem i poczuł się odrobinę lepiej.

Gdy tylko samochód zatrzymał się przed ich domem wysiadł bez słowa i poszedł do swojego pokoju. Spodziewał się, że rodzice go zatrzymają, ale tego nie zrobili.

Siedział tak aż do wieczora, a potem z trudem zasnął. Cóż, cała ta sytuacja miała jeden plus – ominęło go kilka lekcji w szkole.

Przez tydzień lub dwa nie był w szkole. Całymi dniami siedział samotnie w swoim pokoju i bał się, co będzie, gdy wróci na lekcje.

Ale gdy poszedł w końcu do szkoły wszyscy były dla niego milsi niż kiedykolwiek. Dopiero po latach przyszło mu do głowy, że pewnie nauczyciele zmusili do tego uczniów.

Potem nikt już nie dręczył go w żadnej ze szkół. Choć mijał czas on wciąż czuł, że między nim a jego rodzicami jest jakaś niewidzialna bariera.

Gdy miał osiem lat jego rodzice zostali zamordowani, a nikt nie był w stanie złapać tych, którzy to zrobili. Nikt też nie miał pomysłu, z jakiego powodu mogło się to stać. Jego rodzice byli zwykłymi ludźmi, nie mieli też zbyt wiele pieniędzy. Po jakimś czasie sprawę umorzono, a on trafił do domu dziecka.

Był tam ledwie kilka tygodni, podczas których siedział jedynie sam w kącie i do nikogo się nie odzywał. Kulił się na podłodze jeszcze bardziej niż zwykle i mruczał do siebie, kiwając się w przód i w tył.

Przeczytał kiedyś, że osoby z autyzmem często tak robią, ale on robił to jedynie jakiś czas po śmierci rodziców. Również w tym przypadku potrzebował lat, by dowiedzieć się, że ta czynność nazywa się „stimowanie”.

Nikt w domu dziecka go nie zaczepiał, a opiekunki najwyraźniej wiedziały o jego stanie, bo traktowały go delikatnie i próbowały nawiązać z nim kontakt tylko, gdy było to konieczne.

Po kilku tygodniach stanęła przed nim młoda para i oświadczyli, że będą teraz jego rodziną zastępczą. Kobieta pochyliła się nad nim i miło uśmiechnęła, ale on cofnął się gwałtownie.

Choć po latach czuł wyrzuty sumienia, że tak myślał, sądził, że oni nie kochają go naprawdę. A może to jedynie jego neuroatypowy mózg tak mu podpowiadał? Nie wiedział.

Dbali o niego, niczego mu nie brakowało, kupowali mu wszystko, czego potrzebował. Byli o wiele bogatsi niż jego prawdziwi rodzice i od tamtej chwili mieszkał w dużym domu.

Najwyraźniej znali się na autyzmie, bo właściwie się nim opiekowali. Ale nigdy nie czuł od nich tego czegoś, co czuł nim jego prawdziwi rodzice dowiedzieli się o autyzmie.

Kilka lat później jego nowa matka zaproponowała mu talerz ciasteczek, gdy był przestymulowany, a on odkrył jak bardzo słodycze pomagają mu się uspokoić, choć zwykle cukier działa w odwrotny sposób.

Wprawdzie nie był to, oczywiście, pierwszy raz w życiu, gdy jadł słodycze, jednak sam nie wiedział, czemu teraz poczuł się inaczej. Od tamtej pory słodycze stały się jego komfortowym jedzeniem.

Od tamtej chwili jadł słodycze tak często jak mógł, jednak nie tak często jak by chciał, bo rodzice mu na to nie pozwalali.

Jakiś czas później rodzice kupili mu laptopa i od tego czasu niemal całymi dniami wgapiał się w niego, bo odkrył, że to również go uspokaja.

Wtedy też zaczął zarywać noce, choć sam nie był w stanie teraz powiedzieć, co robił na komputerze.

Po jakimś czasie pod oczami pojawiły mu się ogromne cienie i już nigdy nie zniknęły, bo i on nie zmienił trybu życia, ale wcale mu to nie przeszkadzało.

Gdy już pracował jako detektyw uznał, że nie będzie się przejmował możliwymi konsekwencjami zdrowotnymi niewysypiania się, zbyt długiego przesiadywania przed komputerem, garbienia się i jedzenia słodyczy całymi dniami (bo wtedy nikt już mu tego nie zabraniał), bo pewnie nie dożyje starości, gdy narazi się tylu przestępcom i chyba miał rację.

Lubił siedzieć po nocach, bo wtedy czuł ten spokój i ciszę, płynącą z otoczenia i wiedział, że nikt nie będzie go niepokoił o tej porze. A jako że musiał rano wstawać do szkoły, to spał niewiele, ale nigdy nie czuł się z tym źle.

Potem również jako detektyw musiał mniej więcej przestrzegać godzin, bo klienci nie spodziewali się pracy z nim w środku nocy.

Tak mijały lata a on wciąż czuł się obcy w domu swoich nowych rodziców. Czasem dopadały go myśli, że może oni nic do niego nie czują, ale w takim razie czemu wzięli go do siebie? Może mieli w tym jakiś inny cel?

Gdy miał szesnaście lat uciekł z domu. Nie był w stanie dłużej wytrzymać, a może oni też odetchną, że pozbyli się tego dziwnego, niewdzięcznego dziecka?

Dwa lata wcześniej doświadczył obsesji na temat pracy detektywa i działań przestępców. Wiedział już wcześniej z przeczytanych książek, że tak działają „specjalne zainteresowania”, gdy ma się autyzm.

To było dziwne uczucie, nigdy wcześniej go nie doświadczył i ponownie zastanawiał się wcześniej, dlaczego jego ta cecha nie dotyczyła.

Całymi dniami, gdy tylko miał czas przekopywał informacje w internecie na temat przestępstw i czytał książki na ten temat.

Podejrzewał, że zainteresował się tym tematem ze względu na śmierć jego rodziców w tak dziwnych okolicznościach.

Próbował za wszelką cenę poznać prawdę na temat ich śmierci, ale sądził, że to niemal niemożliwe po tylu latach i z możliwościami nastolatka.

Była to jego pierwsza nieoficjalna sprawa kryminalna i jedyna w życiu, której nigdy nie zdołał rozszyfrować.

Z tego też powodu swoje kroki po ucieczce z domu skierował w stronę najbardziej wziętego biura detektywistycznego w Tokio. To było niemal nierealne, że zainteresują się bezdomnym,  szesnastolatkiem z autyzmem, ale on mocno w to wierzył.

Czytał w internecie wiele wspaniałych informacji o tym biurze i o ich ogromnych sukcesach i marzył, by być częścią ich grupy.

Poszedł do nich z ulicy, a jeden z pracujących tam mężczyzn spojrzał na niego podejrzliwie i powiedział:

- Wróć do nas jak będziesz starszy.

Ale on, ze wzrokiem wbitym w biurko, powiedział:

- Chcę tylko jedną szansę. Jakąś sprawę, a udowodnię wam, że dam radę.

Usłyszał śmiech mężczyzny.

- Nie mogę dawać obcemu wglądu w papiery! - zawahał się i dodał rozbawionym głosem – Ale niech będzie… Masz tupet dzieciaku, a to cholernie ważne w tej pracy! Zrobimy tak: dam ci akta sprawy, która jest już przedawniona, bo nikt nie był w stanie jej rozwiązać.

Skinął głową, czując trudne do opanowania podekscytowanie.

- Tak, ja… dziękuję – nie umiał wyrażać emocji, ale bardzo zależało mu, by podziękować temu mężczyźnie.

Usiadł na krześle w rogu gabinetu i zagłębił się w dokumentach.

- Daj sobie czas – powiedział powoli mężczyzna i wyszedł gdzieś.

L pochylił się uważnie nad papierami. Rozumiał wszystkie fachowe określenia dzięki swojej nauce przez ostatnie dwa lata. W jakiś dziwny sposób miał wrażenie, że literki poruszają się na stronach.

Było już ciemno, gdy mężczyzna spojrzał na niego i powiedział:

- Nie mogę dać ci tego do domu, ale jeśli bardzo chcesz możesz jutro tu wrócić, a wtedy…

- Wiem! - wypalił nagle L, czując jak odpowiedź sama wpada do jego głowy.

Czuł ogromne zmęczenie, siedział tu cały dziś i bał się, że nie da rady… Czy go wyrzucą? Ale on nie ma gdzie spać…

- Co masz? - zapytał zdziwiony mężczyzna.

L opowiedział mu swoje przemyślenia na temat sprawy i ten jeden aspekt, którego nikt nie poruszył w raportach, które czytał.

Mężczyzna zmarszczył brwi i wziął od niego dokumenty.

- To… nie wiem, muszę to przemyśleć. Poczekaj tu, jeśli możesz, muszę z kimś porozmawiać.

L skinął głową i ponownie skulił się na krześle. Mężczyzna wyszedł a on zerknął na zegarek. Nie jadł już od rana, burczało mu w brzuchu i miał nadzieję, że nikt tego nie usłyszy.

W końcu wrócił po dość długim czasie, ale L to nie przeszkadzało, bo dzięki temu będzie mógł krócej przebywać samotnie na ulicy po ciemku.

Był w towarzystwie dwóch innych mężczyzn. Przestawili mu swoje spojrzenie na jego teorię. Jedynie jeden z nich sądził, że L się myli.

- Ile ty w ogóle masz lat? Jak masz na imię?

L się zawahał. Jak zareagują na jego wiek?

- Lawliet. Mam szesnaście lat.

- Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?

Odwrócił głowę w bok.

- To jak? - ponaglił.

- Ja… uciekłem z domu…

Mężczyźni milczeli długą chwilę.

- Dlaczego?

L odetchnął głęboko.

- Oni… oni mnie nie rozumieli. To moi adoptowani rodzice. Ja… jestem osobą ze spektrum autyzmu – powiedział odruchowo tę fachową nazwę, której nigdy nie używał, bo według niego była zbyt długa i sucha.

Z tego samego powodu od dawna używał skrótu „L” zamiast pełnego imienia.

- Moi prawdziwi rodzice… zostali zamordowani.

Tamci wydawali się być zaskoczeni jego odpowiedzią.

- Posłuchaj, mały… - powiedział nagle jeden z nich – Ta praca to nie mszczenie się na…

Gwałtownie pokręcił głową.

- Nie, ja… nie wiem kim oni są i nie planuję… skupiać się na tym.

- Poczekaj chwilę.

Skinął głową.

Mężczyźni odeszli w kąt pokoju i przez chwilę słyszał ciche szepty. Potem podeszli do niego i ten, który przeszedł niedawno do gabinetu i nie protestował przeciwko jego teorii powiedział do niego:

- Ok… jeśli tylko się zgodzisz zabiorę cię dzisiaj na noc do siebie do domu. Moja żona nie będzie miała nic przeciwko, zaraz ją powiadomię. Mam też dwóch synów młodszych od ciebie.

Schylił głowę. Nie miał ochoty na towarzystwo tylu osób, ale wiedział, że to dla niego duża szansa. Czy zdołałby przetrwać sam na ulicy?

Skinął głową.

- Więc dobrze – powiedział mężczyzna – Poczekaj tu na mnie, zabiorę swoje rzeczy.

Po tamtym wydarzeniu jego kariera naprała rozpędu. Okazało się, że nie pomylił się co do tamtej sprawy kryminalnej.

Tak jak obiecał nigdy więcej nie próbował odnaleźć morderców swoich rodziców. Może tak było lepiej?…

Pomimo problemów z jego młodym wiekiem pozwolili mu pomóc sobie w kolejnej sprawie i również tym razem udało mu się ją rozwiązać, choć zajęło mu to więcej czasu.

Wtedy dali mu pieniądze „za przyszły miesiąc pracy”, a on zdołał wynająć sobie coś małego, jednak tamten mężczyzna i jego żona wciąż mu pomagali.

Później poznał Watariego i to on zajął się trywialnymi codziennymi sprawami za nich obu.

Po kilku latach, gdy jego sława sięgała już daleko poza Japonię Watari zaproponował mu założenie własnej firmy a on zgodził się.

Zerknął na zegar. Noc ledwo się zaczęła… Położył się na podłodze, próbując pogodzić z nieuniknionym.

W pewnej chwili zerwał się gwałtownie. Zasnął! Poszedł w stronę okna i odsłonił żaluzje. Był ranek. Spojrzał z zaskoczeniem na swoją dłoń. Był żywy. Czemu?…

Bez śniadania poszedł do Lighta. Ten spojrzał na niego zwyczajnie, jakby nie przeczuwał jak straszną noc przeżył.

- Tak, Ryūzaki? - zapytał, unosząc brwi w zaskoczeniu.

- Nie, nic… - odpowiedział powoli, siadając na podłodze przed Lightem.

Nic mu nie powie. To by chyba nie było zbyt grzeczne.

- Zastanawiasz się, czemu jeszcze jesteś żywy? - zapytał po prostu, zupełnie spokojnym głosem.

L był zaskoczony tym pytaniem.

- No… tak…

Light roześmiał się.

- Więc mnie podejrzewałeś.

L po prostu skinął głową.

- Więc to nie ty?

Light roześmiał się jeszcze głośniej tak, jak wcześniej L sobie to wyobrażał.

- A jak myślisz?

- Nie wiem…

Light schylił się, by spojrzeć mu w oczy. L tego nienawidził. Czasem był do tego przez kogoś zmuszony i czuł wtedy niemal fizyczny ból i wiedział, że inne osoby z autyzmem czują tak samo, bo czytał o tym na forum, na którym się z tego zwierzali. L lubił to miejsce, bo pozwalało mu odkryć, że nie jest jedyną taką osobą na świecie.

L spuścił wzrok jeszcze niżej, by ten nie mógł zajrzeć w jego oczy.

- Więc czemu całowałeś kogoś, kto według ciebie jest Kirą? - zapytał z naciskiem, wciąż się nad nim pochylając.

- Tak wyszło…

- Podniecają cię przestępcy? To dość ciekawa jak na detektywa. A może to tylko przykrywka?

L czuł się źle z tą rozmową. Czemu on mu to robi? Zawsze był dla niego miły, czy to dlatego, że go podejrzewał?

- Nie podniecają mnie przestępcy – odpowiedział jak echo.

Serce mocniej mu zabiło. Chciał już wcześniej go o coś zapytać.

- Ty…? Lubisz mężczyzn?

Light prychnął.

- To dość… nieodpowiednie określenie, nie sądzisz?

L nic nie odpowiedział.

- Ale nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Orientacja nie jest istotna.

L odruchowo skinął głową. On też nigdy się nad tym nie zastanawiał.

Light odczekał chwilę, a potem powiedział dobitnie:

- To ja jestem Kirą.

Zapadła długa cisza.

- Rozumiem – powiedział w końcu L, bo nic więcej nie przychodziło mu do głowy.

- I co teraz zrobisz?

Spojrzał w jego stronę w zaskoczeniu.

- Co masz na myśli?

- Zamkniesz mnie? Bo skuwałeś mnie już wcześniej – znów się roześmiał.

Czemu on cały czas to robi?

- Nie mam dowodów.

- Rozumiem… - Light wydawał się być zadowolony z tego faktu.

Light nagle pochylił się nad nim, pociągnął go w górę za ubranie i pocałował.

L próbował się rozluźnić i poczuć to przyjemne coś, co czuł podczas ich poprzedniego pocałunku, ale nie potrafił. To nie był pocałunek to było… gryzienie. Nagle poczuł, że jakiś płyn spływa mu z kącika ust.

Wyszarpnął się z uścisku Lighta i wytarł twarz. Przysunął dłoń do oczu. Krew.

- Co ty robisz?… - zapytał cicho, przygarbiając się.

Znów miał ochotę usiąść na ziemi, ale teraz już nie czuł się tu bezpiecznie. Ale jakie to miało znaczenie, skoro przebywał w jednym pomieszczeniu z Kirą?

Light niedbale oparł się o ścianę.

- To był pocałunek, myślałem, że tego chciałeś. A co do twojego wcześniejszego pytania: orientacja nie ma znaczenia dla tak potężnej i inteligentnej osoby jak ja. Przeleciałem jedną laskę tylko dlatego, że mogła mi pomóc w zabijaniu.

L jednak usiadł, zbyt przejęty jego słowami. Zaczęło szumieć mu w uszach.

- Czemu zabijasz…?

Light gwałtownie się wyprostował.

- Bo to wspaniały sposób, by pozbyć się tych wszystkich chorych przestępców ze świata! Nie rozumiesz?! - mówił z ogromnym, niemal fanatycznym przejęciem, którego L nigdy u niego nie słyszał.

Poczuł, że ciarki przebiegają mu po plecach.

- Z twoim i moim umysłem nikt nas nie pokona! Cały świat będzie do nas należał! Nie bój się, ja się zajmę zabijaniem, a ty będzie pilnował, by zawsze być o krok przed policją, by nikt nas nie złapał. To plan idealny! - oczy płonęły mu chorą ekscytacją – A jeśli chcesz – dodał niedbale – ciebie też mogę przelecieć, kiedy tylko zechcesz. Co powiesz na taką wymianę?

L niemal nigdy nie reagował gwałtownie. Teraz też jedynie zamrugał w zaskoczeniu. Jego słowa… nie podobały mu się. Nie znał się na relacjach międzyludzkich, ale był niemal pewien, że nie wyglądają w ten sposób.

- Potrzebujesz mnie do tego?

- Nie, ale tak będzie mi o wiele prościej, a ja będę miał więcej czasu na zabijanie, bo nie będę musiał użerać się z policją.

- To dlatego… mnie nie zabiłeś?

- Tak. Wydawałeś mi się wystarczająco interesujący, byś mógł mi się przydać.

Choć rzadko płakał poczuł nagle, że teraz zbiera mu się na płacz. Sposób, w jaki on do niego mówił...

- Rozumiem… - powiedział, wstając.

Zakręciło mu się w głowie. Miał rację, że relacje z ludźmi nie są nic warte… Nie miało znaczenia czy uda mu się stąd wyjść, czy umrze próbując, ale nie będzie tu dłużej przebywał…

Light ponownie przyciągnął go do siebie.

- No nie uciekaj mi… - szepnął mu do ucha, a L, ku swojemu zaskoczeniu, poczuł ciarki przyjemności – Nie płacz… - pogłaskał go po policzku gestem, który tak bardzo różnił się od jego wcześniejszego pocałunku-ugryzienia.

Pocałował go ponownie, ale tym razem był to delikatny, subtelny pocałunek. L poczuł, że serce mu przyspiesza.

Nagle Light położył mu rękę na kroczu. Momentalnie się spiął i próbował wyrwać.

- Nie… - zaczął słabo.

Light od razu odsunął dłoń i pogłaskał go nią po ramieniu.

- Przepraszam – wyszeptał w jego szyję – Już nie będę – odsunął się i zapytał, tym razem już nie zmuszając go do kontaktu wzrokowego – Mam dla ciebie niespodziankę, chcesz?

Skinął głową, choć wciąż nie mógł dojść do siebie po tym pocałunku.

- Dotknij – polecił mu Light i podał jakiś dziwny notes, który wyjął z kieszeni.

W chwili, w której okładka zetknęła się z jego skórą, zobaczył przed sobą ogromnego, zgarbionego stwora ze skrzydłami, wytrzeszczonymi, ogromnymi oczami, z bladą twarzą i ogromnym uśmiechem… czym on był?

- No hejjjj… - powiedział stwór, przeciągając sylaby.

L w żaden sposób nie zareagował.

Stwór zaśmiał się.

- Niezły jest, nie zaczął wrzeszczeć ze strachu! Pamiętasz tego w autobusie? - zaśmiał się głośno.

Light skinął mu głową, zabierając z wciąż wyciągniętej dłoni L notes i chowając go.

- To jest Ryūk. Słyszałeś kiedyś o shinigami?

L skinął głową. Tak, czytał kiedyś o nich, ale, oczywiście, nigdy nie wierzył.

- Pewnie zastanawiałeś się jak zabijałem te ścierwa.

- Tak – odpowiedział, ignorując ostatnie słowo.

- Dzięki notesowi śmierci, którego właśnie dotknąłeś. To pozwoliło ci zobaczyć tego oto shinigami.

- Więc on… wcześniej też tu był? - zapytał ostrożnie.

- Tak, a przeszkadza ci to w czymś? - zapytał rozbawiony.

Wzruszył jedynie ramionami.

Nagle Light wyciągnął z drugiej kieszeni jabłko i podał je shinigami, który zjadł jej w jednej chwili.

- A co z moją pracą?

- Jak to co? To byłoby podejrzane, gdyby nagle ”genialny detektyw” przestał pracować. Będziemy razem przenosić się z miejsca na miejsce, a ty w czasie wolnym od śledzenia poczynań policji na temat Kiry będziesz zajmował się sprawami kolejnych przestępców. To idealny układ: będziesz podawał mi jak na tacy tych psychopatów, a ja zajmę się nimi tak, że dzięki mnie nie będziesz już musiał zaprzątać sobie głowy wysyłaniem ich za kratki!

Light wydawał się być całkowicie zrelaksowany, podczas gdy L z trudem znosił całą tę sytuację.

- To jak? - zapytał nonszalancko – Jaka jest twoja odpowiedź?

- A co, jeśli powiem „nie”?

Light zaśmiał się, a w jego śmiechu było coś upiornego.

- Och, po co teraz o tym mówić…? To zgadzasz się?

- Chcę… chcę to przemyśleć… - ruszył jak pijany w stronę drzwi.

Dalej był przekonany, że umrze, czuł dreszcze na plecach, ale nic się nie działo.

- Jasne, spotkamy się jutro, nie ma problemu – odparł beztrosko Light.

Gdy zostali sami Ryūk zapytał Lighta rozbawionym głosem.

- Co, jego też przy mnie przelecisz jak tamtą dziewczynę? Jakie masz plany wobec tego chłopaka?

- Mogłeś wtedy wyjść, nie broniłem ci. A co do planów… - błysnął zębami w złośliwym uśmiechu – to sam się przekonasz.

*

L ponownie wrócił roztrzęsiony do domu. Czekał już tam na niego Watari. Nie miał teraz sił na rozmowę z nim, ale nie chciał też być niegrzeczny.

- Co się stało? - zapytał go – Wczoraj ani razu się do mnie nie odezwałeś. Nie potrzebowałeś niczego?

- Nie…

- Przyniosę ci słodycze, dobrze?

L wiedział, że nie zdoła nic przełknąć, ale wolał się zgodzić, by nie musieć się tłumaczyć. I tak by nie potrafił tego wyjaśnić, więc milczał.

Watari po chwili przyniósł mu całą tacę ciastek i słodki napój, zgasił światło, ukłonił się i wyszedł, a on nawet nie zerknął na jedzenie.

Ponownie położył się na podłodze. Miał oczywiście łóżko, ale teraz był zbyt zdenerwowany, by się tam położyć.

Miał milion myśli na sekundę. Co powinien zrobić? Czy Light go zabije, gdy mu odmówi? Ale czemu pozwolił mu wrócić do domu, czyżby wierzył, że i tak nie zdoła mu uciec?

Czy miał prawo mu ufać? Która strona Lighta była tą prawdziwą? Ta, która mówiła mu, że seks służy jedynie do osiągania swoich celów, czy ta, która dotykała go z taką czułością?

Czy można zaufać przestępcy? Naprawdę był mu potrzebny, czy tylko z nim pogrywał? Jak miałoby to wyglądać, gdyby się zgodził?

Jego słowa był niemal jednoznaczne: będę udawał związek z tobą, bo ty tego chcesz, a w zamian pomagasz mi uciec przed policją. Czy miał prawo łudzić się, że Light jednak naprawdę coś do niego poczuł lub poczuje w przyszłości?

A on sam? Co czuł do Lighta? Wciąż nie umiał tego opisać. Chciał być obok i lubił jego delikatne gesty, ale czy to było wystarczające, by…?

Czy to szaleństwo ma jakikolwiek sens? Miałby zgodzić się zostać współwinnym masowego mordu? I kiedy Light (wciąż nie był w stanie myśleć o nim jak o Kirze, mimo że już wcześniej znał prawdę) przestanie? Ile osób planuje zabić? Ilu przestępców może być na świecie? L nigdy się nad tym nie zastanawiał.

Tamta dziewczyna, o której wspomniał…. To było niedawno, skoro Kira już wtedy istniał. Więc… nic do niej nie czuł, tak łatwo zostawił ją na rzecz L? Jego też zostawi, gdy znajdzie sobie kogoś bardziej pożytecznego?…

Miał ochotę najeść się na siłę tylko po to, by potem zwymiotować, bo ból brzucha pozwoliłby mu oderwać myśli od tej sprawy.

Wstał i sięgnął do szafki. Miał w niej kilka zabawek sensorycznych dla osób z autyzmem. Dostał je kiedyś w prezencie w domu dziecka, ale niemal nigdy nie używał, by pozbyć się przebodźcowania. Miał swoje własne sposoby, ale teraz potrzebował każdego sposobu, który pozwoliłby mu przeżyć kolejną noc wątpliwości i strachu.

Wyjął pop it i ponownie usiadł na podłodze, pstrykając raz po raz. Przymknął oczy, słuchając tego kojącego dźwięku. Czy to mu choć odrobinę pomoże?…

Jak miałoby wyglądać ich wspólne życie? Czy naprawdę byliby parą, czy może źle go zrozumiał? Ciągła ucieczka, może Light byłby w stanie znieść to psychicznie, ale on już teraz z trudem radził sobie z samym sobą.

Czy mieliby w ogóle czas dla siebie, skoro on byłby zajęty pracą, a Light zabijaniem? Czy ten Ryūk nie wystarczał mu do pomocy? A nawet gdyby mieli dla siebie czas, to co on o nim wiedział? Co robiliby wspólnie? Co lubił Light z wyjątkiem zabijania? Czy w ogóle było coś takiego?

A jeśli jednak by ich złapali? On też wtedy poszedłby siedzieć, prawda? Czy ktoś taki jak on wytrzymałby w więzieniu? Nie, chyba nie… Co jest gorsze: więzienie czy śmierć z rąk Lighta?

Byłby wtedy przestępcą, zdradziłby innych detektywów i policjantów, których znał, którzy mu zaufali… Pomyślał o ojcu Lighta… On tak strasznie się bał, że jego syn może być Kirą… Czy wolałby widzieć go w więzieniu, gdyby wiedział?…

Ponownie zasnął na podłodze i obudził się rano. Wmusił w siebie kilka ciastek, bo już robiło mu się słabo po trzecim dniu bez jedzenia i jak lunatyk poszedł ponownie do Lighta. Nie miał żadnego innego pomysłu.

Tak jak się obawiał przez tę noc i tak nie podjął żadnej decyzji. Co zrobi? Uznał, że po prostu podejmie decyzję pod wpływem chwili, gdy już stanie twarzą w twarz z Lightem.

Watari nie zasłużył sobie na takie traktowanie... Tyle lat wiernie mu pomagał, na pewno bardzo przeżyje jego zdradę…

Szedł powoli, jakby podświadomie pragnął przedłużyć tę chwilę życia bądź bycia uczciwym człowiekiem.

Zawsze brał tylko te sprawy, który wydawały mu się wyjątkowo trudne i ekscytujące. Zdarzało mu się powiedzieć nie, usłyszał kiedyś od niedoszłego klienta, że „nie ma serca”. Czy to czyniło go złym człowiekiem?

Nawet jeśli to teraz, gdyby został wspólnikiem Lighta, wstałby się jeszcze gorszym człowiekiem. Czy tak samo złym jak Light, który przecież mordował, a on nigdy tego nie zrobił?

Zastanawiał się nad profilem psychologicznym Kiry. W swojej pracy wiele czytał o socjopatach, czy on mógłby być jednym z nich? Według L było to prawdopodobne, choć jeszcze chwilę temu starał się to wypierać z własnego umysłu. Wydawał się też mieć osobowość narcystyczną, choć L nie był ekspertem w tym temacie.

W końcu, niestety, dotarł na miejsce. Wszedł do pomieszczenia, w którym wczoraj rozmawiał z Lightem, ale jego nie było. Zamiast tego w kącie dostrzegł Ryūka, który ponownie jadł jabłko.

Cóż, najwyraźniej ma na ich punkcie taką samą obsesję jak ja na punkcie słodyczy, pomyślał L.

Ryūk dostrzegł go i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż zwykle.

- Witam, L! - powiedział głośno.

- Nie ma Lighta? - zapytał L, nie patrząc mu w oczy.

Wprawdzie Ryūk nie był nawet człowiekiem, ale w jego oczy również nie był w stanie patrzeć.

Ryūk roześmiał się.

- Wiesz, zwykle chodzę za nim, ale nie zawsze.

L skinął głową i usiadł na podłodze w niewielkim oddaleniu od Ryūka.

Ten westchnął.

- Jako że jesteś tak małomówny, to powiem sam: nie wiem, co teraz robi. Chciał zostać sam.

L nic nie odpowiedział.

- I co postanowiłeś? - drążył Ryūk.

- Nie wiem… - wymruczał z kolanami pod brodą.

Ryūk znów się roześmiał.

- Ok, widać muszę poczekać, by się dowiedzieć – zawahał się przez chwilę, a potem dodał – Wiesz, to samo powiedziałem Lightowi: jestem shinigami, nie jestem po stronie żadnego z ludzi, aleeee… dość cię polubiłem. Zdradzę ci pewną tajemnicę, chcesz?

L wzruszył ramionami w milczeniu.

Ryūk ponownie westchnął.

- Więc dobra, powiem inaczej: jako shinigami potrafię powiedzieć, kiedy umrze każdy człowiek na ziemi, nad głową mają, tak samo jak ty i Light, liczbę dni, która pozostała im do śmierci. Lightowi zaproponowałem układ w zamian za tę wiedzę, ale ty… nic nie możesz mi dać, to nie ty jesteś właścicielem notesu, więc mogę powiedzieć ci to za darmo, chcesz? - wyszczerzył się.

L milczał przez chwilę, wciąż z kolanami pod brodą.

Wiedzieć… nie, ta wiedza chyba byłaby zbyt przerażająca… Gdyby okazało się, że umrze w ciągu kilku najbliższych dni, prędzej umarłby na zawał z powodu czekania na tę chwilę i wyobrażania sobie, w jaki sposób umrze i w jakich okolicznościach, a Ryūk nic nie wspominał, że również i te dane ma zapisane nad głową. Nie, interesowała go tylko jedna kwestia.

- Light skorzystał z tego układu?

- Nie, to jak?

- Nie chcę – powiedział cicho, oglądając swoje tenisówki.

Ryūk westchnął teatralnie.

- Czasem myślę, że ludzie są super interesujący a innym razem, że z nich straszni nudziarze, sam już nie wiem…

Milczeli długą chwilę, on wciąż nie mógł pozbyć się z głowy dręczących go myśli, a Ryūk, pewnie obrażony, że milczy, zabrał się za jedzenie kolejnego jabłka.

W końcu usłyszał otwierające się drzwi i jak nie on, wstał i spojrzał w stronę Lighta. To ta chwila… co powinien zrobić? Serce waliło mu jak młotem. To być może ostatnia chwila jest życia…


KONIEC

13.2.22 19:24

(14 str.)