sobota, 8 maja 2021

Wstydliwa profesja

Byli właśnie w trakcie wykonywania zadania, danego im przed szefa, szli we trójkę ulicą, rozprawiając o tych wszystkich pokemonach, które bez wątpienia zaraz złapią. Meowth po raz… James nie był pewien, po raz który w życiu rozprawiał głośno o tym, jak to będzie, gdy wygryzie tego cholernego Persiana z kolan szefa, a Jessie wrzeszczała z zachwytem, na jak ogromne zakupy się wybierze.

I wtedy to się stało… James zgubił rytm ich wspólnych kroków i zatrzymał się na chwilę. Ten zapach… Walczył sam ze sobą, czy wziąć głęboki oddech, by znów go poczuć, czy gwałtownie go wstrzymać i odejść jak najszybciej, by znów nie czuć tego bólu.

Gdy tak walczył sam ze sobą, mając wrażenie, że zaraz się udusi, nagle dotarło do niego, że nie słyszy już głosu Jessie. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół i zobaczył, że stoi obok niego. Meowth najwyraźniej nie zauważył, że idzie teraz sam, bo rozprawiał tym razem o tym durnym i brzydkim Persianie i tym, jak bardzo niedługo pożałuje tego, że był tak zadufany w sobie. Jessie stała w bezruchu i patrzyła na niego z lekko uchylonymi ustami.

– Co się…? – zaczęła, ale szybko jej przerwał. Jeszcze tego brakowało, by się czegoś domyśliła.

– Nic – powiedział, szybko ją wymijając, bo nie chciał, by dostrzegła wyraz jego twarzy – Wydawało mi się, że widzę tego durnego Pikachu, ale to nie on… – Dogonił Meowtha, nie zwracając uwagi na Jessie, która po chwili również się z nimi zrównała.

James czuł się lekko oszołomiony. To takie durne… przecież już kilka razy wcześniej coś przypomniało mu o jego dawnym życiu, a on wciąż nie umiał po prostu tego zignorować. Zdziwiła go jedynie reakcja Jessie, bo normalnie nigdy nie dostrzegała jego złego nastroju. Co się dziś zmieniło? Pozwolił im wyprzedzić się o pół kroku i popłynąć swoim myślom daleko. Po prostu nie miał dziś sił z nimi walczyć…

To zabawne (a może jednak smutne…), że nie był nawet w stanie rozpoznać i nazwać tej mieszanki zapachów, którą poczuł tego dnia na ulicy. A może wcale tego nie czuł, może to tylko jego wyobraźnia i podświadoma tęsknota za powrotem do dzieciństwa? W końcu czy to nie dziwne, że czuł to już kilka razy? Wydawało mu się to zbyt dużym zbiegiem okoliczności.

Więc czym mogły być te zapachy?, myślał, idąc ulicą. Nie był do końca pewien, czy chce znać odpowiedź na to pytanie i długo się przed tym wzdragał, ale uznał, że po prostu MUSI wiedzieć. Kto wie, może ta wiedza pomoże mu raz na zawsze uporać się z tą okropną, obezwładniającą słabością, która chwytała go za gardło zawsze w tej sytuacji?

Zmarszczył brwi, myśląc intensywnie… To było coś… dobrego, miłego, chyba jakieś typowe zapachy, kojarzące się z dzieciństwem… Może jedzenie albo… Z ogromnym wysiłkiem zmusił się, by zerwać tamę, budowaną przez lata w jego umyśle i pozwolić sobie na nawrót wspomnień…

Rodzice, których nigdy nie było w domu… Pamięta jeszcze ich twarze...? Nie był tego pewien… Jego mały, słodki Growlithe, którego tulił i głaskał zawsze, gdy czuł, że ma już dość takiego życia – życia pełnego obowiązków, nakazów, zakazów i braku uczuć. I jego ukochany dziadek, który był przy nim zawsze, nawet jeśli on sam czuł, że na to nie zasługiwał. Tyle lat żył z lękiem w sercu, że nie wybaczył mu tej ucieczki… Nie był w stanie opisać uczucia, które go wypełniło, gdy dotarło do niego, że nie miał mu tego za złe…

James gwałtownie zacisnął pięści, nie, jednak to był bardzo głupi pomysł, by myśleć o tym tu, teraz, gdy jego przyjaciele idą obok niego... Nie był też w stanie dłużej udawać, że nie dostrzega, że Jessie jak nigdy zerka na niego wciąż i wciąż ze zmartwioną miną. Naprawdę NIE CHCIAŁ, by się o niego martwiła.

*

Gdy tej nocy kładł się na podłodze jakiejś opuszczonej fabryki, w wysłużonym śpiworze, z Jessie i Meowthem u boku, i tak wiedział, że nie zaśnie. Cóż… obiecał sobie wrócić do swojego „zadania”, pamiętał, nie dawało mu to spokoju przez cały dzień.

Zapachy… Zacisnął mocno powieki, choć i tak wokół było całkowicie ciemno. Jessie mruczała coś niewyraźnie przez sen, a Meowth spał na plecach i, jak to kot, pewnie pod wpływem snu, machał szaleńczo łapami na wszystkie strony, raz uderzając go dość boleśnie w twarz, co kompletnie zignorował.

Tak… był tam na pewno zapach jedzenia. Tak… „Wiem!”, niemal krzyknął na głos, gdy jego głowa wypełniła się obrazami. Był tam zapach świeżo pieczonego chleba w ich kuchni w domu. Pysznego, obłędnie pachnącego chleba, które jego dziadek dawał mu potem na śniadanie. James poczuł głośnie burknięcie, wydobywające się z jego brzucha. Zignorował je. Cóż, jutro może uda nam się zdobyć jakąś dorywczą pracę i wtedy najemy się do syta!, powiedział do siebie w myślach.

Trawa… Tak, to był najprostszy zapach do „wydobycia” z tej mieszanki. Piękny zapach świeżo skoszonej trawy. Nie musiał tym razem zmuszać się do zobaczenia wspomnienia, wręcz przeciwnie… Tym razem obraz gwałtownie wypełnił jego głowę, jak fala, zalewająca go wodą… Miał kilka lat. Biegał szaleńczo po podwórku, krzycząc i śmiejąc się. Nieraz wyrył twarzą w ziemię, czując wtedy jeszcze intensywniej zapach trawy, ale nigdy się tym nie przejmował. Wstawał od razu i…

Kolejne wspomnienie było tak gwałtowne, że aż skulił się na posłaniu… Jessie poruszyła się obok niego i mruknęła, ale się nie obudziła. Leżał przez chwilę w bezruchu, nawet nie oddychając, słuchając, czy na pewno jego towarzysze śpią głęboko. W końcu pozwolił sobie na powrót do rozmyślań.

Jak mógł o tym zapomnieć! Nie, wiedział, że nie zapomniał, to wspomnienie było gdzieś głęboko w nim, mocno wyryte, to on wciąż je od siebie odpychał. Jego mały, kochany Growlie… Zapach jego sierści, dziwny, mocny, zwierzęcy, ale bardzo przyjemny. Zapach, który wielokrotnie dawał mu siłę i poczucie bezpieczeństwa. Niemal poczuł na twarzy ten zabawny, trudny do opisania, łaskoczący dotyk jego sierści. Growlie zawsze podbiegał do niego, głośno szczekając i dotykał jego twarzy mokrym nosem, by pocieszyć go po upadku…

Cóż… zagadka zapachów rozwiązana, ale wcale nie czuł się wygrany albo choć trochę spokojniejszy… Nie zaśnie już dziś, wiedział to na pewno. Miał ochotę zerwać się z posłania, ale nie chciał ich zbudzić, podniósł się więc powoli i ostrożnie i ruszył w stronę głównych drzwi fabryki.

Teren wokół był całkowicie opuszczony, a jemu w tej chwili bardzo to odpowiadało. Cisza i spokój, tak… Wokół rozpościerały się lasy, a fabryka usytuowana była na odsłoniętej, półkolistej polanie. Z tego miejsca idealnie było widać niebo – piękne, gwieździste niebo… James poczuł się nagle niemal szczęśliwy. Od zawsze kochał naturę: lasy, niebo, rzeki… Może dlatego tak bardzo upodobał sobie trawiaste pokemony? Uśmiechnął się do siebie.

Poczuł nagle ochotę, by wypuścić Victreebela z Pokeballa, byłoby miło podzielić się z nim urokiem tego miejsca, nawet jeśli ten znów zepsuje mu całą fryzurę. Roześmiał się do siebie – właśnie taki był James, nie licząc tych nielicznych chwil słabości miał bardzo pogodną naturę, nie umiał długo się smucić. Cóż, ta cecha bez wątpienia była bardzo cenna.

Wsunął właśnie rękę do kieszeni, gdy usłyszał jakiś hałas. Spiął się, myśląc, że to jakiś dziki pokemon czai się zza drzewa do ataku, ale przed nim stanęła Jessie. Wyraźnie widać było, że wciąż jest mocno zaspana: jej włosy były uroczo rozczochrane, niemal niepodobne do jej codziennej, imponującej fryzury, oczy miała lekko zmrużone i co chwilę ziewała.

James ponownie uśmiechnął się do siebie. Jego Jessie – z jej wybuchowym, wrzaskliwym charakterkiem, ciągotą do pieniędzy i ciuchów i… dobry sercem. Choć za to ostatnie na pewno by się na niego obraziła „Nie mam w sobie ani grama dobroci, co ty w ogóle wygadujesz?!”. Przez te lata wspólnych podróży stała mu się tak bliska, jak jeszcze żadna kobieta w jego życiu. Nie, jak jeszcze nikt. Miał wrażenie, że zna ją na wylot i nie wyobrażał sobie, że nagle z jakiegoś powodu miałoby jej nagle zabraknąć u jego boku.

Podeszła do niego i zmrużyła oczy. Przestraszył się nagle, że zrobi mu awanturę, myśląc, że śmiał się z jej obecnego wyglądu, ale chyba nie tym razem. Jessie usiadła obok niego, objęła się ramionami, jakby było jej zimno w tym nocnym chłodzie i zapatrzyła się przed siebie. Zerknął na nią ukradkiem, ale pomyślał, że po prostu przyszła tu popodziwiać widoki, a może obudziła się, zobaczyła, że go nie ma i chciała to sprawdzić? Więc też zapatrzył się w niebo, oparł plecami o drzewo za sobą i odchylił głowę do tyłu. Tu było tak miło… choć to prawda, odrobinę za zimno jak na ich cienkie stroje, szczególnie Jessie.

Ale wtedy, niestety, dotarło do niego, że był zbyt łatwowierny, sądząc, że przyszła tu pogapić się na gwiazdy. Cóż, znał ją przecież tyle lat i zawsze – w przeciwieństwie do niego – wolała hałas miasta niż spokój wsi.

Dowiem się w końcu, co się dziś stało? – Spojrzała w jego stronę. Jej głos nie był ostry, przeciwnie, czuł w nim troskę, tak niepodobną do niej.

Wyprostował się gwałtownie. Koniec miłego podziwiania konstelacji…

Nic – odpowiadał automatycznie, niemal gwałtownie, co było do niego tak niepodobne…

To Jessie zawsze na nich wrzeszczała – na niego i Meowtha, kazała im nosić swoje zakupy, oddawać im swoje porcje jej ulubionych dań i pedałować bez wytchnienia w łodzi podwodnej. Ale tym razem James był zbyt przestraszony, że jego sekret się wyda, by choć próbować silić się na spokój. Zerwał się na nogi, jako członek tego Zespołu R doskonale wiedział czym jest salwowanie się ucieczką, więc nie bał się, że jego ledwo zipiący honor na tym ucierpi.

Noga mnie wtedy rozbolała, pewnie źle stanąłem, potem pobolewała przez cały dzień, to tyle…

Był już w drzwiach, gdy Jessie złapała go za ramię i mocno szarpnęła w swoją stronę. Zmarszczył brwi, nie miał dziś ochoty na jej zabawy…

Dobra, to zrobimy inaczej! – Szarpnęła go ponownie i siłą usadziła obok siebie na trawie. – Więc ja pierwsza… – Skrzywiła się wyraźnie, ale jednocześnie wydawała się być całkowicie zdeterminowana. – Któregoś razu, miałam kilkanaście lat. Był taki chłopak… ten, o którym wspominałam Ditto, wszystkie dziewczyny w moim mieście się za nim uganiały, ja też. Któregoś dnia uznałam, że koniec tego – dziś wygram jego serce i pokażę tym wszystkim dziewczynom, kto jest tu najwięcej wart! Założyłam na siebie krótką spódniczkę, wypatrzyłam go na ulicy i zaczęłam iść obok, tak, by na pewno mnie dostrzegł. Kręciłam biodrami i czuła, że jestem w tej chwili najpiękniejszą dziewczyną we wszechświecie. Chyba się na niego zagapiłam, bo wyryłam twarzą w beton, niemal połamałam sobie wtedy ząb. A on… pokładał się ze śmiechu, nie wiadomo skąd nagle pojawiło się kilka innych dziewczyn i śmiali się ze mnie wspólnie… – dokończyła.

James nie rozumiał… Jessie powiedziała to niemal na jednym wdechu, tak szybko, że potrzebował chwili, by poskładać to wszystko w jedną całość. Po co ona mu to mówi? OK, to nie była miła sytuacja i było mu przykro słyszeć, co ją spotkało. Ale… bez względu na to, jak samolubnie i dramatycznie by to brzmiało, wciąż uważał, że jej historia była o wiele prostsza do opowiedzenia… Tak, rozumiał czemu to zrobiła i naprawdę to doceniał. Jessie bardzo urosła w jego oczach, cieszył się, że się o niego martwi, ale… Nie.

Przepraszam – powiedział cicho.

Posłuchaj, nie chcę, byś zwierzał mi się z… tego czegoś, cokolwiek to jest, po prostu chcę, byś się nie smucił. Lubię cię, wiesz? – dodała po chwili.

Nagle poczuł się jak ostatni debil. Czemu robi z tego taką sprawę, przecież właściwie nie ma o czym mówić? Dosłownie… Przecież to jego przyjaciółka.

Jestem gejem – powiedział tak szybko i niewyraźnie, jak ona przed chwilą.

Och – szepnęła.

Nie mów, proszę, Meowthowi… Nie wiem jakby zareagował i boję się, że mógłby… Wiesz, ma raczej dość cięty język i…

Jasne… ale, on też jest twoim przyjacielem i…

Przepraszam… – Skrzywił się boleśnie. – Przepraszam, że nie powiedziałem ci tego przez tyle lat…

– Nie, nie! – powiedziała szybko – Nie to miałam na myśli.

Wiem, ale ja i tak czuję się winny… – Pochylił się ze smutkiem.

Przestań, wcale nie musiałeś, to pewnie niełatwe… A… ummm… jest ktoś, kto…?

Jasne… – Zaśmiał się. – No chyba, że nasz szef… W końcu my wciąż się przemieszczamy, niby jak miałbym poznać kogoś na dłużej? A „spotkania” na chwilę… powiedzmy, że zupełnie nie mam do tego nosa… – Roześmiał się ze smutkiem. – Poza tym jak kilka razy dostałem po mordzie, poddałem się…

Niemożliwe! – Jessie sapnęła z zaskoczenia – To znaczy, ja też tak czasem robię i… nigdy nikt tak mnie nie potraktował.

– Posłuchaj… To zupełnie inna sytuacja, wiesz? – Skrzywił się ze smutkiem. – Kiedy facet widzi piękną kobietę… A ja? Pieprzony, żałosny pedał… Nawet nie mógłbym takiemu oddać, przecież nawet bić się nie umiem…

Nagle jej oczy się rozszerzyły.

Och… To dlatego… Jessiebelle…

Nie, nie tylko to – Westchnął. – Wiesz… Ona była strasznie wredna. Kazała mi wyrzucić Growliego i…

Naprawdę?! – Wydawała się być naprawdę zaskoczona.

No i jakie to ma znaczenie? I tak go tam zostawiłem… Ale to nie wszystko. To nie było życie dla mnie, nie nadaję się na kogoś, kto rozporządza taką kasą… Wiesz, że wyrzucili mnie ze szkoły dla bogaczy, bo byłem zbyt durny?

Nie mów tak, może byłeś za mało napuszony.

Roześmiał się szczerze.

Właściwie cieszę się, że niczego między nami nie ma.

Dlaczego? – zainteresował się.

Wiesz… ja raczej odstraszam od siebie facetów, pewnie niedługo mielibyśmy siebie dość i co potem? Nie chciałabym, by Zespół R się rozpadł.

Masz rację.

Twój dziadek… Może byłoby ci łatwiej z tym wszystkim, gdybyś z nim szczerze porozmawiał? Wydawał się być naprawdę super facetem.

Bo był naprawdę super facetem… Pewnie poczułbym się lepiej, masz rację. Ale chyba jestem do tego za dużym tchórzem… W końcu uciekłem z domu bez słowa, prawda? – Wstał. – Chodź, idziemy po prostu spać i tyle…

*

Jessie cały kolejny dzień była zamyślona, myślała tylko o nim. Może nigdy nie zwierzali się sobie, ale na swój sposób byli sobie bardzo bliscy. Nie zawsze zachowywała się wobec niego fair, ale teraz czuła, że chciałaby zrobić coś, by poczuł się lepiej. Ale nie wiedziała co.

Wieczorem zbyła Meowtha, który z przejęciem opowiadał jej o swoim nowym genialnym planie dorwania Pikachu i wyszła na ulicę.

Miała pomysł. Nie miała pojęcia, czy ten jej plan ma jakikolwiek sens, ale po prostu musiała spróbować…

Ruszyła przed siebie ulicą. Po jakimś czasie zatrzymała się niepewnie koło gejowskiego klubu. Nie miała nawet pojęcia, czy ją wpuszczą, ale przynajmniej nie znajdzie się w podobnej sytuacji do tej opisywanej jej przez Jamesa. Właściwie nie była pewna, czy ma prawo mieszać się do jego życia… Ale wydawał się być smutny, gdy mówił jej, że jest sam.

Spróbuje.

Weszła do środka, nikt jej nie zatrzymywał. Usiadła na środku sali przy jednym ze stolików. Zamówiła wodę mineralną i rozejrzała się dyskretnie. Ciekawe, czy James nie będzie na nią zły… Właściwie obawiała się, że jej plan jest czystym szaleństwem. Nawet jeśli kogoś dla niego znajdzie, to przecież i tak z pewnością niedługo dostaną od szefa zlecenie w innym regionie. Czy James będzie wtedy miał jej to za złe? Nie, nie ma sensu zastanawiać się nad tym, teraz, skoro już tu przyszła…

Obserwowała po kolei wszystkich samotnych mężczyzn w barze. Tak właściwie nie znała przecież gustu Jamesa. Zamyśliła się…

Jaki był James? Delikatny. To chyba jako pierwsze przyszło jej do głowy. Zawsze dbał o swoje pokemony, jakby były ważniejsze od niego. Nawet był w stanie zdobyć się na tak ogromne poświęcenie, by oddać swojego pokemona, gdy czuł, że to dla jego dobra, choć potem długo z tego powodu płakał. Dla niej jej pokemony też były bardzo ważne, ale jednak była przekonana, że nigdy nie udało się jej stworzyć z nimi tak głębokiej więzi jak jemu.

Był pozytywnie nastawiony do życia i często pocieszał ją, gdy użalała się nad sobą, bo nie udało im się po raz kolejny wykonać zadania zleconego im przez szefa. Był dość zwariowany: uwielbiał przebieranki i te swoje dziwne kapsle, do dziś nie umiała zrozumieć tego jego dziwnego hobby.

I był naprawdę skromny, ona za nic w świecie nie oddała tak ogromnego majątku, nawet gdyby miała z tego powodu użerać się z jakimś irytującym facetem. Prędzej dałaby mu tak popalić, że sam by uciekł. Uśmiechnęła się do siebie.

Cóż, może to nie było wiele, ale uznała, że te informacje o nim muszą jej wystarczyć. Pewnie James zainteresowałby się kimś miłym i wrażliwym. Ponownie się rozejrzała. Większość z nich wydawała się jej nie pasować do niego. Z wahaniem podeszła do samotnego mężczyzny niedaleko baru. Wydawał się być dość smutny i zamyślony.

Najwyżej ją spławi, pocieszała się.

Hej – zaczęła nieśmiało jak nigdy.

Obrzucił ją wyjątkowo ponurym spojrzeniem.

Słucham? – zapytał w końcu.

Chciałbyś kogoś poznać?

Chyba zapomniałaś, gdzie jesteś – Roześmiał się.

Nie… Mówię o moim koledze.

Spojrzał na nią zaintrygowany.

A kolega sam nie umie przyjść? – zainteresował się. Wstał stanowczo od stolika i ruszył w stronę drzwi.

Nie szukam nikogo, dla twojej wiadomości. Przyszedłem tu posiedzieć, bo mam wszystkiego dość. Zresztą nieważne.

Patrzyła jak odchodzi. Był już przy drzwiach, gdy się zawahał. Po chwili odwrócił się w jej stronę i podszedł powoli. Usiadł ponownie przy tym samym stoliku.

Po pierwsze: mogę usiąść? – zapytała z naciskiem.

Wzruszył ramionami. Usiadła i kontynuowała:

On nie wie, że tu jestem.

I uważasz, że to uczciwie?

Zawahała się.

Nie wiem, ale… Chciałam spróbować.

No to mów.

Poczuła ulgę. Może jednak jej plan nie był całkowicie durnowaty? Odetchnęła i zaczęła:

Ma na imię James. Jest w moim wieku. Ma półdługie, błękitne włosy i zielone oczy. Często się uśmiecha. Jest fajnym kumplem, ma dobre serce. Lubi trawiaste pokemony… – Zawahała się.

Przecież nie może powiedzieć: „Jest przestępcą, za pieniądze kradnie trenerom ich pokemony”… Dopiero teraz pomyślała, że powinna jednak wrócić do Jamesa i Meowtha i dać sobie z tym spokój… Co z tego, że uważała, że James miał naprawdę dobre serce, skoro jego profesja wcale na to nie wskazywała? Nie chciała narobić mu kłopotów… Sobie też nie.

O, jest trenerem! – Wyglądało na to, że mężczyzna po raz pierwszy zainteresował się jej słowami.

Co miała odpowiedzieć?

Yyy… tak.

Świetnie, James na pewno jej podziękuje, gdy będzie musiał jakoś odkręcać to kłamstwo…

A wy?

Co my?

Skąd się znacie?

Również jestem trenerką – Chyba stawała się coraz lepsza w kłamstwach…

Kolejne kłamstwo… Czy to miało sens?

I czemu chciałaś mu kogoś znaleźć?

Pomyślałam, że może czuje się samotny.

Niczego ci nie obiecuję, ale może moglibyśmy pogadać, zobaczyć…

Jasne.

To… gdzie mógłbym go spotkać?

Nie jestem pewna. To znaczy, sądzę, że może dopiero jutro. Dziś spróbuję mu o tobie opowiedzieć, co ty na to?

Uśmiechnął się. Wydawał się być starszy od Jamesa, miał brązowe włosy, miły, choć trochę melancholijny uśmiech i zwykły, prosty strój, tak różny od ich uniformów Zespołu R.

Dobrze, nie ma sprawy. To może… Spotkam się tu z nim jutro o tej samej porze?

Skinęła głową.

Ruszyli w stronę drzwi. Nagle się zatrzymał. Spojrzała na niego pytająco.

Zupełnie zapomniałem… Jak masz na imię?

Jessie? A Ty?

Jestem Kebo.

Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.

Odprowadzę cię kawałek, zgadzasz się?

Dobrze.

Szli przez chwilę w milczeniu. Kebo po chwili zapytał:

Myślisz, że to ma sens?… To znaczy, niespecjalnie mam szczęście w tych sprawach, więc…

Zachichotała.

On powiedział, że też, więc może to jednak ma sens?

Myślisz, że istnieje szansa, że James będzie mną zainteresowany?

Otworzyła usta, by odpowiedzieć, gdy usłyszała nagle głośny tupot stóp, jakby ktoś biegł. Obejrzała się zaskoczona i za rogiem mignęły jej niebieskie włosy Jamesa. Zaklęła.

Chyba to słyszał i nie był zadowolony, pogadam z nim…

Pobiegła w jego stronę. Zatrzymał się niedaleko, oparł się o niski murek i ciężko oddychał. Gdy podeszła bliżej, dotarło do niej, że w oczach błyszczą mu łzy. Odwrócił głowę, gdy ją zobaczył.

Jak śmiałaś! – ryknął – Zaufałem ci, a ty… Czy powiedziałem ci, że życzę sobie, by ktoś mnie swatał, jak jakiegoś kretyna?!

Kretyna? – Ona też poczuła złość. – To tylko kretyna może chcieć swatać jego koleżanka, gdy chce, by był szczęśliwy?!

Szczęśliwy! – prychnął – Chyba naczytałaś się za dużo bajek… – Poza tym… Jak ty to sobie wyobrażasz? On wie, że jestem przestępcą? – zniżył głos.

Zmieszała się.

Nie, nie wie… Myśli, że jesteś trenerem pokemonów, ale…

Ale co?! – znów krzyknął – Mam kłamać, a kiedy naprawdę się zaangażuję, to co? Zostawi mnie, bo zarzuci mi kłamstwo?!

Nie! Później jakoś to sobie wyjaśnicie i… – Czuła się coraz gorzej. Chyba naprawdę wszystko spieprzyła… Bała się, że przez swoje durne plany straci przyjaciela. Może naprawdę jej plan był dziecinny…?

Zawiodłem się dziś na tobie, Jessie… Po prostu odczep się ode mnie…

Wyminął ją i poszedł przed siebie. Może zareagował zbyt gwałtownie, ale mocno go to zabolało. Myślał o tym od dawna. Był nikim… Nie miał pieniędzy, wykształcenia, doświadczenia z mężczyznami, dobrej pracy. A nawet gorzej: był przestępcą, a co gorsza: beznadziejnym przestępcą. Niemal zawsze przegrywał z tym małym, żółtym gryzoniem i jego panem, nawet z nastolatkiem nie był w stanie wygrać… Miał za to niezaleczone traumy, które wciąż go dręczyły po tylu latach. Uwielbiał zbierać kapsle, jak mały chłopiec, miał świra na punkcie przebierania się za kobiety i wcale nie czuł się dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, raczej niepewnym siebie nastolatkiem, a wolny czas spędzał na gadaniu z kotem… Do tego te durne, niebieskie włosy i osobliwy strój członka Zespołu R.

Bez względu na to jak często Jessie i Meowth upierali się, że już niedługo uda im się w końcu zaimponować szefowi, a on im przytakiwał, w głębi duszy już od jakiegoś czasu czuł, że zawsze pozostaną tą durną, nic niewartą niziną Zespołu… Tamten mężczyzna, bez względu na to kim był, z pewnością zasłużył na kogoś lepszego niż on.

Wcisnął ręce w kieszenie i ruszył przed siebie. Gdyby nie był tak wzburzony, pewnie doceniłby piękno tej nocy: niedawny deszcz zabarwił ulicę żółtym blaskiem latarni, liście błyszczały srebrem, powietrze było rześkie, wiatr poruszał lekko liśćmi, które szumiały cicho.

Szedł przed siebie, a gdy pierwsza złość mu minęła, usiadł na krawężniku, ignorując to, że pewnie pobrudzi sobie spodnie. Podparł brodę ręką i próbował się uspokoić.

Siedział tak jeszcze długo, ignorując późną porę i starał się nie myśleć o niczym. Ale to, oczywiście, wcale nie było takie proste… Łzy znów popłynęły, a on nie był wstanie ich zatrzymać. Do listy swoich wad powinien dopisać jeszcze mazgajenie się… Nagle dostrzegł przed sobą czyjeś stopy. Gwałtownie zadarł głowę i zobaczył przed sobą tamtego mężczyznę. Nim zdążył na niego nawrzeszczeć, mężczyzna odezwał się ładnym, współczującym głosem:

Przepraszam, nie chciałem niepokoić…

Wstał i ominął go, zirytowany.

– Więc po prostu daj mi spokój – Ze złością otarł łzy.

Nagle się zawahał. Wiedział, że przesadza, ale jakoś nie umiał inaczej. Czuł się żałośnie z myślą, że sam nie umie sobie nikogo znaleźć, a poza tym nie był nawet pewien, czy jest gotowy na związek.

Przepraszam – Odwrócił się w jego stronę i zatrzymał. – Mam po prostu zły nastrój…

Och, ja też – Uśmiechnął się. Miał bardzo ładny, szczery uśmiech, co od razu zauważył James. – Może byśmy się przeszli, pogadali trochę…?

Nie zraziłeś się? – zapytał lekko zawstydzony James, podchodząc do niego.

Nie da się mnie tak łatwo zrazić, wierz mi. To jak?

James pokiwał głową w milczeniu.

*

Od ich spaceru minęło kilka dni. Spotykali się codziennie na mieście, zwykle właśnie spacerowali i rozmawiali. James czuł, że lubi go coraz bardziej, ale tłumił to w sobie. Niedługo przecież wyjadą i… No cóż, próbował pocieszać samego siebie, to będzie miły romans, coś co będzie mógł długo wspominać i nic więcej. Ale to i tak bardzo dużo, wiedział o tym. Nie gniewał się już na Jessie, zrozumiał wreszcie, że nie chciała nic złego.

Coraz trudniej było mu okłamywać Kebo, ale dalej w to brnął. Jego praca nie miała nic wspólnego z pokemonami, pracował w biurze i nigdy nawet żadnego nie miał. Ale najwyraźniej bardzo go fascynowały, bo wciąż pytał o nie Jamesa.

Ile masz pokemonów? Jakie znają ataki? Na czym polega opieka nad nimi? Czy to trudne? – zasypywał go pytaniami.

James odpowiadał na nie, pokazał mu nawet swojego ukochanego Victribeela i Koffinga oraz opowiadał mu o Arboku Jessie. Gdy wspomniał kilka razy o Meowthle i o jego ciągłym gadaniu Kebo zmarszczył brwi.

Twój kolega ma na imię tak jak ten pokemon podobny do kota?

Roześmiał się i wyjaśnił, że Meowth jest właśnie gadającym, chodzących na dwóch nogach pokemonem. Kebo nie mógł w to uwierzyć.

Wow, chcę go poznać!

Jamesowi zrzedła mina.

Może potem… – powiedział wymijająco i posmutniał.

I wtedy padło to pytanie, wiedział, że musi prędzej czy później paść:

Czemu i ty i Jessie macie te same stroje z literą „R”, co to oznacza? A w jaki sposób udało ci się złapać swoje pokemony?

James milczał długą chwilę. Próbował ułożyć jakieś kłamstwa, ale miał w głowie jedynie pustkę. Nagle, w jednej chwili, podjął decyzję. Powie mu! To nieistotne, co się dalej stanie. To i tak nie ma większego znaczenia. Poczuł, że serce zaczyna mu mocno bić.

Ja… nie jestem trenerem pokemonów, jestem zwykłym przestępcą… Kradnę pokemony uczciwym trenerom. „R” na naszych strojach to nazwa organizacji przestępczej. Wiesz… – mówił szybko, nie był pewien, czy robi to, bo boi się, że Kebo mu przerwie czy może bał się, że straci całą odwagę, która pozwoliła mu na tę chwilę szczerości. – Nawet w tym nie jestem dobry. Jesteśmy podrzędnymi, żałosnymi przestępcami, którzy są na samym dole hierarchii w naszej firmie. Od wielu lat bezskutecznie próbujemy przypodobać się naszemu szefowi, dla którego jesteśmy nikim, który wciąż nasz karze i wścieka się, bo zawsze zawodzimy… – zamilkł, nie miał już sił, by mówić. Był tak bardzo żałosny…

Czekał, niemal nie czując smutku. To właśnie ta chwila: wszystko, co niemal się nawet nie rozpoczęło zakończy się nagle. Przecież od początku to nie miało sensu, wiedział, że to jedyne możliwe zakończenie… Teraz Kebo odejdzie bez słowa i już nigdy go nie zobaczy albo zrobi mu awanturę, że go okłamał i zmarnował czas i wtedy dopiero odejdzie. Z zaskoczeniem dotarło do niego, że nie stało się ani to ani to. Kebo wciąż był obok, patrząc na niego. James nie był w stanie odszyfrować wyrazu jego twarzy.

A Meowth…? Ukradliście go i zmuszacie, by był z wami?

Zamarł zaskoczony tym pytaniem. Pewnie by się roześmiał z powodu tego dziwnego pytania, gdyby nie był tak przerażony i przybity.

Nie… – Pokręcił głową. – On… choć może trudno w to uwierzyć sam do nas dołączył i razem z nami kradnie pokemony.

Naprawdę? – Kebo wyraźnie nie mógł w to uwierzyć. – On naprawdę jest pokemonem?

James zaśmiał się słabo.

Tak, jest, przynajmniej z wyglądu. Bo wiesz… on raczej stał się dość… ludzki jeśli chodzi o jego zachowanie, pewnie dlatego, że już tyle lat z nami przebywa. Jemu również bardzo zależy, by przypodobać się szefowi. Może nawet bardziej niż nam. Jest zazdrosny o innego pokemona szefa i chciałby być na jego miejscu.

A Victribeel… jego też…?

James westchnął.

Nie, jego złapałem. Ja naprawdę go kocham, choć pewnie trudno ci w to uwierzyć…

Nie, nie jest trudno… To było oczywiste po tym, jak o nim mówiłeś… Więc… ile pokemonów już porwaliście? – zapytał z wahaniem, jakby wcale nie chciał poznać odpowiedzi na to pytanie.

James znów poczuł falę wstydu, ale obiecał sobie, że przynajmniej ten jeden raz nie spieprzy i odpowie szczerze na wszystkie jego pytania. Tylko w ten sposób mógł choć w jakimś stopniu odpłacić mu się za tamte wszystkie kłamstwa. Przymknął oczy, by łatwiej było mu przyznać się do upokarzającej prawdy.

Żadnego…

Kebo aż otworzył usta z zaskoczenia.

Więc okłamałeś mnie…? Po co ci ta cała farsa, czemu sobie ze mnie żartujesz?! – W końcu się zdenerwował.

Nie kłamię… – powiedział cicho James coraz bardziej mając dość tej rozmowy. Czy mogą już mieć za sobą to… nie znali się na tyle długo, by można było mówić o rozstaniu… spotkanie, by mógł odejść i zaszyć się w ich kryjówce i samotnie po cichu lizać rany? – Po prostu, jak już powiedziałem, jesteśmy frajerami wśród frajerów i każdy ukradziony przez nas pokemon zawsze nam ucieka…

Więc Arbok również nie jest kradziony? – zapytał z lekkim cieniem nadziei w głosie.

Nie, on też nie.

Więc… teoretycznie oboje jesteście wciąż niewinni…?

Westchnął. Choć jeszcze przed chwilą miał cichą nadzieję, że uda im się nie pokłócić teraz czuł, że co innego jest dla niego o wiele najważniejsze.

Posłuchaj… – zatrzymał się nagle i spojrzał Kebo prosto w oczy. – Tak, teoretycznie… Bo nie wiem, czy skoro istnieje coś takiego jak kara za „usiłowanie morderstwa” to czy istnieje również coś takiego jak „usiłowanie kradzieży”… Ale nie o to chodzi. Wiem, co sobie teraz wyobrażasz… Że mnie słodko nawrócisz na drogę dobra i będzie cudownie… Ale wiesz co? Ja kocham to, co robię, nawet jeśli jestem w tym cholernie beznadziejny. To najlepsze, co przytrafiło mi się w życiu… Jassie i Meowth…

Nie oczekuję, że ich porzucisz – przerwał mu, ale James nie zareagował tylko mówił dalej.

Jestem wolny… Całkowicie wolny… Nie mamy nic, tylko te łachy na grzbiecie i moją kolekcję kapsli… Często głodujemy, nocujemy w lesie, imamy się każdej roboty, by zarobić parę yenów, ciągle dostajemy po dupie od trenerów i pokemonów, które usiłujemy bez skutku porwać… I jestem cholernie, cholernie szczęśliwy. Kiedyś… mogłem mieć inne życie, wiesz? Zupełnie, zupełnie inne. Ale tak wybrałem, sam tak wybrałem i zupełnie nie żałuję. Nigdy ani przez jedną chwilę nie żałowałem… – Odetchnął głęboko, sam zaskoczony jak trudne było dla niego to wyznanie. – I przyznaję… polubiłem cię, cholera, serio cię polubiłem… Nigdy nie byłem zakochany, wiesz? – Roześmiał się ze smutkiem. – Nigdy, bo panicznie bałem się, że się zakocham w jakimś hetero kolesiu i będę tylko cierpiał. A teraz cię polubiłem… i choć nie jesteś hetero to zupełnie niczego nie zmienia… A wiesz czemu? Bo poza wspólną orientacją dzieli nas tak wiele jak to tylko możliwe… Ja jestem przestępcą, wolnym duchem, ty… dobrym, spokojnym gościem, ze zwykłą, spokojną pracą, mieszkaniem i tak dalej… Po prostu żegnaj, OK? Żegnaj i… nie miej do mnie żalu… – Ruszył przed siebie z nisko opuszczoną głową. Czuł ucisk w sercu, ale już nie płakał. Nagle Kebo gwałtownie złapał go za ramię i pociągnął w swoją stronę. Odwrócił głowę w jego stronę, zły.

Czemu musisz tak wszystko komplikować?! – powiedział głośno – Co, pocałujesz mnie teraz dramatycznie i namiętnie jak w jakimś durnym filmie i dopiero wtedy pozwolisz mi odejść?! Co ci to da, co?!

Nie chcę cię całować. To znaczy, nie w tej chwili… Ale nie o to mi chodzi. Ja… zabierzcie mnie ze sobą, zrobię wszystko, pójdę za wami wszędzie…

Kompletnie osłupiał. Co on wyprawia, po co mówi takie rzeczy?!

Bredzisz – wysyczał, wyrywając mu się.

Kebo spuścił głowę.

Nie wiesz jak to jest… Wspomniałem ci tego pierwszego dnia w barze, że ja też mam swoje problemy, pamiętasz?

Każdy ma – przerwał mu, nadal zły.

Mówisz o pracy, mieszkaniu… Tak, mam to wszystko… Ale co poza tym? Nie mam wolności, nie mam tego, co ty masz i…

Przestań bredzić! – krzyknął coraz bardziej zły. – Nasłuchałeś się tych moich bzdur i teraz myślisz, że jestem taki szczęśliwy i beztroski?! Nieraz nie jemy przez wiele dni i jesteśmy zbyt słabi, by choć ukraść coś do jedzenia, mokniemy, trzęsiemy się z zimna, chorujemy i liczymy na cud, bo nie mamy żadnych lekarstw. Ciągłe wspólne przebywanie sprawia, że wciąż się kłócimy, nie raz mamy ochotę wydrapać sobie nawzajem oczy, nieraz oberwaliśmy w walce z silniejszymi od nas, co nie jest wcale trudne. Czasem byliśmy naprawdę nieźle poturbowani. Nocujemy w lesie albo włamujemy się gdzieś i w półśnie nasłuchujemy, czy ktoś nas nie atakuje. Ty nie wiesz, co bredzisz, kretynie! Ja… uciekłem z domu, by nie brać ślubu z kobietą, którą wybrali mi rodzice i przez to straciłem dach nad głową, pieniądze, rodziców, a byłem wtedy jeszcze dzieciakiem! – ryknął. Nie planował mu tego mówić… Naprawdę nie planował. Oddychał ciężko, gwałtowne. – Nigdy nie opowiadałem im tego, wiesz? Choć znamy się już tyle lat… – Ponownie w oczach zabłysły mu łzy.

Przykro mi, strasznie mi przykro… – Naprawdę wydawało się, że mówi to szczerze. – Ale to nie tak, nie cofnę swojej prośby. To nie była głupia nieprzemyślana decyzja rzucona przez dzieciaka… Nie zmuszę was do niczego, oczywiście… James, naprawdę mi na tobie zależy. Nie znamy się długo, to prawda, ale.. przywiązałem się do ciebie. Ja też nie mam szczęścia w miłości ani doświadczenia w związkach, ale jest w tobie coś, sam nie wiem co, co przyciąga mnie do ciebie. A moje życie… Nienawidzę go od wielu lat… Nie wiem, to pewnie za duże słowo, ale czuję jakbym miał początki depresji… Wypalenie w pracy, którą kiedyś w sumie lubiłem. Szef, który jest dla mnie kompletnym gnojem. Ukrywanie swojej orientacji przed sąsiadami w obawie przed tym, że dostanę w mordę. Brak związku, przyjaciół, jakieś nędzne pieniądze w pracy za nudną, powtarzalną robotę, którą już rzygam… Od jakiegoś czasu moje całe życie to praca i picie w barze po pracy… Nie sądzę, bym mógł nazwać to alkoholizmem, ale pewnie już całkiem niedługo mi to grozi. Więc jeśli chcesz nazwać samego siebie frajerem, choć ja tak nie sądzę, to cóż… masz obok drugiego przegranego frajera do kompletu.

James zamarł. Nie był w stanie powiedzieć choć słowa. Był tak żałosny, sądząc, że jest tu jedyną osobą z problemami.

Przepraszam… – szepnął.

Och, daj spokój, nie ma za co. Pamiętaj, do niczego cię nie zmuszę… Ja chcę jedynie spróbować. Daj mi szansę, proszę. Nie chcę, byś myślał, że chcę cię w ten sposób wykorzystać do swoich celów. Naprawdę cię polubiłem. Myślałem od dawna o ucieczce z tego marazmu, ale sam nie miałem na to odwagi. Wtedy pojawiła się Jessie a potem ty i pomyślałem, że to może znak od losu… Nie wiem, może to tylko moje durne myśli – Uśmiechnął się z przepraszającym wyrazem twarzy. – Proszę cię tylko o jedno: daj mi szansę. Nie wiem ile jeszcze tu będziecie, ale… jeśli mi pozwolisz chciałbym poznać Meowtha, spróbować się z nim porozumieć, poznać resztę waszych pokemonów, pokazać im, że nie jestem ich wrogiem, poznać lepiej Jessie i ciebie. Wiesz… nie mam wiele do stracenia… Z pracy po prostu się zwolnię, dostanę jakąś odprawę, zabiorę parę rzeczy, resztę wraz z domem spróbuję sprzedać – Uśmiechnął się nagle. – Dam wam te pieniądze, pozwolą wam przez długi czas żyć lepiej. Co dalej… chyba nie byłbym w stanie… no wiesz… – Odetchnął głęboko. – Ale za nic nie pozwolę być darmozjadem. Pewnie trochę mi to zajmie, przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, nowego życia i tak dalej, ale planuję zająć się czymś na odległość. Będę pisał przez sieć, może jakieś teksty, zawsze tego pragnąłem… – Roześmiał się ponownie. – A jeśli okaże się, że to kolejna rzecz, w której jestem beznadziejny, co bardzo prawdopodobne, to… no cóż, w najgorszym razie wrócę do rachunkowości i ekonomii, będę na przykład na odległość wykonywał dla klientów prace zlecone. To akurat wychodzi mi nie najgorzej, choć jak na ironię, nudzi mnie – Wzruszył ramionami. – Mimo wszystko dość dobrze to sobie przemyślałem, marzyłem o tym na jawie od kilku lat. Może uda się zdobyć z tego jakiś grosz, mogę też razem z wami wykonywać te prace dorywcze, jak mówiłeś, sprzedaż w sklepie i tak dalej… A pokemony… Marzę o tym, by poczytać o nich jak najwięcej, o ile będzie na to czas. Jeśli mi pozwolicie, będę poznawał wasze pokemony, pielęgnował je, karmił, by lepiej je zrozumieć. Wiesz… marzę o tym, by mieć własne. Gdybyście użyczyli mi swoje na jakiś czas, mógłbym dzięki nim złapać swojego pierwszego pokemona i… – Twarz mu się rozjaśniła.

James jeszcze ani razu nie widział go tak szczęśliwym. Może to szaleństwo miało jednak jakiś sens? Wahał się przez chwilę z odpowiedzią.

Posłuchaj… To nie jest dla mnie proste… Zupełnie nie spodziewałem się takiej odpowiedzi z twojej strony, muszę sobie to wszystko przemyśleć. A Meowth… Nie wiem jak zareaguje na wieść o mojej orientacji. Sam już nie wiem, czy chcę mu o tym mówić. Boję się… – Rzucił mu długie spojrzenie. – Zobaczymy się później… Nie gniewasz się?

Oczywiście, że nie. Dziękuję za twoją wyrozumiałość. Ja… nie chcę zmuszać cię do czegoś.

To nie tak – James się zamyślił. – Nie chcę okłamywać mojego przyjaciela. Może… bardzo mylę się co do niego i jego reakcji. Po prostu spotkałem już w życiu zbyt wielu facetów, dla których jestem chory i nienormalny, więc… Do jutra, dobrze?

Ku jego zaskoczeniu Kebo przytulił go. Serce mu przyspieszyło, gdy wtulił się w jego koszulę. To było takie miłe… Kiedy ostatni raz ktoś go przytulał? Chyba jego dziadek, jeszcze w domu rodzinnym.

Dziękuję… za wszystko – powiedział James i odwrócił się, by odejść – I jeszcze jedno… mieszkamy teraz w opuszczonej fabryce. Jutro ci pokażę.

Wrócił do siebie dziwnie smutny i roztargniony. Jessie spojrzała na niego z uwagą.

James...? – powiedziała cicho, z wahaniem.

A nic takiego… Powiedziałem mu, wiesz?

Oboje usiedli na podłodze. Jessie była wyraźnie zaskoczona.

Och… – powiedziała tylko.

A wiesz co on na to? – James uśmiechnął się dziwnie. – Że chciałby podróżować razem z nami… – Sam wciąż był zdziwiony jego propozycją.

Jessie ku jego zaskoczeniu rozpromieniła się. Zerwała się na nogi i zaklaskała. Tak radosną widział ją jedynie, gdy kupowała sobie ubrania. A teraz przecież nic sobie nie kupiła…

Czemu tak cię to cieszy? Co masz do Kebo?

Wzruszyła ramionami.

Wiesz, prawie go nie znam, OK, ale wydaje się być spoko, a ty znasz go lepiej. Cieszę się ze względu na ciebie, ale… Może miałeś rację na początku i nie miałam prawa się wtrącać.

Dotknął jej ramienia.

Nieprawda. Już nie żałuję. To było… to była najmilsza rzecz, jaką dla mnie kiedykolwiek zrobiłaś, Jessie.

Roześmiała się głośno, ponownie siadając.

Taa… Chyba jedyna miła kiedykolwiek. Zwykle jestem dla was nie do zniesienia.

Nieprawda. Może po prostu cała nasza trójka jest dla siebie nie do zniesienia, a jakoś dalej się lubimy. Tak naprawdę chyba dopiero teraz, gdy poznałem Kebo doceniłem tak naprawdę naszą relację. – Zawahał się. – Ale czy on będzie do nas pasował, jak myślisz? W końcu wy też musielibyście go zaakceptować, bo inaczej za nic się nie zgodzę, choćby nie wiem jak mi zależało…

Nagle do pomieszczenia wszedł Meowth. Spojrzał na nich i powiedział, że idzie się zdrzemnąć. Gdy zniknął za ścianą w kolejnym pomieszczeniu James zerknął na Jessie.

Wciąż mu nie powiedziałem, wiesz… – powiedział cicho.

*

Następnego dnia po bezsennej nocy, pełnej męczących snów o Meowthe, który wyzywa go od chorych pedałów i Kebo nazywającym go obrzydliwym przestępcą James wstał nieprzytomny. Spotkali się na ulicy z Kebo i zaprowadził go do fabryki.

Patrzył przez chwilę z otwartymi ustami na ogrom kamiennych ścian i sufitów i powiedział:

Wow! To naprawdę jest tak blisko. Mieszkam tu tyle lat i kursuję tylko między barem a biurem! – Zaśmiał się.

Usiedli i pogrążyli się w rozmowie. Jessie zostawiła ich samych i poszła do hali obok a Meowth znów gdzieś zniknął. James nadal czuł ogromne zdenerwowanie i nie mógł skupić się na rozmowie. Po jakiejś godzinie do pomieszczenia wszedł nagle Meowth. James poczuł, że serce mocno mu wali w piersi. Meowth zmrużył oczy i powiedział podejrzliwie:

A co to za człowiek?

Kebo zerwał się z miejsca.

Jestem jego znajomym – powiedział stanowczo.

James poczuł się podle. Kłamał dla niego… Po chwili słabości wstał.

Nie… Meowth. My się spotykamy.

– Spotykacie? – zaskrzeczał Meowth – A co to niby znaczy?

Jesteśmy gejami i byliśmy teraz na randce – powiedział głucho.

Ja… zostawię was samych – powiedział Kebo i nim ktokolwiek zdążył zareagować wybiegł szybko przez drzwi.

James zobaczył kątem oka, że Jessie wchodzi powoli do pomieszczenia i siada obok. On również usiadł po turecku i powiedział cicho:

Przepraszam… Nie miałem odwagi ci powiedzieć.

Meowth wciąż nie usiadł a to sprawiało, że James czuł się jeszcze mniej pewnie.

Okłamywałeś nas tyle lat?! – zaczął ostro Meowth, a on spuścił głowę, nie mając odwagi nawet spojrzeć mu w oczy.

No… ja się dowiedziałam jakiś tydzień temu… To ja ich zapoznałam…

Więc też mnie okłamałaś! – przerwał jej.

– Nie, to ja zabroniłem jej mówić… – powiedział cicho James. Nie chciał, by Meowth był zły też na Jessie. – Polubiłem go… On powiedział, że bardzo chciałby z nami podróżować, ale patrząc na twoją reakcję… Zapomnij o tym… Wy jesteście dla mnie najważniejsi.

Meowth usiadł ciężko obok niego. James z zaskoczeniem zauważył, że ma łzy w oczach.

Przepraszam… Jestem durnym kocurem…

James wytrzeszczył oczy.

– Więc nie przeszkadza ci, że ja… Nie jestem dla ciebie chorym pedałem…? – zapytał cicho, wciąż nie wierząc.

Meowth pokręcił głową.

Skoro jesteś, to ja jestem durnym naiwniakiem… Pamiętasz tamtą kotkę, Meowzie?

No i co z tego? – James nie rozumiał. – Ona była przeciwnej płci.

Tak, i? Była piękną, dobrze urodzoną i zadbaną kotką. Ja… byłem i jestem jakimś obdartusem z ulicy… W sumie od tamtego czasu nie bardzo marzą mi się związki, chyba za bardzo przejąłem się tamtym niepowodzeniem. Ale ty… Chyba przyda się tu trochę świeżej krwi, wiesz? Chyba już mam cię trochę dość – dodał z uśmiechem, pokazując mu język.

James, niewiele myśląc, rzucił się na Meowtha i ścisnął go w mocnym uścisku. Meowth kwiknął i gwałtownie próbował mu się wyrwać. Słyszał, że Jessie chichocze obok niego.

Jak mnie natychmiast nie puścisz… – wybełkotał niewyraźnie, wciąż podduszany – To zmienię zdanie.

James uśmiechnął się do siebie i go puścił. Czuł się dziwnie… Chyba powinien być szczęśliwy, jego obawy okazały się być bezpodstawne, ale on czuł tylko dziwne skołowanie.

To gdzie się chowa ten twój człowiek? Jak on ma w ogóle na imię…?

Jessie wstała i poszła po niego. Po chwili wrócili razem. Kebo stanął sztywno przed Meowthem w kompletnej ciszy. James wstrzymał oddech, mimo zapewnień Meowtha wciąż czuł się niepewnie w tej sytuacji. Meowth zadarł głowę, by zobaczyć twarz Kebo, potem krytycznie obejrzał go sobie od stóp do głów i po krótkiej chwili podał mu sztywno łapę. Kebo zaskoczony, odwzajemnił gest.

No to, Kebo… – Uśmiechnął się do niego szelmowsko, a James poczuł, że ma co do tego złe przeczucia. – Teraz będziesz naszym służącym! Musisz nam przecież udowodnić, że przydasz nam się do czegokolwiek, no nie? To będzie taki długi okres próbny! – Zmrużył oczy, wydawał się być z siebie bardzo zadowolony.

Ej! – zaczął James – Nie przesadzaj! Jakoś żadne z nas wcześniej nie miało żadnego okresu próbnego!

No i najważniejsze! Jeśli James chce mojego błogosławieństwa, to od dziś będziesz, Kebo… – Zawahał się, jakby szukał dobrego pomysłu. – Drapał mnie za uszami i pod brodą każdego dnia! – dokończył, najwyraźniej zadowolony.

Kebo roześmiał się głośno i kucnął przed Meowthem.

A zacznę od teraz… – powiedział i podrapał go pod brodą, a Meowth natychmiast zaczął głośno mruczeć. – I będę robił to z przyjemnością.

Eee, tam – Usłyszał w tle głośny rechot Jessie. – Niedługo mu się znudzi, zobaczysz, Meowth! Tak jak i nam się znudziło!

*

Mijały tygodnie, a u nich nic się nie zmieniło. Dowiedzieli się od szefa, że będą w tym mieście jeszcze przez co najmniej kilka tygodni, więc wspólnie ustalili, że dadzą sobie czas. Spotykali się każdego dnia, czasem spędzali czas we czwórkę. Kebo uparł się, że będzie im kupował jedzenie. Wciąż chodził do swojej znienawidzonej pracy, a po niej nie chodził już dłużej do baru, a przychodził do „ich” fabryki. Uparł się, że będzie im gotował i prał, by udowodnić Meowthowi i im, że będzie pożyteczny.

Po kilku tygodniach szef powiedział im, że za kilka dni ma dla nich nowe zadanie w innym mieście.

Trzymali się za ręce, stojąc pod firmą Kebo. James czuł, jak mocno dłonie jego towarzysza są spocone. Ten ścisnął jeszcze mocniej dłoń Jamesa i spojrzał na niego nieprzytomnie.

Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś… Kurczę, sam chyba nie dałbym rady. To głupie, bo przecież mnie nie zabije, ale…

– Chcesz, żebym wszedł z tobą do jego gabinetu?

Kebo pokręcił krótko głową.

Niee… Sam muszę to zrobić. Ale… poczekasz tu na mnie, dobrze?

Oczywiście – Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco.

James kucnął pod ścianą, nie chciał wchodzić do tego bogatego, wymuskanego biura. Kojarzyło mu się nieprzyjemnie z dawnym życiem.

Po kilkunastu minutach, podczas których James słyszał jedynie głośne bicie swojego serca, Kebo wyszedł. Wstał szybko i spojrzał na niego. Mężczyzna uśmiechał się, choć mocno nerwowo, a jego dłonie zauważalnie drżały.

I? – zapytał James niemal bez tchu.

I… udało się! Nie zamordował mnie, jak widzisz. Trochę ponarzekał, zapytał złośliwie, gdzie ja znajdę lepszą pracę niż u niego i mam wrócić tu jutro i podpisać odpowiednie papiery… Udało się… – powiedział, jakby w to nie wierzył – Pierwszy punkt. Jest jeszcze drugi… James, pomożesz mi się spakować? Przy okazji pokażę ci swój niemal–już–były dom. – Westchnął, zmęczony tym wszystkim. – Dziś i jutro przyjdzie do mnie kilka osób, by obejrzeć dom. Jak się teraz nie uda, to potem ogarnę to przez internet i najwyżej przyjadę tu sam na chwilę wszystko załatwić.

James ponownie ścisnął jego dłoń i spojrzał na niego uważnie.

Jesteś pewien? To znaczy… Nie musisz palić za sobą wszystkich mostów. Możesz… zostawić sobie dom, przecież sami poradzimy sobie bez tych pieniędzy, zawsze sobie radziliśmy… A ty będziesz miał zabezpieczenie, w razie czego.

Nie chodzi o pieniądze… – spojrzał na niego z powagą – Chodzi o… zakończenie tego koszmarnego etapu mojego życia, o definitywne uwolnienie się od przeszłości, o to, bym udowodnił sobie, że ze wszystkim dam sobie radę. Bo gdyby ten dom tu na mnie czekał… pewnie bym się poddał dość szybko i znów tu uciekł z podkulonym ogonem. A nie chcę tego – uprzedził Jamesa, który już otwierał usta. – Chyba się w tobie zakochałem… – powiedział powoli, a potem szybko pociągnął go za rękę, zaczerwieniony.

James dał mu się prowadzić i myślał intensywnie. Czy on również…? Tak, chyba tak, myślał już o tym od jakiegoś czasu, ale nie był pewien, czy jest gotów mu to powiedzieć. Był zaskoczony wyznaniem Kebo, ale jednocześnie bardzo z tego powodu szczęśliwy.

Byli już niedaleko jego domu, Kebo opowiadał mu coś wesoło, gdy nagle zamarł i odsunął się od niego. James poczuł ukłucie smutku w sercu, ale zignorował to. Wiedział bardzo dobrze co to strach przed ujawnieniem i nie miał zamiaru dodatkowo stresować partnera. On zrobił dla niego to samo przy Meowthe i James wiedział, że bez wahania wyprze się relacji z Kebo dla jego bezpieczeństwa i pewności siebie. Rozejrzał się. Przez płot zerkał na nich uważnie jakiś mężczyzna koło czterdziestki.

– Nie martw się – szepnął James – Nic mu nie…

Ale nie zdążył dokończyć, Kebo przerwał mu głośno z ogromną pewnością siebie w głosie:

Witam, panie sąsiedzie! Chciałem przedstawić panu mojego nowego chłopaka! – powiedział i nim James zrozumiał, co właśnie się dzieje, Kebo przyciągnął go mocno do siebie, objął ramionami i pocałował gwałtownie. Nie był to jakiś zwykły cmok w zamknięte usta, a prawdziwy, głęboki pocałunek. Poczuł jak przyjemność rozpływa się po całym jego ciele i zapomniał o lęku, skupiając się tylko na jego cudownych, miękkich ustach i stanowczym uścisku ramion.

W całym swoim życiu całował się tylko raz. Jeszcze w jego rodzinnym mieście. Miał kilkanaście lat, z tamtym chłopakiem spotykali się od kilku dni. Był to krótki, mokry, niezręczny pocałunek, gdy obaj nie byli w stanie skupić się na sobie, a jedynie z przerażeniem zerkali na boki, czy nikt nie patrzy, gdy tak wieczorem stali wciśnięci w ścianę przystanku autobusowego. Więcej już się nie spotkali a tamten bardzo szybko zaczął spotykać się z dziewczyną z ich szkoły i ignorować go wyniośle. Nie żałował tego „rozstania”, właściwie niewiele wtedy czuł i zaczął się nawet zastanawiać, czy pocałunki nie są przereklamowane. Ale nie były, stanowczo nie były, teraz już na pewno wiedział, że nie.

Usłyszał jakby z oddali, jak mężczyzna odchodzi, mrucząc wiele obraźliwych słów pod ich adresem, a potem głośno trzaska drzwiami.

Kebo odsunął się od niego i zerknął nieśmiało w jego oczy.

Przepraszam… – powiedział cicho.

James poczuł się okropnie. Czyżby żałował… Zrobił to tylko dlatego, by utrzeć nosa tamtemu sąsiadowi?

Nie miałem prawa… – ciągnął Kebo – Powinienem był zapytać, czy mogę. Ale przysięgam, naprawdę tego chciałem – Spojrzał na niego z mocą. – Już od jakiegoś czasu. Ale tego nie zaplanowałem, to był impuls… – Weszli razem do domu Kebo. – Ten debil, od lat się mnie za coś czepia, że jestem nudnym debilem w garniaczku, że zadzieram nosa, bo mam kupę kasy…

James rozejrzał się niepewnie po salonie. Dom był duży, ale… dziwnie pusty, szary, jakby niczyj. Zerknął na Kebo, który wciąż zdawał się być pogrążony w myślach.

To… – zaczął niepewnie, nie wiedząc jakich słów użyć – ten dom zawsze tak wyglądał, czy… to ze względu na przeprowadzkę?

Jak wyglądał? – zapytał w roztargnieniu.

No… taki pusty, sam nie wiem… – Przypomniał sobie swój rodzinny dom, był pełen mebli, ozdób, żywy i piękny, choć według niego zbyt bogato i snobistycznie urządzony. A tu…

Och, to… – Roześmiał się Kebo. – Tak, serio. Zawsze taki był, nie tylko teraz. Ja… cóż, mówiłem ci, prawie wcale tu nie mieszkałem, tylko spałem. Jakoś chyba od początku nie miałem serca do tego domu, pracy, sąsiadów… Może ja ogólnie nie umiem mieć do niczego serca… - powiedział z wahaniem.

James ścisnął pokrzepiająco jego dłoń.

- Przestań… Wcale tak nie jest, teraz to się zmieni, zobaczysz. A i jeszcze jedno… - Uśmiechnął się nerwowo i odetchnął, by dodać sobie animuszu i powiedział wreszcie. - Ja… chyba też cię kocham… A ten pocałunek…. - Na samo to wspomnienie znów przez kręgosłup przebiegł mu dreszcz. - Był obłędny… Nie żebym miał doświadczenia, ale…

- Ja też nie mam – powiedział z uśmiechem Kebo – Dziękuję ci za te słowa…

 - Lubię przebierać się za kobiety – wypalił nagle James, sam zaskoczony swoimi słowami. Miał je w głowie już od dawna, ale wciąż nie mógł zdobyć się na to wyznanie. Czy Kebo i to wyznanie przyjmie ze spokojem, czy liczył na zbyt wiele?

- Och… - powiedział miękko, a James wstrzymał oddech. - Pokażesz mi kiedyś? - zapytał delikatnie.

James zamrugał. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, choć i tak miał nadzieję, że to wyznanie nie przekreśli jego szans.

- N-naprawdę? - zapytał cicho.

- Jasne, skoro to lubisz, jestem bardzo ciekaw. - Uśmiechał się delikatnie, miło, jakby naprawdę nie było o czym mówić.

- Ale… chciałeś przecież faceta… - zaczął głupio, nim pomyślał, co mówi.

Kebo roześmiał się cicho.

- A co, przez to przestaniesz być facetem?

Podszedł do Jamesa i pocałował go.

- Wiesz, co ci powiem?

James wciąż zdenerwowany, pokręcił głową.

- Że za bardzo się wszystkim przejmujesz.

- Może… - Westchnął i usiadł na fotelu.

- A Jessie i Meowth wiedzą? - zapytał, siadając obok niego.

James uśmiechnął się do niego szeroko.

- Zwykle przebierają się ze mną. Wiesz… - Nagle to, co powiedział zaczęło po raz pierwszy wydawać mu się głupie. - Często przebieramy się na akcje. Jessie za mężczyznę a Meowth za człowieka. Mamy swój własny wierszyk dla wrogów: „By uchronić świat od dewastacji…” - zaczął i nagle urwał.

Kebo objął go ramieniem.

- Na pewno jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. - szepnął mu do ucha, a James poczuł dreszcze przyjemności, przebiegające przez całe jego ciało. - Tylko nie mów tego Jessie, OK?

*

Jakiś czas potem obaj zdecydowali się na pierwszy seks, jednak James szybko doszedł do wniosku, że... nie czuje się z tym dobrze. Nie chciał wszystkiego zepsuć, więc milczał przed Kebo.

Ale ten niemal od razu się domyślił. Odsunął się od niego i powiedział, patrząc mu prosto w oczy:

- Boli?

James pokręcił głową.

- Tak. Ale nie o to chodzi...

- Więc o co?

- Wiesz, że to mój pierwszy raz...

- Oczywiście. - Kebo skinął głową. Rozmawiali już o tym wcześniej. - Wiesz, ja też mam małe doświadczenie...

James milczał chwilę, siedząc na łóżku nago. Nie wiedział, jak wytłumaczyć swoje uczucia. Miał wrażenie, że on sam nie rozumie...

- Boję się... że to nie jest dla mnie.

Kebo zmarszczył brwi.

- Co masz na myśli?

- Że ja... chyba nie lubię seksu, nie chcę... Tyle lat żyłem bez tego i... - Zacisnął mocno powieki. - Ale nie chcę, byś mnie zostawił. Dla niego był gotów na każde poświęcenie.

- Nie, nie zostawię cię. - Położył mu rękę na ramieniu. - Wtedy po prostu nie będziemy tego robić, jeśli nie chcesz i tyle. Nadal chcę być z tobą, naprawdę. - Pocałował Jamesa, a on poczuł ulgę, rozlewającą się po ciele.

Ta decyzja należy tylko do niego. I teraz wiedział już, że Kebo nie będzie naciskał, nieważne, co zdecyduje.

Nigdy więcej nie wracali do tego tematu, a James czuł ulgę, że nie musi się do niczego zmuszać.

*

Kilka dni później już szykowali się do kolejnej podróży balonem. Kebo udało się sprzedać dom. Jako, że zależało mu na czasie dostał za niego mniej niż był wart, ale on i tak był bardzo zadowolony. Pakowali się i instruowali Kebo jakie przedmioty będą mu potrzebne w podróży i że nie może zabrać ze sobą zbyt wiele.

Mieli wyruszyć lada chwila. James wyprostował się i zapatrzył przed siebie. Był podekscytowany i… smutny jednocześnie. Czy to na pewno był dobry pomysł? Czy właśnie tego chciał? Nie był tego pewien, ale sądził, że tak. Czy może powinien zmienić zdanie, teraz, w ostatniej chwili…? A może to tylko strach i jest całkiem normalny w ważnych chwilach i musi jedynie odczekać, aż minie.

Co przyniesie im ta podróż, nowe, wspólne życie? Czy żaden z nich nie będzie tego żałował?…



KONIEC

(21 str.)

2.6.21 19:34