czwartek, 15 grudnia 2022

Rytuał i krew

Kakuzu właściwie nigdy nie lubił Hidana. Ten dzieciak (w końcu dzieliło ich sześćdziesiąt dziewięć lat różnicy) zawsze działał mu na nerwy. Ale nie miało to żadnego znaczenia, bo Akatsuki było dla niego ważne (i pieniądze, który mógł dzięki niej zdobyć), więc zgodził się być jego partnerem na rozkaz Paina.

Zawsze starał się robić wszystko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi temu kretynowi, bo walka dwóch nieśmiertelnych nie była czymś, na co chciałby poświęcać swój cenny czas.

Jednak dziś Hidan był dziwnie milczący. Ile już czasu go nie zirytował? Piętnaście minut? To rekord! Szli właśnie w stronę swojego kolejnego celu: był nim jakiś bogaty, nudny urzędnik i Kakuzu już cieszył się na łatwe pieniądze.

W jednej chwili ktoś na nich napadł. Kakuzu zobaczył błysk kunaia i odskoczył szybko. Jakiś zamaskowany mężczyzna rzucił się na niego. W jednej chwili zaatakował go za pomocą taijutsu i ryknął ze złością do Hidana, który nic sobie nie robił z ich walki:

- Pomóż mi, kretynie!

Hidan zaśmiał się szaleńczo i również rzucił w wir walki.

- Pożałujesz, frajerze! - krzyknął i zamachnął się na przeciwnika swoją kosą.

Walczyli dłuższą chwilę. Przeciwnik był dość silny, ale dawali sobie radę. Hidan był bardzo głośny, jak zawsze podczas walki. Klął raz po raz, opowiadając, co zrobi mężczyźnie. Kiedyś Kakuzu dostawał białej gorączki, gdy słyszał te rozpraszające krzyki; teraz już do tego przywykł.

Ale w jednej chwili wszystko zamarło. Hidan zamilkł raptownie i upadł koło niego na ziemię. Kakuzu nie przejął się tym zupełnie, jedynie obrzucił go szybkim spojrzeniem i wrócił do walki. Co niby może mu się stać?

Jednak Hidan nie wstawał, wręcz przeciwnie: nagle zaczął się dziwnie trząść i bełkotać wysokim głosem:

- Nie! Przestań! Zostaw mnie, ja nie chcę!

- Co ty mu zrobiłeś? - wysyczał, atakując go pięścią.

Mężczyzna zaśmiał się drwiąco.

- Nic. Twój koleżka pewnie ma jakiś atak.

Atak? pomyślał, zaskoczony. Ale to nie był dobry moment na takie rozważania. Zaatakował gwałtowniej, za nich dwóch. Przez chwilę błysnął mu przed oczami jakiś wzór na łańcuszku na szyi mężczyzny, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. W końcu musi się pospieszyć i zrobić coś z tym idiotą. Że też właśnie on musi się z nim użerać…

Po chwili walka była zakończona. Mężczyzna leżał martwy na ziemi, a on poszedł w stronę Hidana, który wcale nie przestał kretyńsko bełkotać.

- Boję się! Niech mi ktoś pomoże…

- Jeszcze zawołaj mamusię – wysyczał ze złością i zarzucił sobie na plecy jego kosę i złapał partnera za kostkę u nogi. Przecież nie będzie go romantycznie niósł! Jeszcze mi za to zapłacisz… wymruczał pod nosem.

Twarz Hidana ryła o ziemię, ale on nie zaprzątał sobie tym głowy. Może w końcu się zamknie? Choć nie bardzo na to liczył.

Szedł tak kilkanaście minut, rozważając nieraz, czy go tu nie zostawić, gdy w końcu uznał, że ma dość. Usiadł na kamieniu, który stał przy drodze i postanowił odpocząć.

Hidan po chwili jęknął coś, a potem na dość długo zamilkł. Wreszcie spokój! Potem przewrócił się na plecy i rozejrzał wokół.

- Co… co ja tu robię? Czemu wszystko mnie boli? - wyjąkał i wytarł twarz z ziemi.

- Trzeba było nie padać na ziemię – warknął Kakuzu i zabrał się za jedzenie. Skoro i tak tu siedzieli…

- Ja… - szepnął. W jednej chwili na jego twarzy odmalowała się zgroza. Kakuzu musiał przyznać, że po raz pierwszy obserwuje go z zainteresowaniem. - Nie… ja chyba nie miałem… ataku?

Kakuzu westchnął. Tak, tamten facet wspominał o czymś takim. Ale skąd miał wiedzieć?

- Jaki atak? - wysyczał Kakuzu. - Jesteśmy partnerami już kilka lat, gdybyś miał jakieś cholerne ataki, kretynie, to już dawno bym to zauważył! - zdenerwował się.

Ku jego zdziwieniu, Hidan nie krzyknął czegoś do niego w złości, a tylko się skrzywił i zgarbił.

- Nie, nie zauważyłbyś, bo one, na szczęście, nie zdarzają mi się często.

- Pytam po raz ostatni: jakie ataki?!

- Jak się zamkniesz, to ci powiem – odparł Hidan. - Ale najpierw powiedź: co z tym gościem?

Kakuzu westchnął. Co to za różnica?

- Zabiłem go.

- A co zrobiłeś z ciałem?

- A co miałem zrobić? - powiedział ze złością Kakuzu. - Zostawiłem je tam, nie ma go w księdze Bingo, po co miałem go ciągnąć na darmo?

Hidan jeszcze niżej pochylił głowę.

- Więc… Ja. Znasz moją historię, prawda? - spojrzał na niego. - Pochodzę z Kraju Gorących Źródeł, uciekłem z niego.

Kakuzu w milczeniu skinął głową. Mniej więcej znał tę historię, jednak żaden z nich nigdy nie był zbyt wylewny na temat swojej przeszłości. KAŻDY zbiegły ninja ma jakąś historię…

- Chciałem… być nieśmiertelny.

- Czemu? - zapytał, choć chyba nie było to właściwe pytanie. W końcu on pragnął tego samego.

- Miałem ojca… - zaczął cicho Hidan, co było bardzo do niego niepodobne. - Tylko jego, byłem wtedy nastolatkiem, kochałem go ponad życie. Dbał o mnie, a ja starałem się być dobrym synem. I pewnego dnia… on zachorował. Bardzo poważnie. Żadnej medyczny ninja nie mógł nic dla niego zrobić. On… - Z zaskoczeniem zobaczył, że ręce Hidana drżą. Jego twarz pełna była bólu, którego nigdy wcześniej na niej nie widział.

On wył z bólu każdego dnia, miał raka. Ja… nie mogłem tego znieść. To było ponad moje siły. W końcu umarł, choć był silny i odważny do ostatniej chwili. Ja… nie mogłem nadal zapomnieć tamtych wrzasków, jego drżącego ciała, potu, pełnej bólu twarzy.

Mijał czas, wioska była dla mnie na początku wyrozumiała. „Stracił ojca, musimy dać mu czas”… - Hidan odetchnął chrapliwie. A Kakuzu słuchał w milczeniu. W tej chwili jakoś nie czuł potrzeby, by z niego drwić. - Ale szybko uznali, że to czas, bym wziął się w garść. Ale ja nie umiałem.

Wtedy zaczęła się moja obsesja. Bałem się śmierci, a najbardziej długiego, bolesnego konania. Kiedyś słyszałem jakieś plotki o nieśmiertelności i uznałem, że zrobię WSZYSTKO, by ten cel osiągnąć.

Pytałem ludzi w wiosce, ale nikt nic nie wiedział. Najpierw to olewali, uznali, że pogadam i mi przejdzie… - Zaśmiał się gorzko. - Ale mi nie przeszło i szybko stałem się pośmiewiskiem…

Zaczęło się niewinnie. Byłem na sali treningowej z grupą moich rówieśników. Czekaliśmy na jonina, by móc zacząć trening. Stałem spokojnie i nagle usłyszałem jak jeden z moich kolegów szepcze niedaleko mnie „Jak myślisz, temu wariatowi nadal nie przeszło bredzenie o nieśmiertelności?”. W jednej chwili się we mnie zagotowało. To od śmierci ojca stałem się taki wybuchowy. Rzuciłem się na niego z wrzaskiem „Sam jeszcze zobaczysz, idioto! To JA mam rację!”. I zacząłem go bić… Po chwili na salę wpadł mój mistrz i rozdzielił nas. Pewnie bym olał całą tę sytuację – niech se bredzą, ale… Wtedy mistrz wyprowadził mnie z sali, przycisnął do ściany i wysyczał w twarz „Albo natychmiast skończysz te swoje chore brednie o nieśmiertelności albo gorzko tego pożałujesz”.

Potem mnie puścił, ale to nie dawało mi spokoju. Mój mistrz… Zawsze go ceniłem, był spokojnym człowiekiem i dobrze się dogadywaliśmy. To zabolało. Kto wie, może bym wtedy olał moje plany, ale lęk przed śmiercią był zbyt wielki. – Zapatrzył się na błękitne niebo przed sobą.

Więc uciekłem. Wiele miesięcy szlajałem się to tu, to tam, starając się na oślep zdobyć nieśmiertelność. Oczywiście to nie było takie proste jak się łudziłem. Pewnego dnia usłyszałem głosy. Oczywiście jako zbiegły ninja byłem poszukiwany, więc zacząłem nasłuchiwać.

Ale nie schowałem się, bo wtedy pomyślałem, że ZNAM te głosy. Zakradłem się powoli i… Tam był mój mistrz, sam. Poczułem adrenalinę w żyłach, uznałem, że to jest moja szansa. Słyszałem, że pozostałe osoby z jego drużyny są niedaleko, więc musiałem działać szybko.

Po prostu rzuciłem się na niego. - Hidan uśmiechnął się szaleńczo. - CHCIAŁEM go skrzywdzić po tym jak mnie potraktował. Miałem przewagę dzięki zaskoczeniu, tamten czas na wygnaniu dodał mi sił, tak samo nienawiść. Zdołałem wygrać z nim. Usiadłem na nim okrakiem, by mi nie uciekł i wysyczałem „Pamiętasz mnie?”. Skinął głową. Widziałem, że się boi, stara się za wszelką cenę wyswobodzić.

A ja… Wtedy poczułem to po raz pierwszy w życiu. - Uśmiechnął się z rozmarzeniem. - Tę chęć zabicia kogoś. Chciałem go dręczyć, by czuł to, co ja czułem, gdy powiedział tamte słowa, ale wtedy usłyszałem głosy z oddali. To pewnie była jego drużyna, nie miałem czasu. Uśmiechnąłem się do niego drapieżnie i… zabiłem go. Szybko, skutecznie. Potem wstałem, otarłem z siebie krew. To było… przyjemne uczucie. Czułem radość i zadowolenie z siebie.

Uciekłem, udało mi się to w ostatniej chwili. Potem pomyślałem, że chciałbym zabić również tamtego kolegę, który rozpoczął naszą kłótnię, ale nigdy go nie spotkałem. Sam nie próbowałem odnaleźć go w wiosce, to było zbyt niebezpieczne, ale… - Ponownie się uśmiechnął. - Kto wie, może jeszcze pewnego dnia będę miał szczęście. - Milczał przez chwilę. Nagle przestał się uśmiechać, stał się bardziej nerwowy. Kakuzu obserwował go, zaskoczony.

Potem nadal szukałem nieśmiertelności, pytałem różnych ludzi, odwiedzałem różne miejsca. Mijały miesiące, niemal traciłem już nadzieję. Wtedy… zdobyłem informacje o pewnym miejscu. Poszedłem tam natychmiast. To była jakaś świątynia.

Przywitał mnie kapłan w długiej, białej szacie. Zaczęły się modlitwy, zbierało się coraz więcej osób. Byli tam niemal tylko tacy sami nowicjusze jak ja, którzy pragnęli życia wiecznego.

Zaczął tańczyć, dziwnie, jak w transie. Inni też wkrótce do niego dołączyli, potem ja. Miałem gdzieś te durne tańce, ale zrobiłbym wszystko, by zdobyć nieśmiertelność. Przynajmniej tak wtedy sądziłem… - westchnął, jego głos pełen był wątpliwości.

Po jakimś czasie kapłan wziął do ręki duży, złoty kielich z jakimś płynem i podał go jednej z osób, przechodził z rąk do rąk i każdy pił z niego po kolei. Może uznasz, że byłem wariatem – zerknął na Kakuzu. - Ale ja po prostu byłem bardzo, bardzo zdesperowany.

I… nic już więcej nie pamiętam – głos mu się całkowicie załamał. Kontynuował dopiero po chwili. - Gdy się obudziłem. Ja… my… wszyscy leżeliśmy całkowicie nadzy na podłodze, spleceni ze sobą. Moje ciało strasznie bolało, próbowałem się podnieść, w głowie mi się kręciło. Dotarło do mnie niemal natychmiast, że… Że to była jakaś cholerna, chora orgia.

Tamtego kapłana nie było wśród nas. Do dziś nie wiem, po co temu choremu świrowi to wszystko, ale… Naćpał nas jakimś świństwem i… - Nie patrzył na Kakuzu. - Nigdy wcześniej nie miałem seksu i… - Z trudem przełknął ślinę. - Po tamtym dniu kompletnie się do tego zniechęciłem.

- Ja już jestem za stary na takie rzeczy – powiedział Kakuzu, przerywając krępującą ciszę. Wzruszył ramionami. Nie wiedział nawet, czy Hidan go słyszy.

Inni wciąż się nie budzili, a ja zacząłem się bać. Wstałem, ubrałem się szybko i uciekłem stamtąd. O dziwo nikt mnie nie zatrzymywał.

Nigdy więcej nie spotkałem tego potwora, ale… - Zawahał się. - Po jakimś czasie odkryłem, że mam ataki paniki. On… tamten kapłan miał na sobie łańcuszek z pewnym symbolem. I dziś…

- To był ten sam symbol?! - wypalił Kakuzu, sam zaskoczony swoją ostrą reakcją. Czyżby zaczynało mu zależeć na Hidanie?… - Czemu mi tego nie powiedziałeś?

Hidan westchnął teatralnie i odparł:

- Nie! To nie był ten sam symbol! - O dziwo, tym razem już go nie wyzywał. - Wiesz… mój umysł reaguje na podobne symbole i nie jestem już wtedy w stanie przekonać samego siebie, że to NIE JEST ten sam wzór, bo przestaję myśleć racjonalnie i… - Pokręcił głową, wydawał się być całkowicie zrezygnowany.

- I… nie uzyskałeś życia wiecznego w tamten durny sposób? - zapytał tylko odrobinę złośliwie.

Hidan prychnął ze złością.

- Nie! Oczywiście, że nie. Ten kretyn na pewno nie był nieśmiertelny. Potem… chyba całkiem się załamałem. Nie osiągnąłem swojego celu, nie miałem dachu nad głową, ścigało mnie Anbu, miałem ataki paniki i traumę… Moje życie było wtedy gównem.

Jakiś czas szlajałem się bez celu. Już nie szukałem nieśmiertelności, przestałem całkowicie wierzyć, że to możliwe…. Marzyłem tylko o powrocie do wioski, ale to było niemożliwe. Gdybym tylko nie zabił swojego mistrza, może mógłbym błagać władze wioski o litość i jakimś cudem nie zabiliby mnie za ucieczkę. Ale nie mogłem.

Nocowałem byle gdzie, chyba w tamtym czasie całkowicie straciłem chęć do życia. Któregoś dnia dotarłem do jakiejś jaskini. Uznałem, że może tam zanocuję, nic lepszego nie miałem do wyboru. - Głos Hidana nagle stał się pełen podekscytowania, po raz pierwszy od początku opowieści.

I wtedy… wszedłem do środka, potem zagłębiłem się w kolejny korytarz, bo pomyślałem, że tam będzie cieplej i bezpiecznej. Pierwsza część jaskini była całkiem zwyczajna, ale potem…

To było naprawdę piękne. – Kakuzu zobaczył jak zaświeciły mu się oczy. - Serio, nigdy nie interesowały mnie takie bzdury, ale… Jaskinia była fascynująca. Na każdej ścianie były napisy, niemal nie było wolnego miejsca.

Wyglądało to jak kolejne „strony”, obramowane prostokątem. Napisy były wykonane czymś białym, pismo było delikatne i pełne ozdobników. Napisy było po japońsku, ale dużo czasu zajęło mi zorientowanie, gdzie zaczyna się początek tych zapisków.

Właściwie nie wiem, po co to czytałem. Nigdy nie interesowały mnie zwoje czy książki, mogłem po prostu pójść spać i olać te napisy albo znaleźć sobie inne miejsce na nocleg.

Ale nie… Coś mnie w tym zafascynowało… - Głos Hidana stał się nagle tajemniczy. - Dość szybko zorientowałem się, że to opis jakiegoś rytuału. Był dość długi i skomplikowany. Czytałem to tylko z ciekawości, ale serce mocniej mi zabiło, gdy dotarłem do słowa „nieśmiertelność”.

Nie mogłem uwierzyć… To jakiś żart, prawda? Przecież nie mogłem mieć takiego szczęścia, tak po prostu, całkiem przypadkiem, trafić na coś, czego szukałem już od wielu miesięcy…

Rytuał był dość ryzykowny, ale ja wtedy już o to nie dbałem. Wiara, że mój cel jest możliwy znów się we mnie rozbudziła. Przeczytałem zapiski jeszcze kilka razy, by wszystko dobrze zapamiętać. Wciąż zerkałem nerwowo wokół i nasłuchiwałem, bo bałem się, że nagle wpadnie tu ten, kto to napisał i mnie zaatakuje za wykradnięcie jego tajemnicy.

Uciekłem stamtąd, nie dbając już o sen. Liczyło się tylko jedno: sprawdzić, czy to jest tylko czyjś żart. Znasz ten rytuał, już tyle razy go widziałeś. - Zerknął uważnie na Kakuzu.

Więc już się domyślasz! Tak, tamte zapiski BYŁY prawdziwe i zapewniły mi nieśmiertelność. Musiałem kogoś zabić, by złożyć ofiarę Jashinowi. Nie było to dla mnie żadnym problemem, wtedy już miałem za sobą pierwsze morderstwo.

Dość szybko znalazłem jakąś przypadkową osobę i zabiłem ją. To było proste, nie czułem żadnych dylematów moralnych, wyrzutów sumienia. Ale wtedy zaczęła się trudniejsza część zadania.

Zacząłem się modlić… Krwią ofiary narysowałem symbol Jashinizmu na ziemi i… Wtedy miałem przebić swoje ciało czymś ostrym. Nie miałem wtedy swojej kosy, ale wiedziałem z zapisków, że nie wystarczy mi mój kunai, bo musi to byś coś na tyle długiego i ostrego, by przebiło moją pierś na wylot.

Jakkolwiek szaleńczo by to nie brzmiało, CHCIAŁEM spróbować. Kto wie? Może podświadomie sądziłem, że to kolejna bujda, ale i tak chciałem spróbować, by móc zakończyć swoje życie. W końcu to też jakiś ponury sposób na pozbycie się panicznego lęku przed śmiertelną chorobą: samobójstwo, gdy byłem jeszcze młody i całkiem zdrowy… - Zaśmiał się gorzko.

Bardzo mocno się bałem, ale to i tak mnie nie powstrzymało. Położyłem się na ziemi, w kręgu i… wbiłem pikę, którą wcześniej ukradłem, w sam środek serca. Sam byłem zaskoczony, że zdołałem to zrobić, że wbiłem broń tak głęboko i że trafiłem we właściwie miejsce.

Ból był niemal nie do zniesienia. Wiem, że teraz mógłbyś powiedzieć, że przecież to bzdura, że jestem bardzo odporny na ból, ba! Że czerpię z niego ogromną przyjemność. - Zerknął na Kakuzu, który skinął głową, by potwierdzić jego słowa.

Tak, to prawda, ale moje ciało potrzebowało LAT, by dojść do tego poziomu samoświadomości. Wtedy… to było nie do zniesienia. - Nagle się zaśmiał, a Kakuzu czekał w milczeniu aż przestanie. - To bardzo zabawne: chciałem uciec przed niewyobrażalnym bólem i sam go sobie zadałem…

Ale wiesz… Mogłem tego NIE ROBIĆ i na tym polegała zasadnicza różnica. Gdybym zachorował, nie miałbym tego wyboru. W jednej chwili zemdlałem, zdążyłem tylko pomyśleć: Nie udało się, ten idiota z jaskini mnie oszukał!

Ale nie… - Uśmiechnął się. - Nie oszukał. Po jakimś czasie odzyskałem przytomność i zobaczyłem, że z piersi wystaje mi broń. Poczułem jeszcze większy ból niż przed utratą przytomności… Chciałem wyć, ale nie miałem na to sił. Znów zemdlałem.

Potem jeszcze wiele razy odzyskiwałem przytomność i traciłem ją na zmianę. Nastała noc, a potem dzień a ja czułem, że MUSZĘ coś zrobić. W końcu zebrałem w sobie resztki sił, które miałem i pociągnąłem za pikę, by ją z siebie wyjąć. Za pierwszym razem od razu zemdlałem, potem udało mi się poruszyć ją odrobinę, w końcu wyjmowałem ją kawałek po kawałku i… udało się. - Hidan westchnął ciężko, jakby w swojej głowie na powrót przeżywał tę sytuację.

Gdy odrzuciłem od siebie broń, zacząłem modlić się do Jashina, dziękować mu. Byłem tak słaby, że nie miałem siły nawet wstać, ale… wtedy na własne oczy zobaczyłem jak rana w mojej piersi zasklepia się. Tak, straciłem dużo krwi i byłem bardzo słaby i przerażony, ale… żywy.

Wtedy zrozumiałem, że ja NAPRAWDĘ jestem żywy i że nikt nie zdoła mnie zabić. To było cudowne uczucie, jakby znów odżył psychicznie. - Wzruszył ramionami. - Resztę znasz. Chodź, nie będziemy tu tak siedzieć jak kretyni.

I wstał nagle jak gdyby nigdy nic, a Kakuzu patrzył na niego przez chwilę w bezruchu, zaskoczony tak szybko zmianą w Hidanie. W końcu również wstał i ruszył za nim.

*

Minęło kilka tygodni a między nimi nic się nie zmieniło po tamtych zwierzeniach. Hidan więcej już nie wspominał o swojej przeszłości, nie miał też ataków, obaj po prostu ponownie skupili się na misjach dla Akatsuki.

Szli właśnie przez las, tym razem dostali misję wytropienia pewnej ważnej osoby. Kakuzu nie przepadał za takimi zadaniami, ale co miał robić? Hidan szedł kilka kroków przed nim, wymachując beztrosko kosą, Kakuzu nie widział już w nim nawet śladu tamtego przerażonego, trzęsącego się mężczyzny, którym był jeszcze tak niedawno.

W pewnej chwili Hidan ryknął dziko i pobiegł przed siebie. Kakuzu zaklął w myślach i poszedł za nim. Co ten debil znów dostrzegł? Po chwili go dogonił i zobaczył coś, co nawet jego samego zaskoczyło, choć widział – i robił – w życiu już wiele.

Hidan siedział okrakiem na jakimś mężczyźnie, którego Kakuzu nie znał i okładał go pięściami, rycząc wściekle. Krew bryzgała na boki, a mężczyzna w pewnej chwili przestał się wyrywać. Hidan najwyraźniej uznał, że to za mało, bo sięgnął po swoją kosę, leżącą obok niego i zaczął wycinać mu nią coś na piersi i ramieniu.

- Zobaczysz, co ci zrobię, ty chora kurwo! Zaraz pożałujesz! - wył.

- Znasz go w ogóle? - przekrzyczał go Kakuzu, stając obok. Pomyślał, że może to jest tamten kapłan albo jego kolega z wioski… Cóż, to by przynajmniej jakoś usprawiedliwiało jego zachowanie.

Kakuzu bez wątpienia nie był niewinną, dobrą osobą, więc nie miał ochoty wtrącać się w tę sprawę, gdy naprawdę nie musiał.

- Odpowiedz, do cholery! - ryknął, bo Hidan w swoim szale nie przestawał torturować mężczyzny.

- Co?… - Nieprzytomnie zwrócił na niego wzrok. - Nie! Nie znam. Ale ty wiesz, co on mi zrobił przed chwilą?! Wpadł na mnie. A masz, a masz, nie zapomnisz tego, jak śmiałeś mnie tak potraktować!

Kakuzu zwykle był przesadnie spokojny (nie licząc swoich słynnych ataków agresji) i nie okazywał emocji, ale teraz wytrzeszczył oczy. On chyba żartuje. TO jest powód, by zrobić z kogoś sieczkę?

Choć Kakuzu nieraz wypowiadał się złośliwie o stanie umysłu Hidana, teraz po raz pierwszy pomyślał poważnie, że jego partner jest chory.

Stanowczo podszedł do mężczyzn na ziemi i złapał Hidana za kark. Ten się rzucał i próbował mu wyrwać, ale Kakuzu był zbyt wściekły, by dać mu się pokonać. Zdjął go z niego jednym ruchem i zerknął na mężczyznę na ziemi.

Choć nie, to nie było dobre określenie. Teraz pozostała z niego tylko krwawa miazga, nie było nawet widać jego twarzy. Mężczyzna jęczał ciężko i trząsł się. Kakuzu westchnął i skręcił mu kark.

- Ej! Zabrałeś mi zabawkę! Zabiję cię! - Hidan rzucił się na niego, ale ten odepchnął go od siebie. - Takie masz dobre serce?

- Nie, nie mam – warknął.

- Więc CO CIĘ obchodzi, co ja robię?!

Zerknął tylko milcząco na czerwoną ze złości, zakrwawioną twarz swojego partnera i na jego błyszczące szaleństwem oczy i ruszył w stronę, w którą zmierzali.

*

Gdy tego wieczoru rozbili obóz w lesie, Kakuzu usiadł i zaczął rozmyślać o szaleństwie Hidana. Sam nie wiedział, czemu tak go to uwiera, co go to w ogóle obchodziło? Przecież łączyły ich tylko zlecenia a Hidan i tak nie mógł mu zagrozić. Sam zrobił w życiu wiele złego, więc O CO mu chodzi?…

Hidan skończył jeść rybę pieczoną przy ognisku i podszedł do niego i… bez słowa rozpiął spodnie Kakuzu i usiadł na nim.

Kakuzu zamarł. Co on wyprawia?!

- Mówiłem ci, że jestem na to za stary, seks już mi się znudził.

Hidan nic nie odpowiedział, nadal poruszając się na jego biodrach.

Kakazu zacisnął zęby. Był zaskoczony jego zachowaniem. Tyle się już znali, a on nigdy nie próbował niczego podobnego.

- Co, już nie masz awersji do seksu? - Spróbował po raz kolejny.

- Nie. - Tym razem Hidan, o dziwo, mu odpowiedział, chwytając go za szyję. - Chciałem w końcu tego spróbować.

- Czemu ze mną? - zapytał złośliwie.

Sam nie wiedział czemu nie zrzucił go z siebie. Co czuł? Nie umiał stwierdzić.

Hidan jęknął i ugryzł go w ucho. Kakuzu skrzywił się z bólu. Cóż, mógł się spodziewać takiego zachowania z jego strony.

Hidan sięgnął po swoją kosę, ale zanim Kakuzu zdołał go powstrzymać przed kolejnym zranieniem go, Hidan wbił koniec kosy w swoje własne przedramię i przesunął nim po skórze. Szybko pojawiła się krew. Kakuzu przewrócił oczami na jego zachowanie, a Hidan zlizał krew z ręki i jęknął z zadowolenia.

Po jakimś czasie zszedł z niego, a potem obaj zajęli się swoimi sprawami w milczeniu.

Następnego dnia znów zaczął go rozbierać.

- Teraz chcesz nadrobić za te wszystkie lata abstynencji? - zapytał ironicznie, ponownie nie odsuwając od siebie Hidana.

Tak jak podejrzewał Kakuzu, i tym razem Hidan nie mógł wytrzymać bez okaleczania. Bez pytania o zgodę wbił kunai w jego nadgarstek i zaczął pić spływającą krew.

- To nas do siebie zbliży – wytłumaczył dziwnie poważnym tonem. Kakuzu w odpowiedzi jedynie westchnął teatralnie.

- Masz – powiedział. Po chwili przeciął swój nadgarstek i podsunął mu pod usta. Kakuzu miał dość tych bredni, ale z jakiegoś sobie samemu nieznanego powodu nie protestował.

Krew zaczęła spływać mu do ust. Był zaskoczony, że wypływa jej aż tyle. Hidan zaczął poruszać się jeszcze gwałtowniej i jęczeć mu w ucho. Pił i pił a Hidan wciąż nie mówił „dość”.

W końcu… zrzucił go z siebie szybko i padł na kolana na trawę niedaleko ich obozowiska i zaczął wymiotować.

- Jesteś beznadziejny! - krzyknął. Kakuzu w końcu przestał wymiotować i wstał, zerkając na niego. Hidan miał obrażoną minę. - Upokorzyłeś mnie, wzgardziłeś moimi uczuciami!

- Jakimi uczuciami? - warknął Kakuzu, ocierając dłonią usta. - Nic nas nie łączy! - Po czym dodał, sam zaskoczony swoimi słowami: - Przepraszam… nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu… nie przywykłem do smaku krwi. W przeciwieństwie do ciebie nigdy jej nie piłem.

Czy on musi zachowywać się jak dzieciak? pomyślał ze złością Kakuzu.

Hidan burknął coś pod nosem, obrażony.


KONIEC

19.12.22 00:53

(7 str.)




wtorek, 6 września 2022

3. Zwierzenia

W szkole starała się udawać przed Nataszą, że wszystko jest dobrze, ale ona od razu dostrzegła zmianę w jej zachowaniu. Trudno, będzie ją okłamywać, nie była gotowa na takie zwierzenia, zresztą, najbardziej chyba się bała, że Natasza po czymś takim zerwie z nią kontakty, a ona miała tylko ją…

W weekend nie wysłała żadnego SMSa i czekała z mocno bijącym sercem na wizytę Marka. Właściwie nie wiedziała, czemu się do tego zmusza. Chyba nie umiała odmówić sobie jego towarzystwa, choć jednocześnie wiedziała, że i przed nim będzie musiała udawać. Trudno, może za jakiś czas uda jej się przejść nad tym do porządku dziennego. Ale teraz jeszcze niestety nie…

Marek przyjechał w sobotę koło południa, tym razem już się nie spóźnił. Uśmiechnął się do niej szeroko, a ona w odpowiedzi jedynie odwróciła szybko wzrok. Cóż, to udawanie chyba było jeszcze trudniejsze niż sądziła…

Byli w jej pokoju, siedziała na łóżku, nerwowo obejmując się ramionami. Nagle poczuła obrzydzenie i wściekłość. On, to przez niego musiała przeżywać te trzy cholerne miesiące lęku. W ułamku sekundy dotarło do niej, że jednak nie zdoła się powstrzymać. Nie interesowało się jak skończy się ta rozmowa.

Gdy zapytał z troską: „Coś się stało?”, odparła ostro: „Nie nic, byłam tylko u lekarza”.

- U… lekarza? Coś ci dolega? - zapytał nadal tym samym tonem, ignorując jej pełną nienawiści twarz.

Zaśmiała się gorzko. Czuła się tak samo jak tamtego dnia, gdy przyjechał tu pierwszy raz, a ona go wyzywała.

- No wiesz… to przez ciebie – syknęła.

Przez chwilę patrzył na nią z głupim wyrazem twarzy.

- Jak to przeze mnie? To znaczy… masz na myśli depresję albo jakąś… traumę?

Usta wykrzywiły jej się w złośliwym uśmiechu, choć jednocześnie poczuła do niego nutkę sympatii po tych słowach, ale teraz nie pozwoliła sobie na dopuszczenie tego uczucia do głosu.

- Nie. Nie udawaj kretyna! - krzyknęła, nie mogąc się dłużej powstrzymywać – Mam na myśli badanie na HIV i inne świństwa!

Otworzył usta i tylko na nią patrzył. Miała ochotę uderzyć go za tę głupotę.

- A… ale przecież my nie… - wyszeptał. Oczy miał mocno wytrzeszczone z zaskoczenia – Badaliśmy się regularnie, przysięgam!

Wtedy poczuła jeszcze większą wściekłość. Zerwała się z łóżka i szybko do niego podeszła.

- A pomyślałeś, kretynie, by mi o tym powiedzieć?! - poczuła łzy w oczach i była za to na siebie zła – Nie! Przez całe trzy miesiące umierałam ze strachu, że… Wyobrażałam sobie jak to będzie, gdy… A tydzień temu byłam u lekarza, prawie zemdlałam w gabinecie ze strachu! - krzyczała coraz głośniej, nie dbając o to, że rodzice mogą tu przyjść.

Marek, dla odmiany, oparł ciężko na fotel.

- Ja nie… o Boże, naprawdę jestem kretynem! - walnął się mocno otwartą dłonią w czoło, aż huknęło – Nie przyszło mi do głowy, by ci powiedzieć, dla mnie było to oczywiste i…

Usiadła ciężko i schowała dłonie w rękach. Teraz czuła się winna. Tak na niego naskoczyła, a on nadal był miły. Płakała coraz gwałtowniej.

- Sylwia… Przykro mi, tyle błędów popełniłem w życiu – Jego szept dotarł do niej gdzieś z oddali, wydawał się być naprawdę skruszony – Strasznie, strasznie mi przykro.

Chciała powiedzieć „Nic się nie stało”, ale nie była w stanie się odezwać. Emocje z ostatnich miesięcy teraz z niej gwałtownie spływały.

- Mam… mam pojechać do domu? - zapytał cicho.

Liczył się z jej zdaniem, pomyślała. Dopiero co przyjechał, nic dziś nie porobili, nagle do niej dotarło, ale on i tak dał jej taką propozycję…

Pokręciła tylko głową, bo nie była w stanie się odezwać poprzez łzy.

- Więc… więc dobrze. Mam pomysł, ale może jest durny, tak samo jak każdy mój pomysł… - powiedział, a ona znów poczuła wyrzuty sumienia – Po prostu pomyślałem, że jeśli ci coś opowiem, to może to odwróci twoje myśli od tamtego strachu i… pomyślałem, że opowiem ci jak to się stało, że jestem takim potworem. Ja… - dodał szybko, nerwowo – Nie chcę, byś odebrała to jako usprawiedliwianie się, po prostu… nigdy tego nikomu nie opowiadałem i… W ogóle nigdy się nikomu z niczego nie zwierzałem.

Ja też nie, przemknęło jej przez myśl. Zawsze się bała odrzucenia, wyśmiania, szczególnie przez ostatnie lata, gdy tylko utwierdziła się w tym przekonaniu…

- Chcę… - zdołała wybełkotać, choć nagle dotarło do niej, że jej szloch jest już mniej gwałtowny.

- Dobrze, ja… - Usłyszała, jak porusza się nerwowo na fotelu – Więc… nie za bardzo wiem, od czego zacząć, ale… nie wiem, ile miałem lat, gdy odkryłem, że podobają mi się faceci, chyba zawsze o tym w jakiś sposób wiedziałem. Przed przeprowadzką miałem tylko dwóch chłopaków, pierwszy… to był koszmar. To była jedyna osoba, którą naprawdę kiedykolwiek kochałem. On… nie wiem, ale bardzo bał się, że ktoś się o nas dowie, więc ciągle musieliśmy się ukrywać. Nie umiałem tego znieść, rozstaliśmy się, to ja z nim zerwałem i ja… potem już nie umiałem się zaangażować, nie chciałem znów zostać zraniony.

Potem był drugi, ale dla mnie to już nic nie znaczyło. Wtedy to ja zraniłem jego… - westchnął – Wiem, że to było niesprawiedliwe. Rodzicom nigdy nic nie mówiłem. Oni byliby na nie. To się po prostu wie, chyba tobie nie muszę tego tłumaczyć – zwrócił twarz w jej stronę.

Sylwia w pewnej chwili, sama nie wiedziała, w której, uspokoiła się na tyle, by słuchać go z zaintrygowaniem i patrzeć na niego, gdy mówił. Oczywiście, że nie musiał jej tego tłumaczyć… Wielu rodzicom wydaje się, że jeśli rzucą ironicznie podczas oglądania filmu „Ej, to on jest pedałem?”, to syn nie weźmie tego do siebie, w końcu to nie o nim…

Ze złością zacisnęła zęby i skinęła Markowi głową.

To też ja zerwałem, choć wiem, że był we mnie zakochany. Ale co to znaczyło? - zapytał retorycznie – Miałem wtedy osiemnaście lat, liczyło się dla mnie jedynie, by się uwolnić… - Nagle jego głos stał się jeszcze bardziej nerwowy. - Mieszkałem wtedy na wsi, ani jedna osoba nie była oficjalnie gejem czy lesbijką…

Mój brat miał wtedy osiem lat. Nic mu nie mówiłem, ja chyba sam wtedy uwierzyłem, że… sam nie wiem, zniszczę mu psychikę, jeśli powiem, że wolę chłopaków… Więc uciekłem. Ty od zawsze mieszkasz w Warszawie? - zwrócił się nagle do Sylwii.

Znów skinęła głową.

Właśnie… Nie wiesz, jak to jest. Ja… widzę już, że w mieście w Polsce wcale nie jest dużo lepiej, ale dla geja ze wsi to był raj… - Zaśmiał się smutno – Tak to sobie wyobrażałem. Zresztą nie chodziło o to, tam było też daleko od rodziców, sąsiadów, nikt mnie nie znał. Czułem, że tam stanę się sobą. Już nigdy więcej kłamstw.

Ale właściwie mam tylko jedno optymistyczne wspomnienie z tylu lat… To był mój pierwszy tydzień we Wrocławiu. Niemal unosiłem się nad chodnikiem. Wracałem wieczorem z pracy. Nagle zaczepiła mnie jakaś kobieta w moim wieku. Zapytała, czy nie poszedłbym z nią na kawę, bo jej się podobam – Uśmiechnął się lekko – Od razu odparłem, że nie, a ona… Zasmuciła się, szepnęła ze wzrokiem wbitym w chodnik „Jasne… nikomu się nie podobam”.

Wtedy, w jednej chwili, podjąłem decyzję. Powiem jej! I powiedziałem, a ona nie uwierzyła. Uznała, że „robię to po to, by ją pocieszyć”. I poszła sobie, ale ja… To był mój pierwszy coming out w życiu, choć wtedy jeszcze nie znałem tego określenia. Wracałem potem do domu uśmiechnięty od ucha do ucha i jeszcze lżejszy. Nie zadrwiła ze mnie, nie wyśmiała. To będzie cudowne życie, myślałem…

Ale nic więcej się nie zmieniło, było nawet gorzej… W pracy, wiesz, to taki typowo męski zawód… całymi dniami słyszałem tylko „Poznałem niezłą dupę!”, „Idę dziś do restauracji z dziewczyną, mamy rocznicę związku”, „Żona ciągle mi smęci, żebym naprawił ten kran…”, Ty to nie narzekaj, zacznie się dopiero jak będziecie mieli dzieci, wiem, co mówię!” - Pochylił się w fotelu – I pytania do mnie „Masz kogoś?”, „Ej, kiedy w końcu jakąś poderwiesz?”, „Pójdź z nami do klubu, od razu ci jakąś niezłą znajdziemy!”.

Najpierw odpowiadałem w kółko „Nikogo nie mam”, „Nie, jeszcze żadnej nie poznałem”, a potem… przestali pytać. To niby dobrze, ale wtedy rozmawiali już tylko między sobą, a ja… Siedziałem sam na przerwach i zacząłem się zastanawiać, po co była mi ta przeprowadzka…

Wtedy zaczęło się najgorsze. Mieszkałem już tam kilka miesięcy. Każdy wieczór i wolny dzień spędzałem sam w tamtej norze, mojej kawalerce i czułem, że tego nie zniosę… Kolejną rzeczą idealną, gdy jest się gejem na wsi jest marzenie o klubie gejowskim, byciu anonimowym, możliwości poznania kogoś.

Zajęło mi kilka tygodni, bym odważył się wybrać do klubu. Ale gdy tylko wszedłem, poczułem zachwyt i… przytłoczenie. Byłaś kiedyś w takim miejscu? - zwrócił się do Sylwii.

Pokręciła głową.

To było… Głośna muzyka, dużo mężczyzn wszędzie wokół, przyciemnione światło… Stałem tak chwilę na środku pomieszczenia, potem ktoś do mnie podszedł…

Niemal od razu klub stał się dla mnie tylko jednym – dark roomem. Wiesz, o czym mówię?

Sylwia skinęła głową. Tak, wiedziała…

To było proste, może nawet za bardzo? Czułem mocne zdenerwowanie, ale szybko minęło. Anonimowość, wolność… - przeczesał dłonią włosy – Mój pierwszy raz był dość dziwny… ale też przyjemny, potem już się w tym zatraciłem, uzależniłem. Każdego wieczoru był ktoś inny, najpierw przychodziłem tam w weekendy, potem już codziennie, po pracy.

Nie umiem nawet opisać wyglądu żadnego z nich, nie dlatego, że już nie pamiętam, a dlatego, że nigdy nie widziałem ich twarzy. Tam było ciemno, a ja bardzo to lubiłem. Imion też nigdy nie poznałem, nigdy nawet się nie witaliśmy, to był tylko czysty seks – przez chwilę jedynie patrzył przed siebie.

Wtedy nie zastanawiałem się jaki to ma na mnie wpływ, czułem się jak… po narkotykach, cały czas, także w pracy, w dzień. Wtedy już nie przeszkadzało mi milczenie, gdy inni opowiadali o swoich żonach, dziewczynach. Ja milczałem i żyłem tylko kolejną nocą w klubie.

Trwało to wiele miesięcy. Któregoś dnia spotkałem w klubie jednego z tamtych mężczyzn, z którymi…

Sylwia spięła się. Wiedziała, do czego ma prowadzić ta rozmowa, ale chyba nie sądziła, że aż tak ciężko będzie jej choćby o tym słuchać. Marek od razu na nią zerknął.

- Przestać mówić? - zapytał delikatnie.

Sylwia zacisnęła zęby. Nie, chce poznać tę historię, chce choć spróbować go zrozumieć…

- Mów dalej – powiedziała napiętym głosem.

Gapił się na mnie uporczywie, gdy byłem w klubie. Ignorowałem go, ale on nie przestawał. To trwało kilka dni, a on nigdy nie podszedł, tylko patrzył, ale ja miałem to wtedy gdzieś. Ale w końcu podszedł i zapytał, czy możemy „pójść w jakieś cichsze miejsce”. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, ale zgodziłem się.

Spojrzał na mnie uważnie, gdy staliśmy na ulicy przed klubem i powiedział poważnym głosem:

- Ten klub… Ciągle tu jesteś… Czy to nie męczące?

Zmarszczyłem brwi. O co mu chodzi?!

- Nie… - odpowiedziałem ostrożnie.

Westchnął i dodał:

- A może miałbyś ochotę na coś innego?

Marek znów milczał chwilę.

- To był tylko jego pomysł, my… my razem wcieliliśmy to w życie. Szukaliśmy po klubach chłopaków do seksu. Nie interesował nas ani wiek, ani to, ile wypili. Wtedy… miałem to gdzieś, dopiero ty otworzyłaś mi oczy – patrzył na Sylwię intensywnie.

Jej serce biło coraz mocniej, ale obiecała sobie, że wysłucha tej historii do końca, więc mu nie przerywała.

Potem w naszej paczce pojawił się kolejny mężczyzna i jeszcze jeden. Polowaliśmy razem, zapraszaliśmy ich do domu któregoś z nas i… Wtedy uważałem, że to najwspanialszy plan na świecie. Spotykaliśmy się niemal codziennie, faceci byli coraz to inni, nikt nigdy nie mówił nam, że żałuje, że robimy coś złego, a ja nawet się nad tym nie zastanawiałem. Bo i po co? Badaliśmy się regularnie, jak powiedziałem. Piliśmy, ale nie dużo, by nie stracić panowania nad sytuacją - Westchnął głośno i zamilkł.

Sylwia długo nie mogła dojść do siebie. W końcu zapytała, choć czuła obrzydzenie na samą myśl, że Marek odpowie na jej pytanie.

- A… a byłeś chociaż pierwszy? - zacisnęła mocno usta, by się nie rozpłakać.

Marek zamknął oczy i odezwał się dopiero po chwili.

- Sylwia… po co ci to wiedzieć?

Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, ale musiała wiedzieć.

- Po prostu powiedź.

- Dobrze – zgodził się, ale minę miał zaciętą – Nie, ja… byłem drugi, wiesz… - zaśmiał się gorzko – To była nasza hierarchia. On wymyślił plan, ja dołączyłem do niego jako pierwszy, więc…

Sylwia odwróciła wzrok. Z trudem udawała spokój.

- Lubiłeś go… ich?

Znów westchnął.

- To nie tak. Ja… nie umiem tego wyjaśnić, ale… Teraz czuję, że nic nigdy mnie z nimi nie łączyło. Nie rozmawialiśmy o niczym, nie chodziliśmy na piwo, czy mecze, jedynie…

- Uprawialiście seks – odpowiedziała cicho, bez oceniania.

Skinął głową.

- Właściwie niewiele o nich wiem. Znam ich imiona, pamiętam jak wyglądają, znam ich gust seksualny i właściwie tyle. Tamtego dnia, gdy wyszłaś… - zdawało się, że każde słowo wymawia z trudem – Nie rozumiałem, potem zobaczyłem twoją legitymację. Coś mnie dręczyło, ale nie umiałem tego nazwać. Nie poszedłem na kolejne spotkanie, na następne też nie. Tak naprawdę nigdy nie poszedłem do nich, by powiedzieć, że więcej się nie pojawię, niczego nie wyjaśniałem, po prostu… więcej się nie pojawiłem…

- Szukali cię? Kontaktowali się? - zapytała.

Zacisnął usta.

- Nie, zupełnie nie. Ani razu już żadnego z nich nie widziałem, ale wątpię, by przestali ze swoim zachowaniem. A ja nie mam siły im przeszkodzić, pewnie i tak nie dałbym rady, boję się… Chociaż… czego miałbym się spodziewać? Ja… ja też wcale za nimi nie tęsknię – uśmiechnął się ze smutkiem.

- Więc… wróciłeś do klubu? - zapytała z wahaniem. Chyba nie ma prawa pytać go o tak prywatne sprawy…

Spojrzał na nią uważnie.

- Jeśli pytasz o seks, to nie… Ja… nie uprawiałem seksu… to już sześć miesięcy – Pokazał zęby w uśmiechu – Nigdy w życiu tyle nie wytrzymałem, ale teraz… sam nie wiem, nie chcę znów kogoś skrzywdzić, więc…

Sylwia poczuła jeszcze większe zdenerwowanie. Nie podobała się jej ta odpowiedź, nie spodziewała się jej. Czy on… zadrżała, czy on czegoś od niej oczekuje? Poruszyła się niespokojnie.

- Ja ci niczego nigdy nie obiecywałam! - powiedziała o wiele głośniej niż planowała.

Spojrzał na nią, zaskoczony.

- Co…? Nie! Ja… nie to mam na myśli.

- Więc co? - syknęła – Ile tak wytrzymasz? A co potem? Skrzywdzisz kogoś, bo już nie będziesz mógł dłużej tego znieść? - Serce jeszcze bardziej jej przyspieszyło.

- Nie! - zaprotestował – Ja wiem, że… że zachowałem się jak potwór, ale… wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Możesz mi nie wierzyć, ale panuję nad sobą!

Skuliła się na fotelu. Nie miała prawa tak na niego naskakiwać…

- Przepraszam – powiedział – byłem zbyt ostry.

- Nie, to ja… Przepraszam.

- Nie wiem, co będzie wtedy… - szepnął – Nie będę zmuszał się w nieskończoność, pewnie znów pójdę do klubu, to chyba… bardziej odpowiednie.

Potem oddałem ci legitymację i chyba dopiero wtedy w pełni zrozumiałem, co ja ci zrobiłem… Gdy widziałem twój atak paniki, zmianę w wyglądzie. Tak naprawdę uratowałaś mi życie, choć za ogromną cenę, nigdy ci się za to nie odwdzięczę. Nie żałuję swojej decyzji, takie życie jest… lepsze.

Szybko skinęła głową. Milczeli długo, a ciemność wokół nich powoli zapadała…

*

Był już listopad, trzy miesiące w nowej szkole… I choć nie było idealnie, dla Sylwii był to naprawdę dobry czas, o wiele lepszy niż poprzednie lata w gimnazjum.

Był piątek wieczorem. Sylwia siedziała z Nataszą w swoim pokoju. Grzały się pod kocem i rozmawiały.

- Kurczę, ale ten czas mija! - powiedziała nagle Natasza – Trzy miesiące w nowej szkole, w nowym mieście, domu no i z nową przyjaciółką – Uśmiechnęła się szeroko do Sylwii.

Tak, przyjaciółka… Nagle Sylwii przyszło coś do głowy. Poczuła się głupio, że tak wtedy myślała, ale co tam, powie jej!

- Wiesz… - zaczęła – Powiem ci coś, ale się nie gniewaj… - powiedziała nieśmiało.

Natasza szybko spojrzała na nią, zaciekawiona.

- Brzmi ciekawie! Dawaj, nie będę się gniewać! - zaśmiała się.

Sylwia usiadła wygodniej i zapatrzyła się we wzór na brązowym kocu.

- Gdy się poznałyśmy, ja… - Szukała odpowiednich słów, by jej nie urazić – Bałam się.

- Czego? - szepnęła Natasza, już poważnie.

- Że… - Nabrała powietrza w płuca – że to tylko żart z twojej strony, że ty… nie wiem… - odwróciła od niej wzrok, bo nagle poczuła wstyd – Chcesz tylko sobie ze mnie zadrwić, że może chciałaś pogapić się tylko na dziwaka i…

- Sylwia… - szepnęła miękko Natasza.

- Teraz… już tak nie myślę, ale… długo myślałam, bałam się. A może założyłaś się z kimś w szkole, że pogadasz z wariatką i… nie wiem, sprawisz, że ja uwierzę, że naprawdę ci zależy i wtedy… albo, że wyciągniesz ze mnie jakieś żenujące wyznania, że dostaniesz kasę, jeśli ci się uda i wtedy cała klasa będzie cię lubić, a ja… - mówiła coraz bardziej chaotycznie i nagle zamilkła, bojąc się, że naprawdę zrani Nataszę.

Siedziała tak i z mocno bijącym sercem czekała, aż Natasza się na nią obrazi. A miałaby prawo, po tym, co teraz usłyszała… Ale to nie nastąpiło…

- Sylwia… posłuchaj – zaczęła Natasza.

- Przepraszam – Nie mogła się powstrzymać, by tego nie powiedzieć.

Natasza pokręciła głową.

- Nie, nie masz mnie za co przepraszać.

- Ale… - próbowała zaprotestować.

- Nie. Przecież ja wiem, jakie to było dla ciebie trudne. Te lata z kretynami, walka o siebie i… Tylko szkoda, że nie zapytałaś i… - Głos miała coraz bardziej zgnębiony.

Sylwia zaczęła się wahać. Może to źle, że zaczęła ten temat?

- Niby jak? - westchnęła Sylwia – Przecież, gdybyś naprawdę chciała ze mnie zadrwić, to byś się nie przyznała, więc….

Natasza westchnęła.

- Tak, masz rację, to durne. A chcesz wiedzieć, jak ja wspominam początek naszej znajomości? - dodała nagle.

- Jasne – Uśmiechnęła się Sylwia.

- To… też nie było specjalnie wesołe… - zaczęła, a Sylwia poczuła ścisk w żołądku.

Dlaczego? Więc jednak nie chciała się z nią przyjaźnić? Ale milczała, czekając na jej słowa.

- Mam nadzieję, że nie odbierzesz źle moich wyjaśnień… - powiedziała z wahaniem Natasza – Więc… wiesz, dlaczego wybrałam właśnie ciebie?

Sylwia w milczeniu pokręciła głową. Czuła się dziwnie zdenerwowana.

- Bo… gdy byłam w gimnazjum była w mojej szkole taka dziewczyna. Była… milcząca, lubiła siedzieć sama na przerwach, do nikogo się nigdy nie odzywała. A w szkole… no cóż, to oznacza, że prędzej, czy później ktoś się do ciebie przypieprzy. Ja… zawsze byłam ostra i umiałam przywalić, gdy ktoś się przyczepiał do mnie z jakiegoś powodu, więc nigdy nie byłam w takiej sytuacji.

To trwało… wiele miesięcy – Natasza poruszyła się nerwowo, a Sylwia zaczęła się bać, że zna koniec tej historii… - Grupa uczniów z mojej klasy zaczęła dręczyć ją coraz bardziej i bardziej. Najpierw to były śmiechy, potem głupie teksty, potem zaczepianie, a na koniec doszło i do fizycznej przemocy… - Głos załamał się jej na chwilę – A ja… nic nie robiłam.

Miałam wtedy grupkę koleżanek w klasie, moje życie było zwyczajne, lekkie. Niby wkurzało mnie, gdy patrzyłam na tych debili, ale nigdy nic nie zrobiłam. Nic… - Sylwia zobaczyła łzy, spływające jej po policzkach – Ani nawet nie powiedziałam jednego marnego „Odwalcie się od niej”, nie próbowałam odezwać się do niej słowem, by czuła, że nie jest tak całkiem sama.

No i… - Odetchnęła - Pewnego dnia nie przyszła do szkoły, a potem dowiedziałam się, że się powiesiła, we własnym pokoju i ojciec ją odciął, ale było już za późno… - Natasza przerwała, głośno szlochając.

Sylwia milczała. Czuła, że powinna ją jakoś pocieszyć, ale nie umiała znaleźć właściwych słów. Myślała jedynie o tym, że stała się naprawdę tylko kolejnym nieprzystosowanym do szkolnego życia dziwadłem dla Nataszy. To nie była przyjaźń, a jedynie litość, bo nie chciała znów słyszeć o czyimś pogrzebie, więc… Czuła tępy ból w sercu, ale milczała. Co niby może teraz zrobić?

Ale Natasza najwyraźniej niczego nie dostrzegła, mówiła dalej, gdy już odzyskała głos. Szybko otarła oczy.

- Potem brat zapytał mnie o nią, chodziliśmy wtedy do tej samej szkoły: „Ej, a ona nie była z twojego rocznika?”, a ja poczułam się wtedy jeszcze gorzej…

Sylwia nadal milczała. Bała się, że się rozpłacze, gdy tylko otworzy usta… Ale Natasza w końcu spojrzała na nią. I chyba zrozumiała.

- Nie, Sylwia, błagam.. Nie odbieraj tego tak! - powiedziała szybko, ale Sylwia nadal milczała – Cholera, ja… Tak, przyznaję… - mówiła, patrząc jej prosto w oczy – Najpierw myślałam sobie: „Jesteś taka sama, nie chcę, byś czuła się samotna”, ale potem… Naprawdę cię polubiłam.

Sylwia westchnęła ciężko i spojrzała jej w oczy.

- Masz rację… Ja… źle to odebrałam. Cieszę się, że jesteś przy mnie.

Objęły się w milczeniu.

*

Sylwia wracała ze szkoły. Była właśnie niedaleko domu, gdy przy drzwiach wejściowych dostrzegła swoją matkę i jedną z ich sąsiadek, starszą od matki o jakieś dwadzieścia lat.

Serce jej się ścisnęło, gdy usłyszała krzyk sąsiadki. Nie miała problemu z domyśleniem się z jakiego powodu sąsiadka krzyczy. Nie był to pierwszy raz, gdy miała pretensje do rodziców Sylwii. Zresztą nie tylko ona…

- Jak pani się nie wstydzi! - krzyczała. - Pozwalać synowi na takie zachowanie, taki wygląd, do czego to podobne!

Sylwia próbowała uspokoić oddech, ale nie było to łatwe. Takie słowa za każdym razem bolały, bez względu na to, ile razy już by je słyszała.

Obie kobiety nie widziały jak nadchodzi, stały do niej bokiem. Sylwia nieświadomie zwolniła kroku. W myślach przygotowała się na reakcję matki. Właściwie wcale by się nie zdziwiła, gdyby matka zaczęła się bronić, usprawiedliwiać, mówić, że to nie jej wina, że sama nie raz prosiła o zmianę stroju, ale to nic nie dało… Pamiętała ich rozmowy na ten temat na samym początku.

Dlatego też z zaskoczeniem słuchała słów matki:

- Proszę pani! To zupełnie nie pani sprawa, co moja CÓRKA nosi! I nie życzę sobie nigdy więcej rozmawiać z panią na ten temat!

Sąsiadka machnęła głową i odeszła bez słowa. Sylwia poczuła łzy w oczach ze wzruszenia, słysząc słowa matki, ale jednocześnie… Poczuła wyrzuty sumienia, że matka musi się denerwować i kłócić z sąsiadami PRZEZ NIĄ.

Podeszła do matki nim ta weszła do domu.

- Cześć – powiedziała cicho.

Matka odwróciła się w jej stronę i zmusiła do uśmiechu, a potem powiedziała:

- Cześć! Jak tam w szkole?

Więc będzie udawać, że nic się nie stało, by nie sprawić mi przykrości… pomyślała.

- Mamo… - zaczęła ze smutkiem. – Przecież ja słyszałam, przykro mi, że przeze mnie musiałaś…

- Nie – przerwała jej. - To nie było przez ciebie, tylko przez nią. A teraz chodź, nie będziemy tak tu stały.

Sylwia uśmiechnęła się smutno i ruszyła za nią.

*

Sylwia długo nie mogła zapomnieć o tamtej rozmowie, jednak wieczorem przydarzyło się coś, co jeszcze bardziej ją zaskoczyło.

Siedziała na łóżku i uczyła się na fizykę, gdy matka zapukała do drzwi.

- Proszę – powiedziała.

Matka weszła i rozejrzała się po pokoju, dziwnie skrępowana. Sylwia odłożyła zeszyt.

- Tak?

Matka westchnęła i usiadła.

- Ja… już dawno powinnam była cię o to zapytać, ale nie miałam odwagi.

Sylwia spojrzała na nią z zainteresowaniem. O co może chodzić?

- Słucham – powiedziała, by dodać jej otuchy.

- Więc… w końcu przeczytaliśmy tę książkę, którą miałaś w pokoju i…

Sylwia wytrzeszczyła oczy. Tak, marzyła o tym od dawna, podrzucała ją w różne miejsca, ale matka (ani ojciec) nigdy jej nie ruszali… Czy to możliwe, że jej dziwne podchody w końcu się opłaciły?

- T-tak? - zapytała, starając się uspokoić.

- Rozmawiałam o tym z twoim tatą i… jeśli chciałabyś operacji to my… wiemy, że jest bardzo droga, więc… damy ci te pieniądze, odłożyliśmy je specjalnie dla ciebie.

Sylwia jęknęła głośno. Nie, nigdy nie spodziewała się, że rodzice nie tylko zaakceptują ją, ale także… Łzy popłynęły jej z oczu, już nie umiała ich powstrzymać. Rzuciła się w stronę matki i mocno ją objęła.

- Mamo, ja… - zaczęła, gdy już się od siebie odsunęły – nie chcę… to znaczy, może zmienię zdanie, ale ostatnio rozmawiałam o tym z Markiem i… nie chcę operacji, lubię swoje ciało, naprawdę.

To była prawda, Marek jakiś czas temu zadał jej takie samo pytanie, a ona długo nad tym rozmyślała, bo nigdy wcześniej nie sądziła, że zdołałaby tyle uzbierać, więc nawet nie brała tego pod uwagę.

- A właśnie… - Matka znów nerwowo powiodła wzrokiem po pokoju. - Ten Marek… to… - Sylwia od razu domyślała się dalszej części tego zdania. - Wy… jesteście parą?

Sylwia milczała przez chwilę. Tak, ostatnio bardzo się do siebie zbliżyli, już nie reagowała paniką, gdy ktoś sugerował, że są parą, jednak nadal nie łączyło ich nic więcej i Sylwia sądziła, że już na zawsze jest to niemożliwe, nie po tym, co wydarzyło się wcześniej…

- Nie, nie jesteśmy. Naprawdę. - Spojrzała jej w oczy.

- A… a… chciałam jeszcze zapytać o twoją orientację, bo nigdy o tym nie rozmawiałyśmy i…

To dzień cudów, przemknęło jej przez myśl.

- Ja… jestem zainteresowana chłopakami, mamo – odparła po prostu.

Matka pokiwała głową.

- Rozumiem i dziękuję ci za tę szczerość i przepraszam, że tak późno poruszam ten temat i…

- Nie, nieważne – powiedziała szybko.

Tak, przez cały ten czas czuła ogromny ból, że rodzice się nią nie interesują, ale nie będzie kłócić się teraz, gdy jej marzenie w końcu się spełniło…

- I ostatnie.

Sylwia pomyślała, że nie ma pojęcia, co matka może jeszcze powiedzieć.

- Otóż… chcemy zwiększyć ci kieszonkowe, bo… - Odetchnęła ciężko. - To dla nas ważne, żebyś miała pieniądze na wszystkie swoje wydatki i… ubrania, tak jak kiedyś i… przepraszam, że tyle to trwało.

Sylwia złapała się na tym, że wstrzymuje oddech. Tego się NIE spodziewała…

Znów ją przytuliła a potem matka ruszyła w stronę drzwi.

- I jeszcze jedno.

- Tak? - zapytała matka.

Sylwia się uśmiechnęła.

- Dziękuję ci za to, co powiedziałaś dziś sąsiadce, naprawdę.

Odłożyła zeszyt na podłogę, i tak już teraz się nie skupi i - pod wpływem impulsu – usiadła przy komputerze.

Jakiś czas temu Marek dał jej swój numer Gadu-Gadu, a ona (tak samo jak i z numerem telefonu), zignorowała go. Ale teraz pomyślała, że MUSI podzielić się z kimś tą wspaniałą, tak długo wyczekiwaną chwilą i pomyślała, że to Marek lepiej zrozumie jej sytuację niż Natasza.

Wystukała jego numer i napisała „Nie uwierzysz, co się właśnie stało! Matka zaproponowała mi pieniądze na tranzycję! Oni naprawdę w końcu mnie w pełni zaakceptowali!”.

Uśmiechając się do siebie, wysłała wiadomość. Cóż… pewnie i tak teraz tego nie odczyta, pomyślała i nagle poczuła zdenerwowanie. A może to źle, że do niego napisała? Czy te wątpliwości kiedykolwiek miną?

Wtedy usłyszała ten charakterystyczny dźwięk dostępności i po chwili przeczytała „To wspaniale, cieszę się razem z tobą!”.

Sylwia uśmiechnęła się do siebie i zaczęła wystukiwać kolejną wiadomość.

*

Kolejnego dnia po szkole miała chwilę wolnego i zaczęła wspominać historię z książką. Nie była ona zbyt pozytywna, przynajmniej na początku, ale teraz tylko liczyło się jej zakończenie, które było całkiem przeciwne.

Gdy tylko zaczęła chodzić w sukienkach, poczuła, że musi ZROZUMIEĆ, czemu tak jest i zaczęła czytać na ten temat w internecie. Nie było tego wiele, ale udało jej się w końcu trafić na pewne forum.

Bardzo lubiła wspominać tamten czas, gdy po raz pierwszy w życiu miała styczność z osobami takimi jak ona. Porady, wsparcie, dzielenie się historiami, smutkami i radościami, uwielbiała czytać takie wpisy i czasem też dodawała coś od siebie.

W pewnej chwili trafił do niej w internecie tytuł pewnej książki na temat transpłciowości i gender. Zamówiła ją przez internet, bo nie miała odwagi poprosić o nią w księgarni.

Potem zaczęła się bać, że rodzice ją odkryją, ale dość szybko zmieniła zdanie: CHCE, by ją znaleźli. Przeczytała ją kilka razy i uznała, że mogłaby być pomocną wiedzą dla jej rodziców, bo ona sama ani nie wiedziała tak wiele ani nie miałaby odwagi poruszyć z nimi ten temat.

Ale, by dać im książkę też nie miała odwagi, więc zaczęła odkładać ją na widoku w swoim pokoju: na łóżku, biurku, licząc na to, że rodzice ją znajdą i… przeczytają, zrozumieją.

Ale długi czas tak się nie działo a ona już straciła nadzieję. Aż do wczorajszej rozmowy.

*

W piątek umówiła się z Nataszą w swoim domu. Cały dzień była zamyślona, wciąż nie mogąc zapomnieć rozmowy z matką.

Gdy Natasza zaczęła rozglądać się po jej pokoju i wskazała ręką na małą, brązową torebkę, mówiąc: „ładna”, Sylwia uznała, że opowie jej całą historię. Najpierw streściła jej rozmowę z matką i sprawę z książką, a potem przeszła do tematu kieszonkowego.

Nie czuła się dobrze, wspominając tamtą historię, ale zdecydowała się na szczerość:

- Wiesz… kiedy stałam się Sylwią, rodzice… udawali, że tego nie widzą. Wcześniej zawsze chodziłam z mamą na zakupy do sklepów z odzieżą, ale wtedy… nagle przestałyśmy. - Zerknęła na Nataszę.

Sądzę, że matka po prostu czuła się skrępowana, nie wiedziała jak się w tym odnaleźć, jak ze mną rozmawiać na TEN temat…

Natasza dotknęła jej ręki i powiedziała:

- Przykro mi…

- Więc wspólne zakupy się skończyły, ale nie tylko to… Wiesz… rodzice nie mówili po prostu: „Tu masz kasę, sama kup sobie ubranie”, bo sądzę, że to też było dla nich zbyt trudne, więc… musiałam kupować wszystko ze swojego kieszonkowego.

Natasza jęknęła.

- Ale… to kupę kasy!

- Tak… wiesz, mówiłam sobie, że nie muszę mieć wszystkiego naraz… że mogę chodzić w tym, co mam. Wtedy marzyłam o wszystkich przedmiotach, które mają inne nastolatki, chciałam mieć torebkę, jakąś biżuterię… i to wszystko kosztowało, więc odkładałam po groszu.

Ale wiesz co? - Uśmiechnęła się promiennie do Nataszy. - To ma też swoje plusy. Gdy nazbierałam wreszcie na bransoletkę, czułam się cudownie. Ciągle ją nosiłam i gapiłam się na nią i… do dziś wspominam tę chwilę.

Potrzebowałam kilku lat, by kupić wszystko, o czym marzyłam, uczyłam się o makijażu od zera, w przeciwieństwie do innych nastolatek, które mają tę wiedzę od swoich matek od wczesnego dzieciństwa. - Wzruszyła ramionami.

Tak jak mówię, to był miły czas, przynajmniej pod tym względem, bo jeśli chodzi o rodziców, to… ich bierność bolała, ale starałam się pocieszać, że mogło być o wiele gorzej…

Po jakimś czasie dotarło do mnie, że rodzice zwiększyli mi w tajemnicy kieszonkowe, bym sama mogła sobie więcej kupić. To był ich taki cichy sposób, by powiedzieć „akceptujemy cię, ale nie umiemy użyć słów”.

Pamiętam jak za pierwszym razem dali mi więcej pieniędzy, wzięłam je, zobaczyłam, że jest za dużo i powiedziałam: „Nie, pomyliliście się” a oni jedynie powiedzieli, że się nie pomylili a ja najpierw tego nie rozumiałam. - Zamilkła.

- A jak stałaś się Sylwią? - zapytała delikatnie Natasza.

Sylwia uśmiechnęła się. Lubiła tę historię, choć nie była w pełni dobra.

- Byłam wtedy w gimnazjum… Byłam z rodzicami na wakacjach we Włoszech. Byłam tam pierwszy raz i byłam bardzo podekscytowana i wszystko mi się podobało.

To już był niemal koniec naszego pobytu, zbliżał się rok szkolny. Szliśmy ulicą, było bardzo ciepło, wokół ludzie byli ubrali tak lekko i kolorowo, odwracałam głowę na wszystkie strony. - Ponownie się uśmiechnęła.

Było już dość późno, właśnie wracaliśmy do hotelu. Wtedy wyminął mnie mężczyzna w pięknej, kolorowej sukience w kwiatki. Najpierw pomyślałam, że się przewidziałam, niby słyszałam o takich przypadkach, ale nigdy… nigdy nie widziałam.

Odwróciłam się i zaczęłam się na niego gapić. Rodzice poszli dalej, niczego nie zauważyli a ja… - Sylwia przez chwilę szukała właściwych słów. - Nie wiem… nie mogłam przestać o tym myśleć, sama nie wiedziałam, dlaczego.

W końcu się ruszyłam i razem z rodzicami wróciliśmy do pokoju hotelowego. Cały wieczór nie mogłam przestać o tym myśleć, byłam nieobecna duchem, a rodzice nie mogli się ze mną porozumieć.

Wtedy przyszła mi do głowy szalona myśl: chcę sprawdzić jak ja czułabym się w sukience. Gdy rodzice poszli do łazienki, wpadłam do ich sypialni, zamknęłam drzwi na klucz i złapałam pierwszą lepszą sukienkę mojej matki.

Serce mocno mi waliło, zastanawiałam się, co powiem, gdy rodzice przyjdą i zapytają, czemu drzwi są zamknięte. Najpierw jedynie przyłożyłam sukienkę do ciała i podeszłam do dużego lustra.

Sukienka mamy była czerwona, średniej długości, dość luźna, śliczna. Gapiłam się długo na swoje odbicie i… coraz bardziej mi się podobała. - W zamyśleniu zerknęła na Nataszę.

Rodzice nadal nie wracali, a ja szybko założyłam sukienkę na siebie. Czułam się… piękna, jak nigdy wcześniej. Kręciłam się po pokoju, czułam się lekka i wesoła. Jednocześnie czułam podniecenie.

Przeraziła mnie ta reakcja własnego ciała. Gdyby to się powtarzało nie mogłabym chodzić w sukienkach publicznie. Ale więcej się nie powtórzyło. Do dziś nie wiem, dlaczego tak wtedy było. - Zerknęła na Nataszę lekko zawstydzona, ale ona nie powiedziała nic niemiłego.

Jednak zmusiłam się, by ją zdjąć, otworzyłam drzwi i uciekłam do swojego pokoju. Gdy rodzice wyszły z łazienki, zapytałam, czy mogę wyjść na chwilę. Zgodzili się szybko.

A ja miałam swój własny plan. - Uśmiechnęła się. - Poszłam do sklepu, poszłam w stronę kobiecego działu i oglądałam te wszystkie piękne stroje, choć stresowało mnie samo stanie tam.

Bałam się, że ktoś do mnie podejdzie, zapyta, co TU robię. Widziałam z daleko sprzedawczynię, ale nie zwróciła mi uwagi. Długo stałam, szukając w sobie odwagi. W głowie obmyślałam historyjkę o prezencie dla koleżanki.

W końcu uznałam, że muszę to zrobić albo wracam do hotelu, bo nie będę tak tu sterczeć. Niemal przerażona podeszłam do kasy z dość krótką, lekką, letnią sukienką. Była błękitna i miała na sobie delikatne wzory.

Sprzedawczyni o nic nie pytała, nie czepiała się mnie, podziękowałam po angielsku i wyszłam ze sklepu. Ręce mocno mi się trzęsły.

Szybko wróciłam do hotelu i nic nie powiedziałam rodzicom. Schowałam sukienkę do plecaka i wyjaśniłam im, że tylko chciałam się przejść.

Szybko poszłam do siebie i powiedziałam, że chcę się dziś wcześniej położyć. Jednak nie spałam całą noc. Myśli jak szalone krążyły mi po głowie. Co powinnam zrobić? Schować tę sukienkę i nigdy nawet o niej nie myśleć? Oddać ją? Wyrzucić?

Albo… gdy ta myśl przyszła mi do głowy, przestraszyłam się jej: założę ją jutro! Nie miałam odwagi wstać i założyć jej na siebie. Leżałam tylko i rozmyślałam.

Rano podjęłam decyzję nim wstali rodzice. Założyłam na siebie sukienkę i moje adidasy, bo nie miałam żadnych odpowiedniejszych butów. Długo stałam na środku mojego pokoju i szukałam w sobie odwagi. Rodzice wołali mnie, bo chcieli iść na śniadanie, ale ja mówiłam, żeby chwilę zaczekali… - Sylwia poczuła lekkie zdenerwowanie, przechodząc do tej części opowieści.

W końcu otworzyłam drzwi i przeszłam do przedpokoju. Rodzice zamarli na mój widok a potem… zaczęli się śmiać. - Sylwia skrzywiła się. - Ja też zamarłam, nie umiałam się odezwać. Wtedy tata, nadal się śmiejąc, powiedział: „Świetnie wyglądasz, pośmialiśmy się, to teraz się przebierz, bo idziemy na śniadanie”.

Spróbowałam się uspokoić i oznajmiłam, że ja się nie przebieram. Rodzice milczeli, nie wiedzieli, co powiedzieć. Wtedy zebrałam w sobie całą odwagę i wyszłam na korytarz, choć chciało mi się płakać.

Bałam się, że rodzice nie pójdą za mną, ale poszli… Cały dzień spędziliśmy na mieście, jedliśmy posiłki, spacerowaliśmy, zwiedzaliśmy, a oni już nie komentowali mojego wyglądu.

Czułam się dziwnie. Byłam bardzo zestresowana, a jednocześnie nie mogłam uwierzyć, że nie jest tak źle jak podejrzewałam. Ludzie czasem na mnie zerkali, ale starałam się to ignorować. Mówiłam sobie, że może ktoś teraz też odkrywa siebie i muszę iść przed siebie z wysoko uniesioną głową.

Tak minął ostatni tydzień naszego wyjazdu. Rodzice wciąż dziwnie na mnie zerkali, pytali kilka razy, czy nie planuję się przebrać, ale ja starałam się znosić to spokojnie.

Któregoś dnia… - Westchnęła. - Oznajmili, że po południu idziemy na basen. Nie wiem, czy chcieli, żebym w końcu się przebrała, czy tylko ja tak niegrzecznie to odebrałam, ale… Nie ustąpiłam. - Uśmiechnęła się lekko, choć nie był to do końca wesoły uśmiech.

Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy, które były moim kieszonkowym na wyjazd i znów poszłam do tamtego sklepu. Tym razem głównie patrzyłam na niską cenę. Czułam się jeszcze bardziej skrępowana, bo musiałam przymierzyć strój, więc razem nie mogłabym tłumaczyć się znowu prezentem dla koleżanki.

To była ta sama sprzedawczyni i nie powiedziała ani słowa, wyraz twarzy też miała neutralny, co dodało mi siły. Wróciłam do hotelu i oznajmiłam rodzicom, że możemy iść na basen. Spojrzeli po sobie, ale nic nie powiedzieli.

Poszliśmy a ja przebrałam się w czerwony, dwuczęściowy strój kąpielowy. Czułam się w nim wspaniale, pięknie. Gdy rodzice mnie zobaczyli, wydawali się być zszokowani, ale znów nic nie powiedzieli.

Do wieczora na zmianę pływaliśmy i leżeliśmy przy basenie i już odrobinę prościej było mi patrzeć na rzucane mi przez innych ludzi spojrzenia, a było ich trochę.

Potem wakacje się zakończyły i wsiedliśmy do samolotu. Na pokładzie zastanawiałam się, co dalej… To było dość proste – obce miasto, inny kraj, wakacje. NIKT mnie tam nie znał. Ale co dalej? Czy chcę to ciągnąć? A jeśli tak, to… Jak trudne to będzie?

Przez całą drogę niemal się nie odzywałam do rodziców. Znów miałam na sobie tę jedyną sukienkę, którą posiadałam. Rodzice znów na mnie zerkali. Czy chcę się przebrać nim pojedziemy taksówką do domu?

Ale nie przebrałam się, a rodzice też do niczego mnie nie zmuszali i dodawało mi to otuchy. Gdy zatrzymaliśmy się przed domem, patrzył mnie dość uporczywie nasz sąsiad, a ja… uciekłam do domu, nie miałam w sobie aż tyle odwagi. Nie wiem, czy mnie rozpoznał, rodzice też się do niego nie odzywali.

Za dwa tygodnie była szkoła, a ja cały ten czas chodziłam w mojej sukience. - Spojrzała na Nataszę, oczy jej błyszczały. - Nie myślałam, by kupić sobie coś jeszcze, w ogóle nie byłam w stanie planować, co dalej, to było dla mnie zbyt trudne.

Nawet nie unikałam spacerów, nie uciekałam już przed sąsiadami. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie, ale ja wciąż czułam w sobie siłę, którą miałam za granicą.

Gdy zostało kilka dni do roku szkolnego zaczęłam się stresować. MUSIAŁAM podjąć jakąś decyzję i nie byłam na to zupełnie gotowa.