czwartek, 10 lutego 2022

Zdrada

L od jakiegoś czasu czuł, że Light jest dla niego jak przyjaciel. Jednocześnie obawiał się, że to on jest Kirą i pewnie niedługo odkryje jego prawdziwe nazwisko i... 

To takie dziwne… On nigdy nie pragnął przyjaciół, zawsze trzymał się na bezpieczną odległość od wszystkich ludzi. Co było w Lighcie takiego, że dał się tak podejść? Czy on był aż tak wspaniałym kłamcą?

Ale teraz to już i tak nie miało znaczenia. Na trzęsących się nogach ruszył do swojego mieszkania, choć i tak wątpił, by zdołał tam dojść nim umrze.

Ale jego głowę zaprzątała jeszcze jednak kwestia, kto wie, może nawet bardziej dla niego paląca. Nim wyszedł od Lighta stał długo na deszczu na dachu i myślał… Deszcz kapiący z niego zupełnie mu nie przeszkadzał, ale Light przyszedł go stamtąd zabrać. Chyba wtedy, przez krótką chwilę, uwierzył, że Lightowi na nim zależy.

Zmusił go, by weszli do budynku i wtedy obaj byli cali przemoczeni; naprawdę mocno padało.  Wtedy zrobił coś zaskakującego: pocałował Lighta.

Sam był zaskoczony.. Nigdy nie pragnął niczyjej bliskości, obojętnie czy romantycznej, przyjacielskiej czy rodzicielskiej. Więc co się teraz w nim zmieniło?

Zupełnie tego nie planował jeszcze sekundę wcześniej. Czemu? Był osobą całkiem zamkniętą w sobie, nigdy z nikim nie był w związku, nigdy nikogo nie całował choć miał dwadzieścia pięć lat, więc czemu teraz…?

Czyżby jego ciało podświadomie chciało podarować mu to nowe doświadczenie, skoro wiedziało, że za chwilę umrze?

Nie łudził się, że ten jeden marny pocałunek zmieni cokolwiek w postanowieniu Lighta. O nie, to nie było jego planem.

Chciał się łudzić, że może jednak pomylił się ten jeden jedyny raz w życiu i to nie jego przyjaciel Light jest Kirą, ale sam w to nie wierzył. On nigdy się nie mylił, chociaż nie – pomylił się dzisiaj, zawahał o chwilę za długo, bo inaczej nie czekałby teraz nieubłaganie na śmierć.

Light w pierwszej chwili szarpnął się do tyłu. Widział na jego twarzy zaskoczenie, gdy patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami, ale już chwilę później przymknął oczy, jego twarz się rozpogodziła i odwzajemnił pocałunek.

Ale on nie trwał długo, a L, jak to on, po prostu bez słowa wyszedł, garbiąc się chyba jeszcze bardziej niż zwykle. A Light nie poszedł za nim, nie zawołał go, czyżby już planował jego śmierć? Czyżby triumfował, że udało mu się pokonać tego „najlepszego na świecie detektywa”?

Zastanawiał się, czemu Light pozwolił mu się całować. Uznał, że czemu nie, skoro i tak go zabije? Zgodził się tylko dlatego, żeby dalej, do ostatniej chwili, nosić tę maskę niewinnego? Czy, choć trudno było mu w to uwierzyć, również tego chciał?

Dotarł do domu, niemal potykając się na schodach i wszedł do mieszkania. Usiadł ostrożnie na podłodze, bo wciąż kręciło mu się w głowie. To od pocałunku czy ze strachu?

Jeszcze mocniej zacisnął powieki i pomyślał, że skoro nie umie się uspokoić, to spędzi te ostatnie chwile przed śmiercią na rozmyślaniu.

Nie lubił wspominać swojej przeszłości, ale kto wie? Ludzie w filmach tak właśnie robią przed śmiercią… Uśmiechnął się do siebie złośliwie.

Pierwsze lata jego życia były całkiem beztroskie. Rodzice o niego dbali, a on mógł bawić się całymi dniami. Ale potem poszedł do szkoły i zaczął się jego osobisty koszmar.

Już od początku odstawał od reszty. W poprzednich latach spędzał czas tylko ze swoimi rodzicami i lubił to, a teraz miał rozmawiać z tyloma dziećmi w jego wieku, a od tego czuł się okropnie.

Zwykle zaszywał się gdzieś w kącie i siedział tam całą przerwę. Doskonale radził sobie w nauce, ale nie w relacjach międzyludzkich.

Ale i samo stanie w kącie i odezwanie się jednym słowem, gdy ktoś go zaczepił nadal było niemal ponad jego siły.

Gdy wracał do domu zaszywał się w swoim pokoju na cały wieczór. Nie pamiętał wiele z wczesnego dzieciństwa, ale wiedział, że w tamtym czasie nie czuł się w taki sposób.

Wtedy właśnie powstał jego rytuał, który stosował aż do dziś. Siadał skulony na podłodze na środku pokoju, zasłaniał okna, gasił światło i godzinami gapił się przed siebie w ciemność, próbując się uspokoić i dojść do siebie po całym dniu kontaktu z innymi, choćby tak ograniczonym.

Ale sądził, że w jakiś sposób zdołałby to znieść, ale potem wydarzyło się coś jeszcze gorszego.

Jak można było się spodziewać, ale on był jeszcze wtedy za mały, by to pojąć, w szkole zebrała się grupa osób, która wzięła go sobie na cel. Całymi przerwami chodzili za nim, niemal przyciskali się do niego, a on miał wrażenie, że czuje fizyczny ból, gdy ktoś był tak blisko. Pochylali się nad nim, gadali coś, uśmiechali złośliwe.

Najpierw były to pozornie miłe słowa typu: „Chcesz spędzić z nami trochę czasu, Lawliet?”, „Może się pobawimy?”, ale on – choć nie wyczuwał nigdy drwiny – wiedział w jakiś sposób, że nie chce się z nimi zadawać.

Potem, gdy zobaczyli, że to nic nie daje, zaczęli mówić okropne rzeczy. Zwykle starał się wtedy zamknąć w sobie, skulić i przeczekać, ale nie zawsze był w stanie wyciszyć w sobie ich słowa.

Mówili, że jest dziwakiem (to wtedy pierwszy raz ktoś użył wobec niego tego słowa, ale nie ostatni…), że nikt go nie lubi, że pewnie nawet rodzice się go wstydzą, bo jest nienormalny.

Potem było jeszcze gorzej, bo zaczęli go popychać, szturchać, chuchać w kark, a to ostatnie było dla niego najgorsze. Czuł okropne ciarki na plecach za każdym razem, gdy ktoś tak mu robił, ale nie umiał się obronić.

Znosił to, jakoś, ale po powrocie do domu potrzebował jeszcze więcej czasu, by dojść do siebie, a potem musiał jeszcze odrobić lekcje.

Te stany, których nie umiał wtedy nazwać fachowym określeniem „melt down” wciąż mu się zdarzały, ale rzadziej, gdy nie był już zmuszony chodzić do szkoły lub do zwykłej pracy.

Nie był pewien ile to trwało. Tamten koszmarny czas zlewał mu się w głowie w jedno, ale kilka tygodni lub miesięcy. A potem wydarzyło się coś, co zmieniło całe jego życie. Na lepsze czy na gorsze? Sądził, że to nie jest jednoznaczne, ale chyba na lepsze, choć w tamtej chwili zrobiłby wszystko, by tego uniknąć.

Ponownie stał na korytarzu na przerwie, tamci go okrążyli, a on zastanawiał się, choć z trudem zbierał myśli, ile zostało do dzwonka. Ale nie doczekał dzwonka.

Do dziś nie pamiętał, co się wtedy wydarzyło. Nigdy później nie czuł czegoś takiego i przez wiele lat robił wszystko, by już nie poczuć. To wydarzenie znał tylko z opowieści innych.

Stał na korytarzu i nagle zaczął krzyczeć. Potwornie, strasznie krzyczeć i nie był w stanie za nic przestać.

Tamci się przestraszyli i uciekli, ale on dalej krzyczał. Po chwili podeszła do niego jedna z nauczycielek, ale nie była w stanie go uspokoić. W końcu ustalono, że zabiorą go do psychiatry w mieście.

Jeden z nauczycieli zawiózł go tam, a on wtedy jedynie stał w bezruchu i już nie krzyczał. Ktoś inny zadzwonił do jego rodziców i kazał im przyjechać do lekarza.

Potem już wróciła mu świadomość. Siedział na krześle, obok jego matka, choć nie pamiętał, skąd się tu wzięła, a na wprost lekarz.

Pamiętał, że nie ma odwagi na nią spojrzeć, bo wstydził się swojego ataku i nie chciał, by matka również pomyślała o nim źle, tak jak tamci w szkole.

Lekarz długo mówił, opowiedział jej (i jemu również), co wydarzyło się w szkole, pytał go o różne rzeczy (ale głównie to matka odpowiadała, bo on czuł się jeszcze gorzej niż zwykle i marzył jedynie o swoim ciemnym pokoju).

Potem kazał mu wypełnić test, a pytania po raz pierwszy w życiu w jakimkolwiek teście wydawały mu się trudne. Wciąż kręciło mu się w głowie i marzył jedynie o powrocie do domu, ale nie było to teraz możliwe.

Po bardzo długim czasie, a przynajmniej on miał takie wrażenie, usłyszał to straszne słowo: autyzm.

Słyszał je raz czy dwa, ale nie był pewien gdzie. Wiedział jedno: nie było to dobre słowo. Jego pierwszą myślą było, że teraz będą go w szkole jeszcze bardziej dręczyć.

Przez chwilę w ogóle nie słuchał lekarza, nie był w stanie. Dla niego autyzm wyglądał tak: mały chłopiec, który nigdy nic nie mówi, patrzy w ścianę i gdy się zdenerwuje z jakiegoś powodu wykonuje dziwne ruchy, uderza samego siebie. Chyba widział kiedyś coś takiego w telewizji.

I nagle dotarło do niego w zaskoczeniu, że otwiera usta i mówi o tym wszystkim lekarzowi. Nie patrzył mu wtedy w oczy, nigdy tego nie robił, czasem jedynie wyjątkiem byli jego rodzice.

Lekarz pokręcił głową i wytłumaczył mu, że każda osoba z autyzmem reaguje inaczej i nie musi wcale spodziewać się ranienia samego siebie, skoro nigdy wcześniej tego nie robił.

Lekarz mówił i mówił, a on nie rozumiał wszystkiego, był tylko dzieckiem. Mówił, że jego mózg pracuje inaczej niż mózgi większości ludzi, użył jakiegoś długiego słowa, ale dopiero po latach się go nauczył. Neuroatypowość.

Mówił, że to nie koniec świata ani dla niego ani dla jego rodziców, mówił, że muszą dowiedzieć się więcej na ten temat i wtedy ich życie będzie prostsze.

Potem kazał mu wyjść na korytarz i zaczekać, gdy będzie rozmawiał z jego matką. Poszedł, ale czuł się tak, jakby jego ciało było ciałem szmacianej lalki.

Siedział tak dość długo, wpatrzony w linoleum i nie był w stanie zebrać myśli. Po słowach lekarza wydawało mu się to wręcz niemożliwe.

Potem matka w końcu wyszła i razem poszli w stronę drzwi. Pamiętał doskonale, że powiedziała wtedy: „Lawliet, wszystko będzie dobrze”. Jej głos był zmartwiony i przestraszony, a on poczuł się źle.

Nie miał wrażenia, że matka chce go pocieszyć, czuł, że jest jej przykro, że ma takiego syna. Do dziś nie poznał odpowiedzi na pytanie, czy mylił się wtedy czy nie, ale tamto wrażenie zostało w nim na zawsze.

Doszli do samochodu rodziców na parkingu przed przychodnią, gdzie czekał na nich jego ojciec. Widział jak wysiada z samochodu i podchodzi do nich. L poczuł się okropnie. Spuścił nisko głowę, ale i tak dostrzegł, że jego ojciec ma bardzo poważną twarz.

To był dla niego jeszcze jeden cios, bał się, że ojciec także teraz go znienawidzi. Cała trójka milczała, gdy wracali do domu, a on wlepił wzrok w szybko przesuwające się obrazy za oknem i poczuł się odrobinę lepiej.

Gdy tylko samochód zatrzymał się przed ich domem wysiadł bez słowa i poszedł do swojego pokoju. Spodziewał się, że rodzice go zatrzymają, ale tego nie zrobili.

Siedział tak aż do wieczora, a potem z trudem zasnął. Cóż, cała ta sytuacja miała jeden plus – ominęło go kilka lekcji w szkole.

Przez tydzień lub dwa nie był w szkole. Całymi dniami siedział samotnie w swoim pokoju i bał się, co będzie, gdy wróci na lekcje.

Ale gdy poszedł w końcu do szkoły wszyscy były dla niego milsi niż kiedykolwiek. Dopiero po latach przyszło mu do głowy, że pewnie nauczyciele zmusili do tego uczniów.

Potem nikt już nie dręczył go w żadnej ze szkół. Choć mijał czas on wciąż czuł, że między nim a jego rodzicami jest jakaś niewidzialna bariera.

Gdy miał osiem lat jego rodzice zostali zamordowani, a nikt nie był w stanie złapać tych, którzy to zrobili. Nikt też nie miał pomysłu, z jakiego powodu mogło się to stać. Jego rodzice byli zwykłymi ludźmi, nie mieli też zbyt wiele pieniędzy. Po jakimś czasie sprawę umorzono, a on trafił do domu dziecka.

Był tam ledwie kilka tygodni, podczas których siedział jedynie sam w kącie i do nikogo się nie odzywał. Kulił się na podłodze jeszcze bardziej niż zwykle i mruczał do siebie, kiwając się w przód i w tył.

Przeczytał kiedyś, że osoby z autyzmem często tak robią, ale on robił to jedynie jakiś czas po śmierci rodziców. Również w tym przypadku potrzebował lat, by dowiedzieć się, że ta czynność nazywa się „stimowanie”.

Nikt w domu dziecka go nie zaczepiał, a opiekunki najwyraźniej wiedziały o jego stanie, bo traktowały go delikatnie i próbowały nawiązać z nim kontakt tylko, gdy było to konieczne.

Po kilku tygodniach stanęła przed nim młoda para i oświadczyli, że będą teraz jego rodziną zastępczą. Kobieta pochyliła się nad nim i miło uśmiechnęła, ale on cofnął się gwałtownie.

Choć po latach czuł wyrzuty sumienia, że tak myślał, sądził, że oni nie kochają go naprawdę. A może to jedynie jego neuroatypowy mózg tak mu podpowiadał? Nie wiedział.

Dbali o niego, niczego mu nie brakowało, kupowali mu wszystko, czego potrzebował. Byli o wiele bogatsi niż jego prawdziwi rodzice i od tamtej chwili mieszkał w dużym domu.

Najwyraźniej znali się na autyzmie, bo właściwie się nim opiekowali. Ale nigdy nie czuł od nich tego czegoś, co czuł nim jego prawdziwi rodzice dowiedzieli się o autyzmie.

Tak mijały lata a on wciąż czuł się obcy w domu swoich nowych rodziców. Czasem dopadały go myśli, że może oni nic do niego nie czują, ale w takim razie czemu wzięli go do siebie? Może mieli w tym jakiś inny cel?

Gdy miał szesnaście lat uciekł z domu. Nie był w stanie dłużej wytrzymać, a może oni też odetchną, że pozbyli się tego dziwnego, niewdzięcznego dziecka?

Dwa lata wcześniej doświadczył obsesji na temat pracy detektywa i działań przestępców. Wiedział już wcześniej z przeczytanych książek, że tak działają „specjalne zainteresowania”, gdy ma się autyzm.

To było dziwne uczucie, nigdy wcześniej go nie doświadczył i ponownie zastanawiał się wcześniej, dlaczego jego ta cecha nie dotyczyła.

Całymi dniami, gdy tylko miał czas przekopywał informacje w internecie na temat przestępstw i czytał książki na ten temat.

Podejrzewał, że zainteresował się tym tematem ze względu na śmierć jego rodziców w tak dziwnych okolicznościach.

Próbował za wszelką cenę poznać prawdę na temat ich śmierci, ale sądził, że to niemal niemożliwe po tylu latach i z możliwościami nastolatka.

Była to jego pierwsza nieoficjalna sprawa kryminalna i jedyna w życiu, której nigdy nie zdołał rozszyfrować.

Z tego też powodu swoje kroki po ucieczce z domu skierował w stronę najbardziej wziętego biura detektywistycznego w Tokio. To było niemal nierealne, że zainteresują się bezdomnym,  szesnastolatkiem z autyzmem, ale on mocno w to wierzył.

Czytał w internecie wiele wspaniałych informacji o tym biurze i o ich ogromnych sukcesach i marzył, by być częścią ich grupy.

Poszedł do nich z ulicy, a jeden z pracujących tam mężczyzn spojrzał na niego podejrzliwie i powiedział:

- Wróć do nas jak będziesz starszy.

Ale on, ze wzrokiem wbitym w biurko, powiedział:

- Chcę tylko jedną szansę. Jakąś sprawę, a udowodnię wam, że dam radę.

Usłyszał śmiech mężczyzny.

- Nie mogę dawać obcemu wglądu w papiery! - zawahał się i dodał rozbawionym głosem – Ale niech będzie… Masz tupet dzieciaku, a to cholernie ważne w tej pracy! Zrobimy tak: dam ci akta sprawy, która jest już przedawniona, bo nikt nie był w stanie jej rozwiązać.

Skinął głową, czując trudne do opanowania podekscytowanie.

- Tak, ja… dziękuję – nie umiał wyrażać emocji, ale bardzo zależało mu, by podziękować temu mężczyźnie.

Usiadł na krześle w rogu gabinetu i zagłębił się w dokumentach.

- Daj sobie czas – powiedział powoli mężczyzna i wyszedł gdzieś.

L pochylił się uważnie nad papierami. Rozumiał wszystkie fachowe określenia dzięki swojej nauce przez ostatnie dwa lata. W jakiś dziwny sposób miał wrażenie, że literki poruszają się na stronach.

Było już ciemno, gdy mężczyzna spojrzał na niego i powiedział:

- Nie mogę dać ci tego do domu, ale jeśli bardzo chcesz możesz jutro tu wrócić, a wtedy…

- Wiem! - wypalił nagle L, czując jak odpowiedź sama wpada do jego głowy.

Czuł ogromne zmęczenie, siedział tu cały dziś i bał się, że nie da rady… Czy go wyrzucą? Ale on nie ma gdzie spać…

- Co masz? - zapytał zdziwiony mężczyzna.

L opowiedział mu swoje przemyślenia na temat sprawy i ten jeden aspekt, którego nikt nie poruszył w raportach, które czytał.

Mężczyzna zmarszczył brwi i wziął od niego dokumenty.

- To… nie wiem, muszę to przemyśleć. Poczekaj tu, jeśli możesz, muszę z kimś porozmawiać.

L skinął głową i ponownie skulił się na krześle. Mężczyzna wyszedł a on zerknął na zegarek. Nie jadł już od rana, burczało mu w brzuchu i miał nadzieję, że nikt tego nie usłyszy.

W końcu wrócił po dość długim czasie, ale L to nie przeszkadzało, bo dzięki temu będzie mógł krócej przebywać samotnie na ulicy po ciemku.

Był w towarzystwie dwóch innych mężczyzn. Przestawili mu swoje spojrzenie na jego teorię. Jedynie jeden z nich sądził, że L się myli.

- Ile ty w ogóle masz lat? Jak masz na imię?

L się zawahał. Jak zareagują na jego wiek?

- Lawliet. Mam szesnaście lat.

- Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?

Odwrócił głowę w bok.

- To jak? - ponaglił.

- Ja… uciekłem z domu…

Mężczyźni milczeli długą chwilę.

- Dlaczego?

L odetchnął głęboko.

- Oni… oni mnie nie rozumieli. To moi adoptowani rodzice. Ja… jestem osobą ze spektrum autyzmu – powiedział odruchowo tę fachową nazwę, której nigdy nie używał, bo według niego była zbyt długa i sucha.

Z tego samego powodu od dawna używał skrótu „L” zamiast pełnego imienia.

- Moi prawdziwi rodzice… zostali zamordowani.

Tamci wydawali się być zaskoczeni jego odpowiedzią.

- Posłuchaj, mały… - powiedział nagle jeden z nich – Ta praca to nie mszczenie się na…

Gwałtownie pokręcił głową.

- Nie, ja… nie wiem kim oni są i nie planuję… skupiać się na tym.

- Poczekaj chwilę.

Skinął głową.

Mężczyźni odeszli w kąt pokoju i przez chwilę słyszał ciche szepty. Potem podeszli do niego i ten, który przeszedł niedawno do gabinetu i nie protestował przeciwko jego teorii powiedział do niego:

- Ok… jeśli tylko się zgodzisz zabiorę cię dzisiaj na noc do siebie do domu. Moja żona nie będzie miała nic przeciwko, zaraz ją powiadomię. Mam też dwóch synów młodszych od ciebie.

Schylił głowę. Nie miał ochoty na towarzystwo tylu osób, ale wiedział, że to dla niego duża szansa. Czy zdołałby przetrwać sam na ulicy?

Skinął głową.

- Więc dobrze – powiedział mężczyzna – Poczekaj tu na mnie, zabiorę swoje rzeczy.

Po tamtym wydarzeniu jego kariera naprała rozpędu. Okazało się, że nie pomylił się co do tamtej sprawy kryminalnej.

Tak jak obiecał nigdy więcej nie próbował odnaleźć morderców swoich rodziców. Może tak było lepiej?…

Pomimo problemów z jego młodym wiekiem pozwolili mu pomóc sobie w kolejnej sprawie i również tym razem udało mu się ją rozwiązać, choć zajęło mu to więcej czasu.

Wtedy dali mu pieniądze „za przyszły miesiąc pracy”, a on zdołał wynająć sobie coś małego, jednak tamten mężczyzna i jego żona wciąż mu pomagali.

Później poznał Watariego i to on zajął się trywialnymi codziennymi sprawami za nich obu.

Po kilku latach, gdy jego sława sięgała już daleko poza Japonię Watari zaproponował mu założenie własnej firmy a on zgodził się.

Zerknął na zegar. Noc ledwo się zaczęła… Położył się na podłodze, próbując pogodzić z nieuniknionym.

W pewnej chwili zerwał się gwałtownie. Zasnął! Poszedł w stronę okna i odsłonił żaluzje. Był ranek. Spojrzał z zaskoczeniem na swoją dłoń. Był żywy. Czemu?…

Bez śniadania poszedł do Lighta. Ten spojrzał na niego zwyczajnie, jakby nie przeczuwał jak straszną noc przeżył.

- Tak, Ryūzaki? - zapytał, unosząc brwi w zaskoczeniu.

- Nie, nic… - odpowiedział powoli, siadając na podłodze przed Lightem.

Nic mu nie powie. To by chyba nie było zbyt grzeczne.

- Zastanawiasz się, czemu jeszcze jesteś żywy? - zapytał po prostu, zupełnie spokojnym głosem.

L był zaskoczony tym pytaniem.

- No… tak…

Light roześmiał się.

- Więc mnie podejrzewałeś.

L po prostu skinął głową.

- Więc to nie ty?

Light roześmiał się jeszcze głośniej tak, jak wcześniej L sobie to wyobrażał.

- A jak myślisz?

- Nie wiem…

Light schylił się, by spojrzeć mu w oczy. L tego nienawidził. Czasem był do tego przez kogoś zmuszony i czuł wtedy niemal fizyczny ból i wiedział, że inne osoby z autyzmem czują tak samo, bo czytał o tym na forum, na którym się z tego zwierzali. L lubił to miejsce, bo pozwalało mu odkryć, że nie jest jedyną taką osobą na świecie.

L spuścił wzrok jeszcze niżej, by ten nie mógł zajrzeć w jego oczy.

- Więc czemu całowałeś kogoś, kto według ciebie jest Kirą? - zapytał z naciskiem, wciąż się nad nim pochylając.

- Tak wyszło…

- Podniecają cię przestępcy? To dość ciekawe jak na detektywa. A może to tylko przykrywka?

L czuł się źle z tą rozmową. Czemu on mu to robi? Zawsze był dla niego miły, czy to dlatego, że go podejrzewał?

- Nie podniecają mnie przestępcy – odpowiedział jak echo.

Serce mocniej mu zabiło. Chciał już wcześniej go o coś zapytać.

- Ty…? Lubisz mężczyzn?

Light prychnął.

- To dość… nieodpowiednie określenie, nie sądzisz?

L nic nie odpowiedział.

- Ale nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Orientacja nie jest istotna.

L odruchowo skinął głową. On też nigdy się nad tym nie zastanawiał.

Light odczekał chwilę, a potem powiedział dobitnie:

- To ja jestem Kirą.

Zapadła długa cisza.

- Rozumiem – powiedział w końcu L, bo nic więcej nie przychodziło mu do głowy.

- I co teraz zrobisz?

Spojrzał w jego stronę w zaskoczeniu.

- Co masz na myśli?

- Zamkniesz mnie? Bo skuwałeś mnie już wcześniej – znów się roześmiał.

Czemu on cały czas to robi?

- Nie mam dowodów.

- Rozumiem… - Light wydawał się być zadowolony z tego faktu.

Light nagle pochylił się nad nim, pociągnął go w górę za ubranie i pocałował.

L próbował się rozluźnić i poczuć to przyjemne coś, co czuł podczas ich poprzedniego pocałunku, ale nie potrafił. To nie był pocałunek to było… gryzienie. Nagle poczuł, że jakiś płyn spływa mu z kącika ust.

Wyszarpnął się z uścisku Lighta i wytarł twarz. Przysunął dłoń do oczu. Krew.

- Co ty robisz?… - zapytał cicho, przygarbiając się.

Znów miał ochotę usiąść na ziemi, ale teraz już nie czuł się tu bezpiecznie. Ale jakie to miało znaczenie, skoro przebywał w jednym pomieszczeniu z Kirą?

Light niedbale oparł się o ścianę.

- To był pocałunek, myślałem, że tego chciałeś. A co do twojego wcześniejszego pytania: orientacja nie ma znaczenia dla tak potężnej i inteligentnej osoby jak ja. Przeleciałem jedną laskę tylko dlatego, że mogła mi pomóc w zabijaniu.

L jednak usiadł, zbyt przejęty jego słowami. Zaczęło szumieć mu w uszach.

- Czemu zabijasz…?

Light gwałtownie się wyprostował.

- Bo to wspaniały sposób, by pozbyć się tych wszystkich chorych przestępców ze świata! Nie rozumiesz?! - mówił z ogromnym, niemal fanatycznym przejęciem, którego L nigdy u niego nie słyszał.

Poczuł, że ciarki przebiegają mu po plecach.

- Z twoim i moim umysłem nikt nas nie pokona! Cały świat będzie do nas należał! Nie bój się, ja się zajmę zabijaniem, a ty będzie pilnował, by zawsze być o krok przed policją, by nikt nas nie złapał. To plan idealny! - oczy płonęły mu chorą ekscytacją – A jeśli chcesz – dodał niedbale – ciebie też mogę przelecieć, kiedy tylko zechcesz. Co powiesz na taką wymianę?

L niemal nigdy nie reagował gwałtownie. Teraz też jedynie zamrugał w zaskoczeniu. Jego słowa… nie podobały mu się. Nie znał się na relacjach międzyludzkich, ale był niemal pewien, że nie wyglądają w ten sposób.

- Potrzebujesz mnie do tego?

- Nie, ale tak będzie mi o wiele prościej, a ja będę miał więcej czasu na zabijanie, bo nie będę musiał użerać się z policją.

- To dlatego… mnie nie zabiłeś?

- Tak. Wydawałeś mi się wystarczająco interesujący, byś mógł mi się przydać.

Choć rzadko płakał poczuł nagle, że teraz zbiera mu się na płacz. Sposób, w jaki on do niego mówił...

- Rozumiem… - powiedział, wstając.

Zakręciło mu się w głowie. Miał rację, że relacje z ludźmi nie są nic warte… Nie miało znaczenia czy uda mu się stąd wyjść, czy umrze próbując, ale nie będzie tu dłużej przebywał…

Light ponownie przyciągnął go do siebie.

- No nie uciekaj mi… - szepnął mu do ucha, a L, ku swojemu zaskoczeniu, poczuł ciarki przyjemności – Nie płacz… - pogłaskał go po policzku gestem, który tak bardzo różnił się od jego wcześniejszego pocałunku-ugryzienia.

Pocałował go ponownie, ale tym razem był to delikatny, subtelny pocałunek. L poczuł, że serce mu przyspiesza.

Nagle Light położył mu rękę na kroczu. Momentalnie się spiął i próbował wyrwać.

- Nie… - zaczął słabo.

Light od razu odsunął dłoń i pogłaskał go nią po ramieniu.

- Przepraszam – wyszeptał w jego szyję – Już nie będę – odsunął się i zapytał, tym razem już nie zmuszając go do kontaktu wzrokowego – Mam dla ciebie niespodziankę, chcesz?

Skinął głową, choć wciąż nie mógł dojść do siebie po tym pocałunku.

- Dotknij – polecił mu Light i podał jakiś dziwny notes, który wyjął z kieszeni.

W chwili, w której okładka zetknęła się z jego skórą, zobaczył przed sobą ogromnego, zgarbionego stwora ze skrzydłami, wytrzeszczonymi, ogromnymi oczami, z bladą twarzą i ogromnym uśmiechem… czym on był?

- No hejjjj… - powiedział stwór, przeciągając sylaby.

L w żaden sposób nie zareagował.

Stwór zaśmiał się.

- Niezły jest, nie zaczął wrzeszczeć ze strachu! Pamiętasz tego w autobusie? - zaśmiał się głośno.

Light skinął mu głową, zabierając z wciąż wyciągniętej dłoni L notes i chowając go.

- To jest Ryūk. Słyszałeś kiedyś o shinigami?

L skinął głową. Tak, czytał kiedyś o nich, ale, oczywiście, nigdy nie wierzył.

- Pewnie zastanawiałeś się jak zabijałem te ścierwa.

- Tak – odpowiedział, ignorując ostatnie słowo.

- Dzięki notesowi śmierci, którego właśnie dotknąłeś. To pozwoliło ci zobaczyć tego oto shinigami.

- Więc on… wcześniej też tu był? - zapytał ostrożnie.

- Tak, a przeszkadza ci to w czymś? - zapytał rozbawiony.

Wzruszył jedynie ramionami.

Nagle Light wyciągnął z drugiej kieszeni jabłko i podał je shinigami, który zjadł jej w jednej chwili.

- A co z moją pracą?

- Jak to co? To byłoby podejrzane, gdyby nagle ”genialny detektyw” przestał pracować. Będziemy razem przenosić się z miejsca na miejsce, a ty w czasie wolnym od śledzenia poczynań policji na temat Kiry będziesz zajmował się sprawami kolejnych przestępców. To idealny układ: będziesz podawał mi jak na tacy tych psychopatów, a ja zajmę się nimi tak, że dzięki mnie nie będziesz już musiał zaprzątać sobie głowy wysyłaniem ich za kratki!

Light wydawał się być całkowicie zrelaksowany, podczas gdy L z trudem znosił całą tę sytuację.

- To jak? - zapytał nonszalancko – Jaka jest twoja odpowiedź?

- A co, jeśli powiem „nie”?

Light zaśmiał się, a w jego śmiechu było coś upiornego.

- Och, po co teraz o tym mówić…? To zgadzasz się?

- Chcę… chcę to przemyśleć… - ruszył jak pijany w stronę drzwi.

Dalej był przekonany, że umrze, czuł dreszcze na plecach, ale nic się nie działo.

- Jasne, spotkamy się jutro, nie ma problemu – odparł beztrosko Light.

Gdy zostali sami Ryūk zapytał Lighta rozbawionym głosem.

- Co, jego też przy mnie przelecisz jak tamtą dziewczynę? Jakie masz plany wobec tego chłopaka?

- Mogłeś wtedy wyjść, nie broniłem ci. A co do planów… - błysnął zębami w złośliwym uśmiechu – to sam się przekonasz.

*

L ponownie wrócił roztrzęsiony do domu. Czekał już tam na niego Watari. Nie miał teraz sił na rozmowę z nim, ale nie chciał też być niegrzeczny.

- Co się stało? - zapytał go – Wczoraj ani razu się do mnie nie odezwałeś. Nie potrzebowałeś niczego?

- Nie…

- Przyniosę ci słodycze, dobrze?

L wiedział, że nie zdoła nic przełknąć, ale wolał się zgodzić, by nie musieć się tłumaczyć. I tak by nie potrafił tego wyjaśnić, więc milczał.

Watari po chwili przyniósł mu całą tacę ciastek i słodki napój, zgasił światło, ukłonił się i wyszedł, a on nawet nie zerknął na jedzenie.

Ponownie położył się na podłodze. Miał oczywiście łóżko, ale teraz był zbyt zdenerwowany, by się tam położyć.

Miał milion myśli na sekundę. Co powinien zrobić? Czy Light go zabije, gdy mu odmówi? Ale czemu pozwolił mu wrócić do domu, czyżby wierzył, że i tak nie zdoła mu uciec?

Czy miał prawo mu ufać? Która strona Lighta była tą prawdziwą? Ta, która mówiła mu, że seks służy jedynie do osiągania swoich celów, czy ta, która dotykała go z taką czułością?

Czy można zaufać przestępcy? Naprawdę był mu potrzebny, czy tylko z nim pogrywał? Jak miałoby to wyglądać, gdyby się zgodził?

Jego słowa był niemal jednoznaczne: będę udawał związek z tobą, bo ty tego chcesz, a w zamian pomagasz mi uciec przed policją. Czy miał prawo łudzić się, że Light jednak naprawdę coś do niego poczuł lub poczuje w przyszłości?

A on sam? Co czuł do Lighta? Wciąż nie umiał tego opisać. Chciał być obok i lubił jego delikatne gesty, ale czy to było wystarczające, by…?

Czy to szaleństwo ma jakikolwiek sens? Miałby zgodzić się zostać współwinnym masowego mordu? I kiedy Light (wciąż nie był w stanie myśleć o nim jak o Kirze, mimo że już wcześniej znał prawdę) przestanie? Ile osób planuje zabić? Ilu przestępców może być na świecie? L nigdy się nad tym nie zastanawiał.

Tamta dziewczyna, o której wspomniał…. To było niedawno, skoro Kira już wtedy istniał. Więc… nic do niej nie czuł, tak łatwo zostawił ją na rzecz L? Jego też zostawi, gdy znajdzie sobie kogoś bardziej pożytecznego?…

Miał ochotę najeść się na siłę tylko po to, by potem zwymiotować, bo ból brzucha pozwoliłby mu oderwać myśli od tej sprawy.

Wstał i sięgnął do szafki. Miał w niej kilka zabawek sensorycznych dla osób z autyzmem. Dostał je kiedyś w prezencie w domu dziecka, ale niemal nigdy nie używał, by pozbyć się przebodźcowania. Miał swoje własne sposoby, ale teraz potrzebował każdego sposobu, który pozwoliłby mu przeżyć kolejną noc wątpliwości i strachu.

Wyjął pop it i ponownie usiadł na podłodze, pstrykając raz po raz. Przymknął oczy, słuchając tego kojącego dźwięku. Czy to mu choć odrobinę pomoże?…

Jak miałoby wyglądać ich wspólne życie? Czy naprawdę byliby parą, czy może źle go zrozumiał? Ciągła ucieczka, może Light byłby w stanie znieść to psychicznie, ale on już teraz z trudem radził sobie z samym sobą.

Ponownie zasnął na podłodze i obudził się rano. Wmusił w siebie kilka ciastek, bo już robiło mu się słabo po trzecim dniu bez jedzenia i jak lunatyk poszedł ponownie do Lighta. Nie miał żadnego innego pomysłu.

Tak jak się obawiał przez tę noc i tak nie podjął żadnej decyzji. Co zrobi? Uznał, że po prostu podejmie decyzję pod wpływem chwili, gdy już stanie twarzą w twarz z Lightem.

Watari nie zasłużył sobie na takie traktowanie... Tyle lat wiernie mu pomagał, na pewno bardzo przeżyje jego zdradę…

Szedł powoli, jakby podświadomie pragnął przedłużyć tę chwilę życia bądź bycia uczciwym człowiekiem.

W końcu, niestety, dotarł na miejsce. Wszedł do pomieszczenia, w którym wczoraj rozmawiał z Lightem, ale jego nie było. Zamiast tego w kącie dostrzegł Ryūka, który ponownie jadł jabłko.

Cóż, najwyraźniej ma na ich punkcie taką samą obsesję jak ja na punkcie słodyczy, pomyślał L.

Ryūk dostrzegł go i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż zwykle.

- Witam, L! - powiedział głośno.

- Nie ma Lighta? - zapytał L, nie patrząc mu w oczy.

Wprawdzie Ryūk nie był nawet człowiekiem, ale w jego oczy również nie był w stanie patrzeć.

Ryūk roześmiał się.

- Wiesz, zwykle chodzę za nim, ale nie zawsze.

L skinął głową i usiadł na podłodze w niewielkim oddaleniu od Ryūka.

Ten westchnął.

- Jako że jesteś tak małomówny, to powiem sam: nie wiem, co teraz robi. Chciał zostać sam.

L nic nie odpowiedział.

- I co postanowiłeś? - drążył Ryūk.

- Nie wiem… - wymruczał z kolanami pod brodą.

Ryūk znów się roześmiał.

- Ok, widać muszę poczekać, by się dowiedzieć – zawahał się przez chwilę, a potem dodał – Wiesz, to samo powiedziałem Lightowi: jestem shinigami, nie jestem po stronie żadnego z ludzi, aleeee… dość cię polubiłem. Zdradzę ci pewną tajemnicę, chcesz?

L wzruszył ramionami w milczeniu.

Ryūk ponownie westchnął.

- Więc dobra, powiem inaczej: jako shinigami potrafię powiedzieć, kiedy umrze każdy człowiek na ziemi, nad głową mają, tak samo jak ty i Light, liczbę dni, która pozostała im do śmierci. Lightowi zaproponowałem układ w zamian za tę wiedzę, ale ty… nic nie możesz mi dać, to nie ty jesteś właścicielem notesu, więc mogę powiedzieć ci to za darmo, chcesz? - wyszczerzył się.

L milczał przez chwilę, wciąż z kolanami pod brodą.

Wiedzieć… nie, ta wiedza chyba byłaby zbyt przerażająca… Gdyby okazało się, że umrze w ciągu kilku najbliższych dni, prędzej umarłby na zawał z powodu czekania na tę chwilę i wyobrażania sobie, w jaki sposób umrze i w jakich okolicznościach, a Ryūk nic nie wspominał, że również i te dane ma zapisane nad głową. Nie, interesowała go tylko jedna kwestia.

- Light skorzystał z tego układu?

- Nie, to jak?

- Nie chcę – powiedział cicho, oglądając swoje tenisówki.

Ryūk westchnął teatralnie.

- Czasem myślę, że ludzie są super interesujący a innym razem, że z nich straszni nudziarze, sam już nie wiem…

Milczeli długą chwilę, on wciąż nie mógł pozbyć się z głowy dręczących go myśli, a Ryūk, pewnie obrażony, że milczy, zabrał się za jedzenie kolejnego jabłka.

W końcu usłyszał otwierające się drzwi i jak nie on, wstał i spojrzał w stronę Lighta. To ta chwila… co powinien zrobić? Serce waliło mu jak młotem. To być może ostatnia chwila jego życia…

*

A potem stało się to, czego się obawiał: Light naprawdę okazał się być Kirą i zabił go przy najbliższej okazji. A potem L obserwował z nieba jak Light coraz bardziej pogrąża się w szaleństwie i morduje kolejne osoby i czuł ból.

Wtedy Light został wykryty i zabity. Następnie stało się coś, czego L się nie spodziewał: Light trafił razem z nim do nieba.

Wiedział, że nie tylko on jest zaskoczony. Ludzie wokół nich patrzyli na niego z niechęcią. Ale L nie interesowało, JAKIM cudem on się tu znalazł: cieszyło go, że znów mogą się spotkać. Na oczach wszystkich podszedł do niepewnego, stojącego pośród innych Lighta i złapał go za rękę.

Wtedy Light drgnął, przestraszony. Chyba nie spodziewał się ich spotkania, a może jego przyjaznej reakcji?

L poprowadził Lighta do swojego domu w niebie a ludzie wokół nich wciąż szeptali. Cóż… L przywykł już do takich reakcji i zignorował to. Jedynie jeszcze bardziej się pochylił.

Potem drzwi zamknęły się za nimi i zostali sami. L usiadł pokracznie na krześle, jak zawsze i spojrzał na ścianę. Ten wybuch śmiałości sprzed chwili już zniknął, a on ponownie poczuł się niepewnie. Jak zawsze przy Lighcie. Może to był zły pomysł, by go tu sprowadzać?

Nie chodziło o to, że L się bał. Po prostu czuł się niepewnie, jak zawsze przy innych ludziach, nawet jeśli Light w jakiś sposób zawsze przyciągał go do siebie.

- Nie mam prawa tu być… - szepnął nagle Light zbolałym szeptem.

- U mnie w domu? – zapytał od razu L.

- Nie, choć to też. Czemu chcesz mnie nadal widzieć, po tym, co ja… - Light odetchnął głęboko. – Ale mam na myśli niebo.

L nadal obserwował ścianę.

- Wiem, że… chodziło o to, że… to NIE ty jesteś odpowiedzialny za te morderstwa…

Light natychmiast mu przerwał.

- Doprawdy?! A kto?

L mówił dalej, jakby nie słyszał jego krzyku.

- Bogowie ustalili, że… to notes tak na ciebie wpłynął. Wcześniej… przed znalezieniem go byłeś dobrym człowiekiem.

Light prychnął głośno.

- A jakie to ma znaczenie?!

L skulił się na krześle.

- To nie była moja decyzja. Ale skoro bogowie ją podjęli…

Light milczał długo, jakby walczył sam ze sobą a potem podszedł nagle do L.

- Naprawdę nadal chcesz mnie znać? – szepnął.

L uniósł głowę, by spojrzeć na jego twarz, ale nadal nie w oczy.

- Tak, chcę… - Zawahał się, ale chciał, by nie było między nimi niedopowiedzeń. – Teraz… pewnie nic nie będzie nas łączyć, bo ty… tylko udawałeś uczucia do mnie, by… - z trudem przełknął ślinę. – by poznać moje nazwisko i móc mnie zabić.

Light klęknął nagle przed nim, by ich twarze były na tej samej wysokości, choć nie zmuszał go do patrzenia w oczy.

- Nie, L, ja… tak, przyznaję… zaskoczył mnie twój pocałunek i chciałem wykorzystać to do swoich celów, ale… tamten pocałunek był naprawdę przyjemny.

L poczuł ukłucie szczęścia w sercu, ale nie umiał tego okazać. Wtedy to Light się odezwał:

- A ty… to też pewnie nie było prawdziwe? Chciałeś jedynie… zmiękczyć mnie, by odkryć, czy jestem Kirą. – Jego głos pełen był goryczy.

L spojrzał na niego zaskoczony.

- Nie… przyznaję, nie zawsze byłem wobec ciebie szczery, bo zależało mi na śledztwie, ale ja… naprawdę coś poczułem… - Z trudem mówił, ale nie przestawał. – Pierwszy raz w życiu.

A wtedy Light pocałował go. L czuł, że tu, w niebie, trochę mniej boi się dotyku innej osoby. Doceniał to.

L poczuł jak serce mu przyspiesza. Powinien mu powiedzieć, teraz, gdy nie musiał już niczego przed nim ukrywać i bać się, że Light wykorzysta to przeciwko niemu.

- Mam autyzm – szepnął i wstrzymał oddech.

Light przez chwilę tylko na niego patrzył, zaskoczony, a potem powiedział:

- Przecież wiem.

L otworzył usta, zaskoczony.

- Przecież ja ci nigdy tego nie mówiłem…

- Nie, nie mówiłeś. Ale to było dla mnie oczywiste, odkąd cię poznałem.

L westchnął. Więc to było aż tak wyraźne?

- I? – szepnął.

- I? – powtórzył Light. – I nic. Takim cię pokochałem, myślisz, że chciałbym cię zmieniać?

L nic już nie odpowiedział.

*

Potem zostali parą, a L zaproponował mu, by zamieszkał razem z nim.

Pewnego razu Light zaproponował mu seks, a on się zgodził.

L leżał na łóżku a Light pochylił się nad nim. Serce mocno mu biło. Nigdy nie obchodziły go uczucia jego kochanek, liczyły się tylko jego własne cele. Ale teraz… zależało mu na L.

Light przysunął się do niego bliżej. L w ogóle nie zareagował.

- Boli? – szepnął. – Możemy…

Ale L natychmiast mu przerwał.

- Ja nie czuję bólu. Nigdy – dodał.

Lighta w ogóle nie uspokoiły te słowa.

- I myślisz, że to cokolwiek zmienia?! – zapytał ostro. – To jeszcze gorzej! Nie będziesz wiedział, czy coś jest nie tak!

L westchnął.

- Nie zabijesz mnie. Nie przejmuj się.

Light zacisnął powieki. Wiedział, że życie z L nie będzie proste… Twarz L była zupełnie neutralna, spokojna, jakby w tej chwili oglądali cholerną telewizję. Light czuł, że cały płonie z rozkoszy i czuł ból w sercu, że L nie czuje tego samego. Light zmusił się, by odsunąć od siebie te myśli.

W pewnym momencie L odezwał się:

- Myślę nad tą ostatnią sprawą detektywistyczną i…

Light zamarł w jednej chwili. Poczuł się tak, jakby L go uderzył. Może nie powinien był mu tego proponować?

- Wcale nie musimy, jeśli… - odparł, siląc się spokój.

L spojrzał na niego z powagą.

- Jedyną rzeczą, nad którą byłem w stanie kiedykolwiek w pełni się skupić była praca detektywistyczna. Mój umysł zawsze błądzi. Nie umiem nic na to poradzić.

Light poczuł tym razem wyrzuty sumienia. Przecież o tym wiedział. Nie miał prawa robić mu wyrzutów.

- Może po prostu dajmy sobie z tym spokój, ok? – zapytał cicho.

L pokręcił głową, na co Light zacisnął zęby. Nie rozumiał. Czemu się zmusza?

- Chcesz tego? – zapytał, starając się ukryć gorycz w głosie.

L wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem.

- Moje ciało tego chce – odparł, jakby to wszystko wyjaśniało.

Lighta nie do końca przekonały te słowa.

- A TY tego chcesz? – zapytał z naciskiem.

L odwrócił głowę w bok i odparł:

- Nigdy nie wiem, czego pragnę.

Light westchnął w duchu i odsunął się od niego. To nie miało sensu.

Ale już po chwili L powiedział:

- Potem będę musiał się ubierać… Nienawidzę tego.

- Może nie powinienem był cię rozbierać. Potem pomogę ci się ubrać.

L spojrzał na niego, jakby odczuwał winę.

- Następnym razem do tego wrócimy, dobrze?

Light w milczeniu skinął głową.

I naprawdę tak było. Później co jakiś czas mieli seks, a L nie był już tak niezaangażowany jak za pierwszym razem. A Light starał się nie tracić nastroju, gdy L w trakcie pytał go o jakiś szczegół sprawy detektywistycznej. Wiedział, że po prostu obaj muszą nauczyć się siebie.

*

Light tak jak obiecał, powiedział:

- Pomogę ci się ubrać, dobrze?

Ale L zacisnął usta z zawziętym wyrazem twarzy.

Więc Light siadł na łóżku i obserwował go.

L z niepewnym wyrazem twarzy próbował wsunąć prawą rękę w rękaw koszuli, ale nie mógł trafić. Po chwili zaczął szarpać się z koszulą, a Light zobaczył na jego twarzy złość.

- CHOLERNA KOSZULA! – krzyknął, rzucając koszulą na podłogę i zerwał się z łóżka.

Light był zaskoczony jego wybuchem. L zawsze był aż nazbyt spokojny. Gdy się bili, gdy umarł Watari. Gdy L został zabity przez Lighta…

Light szybko wstał z łóżka i objął go mocno ramionami.

- Nic się nie stało.

- Przepraszam, już dawno nie miałem ataku złości... Cholerny brak koordynacji ruchowej. Przez dziewięć lat to Watari pomagał mi się ubierać… - szepnął z nisko pochyloną głową.

- No właśnie. Więc czemu nie chcesz, bym teraz był to ja? – zapytał delikatnie Light.

L zacisnął zęby.

- Bo… to była tylko praca. On pomagał mi w codziennych obowiązkach, a ja zajmowałem się śledztwami.

Light spojrzał na jego nietypową twarz, którą uważał za najpiękniejszą na świecie.

- A może on naprawdę cię kochał jak syna? – szepnął.

L jeszcze bardziej się pochylił.

- Mam nadzieję, że nie. Bo ja mu nawet nigdy nie podziękowałem. Uważałem to za coś… oczywistego.

- A teraz… gdzie jest Watari? – zapytał ostrożnie Light. Usiadł koło L na podłodze. Wiedział, że on to lubi.

- Watari… nie umiem tego wyjaśnić. On… trafił do innej części nieba. Ale może jego to cieszy? Nie musi się już ze mną męczyć?

Light pogłaskał go po ramieniu.

- Jestem pewien, że za tobą tęskni. A co… jak sobie radziłeś przez te sześć lat, odkąd umarłeś? – zapytał ostrożnie.

L westchnął ciężko.

- Jakoś.

Wtedy Light zerknął na jego brudne włosy. Wcześniej tego nie zauważył.

- Pomogę ci się umyć, ok? – powiedział delikatnie.

- Nie wiem, czy mam na to siły… - odszepnął L.

I od tamtej chwili tak wyglądało ich życie. L z reguły miał siłę na jeden zabieg pielęgnacyjny dziennie a Light we wszystkim mu asystował.

Chyba najbardziej lubił czesać jego gęste, zawsze rozczochrane włosy. Zdarzało się czasem, że L wtedy mruczał z radości, a Light uśmiechał się do siebie.

Ale nie wszystko było takie kolorowe. L nadal niezbyt dobrze znosił dotyk. Zwykle wiercił się, gdy Light pomagał mu się kąpać czy myć głowę. Odwracał głowę, gdy Light pomagał mu umyć zęby lub obciąć paznokcie.

- Teraz i tak jest lepiej – szepnął. – Przy Watarim było to bardziej skomplikowane. Sądzę, że obaj czuliśmy się skrępowani, gdy pomagał mi się myć, ale… - Spojrzał na ścianę. – To nadal było lepsze rozwiązanie, bo bez jego pomocy mogłem tygodniami unikać kąpieli. Nie byłem w stanie się do tego zmusić.

Light jedynie skinął głową.

- Czasem nienawidzę się za to – szepnął L. – Czemu jestem taki?

Light pogłaskał go po głowie.

- Posłuchaj, kochanie… mało kto byłby w stanie rozwiązać te skomplikowane sprawy detektywistyczne, a ty to zrobiłes. Każdy… ma słabe i mocne strony. Jesteś wyjątkowy.

L głośno prychnął.

- A ty? Pokonałeś tego „wspaniałego detektywa” i umiesz sam się wykąpać.

Light westchnął. Nie chciał, by L źle o sobie myślał.

- A ja? Jestem obrzydliwym mordercą. To chyba gorzej niż wymaganie pomocy od drugiej osoby przy kąpieli, nie sądzisz? – zapytał gorzko.

Kolejnym problemem dla L był sen. Zawsze razem szli do łóżka, a gdy Light wstał rano, L nadal siedział w tej samej pozycji i patrzył w okno.

Light na różne sposoby próbował rozwiązać jego problemy ze snem, ale nic nie przynosiło rezultatów. Zdesperowany, obiecał sobie pewnej nocy, że będzie czuwał razem z nim… po czym obudził się, gdy było już jasno.

Zerknął na L i poczuł ogromne wyrzuty sumienia.

- Przepraszam cię…

L pokręcił głową.

- Mówiłem ci już. To głupie, żebyś i ty nie spał.

Ale następnej nocy dotrzymał słowa. Całą noc trwał przy L, obejmując go ramieniem, gdy razem siedzieli na łóżku. Obaj milczeli, ale Light czuł w tym dziwną siłę. Byli w tym razem.

Jednak już rano nie dał rady i zasnął. Spał aż do wieczora, a L to nie przeszkadzało.

Potem ustalili pewien kompromis. Kładli się razem do łóżka, objęci, a L czekał aż Light zaśnie i wysuwał się z jego objęć, by nie spać całą noc.

L spał jedynie kilka godzin co kilka dni i Light miał nadzieję, że to wystarczy mu do normalnego funkcjonowania, skoro nie był w stanie zmusić się do dłuższego snu.

Light także przygotowywał dla nich posiłki, a raczej dla siebie, bo L nadal jadł jedynie słodycze, a Light nie chciał zmuszać go do zmiany nawyków.

*

L niejednokrotnie mówił z goryczą o tym, że sprawy detektywistyczne są jedynym celem jego życia. Light nienawidził się coraz bardziej, wiedząc, że to on mu to odebrał. Gdyby nie był takim potworem teraz obaj by żyli. Mogliby wspólnie oddać się swojej ukochanej pracy: pracy detektywa, zamiast być martwi…

L potrafił godzinami siedzieć na podłodze i wpatrywać się z ścianę. Light wiedział, że się nudzi, że tęskni za rozwiązywaniem zagadek. Zaciskał wtedy zęby, bo nie był w stanie znaleźć rozwiązania. Wtedy pomyślał, że powinien pomóc L znaleźć jakieś rozrywki.

Od tego czasu regularnie chodzili na spacery. Ludzie w niebie nadal patrzyli na niego nieprzychylnie, ale Light starał się udawać, że tego nie widzi.

Często po prostu siadali na ławce, L zdejmował buty i wpatrywał się w liście na drzewach, poruszane wiatrem. Często też oglądali razem filmy, choć L nadal miał kłopoty z koncentracją. Lubił też słuchać muzyki. A może wcale jej nie słyszał? Może zagłuszały ją jego własne myśli?

Pewnego dnia kupił dla L książkę z zagadkami zbrodni. I tak, L wziął ją od niego i zaczął czytać, ale już niedługo okazało się, że są to niemal dziecinnie proste sprawy dla kogoś takiego jak L. Szybko podał odpowiedzi, a potem odłożył książkę w kąt. Light czuł ucisk w sercu.

Pewnego dnia poczuł ogromną dumę z samego siebie, chyba po raz pierwszy, odkąd został mordercą. Mianowicie, udało mu się sprawić, by tu, z nieba, mogli czasem pomagać w sprawach kryminalnych.

Oczywiście z dala od ziemi mieli niewielkie pole manewru, jednak to nadal było coś. Co jakiś czas dostawali akta wyjątkowo skomplikowanych spraw i mogli odesłać na ziemię swoje przemyślenia na ten temat. Chyba nadal nie ufali w pełni Lightowi, bo to L zawsze miał obowiązek przeczytać jego część raportu i podpisać się pod tym. Ale Lightowi to nie przeszkadzało.

Dopiero wtedy poczuł, że L po części rozkwita. Teraz nie poświęcał na te sprawy całych dni, jak robił to na ziemi i Lighta to cieszyło, ale miał też cel, który dodawał mu sił.

*

Choć Light nadal robił, co mógł, by polepszyć życie L, czuł, że czegoś brakuje. L zwykle był bardzo, przesadnie poważny. To sprawiało, że Light czuł ucisk w sercu. Pewnego dnia zerknął na znudzonego L i zagadnął:

- Kiedy ostatni raz bawiłeś się zabawkami?

L był tak zaskoczony, że spojrzał w jego stronę.

- Jestem dorosły – odparł szybko.

- Wiem. Near ma siedemnaście lat i jakoś mu to nie przeszkadza. – Wzruszył ramionami.

Wtedy L westchnął.

- Wiem… zazdroszczę mu…

Light zmarszczył brwi.

- Czego?

L odetchnął głęboko.

- Odwagi. Wiem, że komuś może to się wydać głupie, bo przecież ja… wiem, że nie zachowuję się jak inni ludzie. Więc ktoś mógłby zapytać: skoro nie wstydzę się… chodzić inaczej niż pozostali, siedzieć, jeść, spać, to dlaczego nie mogę także się bawić?

Light skinął głową.

- Ale nie wiem… może tu jest moja granica odwagi?

Light pogłaskał go po ręce.

- Kiedy byłem dzieckiem odsunąłem się od zabawek, bo inni tak zrobili i czułem, że… powinienem. Wstydziłem się postąpić inaczej.

- Ale chciałbyś, tak? – dopytywał Light.

L skinął głową.

- Czasem… patrzę na ziemię tylko po to, by obserwować jak Near się bawi. To taki… substytut zabawy.

Light poczuł smutek.

- Substytut zabawy! Przy mnie nie musisz się niczego wstydzić. Tylko prawdziwie odważni ludzie mają odwagę robić to, co sprawia im przyjemność! – powiedział z przejęciem Light.

L jedynie gwałtownie odetchnął.

Potem Light kupił mu zabawki. Nie zapytał go, co ten chciałby najbardziej mieć, więc sam próbował się domyśleć.

Czego pragnąłby ktoś taki jak L? Kupił mu zestaw klocków Lego, kolejkę elektryczną i pluszowego misia. Na szczęście tu, w niebie, pieniądze nie były problemem. W końcu L lubił układać wieże z jedzenia, więc może spodobają mu się klocki?

Tak jak podejrzewał, L pokochał zabawę klockami. Siedział godzinami na podłodze i układał wysokie wieże. W takich chwilach uśmiechał się, naprawdę szczerze i Light patrzył na niego ze swojego fotela i miał łzy w oczach.

Kolejną jego ulubioną zabawką stał się miś. Choć L nie bawił się tak, jak robią to dzieci. Po prostu przymykał oczy i sunął policzkiem lub palcami po miękkim futerku misia. Zawsze wtedy Light widział jak jego ciało się rozluźnia i nawet oddech L uspokajał się. Czasem Light zabierał misia do ich łóżka, ale to, niestety, nie sprawiło, że L zaczął lepiej sypiać.

Natomiast niezbyt zainteresował się kolejką. Cóż, najwyraźniej ten stereotyp nie pasuje do L… Jednak czasem Light siadał z nim na podłodze i wtedy razem układali tor i puszczali pociąg. Light musiał przyznać, że i jemu sprawia przyjemność ta zabawa.

- Czemu we wszystkim mi pomagasz? – zapytał któregoś dnia ponuro L. – To musi być męczące. Ty… zajmujesz się mną i sobą. To musi być bardzo wyczerpujące.

Light spojrzał na niego i uśmiechnął się z miłością.

- Nie, nie męczy mnie to. Cieszę się, że mogę pomóc komuś, kogo kocham.

Przymknął oczy. I naprawdę miał to na myśli.

Za życia, gdy notes owładnął jego umysłem, marzył tylko o zabijaniu i nic innego nie sprawiało mu radości. A teraz? Pomaganie L w codziennych czynnościach, całowanie go, patrzenie jak L się bawi. Obserwowanie uśmiechu na twarzy L. Nigdy nie był tak szczęśliwy, nawet przed tym, jak znalazł notes.

Nie wierzył nigdy w drugie szanse, nie wierzył też, że on sam na nią zasłużył, ale jednak ją dostał. I odkąd trafił z L do nieba nie czuł już potrzeby zabijania.

Był szczęśliwy.

*

Pewnego dnia spędzali razem czas w salonie. Wtedy L powiedział:

- Okłamałem cię. Nie byłeś moim pierwszym.

Light spojrzał na niego z zaskoczeniem.

- Nie musiałeś okłamywać mnie w takiej sprawie. To nie ma dla mnie znaczenia, nie gniewam się na ciebie. To mężczyzna czy kobieta? – zapytał, uśmiechając się do niego ciepło.

- Zostałem zgwałcony.

Light zamarł w jednej chwili.

- Nie… - szepnął. Przed oczami zrobili mu się czerwono. Zabije każdego, kto…

L chyba dostrzegł jego wściekłość, bo powiedział:

- I tak nic nie zrobisz. On nadal żyje. Chyba. A nazwiska nigdy ci nie podam.

Light poczuł łzy, spływające mu po policzkach.

- Kochanie, tak strasznie mi przykro.

L wzruszył tylko ramionami, ale siedział jeszcze bardziej zgarbiony niż zwykle. Potem odetchnął głęboko i zaczął:

- Miałem siedemnaście lat.

Siedemnaście. Dokładnie tyle, ile miał on, gdy zdobył notes. Co, gdyby to jego spotkało? Stałby się jeszcze bardziej nienawistny wobec przestępców, czy byłby tak załamany, że nawet nie tknąłby notesu?…

- Byłem już wtedy detektywem, ale jeszcze nie zdobyłem sławy. Pewnego wieczoru wracałem sam z biblioteki. Zasiedziałem się, bo chciałem zdobyć jak najwięcej informacji. – Mówił głosem pozbawionym emocji.

Watari powiedział, że po mnie przyjdzie, ale ja nie chciałem, by traktował mnie jak dziecko. Skręciłem w boczną uliczkę, byłem pogrążony w myślach na temat tamtej sprawy. Wtedy ktoś uderzył mnie od tyłu w głowę.

Light ponownie zaczął płakać. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł takiego bólu…

Upadłem, a on… Nie muszę mówić, prawda? – Nagle zerknął na niego.

- Oczywiście, że nie musisz, kochanie – zapewnił go szybko Light.

- A ja zupełnie nie czułem bólu. Ale to źle…

- Dlaczego? – Light zmarszczył brwi.

- Wiesz… ludzie, którzy się tną mówią, że robią to, by zagłuszyć ból psychiczny.

- Rozumiem – szepnął Light.

- A ja nie mogłem zagłuszyć bólu psychicznego. Zupełnie się nie broniłem, może dlatego już potem mnie nie bił. Był starszy ode mnie, silny, umięśniony. Nie dałbym mu rady, ale nie chodziło tylko o to. Czułem…

- Wstyd – podpowiedział mu Light łamiącym się głosem.

L skinął głową.

- A potem sobie poszedł a ja… Nawet się nie ruszyłem. Podkuliłem nogi, by się uspokoić, oparłem głowę o zimny mur, nawet się nie ubrałem. Na zewnątrz byłem całkiem spokojny, a w środku… czułem się potwornie.

Leżałem tak kilka godzin, zrobiła się noc. Nie wiem, co inni mogliby mi zrobić, może mógłby pojawić się ktoś gorszy od tamtego? Wtedy usłyszałem kroki. Byłem przerażony, ale i tak się nie ruszyłem. To był Watari. Zabrał mnie stamtąd.

Kolejne kilka dni… To był koszmar. Całkiem przestałem nad sobą panować, miałem jeden atak paniki za drugim. Objawy autyzmu też się wtedy pogorszyły, nigdy wcześniej nie było tak źle. Tylko leżałem i gapiłem się w ścianę, a gdy Watari chciał mnie dotknąć, zaczynałem wrzeszczeć i bić.

W końcu usiadłem na łóżku i powiedziałem:

- Jakiś mężczyzna zrobił mi to…

A on… w jednej chwili wybuchnął nienawiścią, tak samo jak ty teraz. Ja nigdy nie widziałem go w takim stanie. Zawsze był spokojny. Wtedy właśnie pomyślałem, że nie jestem dla niego klientem a synem.

Kolejne miesiące wypełnione były przesłuchaniami na policji… Cały ten czas zlewa mi się w jedno i sądzę, że to dobrze. To pozwala mi zapomnieć. To było wiele upokarzających, szczegółowych pytań i…

Wiesz, ludzie często patrzyli na mnie z góry z powodu mojego autyzmu, nawet jeśli nie wiedzieli. Teraz wiem, że to się nazywa ableizm. – Westchnął. – Ale jednego policjanta pamiętam szczególnie źle.

Wiesz, ja zawsze wyglądałem… inaczej. Ale wtedy to było jeszcze bardziej widoczne. Na posterunek poszedłem z brudną głową, byłem bardzo rozczochrany, miałem pomięte ubrania sprzed kilku dni.

Watari nie był w stanie mnie przebrać ani umyć, bo byłem zbyt przerażony. Usiadłem pochylony na krześle na posterunku i gapiłem się w podłogę, kiwając w przód i w tył. Wtedy ten policjant zapytał Watariego, czy jest moim ojcem, a on odparł, że opiekunem.

Wtedy policjant powiedział „sądzę, że ten gwałt to najmniejszy problem pana podopiecznego, bo widzę w nim WIELE innych problemów psychicznych”. – L skrzywił się. – A wtedy Watari wysyczał „Mylisz się, skurwielu” i złapał mnie za rękę i zabrał stamtąd, choć się wyrywałem.

Wiesz… sprawy gwałtów często są umarzane, niestety… A w sprawie gwałtu na mężczyźnie jest chyba jeszcze gorzej. Czasem ci policjanci mieli wypisane na twarzach „Pewnie jesteś pedałem i najpierw chciałeś, a potem poczułeś, że to chore, więc wymyślasz sobie gwałt!”.

A może oni myśleli, że moje zachowanie nie jest prawdziwe? Że przychodzę na posterunek brudny i panikuję, by… zgrywać ofiarę, by mi uwierzyli?…

Po miesiącach walk uznaliśmy, że to tylko nas rani, więc przestaliśmy chodzić na policję. To był trudny czas… Watari czasem wpadał w złość i krzyczał, waląc pięścią w stół, a ja wtedy wpadałem w panikę i on musiał mnie uspokajać.

Wtedy też zaproponował, że nauczy mnie capoeiry, żeby nikt więcej mnie nie skrzywdził. Dostałem w końcu uroczy, suchy list z policji. „Panie Lawliet, niestety nie mamy dowodów, musimy umorzyć sprawę, pozdrawiam serdecznie”.

Gdy przeczytałem ten list… znów przez kilka dni jedynie leżałem i płakałem. Wtedy moje zaufanie do policji zmalało. Staram się tak nie myśleć, ale czasem… - Spojrzał na Lighta. – Pewnie podczas śledztwa w sprawie Kiry dostrzegłeś, że czasem traktowałem policjantów z japońskiej policji, jakby byli gorsi ode mnie, prawda? – zapytał gorzko.

Light skinął głową.

Wtedy moje problemy ze snem jeszcze się pogorszyły. Spałem jeszcze mniej, a mój mózg nie dawał rady. A gdy padałem, śnił mi się on i znów się budziłem z krzykiem. Watari wtedy przybiegał i pomagał mi się uspokoić, więc obaj byliśmy niewyspani.

Byłem na siebie o to zły, więc zacząłem budzić się i wpychać sobie pięść w usta, by nie budzić go krzykiem…

Light znów poczuł łzy na policzkach po tych słowach. L nagle skrzywił się boleśnie i szybko wstał.

- Nie musisz mówić, jeśli… - szepnął Light, ale L pokręcił głową. – Nie, opowiem ci wszystko, ale najpierw muszę na chwilę wyjść – powiedział i poszedł do toalety.

Light myślał, że poszedł się wypłakać, ale on wrócił szybko a w ręce miał buteleczkę z tabletkami. Light pochylił się i odczytał „tabletki na uspokojenie”. Skrzywił się.

- Nadal je bierzesz, nawet tu?

L skinął głową, usiadł i połknął dwie tabletki, a potem kontynuował:

- Przynajmniej tu, w niebie nie mam kłopotu z ich zdobyciem. Wtedy Watari uznał, że załatwi dla mnie tabletki na uspokojenie. Ale nie takie słabe, ziołowe bez recepty, więc musieliśmy pójść do psychologa… I zaczęło się kolejne piekło.

Light skrzywił się na te słowa. Życzył L choć jednego dobrego doświadczenia.

- Wtedy miesiącami ciągali nas po psychologach i oni byli niemal tak samo beznadziejni jak policjanci, jedynie ich pytania były mniej szczegółowe… - Zaśmiał się gorzko. – Nie wspominali nim o moim autyzmie, ale musieli wiedzieć, bo mieli dostęp do moich akt. Byli chamscy, niedelikatni i ciągle chcieli rozmawiać, a ja marzyłem o tych tabletkach.

W końcu Watari miał dość, więc – jak to powiedział – „zrobił przesiew idiotów”, ale to i tak niewiele dało… Watari był tak zdesperowany, że bałem się, że napadnie na aptekę, by ukraść dla mnie te leki, ale na szczęście tego nie zrobił.

W końcu któryś psycholog zlitował się nade mną, więc więcej już się tam nie pokazałem. Leki trochę pomogły, ale niewiele. Nadal tak trwaliśmy, żaden z nas nie zajmował się żadną pracą detektywistyczną. Myślałem wtedy, by się zabić. Przepraszam! – dodał nagle, A Light zmarszczył brwi.

- Za co mnie przepraszasz?

L westchnął.

- Więc… odkąd zacząłem wspominać o samobójstwie, Watari tłumaczył mi godzinami, że jeszcze będzie lepiej, żebym go nie zostawiał, żebym dał sobie szansę na życie… Nigdy nie krzyczał na mnie za myśli samobójcze, ale ja i tak odruchowo przeprosiłem.

Więc skoro policja miała mnie gdzieś, sam zacząłem tropić mojego gwałciciela. Ale panicznie bałem się, że Watari zabije go własnymi rękami. Nie chciałem, by przeze mnie stał się mordercą. To była jedyna sprawa, którą przed nim ukryłem.

Kupiłem wtedy sejf i trzymałem tam wszystkie moje dane na jego temat, by Watari nie mógł tego odczytać. Najpierw sprawdziłem wszystkich mieszkańców tamtego terenu. – L uśmiechnął się z takim bólem, że Light poczuł niemal fizyczny ból.

Okazało się, że temu potworowi nie chciało się nawet odejść kawałek od domu, by kogoś zgwałcić. Ale po co, skoro i tak nigdy nie poniósł za to żadnej kary? On był zwykłym, szarym obywatelem, nie miał pieniędzy ani władzy.

Znów poszedłem na policję, a oni powiedzieli, że nie mają wystarczających dowodów, choć im je sam dałem. Kurwa! – ryknął nagle i ponownie wziął buteleczkę do ręki.

Light poczuł ucisk w sercu, ale nie zamierzał go do niczego zmuszać. L wziął między palce jedną tabletkę, spojrzał na nią i… ponownie schował.

- To może… się prześpisz? – szepnął Light.

- Nie… on znów mi się przyśni. Potem spaliłem wszystkie dowody na niego i czułem się jakby stracił część siebie. Potem zrozumiałem, że nie mogę tak dłużej żyć, więc wróciłem do spraw kryminalnych. Wcześniej zajmowałem się jedynie morderstwami.

Ale wtedy zrozumiałem, że chcę pomagać takim jak ja. Głównie to były kobiety. Moja pierwsza taka sprawa… Była dla mnie bardzo emocjonalna, czułem się tak, jakby to było o mnie. Watari zerkał na mnie ze zmartwieniem, ale nic nie mówił.

Udało mi się wykryć tamtego gwałciciela i czułem się niemal szczęśliwy. Wtedy zabrali go do aresztu, a ja powiedziałem, że chcę się z nim spotkać. Watari powiedział mi, że to naprawdę zły pomysł, ale ja się uparłem.

Wierz lub nie, ale ja wtedy naprawdę niczego nie knułem. Ale może jednak podświadomie wiedziałem? Wtedy Watari powiedział, że pójdzie ze mną. Spojrzałem w twarz tamtego faceta, on wiedział, że to ja go ująłem i… uśmiechnął się do mnie ironicznie.

Wtedy pomyślałem, że się pomyliłem… Jak ja niby pomogłem tej kobiecie? Oni go zamkną na przerażająco krótki czas jak na taki czyn, potem wypuszczą go wcześniej za „dobre sprawowanie” i co? Tamta kobieta i inne znów będą w niebezpieczeństwie! Może on będzie chciał się wtedy na niej zemścić?…

Ta nienawiść mnie zalała i… rzuciłem się na niego. Był przykuty do krzesła, nie mógł się bronić, a ja zacząłem kopać go w szale… Wtedy Watari rzucił się na mnie i objął od tyłu, zabierając od niego. Wtedy zacząłem krzyczeć, bo bałem się jego dotyku.

Na szczęście nic nie zrobiłem temu facetowi i nikt mnie za to nie ukarał, ale ja… zacząłem mieć wtedy obsesję na jego temat. Śledziłem regularnie informacje o nim, by wiedzieć, czy go nie wypuścili, czy nie uciekł. Po jakimś czasie Watari spojrzał mi w oczy i powiedział „odpuść, proszę, bo się zamęczysz”…

A ja go posłuchałem, zwykle go słucham, bo jest naprawdę mądrym człowiekiem. A potem było jeszcze wiele takich spraw o gwałt, ale ja już nie odbierałem tego osobiście. Po jakimś czasie zdobyłem sławę na cały świat jako detektyw i…

Wtedy zacząłem się bać. A co jeśli ktoś wygrzebie te stare akta?… Nie chciałem, by ktokolwiek wiedział, co mnie spotkało. A jeśli uznają, że… zamykam niewinnych facetów, bo tylko się mszczę? Wtedy czułem radość, że nie pracuję pod moim prawdziwym nazwiskiem.

A potem… pojawił się Kira. – L zerknął na Lighta. – I wtedy odżyłem. Ta sprawa była tak trudna, że nie miałem czasu na ból.

Light uśmiechnął się do siebie ponuro. Cieszył się, że choć tyle mógł zrobić dla L.

- I wiesz co? – szepnął. – Najpierw byłeś dla mnie świrem, który zabija innych. Ale ty nie zabijałeś jedynie morderców, gwałcicieli też i… chyba zacząłem czuć do ciebie wdzięczność. Któregoś dnia wydarzyła się pewna rzecz.

Kobieta została zgwałcona przez trzech mężczyzn. To była bardzo głośna sprawa. Od razu się tym zająłem. I znalazłem dowody na każdego z nich. Sprawa sądowa miała się odbyć kolejnego dnia i… - Zerknął na Lighta. – Powiesz mi, co było dalej, Light?

Light poczuł, że robi mu się gorąco. Tak, wiedział dobrze, co było dalej… W oczach L było coś takiego… zimno, jakiego Light jeszcze nigdy nie widział. Nie miał pojęcia, że L pracował nad tą sprawą…

- A wtedy… - zaczął łamiącym się głosem. – Jeden z nich zdobył alibi. Na ostatnią chwilę. Już miałem całą trójkę na swojej liście, ale… dowiedziałem się, że tamten ma alibi i… Przepraszam, L… - szepnął.

Ja nie miałem tyle czasu, by badać sprawę każdego przestępcy! Czułem, że każda chwila jest cenna, by te świry nie skrzywdziły kolejnej osoby. Wiem, że miałem zadatki na dobrego detektywa, ale wszystko spieprzyłem i… - Zamilkł, nie mając sił mówić dalej.

Wtedy to L podjął opowieść:

- Więc tamten facet na samym początku mówił o alibi. Że był w barze, ale barman mówił, że NIE. A potem… on był bardzo bogaty, sądzę, że mu zapłacił za tamte zeznania. – Wtedy spojrzał na Lighta i wzruszył ramionami.

To i tak już nie ma znaczenia… W tamtej chwili znienawidziłem cię. Uznałem, że jesteś takim samym potworem jak inni, ale jeszcze chwilę temu… - Uśmiechnął się gorzko. – MARZYŁEM o tym, by dołączyć do ciebie..

Te słowa zawisły w powietrzu. Light gapił się na niego, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.

- Tak… Wyobrażałem sobie, że podchodzę do ciebie, bo już się wtedy znaliśmy osobiście i mówię „Light, dołączę do ciebie, będziemy razem zabijać”… Wyobrażałem sobie, że ja będę zabijać gwałcicieli a ty morderców.

Watari chyba się czegoś domyślał, bo obserwował mnie bardzo uważnie. Teraz cieszę się, że tak się nie stało. Takie dwa potężne umysły jak my… Nikt by nas nie powstrzymał, a w końcu rozumiem, że to nie byłoby dobre. – Zerknął na Lighta.

Ale miałem też inny pomysł. CAŁKOWICIE inny. Ja nigdy nie próbowałem się zabić, nie miałem do tego odwagi, ale wielokrotnie o tym marzyłem. Pomyślałem, że jeśli „przypadkiem” ujawnię ci moje nazwisko, to…

To jak samobójstwo bez brudzenia sobie rąk. Jednak to była tylko jedna myśl, bo zbyt byłem wtedy podekscytowany myślą o ujęciu Kiry.

Light zadrżał na tę myśl. Gdyby to wtedy zrobił, pewnie teraz nie byliby parą.

- No i tyle z mojej opowieści – dodał głucho. – Gdy trafiłem do nieba, powiedziano mi, że mogę obserwować każdego na ziemi, ale dodali, że „powinienem robić to ostrożnie, bo zdarza się, że ktoś skupi się na tym zbyt przesadnie”. Tak, kusiło mnie, by odszukać tego potwora. Dowiedzieć się, czy żyje i… Sam nie wiem, co dalej, ale zrozumiałem, że to by mnie tylko skrzywdziło.

Przez chwilę obaj milczeli, Light czuł się jak martwy. Ale wtedy coś przyszło mu do głowy, zadrżał.

- Pewnie czułeś się okropnie podczas naszego pierwszego seksu, prawda? – zapytał cicho. – Pewnie… myślałeś o nim.

L jedynie skinął głową, a Light poczuł ból w sercu.

- To dlatego… byłeś taki niezaangażowany? Chciałeś, bym przestał.

- Nie. Albo raczej tylko po części, bo naprawdę miałem kłopoty z koncentracją.

- A potem? Teraz? – Bał się tego pytania, ale musiał wiedzieć…

- Tak, jeszcze kilka razy. Ale teraz już nie, naprawdę.

Light poczuł ulgę.

- A sen?… - zapytał cicho. – On nadal ci się śni?

L znów skinął głową, a Light poczuł kolejną falę wściekłości.

- Dziś mi się śnił, dlatego ci o tym opowiadam.

- Czyli… teraz też zatykasz sobie usta i uciekasz do toalety…? – zapytał z bólem.

- Tak, nadal.

- L, nie musisz, proszę…

L milczał przez chwilę.

- Nie wiem, pomyślę, czy jestem w stanie pokazać ci się w takiej chwili…

- Tak strasznie mi przykro… Kochanie, powiedz, co chcesz teraz robić? Może jest coś, co pomoże ci się poczuć lepiej.

L szepnął:

- Tulenie się.

Light wytrzeszczył oczy. Niemal nigdy się nie tulili, L zwykle bał się dotyku.

- Naprawdę?

L skinął głową i zaprowadził go do sypialni. Położyli się obok siebie, L jak zwykle podkurczył nogi i mocno przyciągnął Lighta do siebie. Po chwili zaczął się mocno trząść, a Light zerknął na jego twarz.

Nie płakał, ale miał szeroko otwarte oczy. Light poczuł dreszcze, jego oczy były całkowicie puste. Light przymknął oczy i wyobraził sobie, że ten strach i złe wspomnienia unoszą się znad ciała L i przechodzą na niego. Tak bardzo chciał dać mu choć chwilę wytchnienia przed tamtym lękiem…

- Pomogę ci jakoś, kochanie, zobaczysz… - szepnął uwięziony w mocnym, panicznym uścisku L.


KONIEC

13.2.22 19:24

(24 str.)